Via Appia - Forum

Pełna wersja: Asasyn
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.

=======1 CZĘŚĆ=======



Jego nadejście nie zwiastowało nic dobrego. Przedzierał się przez tłum bez najmniejszego problemu. Choć zewsząd otaczały go setki ludzi, potrafił szybko przedzierać się do przodu, tak by nie tracić cennych sekund. Stara dobra szkoła Asasynów. Choć niektórzy spośród mieszkańców mieli podobny strój co on, nie sposób było go pomylić z kimkolwiek innym. Jego biała peleryna i kaptur na twarzy rzucający cień na oczy i nos. Brązowe kozaki, otoczone ciemnymi paskami i krążące w powietrzu kruki. To zwiastun śmierci. Śmierci, którą on niósł ze sobą. Stojąc przy barierce, widziałem dokładnie jego szelmowski uśmiech. Wiedziałem po co przyszedł... Tu w Damaszku nie było kogoś równie zwinnego co on. Niewielu było w stanie równać się jego potędze. Już od najmłodszych lat, kiedy wstąpił do organizacji przejawiał niezwykły talent do stania się zabójcą. Był szybki i zwinny, nieugięty i uparty. Nie był zadufany w sobie, ani też nie lekceważył wroga. Dopiero z czasem i ze swoimi sukcesami poczuł się panem świata. Ale nigdy do tego stopnia, by pozwolić sobie na dekoncentracje w walce. Nigdy nie naśmiewał się z przeciwnika i nigdy nie okazał litości. Zawsze wypełniał powierzone mu zadanie. W przeciwieństwie do wszystkich innych asasynów, nie lubił zabijać z ukrycia. Lubił walkę. uczciwą walkę, w której mógł dać szansę obrony swojemu celowi. Jednak drapieżnik zawsze pozostanie drapieżnikiem. Nie ważne jak bardzo uczyni uczciwą walkę. Jego ofiary były tylko ofiarami. Nikim więcej. Ale mimo to rzadko kiedy zadawał cios z ukrycia. Był otwarty na walkę i stąd jego legenda i sława, która obiegła całe królestwo Syrii. Był niezwykle niebezpieczny, to nie ulegało dyskusji. Jako jeden z niewielu potrafił odbić lecącą w jego stronę strzałę. W całym swoim życiu był tylko raz lekko ranny. To było wtedy kiedy walczył z Hunem saskim. Wielkim wojownikiem, który przede wszystkim trudnił się w paleniu i plądrowaniu. Handel niewolnikami nie był mu obcy. Podobno korzeniami sięgał za wielkie południowe morza, gdzie szkolił się w fechtunku niezwykle egzotycznej u nas techniki walki zwanej ninja. Tak jak asasyni, tak i wojownicy ninja preferowali atak z ukrycia. Błyskawiczny cios i powrót do cienia. Jednak mieli z odrobina odmienną technikę niż my. Większy nacisk kładli na szybkość i zwinność, kiedy u nas liczyła się technika i spryt. W konfrontacji dwóch zabójczych walk zwycięsko wyszedł asasyn. Walka trwała długo. Nikt nie wie jak naprawdę wyglądała. Liczy się fakt, że wtedy jeden jedyny raz był ranny. On nigdy nie lubił opowiadać o swoich wyprawach. Był mało rozmowny, a jeszcze mniej towarzyski. Nie interesowały go kosztowności i zaszczyty. Był niezwykle oddany kodeksowi Asasynów. Choć interpretował go na swój, niepowtarzalny sposób. Chciał oczyścić ziemie swej ojczyzny z wszelkiego zła. Był tak oddany swej misji, że nie zauważył że największe plugastwo legnie się w jego własnym Domu. Nikt tego nie zauważył. Zabójcy rzadko przebywali w klasztornych murach, które zwali Domem. Wiecznie na misjach i nie raz za granicami kraju w pościgu za swoim celem. Do swej siedziby wracali tylko po to, by wylizać się z ran lub po nowe zadanie. Tak wyglądało życie asasyna. Spytacie skąd to wiem? Bo jestem jednym z nich. W tym mieście jest kilku z nas, a teraz powrócił i on, ale nie po nowe zadanie. Nie po chwałę. Przyszedł wypełnić inną misję. Swoją misję. Choć wystąpił przeciwko nam, niewielu wystąpi przeciwko niemu. Niektórzy popierają go, ale boją się wesprzeć go czynnie. Obrał niezwykle trudnego przeciwnika za cel. A ci durnie, którzy szkolą się w mojej szkole boją się go zaatakować. Dla zwykłych ludzi jest niepokonany, ale nie dla grupy jemu podobnych. Przysiągłbym, że teraz patrzy na mnie. Stąd ten uśmieszek. Zmierza w moim kierunku. Idzie wolnym korkiem. Tak pewny siebie i tak opanowany. Nikt do tej pory nie odważył się wystąpić przeciwko zakonowi, w tak otwarty sposób. Jest durniem, co prawda niezwykle niebezpiecznym, ale durniem. Zginie. Nie wykona swego zadania. Zdarzy mu się to po raz pierwszy i ostatni raz. Wysłałem go na krańce Syrii, by wykonał tam swe zadanie, a teraz jest tu. Anioł Śmierci wrócił do Damaszku. Ludzie chyba go poznali. Ustępują mu miejsca. Z mego punktu wygląda to jak by dziób łodzi rozcinał falę. W taki sposób się przed nim rozstępują. A on idzie przed siebie tak spokojnie. Zupełnie jak gdyby nic mu nie groziło. To takie niemądre. Wchodzić prosto w centrum gniazda pszczół. I jest taki spokojny. Albo go niedoceniam, albo jest większym desperatem niż myślałem. Nigdy też nie posądził, bym go o zdradę. Był najwierniejszym z członków. Nigdy nie zadawał pytań i nigdy się nie wahał podejmować działań. Ale nigdy też nie przyjmował zadań zabójstw ludzi, którzy jego zdaniem nie byli niebezpieczni dla środowiska. Choć czterokrotnie wykazał się buntem przeciwko swojemu mistrzowi, nigdy nie został za to ukarany. Sam nie wiem jak to było możliwe. Karaliśmy nieposłuszeństwo bardzo surowo. Jednak nigdy nie wyrzucaliśmy nikogo poza swoje szeregi, choć on był temu najbliżej. Teraz sprawdza się stare powiedzenie popularne w naszym zakonie: ,,pobłażliwość nie popłaca". I tak w rzeczywistości jest. Być może gdyby nigdy nie spuszczono go ze smyczy, nie podjął by się zadania zabójstwa człowieka, który trzyma władze w tym mieście i w okolicach, sukcesywnie powiększając obszar swego panowania... Zatrzymał się. Co on znowu wyczynia? Stoi obok szubienicy, na której wiszą dwa szubrawcy. Hę. Ludzie już wiedzą kim jest. Odstąpili od niego jak oparzeni. Wokół niego zrobiło się wielki koło. A on wysunął ukryty sztylet pod nadgarstkiem. Czy on składa mi wyzwanie? Nie sądzi chyba że się tam do niego pofatyguje? Jednak nie. To strażnicy zmusili go do zatrzymania się. Nadbiega ich trzech, a dalej biegną kolejni. Do dziś fascynuje mnie jego spostrzegawczość i przewidywalność. Skąd on wiedział, że zaraz pojawią się strażnicy? Od zawsze podobał mi się ich ubiór. Piękne halabardy na długim drzewcu z przypiętym proporcem. błyszczące żelazne hełmy i zbroje zawsze dodawały żołnierzom powagi. Zaraz dokona się tu rzeź. Jeden ze strażników, był wysunięty bardziej naprzód niż inni i to on zginął jako pierwszy. Kiedy tylko skierował swoją halabardę w jego stronę, on wykonał swój fascynujący taniec śmierci. Efektowny piruet, dzięki któremu uniknął rozłupania czaszki bronią żołnierza. Dobył go jednym szybkim krokiem. Wbił sztylet w gardło, po czym odebrał broń. Użył jej jako rurki, na której zatoczył jedno koło. W momencie kiedy ciało strażnika upadło na ziemię, on zatoczył już pełen krąg. Sztyletem, który miał ukryty w czubku buta, wysuwanym pewnym naciskowym mechanizmem, zadał zabójczy cios drugiemu strażnikowi. Na szyi żołnierza pojawiła się czerwona linia, z której po chwili trysła krew. Każdy widział, jak jego ofiara łapie się ręką za szyje i upada na ziemię, wydając zapewne jakiś niezrozumiały dźwięk. W tym samym momencie On zataczał drugie koło. Kiedy był w linii prostej do kolejnego żołnierza poderwał w górę halabardę. Zadał cios nim jego nogi odbiły się od ciała, z którego ulatywało życie. Ciął z prawej do lewej. Kolejny raz podciął gardło. Kończąc zamaszyste cięcie, skierował prawą rękę nad głową, a lewą bardziej w bok. W wyniku czego wykonał bronią niejako ósemkę, na samym końcu dociskając ją do pleców. Swoimi nogami upadł na piersi, od których się odbił i wykonał w powietrzu salto do tyłu. Upadł na ziemię, twarzą prosto do nadbiegających kolejnych kilku strażników. Przykucnął na lewej nodze, wypuszczając prawą bardziej do przodu. Dopiero w tym momencie puścił drzewiec, który upadł bezgłośnie na piach. Podparł się lewą ręką, kiedy drugą trzymał bliżej prawej nogi i to raczej tylko po to, by po chwili unieść ją lekko nad ziemią. Spod nadgarstka wysuwało się powoli ostrze, które po chwili wyskoczyło do końca nagle i nieoczekiwanie. Zapewne miało to wywrzeć na jego przeciwnikach wrażenie, ale nie zwrócili nawet na to uwagi. Sprężystym ruchem poderwał się do biegu. Ruszył w ich kierunku ile sił w nogach. To mogło oznaczać tylko jedno... Obrał za cel tego najbardziej wysuniętego na prawo, który jako jedyny z czwórki miał halabardę. Kiedy był metr przed nim, ten wykonał zamaszyste cięcie od lewej, na wysokości pasa. Asasyn wykonał przewrót do przodu i od razu wybił się na swoich silnych nogach do góry. Przerzucił się nad strażnikiem pociągając go za sobą. Złapał go za barki i silnym pociągnięciem sprawił iż ten znalazł się na krótki moment nad nim po czym role się odwróciły. Ostrze które wysunęło mu się z buta zatopiło się w szyi nieszczęśnika, który w tym momencie posłużył jako trampolina. Kiedy tylko się odbił od niego wykonał kolejne salto w powietrzu i nie zatrzymując się nawet na chwilę wykonał skok lekko po ukosie do kolejnego, najbliższego przeciwnika. Tuż przed nim wykonał lewostronny obrót i wbił z ogromną siłą ostrze w szyję. Wyciągnął je natychmiast. Jeden ze strażników chciał go zajść z lewego boku. Zareagował od razu. Doskoczył do niego i ciął na odlew, by potem móc natychmiast wykonać pełny obrót i zatopić ostrzę w kolejnej krtani. Wyciągnął ostrze i schował je. Po czym spojrzał w moim kierunku. Uśmiech spełzł mu z twarzy. To oznaczało, że zabawa się skończyła. Przestał demonstrować swój kunszt. W oddali dało się słyszeć bicie dzwonu asasynów. A więc już każdy w mieście wie, że nadeszły poważne kłopoty. On już nie może czuć się bezkarnie. I w rzeczy samej postanowił opuścić ulice miasta. Jako iż Damaszek jest miastem niezwykle ciasnym, nadawał się idealnie do powietrznych akrobacji. Tym bardziej, że asasyni przechodzili morderczy trening mający na celu poprawić ich sprawność fizyczną. Dzięki treningowi mieliśmy dokonywać rzeczy niedostępnych dla zwykłych ludzi. Nawet przerzucenie się nad wrogiem i wyrzucenie go w powietrze to nic trudnego, jeśli wie się jakie mięśnie napiąć, i kiedy. A teraz on jak gdyby nigdy nic wbiega na ścianę jednego z domu. Łapię się za belkę i bez największych problemów wciąga na górę. Fascynujące. Jego otwarta pogarda dla naszego kodeksu, który interpretował po swojemu i jak chciał. Złamał wszystkie nasze prawa i nigdy nie został ukarany. Nie wiem jak to było możliwe. Chyba dzięki temu co sobą reprezentował. Nieposłuszny zasadą i schematom, ale zabójczo skuteczny. Nigdy nie zawiódł. Ale dziś będzie inaczej.

