Via Appia - Forum

Pełna wersja: Anya cz.1
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Anya

16.12.1919. Piotrogród.

Czarne, luksusowe auto zatrzymało się przed główną bramą, prowadzącą do małego, ale dość luksusowego pałacyku, położonego pod dawnym grodem cara Piotra, a obecnie pod miastem, będącym stolicą światowej rewolucji komunistycznej. Dowódca warty, wysokie i barczyste chłopisko, w randze lejtnanta, gestem przywołał dwóch krasnoarmiejców, którzy spacerowali, to znaczy patrolowali ogród, lejtnant poprawił się w myślach i popalali papierosy. To i tak pewnie towarzysz pułkownik, ale... Licho nie śpi. Burżuazja i wywrotowcy też, pomyślał gwardzista i od ruchowo sprawdził czy pistolet nadal znajduje się w kaburze, przypiętej do pasa. Był, zdobyczny na carskim oficerze dwa lata temu. Lejtnant powoli podszedł, po oblodzonej drodze, do wozu i zastukał w okienko od strony kierowcy. Szybka opuściła się i oczom bolszewickiego żołnierza ukazała się zaczerwieniona od mrozu, i zapewne od alkoholu, wąsata twarz kierowcy.
- Co wyście, do cholery, pogłupieli wszyscy?- warknął kierowca- Czemu brama jeszcze nie otwarta!?
- Towarzysz wybaczy, ale mam obowiązek wylegitymować...
- Idźcie do czorta!- Splunął tamten, ale odwrócił się i zawołał-Towarzyszu pułkowniku! Zbudźcie się!
Pułkownik leżał wygodnie na tylnim siedzeniu i chrapał w najlepsze. Na podłodze samochodu leżała pusta, już, butelka koniaku, który najprawdopodobniej został znacjonalizowany jeszcze z carskich winnic, w czasie rewolucji.
- Towarzyszu pułkowniku, okażcie dokumenty.- powiedział głośniej lejtnant.
- Kogo wy, kurwa chcecie legitymować!- pułkownik przebudził się- Mnie!? Bohatera Sowieckiej Rosji!- sięgnął ręką po pistolet, ale nie mogąc go znaleźć zerwał z piersi order „za odwagę”, zdobytą najpewniej dzięki walce z Niemcami- Ty gnoju! Wisieć będziesz!- Pułkownik rozpędził się na całego.
- Poznaje tego opoja, jedźcie.- mruknął wartownik do kierowcy i nakazał otwarcie bramy.
Brama się otwarła, auto ruszyło, pułkownik nadal rzucał groźby i przekleństwa pod adresem wartowników. Pieprzony pijaczyna, pomyślał lejtnant i gestem odprawił żołdaków, którzy z głupawym uśmiechem patrzyli na swojego komendanta.
- Co zęby szczerzycie!?- warknął lejtnant- Wypieprzać, ogrodu pilnować, bo nogi z dupy powyrywam!
Żołnierze zasalutowali i posłusznie udali się do ogrodu. Wartownik pokręcił głową z rezygnacją, i zapalił papierosa. Ręcznie skręcany, ale co poradzić? Tytoń i alkohol to w czasie wojny towary deficytowe, tego typu artykuły był pod dostatkiem u żołnierzy wracających z frontu. Kradli pewnie ze szlacheckich dworków albo Niemcom, no bo skąd by to mieli? Nie dalej niż wczoraj jakiś kapitan-kuternoga pokazywał mu zdobyczną szablę i jakiś dziwny trunek. Whisky, chyba na to mówił, w domu ambasadora francuskiego znalazł. Lejtnant wzdrygnął się na samą myśl o powrocie na front, był tam tylko raz w listopadzie 1916 roku. Siedział w okopach dwa tygodnie i odstrzelili mu dwa palce u lewej dłoni. Oczywiście awans do stopnia lejtnanta otrzymał, za „zasługi na polu walki” i oddelegowano go do Piotrogrodu. W 1917 roku poparł bolszewików, i znalazł miłą posadkę u wiecznie narąbanego pułkownika, z całkiem przyzwoitą pensją i skromnym wyżywieniem. Lejtnant zaciągnął się papierosem, byłoby całkiem dobrze gdyby nie jego szef, pomyślał. Pracował u niego trzy miesiące, a już pięć razy miał być rozstrzelany, a z dziesięć powieszony. Pułkownik pewnie zapomniał że sam wydał rozporządzenie o legitymowaniu każdego kto chce wejść do pałacyku. Ech, ciężkie życie wartownika, westchnął, jak się na uczę czytać i pisać co to może pamiętnik spisze.


- Tyś go widział, Wołodia!?- ryczał ze wściekłości pułkownik- Kurwa jego mać, łeb ujebie u samej dupy. Mnie legitymować!? Mnie!?
- Spokojnie towarzyszu pułkowniku- mruknął kierowca- rozporządzenie jest żeby każdego sprawdzać na ulicy, a towarzysz pułkownik kazał specjalną uwagę zwracać na każdego kto do dworku wejść chcę.
- Wy tego gnoja znacie, Wołodia!?- pułkownik zdawał się nie słuchać kierowcy, tylko wywalił butelkę po koniaku przez okno.
- Tak, towarzyszu pułkowniku.
- Nazwisko jego podajcie. Jutro będzie wisiał!
- Dobrze, towarzyszu pułkowniku, z samego rana, jak się wyśpicie.
- Dobrze, nie zapomnę.- Pułkownik błogo się uśmiechnął.
Kierowca w myślach zanotował że ocalił życie kolejnemu towarzyszowi. Co prawda Boga nie ma a religia to opium dla mas, ale zabezpieczyć się na wszelki wypadek nie zaszkodzi. Limuzyna zatrzymała się przed głównymi drzwiami pałacyku, pułkownik wstał i chwiejnym krokiem ruszył ku drzwiom. Ciężko mu szło, droga była oblodzona a jeszcze ten koniak... Oficer wywalił się kilka razy, ale udało dojść mu się do schodów, teraz było gorzej. Nikt tych cholernych schodów solą, czy piaskiem nie posypał. Piasku mało, a sól droga. Pułkownik złapał się obręczy i powoli wspinał się po stopniach.
Na czwartym schodku jak spod ziemi wyrosła dziwna postać. Ubrana była w ciemnozielony oficerski mundur, z carskiej armii jeszcze, na oczy miała zaciągniętą furażerkę, a twarz osłaniała chustą. Pułkownik zamrugał oczami zdumiony. Halun, jak nic pomyślał. Przetarł oczy rękoma, walnął się otwartą ręką w policzek, ale postać nie znikała. Pułkownik uznał że to kolejny sołdat z ochrony chce go wylegitymować, więc powiedział najgrzeczniej i najwyraźniej jak umiał:
- Usuńcie się towarzyszu, to moja posiadłość i w dupie mam dokumenty.
Postać uśmiechnęła się, a przynajmniej tak to wyglądało. Ten ktoś, miał niesamowicie długie siekacze. Dobrze że ja tak często nie myje, tych cholernych zębów, też by tak urosły. Pomyślał pułkownik.
- Dokumenty nie są potrzebne.- powiedziała cichym i aksamitnym głosem. Kobieta znaczy się. W dodatku bardzo młoda, sądząc po głosie dwadzieścia parę lat. Tu pułkownik się zafrasował, nie przypominał sobie by jakakolwiek towarzyszka u niego pracowała. Coraz gorzej ze mną, pomyślał, jak już po pijaku ochroniarzy zatrudniam.
- Odsuńcie się, bo...- ale nikt nie dowiedział się czy pułkownik ma tym razem zamiar powiesić czy rozstrzelać. W rękach dziewczyny błysło ostrze szabli. Jednym precyzyjnym ruchem cięła go w gardło.
Pułkownik padł na kolana i zaczął krztusić się własną krwią. Chciał coś powiedzieć, ale tylko zwymiotował krwią. Spojrzał w górę i zobaczył że dziewczyna ponownie się uśmiechnęła, uniosła szablę.
- Żegnam, towarzyszu.- szepnęła.


