22-04-2011, 14:24
Witam
Mam na imię Piotr i uwielbiam opowiadania fantasy i o wampirach. Od kilku lat piszę własne opowiadania i wprawiam się. Zaczęło się od kontynuacji znanych seriali, czy gier komputerowych, później przyszła kolej na oryginalne fabuły. Liczę, że to opowiadanie przypadnie wam do gustu, a jeśli nie to też się nie obrażę. Jeśli mogę o coś prosić, to chciałbym usłyszeć Wasze opinię, bo cenię sobie konstruktywną krytykę i staram się poprawiać błędy w moich pracach. Robię tak od zawsze i póki co jeszcze źle na tym nie wyszedłem.
Tyle słowem w stępu, a teraz zapraszam do lektury.
Dziękuję i pozdrawiam.
Kael de Kvatch
Była mglista, zimna noc. Siedziałem na szczycie jednego z nowojorskich budynków. Nie byłem tu przypadkowo. Od jakiegoś miesiąca obserwowałem właściciela firmy mieszczącej się w owym budynku. Empire Technology słynęła z tego, że zajmowała się produkcją najbardziej zaawansowanych technologicznie urządzeń. Każdy to wiedział. Jednak prawda wyglądała zupełnie inaczej. Firmą tą zarządzał wampir imieniem Artemis. Krwiopijca handlował na lewo jakimś chemicznym badziewiem, które dawało ludziom nadludzką siłę, ale przy okazji robiło im niezłą sieczkę z mózgu.
Stałem na samej krawędzi zastanawiając się, czy mam wszystko co jest mi potrzebne. Wziąłem głęboki oddech i zdecydowanym krokiem zeskoczyłem z dachu. Chwyciłem się odstającego drąga i wpadłem przez okno rozbijając szybę. Wiedziałem, że alarm się nie włączy. Nie byłem sam w tej akcji.
Znajdowałem się w pomieszczeniu wielkości dwóch małych mieszkań. Otaczały mnie biurka, na których stały komputery. Ściany były białe. Wyszedłem stamtąd. Moim celem było znalezienie tajnej windy prowadzącej do ukrytego laboratorium. Czekał mnie spacer długim korytarzem, na którym leżał czerwony dywan. Za rolę jaką miałem odegrać, Oscara się nie spodziewałem, ale ze strony moich przyjaciół liczyłem na symboliczne „Dziękuję”. Było stanowczo za cicho. Byłem pewien, że w budynku ktoś jest. Skoncentrowałem się. Za drzwiami po mojej prawej stronie ktoś był.
- Raz, dwa… Trzech. Całkiem nieźle jak na początek.- Rzuciłem pod nosem.
Sięgnąłem do kieszeni czarnego płaszcza, aby upewnić się, że mam przy sobie kilka osikowych kołków. Miałem tylko dwa. Cóż… Pozostaje jeszcze siła fizyczna i inne umiejętności. Już chciałem rozwalić drzwi kopiąc w nie, kiedy usłyszałem jak trójka wampirów zaczęła rozmowę.
- Czy szef wie o tym, co się dzieje?
- Raczej nie… Pomyślałem, że nie należy go niepokoić.
- Musimy jak najszybciej znaleźć tę dziewczynę.
To co usłyszałem wprawiło mnie w osłupienie. Wyglądało na to, że nie tylko ja tu wtargnąłem. Nie czekając dłużej wyważyłem drzwi kopnięciem. Moim oczom ukazała się trójka krótko ściętych osobników w kruczo czarnych włosach, bladych twarzach i czerwonych oczach. Ubrani byli w czarne garnitury. Stali przy okrągłym, brązowym stole otoczonym krzesłami. Ściany pokoju były kremowe a na ścianach wisiały różne dyplomy i certyfikaty, oraz kilka zdjęć Artemisa. Miał on długie białe włosy. Twarz dwudziestokilkulatka i ciemnoniebieskie oczy.
- Ktoś ty?- Spytał wampir stojący z brzegu po mojej prawej stronie.
- Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale ja z reklamacją.- Odparłem z uśmieszkiem.
- Brać go!- Krzyknął wampir stojący po środku.
Dwójka krwiopijców ruszyła na mnie. Wyjąłem dwa kołki i zamachnąłem się na tego z prawej. Ten odchylił się robiąc unik. Ja obróciłem się i uniosłem nogę, po czym kopnąłem wampira z całej siły w klatkę piersiową. Drugi z wampirów rzucił się na mnie od tyłu i zawiesił się na mnie. Zablokował mnie całkowicie. Nie miałem jak się ruszyć.
Trzeci z nich podszedł i zabrał mi kołki. Potem stanął przede mną i zaczął mi się przyglądać swoimi pełnych żądzy krwi oczami. Wampir uśmiechnął się złowieszczo odsłaniając długie, ostre jak brzytwa zęby. Domyśliłem się co zamierza.
- A więc… Kim jesteś i kto cię przysłał?
- Moje nazwisko pewnie ci coś powie imię nie koniecznie.
- Przestań pieprzyć i gadaj!- Warknął przystawiając mi ostrze kołka do jabłka Adama.