Do dziś nie jestem w stanie zrozumieć jak przeżył te piętnaście lat na świecie, tak otwarcie ujawniając swą osobowość przed swym celem. Anioł Śmierci jak o nim mówią. Fakt. Jego wielka pewność siebie siała ogromne spustoszenie psychiczne w jego przeciwnikach. Niewątpliwie potrafi toczyć potyczki psychiczne z równie ogromną skutecznością, co i potyczki na broń. W końcu to mój uczeń. Byłem z niego dumny, przez tyle lat. I nadal jestem, choć teraz wystąpił przeciwko mnie. Jak mógł? Jak się dowiedział o moich plugawych czynach? Wycisnę z niego tą wiedze wraz z jego życiem. Wielkim błędem było przysyłanie do zakony listu z informacją, że przyjdzie tu dzisiejszego dnia po mnie, nie oczekując żadnych wyjaśnień. I nawet ich nie dostanie. Dzisiejszego dnia zostanie stoczony pojedynek przez mistrza i ucznia, ale najpierw będzie musiał pokonać tych kilku asasynów, których tu ściągnąłem przeciwko niemu, choć wątpię aby wszyscy wykonali mój rozkaz. Pewnie większość z nich stanie się biernym widzem. Później ich za to ukaże. Jeśli nawet przejdzie linie obrony moich skrytobójców, co się niewątpliwie stanie, zgubi go własna pewność siebie i wiara w to, że stoczę z nim uczciwą walkę. Przecież jestem Wielkim Mistrzem Asasynów. Wojownikiem, który zawsze działa według zasad zakonu i dlatego nadal jestem tu najważniejszą osobą. Więc jak mogę stoczyć uczciwą walkę z tym potężnym głupcem? Ale jest jeszcze jedna niespodzianka, którą dla niego przygotowałem. To co zobaczy, kiedy przekroczy mury zamku zaskoczy go. Jeśli przejdzie te dwie próby, które mu przygotowałem, to przyjmę go w pomieszczeniu, które nazwałem Komnatą Zdrajcy zbudowaną kilka dni temu na część wielkiego wojownika, który dopuścił się zdrady mych ideałów i wystąpił przeciwko mnie. Choć dziś zginie, nie pozwolę aby jego historia zginęła. To mój kaprys. Dziś wypełni się wola boska. Dopełni się czyjś żywot. Dobrze wiem czyj.
Co widzę patrząc na niego? W pewnym sensie odbicie samego siebie. Też taki byłem. Lecz z czasem priorytety się zmieniają. Takie życie. A teraz on koziołkuje po dachach i wyczynia wiele niepotrzebnych ewolucji demonstrując mi swą zwinność. Zobaczymy czy jesteś tak sprytny, jak i zwinny mój uczniu. Ale na mnie już najwyższa pora. Zaczyna robić się gorąco...

Przeskakiwał z dachu na dach, bez najmniejszych problemów. Biegł szybko, nie wytracając prędkości ani chwilę. Długi skok nad uliczkami wieńczył fikołkiem na dachu kolejnego budynku. Siedziba asasynów była coraz bliżej. Z miejsca, w którym teraz się znajdował widział okno, przez które wpadały promienie słoneczne, gdzie teraz znajdował się jego cel. Ludzie stojący na uliczce widzieli jego cień, który przemieszczał się wręcz z nadludzkim tempem. Nie musiał obawiać się żadnych łuczników, ani tym bardziej strażników. Zawsze go dziwiło czemu tak duże miasto, jest tak słabo strzeżone. Nim zbliżą się do niego jacy kolwiek żołnierze on będzie już w Domu. Przyszedł tu z jasno wytyczonym celem. Bez zamiaru wdawania się w bezsensowne dyskusje. Nie interesowało go nic. Żadne wyjaśnienia. Przygnała go tu żądza zemsty. Chciał wyrównać rachunki. Wiedział dobrze, że kiedy przekroczy mury zakonu nikt mu nie przeszkodzi. Osoba, którą poszukuje zapewne wyjdzie mu naprzeciw. Był tego prawie pewien. Widział ruch w oknie, gdzie przebywa jego cel. Nagle postać znikła z pola widzenia i znikła pewność uczciwej walki. Jeszcze chwile przyglądała mu się druga postać, która zapewne była wiernym sługą jego Mistrza, po czym też znikła z pola widzenia.. Miał zamiar wdrapać się przez okno jego mistrza i tam stoczyć z nim zwycięski bój, ale już teraz wiedział, że jego walka odbędzie się w zupełnie innym miejscu. Mimo to parł do przodu dalej. Nie zatrzymywał się ani na chwilę. Zbyt dobrze znał ten duży zamek, będący siedzibą bractwa, podarowany przez króla dla asasynów za ich zasługi. Był blisko i widział dokładnie główne wejście do środka, które było zamknięte kratą. Kolejny wyskok w powietrze i kolejny fikołek po dachu domu, dzięki czemu nie wytracił prędkości. Lata szkolenia doprowadziła go do perfekcji w tych i innych sztukach akrobacji. Ostatni dom przylegał do muru zamku, który był na tyle podziurawiony, że ktoś taki jak on, bez problemu wdrapał się na niego w kilka chwil. Szybki rzut oka po placu powiedział mu, że coś jest nie tak. Coś cholernie nie tak. Zeskoczył z muru na dach przybudówki i potem saltem na ziemię. Wyciągnął dwa miecze z pochwy i szedł wolnym krokiem w stronę wejścia do siedziby asasynów. Kiedy był na środku placu zobaczył co było nie tak. I widok ten mu się nie spodobał ani trochę. Czegoś takiego się nie spodziewał...