- O kurwa...- wydusił lejtnant i wypuścił z ust papierosa. Wartownik odwrócił się akurat w momencie gdy ktoś odrąbał głowę jego pracodawcy. Krew trysnęła jasną posoką, a głowa poszybowała w górę.
- Nie ruszaj się!- krzyknął w kierunku morderczyni (bo nawet z tej odległości dostrzegł że to kobieta).
Dwóch krasnoarmiejców, którzy opieprzali się w ogrodzie otworzyli ogień w kierunku dziewczyny. Nie zwlekając lejtnant dobył swój rewolwer, odbezpieczył i dwa razy wystrzelił.



- I mówicie, towarzyszu lejtnancie, że ta dziewczyna...- Feliks Dzierżyński zastanowił się nad doborem słów- Odbiła kilka pocisków szablą, podbiegła muru i go przeskoczyła?
Lejtnant nerwowo skinął głową.
- Prawie cholerę trafiłem, pocisk musnął jej gębę. Potem uciekła i ubiła jeszcze jednego towarzysza. Chciał ją zatrzymać a ta jednym cięciem... Boże... Gardło miał rozcięte, wszędzie krew była.- Lejtnant rozpłakał się.
Krwawy Feliks pokręcił głową z rezygnacją, z tego człowieka już nic dziś nie wyciągnie, z pozostałych, z resztą też nie. Zbyt roztrzęsieni. Strasznie słabi, ci młodzi oficerowie, trochę krwi i już rozpaczają, jak by własną matkę zastrzelili, pomyślał. Dzierżyński przypomniał sobie jak on po raz pierwszy kogoś zamordował, 17 lat miał i walnął czekanem w łeb jakiegoś carskiego pachołka, podczas napadu, na jego dom z resztą. Krwawy Feliks uśmiechnął się do swoich wspomnień.
- Jak mogła przeskoczyć ten murek?- zapytał, któryś z czekistów- jak on z dziesięć metrów ma?
- Jednym susem, podbiegła, zatrzymała się i sruu w górę i tyle ją widzieliśmy.- powiedział wartownik przez łzy.
Dzierżyński zamyślił się, od morderstwa minęły dwie godziny, śnieg zasypał wszelkie ślady, ale krew jeszcze nie wsiąkła.
- No a co z tą głową?- zapytał.
- Wzięła, ta cholera, wzięła i uciekła- wychlipał lejtnant i z trudem zapalił papierosa.- Pod płaszcz schowała.
- Weźcie go na najbliższy posterunek, dajcie się napić, zjeść czy co tam będzie chciał, a jak się uspokoi to zawiadomcie.- mruknął Dzierżyński do któregoś z żołdaków.
Ten zasalutował, chwycił za ramię lejtnanta i opuścili teren pałacyku.
Krwawy Feliks podszedł do jednego z felczerów, który badał ciało pułkownika.
- I co myślicie, towarzyszu?
- Łeb mu odrąbali tak ze dwie godziny temu, dwa ciosy szablą. Jeden rozciął tchawicę, drugi pozbawił go głowy.
- A może by coś więcej?- warknął Dzierżyński.
- Towarzyszu, ja nie lekarz, wiele więcej nie powiem...
No tak, oczywiście, pomyślał Dzierżyński, lekarz jako przedstawiciel klasy burżuazyjnej musiał zostać zlikwidowany. Przesadziliśmy z tym rewolucyjnym terrorem, pomyślał. O kant dupy potłuc taką rewolucję. Feliks splunął. Z resztą, po co lekarz? Co tu więcej dodawać? Trzeba by zbadać, życiorys tego pułkownika, wszelkie powiązania i takie tam. Na razie jednak postanowił rozesłać rysopis morderczyni do wszystkich posterunków w Piotrogrodzie, oraz wzmocnić patrole.

