Via Appia - Forum

Pełna wersja: Siedem Dni
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Dzień pierwszy
Niedziela

Michał kolejny raz złapał za telefon i wybrał numer swojej byłej żony. Kolejny raz słuchał pustych sygnałów oznaczających mniej więcej tyle, że jego była żona miała go zupełnie gdzieś. Tym razem nie zamierzał się jednak tak łatwo poddać.
No odbierz głupia suko, myślał, przekładając telefon z prawej do lewej ręki. Jego była żona w końcu odebrała, pytając przy okazji, czego od niej chce.
– Dlaczego Maria nie chce ze mną rozmawiać? – zapytał.
– Bo ona nie chce jechać na tą głupią wycieczkę.
Tak właściwie, to ta była żona miała na imię Joanna, ale to nie miało w tym momencie żadnego znaczenia.
– Na tą głupią wycieczkę? – powtórzył z wyrzutem Michał. – Głupią wycieczkę?
– Musisz zrozumieć, że…
– Muszę zrozumieć, że co? Że w weekendy chodzi zawsze na imprezy? Że jak ma wolne to jeździ z wami w góry albo nad morze, a kiedy przychodzi jeden, jebany tydzień w roku, kiedy możemy spędzić trochę czasu razem, to ona nagle nie chce, tak?
– Michał…
– Podaj jej telefon.
– Ona nie chce z tobą rozmawiać.
– To ja decyduję o tym, czy będzie ze mną rozmawiać, czy nie.
– Robisz się naprawdę upierdliwy – odpowiedziała Joanna. Była żona Michała. Naprawdę wredna suka.
– Zawołaj ją.
Joanna wiedziała, że nie ma sensu dalej się z nim kłócić. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Maria naprawdę powoli przekracza wszelkie granice. Zawołała ją. Michał słyszał to przez głośnik. Przeczuwał, że za chwilę stoczy największą batalię swojego życia.
– Czego? – Usłyszał nagle po drugiej stronie.
Dokładnie taka jak matka, pomyślał.
– Nie chcesz ze mną jechać do Milczewa? – zapytał.
– Nie.
– Dlaczego?
– Jeszcze pytasz?
No i Michał powiedział, że tak, pyta, bo nic z tego nie rozumie. Powiedział, że to jest jedyna okazja, kiedy mogą spędzić ze sobą kilka dni. Maria odpowiedziała mu, że to pierwszy tydzień wakacji. Że wszyscy jej znajomi później gdzieś wyjeżdżają i że zobaczy się z nimi dopiero za miesiąc. Powiedziała, że Milczewo to dziura zabita dechami. Że nic się tam nie dzieje i że pomimo wszystko wcale nie chce tam jechać. Że woli spędzić ten czas ze znajomymi.
Michał przełknął głośno ślinę i ścisnął mocniej telefon. Potem, najspokojniej jak tylko potrafił, zapytał swoją córkę, czy znajomi są dla niej ważniejsi niż jej ojciec. Maria, tak jak się spodziewał, przez chwilę się wahała, a później powiedziała, że to nie tak.
To nie tak, pomyślał. To była uniwersalna odpowiedź. Odpowiedź na wszystko. To nie tak, nie rozumiesz, nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Słyszał to za każdym razem.
Tego dnia Michał miał już wszystkiego dosyć. Zbyt długo dawał sobą manipulować. Zbyt długo znosił lekceważenie i brak szacunku. Nie chodziło tylko o Marię. Nawet nie o Joannę. Cały świat go olewał. Było tak, odkąd pamiętał i odkąd pamiętał, mówił, że to już koniec. Że teraz to on będzie dyktował warunki. Tego dnia powiedział sobie to samo, tylko, że tym razem naprawdę tak myślał.
– Jutro jedziemy do Milczewa – powiedział do swojej córki.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale. Jedziemy i koniec.
No i to był rzeczywiście koniec.

*

Krople deszczu stukały o szybę, przełamując nieznośną ciszę, jaka panowała w mieszkaniu Roberta.
– Nienawidzę kurwa takiej pogody – powiedział w końcu do swojego kumpla Michała, który siedział na sofie z butelką piwa w dłoni. – Deszcz mnie przygnębia, a nie lubię być przygnębiony.
– Mam nadzieję, że jutro się przejaśni – odpowiedział jego kumpel, a potem dopił do końca swoje piwo.
– Ty to masz szczęście. Masz urlop a ja muszę zaginać do roboty. I jeszcze ten jebany deszcz. To będzie najgorszy tydzień mojego życia.
– Podejrzewam, że mój też.
Robert popatrzył na Michała w ten dziwny, podejrzliwy sposób, a potem zapytał, dlaczego tak twierdzi.
– Moja córka mnie nienawidzi.
– Wiesz, szesnastolatki mają już skłonność do takich rzeczy. Lubią nienawidzić. Obojętnie, co i kogo.
– Mówi, że nie chce ze mną jechać.
– Oczywiście, że nie chce. Nie martw się, będzie dobrze.
Michał westchnął głośno i położył się na sofie.
– Masz dla mnie jeszcze jakieś złote rady? – zapytał.
– Nie, raczej nie – odpowiedział Robert. – Nie znam się na dzieciakach.
– Z tego, co pamiętam, to masz syna.
– Mam syna – przyznał Robert. – Ale on nie jest taki skomplikowany. To dziewięciolatek. Wystarczy, że kupię mu byle gówno i chodzi cały dzień zadowolony.
– Chciałbym mieć dziewięcioletniego syna – odpowiedział Michał.
Robert pociągnął łyk piwa i poradził swojemu kumplowi, by lepiej tego nie mówił córce.
– Może źle to zrozumieć – powiedział, a potem zapytał czy idą do tego baru. Michał pokiwał tylko głową.

Dzień drugi
Poniedziałek

Michał wstał równo o siódmej rano. Poszedł do łazienki, przemył dokładnie twarz i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Wyglądał tragicznie. Wszystko przez to, że poprzedniego dnia mocno się upił ze swoim kumplem Robertem. Był już jednak do tego przyzwyczajony. Ostatnio picie było jego ulubioną rozrywką.
Na śniadanie zjadł jedno jajko ugotowane na twardo i dwie kromki chleba posmarowane masłem. Wypił szklankę herbaty. Czuł się raczej średnio. Nie miał kaca, ale był potwornie zmęczony. Niewiele spał tej nocy. Śniło mu się, że zgubił się w lesie i nie mógł odnaleźć drogi powrotnej do domu. Śniło mu się też, że gonił go niedźwiedź jadący na rowerze, ale to nie miało żadnego znaczenia.
O siódmej czterdzieści cztery był gotowy do wyjazdu. Miał tylko nadzieję, że wszystko pójdzie gładko. Że Maria nie będzie robiła mu żadnych problemów. Wiedział jednak, że musiałby być głupi, żeby uwierzyć, że tak właśnie będzie.
Na pewno coś odpierdoli, pomyślał, wychodząc z mieszkania z wielkim plecakiem turystycznym i podróżną torbą.

*

W mieście, jak każdego dnia przed ósmą i po piętnastej, większość głównych ulic była zakorkowana. Michał stał na jednej z nich i przeklinał pod nosem w regularnych odstępach, łudząc się, że dzięki temu trochę się uspokoi.
Kilka minut po ósmej zadzwoniła do niego Maria i zapytała z nadzieją w głosie, czy coś mu wypadło. Czy zrezygnował z tej wycieczki i ma zamiar robić coś innego. Powiedziała, że nie musi się przejmować. Michał odparł, że to nie tak. Że tkwi w korku i żeby nie kombinowała, bo pojadą do Milczewa choćby musiał kogoś staranować. Maria nie była z tego powodu zadowolona. Bez słowa się rozłączyła, a Michał powrócił do przeklinania wszystkich i wszystkiego, co znalazło się w zasięgu jego wzroku.

*

Zajechał pod jej dom o ósmej czterdzieści. Zauważył, że na podjeździe stało nowe BMW. Domyślił się, że Łukasz, obecny mąż jego byłej żony, radził sobie całkiem dobrze. Mieli piękny dom na obrzeżach miasta. Dwa samochody i kryty basen na podwórku. Nie mógł się oszukiwać. Trochę zazdrościł Łukaszowi, ale nie mógł być na niego zły. To był porządny koleś. Nawet miły.
Choćby nie wiadomo jak się starał, Michał nie potrafił znienawidzić tego człowieka. Czasami zaczynało go to już denerwować, bo przy nim naprawdę wydawał się być nieudacznikiem.
Wyszedł z samochodu i zadzwonił do drzwi. W progu pojawił się Łukasz. Przywitał się z nim i zaprosił go do środka. Michał nie był u nich w domu od kilku miesięcy. Sporo się w tym czasie zmieniło. Podejrzewał, że wynajęli jakiegoś dekoratora, bo wnętrze ich domu wyglądało jak wyjęte prosto z okładki jakiegoś magazynu. Podejrzewał też, że Łukasz nie miał z tym nic wspólnego. To był człowiek, który nie lubił afiszować się ze swoim bogactwem. Joanna była jego całkowitym przeciwieństwem. Michał podejrzewał, że właśnie dlatego tak dobrze do siebie pasowali.
Przeciwieństwa się podobno przyciągają. Pomyślał o tym wchodząc do kuchni.
Łukasz zapytał go, czy chce się czegoś napić, bo Maria nie jest jeszcze gotowa. Potem zajrzał do ich super nowoczesnej lodówki, takiej z wyświetlaczem i masą elektroniki w środku, w poszukiwaniu jakiegoś wymyślnego soku.
Michał spojrzał na zegarek i zapytał jak to możliwe, że nie jest jeszcze gotowa, skoro byli umówieni na ósmą, a było już pięćdziesiąt minut po. Łukasz wyjął z lodówki kolorowy karton i wzruszył ramionami.
– Wiesz, jaka ona jest – powiedział.
Michał pokiwał głową.
– Jak idą interesy? – zapytał. – Kupiłeś nowe BMW?
Łukasz uśmiechnął się nieszczerze, zupełnie tak jakby się tego wszystkiego wstydził. Powiedział, że to był pomysł Joanny. Michał też się uśmiechnął. Wcale nie musiał o to pytać, bo przewidywał, że tak właśnie było. Pomyślał, że jego była żona miała naprawdę ogromne szczęście, że spotkała takiego gościa jak Łukasz. Faceta ze złotym sercem i jeszcze cenniejszym portfelem. Faceta, który wyglądał jak aktor, miał masę pieniędzy i jeszcze do tego bardzo ją kochał, pomimo tego, że była wredną, zrzędliwą jędzą.
W tym właśnie momencie Michał pożałował tego, że nie może napić się czegoś mocniejszego. Miał ochotę porządnie się urżnąć.
– A co u ciebie? – zapytał Łukasz nalewając swojemu poprzednikowi żurawinowego soku do szklanki.
To było pytanie, którego Michał nienawidził najbardziej na świecie. Miał nadzieję, że kiedyś zdobędzie się na odwagę i powie, że u niego jest do bani. Że życie trochę go przytłacza.
– Wszystko w porządku – skłamał.
Kilka minut później, z wyraźnym ociąganiem do salonu wkroczyła Maria. Ubrana jak zwykle w odcieniach czerni i jakiegoś pastelowego błękitu. Z włosami ufarbowanymi w podobnych kolorach. Miała ze sobą trzy wielkie walizki i iPhona, z którym nigdy się nie rozstawała.
– Po co ci tyle bagaży? – zapytał Michał. – Jedziemy tylko na kilka dni.
– Jedziemy do piekła – odpowiedziała.
Zawsze miała tendencję do dramatyzowania, pomyślał jej ojciec.
– Nieważne – odparł i złapał za dwie walizki.
– Bawcie się dobrze – powiedział zupełnie szczerze Łukasz.
On naprawdę tak myśli, pomyślał Michał. Biedak.

*

Dwadzieścia minut później wyjechali wreszcie poza obszar miasta. Wewnątrz samochodu panowała całkowita cisza, przerywana tylko do czasu do czasu trzaskami wydobywającymi się ze słuchawek Marii. Wyglądała na całkowicie odciętą od rzeczywistości. Pisała bez przerwy smsy i całkowicie ignorowała wszelkie próby rozpoczęcia jakiejś pogawędki, jakie podejmował jej ojciec. Zaczynało go to naprawdę denerwować.
Kilkanaście minut później w końcu się odezwała. Powiedziała Michałowi, żeby się zatrzymał przy jakiejś stacji paliw, bo musi iść do łazienki. Michał zapytał, czy nie mogła iść do łazienki w domu, zanim wyjechali.
– Czy to ma w ogóle jakieś znaczenie? – odparła. No i to była dość słuszna uwaga. Nie zmieniło to jednak faktu, że cała ta sytuacja grała Michałowi na nerwach. Podejrzewał, że jeszcze nie pożegnał się z typowym rankiem po chlaniu i nadal wszystko go drażniło.