=======2 CZĘŚĆ=======



Przyjacielu. Podążaj za mną i słuchaj co mam ci do powiedzenia. Zmierzamy teraz do Komnaty Zdrajcy. Prawdopodobnie teraz nasz fałszywy przyjaciel wspina się po murze, by dostać się do środka. Na pewno nie spodziewa się niespodzianki, którą mu przygotowałem. W zwarciu może i jest niepokonanym wojownikiem, ale zobaczymy co powie na to co, z pewnością za kilka chwil ujrzy. Podążaj przyjacielu za mną. Za chwilę ujrzysz komnatę o której ci wspominałem. Jednak opowiem ci jeszcze trochę o naszym bracie, abyś miał większą wiedze na temat tego, z kim prawdopodobnie stoczę zwycięski bój. Nikt tak naprawdę nie wie w jaki sposób dostał się do naszego zakonu. Ja wiem to doskonale. To ja go tu sprowadziłem. Będąc pewnego dnia na ulicach Damaszku uchwyciłem brudnego i małego rabusia. Gdyby nie to, że tak śmierdział prawdopodobnie by mnie okradł i skończył swój żywot w jakiejś śmierdzącej uliczce. Jednak historia potoczyła się inaczej. Ująłem go. Złapałem za rękę i chciałem uderzyć w twarz. Jednak on zablokował cios wolną ręką i kopnął mnie w kostkę, gdzie od razu zapulsował bul. Już wtedy wydał mi się sprytny. Jednak wobec mnie był nikim. Wykręciłem mu rękę, którą trzymałem w silnym uchwycie. Sposób w jaki to sprawiłem zmusił go, by wykręcił się do mnie plecami, jednak ten spryciarz nadepnął mi z całej siły na stopę. Zawyłem z bólu i zdałem sobie sprawę, że to co robi ośmiesza mnie. Wielkiego Mistrza Zakonu. Ludzie przyglądali się nam. Chciałem go pierwotnie zabić za jego zuchwałość jednak zaintrygował mnie jego spryt. Siłą zaciągnąłem go do zakonu. Sam osobiście zniżyłem się do poziomu pomywacza. Umyłem go i nakarmiłem. Kazałem mu udawać szlachcica, który stracił rodzinę i obiecałem godne życie. Jako iż nie miał rodziny zgodził się od razu. Rozmawiałem z nim długo. Okazał się bystrym człowiekiem o smutnej historii. Nawet dziś, w tym momencie kiedy sobie to przypominam robi mi się go żal. Kiedy go spotkałem miał dwanaście lat. Z tego co mi powiedział wynikało, że pochodził z biednej rodziny, w której był jedynakiem. W wieku dziesięciu lat miał być sprzedany w niewole i dlatego uciekł. Tułał się po ulicach Damaszku i okolicach przez dwa lata, polegając tylko na sobie. I już wtedy wiedziałem, że bardzo dobrze zrobiłem sprowadzając go do zakonu. Jego obecność w moim bractwie procentowała przez wiele lat, aż do dziś. Jednak nigdy więcej nie wróciliśmy do rozmowy na temat jego przeszłości. Ja o nią nie pytałem, a on o niej nie mówił. Wymazał ją z pamięci. Tak jak by to co było przed przekroczeniem muru asasynów nie miało nigdy miejsca. Pamiętam dokładnie jego szkolenie. Początkowo dałem mu dwa dni wolne, by nacieszył się wolnością, którą mu niedługo zabiorę na kilka lat, by potem zwrócić, czyniąc z niego mężnego wojownika. Chłonął wszystko co mu mówiłem i często zjawiał się u mego boku, tak że go nie zauważałem. Po dwóch dniach zaczął treningi i naukę czytania oraz pisania. Wiedze przyswajał sobie nie za dobrze. Wolał ćwiczenia. To w praktyce odnajdował wolność, która sprawiał my radość. Cieszył się mogąc szkolić się na zabójcę, który w przyszłości przyniesie mi chwałę. Lubiłem tego chłopca jak nikt. Jednak zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że nie mogę mu okazywać litości. Musiałem być dla niego ostry i surowy. Tak szkoliłem najlepszych asasynów i tak szkoliłem jego. Choć musiał przełknąć wiele gorzkich słów ode mnie i wiele razy dostał po plecach łydką, nigdy mi się nie sprzeciwił. Jego pierwszy bunt nastąpił w wieku osiemnastu lat, kiedy to dostał oficjalny tytuł asasyna. Cieszył się bardzo, ale kiedy przypomniałem mu, że jest mi winien bezkresną lojalność, zgodził się. Zbuntował się dopiero, kiedy powiedziałem po raz kolejny to iż będzie zabijał każdego kogo mu wskażę, bez względu na to jakie żywi do niego odczucia i czy uważa tą osobę za tą, która musi zginąć, czy nie. Wtedy powiedział, że będzie zabijał tylko tych, którzy według niego muszą zginąć. W późniejszym okresie buntował się jeszcze wiele razy, na co przymykałem oko. Był zbyt dobry, by go karać, a i jego bunty nie były zbyt poważne. Ot, nie chciał się gdzieś udać, kiedy było jakieś święto. Nie chciał czegoś zrobić, bo uważał, że to nie jest godne człowiekowi jego pozycji. Taki był i chyba za to go lubiłem. Za to, że został wierny przede wszystkim swoim zasadą, choć przez tyle lat był atakowany naszymi prawami. I muszę przyznać to przed samym sobą. Cieszył się u mnie największymi względami. Choć czasem doprowadzał mnie do wściekłości. Dopiero przypomnienie mu jego pozycji w naszym bractwie sprawiało, że podporządkowywał się, choć nie chętnie. Zdecydowanie lepiej czuł się poza murami bractwa. Wolał działać. Dlatego często, zaraz po przybyciu do Domu, z jakiegoś poprzedniego zadania, pytał o kolejne i jeśli było to możliwe od razu wyruszał. Rzadko przebywał w murach. Wolał przemykać ulicami Damaszku, albo przebywać poza miastem. Cenił sobie wolność. Uważał tą wartość za najważniejszą w życiu człowieka. Zresztą, nie raz zdarzyło mi się toczyć z nim mądre dysputy. Jest bardzo inteligentny i bystry. Żałuje, że będzie musiał dzisiaj stracić swoje życie. Ceniłem go sobie jako towarzysza i jako skrytobójcę. Choć określenie skrytobójca nie pasuje do niego. Jak już ci mówiłem przyjacielu, woli on zabijać w uczciwej walce. Ale dość już o jego przeszłości. Oto jesteśmy. Drzwi, które widzisz prowadzą do Komnaty Zdrajcy. Kiedy będziemy w środku zobaczysz, że jest ona zaprojektowana w mało finezyjny sposób, ale to nie o to chodziło, kiedy ją projektowałem. Miała dać mi przewagę w walce z tym głupcem. Nie myśl sobie, że się go boje przez co uciekam się do takich sztuczek. Musisz wiedzieć, że tak nie jest. Zaprojektowałem tą komnatę, a potem ją przebudowałem, nie dlatego, że się boję, ale dlatego że nie lekceważę wroga. Jest potężny, ale ja jestem Mistrzem Zakonu. Nie pozwolę sobie na porażkę, a już na pewno nie można oczekiwać uczciwej walki od kogoś, kto pała się profesją skrytobójcy. Nim wejdziemy do środka, chcę, byś zapamiętał moje słowa. Wezwałem cię, byś był obok mnie kiedy będę rozprawiał się z moim przeciwnikiem. Chcę byś spisał to czego będziesz świadkiem. Masz spisać zwycięską walkę. Moją zwycięską walkę. Rozumiesz?