- Dzień dobry pani Anyu.- powiedziała właścicielka hoteliku na widok młodej lokatorki- Kiepska pogoda na spacery, zimno, śnieg pada...
- Tak, nie za dobra.- odpowiedziała Anya machinalnie i ruszyła w kierunku schodów, prowadzących do jej pokoju.
- Chciałam pani przypomnieć, że zalega pani z opłatą za pokój. Już do trzech dni, pani wie że ja jestem cierpliwa, ale...- uśmiechnęła się jadowicie.
- Zapłacę.- mruknęła dziewczyna i przyśpieszyła kroku.
- A co tam pani pod płaszczem trzyma?- zagadnęła właścicielka, patrząc na spore wybrzuszenie pod oficerską kurtką. Swoją drogą bardzo ładny materiał, pewnie drogi.
- A czy ja pani płacę za zadawanie pytań?- warknęła Anya.
- Na razie to paniusia za nic mi nie płaci.- powiedziała opryskliwie właścicielka i splunęła na podłogę.
Idź w cholerę, stara szmato, pomyślała Anya i weszła do swojego pokoju. Zdjęła furażerkę i płaszcz, który był cały upaprany krwią, a głowę bolszewickiego dygnitarza wrzuciła do niecki, stojącej w kącie pomieszczenia. Nie wiadomo po co ta niecka, higiena w rosyjskim społeczeństwie niska, a i tak wody bieżącej nie uświadczysz, ale zawsze to miły prezent od towarzysza Lenina. Anya stanęła przed, lekko potłuczonym lustrem i przyjrzała się sobie krytycznie. Policzki miała podrapane, to przez ten cholerny pocisk, pomyślała, prawie mnie trafił. Krótkie, blond włosy, były zlepione krwią zamordowanego pułkownika. Zaklęła, bowiem jak na złość pół miasta było pozbawione bieżącej wody, ta nora oczywiście też. A do łaźni w rewolucyjnym Piotrogrodzie, strach iść. Dziewczyna przyjrzała się swoim zębom, kły miały długość kilku centymetrów, rosną w zastraszającym tempie. Będzie trzeba znowu podpiłować. Oczy miała lekko przekrwione, a kocie źrenice jak by zanikły, z braku snu pewnie. Anya odeszła od lustra i usiadła przy stole, wyjęła spod niego butelkę wódki i resztki wczorajszej kaszanki. Unikatowy towar w Piotrogrodzie, z resztą jak wszystkie inne. Po posiłku Anya wyczyściła obie szablę z krwi pułkownika i trochę oczyściła płaszcz. Spojrzała na głowę komucha, widok nie był najprzyjemniejszy. Westchnęła i zakryła go kocem. Trzeba będzie zdobyć trochę formaliny, albo octu, żeby to nie zgniło, dowód na wykonanie zlecenia trzeba będzie przechowywać jeszcze kilka tygodni, to czasu aż komisarze się nie uspokoją. Anya spojrzała do swoich notatek, zostało jeszcze dwóch. Generał Tolbukin- zarządca Piotrogrodu i porucznik Kowaliuk- czekista, adiutant samego Feliksa Dzierżyńskiego. Potem będzie trzeba skontaktować się z szefostwem, i dowiedzieć się gdzie dostarczyć dowody i odebrać zapłatę.


- Mam nadzieje, towarzyszu Wasilewski, że nie próbujecie mnie oszukać, różni już tu byli.- powiedział właściciel jednego z piotrogrodzikich barów, patrząc z zainteresowaniem na ciężarówkę, którą przyjechał Wasilewski.
- Tu nie ma mowy o żadnym oszustwie, ciężarówka jest załadowana po dach najprzedniejszą rosyjską wódką.- Piotr Wasilewski uśmiechnął się i otworzył jedną ze skrzyń i wyciągnął z niej butelkę alkoholu.
Barman odkorkował ją i pociągnął z butli tęgi łyk, Wasilewski patrzył na niego w skupieniu.
- Dobre...-mruknął barman- Bardzo dobre.
- Bierze pan?- Wasilewski zaczął w myślach liczyć pieniądze- Pardon, towarzysz bierze?
- Bierzemy, tak bierzemy.- barman uśmiechnął się ironicznie.
Obok barmana pojawiło się dwóch osiłków, jeden trzymał w ręku siekierę, a drugi kija.
- Wiedziałem że interesy z Kacapami, nie popłacają.- mruknął Wasilewski patrząc na przeciwników. Ciężko z nimi będzie, pomyślał.
Bandyci ruszyli ku niemu z rządzą mordu na twarzy, Wasilewski uśmiechnął się ironicznie i krzyknął:
- Jarko!
Padły dwa strzały, jeden z osiłków, ten który trzymał siekierę, zarył twarzą o ziemię, a z jego kolan zaczęła się sączyć strużka krwi.
- Co jest...?- drugi bandzior zatrzymał się wpół kroku i spojrzał głupawo po dachach okolicznych budynków.
W tym czasie Wasilewski dobył swój rewolwer i strzelił w kierunku drania. Ten zaczął przeraźliwie krzyczeć i osunął się na glebę. Wasilewski wycelował w barmana i wycedził:
- Zaskoczony?
Barman stał z szeroko otwartymi ustami i wyjąkał:
- Strzelaninę słyszało pół dzielnicy, i zaraz, tu kurwa będą czekiści, nie wyłgasz się gnoju. Zgnijesz w...
W tym momencie otrzymał cios, z kolby karabinu w głowę i upadł nieprzytomny na ziemię.
- Niewiele brakowało...- wymruczał Jarko Sisil, Słowak i wierny przyjaciel Wasilewskiego.
- Kacapowie rozzuchwalili się, myślą że wódkę zdobyć w dzisiejszych czasach, to jak splunąć.- Jakby na potwierdzenie swoich słów Wasilewski splunął na ziemię.
Jarko skinął głową i podszedł do ciężarówki.
- Musimy stąd znikać, ten gnojek miał rację, zaraz tu się zjawi policja.- powiedział Słowak.


17.12.1919 rok. Piotrogród.

Noc już zapadła gdy na ulicach Piotrogrodu pojawiła się czarna limuzyna, w której siedział zarządca miasta- generał Tolbukin. Cały dzień wizytował nowo powstałe dywizje piechoty Armii Czerwonej, które wkrótce miały trafić na front ukraiński. Był zmęczony i teraz wracał do swojej kwatery w Twierdzy Pietropawłowskiej.
- Jedź powoli.- polecił generał kierowcy-Ślisko jest a nam się nie śpieszy.
Kierowca skinął głową. Na dworze znowu zaczął prószyć śnieg, wyglądało by to bardzo pięknie i malowniczo, gdyby nie fakt że było ponad 20 stopni na minusie, a duża część miasta pozbawiona była jakiegokolwiek ogrzewania. Znaczy się tylko burżuazja marznie, poprawił się w myślach generał. Spojrzał na zegarek, który dostał kilka tygodni temu od samego towarzysza Lwa Dawidowicza, za zasługi na polu walki z caratem i burżuazją. Zegarek wskazywał godzinę 23:25, za jakiś kwadrans powinni być na miejscu.

Anya stała na dachu jednego z budynku i ze spokojem obserwowała nadjeżdżającą limuzynę. Dziwne, pomyślała, że po morderstwie tego pijaka nie wzmocnili ochrony innych dygnitarzy.
- W ostateczności lepiej dla mnie.- wyszeptała i spojrzała w dół, za dwie minuty atak.
Anya pocałowała prawosławny krzyżyk, który zawsze nosiła na złotym łańcuszku u szyi i przeżegnała się lewą ręką. Auto Tolbukina znalazło się dokładnie pod nią. Jakieś dziesięć, może piętnaście metrów. Damy radę, pomyślała Anya i skoczyła w dół.


