Via Appia - Forum

Pełna wersja: Ścieżki krwi- Inspiracja grą BloodRayne i nie tylko
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
Witam Smile

Mam na imię Piotr i uwielbiam opowiadania fantasy i o wampirach. Od kilku lat piszę własne opowiadania i wprawiam się. Zaczęło się od kontynuacji znanych seriali, czy gier komputerowych, później przyszła kolej na oryginalne fabuły. Liczę, że to opowiadanie przypadnie wam do gustu, a jeśli nie to też się nie obrażę. Jeśli mogę o coś prosić, to chciałbym usłyszeć Wasze opinię, bo cenię sobie konstruktywną krytykę i staram się poprawiać błędy w moich pracach. Robię tak od zawsze i póki co jeszcze źle na tym nie wyszedłem.

Tyle słowem w stępu, a teraz zapraszam do lektury.
Dziękuję i pozdrawiam.
Kael de Kvatch


Ścieżki krwi
Odcinek1: Zagubieni


Kael


Była mglista, zimna noc. Siedziałem na szczycie jednego z nowojorskich budynków. Nie byłem tu przypadkowo. Od jakiegoś miesiąca obserwowałem właściciela firmy mieszczącej się w owym budynku. Empire Technology słynęła z tego, że zajmowała się produkcją najbardziej zaawansowanych technologicznie urządzeń. Każdy to wiedział. Jednak prawda wyglądała zupełnie inaczej. Firmą tą zarządzał wampir imieniem Artemis. Krwiopijca handlował na lewo jakimś chemicznym badziewiem, które dawało ludziom nadludzką siłę, ale przy okazji robiło im niezłą sieczkę z mózgu.
Stałem na samej krawędzi zastanawiając się, czy mam wszystko co jest mi potrzebne. Wziąłem głęboki oddech i zdecydowanym krokiem zeskoczyłem z dachu. Chwyciłem się odstającego drąga i wpadłem przez okno rozbijając szybę. Wiedziałem, że alarm się nie włączy. Nie byłem sam w tej akcji.
Znajdowałem się w pomieszczeniu wielkości dwóch małych mieszkań. Otaczały mnie biurka, na których stały komputery. Ściany były białe. Wyszedłem stamtąd. Moim celem było znalezienie tajnej windy prowadzącej do ukrytego laboratorium. Czekał mnie spacer długim korytarzem, na którym leżał czerwony dywan. Za rolę jaką miałem odegrać, Oscara się nie spodziewałem, ale ze strony moich przyjaciół liczyłem na symboliczne „Dziękuję”. Było stanowczo za cicho. Byłem pewien, że w budynku ktoś jest. Skoncentrowałem się. Za drzwiami po mojej prawej stronie ktoś był.

- Raz, dwa… Trzech. Całkiem nieźle jak na początek.- Rzuciłem pod nosem.

Sięgnąłem do kieszeni czarnego płaszcza, aby upewnić się, że mam przy sobie kilka osikowych kołków. Miałem tylko dwa. Cóż… Pozostaje jeszcze siła fizyczna i inne umiejętności. Już chciałem rozwalić drzwi kopiąc w nie, kiedy usłyszałem jak trójka wampirów zaczęła rozmowę.

- Czy szef wie o tym, co się dzieje?
- Raczej nie… Pomyślałem, że nie należy go niepokoić.
- Musimy jak najszybciej znaleźć tę dziewczynę.

To co usłyszałem wprawiło mnie w osłupienie. Wyglądało na to, że nie tylko ja tu wtargnąłem. Nie czekając dłużej wyważyłem drzwi kopnięciem. Moim oczom ukazała się trójka krótko ściętych osobników w kruczo czarnych włosach, bladych twarzach i czerwonych oczach. Ubrani byli w czarne garnitury. Stali przy okrągłym, brązowym stole otoczonym krzesłami. Ściany pokoju były kremowe a na ścianach wisiały różne dyplomy i certyfikaty, oraz kilka zdjęć Artemisa. Miał on długie białe włosy. Twarz dwudziestokilkulatka i ciemnoniebieskie oczy.

- Ktoś ty?- Spytał wampir stojący z brzegu po mojej prawej stronie.
- Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale ja z reklamacją.- Odparłem z uśmieszkiem.
- Brać go!- Krzyknął wampir stojący po środku.

Dwójka krwiopijców ruszyła na mnie. Wyjąłem dwa kołki i zamachnąłem się na tego z prawej. Ten odchylił się robiąc unik. Ja obróciłem się i uniosłem nogę, po czym kopnąłem wampira z całej siły w klatkę piersiową. Drugi z wampirów rzucił się na mnie od tyłu i zawiesił się na mnie. Zablokował mnie całkowicie. Nie miałem jak się ruszyć.
Trzeci z nich podszedł i zabrał mi kołki. Potem stanął przede mną i zaczął mi się przyglądać swoimi pełnych żądzy krwi oczami. Wampir uśmiechnął się złowieszczo odsłaniając długie, ostre jak brzytwa zęby. Domyśliłem się co zamierza.

- A więc… Kim jesteś i kto cię przysłał?
- Moje nazwisko pewnie ci coś powie imię nie koniecznie.
- Przestań pieprzyć i gadaj!- Warknął przystawiając mi ostrze kołka do jabłka Adama.
- Nazywam się de Kvatch. Kael de Kvatch.

Oczy wampira rozwarły się szeroko ze zdumienia. Dłoń mu się zatrzęsła i omal nie upuścił kołka. Mój rozmówca schował zęby i uśmiechnął się chytrze.

- Syn wielkiego Maximiliena zawitał w te skromne progi?
- Zdziwiony?

Wampir zaczął krążyć po pokoju cały czas mi się przyglądając. Kołkiem uderzał o swoją drugą dłoń. Trzymający mnie krwiopijca ścisnął mnie nieco mocniej. Usłyszałem cichy jęk za plecami. Najprawdopodobniej uwierał go miecz.

- Brad. Ten koleś ma coś na plecach.
- Cholera…- Syknąłem.
- Sprawdź to.

Wampir sięgnął pod płaszcz i wyjął miecz św. Jerzego z pochwy. Poczułem jak ostrze przepływa koło mojego ucha. Drugi z moich przeciwników wziął go do ręki. Wampir cofnął się nieco i zamachnął się. Na szczęście po cichu wyszeptałem odpowiednią formułę i ostrze zajęło się niebieskim ogniem. Rękojeść miecza poparzyła dłoń napastnika.

- Jasna cholera!- Wrzasnął poparzony wampir.
- Idioto!- Krzyknął przywódca grupy.

Korzystając z zamieszania wyzwoliłem się z uścisku i pochwyciłem miecz przeturlawszy się po podłodze. Istoty nocy syknęły na mnie. Cofnąłem się do ściany. Machnąłem mieczem tworząc znak „X” płomienie uderzyły w jednego z moich przeciwników. Wampir zajął się ogniem i zawył z bólu. Ruszyłem na kolejnego i przebiłem jego serce. Wampir dostał drgawek po czym się spopielił.

- Ty draniu! – Warknął ten, który zwał się Brad.
- Czyżbyś żałował swoich kolegów wampirze?
- Nie… Skąd ten pomysł? Zależy mi na tym mieczu.
- W takim razie.- Skierowałem rękojeść w stronę wampira.- Bierz.

Brad spojrzał na mnie nieufnie. Kiedy ostrze przestało płonąć zdecydował się sięgnąć po mój oręż. Pochwycił miecz szybciej niż się spodziewałem. Zaczął go dokładnie oglądać. W ostrzu miecza dostrzegłem jego i moje odbicie. Brednie o tym, że wampiry nie mają odbicia w lustrze weszły już wszystkim w krew. Moje piwne oczy świeciły się przepełnione ekscytacją. Moje długie sięgające do ramion włosy były nieco potargane. Uśmiechnąłem się i zobaczyłem jak wampir zajął się ogniem i wrzeszcząc z bólu skonał zmieniając się w popiół.
Ruszyłem dalej. Skupiłem się na tym, aby wyczuć obecność największego skupiska wampirów. Po jakimś czasie udało się. Doszedłem do kremowej ściany z obrazem przedstawiającym… Mojego ojca. Blada twarz, kruczoczarne, długie kręcone włosy, niebieskie oczy, spiczasty nos, hiszpańska bródka. Gęba szydercy, kłamcy i mordercy. Nieraz już stawał mi na drodze i za każdym razem wychodził cało z opresji. Czekam z nadzieją na dzień, w którym staniemy oko w oko i w końcu go pokonam.
Uderzyłem pięścią w obraz i zrobiłem dziurę w ścianie. Zobaczyłem metalowe drzwi o obok nich czerwony guzik. Kiedy go wcisnąłem drzwi otworzyły się i wszedłem do windy. Zjeżdżając na dół zacząłem sobie przypominać wszystko co do tej pory mnie spotkało. Do pewnego momentu byłem zwykłym człowiekiem. Tak mi się przynajmniej wydawało. Maximilien za pomocą swych ksiąg wyciszył mój wampiryzm, abym dorastał jako normalny człowiek. Chciał mnie przywrócić w odpowiednim czasie. Niestety pech chciał, że stało się inaczej. Zostałem przywrócony nie przez tatusia, ale przez wampirzycę z innego cholernego wampirycznego rodu. Zbliżałem się do celu. Doszły mnie jakieś hałasy. Krzyki, błaganie o pomoc i czułem zapach spalenizny. Kiedy drzwi windy otworzyły się moim oczom ukazał się obraz płonących i poćwiartowanych wampirów, oraz ogromna maszyna, która wpuszczała jakiś zielono-granatowy płyn do szklanych menzurek. Wbiegłem do laboratorium powstrzymując rozprzestrzeniający się ogień.
Usłyszałem coś za moimi plecami. Odwróciłem się machając mieczem i przeciąłem jakiegoś mężczyznę na pół. Podszedłem do maszyny. Rozwaliłem pulpit sterujący i produkcja została zatrzymana. Ktoś zakasłał. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem rozpłatanego osobnika w zakrwawionym białym lekarskim kitlu. Podszedłem do niego. Uniósł dłoń, po czym palcem wskazał mi ścianę. Spojrzałem tam. Na ścianie widniał krwawy napis: Moim zadaniem jest zabicie was wszystkich. Nikt mi nie ucieknie. Z ramienia Brimstone wykonałam wyrok. Rayne.
Po przeczytaniu napisu, byłem pewien, że Rayne była osobą, o której mówiły wampiry, z którymi walczyłem. Artemisa niestety nie było tutaj. Szkoda.