Stał na dziedzińcu, obok przybudówki i w pobliżu kraty, która była zamknięta. Z lewej i z prawej strony były wysunięte skrzydła zamku, w którego okiennicach pojawili się teraz łucznicy. Widok ten, czego nie był w stanie ukryć, zaskoczył go. Spodziewał się raczej asasynów, którzy wyjdą mu naprzeciw i stoczą walkę na tym placu. Nie spodziewał się jednak łuczników, których obecność w tym miejscu, była w pewnym stopniu pogwałceniem kodeksu asasynów, który jego Mistrz tak bardzo przestrzegał. Był zdziwiony ich obecnością w tym miejscu tym bardziej, iż wiedział, że jego Mistrz uważał wszystkich ludzi używających łuków i kusze za ogromnych tchórzy bojących się stoczyć uczciwą walkę w zwarciu. Mimo zagrożenia jakie dla niego stanowili, nie obawiał się tychże żołnierzy, czy raczej najemników.
Potrafił odbić w locie pojedyncze strzały, ale jednak nie kilka naraz co stawiało go w niezwykle trudnej sytuacji, gdyby nie jego zapobiegliwość. Był przygotowany na wypadek, gdyby musiał stać się nagle niewidoczny. Wiedział, że moment w którym przekroczy mury zamku, będzie oznaczał dla niego pojawienie się niekoniecznie miłych niespodzianek. Nie wiedząc z czym przyjdzie mu się mierzyć postanowił zabrać ze sobą małe szklane kulki, które po rozbiciu uwalniają w szybkim tempie duże ilości dymu, dzięki czemu innym będzie ciężko zlokalizować jego pozycję, co w tym momencie okazało się niezwykle przydatnym atutem, który wykorzystał niezwłocznie. Schował miecze do pochew i odpiął małe szklane kulki, które cisnął z całej siły na ziemie, a sam natomiast skoczył do przodu. Kiedy wykonywał fikołek po ziemi kulki pękły uwalniając dym. W tym samym momencie łucznicy oddali strzał, nie trafiając jednak celu. Ci co byli na tyle zwinni, wstrzymali się od strzału i nanieśli poprawki. Gęsty, siwy dym zaczął się rozprzestrzeniać po placu. Asasyn zerwał się szybko na nogi i rzucił w prawo, w środek dymu znikając łucznikom z oczy, w momencie gdy ci oddawali kolejny strzał, po raz kolejny chybiając. Zmuszeni byli teraz do strzelania na oślep, jednak nie oddali żadnego strzału. Widzieli, że z zamku wyszło dwóch sprzymierzeńców. Ubranych w białe habity, z naciągniętym kapturem na głowie. Na to wszystko mieli założoną szarą kurtkę. Ich brązowe kozaki otoczone były dwoma paskami, a z dłoni wysunęły się ukryte sztylety. Zmierzali w kierunku dziedzińca. Dali znać, aby żołnierze nie strzelali i weszli w dym, który rozprzestrzenił się już praktycznie po całym dziedzińcu. Obłok w ogóle nie drażnił oczy, ani nozdrzy. Ograniczał tylko widoczność i nie czynił nic poza tym. Dwóch skrytobójcy, nie musiało się zbyt długo rozglądać i wysilać wzroku, by dojrzeć swego wroga, który objawił im się na chwilę jako cień, po czym zniknął w gęstym mgle. Po chwili pojawił się z lewej strony, zadając piekielnie szybki cios. Asasyn zdążył się zasłonić i zaatakować. Jeden z nich krzyknął Zginiesz zdrajco!!!, otaczając w tym momencie Anioła Śmierci, który nie wydawał się przejmować tym problemem. Pozwolił, by przejął nad nim kontrolę jego instynkt wojownika i natarł na dwóch przeciwników w istnym szale. Jego ciosy były błyskawice i precyzyjne. Mężczyźni, którzy wyszli z zadaniem powstrzymania zdrajcy, mogli się tylko bronić. Asasyn co i róż atakował swoimi wysuwanymi ostrzami, kierując je w stronę, najbardziej życiodajnych miejsc. Dopadł jednego w serii szybkich ciosów, uderzając w gardło i serce, cały czas atakując na przemian. Kiedy drugi chciał go zajść z tył, uniósł nogę i z buta wyskoczył kolejny wysuwany nóż. Wiedział, że ostrze nie dosięgnie przeciwnika, ale miał nadzieje, że przynajmniej go zadrapie, jednak nie miał na tyle szczęścia. Choć przeciwnik nie zdążył się odsunąć do tyły i podeszwa buta trafiła go w brzuch, odpychając do tyłu, nie wyrządziła większych szkód. Zdrajca odwrócił się błyskawicznie w kierunku mężczyzny będącego w minimalnym stopniu zdekoncentrowanym. Ciął na odlew, próbując przeciąć aortę, jednak jego cios został zablokowany. Wykonywał w tym momencie błyskawiczne piruety za każdym razem trafiając na barierę, jakimi były sztylety przeciwników. Wiedział, że jego przeciwnicy są potężniejsi niż myślał. Był równie w pełni świadom tego iż jeśli nie zmieni taktyki walki, prawdopodobnie zmęczy się za kilka chwil, tym samym odsłaniając się dając możliwość wykończenia siebie. Rozważył błyskawicznie kilka taktyk i wybrał jedną, jego zdaniem najlepszą. Rzucił się w bok i przekoziołkował, wkładając połowę swych sił w nogi, by wybić się w kierunku jednego ze skrytobójców. Leciał głową do przodu i na odległość jednego, pełnego kroku od wroga pochylił głowę do przodu i wylądował na ziemi barkami. Wykonał fikołek. Skrytobójca błędnie interpretując ruch przeciwnika myślał, że ten żuci się na niego i odsunął się na bok, tak aby zdrajca przeleciał z jego prawej strony. Wykonał obrót w lewą stronę licząc, że tym samym wbije sztylet w szyje wroga nim ten opadnie na ziemie. To był jego błąd. Przeciął tylko powietrze. W tym momencie Anioł Śmierci zerwał się z ziemi i skoczył po ukosie, w lewą stronę, tak by zmniejszyć odległość od celu tylko o połowę i przeniósł cały ciężar na lewą nogę, na której się wybił i skoczył w stronę przeciwnika, próbującego zorientować się w taktyce swego kata, który w tym momencie doskoczył do niego. Chwycił go prawą ręką za szyję i ścisnął. W tym samym momencie ustawił się błyskawicznie za nim i wsadził kolano w plecy ciągnąć szyję do siebie, tym samym wyginając przeciwnika w łuk. Wystarczyły ułamki sekundy, by zwolnił uścisk, odsłaniając tym samym główną aortę. Nim mężczyzna się wyprostował poczuł na swej szyi sztylet, który rozciął skórę, którą momentalnie zalała się krwią. Kiedy upadał na plecy, nie był już świadom tego co się dzieje wokół niego, a w momencie zetknięcia się z ziemią, był już martwy. Drugi z wrogów widział całe zajście, które go przeraziło. Stracił wolę walki. Chciał się poddać, ale wiedział już, że nie może liczyć na łaskę. Musiał próbować jakoś z tego wybrnąć. Asasyn ruszył w jego kierunku. Szedł wolnym krokiem i wysunął ukryte prawe ostrze, które miał przez chwilę schowane. Szedł w jego kierunku pewnym krokiem. Doszedł do niego i zwarli się w serii błyskawicznych ciosów, piruetów, bloków i kontrataków. Łucznicy słyszeli brzęk stali, ale nic nie widzieli. Chociaż dym zaczął się już powoli rozwiewać, cały czas była zbyt mała widoczność, by można było podjąć jakiekolwiek działania.

Skrytobójca wymieniał ciosy ze zdrajcą, który już wiedział, że ta walka należy do niego. Sparował ostatni cios, który był zadany prawą ręką, próbując przebić się przez jego gardę i skosztować szyi. Drugiego ciosu zadanego lewą ręką, uniknął odchylając cały tułów do tyłu. Jednak cios zmusił go, by prawy bark odgiąć bardziej do tyłu, co też wykonał. Teraz on przeszedł do kontrataku próbując zakończyć walkę. Zaskoczył swego przeciwnika niesamowitą zwinnością i pokazem akrobatycznych zdolności. Wykorzystał fakt, że odgiął swój tułów i wykonał salto do tyłu. Z lewego buta wyskoczył ukryty sztylet, który próbował zatopić w podbródku wroga, jednak ten w przypływie szczęście zablokował cios swoją ręką, którą rozorał mu sztylet. Rana była głęboka i ciągnęła się od przedramienia do dłoni. Kiedy asasyn wykonał pełne salto upadł na nogach i skoczył do przodu. Był zbyt szybki, by wróg mógł zablokować cios, chwilę po tym jak otrzymał głęboką ranę. A jednak udało mu się. Kolejny raz życie uratowało mu szczęście, które nie trwało długo. Zdrajca schował sztylet u lewej ręki i doskoczył do przeciwnika umieszczając w jego brzuchu kolano. W tym samym momencie lewą ręką złapał go za kark i pociągnął ku sobie. Chciał zatopić sztylet z prawej ręki w jego podbródku jednak cios został zablokowany. Wszystko działo się zbyt szybko, by można było zobaczyć ruchy walczących. Teraz asasyn zaatakował skrytobójcę po raz kolejny próbując pozbawić go życia po raz trzeci. Tym razem skutecznie. Trzymał nadal lewą rękę na karku wroga kiedy wykonywał obrót w prawą stronę, znajdując się za plecami przeciwnika. Ściągnął rękę z karku wysuwając ostrze. Chwilę przed tym jak wykonał pełen obrót prawą stopą wykonał błyskawiczne ciosy w łydki mężczyzny zmuszając go, by ten upadł na kolana. W tym samym momencie zrobił dwie rzeczy na raz. Schował ostrze przy prawej ręce chwytając czoło swej ofiary odchylając je do siebie i wsadził ostrze u lewej ręki prosto w szyję. Cios był precyzyjny i trafił prosto w aortę rozcinając ją. Wyciągnął ostrze po którym spłynęła krew i nie fatygował się wytarciem jej, tylko ukrył sztylety i puścił ciało martwego. Dwóch przeciwników było już pokonanych, a kolejni być może czaili się w środku. Podszedł do drzwi zamku i pchnął je, a te rozstąpiły się na boki. Wszedł do środka, a drzwi zamknęły się za nim.

Kiedy dym się rozrzedził na tyle, by łucznicy mogli zobaczyć co się dzieje na dziedzińcu, zobaczyli dwa ciała asasynów. Niektórych ten widok przeraził, a innych zaskoczył. Niektórzy z żołnierzy w myślach cieszyli się, że nie będą musieli walczyć przeciwko tak niebezpiecznemu przeciwnikowi. Jednak mieli obowiązki do wypełnienia. Musieli zawiadomić Wielkiego Mistrza Asasynów, o tym iż nie udało im się powstrzymać zdrajcy.

Stali we dwóch w Komnacie Zdrajcy, która nie była szczególnie wymyślna, jak wyobrażał sobie skryba Wielkiego Mistrza Asasynów. Prawdę mówiąc, spodziewał się większego widowiska. Poczuł lekki zawód, tym bardziej, że co i rusz mówiono mu jak ta komnata jest wspaniała. Jego oczom ukazał się labirynt złożony z żywopłotu. Zauważył też linową drabinkę prowadzącą na drewniane podwyższenie, które znajdowało się pod samym sufitem. Zastanawiało go do czego to ma służyć, ale nie odważył się przerwać ciszy. Wolał słuchać i przytakiwać niż zadawać pytania. Tym bardziej, że okoliczności nie były zbyt sprzyjające zadawaniu pytań. Mistrz bractwa zauważył minę swego towarzysza i zaczął mówić.