*

Zatrzymali się na stacji paliw. Maria poszła do łazienki, a Michał zatankował samochód i podszedł bliżej ulicy żeby zapalić. Trochę go to uspokoiło. Przed nimi było jeszcze ponad sto kilometrów trasy. Podejrzewał, że nie będzie to zbyt przyjemna podróż.
Na drodze panowała całkowita pustka. Co kilka minut mijali tylko jakąś ciężarówkę albo wóz dostawczy zmierzający w przeciwnym kierunku. Niebo było zachmurzone i zanosiło się na potężną ulewę. Kilka minut później na przedniej szybie pojawiły się pierwsze krople.
– Tyle, jeśli chodzi o dobrą pogodę – mruknął pod nosem Michał. Maria nie zwracała na niego uwagi. Siedziała obok na fotelu pasażera i z trzeszczącymi słuchawkami w uszach stukała co jakiś czas palcami po wyświetlaczu swojego iPhona.
– Moglibyśmy chociaż porozmawiać – powiedział Michał. – Słyszysz? – zapytał, a potem wyciągnął słuchawkę z ucha swojej córki. W tym momencie wreszcie na niego spojrzała.
– Co chcesz?
– Może przestałabyś się gapić w telefon, chociaż przez kilka minut, co?
– Niestety – odparła – nie mam w tej chwili nic lepszego do roboty. – Wsadziła sobie słuchawkę z powrotem do ucha i powróciła do pisania smsów, ale tylko do czasu, bo chwilę później Michał wyrwał jej telefon z rąk, wyłączył go i wsadził do kieszeni. Maria obdarzyła go zszokowanym spojrzeniem.
– Co ty kurwa robisz? – wydarła się.
Michał zmarszczył brwi.
– Zapytaj jeszcze raz, tylko w taki sposób jak powinnaś się zwracać do ojca.
– Wiesz, co? Naprawdę jesteś upierdliwy. Mama ma rację. Nie da się z tobą normalnie żyć.
Michał spojrzał na nią z pogardą. Mama?, pomyślał. No i wszystko wiadomo.
– Może lepiej zacznij myśleć sama za siebie. Twoja matka to nie najlepszy autorytet.
– A co, może ty jesteś lepszy?
– Ja przynajmniej…
– UWAŻAJ!!!
Michał szybko wrócił wzrokiem na drogę i zobaczył jak przez środek przechodzi mała wataha dzików. Wcisnął pedał hamulca w podłogę i w tym momencie pożałował, że nie naprawił jeszcze ABSu. Koła natychmiast się zblokowały, a samochód niczym sanki zaczął sunąć po mokrej nawierzchni. Michał szybko zorientował się, że popełnił niewybaczalny błąd, puścił hamulec i skręcił w prawo. Koła zahaczyły o pobocze, a samochód obrócił się bokiem do ulicy. Zaraz potem wrócili na drogę i zrobili obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Zatrzymali się na środku drogi. Wewnątrz samochodu pojawił się dym i swąd palonych opon i klocków hamulcowych. Michał przełknął głośno ślinę.
Maria zapytała, czy w coś uderzyli. Michał rozejrzał się wokół. Wataha dzików, nie martwiąc się niczym, bezczelnie zniknęła między drzewami.
– Chyba nie – powiedział.
– Prawie przez ciebie zginęliśmy – wycedziła przerażona Maria.
– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim zaczęłaś się ze mną kłócić.
– Ja? – zapytała zdziwiona Maria.
– To i tak nie ważne – odparł jej ojciec, po czym wyszedł z samochodu i obejrzał go z każdej strony.
– Nic się nie stało – powiedział zasiadając ponownie za kierownicą. Odpalił silnik i zawrócił.
W samochodzie znowu zapanowało całkowite milczenie. Dopiero po kilku kilometrach Michał zapytał, czy wszystko w porządku.
– W porządku – odpowiedziała Maria.
– Myślę, że najgorsze mamy już za sobą.
– Nie byłabym tego taka pewna – wymamrotała odwracając się w stronę szyby.
Michał przez chwilę zastanawiał się, co właściwie mógł jeszcze powiedzieć. Nie przewidywał, że w trakcie podróży otrą się o groźny wypadek.
– Co w szkole? – zapytał.
– Prawie zginęliśmy, a ty pytasz mnie „co w szkole?” – warknęła Maria nawet na niego nie spoglądając.
– Znasz lepszy sposób na rozładowanie napięcia? A poza tym nie tragizuj.
– Wszystko w porządku – odparła.
– Słucham?
– W szkole, wszystko w porządku – powtórzyła.
– W porządku? Nic więcej? Zawsze odpowiadasz tak samo.
– A ty jak odpowiadałeś swoim rodzicom?
Michał zawahał się, zanim powiedział, że jego rodzice nigdy nie pytali. Tego Maria się nie spodziewała. Zrobiło się jej trochę głupio, ale nie na tyle, by nagle przestać pałać nienawiścią do swojego ojca.
– Zdałam do następnej klasy.
– Tyle to i ja wiem.
– No i tyle wystarczy.
– Nie powiesz nic więcej?
– A oddasz mi telefon?
– Nie ma mowy.
– No to uznaj to za koniec rozmowy.
I rzeczywiście, aż do Milczewa w samochodzie panowała idealna cisza.

*

Milczewo wcale nie było dziurą zabitą dechami. Było to piękne turystyczne miasteczko, położone nad malowniczym jeziorem, otoczone bujnym lasem. Michał zarezerwował jeden z domków letniskowych mieszczących się w ośrodku kilometr za miastem. Tam właśnie zajechali przed południem. Wcześniej zatrzymali się jeszcze dwa razy na różnych stacjach paliw. Za każdym razem Maria mówiła, że musi iść do łazienki. Michał w końcu domyślił się, że po prostu przyszedł dla niej TEN czas w miesiącu i trochę zrobiło mu się głupio, że tak bardzo się z nią kłócił. No ale oczywiście Maria mogła mu coś powiedzieć, a tego nie zrobiła, więc nie robił sobie specjalnych wyrzutów sumienia.
Wreszcie zameldowali się w swoim domku i Michał musiał wysłuchać całego szeregu uwag na temat tego, jak to wszystko było do bani i tego, że trafili naprawdę do piekła. Potem, gdy Maria zaczęła się rozpakowywać, wrócił do samochodu i pociągnął spory łyk z butelki ukrytej w apteczce. Podejrzewał, że pół litrowy zapas, jaki zabrał ze sobą, nie wystarczy mu nawet do końca tego dnia, a przed sobą miał jeszcze prawie cały tydzień.

Po południu wybrali się do miasta. Zajechali do sklepu spożywczego, gdzie Michał zamierzał kupić coś na kolację. W sklepie panowały całkowite pustki. Widocznie sezon turystyczny w Milczewie jeszcze się nie rozpoczął. Maria cały czas zrzędziła. Bez przerwy mówiła o tym, że zaraz zanudzi się na śmierć. Michał powtarzał, że jeszcze nikomu na świecie się to nie udało. Jego marne poczucie humoru wcale nie poprawiało sytuacji.
Wreszcie podszedł do lady, za którą stał jakiś młody chłopak, nie wiele starszy od jego córki. Michał zauważył, że Maria bacznie przyglądała się ekspedientowi. Przez chwilę myślał o tym, jak bardzo ta dwójka do siebie nie pasuje. Chłopak z prowincji i szalona nastolatka z wielkiego miasta. Na pewno zwracała jego uwagę, szczególnie z tymi błękitnymi pasemkami kontrastującymi z jej czarnymi włosami.
Potem wybrali się do restauracji mieszczącej się przy jeziorze. Usiedli przy stoliku z widokiem na plażę. Zamówili dwa razy specjał dnia, który składał się ze smażonej ryby i porcji pieczonych ziemniaków oblanych jakimś wymyślnym sosem. Michał w między czasie udał się do łazienki, gdzie opróżnił swój pęcherz i sporą zawartość buteleczki, którą kupił w sklepie. Miał nadzieję, że Maria nic o tym nie wiedziała. Liczył na to, że młody chłopak stojący za kasą skutecznie odwrócił jej uwagę.
Kiedy wrócił do stolika, jedzenie zostało już podane. Przez chwilę zastanawiał się jak ma dobrać się do smażonej ryby. Maria nie wyglądała na specjalnie zainteresowaną zawartością swojego talerza.
– Ten chłopak w sklepie – zaczął zupełnie niespodziewanie.
– Co z nim? – zapytała zmieszana Maria.
– No właśnie nie wiem – odparł Michał. – Nie mogłaś oderwać od niego wzroku.
Maria prychnęła lekceważąco, ukrywając przy okazji zażenowanie.
– Wpadł ci w oko?
– Wpadł mi… co?
– Spodobał ci się?
Maria zmarszczyła brwi.
– Co to w ogóle za pytanie?
– Normalne – odparł jej ojciec, wzruszając ramionami. – Masz w ogóle jakieś chłopaka? – zapytał.
Alkohol najwyraźniej powoli zaczynał na niego działać.
– Mam – skłamała. – A ty?
– Ja?
– Masz jakąś dziewczynę?
Michał nie odpowiedział. Miał nadzieję, że jego nieszczery uśmiech wystarczy. Spojrzał przez oszkloną ścianę restauracji na wielkie jezioro i widoczny w oddali las. Nad nim rozciągały się ciemno granatowe chmury zwiastujące coś poważniejszego niż zwykły letni deszcz. Przez chwilę tkwił w stanie dziwnego zamyślenia aż w końcu wyrwała go z niego Maria, pytając co będą później robić.
– Powinniśmy wracać do naszego domku – odpowiedział. – Chyba zanosi się na burzę.
W tym momencie rozległ się huk gromu.

*

Prawdziwe urwanie chmury, pomyślał Michał spoglądając przez okno na powoli rozrastający się w pobliżu jego domku staw. Pamiętał, że jego matka zawsze tak mówiła, kiedy padał deszcz. Urwanie chmury.
Maria siedziała w pokoju na poddaszu i prawdopodobnie umierała z nudy. Jej iPhone ciągle leżał schowany w jego walizce i Michał podejrzewał, że będzie tam tkwił aż do końca tego śmiesznego wyjazdu. Dać jej telefon do ręki i nagle całkowicie znika, tak jakby przenosiła się do innego świata. To nie jest normalne. Tak właśnie myślał.
Buteleczka, którą kupił w sklepie wcześniej tego dnia leżała już pusta w koszu. Miał nadzieję, że szybko znajdzie sobie coś do roboty bo inaczej sam też umrze, tyle że nie z nudy, a z pragnienia.
Chyba za dużo piję, pomyślał.
I palę, dodał wyciągając papierosa z paczki.
Usłyszał jak Maria schodzi schodami na dół.
– Chcę jechać do domu – powiedziała.
– Nie ma takiej opcji – odparł Michał.
Dziewczyna posłała mu spojrzenie pełne nienawiści, a potem wróciła do siebie na poddasze.
Michał pomyślał, że właściwie to sam miał już tego dosyć, ale nie mógł teraz zrezygnować. Gdyby to zrobił, straciłby do siebie resztki szacunku, jakim się jeszcze darzył.
Pokój nagle rozświetlił się jasnym blaskiem, a potem głośno zagrzmiało.
Burza zbliżała się do ośrodka. Nie wyglądało to najlepiej.

*

Wiatr huczał tak głośno, że ledwie usłyszeli pukanie, a właściwie to walenie, do drzwi. Michał z trudem je otworzył i wpuścił do środka właściciela ośrodka. Był to starszy człowiek, prawie łysy i strasznie pomarszczony, ale widać było po nim, że nadal jeszcze zachował krzepę z lat swojej młodości.
– Co się dzieje? – zapytał Michał. Właściciel wyglądał na zmartwionego.
– Musicie ze mną iść do domu – powiedział. – Na zewnątrz rozpętało się piekło.
– A nie mówiłam? – warknęła Maria schodząc po schodach na dół.
– Co z naszymi rzeczami? – zapytał Michał.
Starszy mężczyzna popatrzył na niego, jak na szaleńca.
– Pochowajcie co możecie w szafkach i chodźcie! Nie mamy czasu.
Kilka minut później wyszli na zewnątrz. Było już ciemno, ale co jakiś czas całe otoczenie rozświetlały błyskawice. Biegli za właścicielem w stronę drewnianego budynku. Pomimo tego, że byli na zewnątrz nie więcej niż dwie minuty, zdążyli przemoknąć do suchej nitki. Razem z właścicielem weszli do domu, a potem zeszli do piwnicy, gdzie przebywało jeszcze kilku innych urlopowiczów. Wszyscy wyglądali na przerażonych.
Właściciel zamknął drzwi i nagle huk panującej nad ich głowami nawałnicy prawie całkowicie ucichł. Wisząca pod sufitem żarówka co chwilę przeraźliwie mrugała. Cała ta sytuacja była dla Marii i Michała zupełnie nierzeczywista. Wszystko to wyglądało jak wyjęte z jakiegoś głupiego filmu.
– Zapowiadali słoneczny tydzień – mruknął jakiś facet w kraciastej koszuli. – Cały urlop chuj strzelił.
– Proszę się nie martwić – powiedział właściciel. – Najgorsze chyba już za nami.
W tym momencie podłoga delikatnie zadrżała.
– Albo i nie – dodał.
– Często macie takie ulewy? – zapytał Michał.
Starszy mężczyzna wyglądał na zmieszanego.
– Dawno takiej nie widziałem – powiedział. – Kiedyś takie rzeczy się nie zdarzały.
– Globalne ocieplenie – rzekła kobieta siedząca na piętrowym łóżku.
– To ściema – odparł facet w kraciastej koszuli.
– A jak pan to wszystko wytłumaczy? Te wszystkie kataklizmy i zmiany klimatu?
– To normalne – powiedział. – Uczą tego na geografii w liceum. Klimat zmienia się od milionów lat. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Tylko dlaczego akurat musiało trafić to na mój urlop?
Druga kobieta, która stała z małym chłopcem pod ścianą nie wyglądała na zainteresowaną tą rozmową. Właściwie to wyglądała na kompletnie wystraszoną.
– Mój mąż – mruknęła nagle. – Pojechał z córką do miasta. Mógłby pan wyjść i zobaczyć, czy nie wrócił? – zapytała.
Starszy mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego, ale zgodził się i ruszył schodami w stronę wyjściowych drzwi.
Znowu zagrzmiało. Tym razem jeszcze głośniej.

Dzień szósty
Piątek

Michał otworzył oczy. Wewnątrz domku panował półmrok. Bolała go głowa i czuł okropne pragnienie. Wstał z fotela i podszedł do kranu. Zapełnił cały żołądek zimną wodą, po czym podszedł do okna w którym tkwiła drewniana sklejka i delikatnie je uchylił. Do środka przebiły się promienie letniego słońca. Wyglądało na to, że zbliżało się już południe.
Zawołał Marię, ale odpowiedziała mu tylko cisza. Wszedł schodami na poddasze i zastał pościelone łóżko.
Nie wróciła na noc?, pomyślał. Potem wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał jej numer. Przesłuchał kilkanaście sygnałów i się rozłączył. Miał nadzieję, że rozładował się jej telefon.
Przetarł oczy i głęboko westchnął. Postanowił, że zanim zacznie jej szukać, pójdzie najpierw pod prysznic. Może do tego czasu wróci.

*

Maria jednak jeszcze nie wróciła. Michał zaczynał powoli się denerwować. Może chciała mu zrobić na złość i wróciła sama do domu? To by naprawdę wszystko skomplikowało.
Ubrał się i wyszedł z domku. Poszedł do właściciela zapytać się, czy nie widział jego córki. Starszy mężczyzna nic nie wiedział na ten temat.
– Może poszła do miasta? – powiedział.
– Może tak – odparł zrezygnowany Michał i wrócił do domku po kluczyki. Potem pojechał do miasta.
Bez przerwy męczył go okropny kac.

*

Pierwszy raz odkąd przyjechał do tego miasta, poczuł, że ktoś tutaj jednak mieszka. Chodnikami przechadzali się zmęczeni mieszkańcy. Drobni przedsiębiorcy naprawiali szkody wywołane przez nawałnicę. Służby miejskie sprzątały ulice.
Cały czas męczyło go okropne pragnienie. Zatrzymał się w końcu na parkingu przy małym sklepiku i nagle pomyślał o tym młodym chłopaku, z którym prawdopodobnie Maria spędziła ostatnio sporo czasu.
Może tam właśnie ją znajdę?, pomyślał.
Niestety sklep był zamknięty. Wydawało mu się to trochę dziwne. Było dopiero kilka minut po dwunastej, a wywieszka widoczna na drzwiach wejściowych głosiła, że zamykają dopiero o dwudziestej pierwszej. Michał nie przejął się jednak tym faktem i szybko znalazł inny sklep, gdzie kupił butelkę wody i zapytał sprzedawcę, czy wiedział coś na temat nieczynnej konkurencji.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami.
– Oni tak mają – powiedział. – Otwierają i zamykają kiedy im się podoba.
– Zna pan właściciela? – zapytał Michał.
– Nie. To znaczy, znałem poprzedniego. Teraz kupił ten sklep jakiś facet spoza miasta. Tak przynajmniej słyszałem. Pracuje tam taki młody chłopaczek, ale jego też nie znam. Nie jest stąd.
Michał pokiwał głową i podziękował za informacje. Przez chwilę stał na chodniku i przyglądał się przechodniom. Był zdenerwowany całą to sytuacją, ale próbował sam się przekonać, że właściwie nic się nie stało. Że jeszcze nie powinien panikować.

