PRADAWNY
Notka
Ile razy zastanawiałeś się nad tym, co drzemie w podziemiu?
Nie, nie pod twoim czy moim domem. Tylko niżej. Tak, pogrzeb jeszcze troszkę. Upaćkaj się w ziemi. Masz dojść całkiem głęboko.
Nie, to nie krety ani dżdżownice, czy inne paskudne rzeczy.
Wiem, jest ci gorąco. Na tej głębokości, na której teraz jesteś, tytanowe wiertła zmieniają konsystencję na podobną oranżadzie.
Dotarłeś?
Tak, podziemna komora. Wielka, gładkie ściany. I to leżące na dole.
Właśnie.
Tak szybko uciekłeś?
Niezły jesteś.
Większości się to nie udało.
I
Charles Stenson maszerował raźnym krokiem, z plecakiem na ramieniu. Miał powody do zadowolenia. Dostał piątkę z matmy, jego znienawidzonego przedmiotu, a przy pani Blue był to nie lada wyczyn. Od początku jego edukacji w nowej szkole podejrzewał, że ten babsztyl go prześladuje. Czy kazała jakiemuś innemu uczniowi chodzić cały dzień w specjalnej muszce? Bo chociaż połowa klasy napisała test na jedynkę, muszka była oczywiście tylko jedna. Wielka mucha, zgniłozielona, w... różowe ciapki! Był to szczyt wszystkiego.
Stenson skręcił w Aleję Waszyngtona. Mina mu zrzedła na myśl o nauczycielce, ale natychmiast się rozweselił, gdy na drugim końcu uliczki zobaczył Dereka, swojego przyjaciela.
Derek tym razem jednak nie był sam. Otaczało go trzech Garren'ów, rodzeństwo wyjątkowo okrutne i w ogóle niezbyt przyjemne, jeśli szkolni chuligani w jakikolwiek sposób mogą być przyjemni.
Charles już miał zwiewać, bo jednak tak czy siak nie daliby rady Garren'om. Ale po chwili zdjął plecak z ramienia i rzucił nim w największego z braci, Louis'a. Mięśniak powoli odwrócił się.
Garren'owie dzielili się na trzy typy. Mięśniaka, grubasa i drągala. Niestety, tym razem, jak mówiłem, byli tu wszyscy trzej.
Derek, który zauważył to, że chuligani zajęli się czymś innym, zwiał, jak robi to większość niskich, chuderlawych, cherlawych chłopców w okularach i myszowatych włosach. Tak, to idealny opis Dereka. Jakby był o pięć lat młodszy niż był, położyli mu szczura na głowie i wsadzili za duże, idealnie kwadratowe okulary na nos.
Stenson zaś był zupełnie inny. Taki sobie, jeśli chodzi o wzrost. Idealny brunet, jednak włosy były zazwyczaj tak rozczochrane, że większość z samej złośliwości mówiła o nim, jako o Rozczochrańcu. Oczy miał szare, jednak gdy się złościł, lub bał, jak w tej chwili (oba uczucia naraz. Jak on nie pęka od tego?) zmieniały kolor na ciemnoniebieski.
W końcu Louis podszedł pod niego i zamierzył się do ciosu. Pięść wylądowała na nosie na Charlesa.
Przez ulicę przejechał rycerz w pełnej zbroi. Jego koń dudniał kopytami. Jakaś babcia wyjrzała przez okno.
Za wojownikiem biegł gość, w obszarpanej bluzie, opasce na głowie i z jakąś dziesiątką łańcuszków. No, i jeszcze muszkietem w ręku, ale to był mało istotny szczegół.
Ten od strzelby wrzeszczał:
- Stój szumowino!
Garren'owie w tym czasie otoczyli Stensona, jednak widząc pukawkę, zwiali, wrzeszcząc coś o obiedzie i majtkach.
Pirat (na oko) już przebiegł. Chłopaka otoczyła głucha cisza, tylko w oddali słyszał tętent kopyt i wrzaski, które źle wyglądałyby w druku. No bo, gdzie zmieściłyby się te wszystkie gwiazdki?
