13-05-2011, 19:04
fantastyka naukowa to raczej nie moja działka, no, ale żyje się raz, a tworzy całe życie. Spodziewam się sporej ilości błędów rzeczowych, więc czytelnikom życzę dużo cierpliwości.
To my. Plemię wyklęte, plemię potępione. Jesteśmy inni, więc nas nienawidzą. Bardzo się zawiedliśmy na ludziach.
Podobno przybyliśmy z nieba. Nikt z nas tego nie pamięta. Byliśmy wtedy larwami, zamkniętymi w białych skorupkach, pogrążonymi w stanie hibernacji. Ludzie nas przygarnęli, by potem bezceremonialnie odrzucić. Potwory.
Ziemia była dla nas zła. Nie mogliśmy na niej żyć. Przypięto nas setkami rurek do skomplikowanych urządzeń. Mogliśmy tylko leżeć i rozmawiać o tym, jak bardzo jest nam źle. Otwierając oczy widzieliśmy przed sobą wykresy, przedstawiające pracę każdego z trzech serc. Za oknem huczało kolorowe życie.
Na początku przychodzili do nas ludzie z małymi pudełeczkami i oślepiali błyskami mocnego światła, by nam jeszcze bardziej dokuczyć. Po kilku miesiącach im się znudziło. Ale to nie koniec ludzkiej niegodziwości.[/p
Byliśmy dla nich zbyt wielkim ciężarem. Postanowili odebrać nam nawet tą nędzną namiastkę życia. Wsadzili nas do wielkiego, stalowego pojemnika. Mogliśmy tu normalnie oddychać i chodzić. Obiecywali, że polecimy do świata, gdzie będzie się dało żyć. Kłamcy, oszuści, potwory. Po prostu ludzie.
Tkwimy tu już od wielu miesięcy. Teraz wiemy, że to więzienie, do którego tak podstępnie zostaliśmy zwabieni. Nie ma stąd wyjścia, nie ma nawet okien. Za ścianami huczy kolorowe życie. Dlatego próbujemy się wydostać. Oderwaliśmy od podłogi stalowe meble. Uderzamy tam, gdzie hałas jest najgłośniejszy. Ściany są wytrzymałe, ale my jeszcze bardziej. Determinuje nas nienawiść do ludzi. Tu już nie chodzi o wolność. Chodzi o zemstę.
Mijają kolejne tygodnie. Metal wygiął się mocno. Nikt z nas nie wątpi, że niedługo pęknie. Walimy w ścianę z coraz większą zaciekłością. Zgrzyt stali zagłuszył huczące na zewnątrz kolorowe życie. Stał się dla nas tak naturalny, jak bicie serca. Potrafimy już przy nim spać. Nie wiem tylko, czy potrafilibyśmy spać bez niego.
Udało się! Wraz z pojawieniem się w drzwiach szczeliny, zapłonęła w nas nadzieja. Z zapałem poszerzaliśmy otwór, aż stał się wystarczająco duży. Przeszliśmy na drugą stronę. Do kolejnego stalowego pokoju. Pomieszczenie wypełniał nieustanny huk. Brakowało tylko kolorowego życia.
Była za to maszyna – potężna, metalowa konstrukcja, miejscami osłonięta blachą, miejscami błyskająca ruchomymi elementami. Zajmowała niemal całą wolną przestrzeń.
- Ten mechanizm z pewnością blokuje drzwi – mówili niektórzy. Inni tylko kiwali głowami. Znalazł się nawet jeden, który odważył się zadrzeć z machiną. Chwycił porzucony kawałek metalu, który kiedyś był krzesłem, i z całej siły uderzył w maszynę. Potem drugi raz, trzeci…
Po mechanizmach przeskoczyły niebieskie błyskawice. Odważny zaczął trząść się coraz gwałtowniej, a my nie byliśmy się w stanie poruszyć. Patrzyliśmy bezradnie jak puścił fragment krzesła i opadł sztywno na podłogę. Maszyna wyssała z niego życie. Ludzkie okrucieństwo nie ma granic.