- Ona… Ona… Dhampir. Dhampir…- Jęczał rozpłatany krwiopijca.
- Pół- człowiek pół-wampir? Ciekawe…

Zamachnąłem się mieczem i odciąłem wampirowi głowę. Wyjąłem z kieszeni płaszcza specjalnie przyszykowany ładunek wybuchowy, który przyczepiłem do maszyny produkcyjnej. Wziąłem kilka ampułek preparatu, który produkował Artemis. Przyszykowałem detonator i wychodząc w noc uaktywniłem zapalnik. Jasne światło ognia rozświetliło okolicę a szyby w pobliskich budynkach i samochodach popękały. Wybuch wywołał lekkie trzęsienie, które po chwili ustało. Znikając w mroku słyszałem wycie syren i dźwięki alarmów samochodowych. Wyjąłem telefon i wybrałem numer.

- Halo?
- Alex? Wykonałem zadanie. Powiedz mi… Słyszałeś może o czymś co nazywa się Brmistone?
- Spotkajmy się w siedzibie organizacji. Opowiem ci wszystko.



Rayne



Noc nad Nowym Jorkiem była mglista jak jasna cholera. Przekradałam się ukradkiem bocznymi wąskimi uliczkami. Moje rude włosy falowały na lekkim wietrze. Cieszyłam się, że nie padało. Znajdowałam się w zaułku niedaleko budynku Empire Technology. Rozejrzałam się uważnie. Przy tylnym wejściu do firmy stało jakichś dwóch osiłków. Schowałam moje miecze w miejscu, gdzie w razie czego szybko mogłam się dostać. Poprawiłam swój obcisły czarno-czerwony kombinezon i skierowałam się do owych goryli. Spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, a potem co mnie wcale nie zdziwiło z pożądaniem. Swoim rubinowym spojrzeniem zniewalałam każdego mężczyznę.

- Co tu robisz laska?- Spytał pierwszy grubym głosem. Wyglądał jakby nic nie jadł, a zażywał tylko końskie dawki sterydów. Na jego ohydnie ogromnych mięśniach było widać błękitne żyły. Miał na sobie czarne spodnie i bezrękawnik.
- Co się głupio pytasz. Przyszła dotrzymać towarzystwa.- Odparł drugi bardzo chrapliwym głosem był ubrany podobnie jak pierwszy z tym, że miał normalną budowę ciała.
- Przepraszam was chłopcy. Ja do szefa. Jest może?
- Chodzi ci o Artemisa? Wyszedł.- Odparł osiłek.
- Cóż. Będę musiała zadowolić się wami.- Powiedziałam podchodząc do wampira normalnej budowy. Dopiero w tedy zorientowałam się, że osiłek jest zwykłym śmiertelnikiem.- Skoro Artemis nie chce się zbawić to może wy…- Kontynuowałam delikatnie muskając skórę wampira.
- Skoro tak ładnie prosisz.- Powiedział wampir chwytając mnie za tyłek.- Mike zajmij się tu wszystkim. Wracam za chwilę.
- Nie za taką chwilę ogierze.- Odparłam i zaciągnęłam go do miejsca, gdzie miałam schowane miecze.

Ochroniarz przycisnął mnie do ściany i zaczął mnie całować. Moja dłoń zaczęła wędrować po jego ciele. Wampir skierował usta na moją szyję w tedy ja odchyliłam jego głowę i wgryzłam się w niego, po czym oderwałam głowę. Wampir padł na ziemią a z szyi trysnęła krew.

- Kurt? Wszystko w porządku?- Zawołał mięśniak.

Kiedy zbliżał się do miejsca, gdzie stałam chwyciłam za moje miecze i kilkoma zgrabnymi ruchami rozpłatałam go na części. Żal mi było tylko, że musiałam tak postąpić z człowiekiem. Po załatwieniu ochroniarzy czekało mnie kolejne zadanie. Rozwaliłam drzwi wejściowe i skierowałam się schodami na dół. Na mojej drodze stanął kolejny przeciwnik. Moim oczom ukazał się wielki wilkołak. Miał srebrne futro i czarne jak noc ślepia. Ruszył na mnie wściekły. Wyskoczyłam w górę i wylądowałam za jego plecami. Podcięłam go szybkim, zwinnym ciosem. Rywal padł na plecy. Zrobiłam kilka kroków w tył i przyjęłam pozycję obronną zastawiając się moimi ostrzami. Ogromne psisko sapnęło pod nosem i rzuciło się na mnie. Złapał mnie za głowę i zaczął ją zgniatać. Chwilę potem jednak ból zelżał, a wilkołak opuścił bezwładnie ręce. Wyjęłam ostrza z jego brzucha. Mój przeciwnik padł na ziemię.
Z niedaleka dobiegł mnie dźwięk jakiejś maszyny i czyjeś głosy. Pobiegłam w tamtą stroną. Pancerne drzwi były zamknięte i zabezpieczone kodem. Używając widzenia aury obserwowałam co się dzieje w pomieszczeniu przede mną. Okazało się, że to miejsce, które szukam. To tutaj znajduje się serce całej produkcji tego cholernego specyfiku. Było tam też kilku ludzi, pewnie uzależnionych od tego cholerstwa. Jeden z wampirów podszedł do drzwi. Schowałam się szybko w ciemnościach. Kiedy drzwi się otworzyły, a w przejściu stanął wampir w kitlu wyskoczyłam z ukrycia, rozprułam gościa i wykonując salto wpadłam do laboratorium.

- Intruz! Zatrzymać ją natychmiast!
- Alarm! Alarm!
- Zabić! Nie żałować środków!
- To Dhampir!
- Znajome krzyki. Jak miło…- Mruknęłam do siebie.

Wpadłam między wampiry i ludzi naćpanych specyfikiem Artemisa. W szybkim tempie załatwiłam największych osiłków, których żyły lada moment miały się rozerwać. Ostrza moich noży wypruwały flaki każdej napotkanej osobie. Zaczęłam wirować wokół własnej osi machając nożami. Słyszałam tylko krzyki i jęki bólu. Wokoło mnie latały głowy, odcięte ręce i nogi. Zamachnęłam się i wbiłam nóż w rozdziawione usta jednego z naukowców. Potem odcięłam mu głowę.
Jeden z wampirów przy pulpicie kontrolnym wduszał jakieś guziki, czuwał, aby produkcja nie została przerwana. Odepchnęłam go i rozpłatałam. Krew mocno trysnęła. Zamoczyłam w niej palec i podeszłam do ściany, na której zostawiłam wiadomość, dla Artemisa i oczywiście podpisałam się. Chciałam zniszczyć tą maszynę, ale nie mogłam się powstrzymać i zrezygnowałam z tego pomysłu. Miałam nadzieję, na dłuższą zabawę z tym bucem. Kiedy zobaczyłam, że jeszcze paru frajerów jest przy życiu, użyłam miotacza płomieni. W mgnieniu oka niemal wszystko stanęło w ogniu. W akompaniamencie krzyków i jęków ulotniłam się stamtąd jak kamfora.

Kilka godzin później miałam się spotkać z Severinem moim przełożonym i przyjacielem w jednym z nowojorskich barów. Prowadził go niejaki Maxwell. Plotka głosiła, że był on ponoć zmiennokształtnym. Jak było naprawdę nie miałam pojęcia. Zresztą co mnie to obchodziło. Usiadłam przy barze, obok wysokiego mężczyzny w gęstych czarnych włosach, ubranego w czarną kurtkę i szary golf. Barman nalał mi do kufla porcje krwi. Kiedy się tak przyjrzałam lokalowi stwierdziłam, że nie bardzo mi się tu podoba. Na ścianach fiolet, czerń ułożone w rąby. Białe sofy przy ścianach i jakieś szarpidruty na scenie. Severin spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami i lekko się uśmiechnął.

- Doskonała robota Rayne. Spisałaś się na medal. – Jego głos był ciepły i aksamitny.
- Nic takiego. Poćwiartowałam wszystkich jak zwykle.
- A te fajerwerki na koniec. Cały wieżowiec poszedł z dymem. Kiedy mówiliśmy o zniszczeniu maszyny nie mieliśmy na myśli całego budynku.
- Co? Zaraz? Chcesz powiedzieć, że ktoś wysadził w powietrze Empire Technology?- Spytałam bardzo zaskoczona.
- To nie byłaś ty?- Severin pobladł i wydawał się oszołomiony.
- Oczywiście, że nie ja. Zostawiłam tam wiadomość dla Artemisa. Nie było go tam.
- Coś tu nie gra… Jeśli nie ty to kto mógłby wysadzić jego firmę?- Mój przyjaciel był totalnie zagubiony.
- Może pojadę tam? Rozejrzę się. Wysyłaliście tam kogoś jeszcze?
- Nie, Rayne byłaś tam tylko ty.
- A może Artemis sam to wszystko puścił z dymem.
- Bzdura!- Severin rozbił szklankę whisky zgniatając ją w dłoniach. – Posłuchaj. Pojadę do siedziby Brimstone. Jak się czegoś dowiem dam ci znać. Nie angażuj się w to.
- Jak chcesz.- Odparłam popijając krew.

