Via Appia - Forum

Pełna wersja: Przypadek Lorda Ashby
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Nie wiem, czy to dobry dział, ale jakoś nie znalazłam nigdzie miejsca na kryminały. Będę musiała to gdzieś zgłosić Wink
___________________________________________________________________________________

Na prośbę Kassandry wklejam poprawioną wersje tekstu. 07.05.2011 Chrisiok

PRZYPADEK LORDA ASHBY

Na świecie pełno jest oczywistych faktów, których jakimś zbiegiem okoliczności nikt nigdy nie dostrzega.
Arthur Conan Doyle
Pies Baskerville'ów

PROLOG

27 kwietnia 1898 roku
Wpis pierwszy.

Nazywam się William Marlowe i przyszedłem na świat dokładnie dwadzieścia osiem lat temu w Belfaście. Według większości ludzi, których spotkałem w życiu, urodzić się Irlandczykiem to prawdziwe nieszczęście. Zrozumiałem to dopiero, kiedy rozpocząłem studia. Byłbym najzupełniej zadowolony, mogąc uczęszczać na Queens University, ale mój ojciec miał inne plany…
Łatwo jest być Irlandczykiem pośród rodaków gorzej, jeśli zły los rzuci się do Oxfordu. Błagałem ojca żeby pozwolił mi pojechać do Wiednia albo Lipska, ale pozostał nieprzejednany. Nie potrafię sobie wyobrazić jak długo odkładał pieniądze, by móc zapewnić mi takie wykształcenie. Nawet dla dość zamożnego kupca, musiał być to ogromny ciężar. Tylko ta świadomość sprawiła, że spełniłem jego polecenie. Znam ojca. Kiedy jest pośród ludzi, utyskuje na Anglików, ich wygląd, sposób poruszania się i mówienia, a nawet na królową. Wiem jednak, że w głębi serca chciałby bym był przez nich poważany. Nie wiem, czy udźwignę ten ciężar. Nie mogę powiedzieć, że tęsknię za większością ludzi, których poznałem podczas studiów. Miałem jednak przyjemność uczestniczyć w wykładach Sir Taylor’a, co bardzo sobie cenię. Wiem jednak, że nie jest mi pisana kariera naukowa. Nad tym faktem mój rodziciel również ubolewa.
Poza tym jesteśmy spokojną, szczęśliwą rodziną. Ojciec nie pije, nie miewa kochanek. Matka nie cierpi na migreny i chorobliwą zazdrość. Brak małżeńskich kryzysów, nieślubnych dzieci etc. Moi rodzice są zwykłymi ludźmi… To oznacza, że prawdopodobnie ja też jestem zwyczajny, a taki być nie chcę… Jestem zbyt podobny do rodziców, by móc łudzić się, że tylko się mną opiekują, bo prawdziwi rodziciele zmarli gdzieś na nowym kontynencie szukając złota. Jedyną interesującą osobą w mojej familii jest brat mego ojca, po którym odziedziczyłem imię. Zresztą nie tylko to… Wiele znanych mi osób powtarza, że z każdym dniem nabieram coraz więcej jego cech. Nie powinienem brać tego za komplement. Stryj stanowi całkowite przeciwieństwo papy. Jest inteligentny i błyskotliwy. Uchodzi też za dziwaka i zgorzkniałego choleryka. Mam za nic ludzkie gadanie, ale jeśli już jest mi pisana podobna przyszłość to wiem na pewno, że jeśli mam zostać zgorzkniałym starym piernikiem, to będę nim we własnym stylu. Stryj przez całe lata był mi autorytetem i niezrównanym powiernikiem moich dziecięcych fanaberii. Jest detektywem, a przynajmniej tak o sobie mówi. Moim skromnym zdaniem - jednym z najlepszych. Odkąd pamiętam, spędzałem u niego każde wakacje i wszystkie dłuższe szkolne przerwy. Całymi nocami mogłem słuchać o sprawach, które prowadził. Skrycie marzyłem, że pewnego dnia przejmę po nim schedę, jednak były to tylko dziecinne mrzonki.
Dlaczego odważyłem się napisać to wszystko? Raczej nie sprawił tego strach przed starczą demencją, jaką widuję niekiedy u żebraków. Co roku, przy okazji urodzin, nachodzą mnie dziwne refleksyjne myśli na temat mojej przyszłości i tego, co po sobie pozostawię. Wpadam wtedy w melancholijny stan i jestem wprost nie do wytrzymania. Na drugi dzień to mija, a na pamiątkę zostaje mi tylko kac. Co roku mam nadzieję, że ten rok okaże się przełomowy… Wszystko wskazuje na to, że tym razem moje nadzieje mają szanse się ziścić.

Siedzę teraz w niewielkim pokoiku, który wynajmuję od czasów studenckich. Czasem zastanawiam się, dlaczego nie opuściłem jeszcze tego miasta. Patrzę na walizkę, która stoi przy drzwiach - cały mój dobytek. Jutro punktualnie o godzinie 6.00 rano wsiądę w pociąg i udam się do jednej z magnackich rezydencji położonych pod Londynem, by przeprowadzić śledztwo…
W tym miejscu uznałem za stosowne opisać okoliczności, które stały się powodem całego zamieszania. Odznaczam się dobrą pamięcią, jednak istnieje niebezpieczeństwo zniekształcenia pewnych faktów, za co siebie samego i wszystkich, którzy będą mieli w przyszłości okazję czytać mój dziennik, przepraszam.

Jak już mówiłem, dziś świętowałem swoje 28 urodziny. Ostatnio mam problemy finansowe. Jest to jeden z powodów, dla których zdecydowałem się na wyjazd, ale o tym później. Przez to musiałem też zrezygnować z pokaźnej listy gości, szampana etc. Wraz z moim najlepszym przyjacielem Albertem, który jest dla mnie jak rodzony brat, siedzieliśmy w jednym z podrzędnych pubów w pobliżu Uniwersytetu, gdzie raczyliśmy się piwem.
- Za co pijemy? – zapytał z poważną miną, choć wiedziałem, że jak zwykle ma zamiar urządzić błazenadę.
- Za oszustwo, bijatykę i kradzież. Za oszustwo, by oszukać śmierć, za bijatykę by bić się za przyjaciół i za kradzież, by skraść dziewczynie serce! - Albert popatrzył na mnie pytająco. Zorientowałem się, że musi być ze mną źle, skoro zaczynam cytować tekst z jakiejś podrzędnej sztuki, którą kiedyś miałem szczęście lub nieszczęście widzieć.
- A tak naprawdę piję za Leopolda Wagnera. Oby wpadł pod dorożkę i w efekcie cierpiał na przewlekłą amnezję – dodałem. Uznałem, że nawet największemu wrogowi nie wypada życzyć śmierci… Szczególnie w dzień własnych urodzin. - Albo za jakiegoś sympatycznego skrzata, pilnującego garnka ze złotem na końcu tęczy. Niech pozwoli mi odszukać ten koniec. Kolejna z moich wad. Zbyt często żartuję z poważnych rzeczy. Nawet teraz, kiedy mam nóż na gardle. - A tak naprawdę wznoszę toast za siebie… Obym na przyszłość miał więcej rozumu.
Wychyliliśmy kufle. Po minie Alberta poznałem, że szykuje dla mnie jakiś wykład. Uznałem, że lepiej wysłuchać go teraz, gdy obaj jesteśmy trzeźwi. Nieraz zdarzały nam się pijackie bójki.
- Mów… - powiedziałem lekko znużonym głosem.
- W tym momencie powinienem powiedzieć: „A nie mówiłem?”, ale nie powiem…
- To nie mów…
- Ale ostrzegałem cię. Jak na Boga mogłeś usiąść do pokera z Leopoldem i jego przyjaciółmi, mając nadzieję, że wygrasz!?
- Bo potrafię grać w pokera… - syknąłem. To akurat była prawda…
- To jak w takim razie wytłumaczysz swój potężny dług? – dopytywał się mój przyjaciel.
- Prosto… Oni oszukiwali… Moja tragedia polega jednak na tym, że robili to tak wprawnie, iż nie mogę tego udowodnić. - Nie lubię przyznawać się do błędów, ale tym razem to zrobiłem. - Postąpiłem lekkomyślnie. Nie zadbałem o żadnego świadka…
- Więc co teraz zamierzasz?
Opróżniłem kolejny kieliszek…
- Możliwości jest wiele. Ale tylko jedna wydaje się odpowiednia…
- W to nie wątpię. A gdybyś tak zechciał przedstawić te najbardziej prawdopodobne, pomijając cuda i anielskie interwencje?
- Muszę spłacić dług - odpowiedziałem spokojnie.
- Brawo! – Gdyby sarkazm mógł zabijać, w tej chwili padłbym martwy… I nie miałbym, za co wyprawić pogrzebu. - A jak masz zamiar to zrobić?
Każdemu innemu człowiekowi porachowałbym kości za takie słowa. Szczególnie po trzech kuflach piwa. Jednak my dwaj mieliśmy swój własny język i zasady.
- Każdy inny na twoim miejscu poszukałaby sobie majętnej narzeczonej. W twoim przypadku idealna byłaby zubożała arystokratka.
- I w tym właśnie jest problem… - westchnąłem. – Każdy inny, lecz nie ja.
W tym momencie zostanę pewnie uznany za głupca, ale mam swoje zasady. Nie chcę sprowadzać na siebie ciężaru w postaci żony. A przede wszystkim pragnę oszczędzić sobie okropnej świadomości, że wszystko zawdzięczam małżeństwu. Nie jestem karierowiczem! Sam wpakowałem się w kłopoty i sam się z nich wyplączę. Rodziców też nie zamierzam martwić!
- Od kiedy wierzysz w małżeństwo z miłości? – roześmiał się Albert.
- Wcale w nie nie wierzę! Stryj zwykł mawiać, że miłość ogłupia i odbiera zdolność racjonalnego myślenia…
- Mówisz o tym stryju, który jest zgorzkniałym, starym kawalerem?
- O tym samym, ale wróćmy do sprawy.
- Możesz napisać paszkwil ośmieszający jakiegoś wysokiego dygnitarza, a potem własnoręcznie złożyć na siebie donos. Wtedy będziesz miał gwarancję poczytności i zysków. Znam taką jedną drukarnię…
- Mam udawać człowieka idei? – skrzywiłem się.
- Zapomniałem, że gardzisz poetami…
- Toleruję ich, kiedy wierzą w to, co piszą, ale to zdarza się rzadko…
- Więc?
- Napijmy się jeszcze!
- Te twoje eksperymenty kiedyś cię wykończą…
- Przynajmniej umrę nie nudząc się…
Oczami wyobraźni widziałem siebie piszącego błagalny list do ojca, z prośbą o pożyczkę. To było jak koszmar. Wtedy coś zwróciło moją uwagę. Siedziałem na swoim ulubionym miejscu. Miałem stamtąd widok na całe pomieszczenie. Żaden wchodzący ani wychodzący nie umknął mojej uwadze. Dopiero teraz zorientowałem się, że kilka stolików dalej siedzi pewien jegomość, który nawet nie próbuje ukrywać, że się nam przygląda. Nie wiem ile to trwało. Jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć?! W tym miejscu powinienem przytoczyć kolejną złotą zasadę, mego drogiego stryja. „Alkohol jest jak kobiety… Nie dość, że rujnuje umysł i zdrowie, to jeszcze powoduje kaca…” Z tym, że obaj alkoholu nigdy sobie nie żałowaliśmy… - Sądzisz, że Leopold już wysłał za mną jakiegoś siepacza?
- Na to jeszcze chyba za wcześnie.
- Nie odwracaj się! Wyraźnie widzę, że ktoś nas śledzi.
- Jest tu jakieś tylne wyjście?
- Na boga! Nie będę chował się jak tchórz.
- Więc co zamierzasz zrobić? – Nie odpowiedziałem mu.
W chwili, gdy wypowiadał ostatnie słowa, znajdowałem się już w drodze do stolika, przy którym siedział tajemniczy jegomość… Miałem nadzieję, że jeżeli poniosę śmierć, Albert okaże się dobrym przyjacielem i wymyśli jakieś odpowiednie epitafium…
- Dzień dobry! – zacząłem zupełnie beztrosko. - Mogę się przysiąść?
Mężczyzna wskazał mi krzesło. Z bliska nie wyglądał na zawodowego mordercę. Jeśli nim był, to Leopold zadał mi potwarz wynajmując kompletnego amatora. Miałem wrażenie, że już gdzieś widziałem tę twarz. Nie mogłem sobie tylko przypomnieć gdzie. Czasem pamięć płata nam figla w najmniej dogodnym momencie. Stryj z pewnością już znałby nazwisko jegomościa i rzucił mu je w twarz.
- Właśnie miałem zamiar się do pana przysiąść – powiedział. - Zauważyłem jednak, że pan świętuje, więc nie chciałem przeszkadzać.
Czymkolwiek była nasza rozmowa, to na pewno nie było to radosne świętowanie. Bardziej przypominało rozmowę dwóch zmęczonych życiem staruszków, a za takich się nie uważaliśmy. Może to i lepiej, że nam przerwał, bo pewnie zaczynaliśmy wyglądać żałośnie.
- Chyba wypadałoby się najpierw przedstawić - powiedziałem oschle.
Pierwsza zasada - nigdy nie dawaj po sobie poznać, że coś cię interesuje, bo wykorzystają to przeciw tobie… Wciąż nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie spotkałem tego człowieka.
- Ależ tak! Przepraszam najmocniej. Alfred Pembrooke.
Wstaliśmy i wymieniliśmy uściski dłoni. Nie pytał o moje nazwisko. Widać je znał. Ja natomiast wiedziałem, że mój rozmówca nie nazywa się Pembrooke.
- Zanim jednak wyjawię powód, dla którego pana niepokoję, chciałbym się upewnić, że mam do czynienia z Williamem Marlowe.
- W istocie. - Zauważyłem, że Albert przysłuchuje się naszej rozmowie. Sądząc po jego minie grałem swoją rolę koncertowo. By podkreślić ten efekt wyjąłem fajkę. - Mogę?
- Proszę się nie krępować.
Raczyłem się tytoniem i w napięciu czekałem na to, co ma mi do powiedzenia.
- Jestem sekretarzem. Chciałbym jednak by mój mocodawca na razie pozostał anonimowy. Sprawa jest bardzo delikatna… Chodzi o morderstwo - ściszył głos.
O mało nie zakrztusiłem się dymem. On najwyraźniej tego nie zauważył, bo mówił dalej.
– Długo szukałem odpowiedniego człowieka.
Wtedy dotarło do mnie, że pan Pembrooke pomylił mnie ze swoim stryjem. O mało się nie roześmiałem. Po dłuższym zastanowieniu uznałem to za całkiem prawdopodobne. Stryj, jak na swoje 50 lat prezentował się dobrze. Poza tym miał swoje dziwactwa i rzadko pokazywał się w mieście. Adwokat pytał o Williama Marlowe’a, ale nie sprecyzował, którego. Stryj był w Hiszpanii. Nikt nie wyjaśnił sekretarzowi, że ma bratanka o tym samym imieniu. Radość ze znalezienia mnie, a raczej stryja, była tak wielka, że nie zwracał uwagi na drobne szczegóły. Uznałem to za dobry omen. Jeśli sprawa naprawdę jest tak intrygująca, to mogę udawać. Stryj mi to wybaczy. Mam nadzieję... Nie ukrywam, że najbardziej skusiło mnie honorarium.
- Skoro mamy rozmawiać poważnie radzę przestać kłamać – powiedziałem oschle.
Przed momentem przypomniałem sobie, kim jest mój rozmówca. Wystarczy, że spojrzałem na jego sygnet.
- Słucham? – Wydawał się zdezorientowany.
- Mówi pan, że jest prostym urzędnikiem?
- Tak.
- Proszę wskazać mi człowieka, który płaci swemu sekretarzowi tyle, że może on sobie pozwolić na drogie stroje, włączając w to markowy cylinder i jedwabną chustkę do nosa, a udam się do niego błagać by i mnie zatrudnił! Można pokusić się o stwierdzenie, że ma pan jeden taki komplet, na który oszczędzał przez całe lata, ale te rzeczy są nowe. Jednym słowem… - Byłem naprawdę rozbawiony, ale musiałem się opanować. – Jeśli chce pan udawać sekretarza, proszę ubierać się jak sekretarz. Rozumiem, że Lord Ashby musiał wpaść w poważne kłopoty, które wymagały największej dyskrecji, skoro przysłał do mnie własnego brata… W dodatku musiał pan się tu fatygować, aż z Devonshire…
Przyznaję, iż ów jegomość znacząco poprawił mój humor. Wiedział tyle o życiu i zachowaniu prostego gminu, ile ja o teorii giełdy… Z tym, ze ja nigdy nie miałem zamiaru grać na giełdzie…
- Ale skąd zna pan moje nazwisko?
- W herbie waszego rodu umieszczono kruka, prawda? - Skończyłem i czekałem na jego reakcję… Wiedziałem, że zrobiłem na nim wrażenie.
- Nie wiedziałem, że interesuje się pan heraldyką.
- Interesuje mnie wiele rzeczy – odparłem z satysfakcją.
- Doprawdy - rzekł z podziwem. – Kiedy Henry polecił mi tu przyjechać miałem ochotę go wyśmiać, ale teraz widzę, że jeśli w tej sprawie jest coś niezwykłego, to pan to odnajdzie…
- Może przejdziemy do tej sprawy? – zaproponowałem.
- Zapewne czyta pan gazety, więc wie pan, że w zeszłym tygodniu syn i spadkobierca mego brata, popełnił samobójstwo…
- Ale zrozpaczona rodzina w to nie wierzy? – Rodzina nigdy nie wierzy w takie rzeczy.
- Śledztwo też to potwierdziło. Brat postarał się, by poprowadził je Konstabl Easton. Są jednak pewne niezgodności… Zniknął pamiętnik zmarłego. Towarzystwo mego bratanka też pozostawia wiele do życzenia. Chyba zdaje sobie pan sprawę, że więcej mogę powiedzieć tylko, jeśli się pan zgodzi. - Tym razem wykazał się rozsądkiem. - Rzecz jasna wynagrodzimy pana sowicie…
- Zgadzam się.
Zastanawiałem się czy aby nie wykazałem zbytniego entuzjazmu, jednak zaraz potem powiedziałem sobie: „Do diabła z tym, co radzi stryj; Masz brać jego nauki pod uwagę, a nie uważać je za jedyne i słuszne. Jego tam nie będzie, za to ty tak!”