Jednak to wszystko można by uznać za przebierankę.
Ale tego czegoś nikt nie uznałby za przebierankę.
Bowiem, chwilę po ucieczce Garren'ów, na ulicę weszła dziesiątką ludzi, machając flagą Stanów.
To znaczy, to także byłaby przebieranka, gdyby nie trzech jeźdźców, którzy jadąc obok tych od flagi, ucięli jednemu głowę. Stenson mruknął do siebie:
- Za dużo pieczarek. Nie trzeba było brać dokładki grzybowej.
Po czym podszedł do plecaka, zarzucił go na ramię i wrócił wolnym krokiem do domu.
***
- Synu! Co z twoim nosem! Ktoś cię pobił? - zakrzyknęła matka Charlesa, załamując ręce.
- Nie mamo... Dostałem piłką na hali... - trochę kulawo odrzekł syn.
Kobieta pokręciła głową. Zaprowadziła go przed drzwi kuchni i szepnęła mu do ucha.
- Jakiś pan do ciebie. Mówi, że jesteś mu potrzebny. Dał mi wizytówkę. Znasz ten język?
Po czym pokazała mu świstek papieru, na którym były porysowane jakieś naprawdę dziwaczne znaki, pełne zakrętasów i kropek. Takich liter nie widział nawet wtedy, kiedy przerzucał kanały i trafił na Al Jazeerę. Mruknął do mamy:
- Może to Arab.
Pani Stenson pokręciła głową, po czym otworzyła drzwi i wpuściła syna do środka.
Na krześle, przy stole kuchennym, tylko odrobinę (czytaj: bardzo) zakurzonym, siedział pan. Tak, to jest jego idealny opis. Pan.
Nie wyróżniał się niczym specjalnym. Gdyby spotkał go na ulicy, pomyślałby, że to normalny pan. Jakiś mężczyzna, maszerujący do pracy/z pracy, niepotrzebne skreślić. Pan kiwnął głową. Chłopaka uderzyło w oczy to, że jego włosy, na całej głowie idealnie przylizane, miały nad uszami odrobinę dziwaczny kształt.
Charles siadł ostrożnie na brzeżku krzesła, po drugiej stronie „pana”, który też spoczął.
Chłopak przełknął ślinę i wydukał:
- Dzień dobry.
Mężczyzna, ubrany w garnitur, kiwnął mu głową.
Po czym chłopak padł na ziemię.
Nie, nie został ogłuszony. Normalnie zemdlał. Tak bez powodu. Nie ze strachu, czy czegoś. Bez powodu.
Pan wstał. Cicho zakaszlał. Pstryknął palcami, chłopiec uniósł się w powietrze, a zegar się zatrzymał.
Po czym obaj zniknęli.
Wstęp na prawdę fajny. Po przeczytaniu pierwszego akapitu myślałem że trafiłem na kawał dobrej narracji. A potem przeczytałem prolog właściwy...
Najpierw całkiem fajnie, jakaś szkoła bla bla bla, potem ni stąd ni zowąd rycerze. I tu pojawił się chaos. Zupełnie nie wiedziałem co sobie wyobrazić. Średniowieczną szkołę czy co? Mogłeś napisać coś w stylu: "niecodzienny widok", "chyba moja własna schiza", ect. bo czytelnik nie wiem co robić. Zaznacz że jest to już ten element fantastyczny. A potem zupełny spokój głównego bohatera. PRZED CHWILĄ KTOŚ ZABIŁ INNEGO PRZEZ ŚCIĘCIE GŁOWY ZARAZ OBOK NIEGO! A Charles mówi że to przez grzybową.<facepalm>
Scena w domku była już znośna. Brakuje mi tylko krzyku mamy gdy widzi mdlejącego syna.
Błędy sobie podaruje bo sam nie jestem lepszy i za pewne niczego bym nie znalazł, inni zrobią to na pewno.