Severin wybiegł, a ja zostałam sama. Barman odebrał telefon i zaczął z kimś rozmawiać. Był nieco zaniepokojony.

- Nie będzie cię dzisiaj? Co się stało? A[/font]ha…- Na chwilę zamilkł i miałam wrażenie, jakby mnie obserwował, chociaż stał do mnie plecami.- Dobra rozumiem. W takim razie do zobaczenia Kaelu.

Jeśli Severin myśli, że sobie odpuszczę to się grubo myli. Rozwiążę tą sprawę na własną rękę. Nie lubię pytań bez odpowiedzi. Zapłaciłam za krew i wybiegłam z baru.

Koniec odcinka pierwszego
Cytat:zdecydowanym krokiem zeskoczyłem z dachu.
zeskakujesz krokami? Smile
Cytat:Cóż… Pozostaje jeszcze siła fizyczna i inne umiejętności.
nie podoba mi się to zdanie, Nie lubię go. A tak po prawdzie, to według mnie nie pasuje do typu narracji - myślisz, że jak ktoś robi tego typu akcje, to myśli "Mam tylko dwa naboje, to nic, nadludzką siłą wyrwę im karabiny maszynowe i skopię tyłki ręcznie"? Wink Wywaliłabym to zdanko.
Cytat: Miał on długie białe włosy. Twarz dwudziestokilkulatka i ciemnoniebieskie oczy.
można z tego spokojnie zrobić jedno zdanie.
Cytat:Ja obróciłem się i uniosłem nogę, po czym kopnąłem wampira z całej siły w klatkę piersiową.
jeśli naprawdę podnosił tą nogę tak długo, że aż trzeba to odnotować, to znaczy, że już jest martwy. Pokreśloną część proponuję usunąć.
Cytat:Zablokował mnie całkowicie. Nie miałem jak się ruszyć.
te dwa zdania to to samo, po co powtarzać informacje, i to bezpośrednio po sobie?
Cytat:Moje nazwisko pewnie ci coś powie, imię nie koniecznie
przecinek.
Cytat:Warknął przystawiając mi ostrze kołka do jabłka Adama.
fajnie, że umiesz nazwać części ciała, ale nawet gdybym była superbohaterem, nie zastanawiałabym się, czy to była prawa czy lewa tętnica szyjna, tchawica czy inne ustrojstwo. Wystarczy "do szyi", imho.
Cytat: pochwyciłem miecz, przeturlawszy się po podłodze.
Cytat:Machnąłem mieczem, tworząc znak „X” .Płomienie uderzyły w jednego z moich przeciwników.
Cytat:Wampir dostał drgawek, po czym się spopielił.
Cytat:Moje piwne oczy świeciły się przepełnione ekscytacją. Moje długie sięgające do ramion włosy były nieco potargane.
ten koleś to jakiś narcyz? W takim momencie zachwycać się swoim odbiciem?
Cytat:Doszedłem do kremowej ściany z obrazem przedstawiającym… Mojego ojca.
Wielokropek niepotrzebny. Serio.
Cytat:Krzyki, błaganie o pomoc i czułem zapach spalenizny.
bez "czułem".
Cytat: Wybuch wywołał lekkie trzęsienie, które po chwili ustało.
wybuch o takiej sile musiałby od razu rozwalić kilka sąsiednich budynków, jeśli nie ulic, a sądzę, że bohater miałby chociaż na tyle rozsądku, żeby nie robić aż takiego zamieszania.
Cytat:Moje rude włosy falowały na lekkim wietrze.
znowu jakiś diabelny narcyz.
Cytat:w tedy
wtedy.
Cytat:Ochroniarz przycisnął mnie do ściany i zaczął mnie całować.
powtórzenie.

W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że masz poważny problem z interpunkcją. Na początku było dobrze, nie wiem, co się stało, że nagle połknąłeś tyle przecinków. Sad
Cytat:Na mojej drodze stanął kolejny przeciwnik. Moim oczom ukazał się wielki wilkołak.
powtórzenie.
Cytat: Okazało się, że to miejsce, którego szukam
Cytat:Koniec odcinka pierwszego
wow, nie wiedziałam, że oglądam serial Big Grin

Podsumowując: interpunkcja odmówiła ci współpracy, niekiedy trochę niezgrabne zdania się trafiły.
Sądzę, że po wygładzeniu to będzie całkiem zgrabnie napisany tekst, pomimo tego, że nie przepadam za wampirami i tym całym zamieszaniem wokół nich, jak również za tego typu grami.

Fajnie, że w końcu ktoś z Neona "wstawił się" tutaj - za to masz dwa dodatkowe punkty.
Pozdrawiam.

P.S. Tam, gdzie pod cytatami nie ma uwag, chodzi o interpunkcję.
Dzięki za opinię Wink postaram się uważać. Wiem, że jestem już na tyle stary, że dysleksją nie mam się co zasłaniać, ale od czasu do czasu nie daje mi ona żyć jak widać w załączonym wyżej tekście.

Co do tego, że nie wiedziałaś, iż "oglądasz" serial, to na początku jest napisane Odcinek 1: Zagubieni.

Co do owego narcyzmu. Powiedzmy, że nie miałem jakoś odpowiedniego momentu na jego opis, a przecież ważne jest jak wygląda główny bohater. Nie nazwałbym go narcyzem. Chłopak sporo przeszedł w moich poprzednich pracach. Jeśli chodzi i postać Rayne, to znam ją tylko z gry więc przy niej czeka mnie trochę więcej roboty. Opis wybuchu fakt nieco przesadzony, jednak jeśli chodzi o Kaela bywa spontaniczny.


Swoją drogą przed wstawieniem tekstu tutaj czytałem go kilka razy i nie wychwyciłem wszystkich błędów. Nad fragmentem z które/którego też się zastanawiałem widać podjąłem złą decyzję.

Chyba zatrudnię korektora Big Grin

Dzięki i pozdrawiam Smile

Oto kolejna odsłona pisanej przeze mnie historii, mam nadzieję, że się spodoba i jak zwykle liczę na opinie i cenne wskazówki.

Dziękuję i zapraszam do lektury Smile







Odcinek2: Krwawy szał


Rayne


O eksplozji mówiło się dosłownie wszędzie. Przechodząc obok sklepu elektronicznego, gdzie na wystawie były telewizory natknęłam się na fragment specjalnego wydania wiadomości. Przed kamerą stała wysoka blondynka z piwnymi oczami, ubrana w szarą garsonkę. W ręku trzymała mikrofon z cyfrą pięć. Tuż za nią grupa strażaków ogarniała cały burdel.

- Wysadzenie budynku Empire Technology wstrząsnęło miastem. Policja jednoznacznie stwierdziła, że był to zamach bombowy. Celem zamachowca nie było wysadzenie budynku, lecz zabicie jego właściciela. Artemisa Krugera nie było w budynku w czasie zamachu. W tej chwili jednak nie ma z nim żadnego kontaktu.

Dziennikarka trajkotała dalej. Mnie jednak już to nie interesowało. Informacje, które chciałam zdobyć już doszły moich uszu. Od początku wiedziałam, że Artemis zapadnie się pod ziemię. Szłam dalej w stronę miejsca zamachu. Policja wierzy, że był jeden zamachowiec. Ja natomiast wiem, że było nas dwoje. Niewykluczone, że Artemis, prócz nas miał jeszcze innych wrogów, problem polegał na tym, że nikt nie przychodził mi do głowy.
Byłam już niedaleko. Policja wciąż się tam pałętała. Musiałam się przedrzeć niezauważona. Wniknęłam w mrok nocy. Poruszałam się niezwykle szybko i cicho. Kurz unosił się nad tym, co zostało z budynku Empire Technology. Stojąc w ciemności obserwowałam dwóch policjantów pałętających się po gruzowisku. Miałam dziwne przeczucie, że nie są to zwyczajni gliniarze. Podszedł do nich ktoś trzeci. Był to chyba jakiś cywil. Facet miał beżowy długi płaszcz i białe rękawiczki. Jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy zorientowałam się, że tym gościem jest sam Artemis.

- Ty cholerny… Co tu robisz?- Spytałam sama siebie.

Cała trójka zaczęła rozmowę.

- I co macie?- Spytał Artemis.
- Nie ma co. Zaplanowany atak. Doskonale wiedzieli, czego szukają.
- Wiedzieli?- Spytał zdziwiony.- To ilu ich było?
- Dwoje, panie. Mężczyzna i kobieta. Jeszcze teraz czuć ich zapach.
- Faktycznie.- Wampir zaciągnął się.- Przeszukajcie dokładnie okolicę. Musicie znaleźć tą skrzynkę.
- Tak jest, Lordzie Artemisie.
- Skrzynkę, jaką skrzynkę do licha?- Zdziwiłam się.

Wampir odszedł, a dwaj policjanci zaczęli się rozglądać. Przeczesywali okolicę bardzo uważnie. Ostrożnie zaczęłam się do nich przybliżać. Rękojeści moich ostrzy już płonęły żądne krwi. Kiedy zbliżyłam się bardziej, zaczęłam wyczuwać wibracje energii, z których wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Taka moc z pewnością nie pochodziła z tego świata. W Brimstone wiele się mówiło o sąsiednich wymiarach, ale czy to możliwe, aby tamtejsze przedmioty przybyły tutaj? Czegokolwiek szukała ta dwójka nie mogłam pozwolić im na to, aby je znaleźli.