Anioł Śmierci zmierzał korytarzem idąc przed siebie nie wiedząc w jaką stronę dokładnie się udać. Jak na razie nikt mu nie przeszkadzał. Za swój cel obrał dawną salę tronową, która byłą teraz przekształcona na salę spotkań bractwa. Liczył, że tam będzie czekał na niego jego główny cel, zapewne z kolejną niespodzianką. Nie wiedział tylko, że spotka się ze swym wrogiem w sali nazwaną Komnatą Zdrajcy, którą będzie musiał przejść, by dojść do sali tronowej. Walka z Mistrzem miała rozpocząć się za kilkanaście minut...

Widzę po tobie przyjacielu, że Komnata Zdrajcy cię rozczarowała. Mówiłem ci, że jest mało finezyjna. Ale w jej prostocie leży siła. Przede wszystkim żywopłot pozwoli mi ukryć się w jego centrum i krążyć po labiryncie tak, by móc zaskoczyć zdrajcę. Znam każdą ślepą uliczkę w tej plątaninie ścieżek. Zrobiłem ten labirynt z żywopłotu, by bełt z kuszy mógł bez problemu przebić się przez ściany. Jak już zauważyłeś, obok ciebie jest drabinka linowa. Dzięki niej wdrapiesz się na to drewniane podwyższenie. Będziesz mógł z góry obserwować walkę. Sala jest tak skonstruowana, że kiedy podniosę głos, echo będzie roznosić się po całym otoczeniu i jeśli nasz przyjaciel nie będzie bardzo blisko mnie nie ustali źródła dźwięku. Będzie zdezorientowany, dzięki czemu uzyskam nad nim przewagę. Ta walka zakończy się bardzo szybko. Jeśli nie uda mi się go zabić z kuszy, to zajdę go cicho od tyłu i wsadzę w plecy sztylet. Ta walka nie będzie honorowa. Można być tylko zwycięzcą, albo zwyciężonym. Ta druga opcja nie wchodzi w ogóle w grę, tak więc nie będę przejmował się żadnym honorem. Kiedy zagrożona jest moja pozycja, gotów jestem użyć każdego ze środka, byle by utrzymać się przy władzy. A teraz właśnie jest taki moment.


Szedł korytarzem wolnym krokiem. Słyszał doskonale, że ktoś się do niego zbliża. Po dźwiękach wywnioskowała, że zbliża się do niego trzech żołnierzy. Był pewien, że nie byli to asasyni, gdyż ci nie czynili by tyle hałasu. Nie było, by ich słychać w ogóle. Był w połowie korytarza, kiedy z przeciwległego korytarza wyszło trzech łuczników. Kiedy tylko zobaczyli zdrajcę sięgnęli po łuki, a jeden z nich po miecz. Pierwszy oddał strzał, a po chwili drugi z nich. Pierwsza strzała przecięła powietrze ze świstem, pędząc do celu z zabójczą prędkością. Pocisk został z łatwością odbity przez ukryty sztylet w lewej ręce. Mężczyzna uderzył błyskawicznie w grot, wytracając w ten sposób jej prędkość i zakłócając tor lotu. Strzała spadła na ziemie, kiedy druga przemknęła obok niej. Jednak Asasyn odchylił się na bok i puścił pędem przed siebie, dosięgając pierwszego żołnierza nim ten zdążył zadać cios. Zaatakował w swój ulubiony sposób. Na metr przed wrogiem wykonał skok i doskoczył do celu, chwytając jego lewe ramie prawą ręką, a szyje przecinając sztyletem, z której trysnęła krew. Mężczyzna puścił miecz, który uderzył z brzękiem o kamień i złapał się za szyję, próbując nie dopuścić do wypłynięcia z niej krwi. Zabójca w tym momencie wyminął swą pierwszą ofiarę i dopadł dwie kolejne, które były oszołomione widokiem ich konającego kompana na tyle iż nie byli w stanie zareagować w porę. Zdrajca wpadł w środek dwójki łuczników i szybkim ciosem jednej i drugiej ręki pozbawił ich życia. Jego sztylety przecięły szyję z łatwością, pozbawiając żołnierzy nie tylko tchu, ale i życia. Asasyn nie oglądał się za siebie, by zobaczyć jak ciała konających mężczyzn upadają na ziemię. Biegł przed siebie. Skręcił w prawą stronę i wpadł przez drzwi, które otworzył kopnięciem z buta. W pobliżu stało trzech mężczyzn, którzy zauważyli go, ale miecze udało wyciągnąć się im dopiero wtedy kiedy ten dopadł jednego. Wysunął sztylet z buta, którym od razu kopnął jednego z mężczyzn w piszczel. Ten zawył z bólu, ale zdążył wyciągnąć miecz. Był to jednak daremny ruch. Asasyn szybkim ruchem ręki ciął od prawej do lewej. Kolejny żołnierz upadł na ziemie z poderżniętym gardłem, kiedy dwójka mężczyzn zaatakowała równocześnie. Jeden z nich zadał cios znad głowy, kiedy drugi spróbował ugodzić przeciwnika sztychem miecza. Obydwa ciosy zostały jednak sparowane. Miecz opadający z góry został przechwycony z lotu i odepchnięty na bok, przecinając powietrze ze świstem. Prędkość ataku sprawiła, że mężczyzna musiał postąpić kroku do przodu. Równocześnie, w tym samym momencie drugi atak został udaremniony przez zdrajcę, który uniósł rękę na wysokość piersi i odtrącił na bok kolejny miecz. Teraz on zaatakował. Jego przeciwnicy byli zbyt słabi i powolni, by móc się obronić. Zaatakował ich w taki sam sposób, jak przed chwilą łuczników. Wpadł między nich i podciął im gardła, a następnie ruszył przed siebie. Był już coraz bliżej celu i już nikt nie stanął mu na drodze.