Kiedy pan Ashby przybliżył mi wszystkie szczegóły mojego „zadania” pożegnaliśmy się i mogłem powrócić do mojego niefortunnego świętowania…
- I jak poszło…? – zapytał Albert.
- Wyśmienicie!
Szybko przeliczyłem pieniądze, które miałem przy sobie. Kwota ta stanowiła jednocześnie cały mój majątek. Wystarczyło żeby kulturalnie się upić. Na moje szczęście ludzie pokroju Lorda Ashby mają małe pojęcie o finansach prostych ludzi. Dał mi tyle pieniędzy, że wystarczyło nie tylko na bilet kolejowy w pierwszej klasie, ale i na wystawną kolację. Zostawało też sporo na drobne wydatki na miejscu.
Pomysł wydaje się być całkiem interesujący. Dobry motyw na ciekawą historię. Tylko że główny bohater wydaje mi się bardzo sztuczny. No bo kto normalny przeszukuje kroniki w poszukiwaniu skandali w swojej rodzinie tylko dlatego, bo według niego było w niej za dobrze? Tongue
Nie zauważyłem błędów, które mógłbym Ci wytknąć. Brawa więc za to Wink
Ale kurczę, te wielokropki! Szału można dostać, chyba tylko dwa zdania zauważyłem zakończone jedną kropką. Dlaczego tak zrobiłaś? Okropnie to drażni. W ogóle to zauważyłem, że autorzy bardzo często mają tendencję do wpychania wielokropków w kompletnie nieodpowiednich momentach. W Twoim opowiadaniu chyba nie zauważyłem miejsca, gdzie ten wielokropek byłby naprawdę potrzebny.
Jeszcze tylko przecinki – niewielu brakuje, ale jednak. W jednym miejscu były za do dwa naraz Tongue

Podsumowując: całkiem nieźle, ciekawie, ale trochę można by zmienić, by bohater był bardziej wiarygodny. Wg mnie lepiej darować sobie takie jego rozmyślania, jak to, o którym wspomniałem. Przez nie wydaje się trochę śmieszny. Napisane porządnie, ale wywal wielokropki
Muszę przyznać, że trochę obawiałam się pierwszej "recenzji" mojej pracy. Dziękuję, że nie zostałam sprowadzona do poziomu podłogi, odnośnie moich umiejętności pisarskich.

Nie wypada mi się nie zgodzić z tym, co napisałeś, tym bardziej, że podobne odczucia mieli moi znajomi, kiedy im pokazywałam fragmenty na etapie tworzenia.
Przecinki zawsze były moją bolączką. Nawet znając zasady ich wstawiania, mam z tym problemy. Pocieszam się tylko, że kiedy zaczynałam było z tym o wiele gorzej.
Nie mam za to żadnego usprawiedliwienia, jeśli chodzi o wielokropki. Sad Chyba jest własnie tak jak napisałeś. I dopiero teraz widzę jak to razi w tekście. Obecnie nie stosuję ich tak dużo, ale to opowiadanie powstało dość dawno, więc będę musiała je na bieżąco zedytować. Pierwszy fragment też poprawię w wolnej chwili.
Napiszę jeszcze słówko o "dziwności" głównego bohatera. Podobnych przemysleń w dalszej części jest mało albo prawie wcale, gdyż większość opowiadania to narracja 3 os. A takich dziwnych bohaterów to ja po prostu lubię (choć zdaję sobie sprawę, że nie jest to jedyna i sluszna koncepcja). Hercules Poirot do końca zycia pozostanie moim ulubionym książkowym detektywem i to chyba czytanie A. Christie wywarło duży wpływ na ten początek.
Ufff, ale się rozpisałam. Nie wiem, czy panuje tu taka praktyka, więc z góry przepraszam. Blush
Na prośbę Kassandry wklejam poprawiony tekst 7.05.3011. Chrisiok


ROZDZIAŁ I
KRUCZE GNIAZDO



Detektyw właśnie kończył szykować się do podróży, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
- Wejdź Albercie! - powiedział, nie przestając zapinać guzików koszuli.
- Jestem pod wrażeniem. – Mężczyzna wszedł do środka. - Sądziłem, że po tylu butelkach będziesz spał jak kamień, a ja będę musiał wyciągać cię z łóżka.
- Dlatego właśnie nie wypada żałować pieniędzy na alkohol. Im droższy tym mniej niepożądanych skutków wywołuje.
William skończył się ubierać i wskazał przyjacielowi krzesło. Do odjazdu pociągu zostało niewiele czasu, a mieli do uzgodnienia jeszcze kilka kwestii.
- Postanowiłem przyśpieszyć swój wyjazd - oznajmił Albert.
- Bardzo mnie to cieszy! Nie chciałbym żebyś natknął się na zbirów Leopolda.
- Mam tylko nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy nękać moich rodziców.
- Oto mój nowy adres. – Albert Wyciągnął z kieszeni, złożoną, zapisaną drobnym pismem, kartkę i podał ją przyjacielowi, który pośpiesznie rzucił na nią okiem.
- Ładna okolica. Czy to, aby nie tam mieszka ta panna, o której mi opowiadałeś?
- Kiedyś trzeba się ustatkować. – Mężczyzna się zarumienił. - Swoją drogą tobie też przydałaby się jakaś miła…
- Bawisz się w swatkę?
- Zauważyłem tylko, że dziś wyszykowałeś się z wyjątkową starannością.
William pomyślał, że to ostatni z dobrych tematów, ale dziś miał wyjątkową ochotę na żarty. Chciał odepchnąć od siebie myśl, że może odczuwać zdenerwowanie przed czekającą go przygodą. Wstał i zaczął przeglądać się w lustrze z przesadną, wystudiowaną starannością.
- Spodziewasz się spotkać tam jakieś młode damy? – zapytał Albert.
- Czy uważasz, że wyglądam jak dandys?
- Jeśli tylko będziesz milczał jakaś panna z pewnością cię zechce.
- Chyba wymagam od losu zbyt dużo oczekując, że gdzieś istnieje panna, z którą można porozmawiać o czymś poza strojami i haftowaniem. - Mężczyzna postanowił skończyć po pijackie wybryki i wrócić do spraw poważnych. Czas naglił. - Nie dawaj nikomu mojego adresu. – Polecił stanowczo. Nie żeby podejrzewał przyjaciela o taki zamiar, ale gdyby ktoś go porwał i torturował, to, kto wie?
- Nawet pannie Smith?
- Szczególnie zdesperowanym młodym kobietom, które w wytrwaniu w panieństwie dłużej niż do dwudziestych urodzin, upatrują rodzinną hańbę i rychłą śmierć z rozpaczy!
- Cieszę się, że minęła ci ta urodzinowa melancholia. Teraz mogę ci szczerze powiedzieć, że byłeś nie do wytrzymania.
- Ja też.
W tym momencie przypomniał sobie, o czymś. Dosłownie rzucił się na podłogę, odsunął dywan, wyjął z podłogi obluzowaną deskę, a w skrytce, która tam powstała znalazł niewielkie pudełko. W nim znajdował się pistolet. Usiadł z nim do stołu.
- Uważasz, że będzie ci potrzebny? - Albert zaniepokoił się nie na żarty.
- Nawet, jeśli nie będzie, to lekkomyślnością byłoby zostawiać go tutaj.
- Nie boisz się, że cię zdemaskują albo, że nie zapłacą…?
- Myślałem o tym. - Will wstał i zaczął wkładać płaszcz. – Nawet, jeśli do tego dojdzie to z pewnością zdążę odkryć jakąś wstydliwą rodzinną tajemnicę. Taka szanująca się rodzina z tradycjami, musi mieć ich mnóstwo.
- Zamierzasz zostać szantażystą? – zdziwił się Albert.
- Jeśli zostanę do tego zmuszony.
Po raz pierwszy jednak nie miał zamiaru zakładać najgorszego scenariusza wypadków.
- Odprowadzić cię?
- Nie lubię wzruszających pożegnań – mruknął William.
- Pisz do mnie. Przyznaję, że i mnie ta sprawa wielce intryguje.
- Ty też pisz. Chcę wiedzieć o wszystkim, co się dzieje – powiedział zanim się pożegnali.

28 kwietnia 1898 roku
Wpis drugi.

Na szczęście udało mi się uniknąć tłoku w pociągu. Ostatecznie przekonałem samego siebie, że kupno biletu w pierwszej klasie było mądrym posunięciem. Teraz przynajmniej mogę skupić się i przeanalizować fakty, a tych niestety znam niewiele.

O ile mi wiadomo Lord Henry Ashby posiada, a raczej posiadał dwóch synów. Starszy odziedziczył imię po ojcu, zaś młodszy nosi imię Richard. Obaj zgodnie z rodzinną tradycją zostali prawnikami. I na tym w zasadzie, moje informacje się kończą. Poza tym dopiero dziś rano uświadomiłem sobie, że samobójca był tylko rok starszy ode mnie. Musiałem widywać go na Uniwersytecie. Naturalnie nie obracaliśmy się w tym samym towarzystwie. Pamiętam jednak towarzyszy młodego arystokraty. Ciekawe ile z tych przyjaźni przetrwało. Ashby wspominał też o pamiętniku. Skoro zniknął, musiało być w nim coś ważnego. Zbierzmy teraz wszystko.
Mamy samobójstwo, ale kochająca rodzina w nie nie wierzy. Przynajmniej takie stara się robić wrażenie. Nawet, jeśli to było samobójstwo, to chcą znać powody. Ukochany syn z przyszłością w Izbie Lordów, duma i nadzieja rodziny. Musieli wiązać z nim wielkie nadzieje. Może nie potrafił ich udźwignąć? Z pewnością był towarzyską atrakcją, co jeśli ktoś się nim posłużył? Czy wystarczy odnaleźć pamiętnik, by rozwiązać całą sprawę? Może Lordowi nie chodzi o syna tylko o własne bezpieczeństwo. Czego się boi? Co Henry mógł w napisać? Więcej dowiem się, gdy obejrzę miejsce, gdzie się zastrzelił, choć to beznadziejny pomysł! Przecież ciała już dawno tam nie ma!
Zapisawszy wszystkie swoje teorie i wymagające sprawdzenia hipotezy, postanawiam się przespać. Pociąg zawiezie mnie na stację w Londynie. Tam będzie czekał na mnie powóz.
Patrzę za okno. Jestem sam w przedziale. Po raz pierwszy od dłuższego czasu brakuje mi rozmowy z drugim człowiekiem. Z kimś obcym… Ot tak, by wymienić poglądy na jakiekolwiek temat. Czyżbym zaczął robić się sentymentalny? To śmieszne! Dotąd mój styl życia mi odpowiadał, dlaczego nagle miałoby się to zmienić?
Stryj zawsze powtarzał, że rozwiązując zagadkę należy zachować trzeźwy umysł. Fakty i logika, to podstawa. Trzeba występować jako bierny obserwator. Uczucia zaciemniają obraz. Nigdy głębiej się nad tym nie zastanawiałem. Zawsze zgadzałem się ze wszystkim, co mówił. Nawet, jeśli uda mi się zastosować do jego wskazówek, to będzie to wymagało nadludzkiego wysiłku. Zwracanie uwagi na drobne szczegóły jest moją wrodzoną przywarą. Jednak zawsze, kiedy rozumuję w ten sposób, odczuwam jednocześnie, przemożną chęć postawienia się na miejscu osoby, z którą rozmawiam.
Mój styl pisania jest dziś jeszcze bardziej chaotyczny niż zwykle, ale to nic. Nie piszę powieści dla spragnionych sensacji i mocnych wrażeń czytelników, którzy to docenią. Najważniejsze żebym ja sam mógł się w nim odnaleźć. Znów spoglądam za okno. Na razie widzę tylko pola i drzewa, ale w oddali można już dostrzec zarysy Londynu - miasta snobów i karierowiczów, gdzie niepodzielnie królują pozory i rozrywka. Byłem tam tylko raz… Zdecydowanie wolę Belfast. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nawet powietrze jest tam czystsze, a ludzie na pewno milsi. Zresztą to nie czas na zwiedzanie.
Monotonia obrazu sprawia, że ogarnia mnie coraz większa senność. Za oknem widzę tylko drzewa i pola. Wszystkie tak bardzo do siebie podobne. Odkładam, więc mój dziennik, chowam go dobrze w wewnętrznej kieszeni płaszcza, choć to, że mógłby zostać skradziony wydaje mi się wręcz niemożliwe. Z drugiej jednak strony…
Powinienem odnotować jeszcze jeden ważny fakt:
Pierwszą osobą, którą wypytam o okoliczności śmieci młodego Lorda będzie stangret, który odbierze mnie ze stacji. Nie mogę się doczekać tej rozmowy.