*

Zawitał do biura wypożyczalni sprzętu wodnego. Za ladą spotkał tego samego długowłosego chłopaka, od którego ostatnio wypożyczał łódź. Zapytał go, czy nie widział jego córki.
– Tej z tymi niebieskimi pasemkami? – zapytał chłopak.
– Innej córki nie mam – odparł Michał.
– Nie widziałem jej, a co?
– A nic. Po prostu jej szukam.
Chłopak wzruszył ramionami.
– Ja jej nie widziałem.
– Dobra, dzięki – mruknął Michał i wyszedł na zewnątrz. Słońce drażniło jego wzrok. Było tak gorącą, że zdążył się cały spocić. Czuł, że mógł z tym mieć coś wspólnego jego poranny kac, z którego nie zdążył się jeszcze wyleczyć.

*

Siedział w domku i pił kolejną herbatę. Środki przeciwbólowe zupełnie na niego nie działały. Głowa bolała go coraz mocniej. Po Marii nie było żadnego śladu. Nie dzwoniła. Nikt jej nie widział. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy nie zadzwonić do Joanny. Zapytać się, czy przypadkiem ich córka nie wróciła do domu. W tym momencie chciałby nawet, żeby tak się stało. Miał już dosyć tej całej wyprawy. Miał już dość Milczewa, deszczu i cholernego kaca, z którym nie mógł się uporać. Postanowił na chwilę położyć się i odpocząć.
Obudził się po szesnastej. Poszedł do łazienki, przemył twarz i przez chwilę oglądał swoje marne odbicie w lustrze. Z tym kilkudniowym, ciemnym zarostem i podkrążonymi, czerwonymi oczami wyglądał jak zwykły menel. Jak facet, który miał poważne problemy ze swoim życiem.
Nie odbiegało to zbyt daleko od prawdy.
Znowu odwiedził właściciela ośrodka. Mężczyzna nie był specjalnie zadowolony z tej wizyty. Kolejny raz wytłumaczył Michałowi, że nie widział jego córki, i nie ma pojęcia gdzie ma jej szukać.
– To pana córka – powiedział.
Nie poprawiło to podłego humoru Michała. Jeździł bez celu po mieście, z nadzieją, że gdzieś ją spotka. Milczewo było jednak tak małe, że właściwie zataczał tylko kółka, krążąc jak idiota po miejskich uliczkach. W końcu zatrzymał się pod jakimś tanim barem i przez chwilę obracał w dłoniach telefon. Zbliżała się osiemnasta. Wybrał numer Joanny i czekał na połączenie.
Rozmowa nie przebiegła najlepiej. Joanna była wściekła na to, że zgubił gdzieś Marię.
– Znowu piłeś? – pytała. Michał musiał bez przerwy kłamać, że nie, nic nie pił i wcale jej nie zgubił. Nie powiedział, że Maria nie wróciła na noc. Nie miał tyle odwagi. Właściwie to i tak nic to nie zmieniało. Skoro nie wróciła do domu, to znaczy, że nadal była gdzieś w pobliżu. Taką przynajmniej miał nadzieję.
W końcu wyjechał spod baru i ruszył w stronę drogi prowadzącej do lasu. Po drodze jednak zatrzymał się na małym komisariacie mieszczącym się na obrzeżach miasta. Wszedł przez obdrapane drzwi do środka i stanął przed kratami zamkniętymi od drugiej strony.
– W czym mogę pomóc? – zapytał jakiś młody funkcjonariusz siedzący za szybą obok kraty. Wyglądał na wyraźnie znudzonego. Z pewnością w Milczewie nie miał zbyt wiele do roboty. Tak przynajmniej wydawało się Michałowi.
– Chciałem zgłosić zaginięcie – powiedział do funkcjonariusza.
– Kogo?
– Mojej córki.
– Kiedy zaginęła?
– Dzisiaj rano – odparł Michał. – To znaczy, właściwie to chyba wczoraj wieczorem. Nie wróciła na noc.
– To zaginęła dzisiaj rano czy wczoraj wieczorem?
– Wczoraj wieczorem.
– Ile ma lat?
– Szesnaście.
Funkcjonariusz uśmiechnął się lekko pod nosem.
– Dzwonił pan do niej?
– Nie odbiera.
– I nie próbowała się z panem skontaktować?
– Gdyby próbowała, to bym nie mówił, że zaginęła.
– Przykro mi, ale nie mogę panu pomóc.
– Jak to? Chyba od tego jesteście, nie? Szukacie ludzi.
– Musi minąć czterdzieści osiem godzin. Inaczej nie możemy nic zrobić.
– Wręcz przeciwnie – warknął Michał. – Możecie pomóc mi jej szukać, no chyba, że jesteście zajebani robotą, ale wcale na to nie wygląda.
Młody policjant westchnął głęboko i powiedział, że jeśli córka nie znajdzie się do jutra, to może zgłosić jej zaginięcie.
Michał wcale nie był z tego zadowolony.
– A jeśli coś jej się stało? – zapytał.
– Niech pan przyjdzie jutro.
To było tyle, jeśli chodziło o pomoc policji.
Chuj z nim, pomyślał Michał i wyszedł z komisariatu. Wsiadł do samochodu, odpalił silnik i z piskiem opon ruszył drogą w stronę lasu.
Młody funkcjonariusz rozsiadł się w swoim fotelu i spojrzał na starszego sierżanta, który wszedł akurat do pokoju.
– Czego chciał ten facet? – zapytał.
– Mówił, że jego córka zaginęła. Wczoraj wieczorem.
Starszy policjant zmarszczył brwi a potem spojrzał przez okno na odjeżdżający samochód.
– Znowu to samo – mruknął pod nosem.

*

Michał jechał leśną drogą. W oddali zobaczył idącego poboczem staruszka. Zatrzymał się obok niego.
– Przepraszam – powiedział otwierając szybę. – Nie widział pan przypadkiem młodej dziewczyny gdzieś w okolicy?
– Młodej dziewczyny? – wycharczał staruszek.
– Ciężko jej nie zauważyć. Ma czarne włosy z takimi błękitnymi pasemkami.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Nikogo nie widziałem – powiedział.
Michał pokiwał głową.
Jasne, że kurwa nie widziałeś, pomyślał.
– Nie wie pan, czy ktoś mieszka tam pod lasem? Widziałem tam wcześniej jakiś dom – zapytał.
Staruszek jakby nagle otrzeźwiał i zacisnął mocno wargi.
– Mieszka tam taki jeden – powiedział. – Dziwny gość, panie. Naprawdę dziwny.
Michał zmarszczył brwi.
– To znaczy?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Mówią niby, że to jasnowidz. Taki, co to niby znajduje ludzi, ale ja w to nie wierzę.
– Jasnowidz? – zdziwił się Michał.
– Tak mówią – odparł staruszek.
– No dobra, dzięki.
– A proszę bardzo.
Jasnowidz?, pomyślał Michał. To miasto jest pełnie niespodzianek.

*

Dojeżdżając do posesji leżącej tuż przy lesie, spodziewał się, że zastanie tam jakiegoś pokręconego starca, żyjącego w zgodzie z naturą, bogobojnego i balansującego na granicy szaleństwa. Zatrzymując się przy drewnianej furtce ogarnęło go całkowite zdziwienie, bo na schodach dużego, wiejskiego domku siedział młody mężczyzna, najwyżej dwudziestokilkuletni, z bujną brodą i starannie przystrzyżonymi włosami. Swoją posturą przypominał trochę typowego drwala.
Michał zatrzymał się i wyszedł z samochodu. Mężczyzna siedzący na schodach posłał mu zdziwione spojrzenie.
– Przepraszam, mieszka pan tu sam? – zapytał.
– Z tego co wiem, tak – odparł mężczyzna i podszedł bliżej płotu. – A kogo pan szuka? – zapytał.
Michał przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Szukam mojej córki – powiedział. – Młodej dziewczyny. Czarne włosy z błękitnymi pasemkami. Trudno ją przeoczyć.
– Jak pan się nazywa? – zapytał rzekomy jasnowidz.
– Michał. Michał Nawrocki – odparł Michał wyciągając dłoń ponad płotem.
Mężczyzna po drugiej stronie uścisnął jego rękę i oznajmił, że nazywa się Łukasz Szulczyński, i że raczej nie widział żadnej dziewczyny z czarno błękitnymi włosami.
Michał przez chwilę grzebał w kieszeni, a potem wyciągnął z niej telefon i pokazał Szulczyńskiemu zdjęcie swojej córki.
– Jest pan pewien, że jej nie widział? – zapytał.
– Mów mi Łukasz.
– Zaczynam się naprawdę denerwować Łukasz. Nie wróciła na noc.
Szulczyński popatrzył na zdjęcie Marii. Michał miał wrażenie, że mężczyzna nagle się przeraził, ale Szulczyński powiedział tylko, że nie może mu pomóc. Że mu przykro z tego powodu.
– Myśli pan, że mogła pójść do lasu?
– Naprawdę nie wiem – odparł Łukasz. – Przykro mi – dodał, ruszając w stronę domu.
– Wiesz co? – rzekł nagle Michał. – Jakiś facet, którego spotkałem po drodze, powiedział mi, że dziwny z ciebie człowiek.
Łukasz stanął na schodkach.
– I co jeszcze mówił? – zapytał.
– Że podobno jesteś jasnowidzem. Że odnajdujesz ludzi.
– Ludzie mówią o mnie różne rzeczy. Nie warto się tym przejmować.
– Jestem zdesperowany człowieku! – warknął Michał. – Jeśli coś wiesz, to mi powiedz, proszę. Nikomu o tym nie wspomnę. Chcę tylko odnaleźć moją córkę.
Szulczyński odpowiedział jednak, że nie może mu pomóc i zniknął wewnątrz swojego domu. Michał przeklął głośno pod nosem i wsiadł do samochodu. Miał już zamiar przekręcić kluczyk i odjechać, ale postanowił, że chwilę poczeka. Coś mu w tym wszystkim wyjątkowo nie pasowało. Wydawało mu się, że Szulczyński coś wiedział. To jak spojrzał na zdjęcie Marii było wyjątkowo dziwne.

*

Minęło dziesięć minut, a Michał nadal siedział w samochodzie. Po dwudziestu minutach zauważył, że Szulczyński przyglądał mu się przez okno. Po następnych dziesięciu minutach wyszedł z domu i ruszył do furtki. Michał zdążył tylko otworzyć drzwi zanim Łukasz złapał go za ubranie i wyciągnął na zewnątrz.
– Lepiej stąd odjedź – warknął, ściskając szyję Michała.
– Powiedz mi, gdzie jest moja córka – wycharczał.
Na twarzy Szulczyńskiego pojawił się grymas wściekłości. Prawą ręką przymierzył się do ciosu. Michał zacisnął powieki, ale Łukasz nagle go puścił.
– Idź do lasu – powiedział. – Twoja córka jest w lesie.
– Gdzie?
Szulczyński przełknął głośno ślinę.
– Po prostu idź do lasu. Jutro, rano.
– Nie mam mowy – odparł Michał. – Nie zamierzam czekać.
– Nie możesz iść teraz. Zbliża się noc.
– Muszę ją znaleźć – rzekł ruszając drogą w stronę drzew. – Dzięki za pomoc – dodał, na chwilę się odwracając.
Łukasz pokiwał głową, a zaraz potem zniknął w swoim domu. Michał szedł prosto przed siebie. W jego głowie zapanował kompletny chaos. Nie miał pojęcia, czy Szulczyński naprawdę coś wiedział, czy tylko chciał się go pozbyć, ale nie zamierzał stać w miejscu. Musiał jej szukać. Obojętnie gdzie.
Zanim wszedł między drzewa, zadzwonił jeszcze do ośrodka i zapytał właściciela, czy jego córka nie wróciła. Mężczyzna warknął do słuchawki, że nie, nie wróciła. Michałowi to wystarczyło. Teraz już był pewien, że coś naprawdę się stało. Nagle jednak poczuł jak ktoś łapie go za ramię. Odwrócił się i zobaczył Łukasza. Mężczyzna miał założony na plecach duży, turystyczny plecak. W ręku trzymał pojemnik z wodą.
– Nie rozumiem – mruknął Michał.
– Nie chcę mieć cię na sumieniu – odparł Łukasz. – Sam nie wrócisz z tego lasu.
– Pomożesz mi?
Szulczyński kiwnął głową. Powiedział, że pomoże znaleźć mu jego córkę. Nie wyglądał jednak na zadowolonego z tego faktu. Michał razem z nim ruszył ścieżką między drzewa.
Miał dziwne przeczucie, że ta wyprawa nie skończy się zbyt dobrze.

Dzień trzeci
Wtorek

Michał prawie przez całą noc nie zmrużył oka. Piętrowe łóżko stojące w piwnicy całkowicie nie nadawało się do spania. Obojętnie jaką przyjął pozycję, zawsze jedna ze sprężyn materaca wbijała mu się w jakąś część ciała. W końcu wstał i wszedł po schodach do domu właściciela ośrodka. Starszy mężczyzna stał przy oknie i oglądał zniszczenia, jakich dokonała nocna nawałnica.
Na horyzoncie pojawiła się pomarańczowa łuna wschodzącego słońca.
– Straszna ulewa – mruknął podchodząc bliżej.
– Bardzo – odparł mężczyzna. – Skoro pan już wstał, przejdzie się pan ze mną do waszego domku? – zapytał.
– Czemu nie – odpowiedział Michał. I tak nie miał nic lepszego do roboty.