- Jak myślisz John, gdzie może być to cholerstwo?- Spytał jeden z gliniarzy.
- Na pewno gdzieś tutaj. Artemis nigdy się nie myli.
- Czy to nie dziwne, że nie trzymał tego przy sobie?
- Słuchaj Patrick, mnie to nie obchodzi. Widać miał powody. Znajdźmy te kryształy i zabierajmy się stąd.
- A jak smoki nas zaatakują?- Patrick zaczął się trząść ze strachu.
- Nie wkurwiaj mnie! Masz znaleźć te cacka i koniec!- Wampir już zamachnął się na towarzysza kiedy spojrzał w moją stronę.- Dhampir!
- Witam panowie. Może wam pomóc?

Policjanci obnażyli zęby i ruszyli w moją stronę. Wyskoczyłam w górę unikając ich pięści. Wściekli krwiopijcy spojrzeli na mnie swoimi morderczymi oczami i z rykiem ruszyli wprost na mnie.


Kael



Siedziałem w fotelu Alexa, czekając na niego. Oglądałem jego gabinet, który zawsze mnie intrygował. Miałem wrażenie, że ta mała klitka z szarymi ścianami, na których wiszą zdjęcia jednego z najsłynniejszych łowców wampirów ma jakieś tajne przejścia, albo salę tortur pod podłogą. Okręciłem się na fotelu i siedziałem teraz tyłem do drzwi wejściowych, gdy nagle usłyszałem głos Alexa zza odsuwającej się ściany.

- Nie za wygodnie ci?

Kiedy zobaczyłem, jak łowca wyłania się zza ściany, to z wrażenia spadłem z fotela. Podniosłem się i drapiąc się w tył głowy z głupkowatym uśmieszkiem powiedziałem.

- No tego… Ten… Fotel masz bardzo wygodny więc sobie usiadłem, chyba nie masz nic przeciwko.- Po czym zacząłem się głupio rechotać. – Nie wiedziałem, że masz tajne przejście. Gdzie byłeś?
- W sali tortur.- Odparł.

Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia i patrzyłem w łowcę jak szpak w dziesięć centów. Alex gestem dłoni kazał mi usiąść. Łowca zasiadł po drugiej stronie brązowego biurka. Miał blond włosy spięte w koński ogon i zielone oczy. Ubrany był w białą koszulę i czarne spodnie od garnituru.

- Mógłbyś wyjąć czarne pudełko z szuflady?- Spytał.
- Jasne.- Otworzyłem szufladę i wyjąłem pudełko.- Proszę.
- Dzięki. Wiedziałem, że się jeszcze na coś przydasz.- Powiedział z uśmieszkiem i zapalił cygaro, które wyjął z pudełka.- Tak więc nadziałeś się na kogoś z Brimstone, tak?
- Tak jakby. Byliśmy w Empire Technology niemal w tym samym czasie. Kiedy zjechałem na dół, Rayne już nie było.
- Powiedziałeś Rayne?
- Tak.

Alex wstał i zaczął chodzić po gabinecie w te i we w te. Zastanawiałem się, co go tak pobudziło. Imię tej dziewczyny wciąż chodziło mi po głowie i wydawało się dziwnie znajome. Nie wiedziałem tylko, skąd je znam. Łowca otworzył drzwi i poprosił o jakąś płytę osobę stojącą najbliżej. Kilka minut później rzucił mi pod nos płytę z grą komputerową. Na okładce, była rudowłosa dziewczyna, ubrana w czarno-czerwony kostium i trzymała dwa ostrza. Rozdziawiłem usta ze zdumienia i spojrzałem na Alexa. On tylko kiwnął głową odpowiadając na pytanie, którego nie zdołałem nawet wypowiedzieć.

- Chcesz powiedzieć, że Rayne umieściła cały swój życiorys w grze komputerowej?
- Nie do końca życiorys. Powiedzmy, że pewne wydarzenia z jej życia były fundamentem do stworzenia gry. Obecnie Rayne jest dość bogata, ale nadal działa dla Brimstone.
- Więc Organizacja Łowców Wampirów nie jest jedyna?
- Nie. Tak naprawdę istnieją trzy. Brimstone, nasza VHO i Liga Światłości. Tyle o ile nasza organizacja i Brimstone, akceptują dobre wampiry, tak Liga Światłości najchętniej wytępiłaby wszystkich.
- Dobrze wiedzieć.
- Słuchaj… Jeśli chodzi o te organizacje to…- Alex zaczął, ale nie skończył, bo do gabinetu wpadł Adam.

Wysoki mężczyzna z długimi brązowymi włosami i ciemnoniebieskich oczach wpadł zdyszany, jakby przebiegł maraton bez przygotowania. Miał ciemne jeansy, czarną koszulę i płaszcz. Zgięty w pół trzymając się za kolana starał się złapać oddech.

- Kata… strofa… Kata… strofa…- Wysapał.
- Adamie. Spokojnie. Mów co się stało.- Powiedział Alex.
- Właśnie dostaliśmy nowe informacje.- Powiedział wracając do formy.- Okazało się, że w siedzibie Empire Technology były ukryte Smocze Kryształy.

Poczułem, jakby cały świat powoli się rozpadał, a każdy jego kawałek uderzał prosto we mnie. Wymieniłem zatrwożone spojrzenia z liderem łowców i Adamem. Ten drugi spuścił tylko głowę i zamilkł. Sam nie wiedziałem, czy mam coś powiedzieć, czy może ta grobowa cisza, która zapadła po słowach Adama miała trwać dalej. Jednak, po kilkunastu sekundach zdecydowałem się odezwać.

- Jaką masz pewność, że to właśnie te kryształy?
- Dziewięćdziesiąt procent.- Odparł łowca.
- To mi wystarczy.
Wybiegłem z gabinetu Alexa niczym kamień wystrzelony z procy. Łowcy jeszcze coś za mną krzyknęli, ale nie zwróciłem na to uwagi. Jeśli Artemis posiądzie moc kryształów, to nikt nie będzie bezpieczny. W trakcie biegu w mojej głowie zrodziło się pytanie, czy ponownie powinienem sięgnąć po moc Złotych Smoków.



Rayne



Walka z sługusami Artemisa trwała w najlepsze. Byli naprawdę nieźli w te klocki. Potrafili zablokować każdy mój atak. Lubiłam dobrą zabawę, jednak ta dwójka powoli mnie męczyła. Ciekawiła mnie ta sprawa kryształów, więc postanowiłam zakończyć walkę szybko i z dużą ilością krwi. Zamknęłam oczy i skoncentrowałam swoją energię. Spojrzałam ponownie na moich przeciwników. Obraz był piekielnie wyraźny, a tło otoczone było czerwoną poświatą, zupełnie jakby z nieba spływała krew. Ruchy wampirów były bardzo powolne, ja natomiast przemieszczałam się z prędkością porównywalną do prędkości dźwięku.
Podbiegłam do Patricka i chwyciłam go za głowę. Odgięłam ją i wgryzłam się w szyję. Wampir zawył z bólu. Smak jego krwi był osłodzony strachem. Podniecało mnie to. Obróciłam ostrzem kilkakrotnie i wbiłam je w brzuch tego sukinsyna. Kiedy wsunęłam je w niego jak nóż w masło szarpnęłam mieczem w górę i rozcięłam jego nędzne ciało. Padł na ziemię rzucając się wściekle ja jego krew trysnęła mi na twarz. Oblizałam się i ruszyłam w kierunku Johna.
Krwiopijca patrzył na mnie przerażonymi oczyma. W ich głębi dostrzegłam małego trzęsącego się chłopca. John cofał się powoli. Zrobiwszy jeszcze jeden krok potknął się o coś i upadł. Rzuciłam się na niego. Moje kolana przygniotły tors wampira. Przyglądałam się mu z uśmiechem. Wampir darł się w niebo głosy i wzywał pomocy. Chciałam go wykończyć, kiedy mój wzrok przykuła mała czarna skrzynka. Sięgnęłam po nią.

- To tego szukaliście?- Spytałam.

Wampir pokiwał tylko głową. Zadowolona z siebie pochyliłam się nad nim i wbiłam kły w szyję tego szmaciarza. Szał krwi ustąpił, już chciałam zadać Johnowi ostateczny cios, kiedy moje zmysły wyczuły zbliżającego się osobnika. Nie czekając oderwałam się od mojej ofiary i pobiegłam ze skrzynką prosto przed siebie. Później dobiegły mnie tylko czyjeś krzyki.

- Gdzie one są?! Odpowiadaj! Gdzie one kurwa są!?


Koniec odcinka drugiego
Odcinek3: Powrót czerwonych smoków


Kael


Po niedługim czasie dotarłem na miejsce. Na gruzowisku zobaczyłem jakiegoś osobnika, leżał osłabiony. Był ranny, miał ślad po kłach. Złapałem go, za szmaty i krzyknąłem do niego.

- Gdzie one są? Odpowiadaj! Gdzie one kurwa są!?