***

William obudził się czując, że ktoś delikatnie nim potrząsa. Gwałtownie otworzył oczy, będąc przygotowanym do obrony własnego życia.
- Dojechaliśmy ma miejsce!
Marlowe odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że stoi przed nim konduktor.
- Lepiej niech się pan pośpieszy. Pociąg zaraz ruszy w powrotną drogę – powiedział mężczyzna.
- Już? – wymamrotał zaspanym głosem detektyw.
Nie minęło jeszcze południe, a poranna mgła została przegnana przez słońce, które teraz dumnie świeciło na niebie, rażąc Williama w oczy.
– Nie wierzę, że mogłem nie słyszeć semafora.
Zganił się w duchu za takie zaniedbanie. Wyraźnie brakowało mu jeszcze samokontroli. Co innego uciąć sobie krótką drzemkę, a co innego zasnąć jak kłoda i to w takim miejscu. Postanowił w przyszłości poczynić jakieś kroki by nauczyć swój organizm zażywania tyle snu, ile on uzna za stosowne, a ile mu potrzeba.
- Spał pan jak zabity. - Uśmiechnął się maszynista. – Ale proszę się nie martwić. Wielu pasażerom się to zdarza.
- Marne pocieszenie – mruknął detektyw, zbierając swoje rzeczy.
- W każdym razie życzę miłego pobytu w stolicy Anglii.
Maszynista najwyraźniej sądził, że zły humor jego pasażera wynika z niewyspania i postanowił poprawić go konwersacją.
- Pan chyba nie jest z Londynu? – ocenił po akcencie.
- I całe szczęście! - rzucił Marlowe i wyszedł na zewnątrz.
Zapowiadał się ładny, ciepły dzień. Nie było śladu po porannej mgle, a na niebie próżno było szukać nawet najmniejszej chmurki. Mężczyzna uznał jednak, że podziwianie pięknej pogody, to ostatnia rzecz, jaką powinien się teraz zająć. Ta w posiadłości lordostwa nie powinna się od niej dużo różnić. Rozejrzał się po peronie w poszukiwaniu stangreta, który miał go tam zawieść. Wyszedł z pociągu jako ostatni pasażer, inni zdążyli już zamówić dorożki, które zabrały ich ze stacji albo zostali odebrani przez krewnych. Od razu zwrócił uwagę na niskiego, przysadzistego jegomościa w średnim wieku i dobrze zachowanym ubraniu, które wyglądało na uniform. Nie tracąc czasu poszedł w jego kierunku.
- Dzień dobry. - Już miał przedstawić się i wyjaśnić powody swojego spóźnienia, kiedy mężczyzna gwałtownie mu przerwał:
- Nie jestem dorożkarzem chłopcze. - Przy tym popatrzył na detektywa z pogardą. – Czekam na bardzo ważnego gościa.
- Obawiam się, że na mnie. - odpowiedział spokojnie Will.
Można być nieprzyjemnym dla maszynisty, ale nigdy, przenigdy dla członka służby, od którego będzie się potem chciało uzyskać jakieś cenne informacje. Poza tym stangret zrobił na nim całkiem dobre wrażenie. Wyraźnie widać było, że jest zdenerwowany. Co mogło mu grozić, oprócz ostrej reprymendy, gdyby przegapił detektywa i tamten musiał sam zatroszczyć się o transport do Old Windsor? Lordowi z pewnością zależało na dyskrecji.
- Nie wydaje mi się – burknął stangret.
- Ułatwię panu zadanie. Jest pan pracownikiem Lorda Ashby, a ja jestem William Marlowe, którego… - Nie spieszył się z wyjaśnieniami. Nie wiadomo ile opowiedziano o nim służbie.
- Proszę mi wybaczyć! – Woźnica był autentycznie skruszony. - Myślałem, że będzie pan starszy, a poza tym inaczej wyobrażałem sobie detektywa…
- Nic nie szkodzi. – William nie zamierzał żywić urazy za ten mały incydent. – Uciąłem sobie małą drzemkę w pociągu. Cóż… Trwała dłużej niż planowałem.
- Okropnie się martwiłem, że zdążył się pan już oddalić! Lord nie darowałby mi tego. No i ta pomyłka.
Mężczyzna wyglądał na gadułę. To akurat była w tym momencie ogromna zaleta. Detektyw wiedział, że go polubi.
- Ale o tym Lord nie musi wiedzieć. – mrugnął porozumiewawczo do woźnicy.
- Nie traćmy czasu! – Pracownik wyrwał mu z ręki walizkę. - Pozwoli pan, że wezmę bagaże? Powoli ruszyli w stronę powozu.
- Mógłbym o coś spytać? – William na nowo podjął rozmowę, kiedy rozsiadł się wygodnie.
- Proszę bardzo…
- Jak wyobrażał obie pan człowieka mojej profesji?
Pytanie było całkiem poważne, jednak stangret musiał poczytać je jako żart, bo głośno się roześmiał.
- Na pewno kogoś starszego, niższego i słuszniejszych rozmiarów. Łysiejącego mężczyznę w okularach i z wypielęgnowanymi wąsami… i w niewygodnych butach.
- Dokładna charakterystyka. - Teraz z kolei William wybuchnął śmiechem. – Przynajmniej nie rzucam się w oczy.
- Jeszcze, ktoś pomyśli, że przyjechał pan do panienki w konkury…
- Panienki? – zainteresował się.
Rola zalotnika była ostatnią, w której się widział, ale niezmiernie interesował go rzekomy obiekt tych zabiegów. Przecież Lord nie miał córki. Niemożliwe by służącemu chodziło o ciotkę.
– Z tego, co mi wiadomo lord ma tylko dwóch synów – powiedział.
- Bo to prawda, ale mieszka z nimi jeszcze panna Wellington, córka starego przyjaciela, sierota. Nie ma krewnych w Anglii.
Jednak detektywa najbardziej interesowała służba. Służba wie więcej niż pracodawcy są w stanie sobie wyobrazić. A do tego pracownicy zawsze chętnie rozmawiają o swoich chlebodawcach.
- Kto oprócz pana jeszcze pracuje u lordostwa? – zapytał.
- Dwóch stajennych, chłopiec, który im pomaga jest synem kucharki, która z kolei jest wdową. Jest jeszcze lokaj i trzy pokojówki. No i jeszcze ogrodnik.
Dziesięcioro osób… Zadziwiająco mało.
- Często widywał pan zmarłego?
- Kiedy był dzieckiem lubił bawić się na dworze. Jak wszystkich chłopców interesowały go konie i polowania. Potem wyjechał na studia do Oxfordu i rzadziej bywał w domu. A kiedy wrócił, to jakby nie ten sam człowiek. Całe dnie tylko siedział w pokoju.
- Czy odwiedzali go jacyś przyjaciele? Jako stangret musiał pan kogoś wozić. Nie słyszał pan ich rozmów?
- Niestety. - Mężczyzna zasmucił się. – On żył prawie jak pustelnik… Ale na krótko przed tragedią znów zaczął gdzieś bywać. Pokojówki i lokaj widywali go częściej. Pomówię z nimi i powiem, że miły z pana mężczyzna. Z pewnością pomogą.
Resztę drogi pokonali w milczeniu. Jazda na świeżym powietrzu bardzo orzeźwiła umysł detektywa. Nie przeszkadzała mu nawet nierówna droga, po której poruszał się powóz. Po miej więcej godzinie jego oczom ukazała się posiadłość. Była położona na wzgórzu i wyraźnie górowała nad resztą okolicy. Po drodze mijali niewiele domów. Większość była położona z drugiej strony wioski. Przeważającą część otaczającego ich krajobrazu, stanowiły lasy. William doszedł do wniosku, że jak na Anglię, to zakątek prezentuje się całkiem nieźle. Nagle zapragnął udać się na spacer.
- I jesteśmy. – Stangret zatrzymał powóz. - Oto Krucze Gniazdo.
Z bliska posiadłość prezentowała się jeszcze bardziej okazale - wręcz monumentalnie. Zbudowano ją z ogromnym przepychem. Mury porastał bluszcz, co dodatkowo dodawało całemu miejscu atmosfery tajemniczości. Tuż przed budynkiem piętrzył się ogród o powierzchni daleko przekraczającej rozmiary zwykłego ogrodu. William niemal wyskoczył z powozu. Już po pierwszym spojrzeniu na całą scenerię zauważył kilka szczegółów, które zwróciły jego uwagę. Nie wiedział jeszcze, czy okażą się pomocne w dalszym śledztwie, ale na pewno mówiły, co nieco o jego nowym pracodawcy. Po pierwsze ogród… Kiedy go budowano, był dowodem ogromnego bogactwa właściciela. Teraz, choć na pierwszy rzut oka prezentował się wspaniale, po dłuższych oględzinach można było dostrzec nierówno przyciętą trawę i krzewy, ubytki w kwiatach, a w niektórych miejscach niedokładnie wypleniono rabatki, bo zarosły zielskiem. O czym to świadczyło? W posiadłości zatrudniono tylko jednego ogrodnika. William przyglądał się mu przez chwilę. Ostatnią rzeczą, jaką można było powiedzieć o mężczyźnie to to, że był leniwy. William z rozbawieniem zauważył, że robota dosłownie paliła mu się w rękach. Problem polegał jednak na tym, że pracy było za dużo dla jednego człowieka. Lord Ashby słynął kiedyś na salonach z zamiłowania do ogrodnictwa. Takie pasje nie znikają z dnia na dzień. Skoro Lord miał dość pieniędzy, by stworzyć tak piękny ogród, to teraz żałowałby ich na utrzymanie go na przyzwoitym poziomie? Prędzej nie miał na to odpowiednich środków, dlatego zwolnił resztę ogrodników. William bywał już w podobnych ogrodach. O ile pamięć go nie zawodziła zawsze spotykał tam, co najmniej trzech lub czterech ludzi, którzy zajmowali się wyłącznie roślinami.
- Ciekawe… - powiedział sam do siebie.
- Interesuje się pan ogrodnictwem? – usłyszał za sobą nieznajomy głos.
Kiedy się odwrócił napotkał czujną twarz lokaja. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przez swoje „obserwacje” odszedł nieco dalej od domu i znalazł się w środku ogrodu. Z boku musiało się to wydawać dość osobliwe.
- Czasami – odpowiedział niechętnie. – Nie po to jednak tu przyjechałem.
- W imieniu Lorda witam pana w posiadłości – służący powitał go oficjalnym tonem. – Proszę za mną.
Podczas drogi do domu Marlowe mógł lepiej przyjrzeć się swojemu przewodnikowi. Mężczyzna wyglądał jak typowy angielski majordomus: wysoki i chudy, odnosił się do niego z chłodną rezerwą. Miał nie więcej niż pięćdziesiąt lat. Widać było, że dużą uwagę przywiązuje do własnego stroju. Widocznie czuł się jak swego rodzaju wizytówka posiadłości. Miał na sobie starannie wyprasowany garnitur. Do tego widać było, że dobrze posługuje się brzytwą i goli się z ogromną starannością.
- Czy Lord jest w domu? – zapytał detektyw, kiedy znaleźli się na schodach.
- Ależ tak! – Rzucił pracownik. - Tylko jest zajęty i nie mógł pana powitać osobiście. Prosił, by na razie rozgościł się pan, a potem porozmawiacie przed obiadem.
- A reszta rodziny?
- Chciałby pan już z nimi rozmawiać? – zdziwił się lokaj. – Dopiero pan przyjechał.
- Jestem z natury ciekawski. – William próbował nadać rozmowie cieplejszy ton, ale widać nie trafił na podatny grunt.
- Pani jeszcze śpi.
Cudowny przywilej ludzi bogatych!
- To jej zwyczaj, czy zaczęła dłużej sypiać po?
- Proponuję, by sam pan ją o to spytał.
- A młodszy syn?
- Panicz jest na porannej przejażdżce konnej.
Jak widać tragedia na każdego wpłynęła inaczej.
- Więc nie mogę liczyć na spotkanie z żadnym z członków rodziny? - kontynuował zadawanie pytań.
- Panienka Inga jest w bibliotece. Jeśli chce pan niezwłocznie zająć się swoimi sprawami, to może pan z nią porozmawiać. W dzieciństwie dużo czasu spędzała z paniczem. W domu jest jeszcze matka lorda i jego siostra, ale też sypiają do późna.
Lokaj umilkł. Wyraźnie bał się powiedzieć zbyt dużo. Wydawał się przywiązany do lordostwa. William zgadywał, że byłby gotów bronić spokoju rodziny jak lew.
- Myślę, że najpierw odpocznę po podróży – zaproponował.
- Wyśmienicie. – Ton głosu lokaja, pozostał chłodny i nieprzyjemny.
Po chwili znaleźli się w ogromnym salonie. William uważnie rozglądał się, słuchając jednocześnie opowieści majordomusa.
- Posiadłość zbudował praprapradziadek obecnego Lorda. Od tej pory Krucze Gniazdo jest w posiadaniu rodziny. W przeszłości urządzano tu bale, na których bywała para królewska…
Mniej więcej po tym zdaniu młodzieniec przestał interesować się monotonnym, opiewającym wspaniałość tego miejsca, wykładem. Wnętrze rezydencji było bardzo zadbane. Żadnego kurzu, brudnych podłóg etc. Jednak nie to wydawało mu się dziwne. Przy całej klasie lordostwa wyglądało na nieco niemodne. Poza tym nawet najlepsze sprzątaczki nie potrafiły pomóc tam, gdzie niezbędne były farba i tynk. Gdy spojrzał w górę zauważył sypiący się tynk. Podobnie było z jedną ze ścian. Stąpając po schodach skrzętnie odnotował w pamięci, że kilka stopni i fragment poręczy są lekko spróchniałe. Idąc przyglądał się rzędowi rodzinnych portretów. Na jednym z nich zobaczył dwóch małych chłopców, mieli nie więcej niż jedenaście lat. Jeden z nich siedział na krzesełku i z dumą trzymał w ręku jakąś starą zabytkową szpadę. Drugi stał obok i próbował wyciągnąć drobną rączkę w stronę broni. Byli tak beztroscy, jak mogą być tylko dzieci.
- To panicze. - Służący zauważył jego zainteresowanie i pośpieszył z wyjaśnieniami. – Dawno temu… - Był wyraźnie wzruszony.
- Jak wyglądały ich relacje?
- O co konkretnie panu chodzi?
- Czy byli ze sobą zżyci?
- Jak to bracia.
Ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała detektywa.
- Postanowiliśmy ulokować pana na górze – poinformował go pracownik. - Na końcu korytarza. Żeby miał pan spokój.
- Cieszy mnie to.
Znaleźli się już na piętrze. Tam William dostrzegł te same mankamenty, które rzuciły mu się w oczy na dole.
- Oto i pański pokój. Życzę miłego odpoczynku.
- Dziękuję.
Mężczyzna ucieszył się, kiedy służący wręczył mu klucz. Oznaczało to, że będzie miał, choć odrobinę prywatności. Choć przypuszczał, że ochmistrz i tak ma zapasowy. Jednak gdyby próbował wejść do pokoju pod jego nieobecność, to byłby jakiś dowód. Na co? Tego jeszcze nie wiedział, ale postanowił zastawić jakąś pułapkę.


Zamknął za sobą drzwi, odstawił walizkę i położył się na łóżku, choć absolutnie nie miał zamiaru zasypiać. Chciał pomyśleć w spokoju. Zebrać myśli… Przez kilkanaście minut leżał i wpatrywał się w sufit, rozmyślając o tym, co przed chwilą zobaczył. Pierwszym spostrzeżeniem, które się nasuwało były problemy finansowe pana domu, a to poważnie zagrażało jego honorarium.
Co robi szanująca się angielska rodzina z tytułem i pustym kontem? Po pierwsze jak najdłużej ukrywa przed światem złą sytuację materialną, a to ma tu niewątpliwie miejsce. Może jeszcze ratować się wyprzedawaniem, co cenniejszych dzieł sztuki. Można sprawdzić, czy na ścianach nie ma jakiś śladów po obrazach, które kiedyś tam wisiały, a które nagle zniknęły. Przede wszystkim jednak dbający o rodzinę ojciec stara się znaleźć dziedzicowi tytułu majętną małżonkę. Nie musi mieć tytułu, przyszły pan młody już nadto opływał w honory. Wystarczy by pieniądze i poczucie, że dzięki temu mariażowi otworzyły się przed nią bramy nieba.
- Chyba mieli nawet przygotowaną owieczkę ofiarną!
Podniósł się gwałtownie z posłania. Nagle nabrał przemożnej ochoty żeby zwiedzić bibliotekę.
Witaj Autorko, cieszę się mogąc przeczytać składny i nieco dłuższy tekst, który nie jest przy tym napisany kosmicznym i wprost niestrawialnym językiem. Ale, no właśnie zawsze jest to ale... W tym przypadku drobna stylizacja języka by się przydała. Aż kole w oczy jej brak, o czym piszę też później. Przeczytałem na razie pierwszy rozdział, do drugiego na pewno wrócę. Historia może być ciekawa i każda zagadka jest ciekawa, lecz pamiętaj, że za zagadka po pierwsze musi mieć sens, po drugie musi nie być oczywista, po trzecie tak musisz operować niewiedzą czytelnika w kontrze do niewiedzy bohaterów, aby było napięcie. Przykład takiego zestawienia znajdziesz też poniżej. Zagadki kryminalne mają to do siebie, że do wielu rzeczy dochodzimy z czasem. Pozostawić czytelnika z niedosytem i stopniowo wyjaśniać różne jej elementy to dość trudna i złożona rzecz, wymaga dużego skupienia, dobrych notatek i przede wszystkim tego abyś doskonale wiedziała o czym piszesz. Sam obecnie w moim tekście bawię się zagadką kryminalną, także w XIX wieku, aczkolwiek na tle historii alternatywnej, dlatego rozumiem jakie to trudne. Nie bój się robić notatek!