Reasumując. Pamiętaj że czytelnik nie wie co masz na myśli, musisz mu jak krowie w rowie tłumaczyć. Inaczej widzi on jedynie chaos.
Czekam na ciąg dalszy, nie zrażaj się, tylko dąż do ideału. Masz pomysł i warto go rozwinąć.
Faktycznie jest trochę chaotycznie, ale da się nad tym popracować.
Najbardziej podobał mi się prolog. Potem trochę się zraziłam, bo nie lubię opowiadań, w których bohaterami są nastolatki i młodzież szkolna. Jednak wygląda na to, że akcja będzie się działa gdzie indziej, więć będę jednak calkowicie się zrażać i zobaczę co z tego wyniknie.
Przeczytałem i też nie wiem, gdzie do końca umiejscowić akcję. Trochę błędów jest, ale jakoś tragicznie nie utrudniają czytania, choć ten styl narracji średnio mi się podoba. Poczekam na dalszą część.
Pozdrawiam
II
Przy takich wrażeniach, najchętniej bym sobie jeszcze pospał. Ale Charles obudził się. Siedział na krześle. Naprzeciw jego siedział pan. Dosłownie. Już nie pan. Tylko Pan! Bożek z mitologii greckiej, satyr, z małymi różkami nad uszami, i owłosionymi nogami. I kopytkami!
Satyr odezwał się:
- Tak, chodzenie w butach to była męka. Rozejrzyj się i przywitaj naszych gości.
Po prawej stronie Pana siedział... Zeus! Gromowładny ściskał piorun w garści, ubrany był w togę. Jednak to nie wszystko.
Po kolei wszyscy zaczęli wstawać. I przedstawiać się!
Archimedes.
Newton.
Hak. Tak, ten Hak!
Jednak nie były tam tylko postacie prawdziwe.
Pan wstał z krzesła, usiadł po prawej stronie Charlesa. Krzesła były ustawione na planie koła. Szepnął mu do ucha:
- Wezwaliśmy parę przydatnych osób z Zaświatów. O, tam masz na przykład Kopernika. I jest jeszcze Merlin. Wezwaliśmy też parę przydatnych osób z książek i mitów. Czyli na przykład ja. Zeus. Ares.
Charles rozejrzał się dokładniej. Natrafił na wesołe spojrzenie pewnego pirata. Z zaschniętym gardłem szepnął do fauna:
- Z filmów też?
On odrzekł:
- Scenariusz to też pewnego rodzaju książka.
Chłopak rozejrzał się dogłębniej. Tak, to musi być Gandalf. O masz, jest nawet jakiś Sumer. Gilgamesz! O... pełno wszelkiej maści herosów.
Wstał pewien humanoid, o zwykłym kształcie ciała, lecz bez twarzy. Charles się wzdrygnął. Pan mruknął do niego:
- Spokojnie, Steve to całkiem spoko gość. Ekspert od równoległych światów.
Osoba, nazwana Steve'm rozpoczęła:
- Kiedy pisarz rozpoczyna pisać swą księgę, książkę, czy nawet list, w którym nakreśla ogólny obraz sytuacji, powstaje kolejny świat. Świat się rozwija, wraz z myślą pisarza. Gandalf jest takim przykładem. Zeus jest takim przykładem. Bez Tolkiena czy Homera nie byłoby ich tu z nami.
Starzec z długą, siwą brodą pokiwał głową. Zeus wrzasnął:
- Po co to mówicie? I po co jest tu ten człowiek?
Steve kontynuował:
- Powoli, szalony rumaku. Po pierwsze, muszę mu wszystko wytłumaczyć.
Beztwarzowy odchrząknął. Zamachał rękami. Zapadła cisza.
Charles rozejrzał się jeszcze raz. Krzesła były na małym podeście, pośrodku wielkiej łąki. W oddali majaczyły kontury drzew.
„Niezły step” pomyślał Stenson.