- Nazywam się de Kvatch. Kael de Kvatch.
Oczy wampira rozwarły się szeroko ze zdumienia. Dłoń mu się zatrzęsła i omal nie upuścił kołka. Mój rozmówca schował zęby i uśmiechnął się chytrze.
- Syn wielkiego Maximiliena zawitał w te skromne progi?
- Zdziwiony?
Wampir zaczął krążyć po pokoju cały czas mi się przyglądając. Kołkiem uderzał o swoją drugą dłoń. Trzymający mnie krwiopijca ścisnął mnie nieco mocniej. Usłyszałem cichy jęk za plecami. Najprawdopodobniej uwierał go miecz.
- Brad. Ten koleś ma coś na plecach.
- Cholera…- Syknąłem.
- Sprawdź to.
Wampir sięgnął pod płaszcz i wyjął miecz św. Jerzego z pochwy. Poczułem jak ostrze przepływa koło mojego ucha. Drugi z moich przeciwników wziął go do ręki. Wampir cofnął się nieco i zamachnął się. Na szczęście po cichu wyszeptałem odpowiednią formułę i ostrze zajęło się niebieskim ogniem. Rękojeść miecza poparzyła dłoń napastnika.
- Jasna cholera!- Wrzasnął poparzony wampir.
- Idioto!- Krzyknął przywódca grupy.
Korzystając z zamieszania wyzwoliłem się z uścisku i pochwyciłem miecz przeturlawszy się po podłodze. Istoty nocy syknęły na mnie. Cofnąłem się do ściany. Machnąłem mieczem tworząc znak „X” płomienie uderzyły w jednego z moich przeciwników. Wampir zajął się ogniem i zawył z bólu. Ruszyłem na kolejnego i przebiłem jego serce. Wampir dostał drgawek po czym się spopielił.
- Ty draniu! – Warknął ten, który zwał się Brad.
- Czyżbyś żałował swoich kolegów wampirze?
- Nie… Skąd ten pomysł? Zależy mi na tym mieczu.
- W takim razie.- Skierowałem rękojeść w stronę wampira.- Bierz.
Brad spojrzał na mnie nieufnie. Kiedy ostrze przestało płonąć zdecydował się sięgnąć po mój oręż. Pochwycił miecz szybciej niż się spodziewałem. Zaczął go dokładnie oglądać. W ostrzu miecza dostrzegłem jego i moje odbicie. Brednie o tym, że wampiry nie mają odbicia w lustrze weszły już wszystkim w krew. Moje piwne oczy świeciły się przepełnione ekscytacją. Moje długie sięgające do ramion włosy były nieco potargane. Uśmiechnąłem się i zobaczyłem jak wampir zajął się ogniem i wrzeszcząc z bólu skonał zmieniając się w popiół.
Ruszyłem dalej. Skupiłem się na tym, aby wyczuć obecność największego skupiska wampirów. Po jakimś czasie udało się. Doszedłem do kremowej ściany z obrazem przedstawiającym… Mojego ojca. Blada twarz, kruczoczarne, długie kręcone włosy, niebieskie oczy, spiczasty nos, hiszpańska bródka. Gęba szydercy, kłamcy i mordercy. Nieraz już stawał mi na drodze i za każdym razem wychodził cało z opresji. Czekam z nadzieją na dzień, w którym staniemy oko w oko i w końcu go pokonam.
Uderzyłem pięścią w obraz i zrobiłem dziurę w ścianie. Zobaczyłem metalowe drzwi o obok nich czerwony guzik. Kiedy go wcisnąłem drzwi otworzyły się i wszedłem do windy. Zjeżdżając na dół zacząłem sobie przypominać wszystko co do tej pory mnie spotkało. Do pewnego momentu byłem zwykłym człowiekiem. Tak mi się przynajmniej wydawało. Maximilien za pomocą swych ksiąg wyciszył mój wampiryzm, abym dorastał jako normalny człowiek. Chciał mnie przywrócić w odpowiednim czasie. Niestety pech chciał, że stało się inaczej. Zostałem przywrócony nie przez tatusia, ale przez wampirzycę z innego cholernego wampirycznego rodu. Zbliżałem się do celu. Doszły mnie jakieś hałasy. Krzyki, błaganie o pomoc i czułem zapach spalenizny. Kiedy drzwi windy otworzyły się moim oczom ukazał się obraz płonących i poćwiartowanych wampirów, oraz ogromna maszyna, która wpuszczała jakiś zielono-granatowy płyn do szklanych menzurek. Wbiegłem do laboratorium powstrzymując rozprzestrzeniający się ogień.
Usłyszałem coś za moimi plecami. Odwróciłem się machając mieczem i przeciąłem jakiegoś mężczyznę na pół. Podszedłem do maszyny. Rozwaliłem pulpit sterujący i produkcja została zatrzymana. Ktoś zakasłał. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem rozpłatanego osobnika w zakrwawionym białym lekarskim kitlu. Podszedłem do niego. Uniósł dłoń, po czym palcem wskazał mi ścianę. Spojrzałem tam. Na ścianie widniał krwawy napis: Moim zadaniem jest zabicie was wszystkich. Nikt mi nie ucieknie. Z ramienia Brimstone wykonałam wyrok. Rayne.