Mechanizm blokujący drzwi huczał coraz głośniej i coraz bardziej fałszywie. Nie mogliśmy dłużej udawać, że tego nie słyszymy, i że wierzymy w brak konsekwencji tego zjawiska. Wiedzieliśmy, że ludzie chcą nas zniszczyć. Wybiegliśmy do poprzedniej sali i skuliliśmy się na samym jej końcu.
Nagle maszyna wybuchła z taką siłą, że rozerwała ścianę naszego ostatniego bezpiecznego schronienia. Tajemnicza siła wyssała nas na zewnątrz.
Ostatnie, co pamiętam, to zdziwienie. Zdziwienie, że tutaj nie huczy kolorowe życie. Wręcz przeciwnie. Kosmos był niezwykle cichy, mimo rozpadającego się tuż obok naszego więzienia.
Przy okrągłym stole o szklanym blacie siedziało już dziewięć osób. Niektórzy byli ubrani w eleganckie garnitury, inni w białe kitle. Część z nich rozmawiała przyciszonymi głosami, kilku przeglądało papiery, notując coś od czasu do czasu. Jeden tłumaczył coś komuś przez telefon. A wszyscy bez wyjątku zerkali na puste, dziesiąte miejsce, ciekawi, po co ich tu sprowadzono.
Nagle rozległ się syk rozsuwanych drzwi. Rozmowy ucichły. Do pokoju wkroczył starszy mężczyzna w prostokątnych okularach. Stanął za swoim krzesłem i oparł ręce o blat stołu. Powiódł ponurym wzrokiem po twarzach zebranych. Wtedy dopiero przemówił.
- Misja „Ostatnia Nadzieja” zakończyła się niepowodzeniem.
Odczekał, aż szmer zdumienia ucichnie.
- Statek jest kompletnie zniszczony – kontynuował. – Przyczyną był wybuch silnika.
- A co było przyczyną wybuchu? – zapytał któryś ze słuchaczy.
- Zwarcie – starzec poprawił okulary na nosie. Aby zapobiec dalszym pytaniom, dodał szybko – nie wiemy, co jest przyczyną zwarcia.
- Może ktoś wpuścił wirusa do komputerów? – zaproponował mężczyzna, który wcześniej rozmawiał przez telefon.
- Wirus może zmienić trajektorię lotu, ale nie spowodować zwarcie – zaoponował naukowiec w białym kitlu. – Może w statek uderzył meteoryt?
- Czujniki nie wykryły zbliżania się żadnych ciał.
- Może się zepsuły?
- Spiskowa teoria dziejów – zakpiła jedyna na sali kobieta. – Czujniki i meteoryt na raz?
- To nieprawdopodobne, ale możliwe. Nie takie przypadki się już zdarzały.
- Wirus mógłby sfałszować wskazania czujników – zwolennik wirusa nie dawał za wygraną.
- Możliwości jest wiele, a musimy brać pod uwagę nawet te najbardziej niewiarygodne – zwierzchnik usiadł w końcu na swoim krześle. Zebrani uznali, że to zdanie kończy posiedzenie. Zaczęli zbierać manatki i wychodzić. – I zawiadomcie media! – zawołał za nimi. – Potem nas będą oskarżać o ukrywanie informacji.
Po chwili w pomieszczeniu został tylko on i jeden z naukowców, który dziwnie powoli zbierał swoje kartki. Stary tylko na to czekał. Uniósł głowę.
- Myślisz, że statek mógł zostać zniszczony od środka? – zagadnął niby od niechcenia.
- Masz na myśli… - naukowiec nie dokończył pytania, bo z twarzy przyjaciela już wyczytał odpowiedź. – Daj spokój! Nie zdołaliby przebić stalowej, pancernej ściany. Zresztą, po co mieliby to robić?
- Masz rację – przyznał stary, ale nie wyglądał na przekonanego. – Mam wyrzuty sumienia, że ich tam posłaliśmy.