Steve powiedział:
- Ale po co tu jesteście? Otóż Pradawny zbudził się. On jest tym, z którym zawsze walczycie, jeśli walczycie. Zeusie, Pradawny to właśnie Kronos. Merlinie, Pradawny to także Morgana. Gandalfie, Sauron i Melkor to też jego wcielenia. Jest wszędzie.
Pan szepnął do Charlesa:
- Nawet ci Garren'owie mają w sobie pierwiastek Pradawnego.
Chłopak spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami:
- Śledziłeś mnie?
Faun uśmiechnął się. Nie odpowiedział, tylko bardzo powoli pokiwał głową.
Steve kontynuował:
- A wy, rozumem lub siłą możecie nam pomóc w pokonaniu Pradawnego i zamknięciu go na następne setki wieków w jego komorze.
Zeus ostro powiedział:
- Nadal nie odpowiedziałeś mi po co...
Steve uśmiechnął się.
- Chłopiec? Otóż... między światami może wędrować tylko jeden z Pisarzy, żywy, nie wezwany, lub sam Pradawny. Pisarzami, oczywiście są ludzie z Ziemi. A dlaczego akurat ten chłopiec?
Beztwarzowy poszedł za swoje krzesło. Stamtąd wyjął jakąś glinianą tabliczkę. Jakąś księgę. I notatnik.
Pokazał wszystkim co się na nich lub w nich znajduje.
Na tabliczce był idealny portet Gilgamesza. Jednak obok niego widniała inna postać... idealnie podobna do Charlesa!
W księdze, zatytułowanej „Kroniki”, był rysunek chłopca, także identycznego ze Stensonem, tyle że z uniesionym ku górze rozświetlonym mieczem.
Słowa, umieszczone w pachnącym solą morską notatniku brzmiały:
Wczorajszy sztorm zrzucił z pokładu chłopca okrętowego, Tony'ego. „Nurkująca Mewa” poradzi sobie i bez niego, ale chłopiec okrętowy to tradycja naszej łajby.
Następny wpis głosił:
Wpłynęliśmy do tej jaskini zła, do Tortugi. Niech Bóg ma nas w swej opiece!
I ostatni, istotny dla nas zapisek:
Mamy jakiegoś chłopca, naiwny jak nie wiadomo co. Rozczochrany, brunet, szarooki. Może być z niego dobry (fragment nieczytelny). Uparł się także, by wprowadzić na pokład jakiegoś stękającego chłopa, z kompasem który nie wskazuje północy, tylko różne kierunki, w zależności, kto go trzyma.
Wszyscy po kolei spojrzeli na Charlesa.
III
- Nie ulega żadnym wątpliwościom, że to on. Takie podobieństwo nie przydarza się często.
Te słowa wymruczał sir Newton. Kilka innych osób kiwnęło głową. Zeus powiedział:
- Ale jednak mówimy o tysiącach lat, i różnych światach! O ile się nie mylę, między tabliczką a notesem jest ponad dwadzieścia wieków, a Kroniki są ze Śródziemia!
Steve pokręcił głową.
Charles, trzęsącym się głosem, spytał:
- Co mam zrobić?
Pan szepnął mu do ucha:
- Dzielny chłopczyk.
Beztwarzowy uśmiechnął się. No, przynajmniej fałd skóry ukształtował się w taki kształt.
- Charlesie Stensonie, by uśpić Pradawnego, który będzie wysyłał po kolei kolejne fale zła, by zalać światy, musimy znaleźć siedem Elementów. Element Czasu, Ognia, Życia, Wody, Śmierci, Powietrza i Ziemi.
Wesoły pirat mruknął:
- O ile zakład, że Woda u nas, Hak?
Steve kiwnął głową.
- Dostaniesz także przewodników. Jednak w podróż będziesz mógł zabierać tylko dwóch, i to w zależności do jakiego świata się wybierasz. Widziałeś różnych ludzi na ulicy, dzisiaj, prawda? To zaburzenia czasoprzestrzeni.