Po przeczytaniu napisu, byłem pewien, że Rayne była osobą, o której mówiły wampiry, z którymi walczyłem. Artemisa niestety nie było tutaj. Szkoda.
- Ona… Ona… Dhampir. Dhampir…- Jęczał rozpłatany krwiopijca.
- Pół- człowiek pół-wampir? Ciekawe…
Zamachnąłem się mieczem i odciąłem wampirowi głowę. Wyjąłem z kieszeni płaszcza specjalnie przyszykowany ładunek wybuchowy, który przyczepiłem do maszyny produkcyjnej. Wziąłem kilka ampułek preparatu, który produkował Artemis. Przyszykowałem detonator i wychodząc w noc uaktywniłem zapalnik. Jasne światło ognia rozświetliło okolicę a szyby w pobliskich budynkach i samochodach popękały. Wybuch wywołał lekkie trzęsienie, które po chwili ustało. Znikając w mroku słyszałem wycie syren i dźwięki alarmów samochodowych. Wyjąłem telefon i wybrałem numer.
- Halo?
- Alex? Wykonałem zadanie. Powiedz mi… Słyszałeś może o czymś co nazywa się Brmistone?
- Spotkajmy się w siedzibie organizacji. Opowiem ci wszystko.
Noc nad Nowym Jorkiem była mglista jak jasna cholera. Przekradałam się ukradkiem bocznymi wąskimi uliczkami. Moje rude włosy falowały na lekkim wietrze. Cieszyłam się, że nie padało. Znajdowałam się w zaułku niedaleko budynku Empire Technology. Rozejrzałam się uważnie. Przy tylnym wejściu do firmy stało jakichś dwóch osiłków. Schowałam moje miecze w miejscu, gdzie w razie czego szybko mogłam się dostać. Poprawiłam swój obcisły czarno-czerwony kombinezon i skierowałam się do owych goryli. Spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, a potem co mnie wcale nie zdziwiło z pożądaniem. Swoim rubinowym spojrzeniem zniewalałam każdego mężczyznę.
- Co tu robisz laska?- Spytał pierwszy grubym głosem. Wyglądał jakby nic nie jadł, a zażywał tylko końskie dawki sterydów. Na jego ohydnie ogromnych mięśniach było widać błękitne żyły. Miał na sobie czarne spodnie i bezrękawnik.
- Co się głupio pytasz. Przyszła dotrzymać towarzystwa.- Odparł drugi bardzo chrapliwym głosem był ubrany podobnie jak pierwszy z tym, że miał normalną budowę ciała.
- Przepraszam was chłopcy. Ja do szefa. Jest może?
- Chodzi ci o Artemisa? Wyszedł.- Odparł osiłek.
- Cóż. Będę musiała zadowolić się wami.- Powiedziałam podchodząc do wampira normalnej budowy. Dopiero w tedy zorientowałam się, że osiłek jest zwykłym śmiertelnikiem.- Skoro Artemis nie chce się zbawić to może wy…- Kontynuowałam delikatnie muskając skórę wampira.
- Skoro tak ładnie prosisz.- Powiedział wampir chwytając mnie za tyłek.- Mike zajmij się tu wszystkim. Wracam za chwilę.
- Nie za taką chwilę ogierze.- Odparłam i zaciągnęłam go do miejsca, gdzie miałam schowane miecze.
Ochroniarz przycisnął mnie do ściany i zaczął mnie całować. Moja dłoń zaczęła wędrować po jego ciele. Wampir skierował usta na moją szyję w tedy ja odchyliłam jego głowę i wgryzłam się w niego, po czym oderwałam głowę. Wampir padł na ziemią a z szyi trysnęła krew.
- Kurt? Wszystko w porządku?- Zawołał mięśniak.
Kiedy zbliżał się do miejsca, gdzie stałam chwyciłam za moje miecze i kilkoma zgrabnymi ruchami rozpłatałam go na części. Żal mi było tylko, że musiałam tak postąpić z człowiekiem. Po załatwieniu ochroniarzy czekało mnie kolejne zadanie. Rozwaliłam drzwi wejściowe i skierowałam się schodami na dół. Na mojej drodze stanął kolejny przeciwnik. Moim oczom ukazał się wielki wilkołak. Miał srebrne futro i czarne jak noc ślepia. Ruszył na mnie wściekły. Wyskoczyłam w górę i wylądowałam za jego plecami. Podcięłam go szybkim, zwinnym ciosem. Rywal padł na plecy. Zrobiłam kilka kroków w tył i przyjęłam pozycję obronną zastawiając się moimi ostrzami. Ogromne psisko sapnęło pod nosem i rzuciło się na mnie. Złapał mnie za głowę i zaczął ją zgniatać. Chwilę potem jednak ból zelżał, a wilkołak opuścił bezwładnie ręce. Wyjęłam ostrza z jego brzucha. Mój przeciwnik padł na ziemię.