Wampir tylko jęknął i stracił przytomność. Rzuciłem nim na ziemię. Zacząłem się rozglądać, ale nie widziałem nic, co mogłoby wyglądać znajomo. Wątpię, aby Sat zmienił pudełko, w którym znajdowały się kryształy. Nie mogłem sobie darować, że byłem na tyle głupi, aby je oddać. Zacisnąłem dłonie w pięści, a gniew powoli wypełniał moją duszę. Miałem ochotę jeszcze raz wysadzić wszystko w powietrze. Przez moje ciało przeszedł impuls energii. Włosy uniosły się i zaczęły falować. Kamienie wokół mnie lewitowały nad ziemią, a po chwili zaczęły wirować wokół mnie.
Zawiodłem ją. Wiedziałem, że zawiodłem osobę, która pokładała we mnie największe nadzieje. Nie wiedziałem, czy Bogini Śmierci mi przebaczy. Kamienie krążyły coraz szybciej. Mój gniew, zaczynał się mi wymakać z pod kontroli. Kilka kamyków odleciało na znaczną odległość.

- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy. Przecież to sam król Kael.- Zabrzmiał złowieszczy głos za moimi plecami.

Moja moc wyciszyła się, a wirujące kamienie opadły na ziemię. Odwróciłem się i zobaczyłem czterech osobników ubranych w czerwone zbroje, pokryte łuskami. Z tyłu doczepione mieli czarno-czerwone peleryny. Wszyscy unosili się nade mną, a ich peleryny powiewały na wietrze.
Pierwszy z nich miał krótkie, czarne postawione na jeża włosy i brązowe oczy. Drugi był blondynem, a włosy sięgały mu do końca pleców, oczy miał błękitne. Trzeci z przybyszów był czerwonowłosym mięśniakiem. Grzywka zakrywała mu jedno z oczu, które były w odcieniu szkarłatu. Ostatni z nich twarz miał schowaną za czarnym kapturem, więc nie wiedziałem jak wygląda. Miałem jednak stu procentową pewność kim są owi nieproszeni goście.

- Czerwone Smoki!- Krzyknąłem
- Istotnie.- Odparł blondyn. To on był tym, który zwrócił się do mnie z tytułem królewskim.
- Czego chcecie?
- Przecież znasz odpowiedź, królu.
- Nie zdobędziecie smoczych kryształów. Prędzej zginę niż do tego dopuszczę!
- Zwę się Paradise.- Powiedział smok o złotych włosach.- To moi towarzysze. Aaron, Samuel i Gabriel.- Mówił dalej wskazując po kolei na bruneta, gościa w czerwonych włosach i tego ostatniego, który sprawiał wrażenie silnego przeciwnika.- Mamy zadanie odnaleźć kryształy i zabić króla Dragonaru.
- Kto śmiał!? Komu służycie przeklęci!?
- To już nie twoje zmartwienie, królu Kaelu.- Rzekł Samuel.- Nasz pan i władca przejął już we władanie Dragonar.
- Co? Szlag, by to trafił!

Czerwone smoki otoczyły mnie. Mogłem użyć magii Dragonaru, ale nie potrafiłem zmieniać się w Złotego Lewitana więc, nie jest ciekawie. Moi przeciwnicy wymienili spojrzenia i po chwili stanął przede mną tylko Gabriel. Zakapturzony smok zdawał się cieszyć z naszego spotkania.

- Kryształów tu nie ma.- Powiedział do swoich towarzyszy mrocznym niosącym się echem głosem.- Szukajcie dalej.

Wojownicy kiwnęli porozumiewawczo głową i odlecieli. Gabriel rozstawił nogi i wyciągnął prawą dłoń w moim kierunku. Wymamrotał coś pod nosem i po chwili fala czerwonego światła wystrzeliła w moim kierunku. Skrzyżowałem szybko dłonie szepcząc odpowiednią inkantację i w ułamku sekundy moje ciało spowiła magiczna bariera, która zablokowała atak mojego rywala.


XXX

Obudziłem się w jakimś ciemnym zaułku. Skośnooki mężczyzna przyglądał mi się ze zdumieniem. Miał krótkie czarne włosy, zieloną bluzę i czarne spodnie. Jak się okazało, jego zdumienie nie było bezpodstawne. Zorientowałem się, że leże na chodniku cały nagi. Najgorsze było to, że nie wiedziałem gdzie jestem, a co gorsza kim jestem. Mężczyzna odezwał się do mnie, ale go nie zrozumiałem. Kiedy zobaczył, że nic nie rozumiem odezwał się w języku, który znałem.

- Czy, wszystko w porządku? Wezwać pomoc?
- Eee… Nie… Tak… Nie wiem.- Zamilkłem na chwilę, zastanawiając się co powinienem teraz zrobić.- Gdzie ja jestem?- Spytałem.
- Jest pan w Tokio.- Odparł mężczyzna.
- Tokio… Zaraz? Czyli jestem w Japonii?
- Zgadza się. Za chwilę przyjedzie tutaj karetka. Jak się pan nazywa?
- Ja… Nie wiem. Nie pamiętam.

Próbowałem sobie coś przypomnieć, ale poczułem silny ból głowy. To było jakby silna eksplozja rozrywała mój mózg od środka. Złapałem się za głowę i wrzasnąłem z bólu. Usłyszałem wycie syren. Wszystko zrobiło się niewyraźne. Stanął przede mną kolejny Japończyk i poświecił mi czymś po oczach. Zaczął coś mówić, ale nie zrozumiałem i straciłem przytomność.
Kiedy ponownie otworzyłem oczy znajdowałem się na sali w szpitalu. Miałem podłączoną kroplówkę. Przez pierwsze minuty wszystko wirowało, ale z biegiem czasu świat się zatrzymał. Wciąż nie wiedziałem kim jestem, ale podświadomie czułem, że jak najszybciej powinienem opuścić to miejsce. Odłączyłem kroplówkę i wstałem. Wyszedłem z sali. Przemknąłem korytarzem do toalety. Spojrzałem w lustro. To straszne nie poznawać własnej twarzy. Widziałem siebie, ale nie wiedziałem kim jestem. Szkarłatnooki blondyn, dobrze zbudowany. Tyle zdołałem ustalić.

- Kim jesteś? Przypomnij sobie kim jesteś!- Mówiłem do siebie.

Takie gadanie niestety nic nie pomagało. Byłem wściekły. Musiałem się stąd wydostać i to jak najszybciej. Czułem pustkę. Spuściłem na chwilę głowę, a kiedy ja podniosłem zobaczyłem faceta w białym kilcie stojącego za mną.

- Proszę pana. Proszę wrócić na salę.- Powiedział.

Odwróciłem się w jego stronę, a ten kiedy mnie zobaczył przestraszył się i upadł na podłogę. Nie wiem co mną kierowało, ale złapałem lekarza za głowę i zacząłem walić nią o umywalkę. Po wszystkim zaciągnąłem go do kibla i przebrałem się w jego kitel. Przemieszczałem się po szpitalnym korytarzu widziałem, jak niektóre osoby przyglądają mi się podejrzliwie. Poczułem jak ktoś dotyka mego ramienia. Był to jeden z ochroniarzy. Japończyk w okularach przeciwsłonecznych i mundurze.

- Pójdziesz ze mną kolego.

Nic nie mówiąc złapałem gościa za szyję i przystawiłem mu drugą rękę do brzucha. Nie panowałem nad sobą. Poczułem dziwne wibracje przechodzące przez moje ciało, a kiedy dotarły do ręki ochroniarza odrzuciła kula ognia, która zadała ochroniarzowi poważne obrażenia.

- Ratunku! Ratunku!- Rozległy się krzyki.
- Pomocy!
- Ochrona! Ochrona!
- Policja!
- Zatrzymać go! Zatrzymać w tej chwili!
- Przepraszam ja nie chciałem… Ja…

Zacząłem uciekać. Wybiegłem ze szpitala, zdziwiło mnie, że bieg nie był męczący. Kilka chwil później oddaliłem się wystarczająco daleko. Schowałem się w jakimś zaułku. Chciałem to sobie jakoś poukładać. Chodziłem jakiś czas w kółko.

- Spokojnie.- Mówiłem do siebie.- Wszystko zaraz ogarniesz. Zastanów się. To pewnie tylko jakiś sen i zaraz się obudzisz.- Zacząłem się szczypać, ale nic nie pomagało.- No dobra… Może to i nie sen, ale wszystko da się wytłumaczyć. Straciłem pamięć i mam jakąś moc więc…
- Zbudziłeś się wreszcie.- Głos w mojej głowie pojawił się niespodziewanie.

Zacząłem się rozglądać, ale nikogo nie widziałem. Chyba naprawdę ze mną źle.

- Wykonaj misję. Wykonaj misję.

Znowu. To straszne uczucie. Co się ze mną dzieje? Padłem na kolana a twarz skryłem w dłoniach. Czułem jak coś chce mnie rozerwać od środka. Musiałem się gdzieś ukryć. Nie znałem miasta. Nie znałem siebie. Bałem się.


Kael


Wykonałem kolejne salto unikając ciosu Gabriela. Zamaskowany smok zdawał się nie znać takiego pojęcia jak zmęczenie organizmu. Czułem, że potrzebowałem krwi. Musiałem się napić. Osłabiony nie używałem magii z tego względu, że mogło się to skończyć źle zarówno dla mnie jak i dla całego pobliskiego otoczenia. Miecz św. Jerzego mienił się błękitnymi płomieniami. Ruszyłem na wojownika i zamachnąłem się mieczem. Gabriel zniknął zanim zdążyłem go trafić i pojawił się tuż za mną. Odwróciłem się, a smok wymamrotał coś po nosem. Przeszył mnie straszny ból. Padłem na ziemię i zacząłem się zwijać. Coś rozrywało mnie od środka, paliło, dusiło i miażdżyło. Już kiedyś coś takiego czułem, kiedy walczyłem w mieście duchów.