*

Domek wyglądał jak po przejściu huraganu, co mniej więcej właśnie się wydarzyło. W głównym pomieszczeniu, na podłodze leżała wielka gałąź, która wleciała przez okno. Wszędzie porozsypywane były kawałki szkła. Michał, uważając na to gdzie staje, rozejrzał się po szafkach. Właściciel ośrodka nadal stał w progu. Był w szoku.
– Kiedy pan wyjeżdża? – zapytał w końcu.
– W piątek albo sobotę – odpowiedział Michał.
– Dobrze by było, gdyby pojechał pan gdzieś z córką na kilka godzin. Muszę to jakoś ogarnąć.
– Nie ma sprawy.
– Jebana pogoda – mruknął właściciel podnosząc z podłogi gałąź.
– Pomogę panu – rzekł Michał łapiąc za konar. Razem wynieśli go za domek. Potem posprzątali szkło i usunęli resztki szyby z okna.
– Na razie będę musiał wstawić jakąś sklejkę – wyjaśnił właściciel.
– Rozumiem – odparł Michał.
– Może lepiej niech pan pójdzie do swojej córki. Pewnie już się obudziła.
– Tak. Lepiej tak zrobię.
Michał wyszedł z domku. Maria stała przed domem właściciela. Nie wyglądała na zadowoloną.
– Nawet mi nie mów, że zamierzasz tutaj zostać?
– Przejaśnia się – rzekł Michał spoglądając na niebo.
– Ja jadę do domu.
– Nigdzie nie jedziesz.
– Spróbuj mnie powstrzymać!
– Nie muszę. Autobusy kursują co dwa dni, więc czy tego chcesz, czy nie, zostaniesz tu przynajmniej do jutra.
– Kurwa mać – warknęła Maria.
– Przeklinanie na pewno ci nie pomoże. Wiem coś o tym.
Nagle obok nich pojawił się właściciel i powiedział, że mogą przyjść do jego domu na śniadanie.
– Moja żona zrobi coś na szybko – rzekł, prowadząc ich do drewnianego budynku. Weszli do środka. Do jadalni prowadził krótki korytarz, na ścianach którego były porozwieszane stare zdjęcia. Wnętrze domu przypominało trochę muzeum. Wszystko wyglądało tak, jakby było scenerią do filmu rozgrywającego się w XIX wieku.
Jadalnia zawierała w sobie tylko trzy stoły. Jeden z nich był zajmowany przez faceta w kraciastej koszuli i kobietę w okularach z grubą oprawką. Najwyraźniej w momencie, gdy Michał i Maria weszli do pomieszczenia, przestali się kłócić, bo wyglądali na mocno poddenerwowanych.
– Zaraz będą naleśniki – powiedziała starsza kobieta zaglądając do środka. Była to żona właściciela.
Michał i Maria usiedli przy stole i przez chwilę w jadalni panowała całkowita cisza.
– Widział pan tamtą babkę z dzieciakiem? – zapytał facet w kraciastej koszuli.
– Nie – odparł Michał.
– I co? Mówiłem!
– To nic nie znaczy – odparła kobieta.
– Nie rozumiem – mruknął Michał.
– Ta babka zniknęła wczoraj w nocy – odparł facet. – I teraz pewnie leży gdzieś martwa, przygnieciona przez jakieś powalone drzewo. Mówiła coś o tym, że jej mąż nie wrócił z miasta z ich córką. To jest pojebane miejsce, mówię wam.
– Bardzo pojebane – mruknęła Maria.
– Uważaj na język, młoda damo, a pan powinien chyba trochę wyluzować. Może ta kobieta znalazła tego męża i razem zwiali zanim zrobiło się naprawdę poważnie.
Facet w kraciastej koszuli uśmiechnął się szeroko, a potem powiedział, że to by miało sens, gdyby nie to, że w ich domku nadal zostały wszystkie ich rzeczy.
– To może po nie wrócą? – zapytał Michał. – Nikt normalny nie myśli o porzuconych bagażach, jak mu się walą na głowę drzewa.
Jego rozmówca machnął ręką.
– Mówię panu. Oni nie wrócą. Ja tam zamierzam się stąd zwinąć zaraz po śniadaniu. To jest pojebane miasto.
– Jeszcze wczoraj pan gadał, że taka burza to nic nadzwyczajnego – wtrąciła nagle kobieta w okularach.
– No bo tak jest. Martwi mnie coś innego.
– Niby co? – zapytała Maria.
Gość nagle zrobił zmieszaną minę.
– Nie ważne – mruknął. – Lepiej zmieńmy temat – dodał po chwili.
Nikt nie miał pojęcia o co mu właściwie chodziło. Nikogo też właściwie to nie interesowało.

*

Po południu Michał i Maria pojechali do miasta. Najpierw zajechali do tego samego sklepu, który odwiedzili dzień wcześniej. Za kasą stał ten sam, młody chłopak. Michał wziął z lodówki dwa piwa i zapytał Marię, czy chce by jej coś kupił.
– Sama sobie kupię – odburknęła przeglądając sklepowe półki.
Michał wzruszył ramionami, zapłacił za piwo i powiedział, że poczeka na nią w samochodzie. Po tym jak wyszedł na zewnątrz, Maria zbliżyła się do sklepowej lady i zapytała młodego chłopaka, czy tutaj mieszka.
Ekspedient przełknął głośno ślinę. Wyglądał na odrobinę speszonego.
– W Milczewie? – wydusił z siebie.
– No, a gdzie teraz jesteśmy?
– No tak. To znaczy, nie, nie mieszkam tu. Tylko pracuję. Są wakacje i w ogóle.
– Ile masz lat? – zapytała.
– Szesnaście.
– To tak jak ja. Jestem Maria.
– Szymon – odpowiedział chłopak.
– Więc powiedz mi Szymon, istnieje w tej dziurze coś poza wieczną nudą?
– Słucham?
– Co tutaj można robić?
Chłopak wzruszył ramionami.
– Znasz jakieś fajne miejscówki?
– Miejscówki?
– No, gdzieś gdzie można sobie połazić ze znajomymi. Masz tu jakichś?
– Znajomych?
– No.
– Nie. Nie bardzo. Tutaj mieszkają tylko starsi ludzie.
– Tragedia.
– No. Trochę.
– Stary mnie tu zaciągnął. Wbrew mojej woli. Taka jest moja wymówka. A jaka jest twoja?
– Wymówka?
– Dlaczego tutaj siedzisz w wakacje?
Chłopak podrapał się po skroni.
– Mój wujek kupił ten sklep i powiedział, że mogę tutaj pracować dopóki nie znajdzie kogoś innego.
– I się na to zgodziłeś?
Szymon wzruszył ramionami.
– I tak nie miałem żadnych planów na wakacje.
Nagle rozległ się dźwięk klaksonu.
– To mój ojciec – wyjaśniła Maria. – Czasami jest naprawdę wredny. Wiesz, co? Powinniśmy gdzieś dzisiaj wyskoczyć. O której kończysz?
– O której chcę – odparł Szymon.
– I to mi się bardzo podoba. Do zobaczenia później.
– Cześć.
Po tym jak Maria opuściła sklep Szymon w końcu odetchnął. Pierwszy raz od dłuższego czasu rozmawiał tak długo z dziewczyną. Naprawdę ładną dziewczyną. A już myślał, że te wakacje będą beznadziejne.

*

Spod sklepu pojechali nad jezioro, a konkretnie na małą przystań, gdzie, z tego, co Michał pamiętał, można było wypożyczyć łódkę i wybrać się na krótki rejs. Niestety, wychodząc z samochodu zauważył, że przy molo nie cumowała żadna łódka. Obawiał się, że po nocnej nawałnicy Wypożyczalnia będzie zamknięta, ale na szczęście okazało się inaczej. W biurze zastał młodego gościa z długimi włosami i kretyńskim spojrzeniem. Zapytał go, czy może wypożyczyć łódkę. Czy jeszcze jakaś im została po tej burzy. Chłopak odpowiedział, że tak, jest jedna w garażu za biurem. Poprosił, by Michał pokazał mu swoja kartę pływacką. Niestety nie posiadał takiej karty, ale zamiast niej wyjął banknot stu złotowy i położył go na ladzie.
– To wbrew przepisom – powiedział długowłosy mężczyzna.
Michał westchnął i dołożył jeszcze pięćdziesiąt złotych.
– Bardzo mi zależy – powiedział.
– Proszę za mną – odparł facet.
Wyszli z biura i przeszli na tyły, do garażu. Maria szła za nimi i bez przerwy marudziła.
– Naprawdę chcesz to zrobić? – pytała. – Już wolę siedzieć w tym głupim ośrodku.
– A ja wolę popływać – odparł Michał i to był koniec ich rozmowy. Długowłosy facet zwodował łódkę i powiedział, że mają godzinę. Michał z dziecinnym uśmiechem na twarzy wsiadł do środka i pomógł wejść Marii. Potem wypłynęli, a niebo w końcu odrobinę się przejaśniło.

*

Michał otworzył drugie piwo i rozsiadł się na tyle łódki. Maria cały czas mrużyła oczy. Wyglądało na to, że ostre słońce nie specjalnie jej pasowało.
– Nie wiem jak komukolwiek może się coś takiego podobać – powiedziała.
– Nie wiem jak komukolwiek może się coś takiego nie podobać – odparł Michał. – Słońce, woda i kompletna cisza. Czego można chcieć więcej?
– Rozrywki.
– To jest właśnie rozrywka.
– To jest kompletna nuda.
– Powinnaś się wyluzować – rzekł Michał. Słońce i piwo nie było dla niego najlepszą kombinacją.
– Ty mówisz mi, że mam się wyluzować? Ten świat się chyba powoli kończy.
– Tak właśnie mówię. Jesteśmy na wakacjach, czy ci się to podoba czy nie. Zamiast bez przerwy marudzić, mogłabyś się chociaż przez chwilę nacieszyć tym czasem.
– Wolałabym cieszyć się tym czasem gdzieś indziej.
Michał głęboko westchnął a potem pociągnął z butelki solidny łyk piwa. Nawet zrzędzenie Marii nie mogło zakłócić mu tej wyjątkowej chwili spokoju. Od dawna nie czuł się tak odprężony.
Nie był wcale żadnym zapalonym żeglarzem. Nie interesowało go pływanie, woda i okazyjne topienie się. Lubił po prostu ciszę, słońce i alkohol, a gdy dostał to wszystko na raz, czuł się wniebowzięty. Wtedy o wszystkim zapominał, a to była jedna z tych rzeczy, które uwielbiał robić. Totalne lenistwo ostatnio stało się jego wielkim hobby.
– Może zrobimy sobie jakiegoś grilla? – zapytał w końcu wyrywając się z dziwnego letargu, w który nagle zapadł.
– A mam jakiś wybór?
– Zawsze jest jakiś wybór.
– Wszystko mi jedno.
– W takim razie plan jest gotowy – rzekł Michał. Chwilę później zauważył, że na molo stał ten facet z długimi włosami. Machał do nich zawzięcie.
– Nasz czas się chyba skończył – mruknął.
Godzina minęła mu błyskawicznie.

*

Szymon milczał. Milczał, bo właściwie nie miał nic do powiedzenia. Nie był specjalnie rozgadanym chłopakiem. Rzadko odzywał się w towarzystwie, a szczególnie w takim, które miało czarne włosy z błękitnymi pasemkami. Maria za to mówiła cały czas. Szymon podejrzewał, że musiała coś wcześniej wypić, bo zachowywała się trochę nietrzeźwo.
Opowiedziała mu o tym, jak jej ojciec postanowił zrobić grilla. Mówiła, że pożyczył od właściciela jakiś stary ruszt, a później prawie spalił domek, w którym mieszkali, bo wyjątkowo nie potrafił obchodzić się z rozpałką. Mówiła, że potem się kłócili, potem dał jej piwo, co ją naprawdę zdziwiło, a potem zaczęli rozmawiać.
Mówiła, że jej ojciec nie jest wcale taki zły, jak się jej wcześniej wydawało.
– To dobrze – powiedział Szymon, gdy szli drogą przy jeziorze.
– Co, dobrze? – zapytała Maria.
– Dobrze, że poznałaś bardziej swojego tatę.
Maria nie odpowiedziała. Dopiero w tej chwili do niej dotarło, że rzeczywiście go wcześniej nie znała.
– Dokąd idziemy? – zapytała
– Na molo – odpowiedział Szymon. – To moje ulubione miejsce.
Nie było to właściwie molo w pełnym tego słowa znaczeniu. Przypominało raczej prowizoryczną kładkę i znajdowało się po drugiej stronie jeziora. Słońce właściwie zaczęło powoli znikać za miastem, gdy usiedli na jej krawędzi i zamoczyli stopy w ciepłej wodzie.
– Nie myślałam, że kiedykolwiek to powiem, ale Milczewo z tej strony wygląda naprawdę ładnie – stwierdziła Maria wpatrując się łunę nad miastem.
– Zawsze tak wygląda – odpowiedział Szymon. – Trzeba tylko dobrze się przyjrzeć.
– Niedługo będę musiała wracać do ośrodka.
– A ja do domu.
– Więc chyba powinniśmy się nacieszyć tym czasem, kiedy jeszcze możemy – rzekła Maria spoglądając na Szymona siedzącego tuż obok niej.
– Chyba tak – odparł chłopak.
– Może jutro powinniśmy się wybrać do lasu?
– Do lasu?
– Mój ojciec mówił, że macie tu naprawdę ładny las.
– Tak, ale nie powinniśmy tam wchodzić.
– Dlaczego?
Chłopak wzruszył ramionami, a potem powiedział, że to może być niebezpieczne.
– Bo?
– Nie wiem. Tak mówią.
– A co dokładnie mówią?
Szymon obrócił się przez ramię i popatrzył na oddalony o kilkaset metrów las.
– Mówią, że coś tam jest.
– Pewnie drzewa.
– Coś złego – odparł Szymon. Wyglądał bardzo poważnie. Maria spojrzała na jego przerażoną minę i głośno się roześmiała.
– Chyba żartujesz.
– Nie. Po prostu myślę, że to nie jest najlepszy pomysł.
– Wiesz, co? Teraz, po tym co powiedziałeś, to na pewno musimy się tam jutro przejść.
Chłopak nie był zadowolony z tego pomysłu, ale wiedział, że nie będzie potrafił jej odmówić.

*

Michał oglądał zachód słońca przez otwarte okno. Palił powoli papierosa napawając się zdumiewającym widokiem w momencie gdy do domku wkroczyła Maria.
– Mówiłeś, że rzucasz palenie – powiedziała, zdejmując buty.
– Bo rzucam.
– Mówiłeś to dziesięć lat temu – przypomniała.
– To długi proces.
Maria usiadła na łóżku i oparła się głową o ścianę.
– Myślałam o tym, co mi dzisiaj powiedziałaś. O mamie.
– I co?
– Myślę, że nadal ją kochasz. Że nadal ci zależy.
– To nie prawda – odpowiedział zmieszany Michał. Zaczął żałować, że w ogóle o tym wspominał. – Nie myśl tak.
– Ale chcesz, żeby była szczęśliwa.
– Chcę żebyś ty była szczęśliwa.
– Jestem tato. W jakiś pokręcony sposób naprawdę jestem. A ty jesteś szczęśliwy?
– Teraz tak.
W domku zapanowała kompletna cisza. Za oknem słychać było po raz pierwszy odkąd tu przyjechali, śpiew ptaków.
– Powinieneś ruszyć w końcu do przodu ze swoim życiem – powiedziała Maria.
– Cały czas idę do przodu.
– Może tak ci się wydaję, ale tak naprawdę to się cofasz. Wiesz, to jest tak jak wtedy, gdy siedzisz w wagonie, a obok ciebie przejeżdża pociąg. Wydaje ci się, że jedziesz do przodu, ale tak naprawdę nadal tkwisz w miejscu.
– Naprawdę?
– Tak.
– Chyba powinnaś zostać poetką – powiedział Michał. – Potrafisz ładnie ująć nawet najbardziej bolesne słowa.
– Może powinnam. A kim ty chciałbyś zostać?
– Wystarczy mi, że jestem twoim ojcem.
– Na pewno?
– Na razie tak.
– Oszukujesz się tato – stwierdziła Maria siadając na krawędzi łóżka. – Cały czas się oszukujesz i to mnie tak w tobie wkurwia. Mógłbyś być szczery chociaż wobec siebie samego.
– Co mam ci powiedzieć? Że wszystko zjebałem? Masz rację. Tak właśnie było. Staram się to naprawić, ale co ja właściwie mogę zrobić?
– Możesz ruszyć do przodu.
Michał westchnął głęboko i oparł się o blat kuchennej szafki. Przez chwilę mierzył się spojrzeniami ze swoją córką.
– Chyba pójdę się położyć – powiedziała w końcu Maria.
– To nie jest najgorszy pomysł – rzekł Michał.
Ptaki za oknem nagle zupełnie ucichły. Słońce powoli chowało się za drzewami. Zbliżał się wieczór.