Odchrząknął:
- Więc tak. Element Czasu mamy my, przechowywany w tajnej skrytce, w świecie Ziemi, po katastrofie nuklearnej, cokolwiek to znaczy. Pójdziesz po niego na samym końcu. Element Wody. Jest na morzu, ukryty w XVII w. waszego świata. Więc, radziłbym ci wziąć Haka i Sparrowa. Są ekspertami od wody. Ogień. Przetransportujemy cię do Sumeru, kiedy Gilgamesz nie pokonał jeszcze Wielkiego Demona. Kryształ, który nosi ten stwór na głowie, to Element. Weźmiesz Gilgamesza i... hmm.... tu masz do wyboru, Pan, Zeus lub skryty do tej pory heros Tezeusz. Radzę wziąć Pana. Jest przebiegły i sprytny, jak wszystkie cholery.
Odkaszlnął:
- Ziemię i Powietrze znajdziesz w Śródziemiu. Oczywiście, idzie z tobą Gandalf. Lecz nie mamy nikogo innego z jego świata. Pójdziecie we dwójkę. Oczywiście, jeśli zwiększysz swą moc, możesz wziąć trójkę ludzi, niekoniecznie z tego właśnie świata.
Charles szepnął:
- Jaką moc?
Steve powiedział:
- Moc Pisarza oczywiście. Część Ziemi jest w Morii. Rozpanoszyły się tam Pożeracze Skał, będzie trudno. Powietrze jest na szczycie Taniquetilu, lecz nie wiem, czy zostaniesz dopuszczony do Valinoru. Oczywiście, od dawna nie mamy wieści od Manwego.
Beztwarzowy wrzasnął:
- Och! Powietrza już nie ma w Taniquetilu! Zostało dawno temu przeniesione... arr, zapomniałem.
Hak krzyknął:
- Arr robią kobiety! Posłuchaj prawdziwego pirata: Arrrgghh!
Kopernik mruknął:
- Więc gdzie jest Element?
Steve bezradnie rozłożył ręce:
- To tajemnica Manwego. Gdy będziesz w Śródziemiu, Gandalfie, załatw młodemu bilet do Amanu, i sprawdź, kiedy Władający Oddechem Ardy umieścił Element.
Pan zaśmiał się:
- Władający Oddechem Ardy? Winterfresh? Czy Orbit?
Steve spojrzał do góry. Skierował się do Charlesa:
- Gdzie wybierasz się na początek?
Hak trzasnął pięścią w stół.
- Zostań piratem! Nie widzisz w notatniku, że jest ci to pisane.
Sparrow mrugnął do niego.
Stenson powiedział:
- Jadę po Wodę.
Piraci uśmiechnęli się.
Steve rozłożył ręce. W powietrzu ułożyły się nieczytelne litery. Jednak, gdy chłopak na nie popatrzył, ułożyły się w zdanie, które wypowiedział:
- A teraz, gnany wichrem i wiosłami, trójka znużonych wędrowców, znalazła się w Tortudze, domie dwójki i przystanku najmłodszego.
Pan krzyknął:
- Jeszcze niewiele umie. Ale mam nadzieję, że magia słów będzie jego domeną. Oby zadziałało.
Zadziałało.
Znaleźli się na ścieżce, prowadzącej do miasta.
Hak wrzasnął:
- Na zęby Billy'ego Kidda, patrz jak chłopak jest ubrany! Wezmą go za jakiegoś klauna!
Sparrow kiwnął głową, gdzieś pobiegł. Nie było go parę minut, po czym wrócił z naręczem brudnych ubrań.
- A teraz się w to przebieraj. Skarpety jadą starym kozłem, ale co poradzę, że jakaś babka ubiera kozła w skarpety...
(14-05-2011, 07:50)Geek napisał(a): [ -> ]PRADAWNY
Notka
Ile razy zastanawiałeś się nad tym, co drzemie w podziemiu?
Nie, nie pod twoim czy moim domem. Tylko niżej. Tak, pogrzeb jeszcze troszkę. Upaćkaj się w ziemi. Masz dojść całkiem głęboko.