- Królu Kaelu.- Zabrzmiał głos Gabriela.- Bądź gotów na swoją ostatnią drogę.
- Gwa… gwaran… tuję.. że… mnie… popa… miętasz.
- Nie rozśmieszaj mnie. Rezygnując ze smoczej mocy pozbawiłeś się jedynej szansy, na zniszczenie nas.
- Ghaaaaaa!!! Argh!!!- Ból się wzmagał.- Nieeeee!!!!
- Żegnaj, królu!

Mogło się zdawać, że to moje ostatnie chwile. Zginąć tak łatwo. Klęska. Przegrałem . To koniec.

- Nie załamuj się mój Kaelu. Jestem przy tobie, zawsze.
- To… To ty!

Głos Bogini Śmierci dodał mi sił i wiary we własne siły. Zerwałem się na równe nogi i skumulowałem energię do rzucenia zaklęcia. Gabriel był w szoku, ale nie zniechęciło go to, do dalszego działania.


Koniec odcinka trzeciego

No. Całkiem fajnie się zapowiada. Zupełnie jak serial telewizyjny, z odcinka na odcinek coraz ciekawiej. Jedyne do czego mogę się przyczepić to powtórzenia, czasem po trzy takie same słowa w linijce. Świata Blood Rayne nie znam, ale jeśli wzorowałeś się na nim całkowicie to jest świetny, jeśli wymyśliłeś sporo to gratulacje. Jedyne czego mi tak na prwade brak, to przeszłości Kael'a. ALe chyba pojawi się w formie retrospekcji lub kuracji przywracaia pamięci.
Reasumując. Nie moge się doczekać kontynuacji.

P.S. Ortografii ci nie sprawdzę bo sam też mam dysleksje.
Przeszłość Kaela jest bardzooo bogata, więc będzie co wspominać. Nie wiem kiedy dam kontynuacje, ale mogę powiedzieć, że się robi.

Świat BloodReyne to głównie, postaci jakie się z nią wiążą jak np. Severin, jak również jej przeszłość, o której będzie jeszcze mowa.

Tak nawiasem to polecam gierkę obie części.

Pozdrawiam.
Ciekawe. Wink Ja też uwielbiam opowiadania o wampirach. Sama co nie c tworzę, ale jeszcze mojej mrocznej pozycji literackiej nie ujawniam. Chcę najpierw zamknąć fabułę. Ja inspirowałam się grą bloodwars, do puki admin nie uznał, że oszukuję i mnie zbanował, bo jak określił: "Tak mu się podoba." Zlał totalnie nawet mojej wyjaśnienie sprawy. Cóż, ludzie i ludziska. Ale wracając do twojego opowiadania. Mam mały uraz do pierwszoosobowej narracji, zapewne przez "Zmierzch", ale fajnie ci idzie. Co do błędów, to powiem Ci szczerze, ze musiałabym sobie wydrukować to co opublikowałeś i usiąść sobie przy tradycyjnej kartce papieru. Wtedy to bym napisała wszystkie błędy jakie wpadły by mi w oko. Pracuj dalej. Ja chętnie sobie przeczytam Twoje teksty. Pewnie nawet wydrukuję je aby przeczytać bez patrzenia w monitor, bo dla mnie okularnika, to trochę zagraża ślepotą Wink
Dzięki za zainteresowanieSmile bardzo mnie to cieszy. Grywałem w Bloodwars i bitfight na podstawie tego drugiego też coś pisałem, ale skończyło się na prologu niestety. Ja osobiście lubię pierwszoosobową narrację, z tego względu, że można się bardziej wczuć w daną postać. Przynajmniej ja mam takie odczucie. Na dniach postaram się o kolejny odcinek Ścieżek Krwi.

Pozdrawiam Smile
Po dłuższym czasie pojawił się kolejny odcinek Ścieżek Krwi.
Zapraszam serdecznie do czytania.


Odcinek4: Dwa ŚWIATY



Rayne



Udałam się do nowojorskiego oddziału Brimstone, który mieścił się gdzieś w kanałach. W ręku bardzo mocno ściskałam czarną skrzynkę. Znajdowałam się w pomieszczeniu wyposażonym w najnowsze technologie. Spece siedząc przy komputerach obserwowali miasto w poszukiwaniu działalności wampirów. Było tam średnio jasno. Przywitałam się z zapracowanymi komputerowcami i zaczęłam się rozglądać za Chrisem. Moje poszukiwania nie trwały długo, bo chwilę po moim przybyciu Chris zawołał mnie zmierzając w moją stronę z otwartymi ramionami.

- Jak się cieszę, że cię widzę, Rayne.- Zawołał.

Był on ubrany w długi szary płaszcz, ciemnoniebieskie jeansy i czarną koszulę. Miał rozczochrane sięgające do ramion, brązowe włosy i duże niebieskie oczy. Podeszłam do niego i uściskałam.

- Wybacz, że pomimo iż jestem na miejscu, to rzadko tu zaglądam, ale Severin zawsze daje mi dużo roboty.
- A ty jak zawsze chętnie je przyjmujesz. Doszły mnie słuchy, że ktoś odwalił za ciebie robotę.- Powiedział.
- Heh, wieści szybko się rozchodzą. Słuchaj przyniosłam coś, co należy do Artemisa. Przechowywał to w swojej firmie. Jego sługusy przeszukiwali to, co z niej zostało. Udało mi się ich powstrzymać i przechwycić tę skrzynkę.
- Co w niej jest?
- Nie bardzo wiem. Te młotki wspominały o jakichś kryształach.- Odparłam.
- Interesujące.

Podałam Chrisowi skrzynkę. Usiedliśmy przy stole, gdzie wielu naszych pracowników spożywa posiłki. Łowca otworzył skrzynkę. Wewnątrz znajdowały się cztery kamienie. Pierwszy był zielony, drugi czerwony, trzeci niebieski, a czwarty biały. Leżały na szkarłatnym, aksamitnym obiciu.

- Cztery kryształy… Słyszałeś kiedyś o nich?
- Wydaje mi się, że tak. Powiedz mi… One nie są z tego świata zgadza się?

Kiwnęłam głową potwierdzając przypuszczenia Chrisa.

- Tak myślałem.- Łowca wziął czerwony kryształ do ręki i zaczął go oglądać.
- Wyczuwam ogromną moc w tych przedmiotach.
- Zgadza się. Te kamyczki są niezwykłe. Wiem skąd pochodzą.
- Naprawdę?
- Tak, Rayne. To są…

Nagle rozległ się alarm. Ktoś wtargnął do siedziby organizacji. Dobiegły nas krzyki i dźwięki niszczonego sprzętu. Wraz z Chrisem pobiegłam na miejsce zdarzenia. Łowca schował jeszcze skrzynkę w bezpiecznym miejscu. Wbiegliśmy do punktu obserwacyjnego. Część komputerów była zniszczona, a ci którzy przy nich siedzieli zostali rozszarpani.

- Co tu zaszło do cholery?- Spytałam zdziwiona.
- Mnie nie pytaj. Nie mam pojęcia.

Naszych uszu dobiegło mocne warknięcie, a ziemia zatrzęsła się. Ktoś się zbliżał, a każdy jego krok wzmagał drżenie ziemi. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy mniej więcej trzy i pół metrową bestię o zielonej skórze, potężnych kłach i odstającej szczęce. Potwór był bardzo dobrze zbudowany. Swoimi dłońmi nie byłabym wstanie objąć jego bicepsa. W prawej ręce trzymał topór. Miał na sobie jakiś metalowy pancerz zakrywający fragmenty ciała, jakby zbroję. Małe czarne oczka przyglądały się nam rozkojarzone. Potwór wymamrotał coś pod nosem. Nie zrozumiałam ani słowa. Wymieniłam szybko spojrzenia z moim kompanem. To nam wystarczyło, żeby się porozumieć i jednoznacznie stwierdzić z kim mamy do czynienia.

- To Ork. Tylko co on tu kurwa robi?
- Rayne… Nie chcę cię martwić, ale chyba jesteśmy światkami załamywania się równowagi światów.
- Co masz na myśli?
- Ten Ork znalazł się tu czystym przypadkiem. Zanim tu przybył był w trakcie jakieś walki.
- Wy mówić po ludziowemu. Ja ludziów zabijać.- Powiedział Ork.
- No nieźle… - Wymamrotałam.- Chris, masz jakiś pomysł?
- Nie zabijać. Obezwładnić.
- Oryginalne. Powiedz mi, walczyłeś kiedyś z Orkami?
- Nie.
- No, to jak do chuja mamy niby go obezwładnić!?
- Rayne! Uważaj!

Chris padł na mnie, przygniatając do ziemi. Dostrzegłam jak orkowy topór przelatuje nam nad głowami, a po chwili zawraca i ląduje w jego wielkiej zielonej łapie. Wstaliśmy i z trwogą, oraz niepewnością, czekaliśmy na kolejny ruch potwora. Ork ryknął z taką siłą, że odrzuciło nas na pobliską konsolę. Poczułam silny ból w plecach.

- Szlag!! Chris, co robimy?
- Mam pewien pomysł. Zajmij go czymś.

Łowca ulotnił się, a ja zostałam sama z zielonym ohydnym potworkiem rodem z baśniowego świata. Ork ruszył w moim kierunku. Moje ostrza zaświstały. Wyskoczyłam w górę, unikając pędzącego w moim kierunku ciała bestii. Mój przeciwnik zawył i powiedział coś, niezrozumiałym bełkotem. Przyspieszyłam i w momencie, kiedy ten się odwracał kopnęłam go w twarz. Zdziwiłam się, kiedy zielony nawet się nie przejął. Potwór chwycił mnie za nogę i rzucił na pobliski zepsuty komputer. Gdyby nie to, że jestem Dhampirzycą miałabym już połamane kości. Chciałam się podnieść, ale zobaczyłam spadające z góry cielsko Orka. Potwór przygwoździł mnie do ziemi, a ja jęknęłam z bólu.
Monstrum nie z tego świata okładało mnie po twarzy swoimi łapskami, czułam się coraz słabsza. Liczyłam już minuty do ewentualnej śmierci, gdy nagle ciało Orka rozświetliło się, a on sam zawył z bólu tak głośno, że zadrżały ściany. Potwór wstał i skierował się na Chrisa, który raził go prądem ze swojego najnowszego wynalazku.