*

Szymon wszedł do przedpokoju i zdjął budy. Ułożył je starannie pod kaloryferem. Potem ruszył do kuchni, zrobił sobie kilka kanapek i zajrzał do salonu. Na wielkim, skórzanym fotelu siedział jego wujek i oglądał przez okno zachód słońca. Palił przy okazji papierosa wypuszczając co jakiś czas kłęby dymu z ust.
– Jak w sklepie? – zapytał, nie zwracając nawet uwagi na swojego bratanka.
– Dobrze. Zamknąłem trochę wcześniej.
– Dlaczego?
– Eee…
– No?
– Spotkałem kogoś.
– Kogo?
– Czy to ważne?
– Nawet bardzo.
– Spotkałem dziewczynę, ok? Przyjechała tu z ojcem na wakacje.
– Dziewczynę?
– No… tak.
– Podoba ci się?
– Eee…
– Mi możesz powiedzieć. Nie jestem twoim ojcem – rzekł wujek Szymona wypuszczając po raz kolejny chmurę dymu z ust.
– Bardzo.
– Hmm… Więc powinieneś jej pilnować, jeśli wiesz co mam na myśli.
– Wiem.
– Nie wpuszczaj jej do lasu – dodał wujek.
Szymon uśmiechnął się nieszczerze i powiedział do niego, żeby się nie przejmował.
– Przecież wiem, co robię.
– Oby tak było chłopcze. Oby tak było.

Dzień czwarty
Środa

Michał obudził się prawie o dwunastej w południe. Wszystko przez drewnianą sklejkę, którą załatane były powybijane okna. Zawsze budził się wraz z promieniami wschodzącego słońca, a teraz, w kompletnej ciemności myślał, że nadal jeszcze trwa noc.
– Otwórz okno – powiedział do krzątającej się przy kuchennych szafkach Marii.
– Nie ma nic do jedzenia.
– Zaraz pojedziemy do miasta. Muszę się tylko trochę ogarnąć. Która godzina?
– Prawie dwunasta.
– Naprawdę?
– Tak. Naprawdę.
– Przespałem prawie czternaście godzin.
– Gratuluję – odpowiedziała zrezygnowana Maria. – I pospiesz się – dodała do Michała, który wszedł do łazienki. – Zaraz umrę z głodu.
Kilkanaście minut później wyszli na zewnątrz. Na niebie pojawiły się znowu ciemne chmury, zwiastujące nadchodzący deszcz. Michał nie był zadowolony z tej przykrej zmiany. Łudził się, że ostatnia nawałnica była tylko jednorazową anomalią. Jak koszmar wróciły do niego wspomnienia nocy spędzonej w ciemnej piwnicy właściciela ośrodka. Miał nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiał tego powtarzać.
Maria tego dnia była w dziwne dobrym humorze. Podejrzewał, że miało to coś wspólnego z wczorajszym popołudniem, które spędziła gdzieś w mieście. Nie pytał jej gdzie była, ale domyślał się, że spotkała się z tym chłopakiem ze sklepu. Właściwie to nie miał nic przeciwko temu, chociaż martwił się trochę o tego młodego ekspedienta. Maria nie była najlepszą towarzyszką, z jaką można było spędzać wolny czas. Zastanawiał się, o czym ona właściwie mogła rozmawiać z tym chłopakiem, a potem zmroziła go myśl, że może zbyt wiele ze sobą nie rozmawiali. Spojrzał na swoją córkę, siedzącą obok na fotelu pasażera. Uśmiechała się sama do siebie patrząc w szybę.
Zapytać ją, czy nie? Lepiej nie.
Kilkanaście minut później zatrzymał się na parkingu przy tym samym sklepiku, który odwiedzali każdego dnia. Maria wysiadła, a potem zajrzała z powrotem do samochodu i zapytała, co robi.
– Nie chce mi się robić zakupów – odparł Michał podając jej portfel. – Zdaję się na ciebie.
Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę, wzięła portfel i bez słowa ruszyła w stronę sklepu. Michał zaśmiał się pod nosem. Coś było na rzeczy.

– Cześć – powiedziała wchodząc do sklepu.
– Cześć – odparł Szymon zza lady.
– Nie podniecaj się. Przyszłam tylko zrobić zakupy.
– Co?
– Nic – mruknęła Maria znikając między sklepowymi półkami.
– Wiesz, co? – powiedziała po chwili.
– Co?
– Powinniśmy dzisiaj dokończyć naszą wycieczkę.
– To znaczy?
– Wybrać się do lasu – wytłumaczyła podchodząc do lady z koszykiem zakupów.
– Nie wiem czy to najlepszy pomysł – odparł Szymon.
– Najlepszy z możliwych. Kiedy kończysz?
– Kiedy chcę.
– W takim razie do zobaczenia.
– Do zobaczenia – odpowiedział zmieszany Szymon. Cała ta wycieczka wcale mu się nie podobała.

*

– Co chcesz dzisiaj robić? – zapytał Michał, gdy Maria wróciła ze sklepu.
– Nie wiem – odpowiedziała. – Najpierw chciałabym coś zjeść.
– Jedziemy do restauracji? Tej nad jeziorem.
– Czemu nie – odparła.
W restauracji panowały kompletne pustki. Od kelnera Michał dowiedział się, że wraz z Marią są prawdopodobnie jedynymi wczasowiczami w Milczewie. Michał, sam nie wiedział czemu, poczuł się przez to jakoś wyjątkowo. Jego dobry humor jednak szybko zniknął, bo zaraz po tym gdy podano im specjał dnia, dowiedział się od swojej córki, że dzisiaj znowu nie będzie jej w ośrodku. Powiedziała mu, że ma inne plany.
– I te plany dotyczą tego chłopaka ze sklepu?
Maria wyglądała na zmieszaną tym pytaniem.
– Czy to jest istotne?
– Raczej bardzo.
– Tak. Moje plany mają coś z nim wspólnego, a co?
– Nic. Zupełnie nic.
– Masz z tym jakiś problem?
– Czy ja muszę mieć zawsze jakiś problem? Pytam po prostu.
– Skoro tak mówisz.
Reszta ich obiadu minęła w mniej przyjemnej atmosferze.

*

– Dokąd jedziesz – zapytała Maria, gdy Michał skręcił w drogę prowadzącą do lasu.
– Zawsze mówiłaś, że chciałbyś się nauczyć jeździć.
– Mówisz poważnie?
– Bardziej się nie da.
Maria uśmiechnęła się szeroko.
– Mama mi nigdy nie pozwoliła usiąść za kierownicą. Łukasz też nie dał się przekonać.
– Bo Łukasz właściwie nie wiele ma do powiedzenia – odparł Michał.
– To akurat prawda – przyznała Maria.
Zatrzymali się na jakiejś leśnej drodze. Michał wysiadł z samochodu, a Maria przesiadła się na fotel kierowcy. Silnik cały czas pracował.
– Wiesz co robić? – zapytał Michał.
– Mam taką nadzieję – odpowiedziała Maria.
– No to ruszamy.
Maria wcisnęła sprzęgło, wrzuciła pierwszy bieg i z nadzieją, że za chwilę zaimponuje swojemu ojcu, powoli zaczęła odpuszczać lewą nogę. Samochód ruszył kawałek do przodu, szarpnął kilka razy i zgasł. Maria myślała, że coś zepsuła.
– Nic się nie stało. Spróbuj jeszcze raz tylko płynniej puszczaj sprzęgło.
Kolejna próba okazała się znowu porażką. Następna też. Dopiero za czwartym razem ruszyli do przodu.
– Dobra, wrzuć dwójkę – powiedział Michał.
Maria wcisnęła sprzęgło i zmieniła bieg. Skrzynia nieprzyjemnie zazgrzytała.
– Myślałam, że to jest prostsze – oznajmiła, gry jechali leśną drogą.
– To jest proste. Musisz się tylko przyzwyczaić.
– Tobie też kiepsko tak szło za pierwszym razem?
Michał zaśmiał się i powiedział, że o wiele gorzej.
– A kto cię uczył jeździć? – zapytała Maria.
– Ojciec. Dawno temu.
Maria zamilkła. Jej dziadek nie był odpowiednim tematem do rozmowy. Michał zawsze się denerwował, kiedy o nim mówiła.
Kilka minut później zatrzymali się na granicy lasu.
– Co to za dom? – zapytała Maria spoglądając na budynek widoczny w oddali.
– Nie wiem – odparł zdziwiony Michał. – Ale lepiej zawróćmy. Przy okazji nauczysz się cofać.
Na schodkach starego domu stojącego po drugiej stronie polany pojawił się młody mężczyzna z bujną brodą. Spojrzał na samochód zawracający na drodze przy wyjeździe z lasu. Nie musiał mieć sokolego wzroku, by wiedzieć, kto w nim siedzi. Nie musiał się zastanawiać, by poznać ich przyszłość. Był przecież jasnowidzem.

*

Michał wrócił do ośrodka sam. Po drodze kupił sobie kilka piw i paczkę papierosów. Nie był zadowolony z faktu, że jego córka spędzała ich wspólne wakacje z kimś innym, z drugiej jednak strony cieszył się, że chociaż jedna rzecz podobała się jej w Milczewie. Właściwie to jedna osoba.
Pomimo tego, że niebo ciągle było zakryte ciemnymi chmurami, to nadal nie padał deszcz. Michał miał nadzieję, że taki stan utrzyma się przynajmniej do jutra. Wjeżdżając samochodem na teren ośrodka zauważył, że przy jednym z domków stoi kobieta w okularach z grubą oprawka. Ta sama, którą spotkał w piwnicy właściciela i u niego w jadalni. Podszedł bliżej, żeby się przywitać. Właściwie to nawet mu się podobała. Była prawdopodobnie w jego wieku i zdecydowanie grzeszyła urodą.
– Cześć – rzekł wchodząc na pierwszy stopień schodków prowadzących do wejściowych drzwi.
Kobieta stała na werandzie, oparta o barierkę, i paliła papierosa.
– Cześć – odpowiedziała.
– Myślałem, że zostałem tutaj sam.
– Ja też – wyznała nieznajoma palaczka.
– Jestem Michał.
– Anna – odpowiedziała kobieta.
Po tym nastąpiła krótka chwila dość niezręcznej ciszy.
– Dlaczego jeszcze nie wyjechałaś? – zapytał.
– Nie wiem. Chyba trochę się boję.
Michał zrobił zdziwioną minę.
– Czego?
– Pamiętasz tamtą kobietę? Tą z małym synkiem.
– No tak.
– Wiesz, że nie znaleziono jej męża i córki?
– Nie. To znaczy, teraz już wiem. To była potężna nawałnica. Wszystko się mogło zdarzyć.
– Ona też zaginęła.
– Skąd wiesz?
– Nie zabrała swoich rzeczy. Ten facet… właściciel, powiedział mi o tym, kiedy zajrzałam do ich domku. Zostawiła nawet swoją torebkę. Jaka kobieta tak robi?
– Zdesperowana – odpowiedział Michał. – Może poszła szukać męża i też coś się jej stało?
– Podobno widziano ją ostatnio, jak wchodziła do lasu. Podobno też, w tym lesie jest coś dziwnego.
– Coś dziwnego?
– Tak mówią miejscowi. Mówią, że ludzie giną tam wyjątkowo często.
– I wierzysz w to?
– Nie ważne w co wierzę, ważne jest to, że naprawdę dzieje się tu coś dziwnego. Tamten gość, który wyjechał zaraz po nawałnicy, miał rację. Kiedy patrzę na ten las, przechodzą mnie ciarki. Czuję, że czai się tam coś złego.
Michał starał się nie uśmiechać. Ledwo mu się udało. Powiedział Annie, że jeśli się boi, to może posiedzieć trochę u niego.
– Moja córka gdzieś wyszła i pewnie wróci dopiero wieczorem.
Kobieta skończyła palić papierosa i przygasiła go w popielniczce leżącej na barierce.
– W takim razie prowadź – powiedziała.

*

Maria wysiadła z samochodu niedaleko sklepu w którym pracował Szymon. Niebo nadal było szare i wydawało się jej, że niedługo zacznie padać. Liczyła jednak na łut szczęścia, bo nie zamierzała zbyt prędko wracać z powrotem do ośrodka.
W sklepie nie było nikogo poza młodym ekspedientem. Maria przywit
Chyba tekst urwało Huh

Moje uwagi:

Zbyt wiele razy powtarzasz, że Joanna to była żona Michała. Czytelnicy to raczej inteligentne istoty, więc nie trzeba im tego powtarzać x razy.
Przeproś się z przecinkami, bo w kilku miejscach ich brakuje. Zauważyłam też np. brak pytajnika.

Ciężkie to opowiadanie. Toporna narracja, dialogi są sztywne, a postaci takie jakieś... nieżyciowe. Widać to we fragmencie, kiedy Michał i Robert mówią o dzieciach. Dziwna sytuacja - dlaczego Michał zmusza Marię, żeby z nim pojechała? Normalny ojciec chyba by się tak nie zachował.

Maria wysiadła z samochodu niedaleko sklepu w którym pracował Szymon. Niebo nadal było szare i wydawało się jej, że niedługo zacznie padać. Liczyła jednak na łut szczęścia, bo nie zamierzała zbyt prędko wracać z powrotem do ośrodka.
W sklepie nie było nikogo poza młodym ekspedientem. Maria przywitała się z nim i oparła się o sklepową ladę.
– Beznadziejna pogoda – mruknęła.
– Bywało gorzej – odparł Szymon.
– Zawsze macie taki ruch w sklepie?
– Nie, przeważnie nikt tu nie zagląda.
– Idziemy? – zapytała.
Szymon stukał palcami o blat lady i przez chwilę obserwował zegar zawieszony na ścianie obok niego.
– Możemy – powiedział cicho i wyjął z szuflady klucze. Zaraz potem wyszedł razem z Marią na ulicę.
Zrobiło się jakoś chłodniej.