- To była dla nich jedyna nadzieja na normalne życie. Zrobiliśmy co w naszej mocy – uspokoił naukowiec. – Jednego możesz być pewny. Oni są nam niezmiernie wdzięczni.
Plemię wyklęte
To my. Plemię wyklęte, plemię potępione. Jesteśmy inni, więc nas nienawidzą. Bardzo się zawiedliśmy na ludziach.
Podobno przybyliśmy z nieba. Nikt z nas tego nie pamięta. Byliśmy wtedy larwami, zamkniętymi w białych skorupkach, pogrążonymi w stanie hibernacji. Ludzie nas przygarnęli, by potem bezceremonialnie odrzucić. Potwory.
Ziemia była dla nas zła. Nie mogliśmy na niej żyć. Przypięto nas setkami rurek do skomplikowanych urządzeń. Mogliśmy tylko leżeć i rozmawiać o tym, jak bardzo jest nam źle. Otwierając oczy widzieliśmy przed sobą wykresy, przedstawiające pracę każdego z trzech serc. Za oknem huczało kolorowe życie.
Na początku przychodzili do nas ludzie z małymi pudełeczkami i oślepiali błyskami mocnego światła, by nam jeszcze bardziej dokuczyć. Po kilku miesiącach im się znudziło. Ale to nie koniec ludzkiej niegodziwości.[/p
Byliśmy dla nich zbyt wielkim ciężarem. Postanowili odebrać nam nawet tą nędzną namiastkę życia. Wsadzili nas do wielkiego, stalowego pojemnika. Mogliśmy tu normalnie oddychać i chodzić. Obiecywali, że polecimy do świata, gdzie będzie się dało żyć. Kłamcy, oszuści, potwory. Po prostu ludzie.
Tkwimy tu już od wielu miesięcy. Teraz wiemy, że to więzienie, do którego tak podstępnie zostaliśmy zwabieni. Nie ma stąd wyjścia, nie ma nawet okien. Za ścianami huczy kolorowe życie. Dlatego próbujemy się wydostać. Oderwaliśmy od podłogi stalowe meble. Uderzamy tam, gdzie hałas jest najgłośniejszy. Ściany są wytrzymałe, ale my jeszcze bardziej. Determinuje nas nienawiść do ludzi. Tu już nie chodzi o wolność. Chodzi o zemstę.
Mijają kolejne tygodnie. Metal wygiął się mocno. Nikt z nas nie wątpi, że niedługo pęknie. Walimy w ścianę z coraz większą zaciekłością. Zgrzyt stali zagłuszył huczące na zewnątrz kolorowe życie. Stał się dla nas tak naturalny, jak bicie serca. Potrafimy już przy nim spać. Nie wiem tylko, czy potrafilibyśmy spać bez niego.
Udało się! Wraz z pojawieniem się w drzwiach szczeliny, zapłonęła w nas nadzieja. Z zapałem poszerzaliśmy otwór, aż stał się wystarczająco duży. Przeszliśmy na drugą stronę. Do kolejnego stalowego pokoju. Pomieszczenie wypełniał nieustanny huk. Brakowało tylko kolorowego życia.
Była za to maszyna – potężna, metalowa konstrukcja, miejscami osłonięta blachą, miejscami błyskająca ruchomymi elementami. Zajmowała niemal całą wolną przestrzeń.
- Ten mechanizm z pewnością blokuje drzwi – mówili niektórzy. Inni tylko kiwali głowami. Znalazł się nawet jeden, który odważył się zadrzeć z machiną. Chwycił porzucony kawałek metalu, który kiedyś był krzesłem, i z całej siły uderzył w maszynę. Potem drugi raz, trzeci…
Po mechanizmach przeskoczyły niebieskie błyskawice. Odważny zaczął trząść się coraz gwałtowniej, a my nie byliśmy się w stanie poruszyć. Patrzyliśmy bezradnie jak puścił fragment krzesła i opadł sztywno na podłogę. Maszyna wyssała z niego życie. Ludzkie okrucieństwo nie ma granic.