Coś ciężkiego uderzyło w dach limuzyny.
- Ki diabeł?- zdumiał się generał i spojrzał w górę, w miejscu gdzie to coś uderzyło powstało spore wygniecenie.
W tym momencie błysło ostrze szabli i ktoś zaczął otwierać dach auta jak konserwę z mięsem.
- Kierowca!- krzyknął generał, ale tego tchórza już nie było. Uciekł pachołek burżuazyjny, jak jasna cholera, uciekł!
Tolbukin spróbował otworzyć drzwi, ale były zablokowane. Dobył, więc szybko pistolet i wystrzelił kilka razy w górę. Bezskutecznie.
- Przesrane, zginąłem już...
W dachu pojawiła się okrągła dziura, generał ujrzał młodą kobietę, z dwiema szablami w dłoniach.
Generał ponownie wystrzelił w jej kierunki, ale ze zdenerwowania chybił. dziewczyna odskoczyła i jednym cięciem odcięła generałowi dłoń, w której dzierżył spluwę.
- Zlituj się demonie! Błagam!- wyjęczał zarządca Piotrogrodu, trzymając się za kikut ręki.
Dziewczyna uśmiechnęła się osłaniając niewiarygodnie długie kły i skoczyła na niego.


Krwawego Feliksa obudził dźwięk dzwoniącego telefonu. Co jest, do cholery? Pomyślał i spojrzał na zegarek. Druga w nocy. Było, cholera jasna nie kraść carskim urzędasom telefonów, jeszcze pół roku temu było nie do pomyślenia żeby przyjaciół Wodza Rewolucji budzić w środku nocy. Dzierżyński usiadł na łóżku i przetarł oczy, nalał sobie szklaneczkę wódki i wypił duszkiem. Po czym wstał i powoli podszedł do telefonu, podniósł słuchawkę i warknął:
- Lepiej żeby to było coś ważnego, bo jak Marksa kocham powieszę!
- Towarzyszu komisarzu, mówi porucznik Kowaliuk.- Dzierżyński usłyszał głos swojego adiutanta- Przed chwilą zarządca Piotrogrodu- generał Tolbukin został zamordowany.
- Co!?- Dzierżyński, aż przysiadł.- Czekaj chwilę, papierosa zapalę.- powiedział do słuchawki- Jak, to kurwa zamordowano?
- Na śmierć i eee...- odpowiedział głupio porucznik.
- Kto go zabił?
- Nie wiadomo, pół godziny temu znaleźliśmy rozwaloną limuzynę. Nie całą wiorstę od Twierdzy Pietropawłowskiej, nie uwierzycie, towarzyszu komisarzu, ale... Auto wyglądało jak konserwa.
- Mówcie dokładniej, co to znaczy jak konserwa?- Dzierżyński zapalił drugiego papierosa i wypił trochę wódki.
- W dachu auta powstała... Okrągła dziura, ktoś wyciął dziurę w dachu. Ten ktoś zżarł generała.
- Jak to zżarł?- Krwawy Feliks ścisnął dłonią szklankę z wódką.
- Z generała zostały pojedyncze organy, mamy tu wątrobę, kawałki serca, nereczkę, resztki mundury, trochę palców, i nawet się cała ręka zachowała, i pistolet generała z pustym magazynkiem, musiał się bronić!- powiedział niemal radośnie porucznik.
- Kowaliuk, kurwa... To poważna sprawa jest, żartów sobie nie róbcie do cholery.
- Organy i spluwa, znaczy dowody są zabezpieczone, przesłaliśmy je na komendę główną.
- Rano zobaczę, a co z kierowcą?
- Próbował uciekać, ale ktoś go zastrzelił niedaleko od auta.
- Słuchajcie, Kowaliuk, zorganizujcie ochronę dla każdego co bardziej znaczącego dygnitarza. Nie możemy dopuścić do kolejnego morderstwa, to podkopuje autorytet partii! Popytajcie w sąsiednich domach. Coś musieli widzieć lub słyszeć, rano osobiście przyjadę do Twierdzy, a wy w tym czasie musicie skombinować jakiegoś lekarza. Nie felczera.-podkreślił- lekarza.
- Tak jest towarzyszu komisarzu!
Krwawy Feliks odłożył słuchawkę, osuszył do końca butelkę i wykręcił numer do Moskwy. Włodzimierz Ilicz i Lew Dawidowicz powinni wiedzieć o naszej sytuacji, pomyślał.

Piotr Wasilewski spał snem narąbanego, partii wódki nie udało się opchnąć, więc wraz ze Słowakiem nie mogli dopuścić by tyle dobra się zmarnowało. Obudził się i spojrzał w sufit, zaraz zamknął oczy, bo ten sufit, coś niepokojąco wirował. Na łóżku obok leżał Jarko i jęczał co parę minut.
- Piotrusiu, pieprzmy, te gównianą Rosję.- powiedział w końcu Sisil- To już, któryś raz próbowali nas w ciula zrobić. Jedźmy stąd, kasy mam dość.
Wasilewski otworzył oczy i podczołgał się do wiaderka, i rzygnął obficie. Nie po raz pierwszy, wiaderko było już wypełnione do połowy rzygowinami obu przemytników. Wasilewski znalazł kolejną butelkę wódki, odkorkował ją.
- Nie jest to taki głupi pomysł- wypił trochę- Rusy się wycwaniły, a w Niemczech i na Węgrzech też występują komuniści. A gdzie komuniści, tam wódki nie ma.- zakończył filozoficznie.
- Trzeba by zakończyć nasze interesy w Finlandii, przydałoby się zorganizować regularne dostawy, z Czech na przykład. Tam blisko i do Niemiec i na Węgry.
- Racja, wypijmy za to.
Wypili. Nagle rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi.
- Czego oni mogą chcieć o piątej rano?- warknął Sisil i przykrył głowę poduszką.
- Nadzwyczajna Komisja!- krzyknął ktoś zza drzwi- Otwierać!
Wasilewski spojrzał przerażony na drzwi, przecież w tym domu jest 10 hektolitrów lewej wódy, pomyślał i zadrżał. Boże, kara śmierci jak nic, ciekawe kto sypnął? Barman, no bo kto?
- Otwierać, bo drzwi wywalimy!- ryknął czekista.
Piotr Wasilewski w sekundę otrzeźwiał, z niemałym trudem wstał i podszedł do drzwi.
- Piąta rano, jest towarzysze, niektórzy uczciwie pracują na rzecz klasy robotniczej, a w nocy śpią, żeby siły zregenerować.- wybełkotał do trójki czekistów, którzy stali za drzwiami.
- Dzień dobry towarzyszu, jestem porucznik Kowaliuk czy mam przyjemność z towarzyszem doktorem Wasilewskim?- wyrecytował policjant, nie zwracając uwagę na słowa Wasilewskiego.
Wasilewski zamyślił się, tak cholera, studiował kiedyś medycynę. Jeszcze przed wojną, ale...
- Nie do końca doktor, ale na leczeniu znam się.
Kowaliuk zafrasował się, ale powiedział:
- Nic nie szkodzi, pozwolicie z nami.
- A to już sądy są nad pijanymi?
- Będziecie nam potrzebni jako biegły specjalista...- tłumaczył jak dziecku porucznik.
- Wybaczycie towarzyszu, ale ja jutro przyjdę. Dziś trochę pijany jestem...
- Nie pierdol Wasilewski, bo ci za tę lewą wódkę taki wyrok do jebie... pięć minut na przygotowanie macie, czekam w samochodzie.
Drzwi zamknęły się.
- Ale o co chodzi...?- wyjąkał zdumiony Wasilewski.