*

Michał otwierał i zamykał po kolei wszystkie szafki, ale nie potrafił znaleźć w nich nic odpowiedniego.
– Nie chcę wyjść na jakiegoś faceta z problemami, ale mam tylko niedokończoną butelkę żurawinowej wódki – powiedział do siedzącej przy stoliku Anny.
– W tej chwili może być wódka.
Michał wyjął butelkę i dwie szklanki. Postawił je na stole, a potem polał do każdej z nich solidną porcję.
– Więc co cię sprowadza do tej zabitej deskami dziury? – zapytał upijając odrobinę jasnoczerwonego alkoholu.
– To nie jest dziura – odparła Anna opróżniając swoją szklankę za jednym zamachem. Michał był pod wrażeniem.
– Moja córka raczej nie zgodziłaby się z tobą – powiedział.
Anna przez chwilę obracała w dłoni swoją szklankę.
– Mieszkałam kiedyś w okolicy – rzekła w końcu. – To dobre miejsce na odpoczynek. Przypomina mi trochę stare dobre czasy.
– Naprawdę? To całkiem interesujące. Kiedyś też krążyły po tym mieście historie o znikających ludziach?
– Właściwie to nie wiem. Mieszkałam w okolicy, to znaczy, kilkadziesiąt kilometrów stąd, ale byłam tu kilka razy. Jak widać jakoś to przeżyłam.
Michał dopił szybko swoją wódkę i postawił szklankę z powrotem na stole. Anna napełniła ją prawie natychmiast.
– Czyżbyś próbowała mnie upić? – zapytał.
– Ciebie? Raczej nie. Nie wyglądasz na kogoś, na kim kilka kieliszków robi wrażenie. Po prostu mam ochotę szybko zapomnieć o tym pojebanym dniu.
– W takim razie na zdrowie – odparł Michał.
– Więc – dodał po chwili. – Naprawdę się boisz stąd wyjechać?
– Nie wiem czy się boję. Chyba nie. To znaczy, wiem, że coś tutaj nie gra i z chęcią bym się stąd wyniosła, ale jakoś nie potrafię się zebrać. Coś mnie tu trzyma.
– Jakaś mroczna siła prosto z lasu?
– Możesz się nabijać z tego ile chcesz.
– Nie nabijam się. Po prostu podtrzymuję tą rozmowę.
– To lepiej zmień temat. Może lepiej powiedz mi, co tutaj właściwie robisz?
– Spędzam urlop. Razem z córką. To znaczy, w przerwach między jej wypadami do miasta.
– I nie boisz się puszczać jej samej?
– Nie. Nie jest sama. Przynajmniej tak mi się wydaje. To mądra dziewczyna, wbrew pozorom. Potrafi unikać kłopotów.
– Ale chyba nie odziedziczyła tego po tobie?
– Skąd takie przypuszczenia?
– Wyglądasz na kogoś, kto często wpada w jakieś gówno.
– To jakaś aluzja do mojego zapachu?
Anna uśmiechnęła się niemrawo i zapytała Michała dlaczego na jego palcu nie tkwi żadna obrączka.
– Bo nie mam żadnej żony – odpowiedział. – Ale to długa i smutna historia. I kurewsko nudna. A jak to jest z tobą?
– Ze mną?
– Jesteś tutaj sama?
– Nie tylko tutaj – odpowiedziała polewając kolejną porcję żurawinowego zapomnienia w płynie. – Jesteś zdziwiony?
– Odrobinę, ale czy nie tego właśnie chcecie?
– Chcemy?
– Kobiety. Czy nie tego właśnie chcecie?
– Samotności? Pytasz poważnie?
– Niezależności. O to mi chodziło. Czy nie tego chcecie? Absolutnej swobody. Barku granic. Możliwości i perspektyw. Takie tam.
– Chyba się już napiłeś Michałku.
– Nie. Po prostu jeszcze nie wytrzeźwiałem.
Przez chwilę milczeli, a potem Anna rozlała do szklanek pozostałą zawartość butelki.

*

Szli leśną ścieżką prowadzącą, jak twierdził Szymon, do pewnego pięknego miejsca.
– Więc jednak znasz trochę ten las – powiedziała Maria.
– Tak, znam.
– Ale nadal się boisz?
– Nie boję się – odparł Szymon udając pewność siebie. – Jest pewna różnica między strachem, a rozsądkiem.
– A co jest rozsądnego w nie spędzaniu wolnego czasu w tym pięknym miejscu, o którym mówiłeś?
– Można się dzięki temu uchronić przed kłopotami.
– Jakimi kłopotami?
– Nie wiem. Różnymi.
– Mówisz jak mój ojciec. On też się wszystkiego boi.
– Ja się nie boję!
– No dobra. Jak uważasz.
– Może lepiej zmieńmy temat zanim zaczniemy się kłócić.
– Naprawdę mógłbyś się kłócić o coś takiego? – zapytała Maria, ale odpowiedziała jej tylko cisza. No i podenerwowana mina Szymona.
Kilkanaście minut później zatrzymali się nad małym jeziorkiem tkwiącym w środku dzikiego lasu. Nie prowadziła tam żadna ścieżka. Po drodze nie było żadnych znaków, świadczących o tym, że w pobliżu znajduje się tak cudowne miejsce. Bo było cudowne. Kiedy tam dotarli, na chwilę wyjrzało słońce. Jego promienie przelewały się przez szparę między drzewami i opadały delikatnie na idealnie równą powierzchnię wody. Z daleka przypominało to wielkie, naturalne lustro. Podchodząc bliżej brzegu Maria zobaczyła swoje odbicie.
– Z minuty na minutę robisz na mnie coraz większe wrażenie – powiedziała. – Skąd wiesz o tym miejscu?
– Mój wujek kiedyś mi je pokazał.
– A co z twoimi rodzicami?
– Co z nimi?
– Zawsze mówisz tylko o swoim wujku.
– Bo tylko o nim warto wspominać.
– Są aż tak źli?
– Może nie źli, ale na pewno nudni. Właściwie to nie wiem. Rzadko ich widuję.
– Nie mieszkasz z nimi?
– Tak jakby. Mieszkamy w jednym miejscu, ale nigdy ich nie ma. Chodzą własnymi ścieżkami.
– Musisz mieć strasznie pokręconą rodzinę.
– A kto takiej nie ma?
Maria przez chwilę zastanawiała się nad tymi słowami.
– Rzeczywiście coś w tym jest – wyznała, a zaraz potem zapytała Szymona, czy nadal uważa, że to nie był dobry pomysł.
– Żeby iść do lasu?
– Tak.
– Nie wiem. Jestem po prostu przesądny.
– Ale chyba musi być w tym coś więcej, niż tylko jakieś legendarne zło, prawda? Coś tu się wydarzyło, tylko nie chcesz mi powiedzieć, co.
– Bo to nie jest najlepsza historia na popołudniowy spacer – odpowiedział Szymon tonem, który sugerował, że rzeczywiście nie chce o tym mówić. Maria wyczuwając jego skrępowanie postanowiła więcej o to nie pytać.
– Lubisz czasami zajarać? – zapytała.
– Nie. Szkoda mi płuc – odpowiedział Szymon.
– Nie chodzi mi o szlugi.
Chłopak uniósł jedną z brwi do góry.
– Nigdy nie próbowałem – wyznał.
– Wiesz, patrząc na to jezioro i słuchając szelestu drzew wydaje mi się, że to odpowiedni moment na twój pierwszy raz.
Szymon tylko się uśmiechnął.

*

– Chcesz usłyszeć coś dziwnego? – zapytała Anna wyjątkowo rozluźnionym tonem.
– Czemu nie – odparł równie odprężony Michał.
Do pokoju przez szparę w uchylonym oknie nagle przebiło się światło zachodzącego słońca.
– Wczoraj poszłam sobie na mały spacer. Trochę się nudziłam i pomyślałam, że przejdę się po tym podobno cudownym mieście. No i w końcu trafiłam do lasu. Nie ważne jak i po co. Chodzi mi o to, że jak tylko weszłam między drzewa, zasięg w moim telefonie całkowicie znikł. To było dziwne, bo jeżdżę naprawdę sporo po kraju i jeszcze nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło. Wyszłam więc z lasu i zasięg wrócił. Ot tak, nagle i bez żadnego ostrzeżenia. Pięć kresek, zero kresek. Różnica jednego kroku. Popierdolone, prawda?
– Nie do końca rozumiem czego ma to dowodzić?
– To dziwne. To jest dowód, namacalny dowód na to, że coś z tym lasem jest nie tak.
– To las. W lesie zawsze pada zasięg.
– Ale nie w moim telefonie. Nigdy. I nie w taki sposób. Zresztą chodź. Pokażę ci – odpowiedziała Anna i chwiejąc się odrobinę wstała z niewygodnego krzesełka.
– Daj spokój. Innym razem – mruknął odrobinę za bardzo oszołomiony Michał. Lubił sobie wypić, ale nie w takim tempie i nie w takiej ilości.
– Chodź. Sam kurwa zobaczysz.
– Wierzę ci.
– Wcale nie.
Michał zrozumiał, że jej nie przekona. Wyszedł z nią z domku i razem poszli w stronę lasu.
– Patrz – powiedziała Anna wyjmując swój telefon. – Pięć kresek, widzisz?
– Tak jakby.
Anna zrobiła krok do przodu i weszła między drzewa. Pokazała Michałowi telefon.
– Zero. Nawet na numery alarmowe. Nic.
– Hmm – mruknął Michał, po czym wyjął swój telefon. Też nie miał zasięgu.
– No dobra. Coś tutaj za… zakłóca sygnał. Ale co z tego? To jest tylko dowód na to, że ten las świetnie blokuje wszelkie sygnały.
– A co jeśli to nie jest jego jedyna nadzwyczajna właściwość?
– Czyli według ciebie las nie tylko pochłania sygnały, ale też ludzi? Przecież to bez sensu.
– Może i tak. Może i nie. Obyśmy nie musieli się o tym przekonać.
– Tak. I to jest chyba dobry moment na zakończenie tej rozmowy.

*

Leżeli na trawie, tuż przy brzegu stawu, po środku lasu, i patrzyli na nieskazitelnie czyste niebo. To było jak sen. Prawie jak bajka. Maria nie przypominała sobie, by kiedykolwiek była tak odprężona. By kiedykolwiek czuła się tak dobrze. Spojrzała na leżącego obok niej Szymona. Chłopak oglądał swoje dłonie. Wyglądał tak jakby otaczała go jakaś nierealna mgła.
– To się dzieje na serio? – zapytał.
– Nie wiem – odparła Maria. Naprawdę już nie wiedziała.
– Żałuję, że zmarnowałem tyle czasu nie wiedząc, że to działa w taki sposób. Teraz już wszystko rozumiem – powiedział Szymon.
– Co rozumiesz?
– Wszystko. Kumasz?
– Mniej więcej. Chyba zaczynam wkraczać na tą samą ścieżkę co ty.
Szymon spojrzał na nią. Potem głośno się roześmiał. Maria chwilę później dołączyła do niego.
– Wiesz co? – mruknął w końcu na chwilę opanowując swoje rozbawienie.
– No nie.
– W tym lesie jest taka chata.
– Chata? Opuszczona chata? Taka z bardzo, bardzo niejasną przeszłością?
– Skąd wiesz?
Maria prychnęła.
– Przecież to jest chyba najbardziej wyświechtana legenda na świecie. Opuszczona chata w lesie.
– Ale to prawda. Byłem tam.
– Naprawdę?
– Tak. Z wujkiem. Dawno temu. To znaczy, to nie jest taka zwykła chata. Była tam kiedyś cała wieś, ale została najechana przez jakichś rozbójników…
– Rozbójników? – powtórzyła rozbawiona Maria. – Mówisz poważnie? – zapytała z niedowierzaniem.
– Tak. Najechana przez rozbójników. – Szymon znowu się roześmiał. Po chwili zamilkł. – O czym mówiłem?
– O chacie i rozbójnikach.
– No właśnie. Wszyscy mieszkańcy schowali się w piwnicy, w tej właśnie chacie. No i tamci podpalili chatę i wszyscy wewnątrz spłonęli. Albo się udusili. Nie pamiętam.
– Więc to jest jakaś ruina, a nie chata – zauważyła Maria.
– No nie. Bo później, po wojnie, chatę odbudowano. To znaczy, zbudowano od nowa. I zrobili tam leśniczówkę, czy coś takiego.
– I to wszystko?
– Nie do końca. Wujek mi opowiadał, że później w tej chacie mieszkali drwale, którzy zimą robili wycinki w lesie. No i podobno ostatni, którzy tam mieszkali pozabijali się nawzajem. Znaleziono ich dopiero na wiosnę, bo wcześniej nie dało się tam dojść. Przez śnieg.
– Może umarli z głodu?
– No chyba nie, bo jeden miał siekierę wbitą w głowę, drugi był cały poćwiartowany, a trzeci powiesił się na drzewie.
Maria przełknęła głośno ślinę. Cały czas zasychało jej w gardle.
– To prawda? Czy tylko jakaś miejscowa historyjka?
– Nie wiem. Ale nie tylko wujek mi o tym mówił.
– Wiesz co? – mruknęła Maria spoglądając w niebo. – Chyba kiedyś czytałam taką książkę.
– Jaką?
– O tym właśnie. O tych drwalach.
– Mówisz poważnie?
– Nie wiem – odburknęła.
A potem się roześmiali.

*

– Zaczynam się denerwować – powiedział Michał spoglądając przez okno na zachodzące słońce.
– Nie wiesz dokąd poszła? – zapytała Anna.
– Nie mam zielonego pojęcia.
– Kiepski z ciebie ojciec.
– Dzięki – warknął.
– Nie przejmuj się. Nie jest już dzieckiem.
– No i to jest najgorsze.
– Bo?
– Bo się już nie boi konsekwencji. Ma wszystko gdzieś.
– A ty byłeś inny w jej wieku?
– Całkowicie.
– Jakoś ciężko mi w to uwierzyć.
Michał westchnął i zajrzał po raz kolejny do szafki utwierdzając się w przekonaniu, że wypalił już wszystkie papierosy i wypił cały alkohol jaki znajdował się w domku.
Nagle otworzyły się wejściowe drzwi a w progu pojawiła się Maria.
– Gdzie ty do cholery byłaś? – zapytał Michał.
Maria spojrzała najpierw na Annę siedzącą na łóżku a potem na swojego ojca.
– Widzieliście te jelenie? – zapytała.
– Jakie jelenie? – mruknął Michał.
Dziewczyna wyszła z powrotem na zewnątrz. Anna popatrzyła na Michała, a potem ruszyli za Marią. Pod lasem, kilkaset metrów od nich stało w bezruchu kilka sporych jeleni. Wszystkie patrzyły na ich domek.
– One są prawdziwe? – zapytała Anna.
Po chwili z pomiędzy drzew wyszły kolejne zwierzęta. Wszystkie zastygały nagle w bezruchu na skraju lasu.
– To jest naprawdę pojebane – mruknął Michał.
Maria i Anna przyznały mu rację.

Dzień piąty
Czwartek

Zaczął się od kłótni. Maria nie zamierzała całego dnia spędzić w ośrodku, na pewno nie ze swoim ojcem. Michał za to nie zamierzał po raz drugi popełniać tego samego błędu i nie chciał jej puścić nigdzie samej. Musiał przyznać rację Annie. To miejsce nie było normalne.
Właściwie to chciał rano wyjechać, ale Maria się nie zgodziła. Powiedziała, że nie pojedzie póki nie pożegna się z Szymonem.
– Dopiero co zrzędziłaś mi nad głową, że to miejsce to jakieś piekło i chcesz wracać, a teraz nagle ci się tu spodobało?
– Nie spodobało, ale nie możesz ot tak decydować sobie, że jedziemy, i nie pytać mnie o zdanie.
– Co chcesz więc robić?
– Chcę iść miasta.
– Możemy pojechać…
– Sama.
– Nie ma nawet mowy.
– Czego ty się właściwie boisz?
– W tej chwili? Wszystkiego.
– Jesteś paranoikiem.
– Może i tak. Na razie mi to nie przeszkadza.
– Ale mi tak – odburknęła i ruszyła po schodach na poddasze. Michał poszedł za nią.
– Będziesz tak leżeć cały dzień? – zapytał, gdy jego córka rzuciła się na łóżko.
– To zależy od ciebie.
– Jak sobie chcesz – warknął Michał i zszedł na dół.
Był wściekły. Cała ta wycieczka wydała mu się nagle kompletną pomyłką. Nie chciał tego przyznać, ale popełnił błąd nie słuchając swojej córki. Mogli zostać w mieście. Z drugiej jednak strony próbował się przekonywać, że właściwie nic się nie stało. Właściciel mówił, że nie ma się czego obawiać. Że zwierzęta często wchodzą na teren ośrodka. Michał nie był typowym mieszczuchem, ale trochę go to niepokoiło. Poza tym to wcale nie było normalne.
Kiedy zapytał tego faceta, czy wie coś o kobiecie z dzieckiem, która nagle zniknęła z ośrodka, ten odpowiedział, że nic się nie stało. Że nie słyszał o niczym, czym można było się martwić. Michał wyczuł jednak, że gość, jeśli nie kłamał, to przynajmniej mijał się z prawdą. Coś tutaj się działo. Anna miała rację.
Po południu wszedł po cichu na poddasze i zobaczył, że Maria spała. Starając się nie robić żadnego hałasu wyszedł z domku i ruszył w stronę lokum wynajmowanego przez Annę. Pukał do drzwi przez pięć minut ale nikt mu nie otworzył. Zajrzał przez rozbite okno do środka. Domek wyglądał na opuszczony.
Później odwiedził właściciela. Mężczyzna wyglądał na mocno zdenerwowanego. Michał zapytał go, czy Anna wyjechała. Ten odparł, że po pierwsze nie ma prawa mówić mu o tym, co robią inni wczasowicze, a poza tym nie ma czasu na takie głupoty. Zaraz potem wyszedł ze swojego domu, zamknął drzwi na klucz i gdzieś pojechał. Michał nie miał kompletnie pojęcia co ma o tym wszystkim myśleć. Wszystko zaczęło się robić naprawdę dziwne.
Wrócił do domku i uchylił nadal nienaprawione okno. Zanosiło się na deszcz.