- Ludziowy… Promień… Nie skrzywdzić…

Ork nie skończył swojej wypowiedzi, gdyż padł na ziemię. Chris pomógł mi wstać. Przyglądaliśmy się nieprzytomnemu Orkowi zastanawiając się, co dalej.



Kael



Unosiłem się nad ziemią. Gabriel zarechotał złowieszczo czekając z niecierpliwością na mój ruch. Byłem teraz przepełniony boską mocą Pani Śmierci. Veressa, ponownie stanęła u mojego boku, by mi pomóc. Zebrałem się w sobie i zacząłem przygotowania do kolejnej rundy.

- No, królu Kaelu. Nie ociągaj się tak.
- Twoje życie dobiegnie dzisiaj końca Gabrielu.
- Nie powiedziałbym.

Skoncentrowałem swe siły. Musiałem rozegrać szybki atak. Nie mogłem sobie pozwolić na pomyłkę. Uniosłem ręce ku górze. Użyję zaklęcia białej magii- Pomyślałem.


- Mroku co miażdżysz świat ten przepiękny. Zgiń i przepadnij w blasku mej chwały. Siły Światłości niech cię pochłoną. Rozgonią chmury, przesłonią gwiazdy. Potęgo Światła. Najświętsza mocy, przybądź z nicości dla mej pomocy. Oślep tych ślepców siłą swej prawdy. Rozgoń mrok serca wszystkich mych wrogów! Light Lord!

Jasne światło ogarnęło cały teren. Blask pulsował coraz szybciej zapewniając każdemu, który znajdował się w jego zasięgu co najmniej półtora minutową ślepotę.

- Niech cię szlag, Kaelu!- Usłyszałem krzyk Gabriela.
- Doigrałeś się! Teraz trochę zaboli! Czerni ciemniejsza niż oczy samej nocy. Wyzwól moc piekła i daj mi ją w ręce. Niechaj rozpali się piekło mej duszy. Śmierć niech zapuka do mojego serca!

W moich dłoniach pojawiła się czarna kosa. Skierowałem się wraz z nią na Gabriela i zadałem cios. Ostrze przecięło ciało przybysza z Dragonaru, a krew trysnęła mi prosto w twarz. Smocza krew na mych ustach, już tak dawno nie kosztowana. Zacząłem machać coraz szybciej. Czerwony smok wył z bólu. Jego życie powoli się kończyło. Mój rywal padł na ziemię, a ja zamachnąłem się i wbiłem mu ostrze kosy prosto w serce. Krew w szybkim tempie wypływała w jego ciała.

- Przegrałeś Gabrielu.
- To… Dopiero… Początek.- Kiedy to mówił zobaczyłem, że smok skumulował energię.- Death Ball!

Czarny pocisk uderzył we mnie bardzo mnie raniąc. Kula śmierci nie jest potężnym zaklęciem, jednak w tej było coś, co zwaliło mnie z nóg. Gabriel wyzionął ducha z nadzieją, że i ja zginąłem. Bo pewnie by tak było, gdyby nie ochrona Veressy. Podniosłem się z trudem i padłem na kolana. Byłem słaby. Bardzo słaby.


Rayne



Ogarnęliśmy bałagan, jaki narobił nam przybysz z innego świata. Orka umieściliśmy w ściśle strzeżonym miejscu. Chris zapewnił mnie, że potwór się nie wydostanie. Łowca zabrał mnie do biblioteki. Czerwone ściany i zasłony, oraz dywan nadawały temu pomieszczeniu jak na mój gust zbyt kurewski klimat. Siedliśmy przy brązowym biurku. Chris jeszcze raz otworzył skrzynkę i spojrzał mi prosto w oczy.

- Posłuchaj mnie uważnie Rayne. Te kryształy muszą być pod stałą ochroną, dlatego zostaną tutaj.
- Zgoda, ale co to za artefakty i skąd pochodzą.
- Jakieś półtora roku temu w Japonii pojawił się portal do innego wymiaru. Wykryliśmy te zakłócenia i postanowiliśmy to sprawdzić. Nie udało nam się przedostać do innego świata, jednak cały czas mieliśmy to miejsce pod obserwacją. Rada, chciała jednak żebyśmy przeszli na drugą stronę. Staraliśmy się długo, ale w końcu się udało. Nie chcieliśmy ryzykować życia więc wysłaliśmy tam robota z kamerą. Był to mały mechaniczny owad, nie wzbudzający niczyich podejrzeń.
- Co udało wam się ustalić?
- Nie mogę ci zdradzić wszystkiego, bo to ściśle tajne, ale opowiem ci z głupsza co powinnaś wiedzieć. Po drugiej stronie znajdował się Dragonar. Świat, w którym rządzą Złote Smoki. Mieszkańcy mieli tam nieciekawie, ponieważ tamtejsze Czerwone Smoki, albo Krwawe Smoki jak je niektórzy nazywali zbuntowały się. Trwała tam wojna. Kilka wampirów stąd ruszyło Dragonarowi z pomocą. Jeden z nich okazał się królem Złotych Smoków.
- Jak to możliwe?
- Szczerze? Sam nie wiem. Do tej pory mi tego nie chcą zdradzić. Wraz z tymi wampirami i z pomocą sąsiedniego królestwa o nazwie Domino, Dragonar został ocalony, przywódca złych smoków Arazor został ostatecznie pokonany. Dwójka wampirów pozostała w tamtym świecie.
- Czemu nie zostali wszyscy?
- Sama byś musiała ich zapytać. Wiemy tylko tyle, że wampir, który był królem tamtego świata przekazał te właśnie kryształy jednemu z Pradawnych.
- Co się działo dalej?- Dopytywałam się, chcąc się dowiedzieć jak najwięcej.
- Wybawca Dragonaru opuścił go i wrócił tutaj zrzekając się korony. Został pozbawiony mocy Złotych Smoków. Te kryształy, symbolizujące cztery żywioły są wstanie przywrócić mu tę moc, jednak w niepowołanych rękach stanowiłyby poważne zagrożenie dla obu światów.
- W takim razie, ten wampir ich szuka.
- To prawdopodobne, dlatego twoim zadaniem będzie odnalezienie go. Musisz to zrobić jak najszybciej. Jak widzisz sprawy się trochę skomplikowały i istoty z Dragonaru przedostają się do nas. Najgorsze jest to, że nie wiemy gdzie otworzy się następny portal.
- Rozejrzę się za tym facetem i przekażę mu kryształy.
- Myślę, że nie będzie trzeba daleko szukać.- Powiedział Chris.
- Co masz na myśli?
- Oczywiście mogę się mylić, ale…- Podał mi zalakowaną kopertę.- Zawsze warto spróbować.
- Zaproszenie na zjazd łowców wampirów? To jest coś takiego?
- Tak. Odbywa się raz na dziesięć lat. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że tam znajdziesz nas cel, jednak będziesz tam miała jeszcze inne zadanie, ale o tym więcej powie ci Severin. Teraz odejdź, muszę poszukać czegoś więcej o tym Dragonarze.
- O.K. W takim razie idę na poszukiwania.



Koniec odcinka czwartego


"- Nie mogę ci zdradzić wszystkiego, bo to ściśle tajne, ale opowiem ci z GŁUPSZA co powinnaś wiedzieć."
Taka mała głupia literówka.
Całość podoba mi się coraz bardziej, widać że ta historia trochę już ma. Historia z Dragonarem pewnie ciut zajmuje i to widać.
Jestem ciekaw czy wstawisz jej fragmenty.
Szykuje się niezła impreza i jest się z czego cieszyć bo sceny walki wychodzą ci coraz lepiej.
To co mnie trochę zdziwiło to:
-Długa konwersacja między pojawieniem się orka i jego atakiem. Czy on nie powinien zaatakować ich od razu?
-"zaatakuje go szybko!" po czym bohater cytuje kilkulinijkową inkantację.
Czekam na kontynuację, możesz być pewien ze będę stałym czytelnikiem.

Pozdrawiam
Bonhart07
Widzisz ta literówka mnie zaskoczyła. Czytałem to dwa razy i nie zwróciłem na to uwagi, dzięki za cynk Wink

Historia Kaela jako władcy Dragonaru jest długa, nie wiem czy walnę jej fragmenty, czy może po prostu ja streszczę, pożyjemy zobaczymy.
Odcinek5: Zaproszenie



Kael



Osłabiony doczołgałem się do tylnego wejścia baru Maxwella. Jeden z ochroniarzy rozpoznał mnie i podniósł z ziemi. Pomógł mi usiąść na zapleczu, a następnie zawołał właściciela. Siedziałem na drewnianym stołku oparty o półki z kartonami z butelkowym piwem. Przyjaciel podszedł i przykucnął naprzeciwko mnie.

- Kaelu, wszystko w porządku?- Spytał.
- Powiedzmy… Chociaż przydałoby mi się coś na wzmocnienie.

Maxwell kazał ochroniarzowi przynieść mi dużą porcję krwi, kiedy dostałem kufel czerwonego płynu do ręki i kiedy zacząłem pić Zmiennokształtny dopiero zaczął mnie o wszystko wypytywać.