- W życiu taki piękny nie byłeś.- powiedziała Anya patrząc głowę generała, która znajdowała się w słoiku, wypełnionym formaliną. Istotnie: Tolbukin wyglądał niezgorzej, a na pewno lepiej od niektórych żyjących towarzyszy. Głowa pułkownika znajdowała się w słoiku obok.
Strasznie cyniczna jestem, pomyślała Anya i zakryła oba słoje ścierką. W razie wsypy to się powie że ogórki tu mam. Istnieje co prawda ryzyko że, któregoś z bolszewików weźmie chęć na ogórki, ale myślmy pozytywnie. Dziewczyna podeszła do okna, na ulicy przejechało kilka ciężarówek z krasnoarmiejcami. Został jeszcze niejaki porucznik Kowaliuk, Anya zdobyła trochę informacji o nim: straszna szuja, bezwzględny i okrutny, prawa ręka Feliksa Dzierżyńskiego. Świat będzie piękniejszy bez niego. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. Anya podeszła do nich i otworzyła na oścież.
- Pani Anyu!- powiedziała właścicielka motelu- Ja panią lubię i szanuje, ale żyć z czegoś trzeba...
Anya przygryzła wargi, sięgnęła ręką do kieszeni wyciągnęła dziesięciorublówkę.
- Proszę.-warknęła i zamknęła drzwi.
Cholernie upierdliwy babsztyl, ale swoje rację ma, pomyślała Anya. A pieniądze i tak fałszywe. Podeszła do lustra i jeszcze raz przyjrzała się swojemu odbiciu.
- Pal licho Kowaliuka, poczekać może.-szepnęła- Najpierw łaźnia i to jeszcze dziś.


- Nie śpieszyliście się, Kowaliuk.- powiedział Krwawy Feliks na widok swojego adiutanta- Trzy godziny tu czekam.
- Wybaczycie towarzyszu komisarzu, ale towarzysz doktor był, eee... Zbyt osłabiony by tu natychmiast przybyć.
Dzierżyński przyjrzał się sprowadzonemu doktorowi, ryj krzywy, oczy przekrwione i napuchnięte, zarost kilkutygodniowy, wódką śmierdzi na kilometr.
- Kowaliuk...- powiedział Feliks łagodnym tonem- Toż ten człowiek pije codziennie na umór, to po oczach widać.
- Towarzyszu komisarzu, to znakomity specjalista, chirurg, neurolog, proktolog czy inny log... Miał ostatnio trochę problemów z alkoholem, ale to już za nim.
- No dobrze, towarzyszu doktorze...- Dzierżyński wziął pod rękę lekarza- Nazywacie się...?
- Piotr Wasilewski towarzyszu komisarzu.
- Pozwolicie rodaku.
Weszli do lochów Twierdzy Pietropawłowskiej, skierowali się do archiwów.
- Widzicie towarzyszu, wczoraj zamordowano zarządcę Piotrogrodu- generała Tolbukina.
- Kondolencje, towarzyszu!- Wasilewski klepnął Krwawego Feliksa w plecy.
Kurwa, zabije Kowaliuka, pomyślał Dzierżyński, jakiś pijaków mi tu posyła.
- A to jest ciało generała.
Feliks pokazał Wasilewskiemu plastikowy woreczek z kilkoma kawałkami mięsa i kości, było też kilka organów.
- Chyba się wam towarzyszu, coś kociołek nie gotuje, to są jakieś zwierzęce podroby, pieskowi można dać, albo samemu zjeść.
Krwawy Feliks przełknął zniewagę, przez chwilę opanowywał chęć chwycenia czekana i rozwalenia konowałowi łba, czekana na szczęście pod ręką nie było ale była masa innych ciekawych zabawek, ale Feliks tylko powiedział:
- Coś w ten sposób urządziło generała, jak myślicie co?
- Kiedyś się na wilkołaki, u mnie na wsi polowało. To może to?
Kowaliuk może zapomnieć o premii na najbliższe kilka lat, pomyślał Dzierżyński.
- Chociaż nie, wilkołak tylko trochę by go nagryzł. Wampir prędzej....
- Wampir?
- Ano, cholerstwo jest niezwykle szybkie, silne. Pamiętam jak w czasie wojny...