*

Maria obudziła się przed czternastą. Nie wiedziała nawet kiedy zasnęła. Nie była wcale zmęczona. Nadal męczył ją koszmar, który śnił się jej w nocy. Była w lesie, zupełnie sama i nie wiedziała jak ma wrócić do ośrodka. Spoglądając w granatowe niebo czuła jakiś wewnętrzny niepokój. Cały czas myślała, że za chwilę powróci okropna nawałnica, ale tym razem skończy się o wiele gorzej niż poprzednio. Bez przerwy wołała Szymona, ale nie było go w pobliżu. Nienawidziła być sama. Z drugiej jednak strony czuła, że ktoś jest w pobliżu. Że ktoś czai się, by zrobić jej jakąś krzywdę. Nie potrafiła się otrząsnąć z tego strachu.
Usiadła na krawędzi łóżka i przetarła zaspaną twarz. Słyszała, jak jej ojciec krzątał się na parterze. Sama już nie wiedziała, czy chce jeszcze zostać w tym miejscu, ale nie mogła ot wyjechać. To by było zupełnie nie w porządku w stosunku do Szymona. Nie miała pojęcia, że tak bardzo go polubi. Był inny niż wszyscy jej znajomi. Dla niej był jak z innego świata, którego kompletnie nie znała.
Musiała się z nim pożegnać.
Kilkanaście minut później Michał zajrzał na poddasze. Oddał jej telefon i powiedział, że ma godzinę, a potem wracają do miasta. Powiedział, żeby dobrze wykorzystała ten czas, bo już więcej tu nie wrócą. Maria zamierzała skorzystać z tej rady, ale czuła, że godzina wcale jej nie wystarczy.
Równo o piętnastej wyszła z ośrodka i ruszyła w stronę Milczewa. To był ostatni raz kiedy widziała się ze swoim ojcem. Przynajmniej tego dnia.

*

Szymon był wyraźnie znudzony. Widać było po nim, że cały dzień czekał na tą chwilę, gdy zobaczy przez okno zmierzającą do sklepu Marię.
– Cześć – mruknęła wchodząc do środka. Wewnątrz jak zwykle przebywał tylko i wyłącznie osamotniony Szymon wraz z setkami różnych produktów spożywczych.
– Cześć – odparł chłopak.
– Dzisiaj wyjeżdżam – oznajmiła bez żadnego uprzedzenia Maria.
– Dzisiaj?
– Właściwie to za półgodziny.
– Mówisz poważnie?
– Mój ojciec ześwirował.
Dobry humor Szymona nagle uleciał.
– Więc… Co teraz?
Maria wzruszyła ramionami.
– Słyszałam, że zaraz zamykasz – powiedziała.
– W rzeczy samej – odparł chłopak zamykając kasę.

*

Michał zaczynał się denerwować. Maria nie wróciła po godzinie. Nie wróciła nawet po dwóch. W końcu nie wytrzymał, złapał za kluczyki i wyszedł z domku. Poczuł nagle, że jest zupełnie sam. Wszystko wokół wyglądało na od dawna opuszczone. Ciemne niebo idealnie dopełniało klimat grozy jaki go otaczał. Wsiadł do samochodu i mieląc kołami krótko ściętą trawę wyjechał z ośrodka.
Na chodnikach panowały kompletne pustki. Wszystkie sklepy były zamknięte. Wszystkie oprócz jednego, małego monopolowego na skraju Milczewa. Michał krążył po uliczkach miasta z nadzieją, że gdzieś spotka pałętającą się Marię z jej nowym przyjacielem. Jego nadzieja szybko jednak rozpłynęła się w chaosie myśli i nawet nie wiedział kiedy wylądował z powrotem w swoim domku wraz z dwiema butelkami whisky. Dzwonił do córki co pięć minut, ale za każdym razem witał go komunikat głoszący, że abonent jest poza zasięgiem sieci. Za każdym razem kończył swoje połączenie szklanką alkoholu. Wieczorem usiadł na łóżku i zaczął bawić się kluczami od swojego samochodu.
W oddali usłyszał przygłuszony huk gromu zwiastujący nadchodzącą ulewę. Sam już nie wiedział, czy był wściekły, czy tylko przerażony. Głowa bolała go coraz mocniej. Serce za to biło z minuty na minutę wolniej. W pewnym momencie załapał za butelkę i opróżnił ją do końca jednym długim łykiem.
Przez zamknięte powieki zobaczył rozbłysk piorunu. Podłoga domku zadrżała pod jego stopami. Chwiejąc się wstał z łóżka i otworzył wejściowe drzwi. Padał rzęsisty deszcz. Zaraz potem stracił równowagę i upadł na podłogę. Ostatkiem sił doczołgał się do fotela stojącego w rogu pokoju. Siadając na nim znowu przymknął oczy. Za oknem wiatr szumiał równie mocno, co w jego głowie. Nagle z hukiem zamknęły się wejściowe drzwi. Michał nawet tego nie zauważył.

*

– Jesteś pewny, że chcesz tam iść? – zapytała Maria.
– Nie jestem, ale to jest nasza jedyna okazja – odpowiedział Szymon.
Szli ścieżką w stronę lasu. Niebo z każdym ich krokiem robiło się coraz ciemniejsze. Maria miała wrażenie, że tym razem idą inną drogą. Tym razem, wcale jej się nie podobał pomysł wieczornej wycieczki do lasu. Nie bała się, ale podejrzewała, że jej ojciec nie wybaczy jej kolejnego spóźnienia. Nie chciała jednak zmieniać nagle zdania. Dzień wcześniej powiedziała Szymonowi, żeby następnym razem zaprowadził ją do tej chaty, o której mówił, gdy byli nad leśnym jeziorem. Wtedy sądziła, że to był doskonały plan na zakończenie jej krótkich wakacji w Milczewie. Wszystko jednak zmieniło się, kiedy usłyszała pierwszy huk gromu. Szli już przez las. Tak szybko, że Maria ledwo nadążała. Szymonowi bardzo się spieszyło. Wcale mu się nie dziwiła. Miała wrażenie, że chciał po prostu dotrzeć do tej chaty tak szybko, jak tylko się dało, a potem wrócić z powrotem do Milczewa. Zaczęła za nim biec.
Pół godziny później spadły z nieba pierwsze krople deszczu. Maria złapała Szymona za przegub i powiedziała, że powinni wracać.
– Zaraz zacznie lać – oznajmił Szymon.
– Dokładnie.
– Do tej chaty jest bliżej, niż do miasta. Naprawdę.
– Jesteś pewny? Bo jeśli nie to mamy przejebane.
– Wiem – odparł Szymon. Wcale nie wyglądał na pewnego siebie, ale Maria nie zdążyła tego dostrzec. Wznowili mozolny marsz przez las. Niebo zrobiło się jeszcze ciemniejsze.

*


Sierżant Skalski uporządkował wszystkie zaległe raporty. Nie było ich wiele, ale w takim mieście jak Milczewo dochodzenia potrafiły się rozwlekać na całe miesiące. Komisariat z trzema pracownikami nie był najlepszym miejscem, w którym można było znaleźć pomoc. Za mało ludzi i sprzętu. Za niski budżet. Tak powtarzał Skalski każdemu, kto odważył się krytykować ich pracę.
Tego dnia policjant miał szczególnie dużo pracy. Ostatnio zaginęła w okolicy cała rodzina. Nikt nie wiedział, gdzie i w jaki sposób zniknęli. No i wyszło na to, że został z tym wszystkim sam. Świeżaki – jak lubił nazywać swoich nowych kolegów z pracy – nie potrafili nawet znaleźć własnej odznaki, a co dopiero żywych ludzi. Tego dnia kończył swoją zmianę trzy godziny później niż zwykle. Wszystko przez te raporty. Wyszedł z komisariatu po dwudziestej pierwszej. Wsiadł do swojego samochodu, odpalił silnik i z piskiem opon wyjechał na drogę wyjazdową z Milczewa. Mieszkał poza miastem.
Jadąc do domu marzył tylko o kubku dobrej kawy i ciepłej pościeli. Niestety, pomimo tego, że bardzo się spieszył, nie mógł jechać szybciej niż sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Wszystko przez to, że ulewny deszcz zalewał ulicę, skutecznie utrudniając mu jazdę. Szum kropel uderzających o przednią szybę powoli go usypiał. Przymknął nagle oczy. Zaraz potem zauważył, że ktoś wybiegł na środek drogi. Wcisnął hamulec i ledwo panując nad kierownicą, zjechał na pobocze. Otworzył drzwi. Wychodząc na zewnątrz zmroził go chłód deszczu.
– Co pani robi?! – krzyknął. Chwilę później, poza deszczem zmroził go jeszcze widok młodej kobiety, całej umazanej we krwi, spływającej wraz z kroplami wody z jej twarzy.
– Co się stało? – zapytał podchodząc bliżej. Kobieta nie odpowiedziała. Patrzyła tylko na niego z przerażeniem, trzęsąc się jak osika. – Co się stało? – zapytał ponownie.
– Zabiło mojego męża – odpowiedziała drżącym głosem.
– Co? – spytał Skalski.
Kobieta nagle się zawahała, a potem upadła na ulicę. Skalski przeklął głośno pod nosem.
Tego mi właśnie kurwa brakowało, dodał w myślach.

*

Zapadła noc. Deszcz odrobinę przycichł. Nagle zrobiło się bardzo zimno. Maria i Szymon siedzieli schowani między krzakami. Chłopak próbował odpalić przemoczoną zapalniczką mały stosik wilgotnych patyków.
– Jak mogłeś się zgubić? – pytała bez przerwy Maria.
– Nie wiem – odpowiadał Szymon.
Nie rozmawiali o niczym innym. W tym momencie brakowało im jakoś tematów. Chłód i ciemność przerażała ich oboje w równym stopniu. Nagle Szymonowi udało się rozpalić mały ogień. Mroczny las wokół nich rozświetlił się płomieniami.
– Co teraz zrobimy? – zapytała Maria. Co chwilę sprawdzała swój telefon, upewniając się za każdym razem, że nie ma zasięgu.
– Nie mam pojęcia – odparł chłopak.
– Nie możemy tu zostać!
– Na razie nie mamy innego wyboru. Chodzenie po lesie nocą to nie jest najlepszy pomysł.
– Co ty kurwa nie powiesz!?
– Możesz się na mnie wściekać, ale nic ci to nie da.
Chłopak miał rację. Maria doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nieszczególnie ją to uspokoiło. Miała ochotę rozszarpać go na strzępy za to w co ją wpakował.
W oddali słychać było błyskawice odchodzącej burzy. W pobliżu słychać było odgłosy lasu. O wiele bardziej przerażające.

Las

– Naprawdę jesteś jasnowidzem? – zapytał zupełnie niespodziewanie Michał. Szedł razem z Łukaszem leśną ścieżką prowadzącą, jak się mu wydawało, prosto w jakiś ślepy zaułek.
– To jest dla ciebie ważne?
– Bardzo. Jeśli marnuję tylko czas, to się nieźle wkurwię. Powinieneś o tym pamiętać.
– Znajdziemy twoją córkę – odpowiedział Łukasz.
– Oby.
Niebo powoli zmieniało swój kolor na ciemno granatowy. Widać już było pierwsze gwiazdy. Michał nie miał pojęcia, gdzie uleciał mu ten cały czas. Wydawało mu się, że jeszcze przed chwilą hamował z piskiem opon przed watahą dzików, a teraz nagle szukał swojej córki, w jakimś pokręconym lesie, z równie dziwacznym facetem.
– Będziemy musieli się zatrzymać. Dzisiaj tam nie dojdziemy – powiedział Łukasz przystając pod wysokim świerkiem.
– Chyba żartujesz.
– Musimy odpocząć.
– Nie mam nawet zamiaru. Muszę ją znaleźć przed nocą.
– Nie chcę, żebyśmy się zgubili.
– Nie dasz rady iść po ciemku?
– Jestem zmęczony.
– Kurwa mać, człowieku, to nie jest jakiś zwykły spacerek.
– Wiem – odparł Szulczyński i usiadł na ziemi. Odkręcił korek pojemnika z wodą i wypił sporą jego zawartość. Potem podał go Michałowi.
– Muszę ją znaleźć.
– Rozumiem to, ale sam powiedziałeś, że to nie jest zwykły spacerek. Bo nie jest. Wędrówka przez las nocą nie należy do najbezpieczniejszych rzeczy. Szczególnie przez ten las.
– Co masz na myśli?
– Nie zauważyłeś niczego dziwnego?
– Nie wiem o co ci chodzi.
– Może to i lepiej – stwierdził Łukasz wstając z ziemi. – Musimy rozpalić jakiś ogień.
Michał przyglądał mu się z uwagą. Nadal nie docierało do niego to, co się wydarzyło przez ostatnie kilka godzin. Cała ta wędrówka była dla niego kompletnie nierealna.
– Chcesz rozpalić ogień w środku lasu? – zapytał.
– Taki mam plan – mruknął jego towarzysz. Michał postanowił zdać się na jego rozsądek. Liczył na to, że nie spalą przypadkiem całego lasu, chociaż właściwie to w tym momencie mało go to obchodziło. Chciał tylko odnaleźć Marię i wyjechać jak najdalej od tego miasta. Obojętnie gdzie.

*

Po deszczu pozostało już tylko przykre wspomnienie. Nadal otaczała ich jednak przeszywająca kości wilgoć. Maria czuła okropny głód i pragnienie. Pomimo tego, że małe ognisko dawało niezbyt wiele światła, to widziała po tonącej w mroku twarzy Szymona, że nie był w lepszej kondycji od niej.
Było potwornie zimno.
– Musimy stąd iść – wyszeptała drżącym głosem.
Jej przyjaciel wzdrygnął się tak jakby nagle otrząsnął się z jakiegoś transu.
– Która godzina? – zapytał.
Maria wyjęła telefon. Nadal nie miała zasięgu.
– Pierwsza w nocy – powiedziała. – Mój ojciec pewnie teraz powoli wariuje.
– Pewnie tak – odparł Szymon.
– Chcesz tu zostać całą noc? – zapytała.
– Przynajmniej do czasu, aż się trochę rozwidni. Kilka godzin.
– To jakieś szaleństwo.
– Szalone byłoby to, jakbyśmy poszli teraz w tej ciemnicy prosto między drzewa. Przecież nic nie widać!
Maria czuła, że to miało sens, ale nie potrafiła się z tym pogodzić. Jedyne o czym potrafiła teraz myśleć to ciepła kołdra i coś do jedzenia. Płatki na mleku. Kanapki z dżemem. Frytki.
Zaburczało jej w brzuchu.
– Wiesz w ogóle w którym kierunki powinniśmy iść? – zapytała nagle.
Szymon nie odpowiedział.