Nie, to nie krety ani dżdżownice, czy inne paskudne rzeczy.
Wiem, jest ci gorąco. Na tej głębokości, na której teraz jesteś, tytanowe wiertła zmieniają konsystencję na podobną oranżadzie.
Dotarłeś?
Tak, podziemna komora. Wielka, gładkie ściany. I to leżące na dole. (Co leżące na dole? Ściany? Jak dla mnie powinno być "I to coś leżące na dole")
Właśnie.
Tak szybko uciekłeś?
Niezły jesteś.
Większości się to nie udało.
I
(akapit) Charles Stenson maszerował raźnym krokiem, (przecinek zbędny, no chyba, że się mylę, to niech mnie ktoś poprawi) z plecakiem na ramieniu. Miał powody do zadowolenia. Dostał piątkę z matmy, jego znienawidzonego przedmiotu, a przy pani Blue był to nie lada wyczyn. Od początku jego edukacji w nowej szkole podejrzewał, że ten babsztyl go prześladuje. Czy kazała jakiemuś innemu uczniowi chodzić cały dzień w specjalnej muszce? Bo chociaż połowa klasy napisała test na jedynkę, muszka była oczywiście tylko jedna. Wielka mucha, zgniłozielona, w... różowe ciapki! Był to szczyt wszystkiego.
Stenson skręcił w Aleję Waszyngtona. Mina mu zrzedła na myśl o nauczycielce, ale natychmiast się rozweselił, gdy na drugim końcu uliczki zobaczył Dereka, swojego przyjaciela.
Derek tym razem jednak nie był sam. Otaczało go trzech Garren'ów (jeśli ostatnia pisana głoska odmienianego słowa pochodzącego z języka obcego jest wymawiana, nie stawia się apostrofa, przykład: Za młodu lubiłem czytać Harry'ego Pottera. Jako, że w drugim słowie, końcowe 'r' jest wymawiane, nie posiada apostrofa), rodzeństwo wyjątkowo okrutne i w ogóle niezbyt przyjemne, jeśli szkolni chuligani w jakikolwiek sposób mogą być przyjemni.
Charles już miał zwiewać, bo jednak tak czy siak nie daliby rady Garren'om. Ale po chwili zdjął plecak z ramienia i rzucił nim w największego z braci, Louis'a. Mięśniak powoli odwrócił się.
Garren'owie dzielili się na trzy typy. (Tutaj dałbym dwukropek zamiast kropki) Mięśniaka, grubasa i drągala. Niestety, tym razem, jak mówiłem, byli tu wszyscy trzej.
Derek, który zauważył to (zupełnie zbędne, a wręcz przeszkadza), że chuligani zajęli się czymś innym, zwiał, jak robi to większość niskich, chuderlawych, cherlawych chłopców w okularach i myszowatych włosach. Tak, to idealny opis Dereka. Jakby był o pięć lat młodszy niż był, położyli mu szczura na głowie i wsadzili za duże, idealnie kwadratowe okulary na nos.
Stenson zaś był zupełnie inny. Taki sobie, jeśli chodzi o wzrost. Idealny brunet, jednak włosy były zazwyczaj tak rozczochrane, że większość z samej złośliwości mówiła o nim, jako o Rozczochrańcu. Oczy miał szare, jednak gdy się złościł, lub bał, jak w tej chwili (oba uczucia naraz. Jak on nie pęka od tego? (Jak od od tego nie pęka? — szyk)) zmieniały kolor na ciemnoniebieski.
W końcu Louis podszedł pod niego i zamierzył się do ciosu. Pięść wylądowała na nosie na Charlesa.
Przez ulicę przejechał rycerz w pełnej zbroi. Jego koń dudniał kopytami. Jakaś babcia wyjrzała przez okno.
Za wojownikiem biegł gość, w obszarpanej bluzie, opasce na głowie i z jakąś dziesiątką łańcuszków. No, i jeszcze muszkietem w ręku, ale to był mało istotny szczegół (może jestem niedzisiejszy, ale narrator trzecioosobowy by tego nie powiedział).