Przebiegł ostatni korytarz i wpadł do komnaty z labiryntem stworzonym z żywopłotu. Zobaczył tam dwóch mężczyzn. Swego Mistrza i jego towarzysza, będącego skrybą, spisującym historię bractwa. Zobaczył, że na ich twarzy odmalowało się zaskoczenie, a na twarzy skryby strach. Wpadł między nich bardzo szybko nie zwracając uwagi na nic co go otaczało. Odtrącił mężczyznę na bok nie chcąc wyrządzić mu krzywdy. A zaatakował swego Mistrza. Zamierzał zabić tylko jego i nikogo więcej. Chyba, że ktoś mu stanie na drodze, jak to miało miejsce na dziedzińcu i w samym już zamku. Miał nadzieje, że zaskoczenie będzie jego przewagą, jednak mylił się. Choć starszy od niego, asasyn był zaskoczony jego nagłym wtargnięciem do komnaty, nie stracił swej refleksji. Spod lewego nadgarstka wyskoczył prawy sztylet, który odbił cios zadany przez zdrajcę. Cios został zadany z prawej strony, od góry, tak by wgryź się swym śmiertelnym ostrzem prosto w aortę, jednak cios został odbity. Jednak nie udało mu się zablokować buta, który ugodził go w pierś i posłał na żywopłot. Przeleciał przez niego i upadł na plecy. Od razu doskoczył do niego wróg, nachylając się przed nim i znów atakując w podobny sposób co przed chwilą. Cios spadł z góry, jednak Mistrz asasynów odtoczył się na bok i sztylet uderzył w kamienny blok tworzący podłogę. Z prawego buta wyskoczyło ostrze i przerzucił nogę nad lewą, próbują ugodzić stopę Anioła Śmierci, który podskoczył do góry. Gdy opadł na posadzkę jego przeciwnik podnosił się z ziemi. Zrobił to w tępię błyskawicznym. Położył ręce obok głowy i podbił nogi do góry, po czym napręży ciało i wybił się. Podkurczył nogi i wylądował na nich, w kuckach. Od razu rzucił się na ręce, jak by chciał stanąć na nich lecz z drugiego buta, wystrzeliło kolejne ostrze. Dzięki swej zwinności, która zaskoczyła zdrajcę rozłożył nogi na bok, tak że były do siebie w pozycji równoległej i zaczął okręcać się na rękach nabierając szybko tępa. Sztylety świszczały. Obrócił się kilka razy, co nie trwało dłużej niż kilka sekund. Asasyn odskoczył na bok, by uniknąć morderczego tańca, a jego Mistrz kolejny raz wykonał nieprawdopodobną figurę i dopadł swego przeciwnika. Teraz to on miał przewagę. Przestał się kręcić i lekko opuścił na rękach, a potem z całych sił się na nich wypchnął odchylając do tyłu. Manewr ten świadczył o ogromnej sile rąk, tegoż mężczyzny. Wykonał jedno salto do tyłu. Był plecami do Asasyna, kiedy upadł na nogi i od razu przysiadł na nich. Wyrzucił ręce do przodu i podparł się na nich. Prawą nogą próbował podciąć nogi wroga i zatoczył ją do tyłu wykonując obrót. Anioł Śmierci kolejny raz podskoczył i uniknął ciosu. Kiedy opadał na nogi Mistrz Asasynów wstał na nogi obrócił się przodem do niego i chwycił w nieprawdopodobnie szybkim tępię za bark, a kolejną ręką chciał ciąć powyżej poziomu poprzedniej dłoni, na odlew. Jednak cios został zablokowany. Nadeszło kolejne kopnięcie butem, którego Mistrz Asasynów się spodziewał. Uchylił się na bok i wrócił do pozycji wyjściowej po czym sam kopnął. Zdrajca próbował odskoczyć do tyłu, ale nie zdążył. Podeszwa buta trafił go w pierś i posłała do tyłu, na plecy. Przeleciał przez żywopłot i upadł. Jednak nie leżał długo. Wykorzystał prędkość upadku i przekoziołkował do tyłu. Chciał się podnosić, ale poczuł kopnięcie w szczękę. Uratowało go tylko szczęście. Cios, który otrzymał miał być śmiertelny, ale zawiódł mechanizm i ostrze nie wyskoczyło. Jednak uderzenie i tak zadało mu ból i spowodowało, że kolejny raz upadł na plecy i wpadł w żywopłot.
Zdał sobie sprawę, że jego Mistrz jest od niego potężniejszy. Zaczął gorączkowo myśleć nad planem dzięki, któremu zdobędzie przewagę i wygra tą walkę.
Skryba cały czas obserwował walkę, która sprawiała na nim ogromne wrażenie. Czegoś takiego jeszcze nie widział. Tępo walki było oszałamiające. Żaden ze zwykłych żołnierzy nie miał szans w starciu z tą dwójką. Nawet szlachta nie dotrzymała, by kroku tym wojownikom, którzy teraz starli się w morderczym tańcu. Bez wątpienia walka ta przejdzie do historii tego bractwa i to jemu przypadnie zaszczyt nie tylko spisania tej historii, ale nawet i obserwowania, co też teraz czynił.
Leżący mężczyzna, wykonał fikołek do tyły i przetoczył się w bok, po czym to on sam wykonał podobną figurę co jego Mistrz, z tym wyjątkiem że jego akrobacja była o wiele bardziej widowiskowa. W końcu to on był mistrzem akrobacji. Wykonał fikołek do przodu, by nabrać tępa i kiedy zatoczył pełen obrót zaczął kolejny raz ten sam manewr. Tylko, że teraz kiedy był już na rękach wyprostował się na nich i zaczął się obracać. Rozłożył nogi na bok i z butów wystrzeliły ostrza. Zdał sobie sprawę, że prędkość manewru sprawi że się przewróci jeśli nie postąpi paru kroków do przodu, co też uczynił. Kiedy się obracał jego nogi cięły żywopłot. Zdawał sobie sprawę z bezcelowości tego manewru, jednak musiał go wykonać, by chociaż na chwilę utrzymać wrogą na bezpiecznym dystansie. Poza tym na ułamki sekund widzieć, w którym miejscu jest jego przeciwnik i skoczyć w odpowiednie miejsce, by móc zacząć swoje zwodnicze skoki. Zdawał sobie sprawę z problemu jakim jest żywopłot, wysokości dwóch metrów, mogący skutecznie go zablokować. Jednak do tej pory nie czuł żadnego znaczącego oporu z jego strony. Musiał więc spróbować. Ale nie zrobił tego. Zmienił zdanie. Dopiero teraz dopuścił do siebie myśl, że żywopłot ten jest labiryntem. Uśmiechnął się do siebie w myślach i postanowił, że podejmie zabawę. Jego Mistrz stał w poprzednim korytarzu, a on był blisko przeciwległego korytarza, dzięki czemu będzie mógł skryć się i krążyć po jego alejkach i ścieżkach, by dopaść wroga. Skończył wykonywać obroty i rzucił się do przodu. Wykonał parę fikołków do przodu, poderwał się na nogi i zniknął za prawym zakrętem, kiedy Mistrz Asasynów przeszedł przez zniszczony fragment żywopłotu. Kiedy zobaczył, że jego cel znika, zaśmiał się na głos i odezwał.
- A więc chcesz walczyć według moich zasad? – nikt nie odpowiedział, a echo niosło się po
całej komnacie. – A więc dobrze. Niech tak będzie. Powiedz mi tylko. . .
- Nie przyszedłem tutaj, by rozmawiać, tylko by walczyć – wtrącił się asasyn. – Więc pokonaj
mnie jeśli potrafisz.
- Ale to nie ja uciekam.
- Nie ja zastawiałem pułapki na siebie. Zresztą jestem asasynem. Tak walczymy, czyż nie?
- Nie ty.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. A teraz wybacz. Nie obchodzi mnie co masz do
powiedzenia. Przyszedłem tu, by cię zabić. . .
- Czyżby? –wtrącił Wielki Mistrz Asasynów.
- . . . a nie prowadzić z tobą dysputy – kontynuował zdrajca, nie zwracając uwagi na swego
wroga.
- Jednak będziesz musiał rozmawiać. Kiedy cię już zwyciężę, wycisnę z ciebie każdą
informację, na jakiej będzie mi zależeć.
- A więc przyjdź tu do mnie i spróbuj pokonać.
- Walka mistrza z uczniem się zaczęła i jak na razie toczy się po myśli mojej, a nie twojej.
- To jeszcze nie koniec. Nie ignoruj wroga.
- A więc zobaczmy, kto okaże się lepszy.
- Zobaczmy.
- Ta komnata została wybudowana na twoją cześć. Została nazwana Komnatą Zdrajcy, tylko
po to, by. . .
- Przestań zanudzać – wtrącił Anioł Śmierci. – Złożyłem ci wyzwanie. Mieliśmy się
pojedynkować nie na słowo, a na broń.
- A więc walczmy. Wrócimy do tej rozmowy.
- Walczmy.
Krążyli labiryntem przez kilka minut. Nikt się nie odzywał i nikt nie wydawał najmniejszego dźwięku. Po chwili jednak zdrajca się odezwał, a echo jego niosło się po całej komnacie.
- Kusza? Do aż tak nikczemnych sztuczek się chciałeś uciec, by mnie pokonać?
Wielki Mistrz Asasynów padł na ziemie i poczekał chwilę. Słyszał jak bełt przedziera się przez żywopłot w miejscu, którego nie mógł zlokalizować. Po chwili usłyszał brzęk. Bełt uderzył w ścianę. Podniósł się i odpowiedział.
- A od kiedy ty uciekasz się do takich sztuczek?
- Gram na twoich zasadach. Chciałem uczciwej walki, ale nie dałeś mi wyboru.
- A więc strzeż się. Znam każdą ścieżkę i każdą ślepą uliczkę w tym labiryncie na pamięć. To
ja go stworzyłem. Pilnuj pleców. Nadchodzę. Wiem gdzie jesteś.
- To się okażę.
Krążyli przez kolejne kilka minut, starając się wpaść na swój trop. Jeden drugiego chciał zajść od tyłu i umieścić swój sztylet w jego plecach. Jednak starania te były bezowocne. Żaden nie podszedł drugiego nawet na krok. Utracili kontakt wzrokowy dawno temu i nic nie wskazywało, by mieli znów się zetrzeć w walce, w przeciągu kilku następnych chwil. Asasyna zaczęły nużyć te podchody. Udało mu się wyjść z labiryntu i znajdował się przy drzwiach prowadzących do sali tronowej przerobionej na salę spotkań. Kolejny raz to on przerwał ciszę.
- Dość. Dość tej zabawy. Zbyt długo graliśmy na twoich regułach. Teraz zagramy według
moich.
- Co masz na myśli?
- Sala spotkań.
Drzwi uderzyły z hukiem i po chwili zrobiło się znów cicho. Wielki Mistrz Asasynów ruszył za swym przebiegłym uczniem.