Z niedaleka dobiegł mnie dźwięk jakiejś maszyny i czyjeś głosy. Pobiegłam w tamtą stroną. Pancerne drzwi były zamknięte i zabezpieczone kodem. Używając widzenia aury obserwowałam co się dzieje w pomieszczeniu przede mną. Okazało się, że to miejsce, które szukam. To tutaj znajduje się serce całej produkcji tego cholernego specyfiku. Było tam też kilku ludzi, pewnie uzależnionych od tego cholerstwa. Jeden z wampirów podszedł do drzwi. Schowałam się szybko w ciemnościach. Kiedy drzwi się otworzyły, a w przejściu stanął wampir w kitlu wyskoczyłam z ukrycia, rozprułam gościa i wykonując salto wpadłam do laboratorium.
- Intruz! Zatrzymać ją natychmiast!
- Alarm! Alarm!
- Zabić! Nie żałować środków!
- To Dhampir!
- Znajome krzyki. Jak miło…- Mruknęłam do siebie.
Wpadłam między wampiry i ludzi naćpanych specyfikiem Artemisa. W szybkim tempie załatwiłam największych osiłków, których żyły lada moment miały się rozerwać. Ostrza moich noży wypruwały flaki każdej napotkanej osobie. Zaczęłam wirować wokół własnej osi machając nożami. Słyszałam tylko krzyki i jęki bólu. Wokoło mnie latały głowy, odcięte ręce i nogi. Zamachnęłam się i wbiłam nóż w rozdziawione usta jednego z naukowców. Potem odcięłam mu głowę.
Jeden z wampirów przy pulpicie kontrolnym wduszał jakieś guziki, czuwał, aby produkcja nie została przerwana. Odepchnęłam go i rozpłatałam. Krew mocno trysnęła. Zamoczyłam w niej palec i podeszłam do ściany, na której zostawiłam wiadomość, dla Artemisa i oczywiście podpisałam się. Chciałam zniszczyć tą maszynę, ale nie mogłam się powstrzymać i zrezygnowałam z tego pomysłu. Miałam nadzieję, na dłuższą zabawę z tym bucem. Kiedy zobaczyłam, że jeszcze paru frajerów jest przy życiu, użyłam miotacza płomieni. W mgnieniu oka niemal wszystko stanęło w ogniu. W akompaniamencie krzyków i jęków ulotniłam się stamtąd jak kamfora.
Kilka godzin później miałam się spotkać z Severinem moim przełożonym i przyjacielem w jednym z nowojorskich barów. Prowadził go niejaki Maxwell. Plotka głosiła, że był on ponoć zmiennokształtnym. Jak było naprawdę nie miałam pojęcia. Zresztą co mnie to obchodziło. Usiadłam przy barze, obok wysokiego mężczyzny w gęstych czarnych włosach, ubranego w czarną kurtkę i szary golf. Barman nalał mi do kufla porcje krwi. Kiedy się tak przyjrzałam lokalowi stwierdziłam, że nie bardzo mi się tu podoba. Na ścianach fiolet, czerń ułożone w rąby. Białe sofy przy ścianach i jakieś szarpidruty na scenie. Severin spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami i lekko się uśmiechnął.
- Doskonała robota Rayne. Spisałaś się na medal. – Jego głos był ciepły i aksamitny.
- Nic takiego. Poćwiartowałam wszystkich jak zwykle.
- A te fajerwerki na koniec. Cały wieżowiec poszedł z dymem. Kiedy mówiliśmy o zniszczeniu maszyny nie mieliśmy na myśli całego budynku.
- Co? Zaraz? Chcesz powiedzieć, że ktoś wysadził w powietrze Empire Technology?- Spytałam bardzo zaskoczona.
- To nie byłaś ty?- Severin pobladł i wydawał się oszołomiony.
- Oczywiście, że nie ja. Zostawiłam tam wiadomość dla Artemisa. Nie było go tam.
- Coś tu nie gra… Jeśli nie ty to kto mógłby wysadzić jego firmę?- Mój przyjaciel był totalnie zagubiony.
- Może pojadę tam? Rozejrzę się. Wysyłaliście tam kogoś jeszcze?
- Nie, Rayne byłaś tam tylko ty.
- A może Artemis sam to wszystko puścił z dymem.
- Bzdura!- Severin rozbił szklankę whisky zgniatając ją w dłoniach. – Posłuchaj. Pojadę do siedziby Brimstone. Jak się czegoś dowiem dam ci znać. Nie angażuj się w to.
- Jak chcesz.- Odparłam popijając krew.
Severin wybiegł, a ja zostałam sama. Barman odebrał telefon i zaczął z kimś rozmawiać. Był nieco zaniepokojony.
- Nie będzie cię dzisiaj? Co się stało? A[/font]ha…- Na chwilę zamilkł i miałam wrażenie, jakby mnie obserwował, chociaż stał do mnie plecami.- Dobra rozumiem. W takim razie do zobaczenia Kaelu.
Jeśli Severin myśli, że sobie odpuszczę to się grubo myli. Rozwiążę tą sprawę na własną rękę. Nie lubię pytań bez odpowiedzi. Zapłaciłam za krew i wybiegłam z baru.