Mechanizm blokujący drzwi huczał coraz głośniej i coraz bardziej fałszywie. Nie mogliśmy dłużej udawać, że tego nie słyszymy, i że wierzymy w brak konsekwencji tego zjawiska. Wiedzieliśmy, że ludzie chcą nas zniszczyć. Wybiegliśmy do poprzedniej sali i skuliliśmy się na samym jej końcu.
Nagle maszyna wybuchła z taką siłą, że rozerwała ścianę naszego ostatniego bezpiecznego schronienia. Tajemnicza siła wyssała nas na zewnątrz.
Ostatnie, co pamiętam, to zdziwienie. Zdziwienie, że tutaj nie huczy kolorowe życie. Wręcz przeciwnie. Kosmos był niezwykle cichy, mimo rozpadającego się tuż obok naszego więzienia.
* * *
Przy okrągłym stole o szklanym blacie siedziało już dziewięć osób. Niektórzy byli ubrani w eleganckie garnitury, inni w białe kitle. Część z nich rozmawiała przyciszonymi głosami, kilku przeglądało papiery, notując coś od czasu do czasu. Jeden tłumaczył coś komuś przez telefon. A wszyscy bez wyjątku zerkali na puste, dziesiąte miejsce, ciekawi, po co ich tu sprowadzono.
Nagle rozległ się syk rozsuwanych drzwi. Rozmowy ucichły. Do pokoju wkroczył starszy mężczyzna w prostokątnych okularach. Stanął za swoim krzesłem i oparł ręce o blat stołu. Powiódł ponurym wzrokiem po twarzach zebranych. Wtedy dopiero przemówił.
- Misja „Ostatnia Nadzieja” zakończyła się niepowodzeniem.
Odczekał, aż szmer zdumienia ucichnie.
- Statek jest kompletnie zniszczony – kontynuował. – Przyczyną był wybuch silnika.
- A co było przyczyną wybuchu? – zapytał któryś ze słuchaczy.
- Zwarcie – starzec poprawił okulary na nosie. Aby zapobiec dalszym pytaniom, dodał szybko – nie wiemy, co jest przyczyną zwarcia.
- Może ktoś wpuścił wirusa do komputerów? – zaproponował mężczyzna, który wcześniej rozmawiał przez telefon.
- Wirus może zmienić trajektorię lotu, ale nie spowodować zwarcie – zaoponował naukowiec w białym kitlu. – Może w statek uderzył meteoryt?
- Czujniki nie wykryły zbliżania się żadnych ciał.
- Może się zepsuły?
- Spiskowa teoria dziejów – zakpiła jedyna na sali kobieta. – Czujniki i meteoryt na raz?
- To nieprawdopodobne, ale możliwe. Nie takie przypadki się już zdarzały.
- Wirus mógłby sfałszować wskazania czujników – zwolennik wirusa nie dawał za wygraną.
- Możliwości jest wiele, a musimy brać pod uwagę nawet te najbardziej niewiarygodne – zwierzchnik usiadł w końcu na swoim krześle. Zebrani uznali, że to zdanie kończy posiedzenie. Zaczęli zbierać manatki i wychodzić. – I zawiadomcie media! – zawołał za nimi. – Potem nas będą oskarżać o ukrywanie informacji.
Po chwili w pomieszczeniu został tylko on i jeden z naukowców, który dziwnie powoli zbierał swoje kartki. Stary tylko na to czekał. Uniósł głowę.
- Myślisz, że statek mógł zostać zniszczony od środka? – zagadnął niby od niechcenia.
- Masz na myśli… - naukowiec nie dokończył pytania, bo z twarzy przyjaciela już wyczytał odpowiedź. – Daj spokój! Nie zdołaliby przebić stalowej, pancernej ściany. Zresztą, po co mieliby to robić?
- Masz rację – przyznał stary, ale nie wyglądał na przekonanego. – Mam wyrzuty sumienia, że ich tam posłaliśmy.
- To była dla nich jedyna nadzieja na normalne życie. Zrobiliśmy co w naszej mocy – uspokoił naukowiec. – Jednego możesz być pewny. Oni są nam niezmiernie wdzięczni.