Zacznijmy więc krwawą rzeź. Czepiam się wielu szczegółów celowo i czasem z przesadą (rzadko) abyś miała możliwość spojrzenia na swój tekst z większa obiektywnością. Po pierwsze, nie zamieściłaś żadnej lokalizacji w swoim tekście. Gdzie człowiek mieszkał, gdzie studiował. Skoro odebrał dobre wykształcenie z pewnością pochwaliłby się uczelnią oraz sławami które go uczyły. Sporo o sobie pisze w superlatywach więc chwalić się lubi. To arystokrata. Dlaczego to takie ważne? Po pierwsze nadaje tekstowi wiarygodności, a po drugie umieszcza go w strumieniu czasu, dzięki czemu można odnieść go do realiów i historii. Przykład: skoro piszesz o wykładach z psychologii napisz gdzie to było. Przykładowo pierwsza katedra psychologii powstała na Uniwersytecie Lipskim i założył ją Wilhelm Wundt. Od tego momentu zaczęto zbierać systematyczne dane empiryczne z psychologii. A sam Wundt wykładał tam fizjologię psychologii już kilka lat wcześniej – gdyby twój bohater korzystał z jego wykłądów byłoby to coś fajnego, jakaś historyczna wstawka, która nadaje mu klasy.

Nawiasy niepotrzebne, psują tekst. Wyrzuć to świństwo i umieść tekst w nawiasach w swojej narracji (oczywiście w sposób gramatyczny i stylistycznie poprawny).

Język zupełnie niestylizowany na język osoby z XIX wieku, przez co trudno mi uwierzyć w "autentyczność" tego co narrator opowiada. Nasz bohater pisze jak XX wieczny nastolatek, tak jak ty byś pisała.

Kierunek interdyscyplinarny? Wstawka ta jest zbędna.

"Ani jednego małego skandalu. Już taki jestem, że jeśli coś idzie łatwo i układa się świetnie, to mnie to zwyczajnie nudzi."  <-- młodzież szlachecka prowadziła ożywione życie towarzyskie, a i rozpusta choć skrycie kwitła. Ogólnie nie ma się co dziwić że żadnego skandalu nie było, bo skandal o którym usłyszeli inni był czymś strasznym. Młody człowiek wychowany w takich realiach na pewno skandalu szukać nie będzie. Nie mam mowy, aby na rodzinę arystokratyczną cień ściągać imię sobie psuć, interesy ojca na włosku zawieszać, stracić szansę na dobry ożenek itd.

Gdzie dzieje się akcja? Fajnie byłoby to określić, bo ciężko odnosić się do zwyczajów, kultury i historii.

"Sam często się zastanawiałem jak z połączenia genów dwojga tak spokojnych i zacnych ludzi mogła wyjść tak osobliwa mieszanka." <-- ludzie nie meli wtedy pojęcia o genetyce. A to że chromosomy zawierają geny odkryto dopiero na początku XX wieku. Nie wsadzałbym w usta człowieka wyrosłego w XIX wieku takich słów.

Prywatny detektyw... lepiej po prostu detektyw, znany detektyw, itd.

"Siedzę teraz w niewielkim pokoiku w Londynie," <-- dopiero tutaj dowiedzieliśmy się, żę kolo mieszka w Londynie, ale nie wiemy czy tam się uczył i dorastał.

"- Więc co teraz zamierzasz? – Opróżniłem kolejny kieliszek… " <-- przeredaguj. Bez drugiego myślnika. Podobnie inne konstrukty dialogowe które budujesz, nie przetykaj jednej wypowiedzi dwoma czy trzeba wstawkami narracyjnymi, to nieestetyczne i niepoprawne.

"- Wcale w nie, nie wierzę! - Choć sam zastanowiłem się czy tak właśnie jest. "<-- powiedziałem, choć sam" "orzekłem stanowczo, choć sam" Nie szarp narracji nie rób jakiegoś pochodu slajdów.

"- Więc co zamierzasz zrobić? – Nie odpowiedziałęm mu..." <-- zdanie po drugim myślniku enterem w dół, nie opisujesz czegoś co bezpośrednio dotyczy wypowiedzi Alberta, tylko coś co dotyczy naszego naratora opowieści. Masz tak często.

"Wstaliśmy i wymieniliśmy uściski dłoni. Nie pytał o moje dane. Widać je znał. " <-- nie spytał o moją godność, pewnie już ją poznał" Brzmi lepiej, nie sądzisz? Dane osobowe to wynalazek naszych czasów Wink

"- Proszę się nie krępować. - Raczyłem się tytoniem i w napięciu czekałem na to, co ma mi do powiedzenia. - Jestem sekretarzem. Chciałbym jednak by mój mocodawca na razie pozostał anonimowy. Sprawa jest bardzo delikatna. - Ściszył głos. – Chodzi o morderstwo… - O mało nie zakrztusiłem się dymem. – Długo szukałem odpowiedniego detektywa. - Wtedy dotarło do mnie, że pan Pembrooke pomylił mnie ze swoim stryjem. O mało się nie roześmiałem. Po dłuższym zastanowieniu uznałem to za całkiem prawdopodobne. Stryj, jak na swoje 50 lat prezentował się nieźle. Poza tym miał swoje dziwactwa. Rzadko pokazywał się w mieście. Adwokat pytał o Williama Marlowe’a, ale nie sprecyzował, którego. Stryj był w Hiszpanii. Nikt nie wyjaśnił mu, że ma bratanka o tym samym imieniu. Radość ze znalezienia mnie. tzn. Jego była tak wielka, że nie zwracał uwagi na drobne szczegóły. Uznałem to za dobry omen. Jeśli sprawa naprawdę jest tak intrygująca, to śmiało mogę udawać stryja. Wybaczy mi (taką mam przynajmniej nadzieję). Nie ukrywam, że najbardziej skusiło mnie honorarium.  "<-- przedzielasz wypowiedź 3 razy a potem kolejny fragment narracji w dodatku z koślawymi zdaniami. Do przeredagowania!

Sytuacja zdemaskowania brata lorda Ashby jest dla mnie torchę pokręcona. Skoro te wszystkie rzeczy były widoczne na pierwszy rzut oka, nasz bohater powienien wiedzieć z kim na do czynienia od razu, nie sądzisz? Bawi się w jakieś dedukowanie (indukowanie) zamiast od razu przywitać pana sekretarza włąściwą godnością. To by zrobiło wrażenie, a ewentualne wyjaśnienie zaserwować czytelnikowi gdy nasz nieszczęsny sekretarz ze zdziwieniem spyta: Skąd pan zna moje imię? Na tym polega siła tego zagrania sherlokholmowskiego. Bohater zaskakuje niezwykle szczegółową hipotezą która się potwierdza, a każdy zastanawia się – kurde, skąd on to wiedział?

"- Ale skąd…? – Czekałem, kiedy to powie. Teraz mogłem pośpieszyć z wyjaśnieniami. 
- Nie jest pan całkiem anonimowym człowiekiem. A ja mam pamięć do twarzy. Poza tym lubię zwracać uwagę na drobne szczegóły. - Skończyłem analizę i czekałem na jego reakcję… Wiedziałem, że zrobiłem na nim wrażenie, choć specjalnie się nie wysilałem… Wcześniej uważałem swoją dbałość o szegóły za wadę. Niespodziewanie okazało się, że może mi się przydać.  " <-- no i włąśnie to jest już bzdurka, bo nasz pan detektyw powiedział skąd i to w dość obszerny sposób... Wink Napraw to i postaraj sie o mniej oczywiste oznaki po których mógłby nasz detektyw rozpoznać delikwenta. Np charakterystyczny gest który jest nawykiem osoby przywykłej do laski, albo fajki, albo kieliczka nie kufla, pogłówkuj. Tworzysz postać która wymaga tego.

"Policja też tak twierdzi. Są jednak pewne niezgodności. Zniknął pamiętnik zmarłego. A to jego towarzystwo" <-- taki przykład: "Anton Vermouth, detektyw ze Scotland Yardu też tak twierdzi, lecz..." Brzmi tak jakoś bardziej angielsko i tak troszkę bardziej ciekawie Wink

To by było na tyle w tym rozdziale. Strasznie zapisujesz dialogi. Wprowadzasz zamęt, dzielisz wypowiedzi, rozrzucasz jedną na cały akapit. Zdania masz dość ładne, choć jak już wspomniałem, prowadzisz narrację nie ustami dziewiętnastowiecznego trzydziestolatka. Poza tym fajnie byłoby dać mu nieco więcej lat. Zależy w jakim kraju oczywiście ale w Anglii arystokraci nie musieli usamodzielniać się jakoś wcześnie. Mieli kasę, mieli co robić, bo za rozrywki płacili rodzice, jeździli po europie itd itp. Nasz bohater przypomina bardziej syna mieszczańskiej rodziny, albo kupieckiej. Rodziny któa się conieco dorobiła i była w stanie sfinansować wykształcenie bohatera - wcale nie umieściłaś w narracji że rzeczywiście dobre poza tym, że sam bohater powiedział o sobie: no jestem dość inteligentny i dobrze wykształcony. W ogóle nie jestem przekonany o tym po przeczytaniu tego jednego rozdziału.

W wolnej chwili przeczytam następny rozdział. Pozdrawiam, mam nadzieję, że moja pisanina na coś ci się przyda.

Aha, nie pisałem tego powyżej żeby zaczynać polemikę. Jeśli coś wymaga wyjaśnienia, możesz chcieć mi to wyjaśnić. Mnie bądź innym krytykom, ale pamiętaj to jest dla ciebie. To co napisałem zastosuj lub nie, jeśli uznasz że nie mam racji. Nie będę przekonywał nikogo do tego, że powinien zastosować lub nie którąś z moich wskazówek.
Przeczytałem pierwszą część i muszę przyznać, że mi się podoba. Ma taki swój klimat Wink A to błędy, które wyłapałem:


"Łatwo jest być Irlandczykiem pośród rodaków, gorzej, jeśli zły los rzuci się do Oxfordu. "

"Błagałem ojca, żeby pozwolił mi pojechać do Wiednia albo Lipska, ale pozostał nieprzejednany. "

"Wiem jednak, że w głębi serca chciałby, bym był przez nich poważany. "

"Stryj stanowi całkowite przeciwieństwo papy " - to nie jest bardziej włoskie określenie? Tak średnio mi tu pasuje,

"Niech pozwoli mi odszukać ten koniec. - Kolejna z moich wad. "

"Opróżniłem kolejny kieliszek… " - wcześniej były kufle, a tu nagle kieliszek. Wypadałoby zaznaczyć, że przesiedli się z piwa na wódkę, bo jako synofim raczej tego się nie podciągnie Tongue

"Chciałbym jednak, by mój mocodawca na razie pozostał anonimowy. "

"Wtedy dotarło do mnie, że pan Pembrooke pomylił mnie ze swoim stryjem. " - z moim, chyba, że chodzi o stryja pana Pembrooke'a Tongue

"Zastanawiałem się, czy aby nie wykazałem zbytniego entuzjazmu "

Część druga:

"- Wejdź Albercie! - powiedział, nie przestając zapinać guzików koszuli." - wydaje mi się, że przecinek przed Albertem trzeba wstawić,

"Mężczyzna postanowił skończyć po pijackie wybryki i wrócić do spraw poważnych. " - nie rozumiem tego,

"Po raz pierwszy jednak nie miał zamiaru zakładać najgorszego scenariusza wypadków." - przed jednak chyba też przecinek powinien stać,

"duma i nadzieja rodziny. Musieli wiązać z nim wielkie nadzieje. " - powtórzenie,

"Czego się boi? Co Henry mógł w napisać? " - coś zdjadłaś,

"Patrzę za okno. " - przed chwilą miał spać,

" Za oknem widzę tylko drzewa i pola. " - powtarzasz coś, co napisałaś sekundę temu,

" okoliczności śmieci młodego Lorda będzie stangret " - śmierci,

"- Dojechaliśmy ma miejsce! " - na,

"Postanowił w przyszłości poczynić jakieś kroki by nauczyć swój organizm zażywania tyle snu, ile on uzna za stosowne, a ile mu potrzeba.  " - chyba miało być jakieś 'nie' na końcu,

"Zapowiadał się ładny, ciepły dzień. Nie było śladu po porannej mgle " - tu znowu pisałaś o tym i teraz powtarzasz, nie bój się, czytelnik pamięta Smile

"- Ale o tym Lord nie musi wiedzieć. – mrugnął porozumiewawczo do woźnicy.  " - Mrugnął,

" Pozwoli pan, że wezmę bagaże? Powoli ruszyli w stronę powozu.  " - myślnik po znaku zapytania,

"- Jak wyobrażał obie pan człowieka mojej profesji? " - sobie,

"gdzie niezbędne były farba i tynk. Gdy spojrzał w górę zauważył sypiący się tynk. " - powtórzenie,