Koniec odcinka pierwszego
Mam na imię Piotr i uwielbiam opowiadania fantasy i o wampirach. Od kilku lat piszę własne opowiadania i wprawiam się. Zaczęło się od kontynuacji znanych seriali, czy gier komputerowych, później przyszła kolej na oryginalne fabuły. Liczę, że to opowiadanie przypadnie wam do gustu, a jeśli nie to też się nie obrażę. Jeśli mogę o coś prosić, to chciałbym usłyszeć Wasze opinię, bo cenię sobie konstruktywną krytykę i staram się poprawiać błędy w moich pracach. Robię tak od zawsze i póki co jeszcze źle na tym nie wyszedłem.
Tyle słowem w stępu, a teraz zapraszam do lektury.
Dziękuję i pozdrawiam.
Kael de Kvatch
Ścieżki krwi
Odcinek1: Zagubieni
Odcinek1: Zagubieni
Kael
Była mglista, zimna noc. Siedziałem na szczycie jednego z nowojorskich budynków. Nie byłem tu przypadkowo. Od jakiegoś miesiąca obserwowałem właściciela firmy mieszczącej się w owym budynku. Empire Technology słynęła z tego, że zajmowała się produkcją najbardziej zaawansowanych technologicznie urządzeń. Każdy to wiedział. Jednak prawda wyglądała zupełnie inaczej. Firmą tą zarządzał wampir imieniem Artemis. Krwiopijca handlował na lewo jakimś chemicznym badziewiem, które dawało ludziom nadludzką siłę, ale przy okazji robiło im niezłą sieczkę z mózgu.
Stałem na samej krawędzi zastanawiając się, czy mam wszystko co jest mi potrzebne. Wziąłem głęboki oddech i zdecydowanym krokiem zeskoczyłem z dachu. Chwyciłem się odstającego drąga i wpadłem przez okno rozbijając szybę. Wiedziałem, że alarm się nie włączy. Nie byłem sam w tej akcji.
Znajdowałem się w pomieszczeniu wielkości dwóch małych mieszkań. Otaczały mnie biurka, na których stały komputery. Ściany były białe. Wyszedłem stamtąd. Moim celem było znalezienie tajnej windy prowadzącej do ukrytego laboratorium. Czekał mnie spacer długim korytarzem, na którym leżał czerwony dywan. Za rolę jaką miałem odegrać, Oscara się nie spodziewałem, ale ze strony moich przyjaciół liczyłem na symboliczne „Dziękuję”. Było stanowczo za cicho. Byłem pewien, że w budynku ktoś jest. Skoncentrowałem się. Za drzwiami po mojej prawej stronie ktoś był.
- Raz, dwa… Trzech. Całkiem nieźle jak na początek.- Rzuciłem pod nosem.
Sięgnąłem do kieszeni czarnego płaszcza, aby upewnić się, że mam przy sobie kilka osikowych kołków. Miałem tylko dwa. Cóż… Pozostaje jeszcze siła fizyczna i inne umiejętności. Już chciałem rozwalić drzwi kopiąc w nie, kiedy usłyszałem jak trójka wampirów zaczęła rozmowę.
- Czy szef wie o tym, co się dzieje?
- Raczej nie… Pomyślałem, że nie należy go niepokoić.
- Musimy jak najszybciej znaleźć tę dziewczynę.
To co usłyszałem wprawiło mnie w osłupienie. Wyglądało na to, że nie tylko ja tu wtargnąłem. Nie czekając dłużej wyważyłem drzwi kopnięciem. Moim oczom ukazała się trójka krótko ściętych osobników w kruczo czarnych włosach, bladych twarzach i czerwonych oczach. Ubrani byli w czarne garnitury. Stali przy okrągłym, brązowym stole otoczonym krzesłami. Ściany pokoju były kremowe a na ścianach wisiały różne dyplomy i certyfikaty, oraz kilka zdjęć Artemisa. Miał on długie białe włosy. Twarz dwudziestokilkulatka i ciemnoniebieskie oczy.
- Ktoś ty?- Spytał wampir stojący z brzegu po mojej prawej stronie.
- Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale ja z reklamacją.- Odparłem z uśmieszkiem.
- Brać go!- Krzyknął wampir stojący po środku.
Dwójka krwiopijców ruszyła na mnie. Wyjąłem dwa kołki i zamachnąłem się na tego z prawej. Ten odchylił się robiąc unik. Ja obróciłem się i uniosłem nogę, po czym kopnąłem wampira z całej siły w klatkę piersiową. Drugi z wampirów rzucił się na mnie od tyłu i zawiesił się na mnie. Zablokował mnie całkowicie. Nie miałem jak się ruszyć.
Trzeci z nich podszedł i zabrał mi kołki. Potem stanął przede mną i zaczął mi się przyglądać swoimi pełnych żądzy krwi oczami. Wampir uśmiechnął się złowieszczo odsłaniając długie, ostre jak brzytwa zęby. Domyśliłem się co zamierza.
- A więc… Kim jesteś i kto cię przysłał?
- Moje nazwisko pewnie ci coś powie imię nie koniecznie.
- Przestań pieprzyć i gadaj!- Warknął przystawiając mi ostrze kołka do jabłka Adama.