*

Ciepło promieniujące od ogniska trochę polepszyło podły humor Michała. Siedział naprzeciw Łukasza i jadł powoli bułkę, którą od niego dostał. Dopiero teraz potrafił przyznać, że bez niego by sobie nie poradził. Błąkałby się w ciemnościach z nadzieją, że jakimś cudem odnajdzie Marię. Być może spadłby z jakiegoś urwiska, albo wpadł we wnyki. Nigdy nie wiadomo. Może trafiłby na jakiegoś rozwścieczonego dzika? Możliwości było wiele. Las był groźny dla takiego gościa jak on. Szczególnie ten las. Szczególnie nocą.
Pomimo tego, że czuł się dobrze, coś go bez przerwy niepokoiło. Jakieś wewnętrzne przeczucie, podpowiadające mu, że jest w niebezpieczeństwie. Co chwilę spoglądał w ciemność między drzewami, ale nie potrafił tam dostrzec nic poza mrokiem lasu.
– Masz żonę? – zapytał Łukasz.
– Miałem – odparł Michał. – A ty? Nosisz obrączkę.
– Moja żona nie żyje – odpowiedział Szulczyński.
To było dość niespodziewane.
– Przykro mi.
– Mi także.
– Jak… to się stało?
– Została zamordowana.
Michał przełknął zalegającą w gardle ślinę. Nagle zrobiło mu się znacznie zimniej. Sam nie wiedział, czy chciał dalej ciągnąć tą rozmowę.
– Zginęła w tym lesie – powiedział nagle Łukasz. – Ale nigdy nie dowiedziałem się, kto jej to zrobił.
– Nie znaleźli mordercy? – spytał Michał.
– Nie wiem nawet, czy go szukali. Tutejsza policja nic kurwa nie potrafi zrobić.
Michał na chwilę się zawahał, a potem zapytał czy Łukasz wie, co się stało z jego córką.
– Wiem gdzie jest – odparł mężczyzna.
– Więc naprawdę jesteś jasnowidzem?
– To ja znalazłem swoją żonę. Wtedy przyszło to do mnie po raz pierwszy.
– Co?
Szulczyński przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
– To uczucie.
– Wizja?
– Nie. Po prostu obudziłem się w nocy i wiedziałem, gdzie ona jest.
– Jakoś ciężko mi w to uwierzyć.
– Mi też było ciężko – odpowiedział Łukasz. – Nawet nie wiesz kurwa jak bardzo.
– Ale moja córka żyje? – zapytał Michał.
– Miejmy taką nadzieję – odparł Szulczyński – bo nie wiem ile tragedii zniesie jeszcze to miasto.

*

Ruszyli jak tylko pojawiły się pierwsze oznaki wschodzącego słońca. Zmierzali, jak twierdził Szymon, w stronę miasta. Maria miała wrażenie, że niedługo zemdleje. Była mokra, zziębnięta i głodna. Ledwo stawiała kolejne kroki. Szymon wyglądał na równie zmęczonego. Wyglądał nawet na zrezygnowanego. Jego towarzyszce wcale się to nie podobało. Pokładała w nim wszystkie swoje nadzieje. Sama nie miała pojęcia, w którą stronę powinni iść. Nie miała pojęcia, jak daleko są od miasta, i czy w ogóle kiedyś tam dotrą. Dopiero w tym momencie zaczęła rozumieć, jak ogromny był las i jak łatwo można było w nim zabłądzić. Dopiero w tym momencie dotarło do niej, że być może jest większych tarapatach niż sobie wcześniej wyobrażała. Że to wszystko może wcale nie skończyć się zbyt dobrze. Wiedziała tylko jedno. Jeśli uda jej się wrócić do miasta, to już nigdy w życiu nie wjedzie między drzewa.

Koniec

Słońce świeciło jak nigdy wcześniej. Szli leśną ścieżką prosto donikąd. Zagubieni, głodni i zmęczeni brnęli przez suche liście i połamane gałęzie, łudząc się, że w końcu odnajdą drogę. Było gorąco. Wilgotna od wczorajszej ulewy ziemia ciągle parowała, skutecznie przez to podnosząc temperaturę i przy okazji utrudniając im marsz. W końcu, kilkaset metrów udręki później, Maria powiedziała, że nie wierzy.
– Co? – mruknął Szymon.
– Nie wierzę – powtórzyła Maria płacząc.
Chłopak podniósł głowę do góry i zobaczył, że dotarli do opuszczonej chaty. Tej samej, o której wspominał Marii nad jeziorem. Tej samej, do której zmierzali na początku.
Nic nie mówiąc ruszył do przodu. Wiedział, że żadne słowa nie mogły w tej chwili poprawić sytuacji. Maria przez chwilę patrzyła jak jej przyjaciel idzie w kierunku chaty. Zaraz potem ocknęła się i do niego dołączyła. Miała nadzieję, że znajdą tam coś do jedzenia. Umierała z głodu.
Chata była całkiem spora. O wiele większa niż to sobie wyobrażała. Miała przedpokój, kuchnię, mały salon. Miała poddasze i piwnicę, których Maria nie zamierzała zwiedzać, przynajmniej na początku. Od razu weszła do kuchni i przeszukała wszystkie szafki. Nic nie znalazła. Chata była przecież opuszczona, chociaż wcale na taką nie wyglądała.
Wewnątrz panował mrok. Wszystkie okna były zabite deskami. Przez szpary między nimi przenikały do środka wąskie strumienie światła. Maria usiadła na krzesełku stojącym przy kuchennym stole. Położyła głowę na blacie. Na chwilę zamknęła oczy.

*

O trzeciej nad ranem zgasili ognisko i ruszyli dalej. Michał był potwornie zmęczony. Nie zmrużył nawet oka, chociaż jego brodaty towarzysz przespał kilka godzin oparty o drzewo. Na całym ciele czuł ugryzienia robaków, od których odpędzał się praktycznie bez przerwy. Bolały go nogi, głowa i brzuch. Miał ogromną ochotę wypić sporą ilość wódki i gdzieś się położyć. Nie mógł jednak się zatrzymać. Nie teraz.
Co chwilę sprawdzał swój telefon. Nie miał zasięgu. W myślach błagał, by to wszystko okazało się tylko jakąś głupią pomyłką. Wyobrażał sobie, że jak tylko wyjdzie z lasu, to Maria do niego zadzwoni i zapyta gdzie się szwęda. Powie mu, że siedzi sama w domku i jest bezpieczna, tylko nie wie co ma robić, bo go ciągle nie ma. To było jego skromne marzenie. By wszystko dobrze się skończyło. Cały czas jednak przypominał sobie o tym co mówił mu Szulczyński. O jego cholernym darze odnajdywania ludzi. To było kompletnym nonsensem i nigdy by w to nie uwierzył, gdyby nie zmusiła go do tego trudna sytuacja.
Podczas mozolnej wędrówki przez zasypane liśćmi ścieżki opowiedział Łukaszowi jak do tego wszystkiego doszło. Powiedział mu o chłopaku ze sklepu, z którym Maria prawdopodobnie spędzała czas. Zapytał go, czy wie o kim mówi.
– Nie zaglądam zbyt często do miasta – odpowiedział Łukasz. – Ludzie nieszczególnie mnie tam lubią.
Wcale im się nie dziwię, dodał w myślach Michał.
Idąc przez las postanowił, że jeśli odnajdzie Marię, to już nigdy tu nie wróci. Być może nawet nigdy nie wejdzie już do żadnego lasu. Miał już dość drzew, chłodu, cholernych liści i deszczu. Marzył tylko o ciepłym mieszkaniu i hałasu miasta. Zapachu spalin i walających się po chodnikach śmieciach. To było jego środowisko. Natura przestała mu się kompletnie podobać.
Nad ranem, kiedy słońce powoli wschodziło do góry, zauważył w oddali jakiś budynek. Zapytał Łukasza, czy wie co to jest.
– To stara leśniczówka – odpowiedział mężczyzna.
– Idziemy do niej?
– Musimy – mruknął Łukasz.

*

Maria usłyszała jak drzwi od pokoju zamykają się z przeraźliwym zgrzytem. Uniosła powieki do góry. Naprzeciw niej usiadł jakiś mężczyzna. Przerażona dziewczyna natychmiast wstała, przewracając przy okazji krzesełko.
– Kim pan jest? – zapytała.
Mężczyzna nie odpowiedział. Przeszywał ją tylko swoim chłodnym spojrzeniem.
– Szymon! – zawołała.
Nikt nie odpowiedział.
– On ci nie pomoże – odezwał się tajemniczy gość.
– Czego pan chce?
– A czego ty chcesz?
– W tej chwili? Wrócić do domu. Mój ojciec mnie szuka.
– Naprawdę?
– Tak. Niedługo tu będzie.
Mężczyzna uśmiechnął się nieszczerze.
– No, to w takim razie powinniśmy się pospieszyć.
– Co? – zdziwiła się Maria. Zaczęła powoli przesuwać się w kierunku drzwi.
– Są zamknięte.
Dziewczyna spojrzała na niego, a potem rzuciła się w stronę klamki. Mężczyzna złapał ją od tyłu i odepchnął na kuchenną szafkę. Maria zaczęła płakać.
– Siadaj – powiedział, podnosząc z podłogi krzesło. Maria zobaczyła, że trzymał w dłoni duży nóż. Usiadła.
– Niech mi pan nie robi krzywdy – załkała.
Gość usiadł naprzeciw niej i powiedział, że to już nie zależy od niego. Że pewnych rzeczy już nie da się zmienić.
– O czym pan mówi?
– To przez ten las – odpowiedział. – On mi odebrał wszystko co miałem. Nie chciałem tego, ale pewnych rzeczy nie da się zmienić. Muszę robić to co mi każe.
– Wcale pan nie musi. Nikomu o tym nie powiem, jeśli mnie pan puści.
– Jeśli cię nie puszczę, to też nikomu o tym nie powiesz – odpowiedział, a w jego słowach nie słychać było żadnych emocji. Żadnych uczuć.
To nie może dziać się naprawdę, pomyślała Maria, zanim tajemniczy mężczyzna wcisnął jej nóż w okolice prawego obojczyka. Poczuła jak zimna stal wbija się wewnątrz jej ciała. Poczuła jak ociera się o kość. Nic ją jednak nie bolało. Nic z tego nie rozumiała. Zrobiło jej się słabo, gdy bluzka zaczęła nasączać się krwią. Po tym jak wyjął z niej nóż, osunęła się na podłogę. Chciała się bronić, ale nie miała pojęcia od czego mogła zacząć. W głębi siebie wiedziała, że była z góry na przegranej pozycji. Gdy stanął nad nią z zakrwawionym nożem wszystko nagle stało się jasne.
Nie mogła jednak w to wszystko uwierzyć.
– Szymon – syknęła, ale nikt oprócz niej tego nie usłyszał. Kolejny cios w końcu zabolał. Zgięła się w pół. Leżąc na boku spojrzała na promień światła padający na podłogę obok jej głowy. Zawsze myślała, że przed śmiercią przed oczami pojawia się całe życie. Powracają wszystkie wspomnienia. Teraz jednak widziała tylko swojego ojca. Myślała o tym, co zrobi, gdy dowie się, że umarła. Że ktoś ją zadźgał na śmierć w jakiejś śmierdzącej chacie. Że wszystko przez to, że puścił ją na godzinę do miasta. Łza spłynęła jej po policzku na brudną podłogę. Na chwilę jeszcze powróciła do rzeczywistości. Mężczyzna zadawał jej kolejne ciosy. Sapał przy tym i prychał, zionąc na nią swoją wściekłością. Był zły, ale dlaczego akurat na nią? Zastanawiała się nad tym zanim zamknęła oczy. Zanim ogarnęła ją nieskończona ciemność.

Otworzyły się drzwi. W progu stanął Szymon. Był blady jak ściana. Nigdy nie przepadał za widokiem krwi, a teraz cała podłoga była nią umazana. Przez chwilę próbował złapać równy oddech. W końcu spojrzał na ciało Marii. Zmrużył oczy.
– Może to, co mówią, to prawda – rzekł. – Może w tym lesie naprawdę czai się jakieś zło.
– Nie Szymonie. To tylko my – odpowiedział jego wujek. – To tylko my.

*

Kilka godzin później mężczyzna skończył zmywać podłogę. Musiał to zrobić szybko, zanim krew wyschnie i zostawi trudne do usunięcia plamy. Potem podniósł ciało Marii i położył je na stole. Postanowił, że zajmie się nim później. Teraz musiał wrócić do domu. Był głodny i wyczerpany. Zabijanie za każdym razem potwornie go męczyło. Wyszedł z chaty i ruszył szlakiem w kierunku miasta.
Zbliżał się wieczór, gdy dotarł w końcu do domu. Wszedł do środka, umył się, zjadł obiad i w końcu założył świeże ubranie. Stare wyrzucił do pieca. Już go nie potrzebował. Zamierzał się zdrzemnąć, a potem wrócić do chaty i dokończyć to, co zaczął wcześniej. Martwił się tylko tym, że poprzedniego dnia uciekła jedna z jego ofiar. Popełnił błąd spuszczając ją z oka, ale podejrzewał, że umarła gdzieś w lesie. Była wycieńczona. Nie miała żadnych szans. Zamierzał jej później poszukać. Na razie jednak postanowił wyjść przed dom i usiąść na schodkach. Chciał w końcu zapalić. Niestety, nagle pod jego dom podjechał jakiś samochód. Kierowca zapytał go, czy mieszka tutaj sam.
– Z tego co wiem, tak – odpowiedział.

*

Michał otworzył wejściowe drzwi. Poczuł nagle dziwny, nieprzyjemny zapach. Serce waliło mu w piersi niczym kowalski młot. Przeszedł przez przedpokój i zatrzymał się pod pierwszymi drzwiami.
– Sprawdzę w piwnicy – rzekł Łukasz znikając na schodach prowadzących w dół, ale Michał go nie słuchał. Miał przeczucie, że gdy przekręci klamkę, stanie się coś bardzo złego. Że nagle wszystko rozsypie się jak domek z kart.
Otworzył drzwi.
Do wnętrza przez pozabijane deskami okna przeciskały się promienie wschodzącego słońca. Padały z gracją na stół, oświetlając delikatnie ciało jego córki leżące na blacie. Michał na chwilę stracił oddech. W jego głowie pojawiła się całkowita pustka. Zrobił krok do przodu i zamarł w bezruchu. Zacisnął pięści.
– Przykro mi – szepnął Łukasz za jego plecami.
A potem zrobiło się ciemno.

To jedno z moich gorszych opowiadań. Pisałem je tylko po to, by nie wypaść z wprawy.