Fajne, coraz mocniej mi się podoba Smile
ROZDZIAŁ II
INGA

William miał nadzieję, że nie natknie się na kogoś ze służby, a zwłaszcza na lokaja, który natychmiast zacząłby wypytywać go o cel samodzielnej wycieczki. To wyglądałoby podejrzanie, gdyby ktoś zauważył go myszkującego po domu. Pamiętał mniej więcej, które ze schodów skrzypiały najgłośniej, więc starał się iść ostrożnie żeby zminimalizować hałas. Jednocześnie próbował poruszać się jak najszybciej. Wreszcie stanął przed wielkimi, zabytkowymi, dębowymi drzwiami. Zdecydowanie, ale możliwie najciszej, nacisnął klamkę. Odetchnął z ulgą, kiedy bezpiecznie znalazł się w środku. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było chyba najlepiej oświetlone w całym domu. To z racji posiadania wielu okien, które wychodziły na wschód. Pełno w nim było rozmaitych regałów i półek z książkami, co raczej nie wywoływało zdziwienia, a co za tym idzie, było mało interesujące. W końcu nie przyszedł tu by poczytać. Najbardziej interesowała go drobna postać siedząca nieco dalej, w olbrzymim fotelu obitym miękkim, ciemnoczerwonym aksamitem. Była tak pochłonięta lekturą, że widocznie nie zauważyła intruza. Dopiero, kiedy zaczął iść w jej kierunku, a marmurowa podłoga zaczęła zdradzać jego kroki, podniosła głowę.
- Myślałam, że będzie pan starszy - odezwała się bez cienia nieśmiałości.
Zauważył, że dziewczyna bacznie śledzi każdy jego ruch. Większość panien na jej miejscu spłonęłoby rumieńcem i wbiło wzrok w podłogę, ale ona nawet nie próbowała ukrywać swojej ciekawości.
- Przykro mi, że panią zawiodłem.
- Nie… ja… nie mam nic przeciwko temu.
Podszedł bliżej. Dziewczę wyciągnęło rękę. William ujął ją delikatnie, a potem schylił się i musnął wargami. Dopiero to wywołało rumieniec na jej twarzy. Czyżby jednak nie była tak obyta w towarzystwie jak wcześniej sądził.
– Panna Wellington jak sądzę. - Skinęła głową. - Nie obawiała się pani, że mogę być jakimś włamywaczem? Posiadłość nie ma imponującej ochrony.
- Ależ nie.
Przez chwilę miał wrażenie, że miała ochotę się roześmiać, ale udało jej się opanować.
– Widziałam pana przez okno – powiedziała z przejęciem.
Jest ciekawska… To nawet dobrze…”
Panienka wskazała mu fotel i sama usiadła obok niego. Kiedy już rozsiadł się wygodnie mógł dokładniej jej się przyjrzeć. Była dość drobną osóbką, ale nie wątłą. Nie zdradzała nawet cienia anemii czy innej wyniszczającej organizm choroby. Niektórzy mogliby tak stwierdzić widząc jej jasną cerę. Nie była jednak blada. William zgadywał, że zarówno jasna karnacja jak i osobliwe jak na te strony imię, są wynikiem pochodzenia. Podobnie było z rysami twarzy. Były więcej niż tylko angielskie. Złote loczki, teraz związane w ciasny kok i oczy w kolorze mocnego brandy, czyniły ją uroczą i nawet on musiał to przyznać. Natomiast wąskie zaciśnięte usta i zmarszczone brwi, były oznaką wrodzonego uporu. Nosiła angielskie nazwisko, ale imię już nie. To mogło świadczyć tylko o jednym…
- Proszę wybaczyć mi moją ciekawość - podjął na nowo rozmowę.
- Ależ nie proszę pytać. – Uśmiechnęła się. - W końcu to pańska praca.
Wydawała się spragniona rozmowy. Musiała być tu bardzo samotna. To nastręczało inne ciekawe wnioski.
- Czy pani matka nie pochodziła przypadkiem z… - Zawahał się na moment. Nie był… pewien czy wskazywać konkretny kraj i narażać się na ewentualną pomyłkę – Z Norwegii? – Wybrał bardziej ryzykowny wariant.
- Tak! – Rozpromieniła się. – Skąd pan wie?
- Znając pani imię i nazwisko oraz widząc pani rysy nie było to trudne. Proste obserwacje zawsze prowadzą do najlepszych, bo ogólnych wniosków.
- Zdradza mi pan tajniki swojego zawodu?
- Udzielam cennych rad. Kto wie, kiedy mogą się przydać. Ale… - Postanowił dalej drążyć temat, tym bardziej, że dziewczyna wydawała się zainteresowana rozmową… - chyba nie odwiedza panienka kraj pochodzenia matki?
Jej angielszczyzna była zbyt dobra by przypuszczać, że zanim się jej nauczyła płynnie władała norweskim, a to zapewniłby jej tylko długi pobyt w kraju i to od najwcześniejszych dziecinnych lat. Być może nawet nie mówiła w tym języku.
- Szczerze mówiąc nigdy tam nie byłam. - Zawstydziła się. – Nawet nie umiem się przedstawić w tym języku. Mama umarła, kiedy byłam mała.
Na jej twarzy zagościł smutek. William przypomniał sobie, że Lord i admirał Wellington, kiedyś się przyjaźnili.
Może panienka nie miała innych żyjących krewnych. Lord naturalnie spełnił prośbę przyjaciela. Zwłaszcza, że wiązało się to z korzyściami majątkowymi. Tutaj kobieta nie może dziedziczyć, ale w Norwegii tak. Zapewne na uroczą panienkę czeka jakiś majątek.
- Nie tęskni panienka za resztą rodziny? – zapytał.
- Nigdy ich nie widziałam. - Mówiła dalej bez żadnych oporów. – Zajmują się dworem. Wuj napisał tylko raz – po śmierci mamy. Chciałabym kiedyś go odwiedzić, ale…
Ale opiekunowie na to nie pozwolą. Wolą trzymać gołąbeczkę w garści niż pozwolić, żeby wraz z posagiem dostała się w ręce jakiegoś krajania. Zapewne Lord myślał o małżeństwie z własnym synem… Dlatego do tej pory trzymali dziewczynę pod kloszem. Na razie jej dziedzictwem zajmują się krewni, ale gdyby wyszła za mąż, podreperowałaby tym finanse rodziny, a do tego wmówiono by jej, że nic lepszego nie mogło jej spotkać. Oto jak załatwia się takie sprawy w wyższych sferach. .
– To musi być bardzo zabawne – powiedziała nagle Inga, wyrywając go z zamyślenia.
- Cóż takiego?
- Zgadywanie różnych rzeczy o innych, a potem obserwowanie min zdziwionych ludzi, którzy stali się pana ofiarami. Pewnie mam teraz bardzo niemądrą minę – roześmiała się.
Na szczęście nie wyczuł w jej głosie złości. Po raz pierwszy zwrócił uwagę na książkę, którą czytała.
- Tak pani myśli? – zapytał zaczepnie. - Chce pani bym powiedział jeszcze coś o niej?
- Proszę – starała się żeby jej głos brzmiał obojętnie, ale nie mogła ukryć podekscytowania. Nawet, jeśli nie miała w sobie zmysłu dedukcyjnego, bawiło ją to…
- Co pani czyta?
- „Szkice poetyckie” Blake’a.
By nie było wątpliwości pokazała okładkę…
- Na pewno? – dopytywał się.
- Tak.
Zauważył, że dziewczyna dobrze panuje nad emocjami. Cały czas patrzyła mu w oczy, a głos jej nie zadrżał. Musiała stosować tę sztuczkę od dawna.
- Czytałem je. Mam nawet w domu, takie same wydanie. Jednak nigdy nie udałoby mi się tego dokonać, gdyby mój egzemplarz był tak opasły jak ten panienki. Śmiem zatem twierdzić, że zdarła panienka okładkę z tamtego tomiku i oprawiła w nią inną książkę, której zapewne nie przystoi czytać damie. Zatem jakie niegodziwości tam pani ukrywa?
Przez chwilę gorączkowo myślała, co odpowiedzieć.
- Obiecuje pan dochować tajemnicy? – szepnęła nieśmiało.
Zawstydziła się tym, że ktoś odkrył jej mały sekret. William doszedł do wniosku, że, kiedy jest skrępowana wygląda uroczo, ale nie przyszedł tu po to by podziwiać jej urodę.
- Będę milczał jak grób.
- Dracula – powiedziała cicho, jakby to było bluźnierstwo.
Tym razem spuściła wzrok.
- Coś nie tak? – zapytała po chwili, kiedy zauważyła, że mężczyzna przygląda jej się z rozbawieniem
- Wielkie nieba! A już myślałem, że to Mnich. Swoją drogą nie dziwię się, że woli pani wampiry od Blake’a.
- Nie przypuszczałam, że pan czytuje poezję.
- Czytałem ją z konieczności. Nie ma nic gorszego niż posiadanie babki tak słabego wzroku, że nie może ona sama jej sobie czytać, a do tego rozmiłowanej w liryce na tyle, by zmuszać do tego bogu ducha winnego wnuka.
- To musiało być straszne – zachichotała.
Z zadowoleniem zauważył, że Inga ma zamiar się z nim droczyć.
- Zapewniam, że skutecznie odstręczyło mnie od poezji do końca moich dni.
- Pewnie swoim zwyczajem zastanawia się pan, dlaczego po prostu nie oszczędziłam sobie ryzyka i nie czytam tej książki, kiedy jestem sama w swoim pokoju?
- Tak, ale nie chciałem zrażać pani swoją nachalnością.
- To się pewnie wyda niedorzeczne, ale myśl, że mogliby to odkryć sprawia mi przyjemność. Z pewnością zdaje sobie pan sprawę, że w tym środowisku nie wolno mi decydować o wielu sprawach. Skoro prawdopodobnie nie będę mogła wybrać sobie męża, to, chociaż o literaturze zadecyduję sama – zakończyła zdecydowanie przemowę.
- Czy ktoś już z panienką o tym rozmawiał? – Niespodziewanie dla siebie William zaczął przejmować się losem tej wyjątkowej osóbki.
- Nie musieli - ściszyła głos, gdyż ktoś kręcił się pod drzwiami. – Ale to było dla mnie jasne, że pewnego dnia Lord powie Ingo… Wiesz, że jesteś dla nas jak prawdziwa córka. Bylibyśmy szczęśliwy gdybyś poślubiła Henry’ego. Taka jest kolej rzeczy.
Całkiem interesująco sparodiowała głos swojego opiekuna. Marlowe mógł przez to wyrobić sobie zdanie o sposobie bycia pracodawcy.
- To, że nikt nie traktuje mnie tu poważnie, czasem jest zaletą. Nie zawsze pilnują się przy mnie. Przypadkiem zdradzają różne sekrety - westchnęła. – Zupełnie jakbym była jakimś przedmiotem i nie myślała.
- A co sądził o tym niedoszły oblubieniec?
- Nic. Rozmawialiśmy o tym tylko raz. Powiedział tylko, że oboje mogliśmy trafić gorzej i poślubić kogoś, kogo kompletnie nie znamy. Proszę mnie zrozumieć. Kochałam go, ale jak brata. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić, że… - Spłonęła rumieńcem i spuściła głowę.
- Podobno Henry pisał pamiętnik?- zapytał znienacka detektyw.
Inga aż podskoczyła. Książka wypadła jej z ręki i upadła na podłogę. William schylił się po nią i jej podał.
- Przepraszam – powiedziała, kiedy się już trochę uspokoiła. - Ten pamiętnik obrósł już taką legendą. Pytano mnie o niego już z tysiąc razy. Przepraszam, ale nie mogę panu pomóc.
Jej reakcja wydała mu się podejrzana. Ktoś, kto nic nie wie na pewno się tak nie zachowuje. Jednak zasypując ją pytaniami nic od niej nie wskóra. Miał czas. Lepiej żeby sama mu tym opowiedziała. Jeśli nie pomylił się, co do niej, mogła okazać się niezastąpionym źródłem informacji. Możliwe, że celowo zgrywała głupią gąskę. Wystarczyło spojrzeć na jej czujny i rozbiegany wzrok.
- W porządku - powiedział łagodnie. – Koniec przesłuchania.
- Nie czułam się jakby to było przesłuchania – zdziwiła się.
- Tym lepiej. W takim razie, skoro szczęśliwie udało nam się znaleźć wspólne zainteresowania, to proszę mi jeszcze zdradzić, skąd ma panienka tę książkę. Obiecuję jej nie wydać…
- Henry mi ją dał - jej głos wyraźnie posmutniał.
- Musiała panienka bardzo przeżyć jego śmierć – powiedział łagodnie.
- Wypłakałam już wszystkie łzy. Powinnam wiedzieć, że do tego dojdzie. On już od dawna był martwy… duchowo. Rozmawiał ze mną, jadł, spał, ale zachowywał się jak żywy trup. Od kiedy wrócił do domu, był taki. Zawsze miał melancholijne usposobienie, ale kiedy pytałam mówił, że nie rozstanie się tak łatwo z życiem. Tuż przed tym jak… Przed śmiercią mu się poprawiło. Byłam w szoku, kiedy się dowiedziałam o tym, co zrobił – głos zaczął jej się łamać. - Czasem myślę, że tam gdzie teraz jest… Tam jest mu o wiele lepiej.
- Już dobrze…
Inga rozczuliła go do tego stopnia, że już miał wyciągnąć rękę by dodać jej otuchy, kiedy przeszkodził im lokaj.
- Tu pan jest! – powiedział oskarżycielskim tonem.
Nie był zachwycony, że spotkał go akurat w bibliotece.
- Szukałem pana. Trzeba było powiedzieć, że chce pan…
- Nabrałem ochoty na lekturę.
William wstał, podszedł do najbliższego regału. Z którego wyjął książkę. – O! Właśnie o to mi chodziło.
Po chwili stwierdził, że trzyma w ręku „Raj utracony”. – Panna Wellington pomagała mi szukać…
Ta natychmiast potulnie skinęła głową. William o mało się nie roześmiał. Grała swoją rolę bardzo przekonująco, choć lokaj nie dał się nabrać.
– Dobra lektura pomaga mi się skupić – stwierdził dyplomatycznie detektyw.
- Pan prosi - mruknął sługa.
- Więc nie każmy mu czekać!
William skorzystał z okazji, że lokaj odwrócił się w kierunku drzwi. Spojrzał na dziewczynę i położył sobie palec na ustach dając tym samym, znak, że pamięta o ich umowie. Tym bardziej, że przyłapał się na tym, iż z chęcią wróci do rozmowy, którą im przerwano.