- Musze wam powiedzieć, Kowaliuk, że ten polski lekarz to do dupy jest. Pół godziny bredził coś o wampirach i sposobach walki z nimi.- Wyjaśniał Dzierżyński kilka godzin później swojemu adiutantowi. Obydwaj siedzieli w gabinecie Dzierżyńskiego.
- W Piotrogrodzie nie ma żadnych lekarzy, rozstrzelaliśmy! Reszta uciekła.
- Srać na lekarza!- splunął Krwawy Feliks- Są meldunki o morderczyni?
- Żadne- westchnął Kowaliuk- Ciągle szukamy.
Feliks zaczął krążyć po gabinecie, zapalił papierosa i podszedł do okna.
- Ogłoście stan wyjątkowy, dajcie nagrodę za łeb tej suki. Cokolwiek, by ją znaleźć!
- Tak jest, towarzyszu komisarzu!
Kowaliuk zasalutował i szybkim krokiem opuścił gabinet przełożonego. Krwawy Feliks zapalił kolejnego papierosa i podszedł do okna, prószył drobny śnieg, ale przez chmury przebijały się promienie Słońca. Był to jeden z ostatnich dni w tym roku, który zachęcał do otwarcia okna i zaczerpnięcia powietrza pełną piersią. Dzierżyński nigdy tego nie robił, zwłaszcza teraz. Przecież tam gdzieś mógł czaić się snajper!
- Myślę monsieur Dzierżyński...- Ludowy komisarz aż podskoczył na dźwięk cichego głosu, z wyraźnym francuskim akcentem. Szybko odwrócił się na pięcie i odbezpieczył nagana, który spoczywał na biurku.- Monsieur Dzierżyński, proszę odłożyć zabawkę.- powiedziała spokojnie.
Przed Krwawym Feliksem stała dwudziestokilkuletnia dziewczyna, w czarnym mundurze francuskiej piechoty, z pięknymi, srebrnymi guzikami. Co gorsza przy boku miała starą pruską szablę. Feliks przełknął głośno ślinę i spróbował zidentyfikować jej twarz, niestety stała w cieniu. Dzierżyński uniósł broń i wycedził:
- Jeśli zaraz stąd nie wyjdziesz to będziesz oglądać swój mózg na ścianie.
- Starczy pół sekundy i nie będzie z pana co zbierać, monsieur Dzierżyński.
Ludowy komisarz zrobił krok naprzód.
- Kim jesteś?- zapytał po chwili milczenia.
- Nazywam się Juliette Maurice, monsieur Dzierżyński, ale to nie ma znaczenia. Liczy się kogo znam. I kogo zna pan.
Zbliżyła się do Dzierżyńskiego, miała idealnie przycięte, ciemne włosy, zielone oczy, mogła by uchodzić za piękność, gdyby nie jej twarz, która była okropnie poharatana, oraz pokryta licznymi bliznami.
- Cofnij się!- krzyknął Żelazny Feliks i wycelował nagana prosto w jej twarz.- Czego chcesz!? Mało ci dwóch doświadczonych towarzyszy?
Juliette westchnęła ciężko i zza poły płaszcza wyjęła zdjęcie. Rzuciła je na biurko.
- Poznaje pan, monsieur Dzierzyński?- zapytała i uśmiechnęła się jadowicie.
Krwawy Feliks spojrzał na fotografię. Przedstawiała młodą dziewczynę, podobna nawet do tej francuski. Tylko z nieskalaną twarzą i jasnymi włosami, no i była ubrana w mundur carskiej Ochrany.
- Kto to?- zapytał w końcu.
- Anna Nikołajewna Aleksandrowa, panna za którą ugania się w tej chwili pół Piotrogrodu. To zdjęcie z 1912 roku, była wtedy z wydziału do spraw zwalczania socjalistów, anarchistów i innych wywrotowców. Uznawana za najlepszego zabójcę cara Mikołaja, a teraz wielkiego księcia Kiryła.- Juliette rozsiadła się wygodnie na krześle dla gości.- Jeśli chce się pan dowiedzieć więcej, musi pan schować broń.- powiedziała.
Dzierżyński opuścił nagana, ale cały czas trzymał go w pogotowiu. Usiadł na swoim krześle i nalał sobie i Francuzce carskiego koniaku.
- Pije... pani?- zapytał czując że ma do czynienia z typową burżujką.
Skinęła głową i obdarzyła Krwawego Feliksa promiennym uśmiechem.
- Więc panno Maurice, jaki ma pani interes w tym że my dorwiemy Annę Aleksandrow? Możemy pani zapłacić, ale nasze ruble na wasze franki...
- Niech pan nawet nie żartuje, monsieur Dzierżyński. Po co mi pańskie ruble?
- To po co?
- Z Annyą wiąże mnie pewien... stosunek emocjonalny. Mamy na pieńku ze sobą od 150 lat.- Juliette błysnęła niewiarygodnie długimi siekaczami.
Dzierżyński patrzył na nią długo w milczeniu, w końcu powiedział:
- Więc to co ten pomylony polski lekarz mówił, o wampirach, to prawda?
Panna Maurice pokiwała głową i duszkiem opróżniła szklankę z koniakiem.
- To kiedy pani się urodziła?
- Spodziewałam się nie co więcej taktu z pana strony, bądź co bądź jest pan ze szlacheckiej rodziny- skrzywiła się lekko- damy o wiek się nie pyta.
Feliks Dzierżyński spojrzał na nią ponuro.
- W 1748 roku- powiedziała w końcu.
- A tamta?
- Jest nieco starsza, z okolic 1740 roku, nie wiem dokładnie.
- To po kolei- Krwawy Feliks po raz drugi nalał Francuzce koniaku- Dla kogo Aleksandrowa pracuje? Dla Kołczaka? Petlury? Wrangla, czy Denikina?
- Nie. Dla Ligi Antykomunistycznej.
Dzierżyński zakrztusił się koniakiem, uderzył kilka razy pięścią w klatkę piersiową.
- Spokojnie monsieur Dzierżyński- Juliette uśmiechnęła się krzywo- chyba nie chciałby pan by wasza czerwona ojczyzna straciła kolejnego obrońcę?
Krwawy Feliks nalał sobie kolejną szklankę koniaku, opróżnił ją duszkiem i wycharczał:
- Źródło? Skąd pani to wie?
- Och, monsieur Dzierżyński- Francuzka zachichotała- boi się was cały świat, Rosja jest beczką prochu, Lenin jest nieobliczalny, a po carze wiemy czego się spodziewać, nieprawdaż? To była tylko kwestia czasu, nim rosyjska arystokracja zorganizuje ruch oporu przeciw wam. Ale pan jako zwierzchnik...- zamyśliła się na chwilę- nazwijmy to kontrwywiadu, powinien to wiedzieć.
Dzierżyński wstał, zapalił kolejnego papierosa i zaczął krążyć po gabinecie.
- I pani mówi że Biali mają na swoich usługach setki takich... jak ty!?
- Monsieur Dzierżyński, żartuje pan? Jest nas mało... Bardzo mało.
Feliks nie uspokoił się tą informacją, nie miał żadnych powodów by wierzyć tej burżujce... I to jeszcze sprzed Rewolucji Francuskiej. Na razie jednak postanowił nie drążyć tego tematu, opadł na fotel i zapytał:
- Dla kogo pracujesz? Bo nie chcę wierzyć że nie ma pani zleceniodawców?
- Wolny strzelec.
- Proszę nie żartować. Kto? Deuxieme Bureau?
- Kieruje mną tylko i wyłącznie chęć odwetu na Annie Romanenko. My arystokraci, o czym jako szlachcic powinien pan wiedzieć, jesteśmy wyczuleni na punkcie honoru i dumy.
Zapadła cisza, Juliette opróżniła swoją szklankę.
- Będę ją ścigać do końca świata- dokończyła w końcu- i nie ważne, kto mi ten cel pomoże osiągnąć.
Dzierżyński pokiwał głową i zamyślił się.
- Czego pani ode mnie oczekuje?
- Pluton doborowych czerwonoarmistów, list żelazny i wszelkie dostępne środki potrzebne do schwytania Anyi.
- Pani chyba nie zdaję sobie sprawy czego ode mnie wymaga? Jest pani przykładem typowego... burżuja- Krwawy Feliks skrzywił się- i ja mam oddać pani oddać żołnierzy wywodzących się z klasy robotniczej. A po za tym, cholera wiem co z ciebie za jedna?
Oczy Juliette błysnęły niebezpiecznie, Dzierżyński wyczuł że trochę przegiął, wstała z fotela i przybliżyła się do Dzierżyńskiego. Jej twarz znajdowała się kilka centymetrów od jego, spojrzała mu prosto w oczy, Feliks dopiero teraz spostrzegł że ma pionowe źrenicę, jak u kota. Mimowolnie przełknął głośno ślinę, ale wzroku nie odwrócił. Prawa ręka spoczęła na naganie, a lewą wyszukał guzik spod biurka, który mógł wezwać tu filujących po twierdzy strażników.
- Monsieur Dzierżyński, a kiedy my przeszliśmy na ty, bo nie przypominam sobie?- wycedziła Maurice- Po drugie mogłabym panu urżnąć łeb i przekabacić pana następcę, ale po co?- cofnęła się trochę- Rozmawiam z panem jak szlachcianka ze szlachcicem...- Juliette ciągnęła już spokojniej- mamy wspólny cel. Pan wyeliminuje wrogów władzy ludowej, a ja osobistego wroga. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, czyż nie?
Juliette uśmiechnęła się słodko i ponownie usiadła.
- To jak będzie?- zapytała.