Ten od strzelby wrzeszczał:
(akapit) - Stój szumowino!
Garren'owie w tym czasie otoczyli Stensona, jednak widząc pukawkę, zwiali, wrzeszcząc coś o obiedzie i majtkach.
Pirat (na oko) już przebiegł. Chłopaka otoczyła głucha cisza, tylko w oddali słyszał tętent kopyt i wrzaski, które źle wyglądałyby w druku. No bo, gdzie zmieściłyby się te wszystkie gwiazdki?
Jednak to wszystko można by uznać za przebierankę.
Ale tego czegoś nikt nie uznałby za przebierankę. (Ale nikt by tego nie zrobił — naprawdę nie ma potrzeby powtarzania tych wszystkich słów, co na dodatek brzydko wygląda)
Bowiem, chwilę po ucieczce Garren'ów, na ulicę weszła dziesiątką (dziesiątka) ludzi, machając flagą Stanów.
To znaczy, to także byłaby przebieranka, gdyby nie trzech jeźdźców, którzy jadąc obok tych od flagi, ucięli jednemu głowę. Stenson mruknął do siebie:
(akapit) - Za dużo pieczarek. Nie trzeba było brać dokładki grzybowej.
Po czym podszedł do plecaka, zarzucił go na ramię i wrócił wolnym krokiem do domu.
***
(akapit) - Synu! Co z twoim nosem! Ktoś cię pobił? - zakrzyknęła matka Charlesa, załamując ręce.
(akapit) - Nie (przecinek) mamo... Dostałem piłką na hali... - trochę kulawo odrzekł syn.
Kobieta pokręciła głową. Zaprowadziła go przed drzwi kuchni i szepnęła mu do ucha. (dwukropek)
(akapit) - Jakiś pan do ciebie. Mówi, że jesteś mu potrzebny. Dał mi wizytówkę. Znasz ten język?
Po czym pokazała mu świstek papieru, na którym były porysowane jakieś naprawdę dziwaczne znaki, pełne zakrętasów i kropek. Takich liter nie widział nawet wtedy, kiedy przerzucał kanały i trafił na Al Jazeerę. Mruknął do mamy:
(akapit) - Może to Arab.
Pani Stenson pokręciła głową, po czym otworzyła drzwi i wpuściła syna do środka.
Na krześle, przy stole kuchennym, tylko odrobinę (czytaj: bardzo) zakurzonym, siedział pan. Tak, to jest jego idealny opis. Pan.
Nie wyróżniał się niczym specjalnym. Gdyby spotkał go na ulicy, pomyślałby, że to normalny pan. Jakiś mężczyzna, maszerujący do pracy/z pracy, niepotrzebne skreślić. Pan kiwnął głową. Chłopaka uderzyło w oczy to, że jego włosy, na całej głowie idealnie przylizane, miały nad uszami odrobinę dziwaczny kształt.
Charles siadł ostrożnie na brzeżku krzesła, po drugiej stronie „pana”, który też spoczął.
Chłopak przełknął ślinę i wydukał:
(akapit) - Dzień dobry.
Mężczyzna, ubrany w garnitur, kiwnął mu głową. (Przecinek zamiast kropki)
Po czym chłopak padł na ziemię.
Nie, nie został ogłuszony. Normalnie zemdlał. Tak bez powodu. Nie ze strachu, czy czegoś. Bez powodu. (Za dużo kropek!)
Pan wstał. Cicho zakaszlał. Pstryknął palcami, chłopiec uniósł się w powietrze, a zegar się zatrzymał. (Przecinek zamiast kropki)
Po czym obaj zniknęli.
Okej... Co do błędów:
Jeśli widzisz pogrubienie i brak komentarza, znaczy to, że zaznaczyłem ci słowa z błędnym wykorzystaniem apostrofa, by nie pisać po kilka razy tego samego, lub zwroty kolokwialne/subiektywne w wypowiedziach narratora.