***

Zaprowadzono go do gustownie urządzonego gabinetu na drugim piętrze. Lokaj nie odezwał się przez całą drogę. Nawet nie raczył spojrzeć, czy William podąża za nim. Bił od niego chłód. Najwidoczniej lubił mieć wszystko pod kontrolą i coś takiego jak samowolne opuszczenie pokoju przez gościa, nawet, jeśli ów gość jest detektywem, nie mieściło mu się w głowie. On kierował całą służbą i widocznie uważał za swój święty obowiązek wiedzieć o wszystkim, co działo się w posiadłości. William uśmiechnął się do siebie. Mógł zacząć budować sobie w myślach jego obraz. Wszystko, od braku obrączki do nieco zgorzkniałego zachowania, wskazywało, że był kawalerem. Człowiek tak sumiennie wykonujący swoje obowiązki na pewno nosiłby obrączkę. Możliwe też, że w pobliżu nie mieszkali też żadni jego krewni. Zupełny brak życia osobistego sprawił, że wszystkie wysiłki skupił na pracy. Lordostwo mógł traktować jak swoją własną rodzinę. Ponadto wyglądał na perfekcjonistę. Przez całą drogę na górę uważnie badał poręcz schodów i poszczególne szczeble, w poszukiwaniu nawet najmniejszych pyłków kurzu. Oczywiście Marlowe mógł opierać się tylko i wyłącznie na swoich przypuszczeniach w nadziei, że są słuszne, jednak jednej rzeczy był całkowicie pewien. Z tym człowiekiem nie będzie łatwo. Pozostawało jednak pytanie, czy jeśli majordomus zna jakieś mroczne sekrety, które popchnęły panicza w objęcia śmierci, to czy wyjawi mu je, czy zatai w imię spokoju rodziny?
- Możesz nas zostawić Alfredzie - usłyszał niski, chłodny głos Lorda.
Mężczyzna stał przy oknie i patrzył na ogród. W świetle porannego słońca detektyw mógł jedynie dostrzec zarysy sylwetki mężczyzny, który stał odwrócony do niego tyłem. Był średniego wzrostu, ani zbyt gruby, ani zbyt chudy. Musiał jednak uprawiać jakiś sport, bowiem był całkiem nieźle zbudowany. W grę mogło wchodzić polo. Trzymał się dosyć prosto – widać niedawna tragedia nie odbiła się na nim tak jak początkowo sądził detektyw. Dopiero, kiedy Lord się odwrócił, a zrobił to bardzo powoli i majestatycznie – stosownie do swego społecznego statusu, William zauważył, że tragedia największe spustoszenie poczyniła na jego twarzy. Podkrążonych, przekrwionych i zgasłych oczu nie dało się niczym zamaskować. Podobnie było ze zmarszczkami i pasemkami siwych włosów, które zdobiły jego głowę. To wszystko świadczyło o tym, że Lord słabo ostatnio sypia, ale trudno mu się dziwić. Dodatkowo kolor cery sugerował, że arystokrata radzi sobie z problemami za pomocą starego, dobrego i wypróbowanego sposobu – alkoholu.
- Proszę usiąść – polecił arystokrata.
Sam jednak nadal stał przy oknie.
- Musi mi pan wybaczyć, ale zostanę w takiej pozycji.
- Nic się nie stało. Sam nie chciałbym siedzieć w fotelu, na którym zastrzelił się mój syn. Skarcił się w duchu. Trzymać język za zębami. Ze szlachcicami rozmawia się inaczej niż ze służbą.
- Widzę, że skrzętnie zbiera pan informacje – stwierdził ze smutkiem Ashby.
Nie zareagował na ten brak taktu. Po jego twarzy przemknął jedynie słaby, lecz widoczny dla bystrego obserwatora, grymas cierpienia…
- Traktuję poważnie to, co robię.
- Wiem, że powinienem wezwać pana, kiedy ciało jeszcze tu było.
Wzruszenie odebrało mu na chwilę głos. Zachwiał się i musiał wesprzeć się o parapet. W tej chwili nie przypominał ani trochę obytego w świecie arystokraty. Cierpienie dotknęło nawet jego. Jak każdego rodzica, który traci dziecko.
- Jednak konstabl sporządził skrupulatny raport. Mam też zdjęcia – ciągnął dalej.
Nie szczędzili pieniędzy
William spojrzał na fotografie, które leżały przed nim na blacie biurka. Jedna przedstawiała zastrzelonego mężczyznę, leżącego korpusem na biurku. Wszędzie była krew. W tle widać było pistolet, który leżał na podłodze po prawej stronie. Wyraźnie widoczna była też rana wlotowa. William rozejrzał się po pomieszczeniu. Na sąsiedniej ścianie dostrzegł miejsce, w którym utkwiła kula. Znów przeniósł wzrok na fotografię. Potem ponownie na ścianę. Wiedział, że Lord uważnie go obserwuje, ale zupełnie nie wyczuwał jego obecności. Na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością. W tej chwili istniał tylko on i szczegóły, które musiał przemyśleć. Wyobrażał sobie wydarzenia, które miały tu miejsce owego feralnego wieczoru. Słyszał tylko swoje własne myśli. Po kilku minutach ocknął się z zamyślenia i zapytał:
- Czy syn był praworęczny…?
- T-a-k… Ch-yb-a – wyjąkał zaskoczony Lord.
- Wszystko wskazuje na to, że mogło to być samobójstwo.
Zauważył, że arystokrata dziwnie się skulił. Musiał mieć zszargane nerwy. Najlepszym rozwiązaniem byłby dla niego zagraniczny wyjazd, ale William wiedział, że w obecnej sytuacji nie da się na to namówić. Drugim problemem pozostawały finanse rodziny.
- Ale równie dobrze mógł to zrobić też ktoś, kogo dobrze znał – stwierdził dyplomatycznie – Kąt strzału się zgadza, ale znajomy człowiek mógł podejść na tyle blisko żeby strzelić z takiej pozycji.
Lord z każdą chwilą wydawał się coraz bliższy omdlenia. William uznał, że mógłby mu oszczędzić dalszych szczegółów, ale z jakiegoś powodu nie chciał tego zrobić.
- Albo Henry mógł nie słyszeć sprawcy, który wszedł przez balkon – ciągnął dalej
Twarz Lorda momentalnie się rozjaśniła. William pomyślał, że na przyszłość musi uważać z publicznym rozgłaszaniem swoich hipotez, żeby nie robić nikomu niepotrzebnych nadziei.
- Z całą pewnością nie widziałby napastnika – zakończył.
Sam nadal skłaniał się ku temu, iż było to samobójstwo, ale musiał to jeszcze udowodnić.
- Drzwi były zamknięte na klucz – odezwał się Ashby. - Znaleziono go w kieszeni syna. Podał detektywowi przedmiot. William obejrzał go dokładnie. Nic nie wskazywało na to, by przekręcano go od strony korytarza za pomocą jakiejś pęsety.
- To wiele komplikuje - westchnął. – A okno?
- Było zamknięte od wewnątrz.
Zerwał się z fotela i podszedł do drzwi balkonowych. Nie oglądał okien. Zdążył już zauważyć, że mają wmontowane nowoczesne zamki. Na nieszczęście jedyna klamka znajdowała się po wewnętrznej stronie. To praktycznie ukręcało łeb całej jego teorii. Postanowił jednak się nie poddawać. Pozostawała jeszcze jedna możliwość. Kompletnie ignorował gospodarza, który stał tuż obok. Otworzył drzwi i wyszedł na balkon. Odetchnął głęboko i lekko popchnął drzwi, ale zrobił to tak, by nie robić zbyt dużego hałasu. Chodziło tylko o to, by zderzyły się z framugą. O mało nie wybuchnął radosnym śmiechem. Blokada opadła i w ten sposób drzwi były zamknięte.
- Niesamowite!
- Czy tamtego wieczoru było ciepło?
- Raczej tak. Do czego pan zmierza?
Lordowie od razu przybyło sił, dlatego William wolał zakończyć rozmowę i nad resztą pomyśleć sam. Wcześniej myślał, że będzie mu to obojętne, ale teraz przekonał się, że żal mu tego człowieka i nie chciał przysparzać mu zmartwień. Jednak bardzo szybko porzucił te zamiary, kiedy jego uwagę zwrócił kominek:
- Kiedy ostatni raz coś tu palono? – zapytał.
- Od śmierci… Od kiedy to się stało nikt tu…
- Jest pan pewien?
- Całkowicie.
William przykucnął obok kominka. Wszystko wskazywało na to, że Henry musiał spalić tu coś przed tym zanim umarł. Należało ustalić co. Musiało bardzo mu zależeć, żeby nikt tego nie zobaczył.
Co to mogło być? Weksle? Niewygodny list? Anonimy? Czy to ostatecznie popchnęło go do samobójstwa? A może popchnęło kogoś innego do morderstwa?
Stało się to, czego obawiał się najbardziej. W grze nadal pozostawały wszystkie motywy. A to nie wróżyło szybkiego zakończenia śledztwa. Teraz Will był gotów śmiać się sam z siebie. Przypomniał sobie jak łudził się, że zaraz po wstępnych oględzinach wyda wyrok, odbierze honorarium i będzie mógł odejść do swoich spraw. Niespodziewanie taki obrót spraw niezmiernie go ucieszył. Stało się z nim to, o czym wielokrotnie opowiadał mu stryj. Zaczął go wciągać wir tajemnic, które spowijały minione wydarzenia. Za każdym razem, kiedy o tym pomyślał, czuł dziwne podniecenie. Coś na kształt stanu podobnego do tego, kiedy ma się we krwi małą ilość alkoholu. Zbyt mało by się nim upić, ale zbyt dużo by go ignorować. Wszystko, co dzieje się w domu nagle zaczęło wydawać mu się fascynujące. Odsunął od siebie myśl o honorarium. Wiedział już, że dowie się, co naprawdę się tu wydarzyło nawet, jeśli nie dostanie za to złamanego grosza. Coś mówiło mu, że chodzi o coś więcej niż zwykłe samobójstwo. Morderstwo wydawało się wielce prawdopodobne.
Dźwięk gongu oznajmił porę obiadu.
- Musi być pan głodny – stwierdził Ashby.
Lord był zakłopotany, gdyż uświadomił sobie, że zaniedbano bardzo ważnego obowiązku wobec gościa. Nie godzi się, żeby pod jego dachem ktokolwiek chodził głodny.
- Proponuję, żeby pan odpoczął i…
- Ja… Tak. Ma pan Absolutną rację.
Mimo iż jedzenie było ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślał, to z ulgą był skłonny uwolnić się od tej rozmowy. Nie lubił, gdy ktoś niepożądany przeszkadzał mu, kiedy… No właśnie, kiedy co? Sam nie potrafił nazwać tego stanu, ale wiedział, że wtedy woli być sam. Z ulgą opuścił pokój.
"Kiedy już rozsiadł się wygodnie mógł dokładniej jej się przyjrzeć. " - przecienk po wygodnie, i lepiej mógł się, a najlepiej uniknąc powtórznia 'się',

"Podobnie było z rysami twarzy. Były więcej niż tylko angielskie " - było, były,

"- Ależ nie proszę pytać. – Uśmiechnęła się. - W końcu to pańska praca. " - chyba coś nie tak,

"Ale… - Postanowił dalej drążyć temat, tym bardziej, że dziewczyna wydawała się zainteresowana rozmową… - chyba nie odwiedza panienka kraj pochodzenia matki? " - te wielokropki są tu zbędne,

"Zapewne Lord myślał o małżeństwie z własnym synem " - trochę jak kazirodztwo to brzmi ;D

"Całkiem interesująco sparodiowała głos swojego opiekuna. " - ej, ej, bohater jeszcze nie spotkał jej opiekuna, więc nie powinien wiedzieć jaki ma głos, czy coś poplątałem?

"Książka wypadła jej z ręki i upadła na podłogę. " - wypadła i upadła, nie,

"Jednak zasypując ją pytaniami nic od niej nie wskóra. " - przecinek przed nic i czemu od niej? Po prostu "nic nie wskóra"

"- Nie czułam się jakby to było przesłuchania – zdziwiła się.  " przesłuchanie,

"Spojrzał na dziewczynę i położył sobie palec na ustach dając tym samym, znak, że pamięta o ich umowie.  " przecinek po dając, przed znak nie,

"Możliwe też, że w pobliżu nie mieszkali też żadni jego krewni. " - też, też,

"- Możesz nas zostawić Alfredzie - usłyszał niski, chłodny głos Lorda.  " - niepotrzebnie z dużej lord,

"Mężczyzna stał przy oknie i patrzył na ogród. W świetle porannego słońca detektyw mógł jedynie dostrzec zarysy sylwetki mężczyzny, który stał odwrócony do niego tyłem.  " - mężczyzna stał, mężczyzny który stał, przeredaguj,

"- Nic się nie stało. Sam nie chciałbym siedzieć w fotelu, na którym zastrzelił się mój syn. Skarcił się w duchu. " - brakuje myślnika po syn, często Ci się to zdarza coś Tongue

"Wyraźnie widoczna była też rana wlotowa. " - hmm, skoro leżał torsem na biurku, to pewnie twarzy nie było widać, więc zakładam, że strzelił sobie w bok głowy, ale w takim przypadku rana wylotowa byłaby tak samo widoczna jak wlotowa, a może nawet lepiej. Bo nie podejrzewam, że strzelił sobie w tył głowy Wink

"Lordowie od razu przybyło sił " - lordowi,

"- Ja… Tak. Ma pan Absolutną rację. " - absolutną,

"Mimo iż jedzenie było ostatnią rzeczą " - przecinek przed iż,

Trochę błędów znalazłem, a parę pewnie przeoczyłem, ale ciągle mi się podoba Smile
Mam pytanie, czy osoba, która zabiła, była wymieniona już w fabule? Oczywiście zakładam, że to jednak morderstwo Smile Możesz odpowiedzieć na pm.

Pozdrawiam
Cytat:Mam pytanie, czy osoba, która zabiła, była wymieniona już w fabule? Oczywiście zakładam, że to jednak morderstwo Smile Możesz odpowiedzieć na pm.

Z chęcią odpowiem tutaj. Lubię co jakiś czas sugerować coś w taki sposób czytelnikowi, bo uważam, że to urozmaica czytanie.

Odpowiedź brzmi: tak Wink
ROZDZIAŁ III
KOLEJNI PODEJRZANI



Kiedy detektyw dotarł do jadalni, odkrył, że większość domowników nie przestrzega restrykcyjnie pór posiłków. W pokoju stołowym zastał tylko jedną osobę, jednak ucieszył się z takiego towarzystwa.
- Przyjdą dopiero po drugim gongu - wyjaśniła Inga. – Nigdy specjalnie im się nie spieszy.
- W przeciwieństwie do pani…
- Chcę żeby obiad jak najszybciej się skończył - powiedziała z rozbrajającą szczerością. – To chyba naturalne, że ostatnio posiłki nie należą tu do najweselszych.
Po tak zachęcającym wprowadzeniu William mógł przygotować się na to, co go czeka.
- Wolałam już jak na siebie krzyczeli - dodała ściszonym głosem.
- Musi być panience ciężko…
- Nie potrzebuję litości! - Dumnie uniosła głowę.
Mężczyzna znów miał okazję się jej przyjrzeć. Doszedł do wniosku, że nawet prosta suknia w brzydkim szarym odcieniu nie ujmowała jej uroku. Wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że to ona ozdabiała suknię, a nie odwrotnie. W trakcie ich krótkiej znajomości Will doszedł do wniosku, że Inga należy do ludzi, którzy źle znoszą falę współczucia, więc postanowił zrezygnować z kolejnych pytań o jej samopoczucie.
- Coś nie tak? – zapytała nagle.
Widocznie zauważyła, że detektyw badawczo jej się przygląda. Nie miała zamiaru przepraszać za swój wcześniejszy wybuch, jak zrobiłaby na jej miejscu każda dobrze wychowana panna.

I dobrze… Najpierw mamy niby przepraszać się za to, że mówimy to, co myślimy, a kiedy już wyczerpiemy całą listę stosownych i niedorzecznych przeprosin zaczniemy się przepraszać za to, że żyjemy.

- Zastanawiałem się, co robi panienka poza czytaniem niestosownej literatury? – odpowiedział.
Roześmiała się.
- Teraz będzie mnie pan tym szantażował? – zapytała po chwili. Jej głos brzmiał zaczepnie.
- Nie. Po prostu szukam kogoś, kto oprowadzi mnie po ogrodzie i okolicy.
W tym momencie uświadomił sobie, że nie nawykł do rozmowy z dobrze urodzonymi pannami, ale jej to najwyraźniej nie przeszkadzało.
- Chyba jest pan miłośnikiem ogrodnictwa – zauważyła. – Widziałam, jak go oglądał nasz ogród zaraz po przyjeździe.
- Powiem pani w sekrecie, że potrafię zamordować nawet tak mało wymagającą roślinę jak chwast. Ogrodnik ze mnie żaden.
- Więc co pan tam robił? – dopytywała się.
Zauważył, że zżera ją ciekawość. Zastanawiał się tylko, czy to wynik znudzenia czy wrodzona cecha. Tak czy inaczej podobało mu się to. Możliwe, że panienka była inteligentniejsza niż się to wydawało. To jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że nie należy oceniać ludzi po pozorach.
- Może kiedyś pani opowiem, jeśli zgodzi się pani…
- Wiem gdzie moglibyśmy pójść! – wypaliła z satysfakcją.
Może wiedziała coś więcej niż inni domownicy. Chyba, że w grę wchodził jakiś zagajnik, klomb z kwiatami, czy inne typowe dla romantycznych, nudnych dziewcząt miejsca. - Tylko nie wiem czy mi pozwolą.
Wyraźnie posmutniała.
- Proszę mi powiedzieć, o jakie miejsce chodzi?
- Henry nie chciał żeby ktoś wiedział, ale… - Ściszyła głos. – wiem, że czasem odwiedzał pastora. Innym tego nie mówił. Czasem myślałam, że kiedy tak znikał w ostatnim czasie, jeździł właśnie tam, ale nie miałam okazji się upewnić.
- Po to by się wyspowiadać?
- On był raczej daleko od kościoła.
- Więc, po co?
Ciekawiły go przypuszczenia, jakie może wysnuć dziewczyna.
- Czasem opowiadał, że lubi dyskutować z pastorem. Lubił wprawiać go w zakłopotanie. William zorientował się, że Inga chce powiedzieć coś jeszcze.
– Pomyślałam tylko… - ciągnęła dalej - że gdy człowiek chce popełnić samobójstwo, to chce jakoś oczyścić duszę. Tylko, że pastor nie złamie tajemnicy spowiedzi. Poza tym sama chciałbym wyjść poza ogród. Czasem mam wrażenie, że tutaj się duszę.
- To cenna wskazówka. – Pochwalił ją. – Dziękuję.
Dziewczyna rozpromieniła się. Jednak w jej oczach czaiło się coś, co sugerowało, że nadal nie mówi całej prawdy. Jednak detektyw doszedł do wniosku, że jeśli jest rozsądna, a coraz więcej na to wskazywało to, kiedy nabierze do niego więcej zaufania, sama wyzna prawdę.
- Postaram się uzyskać zgodę pani opiekuna.
Nie chciał jednak żeby rozczarowała się w razie niepowodzenia.
- Kogo można spodziewać się na obiedzie? – zapytał.
- Niestety wszystkich. Tylko babcia ostatnio rzadko schodzi. Może pan już usiąść, jeśli… Nie! – krzyknęła, ale natychmiast się opanowała. - Przepraszam, ale to…
- Jego krzesło.
- Przepraszam. Proszę tam usiąść.
Ich rozmowę przerwał drugi gong. Teraz należało się spodziewać rychłego przybycia reszty rodziny.
- Dziwię się, że nie kazali panu jeść ze służbą – powiedziała Inga.
Mówiła bardzo swobodnie, co bardzo go zdziwiło. Przywykł do tego, że dobrze urodzone panny wysławiają się inaczej. Na szczęście rzadko był zmuszony z nimi rozmawiać. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy to spontaniczne zachowanie, czy wynik jakiejś przemyślanej gry.
- Ja też. – Zdziwił się słysząc swój głos.
- Proszę mi wierzyć… - szepnęła, kiedy pierwszy z domowników pojawił się w drzwiach. – Zanim podadzą deser, będzie pan żałował, że nie je ze służbą.
- Jakoś sobie poradzimy.
Zdziwiła się, gdy William odsunął od stołu krzesło by mogła usiąść. On z kolei zastanawiał się czy ma poczytać za zniewagę to, że nie spodziewała się po nim dżentelmeńskich odruchów. Jednak natychmiast doszedł do wniosku, że jeśli chodzi o tę kwestię, to zdanie innych go nie interesuje. Tak było też w przypadku wielu innych kwestii.
- Dziękuję. - W odpowiedzi posłała promienny uśmiech.
- A więc to pan jest tą stratą pieniędzy, którą zafundował nam ojciec? – usłyszał obcy głos.
Czym prędzej się odwrócił. Stał przed nim wysoki, młody mężczyzna, mniej więcej w jego wieku. Nie trzeba było bystrego obserwatora, by dostrzec wyraźne podobieństwo do ojca. Obaj mieli te same rysy, ciemne włosy i przenikliwe spojrzenie, jednak w oczach młodzieńca czaiły się przebiegłe szelmowskie iskierki, które u ojca już dawno zgasły, o ile kiedykolwiek je miał. Jednak Richard Ashby przywiązywał zdecydowanie mniejszą wagę do własnego wyglądu. Objawiało się to szczególnie w kilkudniowym zaroście i dość sfatygowanym ubraniu. Sam jednak wydawał się być zadowolony ze swojej powierzchowności.
Mężczyźni wymienili uściski dłoni, czujnie mierząc się wzrokiem. Marlowe zdał sobie sprawę, że jego rozmówca spodziewał się kogoś zupełnie innego.
- Niech zgadnę… Wyobrażał sobie pan kogoś starszego?
- No proszę!
Szlachcic bez zbędnych ceregieli opadł na najbliższe krzesło. Dokładnie naprzeciw tego, na którym siedziała Inga
– Bez zbędnych opłat dostaliśmy jeszcze wróżbitę - roześmiał się. – Może w takim razie powie mi pan jak się nazywała dama, z którą spędziłem wczorajszy wieczór, bo zapomniałem?
- Ja bym się raczej zastanawiał czy oby na pewno była damą – odpowiedział spokojnie.
Usłyszał z boku stłumiony kobiecy śmiech.
- Wątpię. Ukradła mi dwieście funtów.
Richard nie wydawał się jednak poruszony stratą. Raczej odwrotnie - traktował ją jako powód do żartów.