Piotr Wasilewski szedł powoli w kierunku swojego tymczasowego piotrogrodzkiego lokum. Zataczał się lekko bo nie pozbył się jeszcze procentów z organizmu. Przewrócił się kilka razy na oblodzonej drodze, i kiedy tak leżał przy chodniku, wycierając rękawem krew z nosa przyszło mu na myśl że Dzierżyński to świnia, przysłał auto z obstawą, a odesłał na piechotę. Wasilewski zaczął powoli podnosić się z ziemi, kiedy to dostrzegł dwóch czekistów w mundurach ale z narzuconymi na siebie cywilnymi płaszczami.
- Szpicle, cholera.- jęknął Wasilewski i udał że znów wywalił się.
Wasilewski leżał na wznak i spróbował zebrać myśli: pilnują go ludzie Dzierżyńskiego. Po co? Chcą się przekonać że nie ma żadnych kontaktów z tą dziewczyną co ją w całym mieście szukają? Nie, chyba nie, Dzierżyński ma mnie za nieszkodliwego wariata. Moje lokum? Nie, to nie to znają przecież adres.
- Cholera, ja nie wiem.- zmartwił się Wasilewski- Może to nie szpicle, tylko zwykły czerwony patrol? Mogli przecież zaostrzyć czujność.
- Jarko!- krzyknął do kumpla- Co się tu dzieje!?
Izba, w której chowali wódkę była praktycznie pusta, a jeszcze kilka godzin temu były tu hektolitry lewej wódy. Jarko Sisil, leżał zarzygany na swoim barłogu. Na widok Wasilewskiego poderwał się z wyra i krzyknął:
- Piotrusiu! Kurna, to ty!?- Słowak zaczął go ściskać i całować po policzkach- Stary ja już straciłem nadzieję że cię zobaczę! Przecież to był Kowaliuk! Pies Dzierżyńskiego! Uciekłeś mu?
- Nie, Jaruś, nie. Byłem potrzebny Dzierżyńskiemu...- Wasilewski próbował odepchnąć śmierdzącego kompana.
- Kurna! Ja już pozbyłem się tej wódy! Mówię ci, Piotrusiu, wszystko wypiździłem w kanał, a resztę wychlałem. Możemy wyruszać, do tych Czech choćby teraz!
Jarko przewrócił się na swój barłóg i wyrzygał kolejną porcje alkoholu.
- To znaczy, jak wytrzeźwieje... Piotrusiu!
- Na Finlandie...- poprawił Wasilewski.
- Na Finlandię!- zgodził się Słowak.
„Dowódca warty, wysokie i barczyste chłopisko, w randze lejtnanta, gestem przywołał dwóch krasnoarmiejców, którzy spacerowali, to znaczy patrolowali ogród, lejtnant poprawił się w myślach i popalali papierosy.” – strasznie pokręcone zdanie.

„(…)od ruchowo sprawdził czy pistolet(…)” - od ruchowo?

„Pułkownik leżał wygodnie na tylnim siedzeniu i chrapał w najlepsze.” – tylnym siedzeniu.

„Brama się otwarła” – lepiej użyć słowa otworzyła. Otwarła brzmi niezgrabnie.

„znalazł miłą posadkę u wiecznie narąbanego pułkownika, z całkiem przyzwoitą pensją i skromnym wyżywieniem.” – pułkownik miał przyzwoitą pensję i wyżywienie?

„jak się na uczę czytać i pisać co to może pamiętnik spisze.” – na uczę?

„Jednym precyzyjnym ruchem cięła go w gardło.” – przecięła mu gardło. Cięła jest to forma ciągła. Smile

„podbiegła muru i go przeskoczyła” – podbiegła muru?

„źrenice jak by zanikły” – jakby.

„Trzeba będzie zdobyć trochę formaliny, albo octu” – w tym przypadku przed „albo” nie stawiamy przecinków.

„przechowywać jeszcze kilka tygodni, to czasu aż komisarze się nie uspokoją.” – Literówka

„Strzelaninę słyszało pół dzielnicy, i zaraz, tu kurwa będą czekiści” – Przed „i” też nie stawiamy przecinków.

Niektóre zdania brzmią jak wypowiadane przez mistrza Yode, a inne chłopa z roli. Przydałoby się pozmieniać ich szyk. Co do interpunkcji też nie jest zbyt dobra.