Nadużywasz Entera. Tekst przenosimy do nowej linii wtedy, gdy przechodzimy do innego wątku. Ni podoba mi się kompletnie sposób narracji. Kolokwialny, zupełnie jakby opowiadał go jakiś znudzony piętnastolatek, który od czasu do czasu chce zabłysnąć ironią, lub poczuciem humoru (który mnie osobiście nie śmieszy, ale każdy lubi co innego) — patrz słowa zaznaczone na niebiesko. Narrator ma być obiektywny. Żadnych własnych przemyśleń! Jeśli chcesz zamieszczać w tekście jakieś uczucia, lub osobiste refleksje, spraw by to bohater był narratorem.
Myślniki zapisuje się pauzą (—) lub półpauzą (–), a nie dywizem (-)
Fabuła:
Pierwszy rozdział na mój gust był chaotyczny i naiwny. Tu szkoła, tam chuligani, z tej strony dają mu w ryja, a z tamtej rycerz i ludzie odcinający sobie głowy. A na koniec mamy gościa, który nie powiedział bohaterowi ani
me, ani
be, ani pocałuj mnie w
de, tylko pstryknął palcami i zniknęli.
Przed tobą dużo pracy, jednak nie zniechęcaj się. Może wyjdzie z tego coś ciekawego, ale przygotuj się na wprowadzanie wielu poprawek.
Kolejne części przejrzę nieco później i dokonam ich korekty.
Nid, zrozum, że z dywizem jest spory problem i nie powinieneś się tego czepiać na forum literackim...
Ok. Zapanowałeś nad chaosem. To ci się pochwala. Nie widzę jednak sensu w dzieleniu tej olbrzymiej rozmowy na dwa rozdziały. Sama fabuła kształtuje się i ukazuje mniej więcej co będzie dalej. To dobrze. Nie podoba mi się za to jej założenie (mój gust, nie przejmuj się), chłopiec, który jest wszechwybrańcem multiuniwersum superświata i tylko on może uratować nas wszystkich przed tym złym z mackami! No i przeniesienie postaci tak charakterystycznych jak Jacek Gołąb(Jack Sparrow) na papier przez niedoświadczonego będzie arcytrudne. Ale próbuj!
Czekam na ciąg dalszy.
Powiem szczerze, że jak zacząłem to czytać spodziewałem się czegoś bardzo, bardzo mrocznego. W miarę jak czytałem kolejne rozdziały doznawałem coraz większego szoku. Pomysł na zaczerpniecie tak wielu znanych postaci bardzo mi się podoba i ta mitologia Pradawnego, jest kapitalna.
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
1. Rozdział
Cytat:- Za dużo pieczarek. Nie trzeba było brać dokładki grzybowej.
No po takich jazdach co nam opisałeś/łaś wcześniej to domyslam się, jakie to musiały być "pieczarki"
Ogólnie to schiza totalna, ale zaserwowana w naprawdę słabej formie. Przypomina mi to picie wytrawnego alkoholu, gdzieś w krzakach za podstawówką. Pomysł ciekawy, ale realizacja leży. Jakoś mnie to nie wciągnęło, za płytko napisane. Zobaczę rodział drugi...
2. Rozdział
Cytat:- Kiedy pisarz rozpoczyna pisać swą księgę, książkę, czy nawet list, w którym nakreśla ogólny obraz sytuacji, powstaje kolejny świat. Świat się rozwija, wraz z myślą pisarza. Gandalf jest takim przykładem. Zeus jest takim przykładem. Bez Tolkiena czy Homera nie byłoby ich tu z nami.
No już lepiej
Ogólnie fajnie zarysowałeś akcję, nawet mi się podoba. Zobaczymy jak pójdzie z trzecim.
Nie wiem. Czy tylko ja widzę że pod przykrywką fajnego pomysłu kryje się ograna jak "Yesterday" Bittelsów fabuła?
Postaraj się nie zrobić z tego kolejnej książki o wybrańcu a przestanę marudzić i zacznę chwalić. Ale to tylko moje słowa...