Pewnie nie może się odczekać, kiedy opowie o wszystkim rodzicom.

- Widać uznała, że kłopotliwy z pana klient.
- Jestem synem swojego ojca. Czy już znalazł pan mordercę? – zapytał po chwili.
W jego głosie dało się wyczuć kpinę.
– Albo jeszcze lepiej – ciągnął dalej. - Czy morderca jest wśród nas? Jak myślisz Ingo, kto z nas ma większe szanse?
Ta posłała mu tylko lodowate spojrzenie. William milczał.
– Założę się, że jej pan nie podejrzewa! Zgadłem? – Uśmiechnął się szelmowsko. - Pewnie i pana owinęła sobie wokół palca.
William przeniósł swój wzrok na dziewczynę. Zauważył, że drży jej dolna warga. Zastanawiał się czy ma jakoś położyć kres temu atakowi, czy poczekać aż sama coś z tym zrobi.
- Czy w takim wypadku chciałbyś mi za to podziękować? – zapytała po chwili.
- Może… To nie jest zły pomysł. Najpierw podziękowałbym, a potem sprał go albo ją na kwaśne jabłko za to, że muszę znosić to, co się tu teraz dzieje.
Druga część wypowiedzi nie wypadła już tak przekonująco jak pierwsza
- Ale miło mi wiedzieć, że czasem zachowujesz się jak za dawnych czasów, gdy byliśmy dziećmi i wyłamujesz się z tej zbiorowej akcji opiewania cnót, mego zmarłego brata. Tylko czekać aż w salonie stanie jego posąg, a my będziemy się do niego modlić.
Całkowicie zmienił ton, kiedy do jadalni wszedł lord Ashby.
- Witaj ojcze. Jak minął ci dzień? Co słychać na giełdzie i…
- Choć dziś mógłbyś sobie darować, synu.
- Staram się tylko żeby było jak dawniej. - Richard nalał sobie wina i natychmiast opróżnił cały kieliszek. Po czym odstawił go z uśmiechem. – Jest i moja droga matka!
William spojrzał w kierunku drzwi. Przeszły przez nie dwie kobiety. Były do siebie podobne. Młodsza i ładniejsza musiała być Lady Emilią. Ta, która jej towarzyszyła siostrą Lorda. Jako stara panna z pewnością znajdowała się pod opieką rodziny. William z rozbawieniem zauważył, że podobieństwo obu kobiet wynika nie tyle z więzów krwi, które ich zresztą nie łączyły, ale z tego, że panna Galdys we wszystkim starała się naśladować lady. Uczesana była podobnie, choć jej włosy nie miały tak ładnego platynowego odcienia jak włosy Emilii, ani nie były tak gęste i lśniące. Ich suknie miały podobny krój. O ile Emilia w swojej prezentowała się zjawiskowo, to na jej towarzyszce, która nie miała tak kobiecych kształtów, suknia po prostu wisiała jak wieszak. A kolor zupełnie nie pasował do jej pożółkłej cery. Całości komicznego obrazu dopełniały okulary o grubych szkłach. Na szczęście pannie Gladys nie przyszło do głowy by się umalować, bo to byłaby prawdziwa katastrofa. A tak jej ropusza twarz była fascynująca w swojej brzydocie. Kiedy się na nią patrzyło, aż chciało się zapytać stwórcę, co miał na myśli tworząc tak osobliwe zjawisko. Detektyw już odczuwał w stosunku do niej coś na kształt litości.
Od razu został przedstawiony obu damom. Służące zaczęły podawać do stołu. Detektyw nie zwracał na nie uwagi. Na to miał jeszcze czas. Za to całkowicie absorbowała go sytuacja, która wytworzyła przy stole. Na początku wszyscy jedli w milczeniu. Tylko Richard rzucał od czasu do czasu jakąś anegdotę, a głownie pastwił się nad ciotką, która nie nadążała za jego tokiem myślenia. Lord, co chwilę przywoływał go do porządku. Co ciekawe dopiero interwencja matki sprawiała, że milkł na parę minut. William zauważył jeszcze jedną ciekawą rzecz, ale na razie wolał potwierdzić ją podczas dalszych obserwacji. Marlowe odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że nikt z zebranych nie ma ochoty, pytać go o śledztwo w obecności pozostałych domowników. Bardzo go to cieszyło. Z każdym wolał porozmawiać na osobności.
Po daniu głównym Lord dojrzał do rozmowy na ten temat.
- Wszystko jest do pańskiej dyspozycji. My też.
- O każdej porze dnia, a w nocy szczególnie - dodał z rozbawieniem Richard.
- Postaram się nie sprawiać kłopotu. O ile to możliwe.
- Może wzniesiemy toast? – zapytał Richard. - Za pomyślność tego nooo śledztwa?
- Richardzie! – Lord Henry zaczynał tracić cierpliwość.
- Przecież mam dobre intencje. Zastanawialiście się może, co w tej sytuacji zrobiłby nasz kryształowy, Henry? To ostatnio modne w tym domu. Henry to…Henry tamto…
Mówił z coraz większą pasją…
- Ale pomijacie jeden dość istotny szczegół.
Uspokoił się, by za chwilę znów wybuchnąć.
- Henry nie żyje! Ale wy nie chcecie przyjąć tego do wiadomości! Ale ja nie jestem żywy! Słyszycie?! Żywy! I nie mam zamiaru egzystować razem z wami. Po prostu nie możecie znieść myśli, że wasz złoty chłopiec popełnił samobójstwo, bo nie mógł znieść tego, co się tu dzieje! I sprowadzenie całego tabunu detektywów, jasnowidzów, ani nawet samego papieża wam nie pomoże!
- Jak śmiesz się tak odzywać! – krzyknął lord.
Niechcący potrącił swój kieliszek i wytrawne czerwone wino rozlało się na śnieżnobiały obrus.
- Wybacz ojcze. Tak mnie wychowano.
Na chwilę zapadła przeraźliwa cisza. William nie miał zamiaru brać udziału w kłótni. Wolał przypatrywać się zniszczonemu nakryciu. Czerwone smugi przypominały mu plamy krwi.
- Wybaczcie!
Emilia powoli wstawała od stołu. Jej drżące ruchy zdradzały zdenerwowanie, ale i coś jeszcze. Uwagę Williama zwróciły jej oczy, a także dziwny zapach, który czuł, kiedy zbliżyła się do niego. Perfumy nie zdołały go zamaskować
- Źle się czuję – powiedziała drżącym głosem. - Chyba się położę…
- Zaprowadzę moja droga. – Gladys natychmiast poderwała się z miejsca, by potrzymać kobietę, która wydawała się bliska omdlenia. Wyprowadziła ją z jadalni.
- Mogłeś sobie darować. – Lord zwrócił się do syna z wyrzutem. Wiesz, co przeżywa matka!
- Szkoda, że sam nie zastanawiałeś się przez ostatnie trzydzieści lat, co ona przeżywa. Nie masz prawa mnie pouczać!
- Straciłem apetyt – powiedział Ashby i wyszedł.
Wydawał się bardzo zmęczony.
– To skoro zostaliśmy sami… - Richard odzyskał wesołość. – kto napije się wina?
Detektyw starał się nie zwracać na niego uwagi. Sam także nie był już głodny, ale nie miał ochoty zostawiać Ingi samej w towarzystwie Richarda. Przyjrzał jej się dyskretnie. Postronny obserwator uznałby, że ona jedna zachowała apetyt, ale w jej ruchach i gestach było coś, co zdradziło mu, ile wysiłku kosztuje ją to na pozór obojętne zachowanie. Chwilowo nie mógł skupić się na niczym innym. Cały czas myślał o tym, co powiedziała wcześniej.
Zanim podadzą deser, będzie pan żałował, że nie je ze służbą.
"- Chcę żeby obiad jak najszybciej się skończył - powiedziała z rozbrajającą szczerością. " - przecinek przed żeby,

"- Chyba jest pan miłośnikiem ogrodnictwa – zauważyła. – Widziałam, jak go oglądał nasz ogród zaraz po przyjeździe.  " - chyba coś nie tak w drugiej części,

"- Powiem pani w sekrecie, że potrafię zamordować nawet tak mało wymagającą roślinę jak chwast. Ogrodnik ze mnie żaden.  " -chyba, że nie potrafi,

"Zastanawiał się tylko, czy to wynik znudzenia czy wrodzona cecha. " -przecinek przed drugim czy, przed pierwszy nie,

"wiem, że czasem odwiedzał pastora. " - Wiem,

"Lubił wprawiać go w zakłopotanie. William zorientował się, że Inga chce powiedzieć coś jeszcze.  " - myślnik przed William,

"że jeśli chodzi o tę kwestię, to zdanie innych go nie interesuje. Tak było też w przypadku wielu innych kwestii.  " - powtórzenie,

"Pewnie nie może się odczekać, kiedy opowie o wszystkim rodzicom. " - doczekać,

"suknia po prostu wisiała jak wieszak. " - jak na wieszaku, suknie nie wiszą jak wieszki, tylko na nich Tongue

"Na szczęście pannie Gladys nie przyszło do głowy by się umalować " - przecinek po na szczęście,

"sytuacja, która wytworzyła przy stole.  " - się brakuje,

"Za pomyślność tego nooo śledztwa?  " - wydaje mi się, że noooo to wtrącenie, więc wstaw je w przecinki,

"co w tej sytuacji zrobiłby nasz kryształowy, Henry " - bez przecinka, to nie jest zwrot do Henry'ego,

"- Ale pomijacie jeden dość istotny szczegół.  " - do linijki wyżej z tym Smile

"Ale ja nie jestem żywy! Słyszycie?! Żywy " - nieżywy albo martwy tam chyba ma być,

" - Zaprowadzę moja droga. " - brakuję cię chyba oraz przecinka przed moja,

"- Mogłeś sobie darować. – Lord zwrócił się do syna z wyrzutem. Wiesz, co przeżywa matka!  " - myślnik przed wiesz,

"Richard odzyskał wesołość. – kto napije się wina?  " - Kto,


Czekam na kolejną część, gdyż tak była taka "se". Oczywiście fabularnie, bo warsztat jest chyba dość dobry, chociaż jakieś opisy by się zdały.

Pozdrawiam Smile
ROZDZIAŁ IV
NOCNE HAŁASY


28 kwietnia 1898 (wieczór)
Wpis drugi.

Nie widzę potrzeby przytaczania tu sprzeczki, która wywiązała się dziś przy stole. Wystarczy, że odnotuję jeden prosty wniosek: jedyną osobą, która nie wydaje się zasmucona niedawną tragedią, jest Richard. Ba! Zauważyłem nawet, że odczuwa z tego powodu coś na kształt satysfakcji, choć to oczywiście może być tylko maska, pod którą stara się ukryć uczucia, z którymi nie potrafi sobie poradzić.
Widać, że matkę darzy uczuciem. Z ojcem nie ma najlepszych relacji. Jabłko pada niedaleko od jabłoni. Ci dwaj są do siebie podobni. Może nawet bardziej niż im się zdaje. Sądzę, że Lord w młodości popełniał wiele mniejszych i większych grzeszków…
Resztę popołudnia spędziłem sam na sam z moimi szarymi komórkami, które najwyraźniej zbuntowały się po podróży i chronicznym braku snu. Postanowiłem położyć się wcześniej. Sam słyszę jednak, że ktoś ze służby jeszcze krząta się na dole.
Wracając do Richard’a. Śmierć brata roztacza przed nim nowe możliwości. Tytuł, majątek i… małżeństwo. Tu rzuca się w oczy kolejny szczegół. Przyszły lord wydaje się zauroczony Ingą. Sposób, w jaki patrzył na nią przy stole, nie pozostawia, co do tego wątpliwości. Nie wiem czy łudzi się, że miłość go zmieni, ale już współczuję biednej pannie. Ona wydaje się nie dostrzegać jego awansów albo tylko sprawia takie wrażenie. Czy to jednak dostateczny powód do morderstwa? Rywalizacja braci musiała trwać niemal całe życie. Zwróciłem na to uwagę już podczas oględzin ich dziecinnego portretu. Takie dławione urazy mogą być dostatecznym pretekstem do popełnienia zbrodni, szczególnie w przypadku kogoś tak lekkomyślnego jak Richard. Powinienem zatem niezwłocznie skupić się na młodszym synu lorda Najpierw muszę jednak napisać długi, wyczerpujący i pełen szczegółów list do Alberta, który domagał się rzetelnych relacji