Dalszą część przeczytam później, zanim wypowiem się na temat fabuły.
Temat - interesujący, naprawdę. Wykonanie za to mniej fajne. Poza tym, co wypisano wyżej, ogólnie mi styl nie pasuje. Jest trochę topornie.
I dlaczego Anya? Nie może być po swojsku Ania? Angielskie transkrypcje to coś, co mnie osobiście denerwuje.
Cytat:Czarne, luksusowe auto zatrzymało się przed główną bramą, prowadzącą do małego, ale dość luksusowego pałacyku, położonego pod dawnym grodem cara Piotra, a obecnie pod miastem, będącym stolicą światowej rewolucji komunistycznej.
1. Zdanie można z czystym sumieniem skrócić.
2. Wkradło się powtórzenie.

Cytat:Lejtnant powoli podszedł, po oblodzonej drodze, do wozu i zastukał w okienko od strony kierowcy.
IMO zbędny przecinek.

Cytat:Szybka opuściła się i oczom bolszewickiego żołnierza ukazała się zaczerwieniona od mrozu, i zapewne od alkoholu, wąsata twarz kierowcy.
Chyba znów niepotrzebnie.

Cytat:- Co wyście, do cholery, pogłupieli wszyscy?- warknął kierowca- Czemu brama jeszcze nie otwarta!?
Brak spacji - takich przypadków w tekście jest więcej

Cytat:- Towarzyszu pułkowniku, okażcie dokumenty.- powiedział głośniej lejtnant.
Zbędna kropka

Cytat:Na podłodze samochodu leżała pusta, już, butelka koniaku, który najprawdopodobniej został znacjonalizowany jeszcze z carskich winnic, w czasie rewolucji.
Bałagan z przecinkami.

Cytat:- Poznaje tego opoja, jedźcie.- mruknął wartownik do kierowcy i nakazał otwarcie bramy.
Znów zbędna kropka. Wytykam ostatni raz. Przejrzyj resztę tekstu i znajdź.

Cytat:Pracował u niego trzy miesiące, a już pięć razy miał być rozstrzelany, a z dziesięć powieszony.
Powtórzenie

Cytat:Ech, ciężkie życie wartownika, westchnął, jak się na uczę czytać i pisać co to może pamiętnik spisze.
Zbędna spacja. W dodatku zdanie mi się nie podoba.

Cytat:- Wy tego gnoja znacie, Wołodia!?- pułkownik zdawał się nie słuchać kierowcy, tylko wywalił butelkę po koniaku przez okno.
Duża litera

Cytat:- Odsuńcie się, bo...- ale nikt nie dowiedział się czy pułkownik ma tym razem zamiar powiesić czy rozstrzelać.
j.w.

Cytat:Jednym precyzyjnym ruchem cięła go w gardło.
Niefortunny ten czasownik

Cytat:Odbiła kilka pocisków szablą, podbiegła muru i go przeskoczyła?
Niedorobione to zdanie

Cytat:jak on z dziesięć metrów ma?
Zdanie zaczynamy wielką literą.

Cytat:- Chciałam pani przypomnieć, że zalega pani z opłatą za pokój. Już do trzech dni, pani wie że ja jestem cierpliwa, ale...- uśmiechnęła się jadowicie.
Błędny zapis dialogu.

Cytat:Dziewczyna przyjrzała się swoim zębom, kły miały długość kilku centymetrów, rosną w zastraszającym tempie.
Bałagan z czasami

Cytat:Po posiłku Anya wyczyściła obie szablę z krwi pułkownika i trochę oczyściła płaszcz.
Błąd + powtórzenie

Cytat:- Strzelaninę słyszało pół dzielnicy, i zaraz, tu kurwa będą czekiści, nie wyłgasz się gnoju. Zgnijesz w...
Przecinki... Zauważyłam też, że budujesz zdecydowanie za długie zdania.

Cytat:- W ostateczności lepiej dla mnie.- wyszeptała i spojrzała w dół, za dwie minuty atak.
Zbędna kropka

Cytat:- Z generała zostały pojedyncze organy, mamy tu wątrobę, kawałki serca, nereczkę, resztki mundury, trochę palców, i nawet się cała ręka zachowała, i pistolet generała z pustym magazynkiem, musiał się bronić!- powiedział niemal radośnie porucznik.
munduru

Gdzieś w połowie zrezygnowałam z wypisywania błędów, bo w kółko powtarzały się te same. Tekst wygląda na pobieżnie sprawdzony i stąd te wszystkie błędy techniczne. Budujesz zdecydowanie za długie zdania. Co drugie z czystym sumieniem można skrócić. Do tego dochodzi bałagan z przecinkami.

Pomysł faktycznie był dobry i podobały mi się wszystkie bolszewickie smaczki, ale już te wstawki rodem z kina Tarantino sprawiły, że odbiór stał się gorszy. Kill Bill mi się nie podobał, a pewne fragmenty bardzo mi go przypominały Sad W tym wypadku wampirzy wątek wyszedł na plus. Podoba mi się takie połączenie. Zdania budujesz dość ładne i humor do mnie trafił, ale chaos z przecinkami i spacjami bardzo mi przeszkadzał.

Przeczytaj tekst jeszcze raz. Zrób to dokładnie i co najważniejsze poskracaj zdania.
Przeczytałam... ufff. Smile
Nie będę wypisywać (licznych) błędów, bo tak naprawdę chciałam bardziej zająć się fabułą, ale zacznę od początku.
Nigdy nie podobały mi się opowiadania związane z wojnami, zwłaszcza, z postaciami o "niewyparzonych gębach". Zazwyczaj je omijałam, nawet nie zaglądając dalej. Ale przy tym tekście stało się coś dziwnego; już od pierwszych akapitów wciągnęło mnie tak, że straciłam poczucie czasu i czytałam z ciekawością, co będzie dalej? Chociaż to spory fragment opowiadania (który omija większość osób, bo po prostu nie chce im się czytać), to IMO szybko się czyta i jakoś nie mogłam przestać.
Wprowadzenie wampira do tych "wiecznych pijaków" jest sporym zaskoczeniem. To niebezpieczne i przerażające (dla niektórych Wink) istoty, więc połączenie ruskich z tymi postaciami jest bardzo interesujące. Tylko, czy ci wszyscy Rosjanie muszą być zawsze u**bani w trzy du**?
Gdyby można było liczyć na kolejną część. ???
Pozdrawiam,
Verdi