- Nazywam się de Kvatch. Kael de Kvatch.
Oczy wampira rozwarły się szeroko ze zdumienia. Dłoń mu się zatrzęsła i omal nie upuścił kołka. Mój rozmówca schował zęby i uśmiechnął się chytrze.
- Syn wielkiego Maximiliena zawitał w te skromne progi?
- Zdziwiony?
Wampir zaczął krążyć po pokoju cały czas mi się przyglądając. Kołkiem uderzał o swoją drugą dłoń. Trzymający mnie krwiopijca ścisnął mnie nieco mocniej. Usłyszałem cichy jęk za plecami. Najprawdopodobniej uwierał go miecz.
- Brad. Ten koleś ma coś na plecach.
- Cholera…- Syknąłem.
- Sprawdź to.
Wampir sięgnął pod płaszcz i wyjął miecz św. Jerzego z pochwy. Poczułem jak ostrze przepływa koło mojego ucha. Drugi z moich przeciwników wziął go do ręki. Wampir cofnął się nieco i zamachnął się. Na szczęście po cichu wyszeptałem odpowiednią formułę i ostrze zajęło się niebieskim ogniem. Rękojeść miecza poparzyła dłoń napastnika.
- Jasna cholera!- Wrzasnął poparzony wampir.
- Idioto!- Krzyknął przywódca grupy.
Korzystając z zamieszania wyzwoliłem się z uścisku i pochwyciłem miecz przeturlawszy się po podłodze. Istoty nocy syknęły na mnie. Cofnąłem się do ściany. Machnąłem mieczem tworząc znak „X” płomienie uderzyły w jednego z moich przeciwników. Wampir zajął się ogniem i zawył z bólu. Ruszyłem na kolejnego i przebiłem jego serce. Wampir dostał drgawek po czym się spopielił.
- Ty draniu! – Warknął ten, który zwał się Brad.
- Czyżbyś żałował swoich kolegów wampirze?
- Nie… Skąd ten pomysł? Zależy mi na tym mieczu.
- W takim razie.- Skierowałem rękojeść w stronę wampira.- Bierz.
Brad spojrzał na mnie nieufnie. Kiedy ostrze przestało płonąć zdecydował się sięgnąć po mój oręż. Pochwycił miecz szybciej niż się spodziewałem. Zaczął go dokładnie oglądać. W ostrzu miecza dostrzegłem jego i moje odbicie. Brednie o tym, że wampiry nie mają odbicia w lustrze weszły już wszystkim w krew. Moje piwne oczy świeciły się przepełnione ekscytacją. Moje długie sięgające do ramion włosy były nieco potargane. Uśmiechnąłem się i zobaczyłem jak wampir zajął się ogniem i wrzeszcząc z bólu skonał zmieniając się w popiół.
Ruszyłem dalej. Skupiłem się na tym, aby wyczuć obecność największego skupiska wampirów. Po jakimś czasie udało się. Doszedłem do kremowej ściany z obrazem przedstawiającym… Mojego ojca. Blada twarz, kruczoczarne, długie kręcone włosy, niebieskie oczy, spiczasty nos, hiszpańska bródka. Gęba szydercy, kłamcy i mordercy. Nieraz już stawał mi na drodze i za każdym razem wychodził cało z opresji. Czekam z nadzieją na dzień, w którym staniemy oko w oko i w końcu go pokonam.
Uderzyłem pięścią w obraz i zrobiłem dziurę w ścianie. Zobaczyłem metalowe drzwi o obok nich czerwony guzik. Kiedy go wcisnąłem drzwi otworzyły się i wszedłem do windy. Zjeżdżając na dół zacząłem sobie przypominać wszystko co do tej pory mnie spotkało. Do pewnego momentu byłem zwykłym człowiekiem. Tak mi się przynajmniej wydawało. Maximilien za pomocą swych ksiąg wyciszył mój wampiryzm, abym dorastał jako normalny człowiek. Chciał mnie przywrócić w odpowiednim czasie. Niestety pech chciał, że stało się inaczej. Zostałem przywrócony nie przez tatusia, ale przez wampirzycę z innego cholernego wampirycznego rodu. Zbliżałem się do celu. Doszły mnie jakieś hałasy. Krzyki, błaganie o pomoc i czułem zapach spalenizny. Kiedy drzwi windy otworzyły się moim oczom ukazał się obraz płonących i poćwiartowanych wampirów, oraz ogromna maszyna, która wpuszczała jakiś zielono-granatowy płyn do szklanych menzurek. Wbiegłem do laboratorium powstrzymując rozprzestrzeniający się ogień.
Usłyszałem coś za moimi plecami. Odwróciłem się machając mieczem i przeciąłem jakiegoś mężczyznę na pół. Podszedłem do maszyny. Rozwaliłem pulpit sterujący i produkcja została zatrzymana. Ktoś zakasłał. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem rozpłatanego osobnika w zakrwawionym białym lekarskim kitlu. Podszedłem do niego. Uniósł dłoń, po czym palcem wskazał mi ścianę. Spojrzałem tam. Na ścianie widniał krwawy napis: Moim zadaniem jest zabicie was wszystkich. Nikt mi nie ucieknie. Z ramienia Brimstone wykonałam wyrok. Rayne.