***

Detektyw odłożył dziennik i wyjął z szuflady biurka papier listowy. Wtedy zaalarmował go jakiś hałas. Drgnął gwałtownie. Całe piętro skąpane było w ciszy, jednak wyraźnie słyszał na korytarzu odgłos kroków. Kiedy ostrożnie zbliżył się do drzwi, zorientował się, że kroki ustały. Za to do jego uszu dobiegł ledwo słyszalny dźwięk, dochodzący z parteru. Nadal nie mógł pozbyć się wrażenia, że pod jego drzwiami ktoś stoi. Nie pomylił się. Kiedy ostrożnie je uchylił, zarobaczył Ingę, która stała na szczycie schodów i czegoś nasłuchiwała. Światło księżyca oświetlało jej twarz. Nie wydawała się zaskoczona nocnymi hałasami. Nie wydawała się wystraszona, raczej ciekawa. Najwyraźniej miała zamiar zejść na dół i osobiście odnaleźć źródło dziwnego dźwięku, ale nie zrobiła tego, by nie zbudzić reszty domowników.
- Na miłość boską – syknął. - Co panienka tam robi?
Inga odwróciła się gwałtownie. Widać przestraszył ją bardziej niż to, co wydarzyło się przed chwilą. O mało nie krzyknęła, ale opanowała się w ostatniej chwili.
- Też pan to słyszał? – szepnęła.
Zauważył, że w napięciu oczekuje jego odpowiedzi.
- Słyszałem panienkę, dlatego wyszedłem.
Dziewczyna cichutko podeszła do niego.
- Chyba muszę o czymś panu powiedzieć - powiedziała nieśmiało.
- I to coś nie może z pewnością poczekać do rana – westchnął.
O spokojnym śnie i tak mógł już zapomnieć.
- Ja mogłabym.
Zauważył, że Inga uważnie mu się przygląda.
- Obawiam się jednak, że pan nie – dokończyła z większą pewnością siebie.
Nie odpowiedział, ale musiał przyznać w duchu, że miała całkowitą rację. Chciał natychmiast dowiedzieć się, co tu się dzieje. Jedyną przeszkodą była późna pora, która skutecznie uniemożliwiała swobodne prowadzenie rozmowy przez dwoje młodych ludzi. Zwłaszcza, że jedno z nich miało na sobie jedynie nocną koszulę.
- I co teraz zrobimy? – zapytał.
- Nie możemy iść do biblioteki. Schody za bardzo hałasują.
- Racja.
Znał najprostsze rozwiązanie, postanowił zaczekać, aż sama je znajdzie.
- Ani zostać tutaj. Ciocia Gladys ma bardzo słaby sen.
- Więc?
Dziewczyna namyślała się przez kilka sekund, po czym zdecydowanym krokiem wkroczyła do jego pokoju.
- Wobec tego musimy zostać tutaj – powiedziała nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- To chyba najrozsądniejsze rozwiązanie.
William ostrożnie zamknął za nią drzwi.
– Zaraz po pomyśle powrotu do własnych pokoi - dodał z przekąsem.
- Taaaaak ma pan rację, ale…
Inga stała na środku pokoju. Nie wiedziała czy ma usiąść czy stać. Dopiero teraz zauważył, że nie miała na nogach pantofli. Musiała już strasznie zamarznąć. Miała rozpuszczone włosy, które teraz miękko zwisały aż do pasa. Widocznie już leżała w łóżku, coś usłyszała. Problem tylko w tym, że ich sypialnie znajdowały się obok siebie. Skoro on słyszał tylko jakiś słaby dźwięk, to jak ona mogłaby się pod jego wpływem obudzić?
- Proszę usiąść - powiedział łagodnie.
Dziewczyna zaczęła rozglądać się dookoła szukając jakiegoś miejsca.
– Wszystko jedno gdzie. Albo nie. Niech pani usiądzie na łóżku i okryje się kocem, bo zaczyna drżeć z zimna.
Miał tylko nadzieję, że panna Gladys jednak się nie obudziła i nie zechce wyjść na korytarz, bo wtedy domyśli się, że detektyw ma nocnego gościa.
- Dobrze.
Wydawała się trochę zagubiona. Widać dopiero teraz uświadomiła sobie niezręczność sytuacji, w której oboje się znaleźli. Przez chwilę siedziała w milczeniu, rozcierając dłońmi zmarznięte stopy. Jednak szybko oswoiła się z nową, dziwną sytuacją. Zachowywała się tak, jakby coś takiego było na porządku dziennym…
- Pozwoli pani, że zapalę? – William przerwał ciszę.
- Nie mam nic przeciwko temu - oświadczyła zdecydowanie. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła jak William wyciąga z kieszeni fajkę. – Ojej zupełnie jak…
- Henry?
- Richard pali tylko cygara. Ale nie lubię ich zapachu. Przepraszam. Nie powinnam odbiegać od tematu, przeze mnie tracimy tylko czas.
- Ja tak nie uważam. Czasem takie szczegóły okazują się bardzo ważne. Ale istotnie ma pani rację. W tej sytuacji musimy skrócić naszą rozmowę do niezbędnego minimum.
- Od czego mam zacząć? – zapytała bezradnie.
- Najlepiej od początku. Spała pani, kiedy usłyszała hałas na dole.
- Tak! Nie! Leżałam w łóżku i czytałam. Musiałam zasnąć. Wtedy coś mi się przyśniło i…
- Koszmar?
- Chyba tak.
- Radzę zastanowić się nad zmianą literatury - powiedział łagodnie. – Co czytała pani tym razem? Prozę Mary Shelley?
– Nie jesteśmy tu po to by rozmawiać o tym, co mi się śni, prawda?
- Przy sprzyjających okolicznościach, wyjaśniłbym związek tych dwóch spraw, ale czas nagli. Zakładam, że się pani obudziła? – zapytał po chwili.
- Leżałam przez chwilę i… Zna pan uczucie pojawiające się na krótko tuż po przebudzeniu ze złego snu, kiedy leży się oblanym zimnym potem, serce kołacze się jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi, a wszystkie mięśnie napinają się w gotowości do natychmiastowej ucieczki?
Mężczyzna skinął twierdząco głową.
– Wtedy znów usłyszałam ten dźwięk.
- To nie był pierwszy raz? – Zainteresował się.
- Nie. Przez chwilę wydawało mi się, że to tylko moja wyobraźnia, ale kiedy słyszałam po raz pierwszy, dopiero szykowałam się do snu…
- Więc, co dokładnie panienka słyszała?
- Ktoś chodził po kuchni.
William nie wyjawił jej, że słyszał coś podobnego. Na to było za wcześnie.
- Wyszłam na korytarz i… Wtedy usłyszałam jak ktoś ostrożnie zamyka za sobą drzwi, a potem dźwięk skobla. Wtedy pan…
- Wiemy już, co było dalej – powiedział.
Inga w napięciu czekała na jego reakcję. Jak mógł powiedzieć, że uważa jej opowieść za wytwór bujnej wyobraźni? Zamiast tego zapytał:
- Mówiła pani, że wcześniej już się to zdarzyło. Ile razy?
- Dwa, może trzy – odpowiedziała po namyśle. – Za pierwszym razem to zignorowałam.
- Czy to zaczęło się jeszcze zanim…?
- Tak. To było miesiąc temu. Henry jeszcze żył.
- Może ktoś ze służby był w kuchni – zasugerował.
- Pytałam. Wszyscy zaprzeczali.
Zachowywała się jakby miała odpowiedź na każde jego pytanie.
- A nie przyszło pani do głowy, że być może któryś ze służących dokarmia jakiegoś żebraka resztkami ze stołu? To naturalne, że wtedy się nie przyzna.
- Nie. - Zawstydziła się… - Ale ten ktoś wszedł do kuchni z korytarza.
- To coś nowego.
William też postanowił usiąść. Wybrał krzesło naprzeciw łóżka. Z tego miejsca mógł dokładnie obserwować reakcje dziewczyny. Cały czas patrzyła mu prosto w oczy. Przypomniał sobie jednak, że tak samo zachowywała się, kiedy kłamała na temat książki.
– Przed chwilą mówiła pani tylko o ruchu w kuchni – powiedział.
Czyżby zmyśliła to na poczekaniu?

Mówisz prawdę, czy tylko chcesz zwrócić na siebie uwagę?

- Najpierw słyszałam go na korytarzu. Pan też musiał.
- Istotnie słyszałem coś, ale to mogła być służąca albo Richard.
- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie. – On specjalnie hałasuje, żeby wszystkich pobudzić, a poza tym wyszedł wcześniej. Ten ktoś wychodził. Dźwięk zamykanych drzwi też pan słyszał, prawda? – zapytała błagalnie.
- Nie wiem, co słyszałem - westchnął.
Musiał za wszelką cenę odesłać Ingę do jej pokoju.
- Pan mi nie wierzy!
Dziewczyna poderwała się gwałtownie z miejsca. W jej głosie dało się wyczuć złość.
- Radzę żeby się pani położyła – powiedział spokojnie detektyw. - Jest pani zmęczona i być może źle interpretuje fakty.
- Sugeruje pan, że kłamię?!
- Nic takiego nie powiedziałem. Po prostu nie mogę wierzyć we wszystko, co… Muszę mieć dowody.
- Pan mi nie wierzy!
- Niech pani będzie rozsądna. Słyszałem tylko jakiś hałas na dole. Nikt nie wyrokuje na tej podstawie. Sama musi pani przyznać, że to trochę dziwne. Może ma pani zbyt bujną wyobraźnię.
- To pana pytania sprawiły, że nie wiem już, co mówię.
- Po prostu jest pani zmęczona i musi się położyć. Tylko proszę już dzisiaj nie czytać.
Nie odpowiedziała. Cicho podeszła do drzwi.

***

Niestety po niespodziewanej i osobliwej nocnej rozmowie William’owi całkowicie przeszła ochota na sen. Najpierw nie kładł się, tylko rozmyślał nad tym, co opowiedziała mu Inga. W końcu musiał z niemałą niechęcią przyznać, że być może błędnie ocenił dziewczynę. Nie wykluczał, iż naprawdę coś słyszała. Jego świętym obowiązkiem było brać pod uwagę każdą nawet najbardziej nieprawdopodobną hipotezę. Ale ta sama w sobie wydawała się niedorzeczna. Już sam fakt, że ktoś obcy kręci się po domu Lorda i nikt o tym nie wie było niewiarygodne. Ale z jakiejś niewiadomej przyczyny Inga wszystko słyszała. Łącznie z domniemaną trasą, którą intruz wymykał się z domu. Istniało poważne podejrzenie, że od początku wodziła go za nos. Z drugiej jednak strony stryj nieraz udowadniał mu, że nawet takie najdziwniejsze przypuszczenia często są prawdą. Przekonał się już, że zasypywanie jej pytaniami nic nie da. Jednak na każdego istniał jakiś sposób. W tym przypadku też. O wiele łatwiejszy i przyjemniejszy, by dziewczyna w końcu wyznała mu wszystko dobrowolnie. O ile oczywiście sama nie jest morderczynią.
W końcu postanowił położyć się spać. Niestety cały czas myślał to samobójstwie panicza, to o Indze, a na dodatek jeszcze o Richardzie, który najwyraźniej cieszył się tak niespodziewanego obrotu sprawy. Wskutek czego zasnął dopiero nad ranem, a potem nie mógł się dobudzić. Pomogła dopiero lodowata woda, którą ochlapał twarz i czarna kawa.

Zgodnie z przypuszczeniami zastał dziewczynę w bibliotece. Zerknęła na niego znad książki, ale całkowicie zignorowała, kiedy usiadł naprzeciw:
- Dzień Dobry… - powiedział przyjaźnie.
Znów obrzuciła go lodowatym spojrzeniem.
- Chce pan kontynuować przesłuchanie? – zapytała w końcu.
- Skoro już pani o tym wspomina… A przy okazji, co pani czyta tym razem?
- System doktora Smoły i profesora Pierza - odpowiedziała obojętnie.
Próba zmiany tematu i pobudzenia rozmowy wypadła nienajlepiej
- Tym razem to prawdziwa książka - dopowiedziała po chwili.
- Nie mam powodów by pani nie wierzyć.
William zwlekał z kolejnym pytaniem, wobec tego dziewczyna wróciła do lektury. Teraz przyszedł czas na wcielenie w życie nowej strategii.
- Wiem, że jest panienka zła i w pewnym sensie ją rozumiem.
Inga odłożyła książkę i bacznie mu się przyjrzała.
– Ale nie mogę wierzyć wszystkiemu, co…
- Ale ja naprawdę coś słyszałam! - Broniła się.
- I zostańmy przy wersji, że to było „coś”, wtedy oboje…
- I nic pan z tym nie zrobi?
- Proszę dać mi skończyć. Jako detektyw muszę brać pod uwagę każdą ewentualność.
- Ale wczoraj próbował mi pan wmówić, że jestem kłamczuchą.
Była coraz bardziej zdezorientowana.
- To już pani interpretacja. Muszę być absolutnie przekonany, że świadek jest pewien tego, co mówi i staram się to robić jak najlepiej. Poza tym proszę nie zapominać, że to pani wkroczyła do mojej sypialni, domagając się przyznania racji i będąc całkowicie przekonaną, że w domu jest ktoś obcy. A potem…
- Tak. - Zarumieniła się. – Myślałam nad tym przez pół nocy. To rzeczywiście było lekkomyślne, ale nie wiedziałam, co robić i wtedy jeszcze pan mnie przestraszył i…
- Wystarczy – powiedział. – Proszę mi wierzyć, że jeśli rzeczywiście po domu, ktoś się kręcił, to go znajdę, a do tego czasu…
- Nie uwierzy pan w to?
- Proszę o mnie myśleć jak o niewiernym Tomaszu.
Po tej wymianie zdań nastąpiła chwila ciszy.
- A jeśli chodzi o wizytę na plebani, to wczorajsze okoliczności nie pozwoliły mi przekazać… - Na nowo podjął rozmowę.
- Tak?
Inga wyraźnie się ożywiła. William zareagował na tę zmienność nastrojów z rozbawieniem, choć przeważnie irytowało go to u kobiet. Jej natomiast przychodziło to w niezwykle uroczy sposób.
- Rozmawiałem z Lordem po obiedzie…
- I?
Nadal nie podnosiła wzroku znad książki. Jakby prawie go nie słuchała. Domyślał się, że udaje.
- Wyraził zgodę, choć nie był specjalnie zadowolony z tego, że chcę, by mi pani towarzyszyła. Możemy jechać po południu.
- Dziękuję.
- Chciałbym zapytać o coś jeszcze.
- Tak?
- Kto dokładnie znajdował się w domu, kiedy zginął Henry?
- Ja byłam tutaj. Usłyszałam strzał i pobiegłam na górę.
- Rozmawiała pani z kimś? Ktoś z panią przebywał?
- Nie. - Po jej twarzy przemknął blady uśmiech. – Nie mam alibi. Musi mi pan wierzyć na słowo.
- Czy kiedy dotarła pani na górę ktoś już tam był?
Zastanawiała się przez kilka sekund.
- Wuj, ciocia Emilia. Ciotka Gladys musiała spać, bo otworzyła drzwi dokładnie, kiedy biegłam obok jej pokoju.
- Jak długo zajęło pani dotarcie na piętro?
- Hmmm… Musiałam się zatrzymać i pomóc Mary. Biedaczka wystraszyła się i upuściła tacę z karafką z winem i kieliszkiem, które niosła wujowi. Wszystko się roztrzaskało. Sprzątanie zajęło nam to parę minut…
- A reszta służby?
- Dwie inne dziewczyny miały wychodne. Kucharka tu nie mieszka. Stangret akurat pojechał do kowala, bo koń był potrzebny na rano. Alfred przybiegł tuż za mną.
William jakoś nie potrafił sobie wyobrazić biegnącego lokaja.
- Wie pani, kto pojawił się pod drzwiami, ostatni? – zapytał na koniec.
- Tak – odpowiedziała bez namysłu. - To był Richard.
Jest spoko. Niestety, nie wypiszę błędów, bo czytałem, podczas robienia obiadu i nie miałem jak notować, ale parę się trafiło, jakieś zjedzone wyrazy/literki, trochę interpunkcji, ale ogólnie nie jest źle.

Pozdrawiam Smile
Przeczytałem Prolog.

Skoro mam ochotę czytać dalej to znak, że mi się podoba. Tym bardziej, że dawno nie czytałem żadnego kryminału Smile

Teraz krótko ode mnie, ale jak zagłębie się dalej w powieść, poznam lepiej fabułę to napiszę recenzję Wink

Styl pisania przyjemny, lekko się czyta, główny bohater przemyślany z Twojej strony. Czy wszystko będzie pisane z perspektywy bohatera ?