Zdrajca miał przy sobie jeszcze kilka kulek ze sztucznym dymem. I kiedy tylko drzwi otworzyły się, ten rozbił wszystkie na podłodze. Pomieszczenie zaczęło się robić zamglone, jednak nie przeszkadzało mu to, że widoczność jest coraz mniejsza. Jego Mistrzowi najwyraźniej też nie. Wpadł w dym i natarł prosto na swego przeciwnika. Wykonał atak zwanym obrotowym. Podgiął łokcie i obracał się wokół swej własnej osi, nabierając tępa. Technika ta, była stosowana kiedy przeciwnicy byli zbyt liczni i otoczyli z każdej strony. Wobec asasyna była to praktycznie bezskuteczna taktyka, z tym wyjątkiem iż nie pozwalała wprowadzić kontrataku, gdyż atakowany musiał się cały czas bronić. Po otoczeniu niosło się echo brzęku stali. Anioł Śmierci nie pozwalał się przedrzeć swemu wrogowi przez swą gardę. Patowa sytuacja trwała przez kilka chwil, aż w końcu zdrajca został przyciśnięty do ściany. Wtedy nie miał wyjścia. Musiał kontratakować i to bardzo szybko. Przyklęk i przetoczył się na bok po czym zatoczył łuk prawym stopą po ziemi. Trafił swego mistrza w nogę wytrącając go z równowagi. Chciał zatopić w jego nodze sztylet z buta, ale pozycja w jakiej się znajdował uniemożliwiała mu to. Szybko się poderwał na nogi i ruszył w kierunku wroga, będącego odwróconym do niego plecami. Gdyby ten miał sztylet w ręku, a nie ostrze pod nadgarstkiem manewr taki był by dość ryzykowny. Przeciwnik mógł by odgiąć prawą rękę do tyłu i przekręcić ostrze, co było by dla niego dość niebezpieczną sytuacją. Jednak tak nie było. Kopnął swoją nogą w jedno, a następnie drugie udo i od razu lewą rękę uniósł do góry, by zatopić swój sztylet w szyi swego Mistrza, który w tym momencie upadł na kolana, ale od razu przekoziołkował na bok i wstał, by rzucić się z furią w oczach do walki. Znów się starli, ale tym razem walka była wyrównana. Doszło do bliższego starcia. Mistrz Asasynów wykona atak od góry, próbując przejść obronę wroga, który chwycił go za nadgarstek swą rękę i unieruchomił mu rękę. Sam natomiast wolną ręką wykonał ponowny manewr, ale tym razem to nauczyciel zdrajcy chwycił rękę za nadgarstek unieruchamiając ją. Trzymali mocne uściski i mieli podobną siłę. Zaczęli się przepychać, a kiedy okazało się to bezskuteczne zaczęli walczyć nogami. Asasynowi wyskoczyło ostrze spod prawego buta i chciał ugodzić nim w piszczel swego Mistrza, ale ten przygwoździł go swoją nogą. Choć go zabolało, nie dał tego po sobie poznać. Wykonał błyskawiczny ruch drugą nogą. Zaatakował ponownym manewrem próbując tym razem ugodzić drugą nogę, lecz jego przeciwnik uchylił ją do środka i ostrze rozcięło bok nogi, zadając niewielki ból i lekką ranę ciętą. Na twarzy zdrajcy wykwitł uśmiech, który szybko umilkł, kiedy zaczął lecieć do przodu. Popełnił błąd, kiedy zadał pierwszą ranę. Nie zwrócił uwagi, że opór jego Mistrza zmalał. I nie było to spowodowane bólem. Był to zamierzony ruch. Puścił go i pociągnął z całej siły swą prawą rękę uwalniając ją z uścisku. Asasyn postąpił dwa kroki do przodu i właśnie wtedy zaczął upadać na twarz. Jego przeciwnik wykorzystał to natychmiast. Kolejny raz wykonał ruch prawą ręką, tym razem od dołu, chcąc ugodzić w szyję, jednak Anioł Śmierci odbił cios, który i tak prześlizgnął się po lewym policzku. Rana była głęboka, ale nie poważna. Na obecną chwilę nie miała znaczenia. Chwilę po tym jak udało mu się w pewnym stopniu zablokować pierwszy cios nadszedł kolejny. Tym razem był to but wraz z ostrzem, które zmierzało w jego lewy bok ze świstem przecinając powietrze. Asasyn cudem wybronił się z opresji, bardziej dzięki szczęściu niż umiejętnością. Skierował lewą rękę na wysokość boku, by odbić cios. W sztylet uderzyło ostrze, ześlizgnęło się i przejechało po plecach. Ten cios zdrajca odczuł zdecydowanie mocniej niż poprzednią ranę, z której ciekła obficie krew, tak jak i z tej. Upadł na ziemię i odtoczył się na bok, po czym zerwał się na nogi. Cały czas unosił się w powietrzu dym, a jako iż była to sala spotkań nie było tu żadnych stolików ani taboretów, czy coś w tym rodzaju, tylko pusta przestrzeń. Asasyn zdał sobie sprawę, że przegrywa. Wiedział, że ustępuje pola wrogowi, jednak miał jeszcze szansę, by wygrać. Plac treningowy mógł go uratować. Nie bał się żołnierzy, ani innych asasynów. Wiedział, że nikt go nie zaatakuje. Nikt się nie odważy, kiedy będzie walczył z głową zakonu. Obrał w myślach najkrótszą drogę na plac treningowy, która wiodła w tym momencie przez okno do ogrodu, następnie przez przybudówkę i będzie na miejscu. Tak też uczynił. Znajdował się na piętrze co nie było dla niego wielką przeszkodą. Podbiegł do okna i rzucił się przez nie szczupakiem. Usłyszał za sobą słowa mistrza, które go potępiały za to, że ucieka. Usłyszał też, że padło zdanie, że jest to bezcelowa ucieczka, gdyż i tak jest zbyt słabym wojownikiem, by wyjść cało z tej walki. Jednak nie obchodziło go to. Spadał głową i rękami w dół, a w momencie gdy dotknął rękoma ziemi podkurczył je i pochylił głowę w stronę piersi. Upadł na barki i wykonał kilka fikołków. Poderwał się na nogi i ruszył biegiem. Zobaczył starego pomarszczonego mężczyznę będącego w pobliżu małych drzewek cytrusowych. Jedynych roślin w tym miejscu, które było zwane ogrodem. Jak chodziły słuchy w bractwie, mężczyzna ten był założycielem zakonu asasynów, jednak nikt nie wiedział tego na pewno, tylko obecny mistrz zakonu zna prawdziwą tożsamość starca. Nie było to jednak istotne. Pędził przed siebie i obejrzał się wstecz. Nie był ścigany. Nie zdawał sobie sprawy, że zamek został przebudowany i najkrótsza droga na plac treningowy nie prowadziła teraz tą, która on zmierzał, tylko przez same korytarze zamku, którymi udał się Wielki Mistrz Asasynów, wiedząc dokąd biegnie jego przeciwnik. Był chwilę wcześniej na miejscu przed Aniołem Śmierci, który wpadł do przybudówki. Otworzył jedne drzwi i pchnął drugie, które chwilę po tym jak uchyliły się na kilkanaście centymetrów zamknęły z hukiem. Zdążył tylko skręcić głową w bok i uderzył w drzwi, które rzuciły go do tyłu. Przeleciał przez poprzednie i wypadł do ogrodu. Upadł na plecy i zrobił fikołek do tyłu. Zerwał się na nogi i skoczył na przybudówkę. Zaczął się na nią wspinać. Nie była duża. Miała trochę lepiej niż dwa metry wysokości. Łączyła ona zamek z dobudowanym skrzydłem. Mistrz wypadł do ogrodu i zaskoczyło go to, że jego uczeń wspina się na przybudówkę. Był już na dachu. Rzucił się więc z powrotem na plac treningowy. Kiedy wypadł na zewnątrz jego wróg, był kilka centymetrów przed nim. Wykonał fikołek i poderwał się na nogi. Rzucił się biegiem, a mistrz za nim. Plac treningowy na którym byli był istnym torem przeszkód. Płotki, drabinki, kładki na linach zawieszonych na metrowym słupie i wiele innych urządzeń. Anioł Śmierci kierował się do urządzenia na którym istotnym elementem była zwinność. Nie zdążył jednak dobiec. Poczuł jak coś owija mu się wokół nóg i runął na ziemię. Przekręcił się szybko na plecy i zobaczył co to było. Wokół nóg zaplątał mu się sznurek, na którego końcach była małe metalowe kulki. Przeciął je ostrzem w momencie kiedy jego Mistrz dopadł go i wykrzyczał
- Jestem Wielkim Mistrzem Asasynów! Ja nigdy nie walczę uczciwie!
Chciał go kopnąć w szczękę, ale zdrajca zdążył zrobić fikołek do tyłu i podbić się na rękach. Wykonał salto i upadł na nogi po czym szybko prawą ręką uderzył po ukosie, chcąc poderznąć swemu mistrzowi gardło. Ten zablokował ręką. Obydwie dłonie zetknęły się przy nadgarstkach. Zdrajca szybko uderzył nogą, trafiając w brzuch i posyłając wroga do tyłu. Ten odbił się od manekina i zdążył się tylko lekko odsunąć na bok, kiedy ostrze wgryzło się w jego lewy bark. Stęknął z bólu i kiedy asasyn wyciągnął sztylet, a równocześnie drugim ciął na odlew on chciał się uchylić przed ciosem. Udało mu się, ale Anioł Śmierci przewidział ten ruch i uderzył wroga kolanem w brzuch. Kiedy Wielki Mistrz się zgiął złapał go dwoma rękoma za głowę i zaczął uderzać o kolano. Złamał mu nos i poobijał twarz. Krew trysła po całej twarzy i po kolanie. Asasyn mógł próbować zabić swego mistrza po przez ugodzenie go sztyletem w pierś, bądź aortę. Wiedział jednak, że prawdopodobnie by nie zdążył. Kiedy walczy dwóch asasynów liczy się szybkość. Liczy się to kto wykona szybszy cios, a nie kto skuteczniejszy. Złapanie za głowę i uderzenie nią o kolano było szybsze niż próba wtopienia sztyletu w ciele wroga. Był to szybszy manewr o ułamki sekund. A teraz liczył się każdy ułamek. Zdrajca wymierzył ostatni silny cios kolanem w twarz i teraz to Mistrz upadł na plecy, cały zakrwawiony. Dwóch walczących mężczyzn zaczęło się męczyć. Walka trwała za długo jak na standardy asasynów, którzy każde morderstwo dokonywali w kilkanaście sekund. Teraz walka trwała kilkanaście minut. Kątem oka Anioł Śmierci zauważył, że pojawił się starzec z ogrodu przyglądając się walce. Pojawiło się też kilku asasynów i żołnierzy. Jednak każdy z nich przyglądał się biernie walce, która dobiegała końca. Mistrz Asasynów leżał na plecach i jego ruchy stały się zdecydowanie wolniejsze niż jeszcze chwilę temu. Zdrajca wykorzystał to bezlitośnie. Szybko doskoczył do przeciwnika i upadł kolanem na jego pierś. Przygwoździł swoją ręką prawą dłoń wroga do ziemi, a sam uniósł sztylet do ciosu, kiedy w plecy trafiło go kolano jego Mistrza. Poleciał do przodu i poczuł jak jego pierś rozoruje ostrze. Jednak pozycja walczących nie pozwalała na zadanie śmiertelnego ciosu, choć ten i tak wyrządził wiele szkód na ciele asasyna. Upadł nieopodal dalej swego adwersarza i po kilku chwila obydwaj stanęli na nogi, z widocznym zmęczeniem i zawziętością w oczach. Popatrzyli chwilę na siebie i doskoczyli do siebie w kolejnym zwarciu. Nie zdawali sobie sprawy, że to będzie już ostatnia wymiana ciosów. Byli wyszkoleni na świetnych skrytobójców. Walka w zwarciu też była ich mocną stroną, ale jednak byli wyszkoleni na skrytobójców, a nie wojowników. Już od początku walki popełniali od czasu do czasu błędy w obronie, a teraz kiedy zmęczenie stało się odczuwalne dla jednego jak i drugiego, spadła im koncentracja przez co popełniali jeszcze większe błędy, które też obydwie strony walczące bezlitośnie wykorzystywały. Starli się w serii szybkich i precyzyjnych ciosów. Zaczęli wykonywać piruety i uniki. Co chwila role się odwracały. Atakujący stawał się atakowanym i na odwrót. Po otoczeniu niosło się echo brzęku stali. Ciosy stawały się coraz silniejsze, a furia zaczęła na jakiś czas przeważać nad zmęczeniem, które miało po chwili dać o sobie znać. Pierwszym, który popełnił błąd, był zdrajca. Wielki Mistrz Asasynów atakował zwodniczymi ciosami, co chwila zmieniając kąt uderzenia i miejsce, w które starał się trafić. Asasyn odpierał ciosy, ale dał się nabrać na sztuczkę ze zmęczeniem. Zwyciężyła go własna ignorancja. Był już okropnie zmęczony, co też odczuwał co i róż, a jako iż on, który całe życie był w ruchu, wykonując zadania dla bractwa, był zmęczony, to był przekonany, że jego Mistrz będzie jeszcze bardziej zmęczony, skoro przebywa w murach zamku. Zaatakował. Natarł w serii krótkich ciosów. Do tej pory walczył cały czas uważając na nogi przeciwnika, który cały czas się na nich lekko bujał, co świadczyło, że nogi są cały czas gotowe do wykonania ciosu. Jednak teraz zauważył, że wróg stoi na nich sztywno, więc uwierzył, że jest zmęczony. Przestał zwracać na nie uwagę i właśnie wtedy nadszedł kontratak. Dwa szybkie ciosy ostrzem, które zablokował i cios nogi. Ostrze wbiło mu się prosto w piszczel. Lekko przyklęknął na tej nodze, kiedy w drugiej poczuł kolejne uderzenie. Tym razem cios zatoczył łuk za jego kolanem i trafił w udo. Przysiadł na nogach i otrzymał cios z podeszwy buta prosto na klatkę piersiową. Przewrócił się, ale zdążył jeszcze podkurczyć nogi i kopnąć w kostki mistrza który postąpił kroku w jego stronę. Przewrócił się obok. Asasyn odtoczył się na bok, a chwilę po nim jego Mistrz. Zdrajca zerwał się na nogi i zatoczył lewą ręką po łuku, wiedząc, że jego wróg też się podniesie. Jednak Mistrz zakonu wykonał inny manewr. Podparł się ręką i będąc w przysiadzie kopnął butem w kostkę zdrajcy, którego ten manewr wybił z koncentracji. Mistrz zerwał się szybko na nogi i schwycił prawą ręką za lewy bark asasyna i prawą skierował w stronę nie bronionej szyi. Asasyn też wystrzelił ostrzem w stronę piersi wroga.
Ci co oglądali walkę widzieli jak ostrze zatapia się w szyi asasyna, który stanął nieruchomo i po chwili osunął się na ziemię.
Wielki Mistrz Asasynów odkręcił się w stronę widzów z dziwnym grymasem na twarzy, który po chwili znikł zastąpiony grymasem bólu. Dopiero teraz większość z oglądających walkę zobaczyło, że Mistrz Asasynów trzyma się ręką za serce. Stał chwilę nieruchomo, po czym upadł na kolana i po kolejnych kilku sekundach osunął się na bok, obok swego wroga.
Kiedy podbiegli do niego asasyni, żył jeszcze, ale był ciężko ranny. Sztylet ugodził go w pobliżu serca. Jak się później okazało była to rana śmiertelna. Wielki Mistrz Asasynów zmarł w trakcie oczekiwania na lekarza, który pojawił się kilkanaście minut później, wezwany przez jednego z członków bractwa.
Przez najbliższe kilka tygodni walka mistrza z uczniem, była na języku wszystkich mieszkańców Damaszku. Wiele razy prawda była przeinaczana i koloryzowana, tak by walka była bardziej dramatyczna. W niektórych wersjach opowieści, to zdrajca bractwa był tym kto zadał pierwszy śmiertelny cios, a w innej wersji był tym, który taki cios otrzymał. Jednak po jakimś czasie wszystko się uspokoiło i powoli zaczęto zapominać o tych wydarzeniach. Lecz asasyni z bractwa nigdy o tym nie zapomnieli. Historia o walce ucznia z mistrzem była żywa przez wiele lat, przez wiele wieków. Nawet dziś w tajnym zakonie zabójców nazywających siebie asasynami, legenda ta jest nadal żywa i budzi wiele emocji. Asasyni nigdy nie zapomnieli o tej walce i nigdy nie zapomną.
Witaj Autorze, mogę z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć że nikt tego nie przeczyta bo jest to wszystko potwornie nadziubdziane. Pierwszy opis jest nie do przejścia, bo człowiek oczopląsów dostaje. Zrób akapity. Znaczniki p i /p na początku i na końcu akapitu - oczywiście w odpowiednich kwadratowych nawiasach [].
Trochę poprawiłem tekst. Mam nadzieję, że teraz będzie się lepiej czytać.
Taka mała rada. Jeżeli chcesz więcej komentarzy to wstawiaj w mniejszych fragmentach. A teraz biorę się za czytanie. Obowiązek obowiązkiem.
Taki długi tekst, to jeden jedyny raz. To już więcej się nie powtórzy Smile Taki jednorazowy wybryk. Następne teksty będą krótsze.
Cytat:Przedzierał się przez tłum bez najmniejszego problemu. Choć zewsząd otaczały go setki ludzi, potrafił szybko przedzierać się do przodu
Powtórzenie ,,przedzierać''.