Po przeczytaniu napisu, byłem pewien, że Rayne była osobą, o której mówiły wampiry, z którymi walczyłem. Artemisa niestety nie było tutaj. Szkoda.
- Ona… Ona… Dhampir. Dhampir…- Jęczał rozpłatany krwiopijca.
- Pół- człowiek pół-wampir? Ciekawe…
Zamachnąłem się mieczem i odciąłem wampirowi głowę. Wyjąłem z kieszeni płaszcza specjalnie przyszykowany ładunek wybuchowy, który przyczepiłem do maszyny produkcyjnej. Wziąłem kilka ampułek preparatu, który produkował Artemis. Przyszykowałem detonator i wychodząc w noc uaktywniłem zapalnik. Jasne światło ognia rozświetliło okolicę a szyby w pobliskich budynkach i samochodach popękały. Wybuch wywołał lekkie trzęsienie, które po chwili ustało. Znikając w mroku słyszałem wycie syren i dźwięki alarmów samochodowych. Wyjąłem telefon i wybrałem numer.
- Halo?
- Alex? Wykonałem zadanie. Powiedz mi… Słyszałeś może o czymś co nazywa się Brmistone?
- Spotkajmy się w siedzibie organizacji. Opowiem ci wszystko.
Rayne
Noc nad Nowym Jorkiem była mglista jak jasna cholera. Przekradałam się ukradkiem bocznymi wąskimi uliczkami. Moje rude włosy falowały na lekkim wietrze. Cieszyłam się, że nie padało. Znajdowałam się w zaułku niedaleko budynku Empire Technology. Rozejrzałam się uważnie. Przy tylnym wejściu do firmy stało jakichś dwóch osiłków. Schowałam moje miecze w miejscu, gdzie w razie czego szybko mogłam się dostać. Poprawiłam swój obcisły czarno-czerwony kombinezon i skierowałam się do owych goryli. Spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, a potem co mnie wcale nie zdziwiło z pożądaniem. Swoim rubinowym spojrzeniem zniewalałam każdego mężczyznę.
- Co tu robisz laska?- Spytał pierwszy grubym głosem. Wyglądał jakby nic nie jadł, a zażywał tylko końskie dawki sterydów. Na jego ohydnie ogromnych mięśniach było widać błękitne żyły. Miał na sobie czarne spodnie i bezrękawnik.
- Co się głupio pytasz. Przyszła dotrzymać towarzystwa.- Odparł drugi bardzo chrapliwym głosem był ubrany podobnie jak pierwszy z tym, że miał normalną budowę ciała.
- Przepraszam was chłopcy. Ja do szefa. Jest może?
- Chodzi ci o Artemisa? Wyszedł.- Odparł osiłek.
- Cóż. Będę musiała zadowolić się wami.- Powiedziałam podchodząc do wampira normalnej budowy. Dopiero w tedy zorientowałam się, że osiłek jest zwykłym śmiertelnikiem.- Skoro Artemis nie chce się zbawić to może wy…- Kontynuowałam delikatnie muskając skórę wampira.
- Skoro tak ładnie prosisz.- Powiedział wampir chwytając mnie za tyłek.- Mike zajmij się tu wszystkim. Wracam za chwilę.
- Nie za taką chwilę ogierze.- Odparłam i zaciągnęłam go do miejsca, gdzie miałam schowane miecze.
Ochroniarz przycisnął mnie do ściany i zaczął mnie całować. Moja dłoń zaczęła wędrować po jego ciele. Wampir skierował usta na moją szyję w tedy ja odchyliłam jego głowę i wgryzłam się w niego, po czym oderwałam głowę. Wampir padł na ziemią a z szyi trysnęła krew.
- Kurt? Wszystko w porządku?- Zawołał mięśniak.
Kiedy zbliżał się do miejsca, gdzie stałam chwyciłam za moje miecze i kilkoma zgrabnymi ruchami rozpłatałam go na części. Żal mi było tylko, że musiałam tak postąpić z człowiekiem. Po załatwieniu ochroniarzy czekało mnie kolejne zadanie. Rozwaliłam drzwi wejściowe i skierowałam się schodami na dół. Na mojej drodze stanął kolejny przeciwnik. Moim oczom ukazał się wielki wilkołak. Miał srebrne futro i czarne jak noc ślepia. Ruszył na mnie wściekły. Wyskoczyłam w górę i wylądowałam za jego plecami. Podcięłam go szybkim, zwinnym ciosem. Rywal padł na plecy. Zrobiłam kilka kroków w tył i przyjęłam pozycję obronną zastawiając się moimi ostrzami. Ogromne psisko sapnęło pod nosem i rzuciło się na mnie. Złapał mnie za głowę i zaczął ją zgniatać. Chwilę potem jednak ból zelżał, a wilkołak opuścił bezwładnie ręce. Wyjęłam ostrza z jego brzucha. Mój przeciwnik padł na ziemię.
Z niedaleka dobiegł mnie dźwięk jakiejś maszyny i czyjeś głosy. Pobiegłam w tamtą stroną. Pancerne drzwi były zamknięte i zabezpieczone kodem. Używając widzenia aury obserwowałam co się dzieje w pomieszczeniu przede mną. Okazało się, że to miejsce, które szukam. To tutaj znajduje się serce całej produkcji tego cholernego specyfiku. Było tam też kilku ludzi, pewnie uzależnionych od tego cholerstwa. Jeden z wampirów podszedł do drzwi. Schowałam się szybko w ciemnościach. Kiedy drzwi się otworzyły, a w przejściu stanął wampir w kitlu wyskoczyłam z ukrycia, rozprułam gościa i wykonując salto wpadłam do laboratorium.
- Intruz! Zatrzymać ją natychmiast!
- Alarm! Alarm!
- Zabić! Nie żałować środków!
- To Dhampir!
- Znajome krzyki. Jak miło…- Mruknęłam do siebie.
Wpadłam między wampiry i ludzi naćpanych specyfikiem Artemisa. W szybkim tempie załatwiłam największych osiłków, których żyły lada moment miały się rozerwać. Ostrza moich noży wypruwały flaki każdej napotkanej osobie. Zaczęłam wirować wokół własnej osi machając nożami. Słyszałam tylko krzyki i jęki bólu. Wokoło mnie latały głowy, odcięte ręce i nogi. Zamachnęłam się i wbiłam nóż w rozdziawione usta jednego z naukowców. Potem odcięłam mu głowę.
Jeden z wampirów przy pulpicie kontrolnym wduszał jakieś guziki, czuwał, aby produkcja nie została przerwana. Odepchnęłam go i rozpłatałam. Krew mocno trysnęła. Zamoczyłam w niej palec i podeszłam do ściany, na której zostawiłam wiadomość, dla Artemisa i oczywiście podpisałam się. Chciałam zniszczyć tą maszynę, ale nie mogłam się powstrzymać i zrezygnowałam z tego pomysłu. Miałam nadzieję, na dłuższą zabawę z tym bucem. Kiedy zobaczyłam, że jeszcze paru frajerów jest przy życiu, użyłam miotacza płomieni. W mgnieniu oka niemal wszystko stanęło w ogniu. W akompaniamencie krzyków i jęków ulotniłam się stamtąd jak kamfora.
Kilka godzin później miałam się spotkać z Severinem moim przełożonym i przyjacielem w jednym z nowojorskich barów. Prowadził go niejaki Maxwell. Plotka głosiła, że był on ponoć zmiennokształtnym. Jak było naprawdę nie miałam pojęcia. Zresztą co mnie to obchodziło. Usiadłam przy barze, obok wysokiego mężczyzny w gęstych czarnych włosach, ubranego w czarną kurtkę i szary golf. Barman nalał mi do kufla porcje krwi. Kiedy się tak przyjrzałam lokalowi stwierdziłam, że nie bardzo mi się tu podoba. Na ścianach fiolet, czerń ułożone w rąby. Białe sofy przy ścianach i jakieś szarpidruty na scenie. Severin spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami i lekko się uśmiechnął.
- Doskonała robota Rayne. Spisałaś się na medal. – Jego głos był ciepły i aksamitny.
- Nic takiego. Poćwiartowałam wszystkich jak zwykle.
- A te fajerwerki na koniec. Cały wieżowiec poszedł z dymem. Kiedy mówiliśmy o zniszczeniu maszyny nie mieliśmy na myśli całego budynku.
- Co? Zaraz? Chcesz powiedzieć, że ktoś wysadził w powietrze Empire Technology?- Spytałam bardzo zaskoczona.
- To nie byłaś ty?- Severin pobladł i wydawał się oszołomiony.
- Oczywiście, że nie ja. Zostawiłam tam wiadomość dla Artemisa. Nie było go tam.
- Coś tu nie gra… Jeśli nie ty to kto mógłby wysadzić jego firmę?- Mój przyjaciel był totalnie zagubiony.
- Może pojadę tam? Rozejrzę się. Wysyłaliście tam kogoś jeszcze?
- Nie, Rayne byłaś tam tylko ty.
- A może Artemis sam to wszystko puścił z dymem.
- Bzdura!- Severin rozbił szklankę whisky zgniatając ją w dłoniach. – Posłuchaj. Pojadę do siedziby Brimstone. Jak się czegoś dowiem dam ci znać. Nie angażuj się w to.
- Jak chcesz.- Odparłam popijając krew.
Severin wybiegł, a ja zostałam sama. Barman odebrał telefon i zaczął z kimś rozmawiać. Był nieco zaniepokojony.
- Nie będzie cię dzisiaj? Co się stało? A[/font]ha…- Na chwilę zamilkł i miałam wrażenie, jakby mnie obserwował, chociaż stał do mnie plecami.- Dobra rozumiem. W takim razie do zobaczenia Kaelu.
Jeśli Severin myśli, że sobie odpuszczę to się grubo myli. Rozwiążę tą sprawę na własną rękę. Nie lubię pytań bez odpowiedzi. Zapłaciłam za krew i wybiegłam z baru.
Koniec odcinka pierwszego