Cytat:Tu w Damaszku nie było kogoś równie zwinnego co on.
Jakoś to zdanie nie brzmi za dobrze, przynajmniej tak mi się wydaje. Prędzej, nie było nikogo...
No i ciągle powtarzasz, on, on, on, chociaż w niektórych momentach można się domyślić, że to o niego chodzi. W dodatku cały opis brzmi tak jak wyliczanka.

Cytat:Już od najmłodszych lat, kiedy wstąpił do organizacji przejawiał niezwykły talent do stania się zabójcą
Pasowałoby ,,po wstąpieniu do organizacji''. Tak jakoś źle się to czyta. No i oczywiście, przecinek po ,,organizacji''. Może do zostania zabójcą?

Cytat:Nie ważne jak bardzo uczyni uczciwą walkę.
Nieważne*

Cytat:Jego ofiary były tylko ofiarami. Nikim więcej. Ale mimo to rzadko kiedy zadawał cios z ukrycia. Był otwarty na walkę i stąd jego legenda i sława, która obiegła całe królestwo Syrii. Był niezwykle niebezpieczny, to nie ulegało dyskusji. Jako jeden z niewielu potrafił odbić lecącą w jego stronę strzałę. W całym swoim życiu był tylko raz lekko ranny. To było wtedy kiedy walczył z Hunem saskim. Wielkim wojownikiem, który przede wszystkim trudnił się w paleniu i plądrowaniu. Handel niewolnikami nie był mu obcy.
Ciągle powtarzasz czasownik ,,być''.
Dalej jest podobnie.

Raz piszesz Asasyn z małej, raz z dużej.

Cytat:Był tak oddany swej misji, że nie zauważył że największe plugastwo legnie się w jego własnym Domu.
Przecinek po ,,zauważył''.

Cytat:Wiecznie na misjach i nie raz za granicami kraju w pościgu
Nieraz*

Cytat:A ci durnie, którzy szkolą się w mojej szkole boją się go zaatakować.
Przecinek po ,,szkole''.

Czytanie jest bardzo męczące, za mało akapitów, tekst ciągle się niemiłosiernie, aż mi się literki zamazują. Przydałoby się to poprawić. Wyszczególniłam tylko niektóre błędy. Na razie się poddaję, jak zrobisz akapity, mogę przeczytać dalej.
Przeczytałem kilka pierwszych zdań i... Czy to nie powinno znaleźć się w fanfikach? Bo scena żywcem wyjęta z Assasin's Creed. Jeśli to nie fanfik, to plagiat Smile

P.S.

"Choć niektórzy spośród mieszkańców mieli podobny strój co on, nie sposób było go pomylić z kimkolwiek innym." - skrytobójca, którego nie sposób pomylić z kimkolwiek innym i który wyróżnia się w tłumie liczącym setki osób? Gdzie tu logika...?
Nie podoba mi się za sprawą topornych opisów i tylko jednego dialogu w całym tekście... Dobra, akcja musi być, ale opisy, dialogi i akcja powinny być zrównoważone tak, żeby dało się czytać. Opis na początku jest dziwny, po co ta szkoła ninja, jakieś techniki walki, i powtarzające się "nie lubił atakować z ukrycia"? Ale na pewno da się to jeszcze poprawić.