- Powiesz mi co się stało?
- Tak.- Przełknąłem krew.- Nie jest ciekawie. Smoki wróciły. Chcą przejąć kryształy.
- Chwila, ale te błyskotki dałeś Saturasowi prawda?
- Prawda.- Odparłem.- Jednak w jakiś sposób wpadły w ręce Artemisa. Dowiedziałem się dopiero po tym, jak rozwaliłem mu tą jego firmę.
- Zdobyłeś je?- Spytał.
- Nie. Ktoś je przejął. Tak mi się przynajmniej wydaje. Zostałem zaatakowany przez Czerwonych.
- Cholera! Może wezwę swoją ekipę niech trochę powęszą. – Zaproponował Maxwell.
- Dobry pomysł.- Ponownie wziąłem łyk krwi.
- Co zamierzasz?
- Muszę pomyśleć i trochę odpocząć. Jednego smoka mam z głowy, ale muszę się zastanowić gdzie mogą uderzyć.
- Moi ludzie się tym zajmą. Może odprężysz się w pracy?
- Muzyka, zawsze dobrze na mnie wpływa.- Powiedziałem dopijając krew.- Dawaj mi tą gitarę!

Kiedy wróciły mi siły wszedłem na scenę i zacząłem stroić gitarę. Z nadzieją, że zrelaksowany poukładam sobie wszystkie myśli zacząłem grać. Po pierwszych dźwiękach zamknąłem oczy i dałem się ponieść na fali głębokich nut moich ballad.



XXX



Siedziałem w jakimś barze szybkiej obsługi i wpychałem w siebie kolejną porcję hamburgerów. Miałem pieniądze na jedzenie, bo udało mi się okraść parę osób. Wciąż nie potrafiłem sobie przypomnieć kim jestem. Głos w mojej głowie pojawiał się od czasu do czasu, a w tedy ból głowy nasilał się. Przebrany, aby nikt mnie nie poznał siedziałem gdzieś z tyłu zakrywając twarz kołnierzem beżowej kurtki i okrywając głowę czapką z daszkiem.
Obserwowałem ludzi. Spokojni, beztroscy, nie mający takich problemów jak ja. Zazdrościłem im i w głębi serca miałem ochotę ich wszystkich powyrzynać. Drzwi lokalu się otworzyły i do środka weszła para młodych ludzi. On miał krótkie białe włosy zrobione na jeża. Ubrany w czarne spodnie i skórzaną kurtkę. Ona była brunetką, włosy upięte w kok. Biała bluzka i obcisłe jeansy. Widząc ich zagotowało się we mnie. Zwłaszcza widok dziewczyny potęgował to uczucie. Zacząłem nasłuchiwać, aby się czegoś dowiedzieć.

- Czy mogę przyjąć zamówienie?
- Poprosimy dwa duże zestawy.
- Proszę bardzo.

Wzięli zamówienie i zmierzali w moją stronę. Skryłem się bardziej, aby nie dostrzegli mej twarzy. Usiedli kilka stolików dalej. Śmiali się i dowcipkowali. Byli szczęśliwi aż do obrzydzenia. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś ich widziałem. Zwłaszcza dziewczynę. Znałem ją. Bardzo dobrze ją znałem.

- To kiedy chcesz jechać do Nowego Jorku?- Spytał chłopak.
- Nie wiem. Myślę, że jakoś niedługo.
- Ciekawe co u niego.
- Znając go, to pewnie do teraz ma wyrzuty sumienia.
- Trochę szkoda, ze to tak się skończyło.-Chłopak był wyraźnie zawiedziony.
- Mówiłeś, że odradzałeś mu spotkanie. Poszedł na motał, więc ma. Zresztą to jego życie.
- Miał fart, że zwiał Marcie.
- Ona nigdy się nie odczepi.
- W końcu to ona go zmieniła.

Wsłuchiwałem się w każde słowo. To o czym mówili brzmiało znajomo. Bardzo znajomo. Domyślałem się o kim jest ta rozmowa, tylko brakowało mi jednego.

- Misja! Wypełnij misje!

Głos znikąd zadawał niemiłosierni ból rozsadzający mi czaszkę. Wstałem i wybiegłem. Starałem się mijać przechodniów, jednak potrąciłem kilku i słyszałem ich przekleństwa i wyzwiska. Zatrzymałem się, żeby złapać oddech. Zostaw mnie w spokoju.- Pomyślałem.

- Masz zadanie do wykonania! Znajdź to, czego pragnę!

Po usłyszeniu kolejnego zdania stwierdziłem, że głos słyszy moje myśli. Przynajmniej nie będę musiał gadać do siebie, ale czy to normalne gadać w myślach do głosu w głowie? Szlag, by to, a jeśli to jedyna okazja, żeby odzyskać pamięć?

- Kim jesteś?- Spytałem w myślach.
- Twoim panem. Przywróciłem cię do życia.- Głos był złowieszczy, zdawało się, że należy do starca.
- Panem? Nie rozumiem…
- To ja, przywróciłem cię do życia. Chcesz odzyskać pamięć? Wykonaj misję.
- Misję? To chore!
- Milcz głupcze i słuchaj mnie!!!!

Krzyk tajemniczego starca wywołał kolejny ból. Złapałem się za głowę i padłem na kolana. Chciałem jęknąć, ale się powstrzymałem. Stojąc w zaułku dostrzegłem ścigacza, na którym jechała tamta dwójka z baru. Coś mi mówiło i nie był to ten starzec, że powinienem się dowiedzieć kim oni są. Niestety odjechali bardzo szybko. Muszę zrobić wszystko, aby ich odnaleźć.



Rayne



Severin zadzwonił do mnie i kazał mi czekać niedaleko Central Parku. Niedługo po tym zjawił się. Miał w ręku jakąś kopertę.

- Przejdźmy się.- Powiedział.

Szliśmy ścieżkami Central Parku. Mój przełożony przyglądał mi się z zaciekawieniem. Wiedziałam, że on wie co się wydarzyło po jego wyjściu z baru. Siedliśmy na jakieś ławce.

- Zlekceważyłaś mój rozkaz, Rayne.
- No i?
- I dobrze się stało, ale nie zawsze taka akcja jest dobra.
- Sama dobrze wiem, co powinnam zrobić.
- Dostałaś od Chrisa zaproszenie?
- Tak. Dał mi je.
- Świetnie.- Powiedział Severin.- Posłuchaj uważnie i zapamiętaj to co teraz zobaczysz.- Wyjął zdjęcie mężczyzny. Był szatynem o zielonych włosach. Przystojny, ale nie moim typie, wyglądał na niezłego cwaniaka.
- Kto to jest?
- To Malcolm Jones. Sprzedajna świnia. Pracuje dla Artemisa. Jest wysoko postawionym członkiem Ligi Światłości.
- To znaczy, że…
- Malcolm to zdrajca. Twoim zadaniem będzie znalezienie go na zjeździe łowców i wyduszenie od niego wszystkich ważnych informacji.
- A jeśli nie będzie gadał?
- Liczę na twoją kreatywność Rayne.

Severin schował zdjęcie do koperty i pożegnał się ze mną. Postanowiłam się napić. Najbliżej był bar tego Zmiennokształtnego. Chociaż niechętnie, to skierowałam się właśnie tam. Przy barze siedział jakiś facet w płaszczu, kapeluszu i długich czarnych włosach. Dopijał właśnie Whisky. Kiedy podeszłam ten zsiadł ze stołka i udał się na zaplecze.

- Co podać?- Spytał barman.
- Krew 0 RH plus. – Odparłam.




Kael




Grając już ostatni utwór zobaczyłem, że do lokalu wchodzi Adam. Łowca w czarnym płaszczu i kapeluszu usiadł przy barze i tradycyjnie zamówił Whisky. Zdjąłem gitarę i podszedłem do niego.

- Cześć. Co tam?
- Musimy pogadać.- Powiedział Adam.
- Za pięć minut na zapleczu.

Łowca odpowiedział skinięciem głowy. Wyszedłem na zaplecze i westchnąłem odstawiając w kąt gitarę. Adam przyszedł chwilę później. Podaliśmy sobie ręce, po czym on wyjął z kieszeni kopertę.

- Co to jest?- Spytałem.
- Masz jechać na zjazd łowców.
- Mam ważniejsze sprawy na głowie.
- Wiem, ale będzie tam szpieg Artemisa. Może wiedzieć coś o kryształach.
- Co? Mówisz poważnie?
- Malcolm Jones to członek Ligi Światłości, spójrz to jego zdjęcie. Jak natkniesz się na kogoś z Brimstone zaproponuj współprace.
- Zgoda. – Odparłem.
- W takim razie do zobaczenia.

Adam odszedł a ja zacząłem przyglądać się kopercie. Otworzyłem ją i zacząłem czytać.

Szanowny Panie de Kvatch,
Pragniemy Pana zaprosić na zjazd łowców wampirów, który odbędzie się w hotelu Red V w sobotę 13 maja 2012 roku. Obowiązują garnitury. Zapraszamy o godzinie 20.00.


Byłem już kiedyś w Red V, kolejna wizyta w tym miejscu przyprawiła mnie o gęsią skórkę.

- Cholera! Dlaczego właśnie tam!?



Koniec odcinka piątego



"- Cześć. Co tam?
- Musimy pogadać."
Ten fragment przypomniał mi dialog z "Wiedźmina" gry:
"-Co słychać?(Geralt)
-Stare k...(panie?) nie chcą zdychać.(Baranina)"
Brzmi podobnie. Tu wesoło a odpowiedź z czapy.
Oprócz tego tekst znów trzyma poziom, choć ten rozdział wyraźnie jest wstępem do następnego bo nic a nic nie popycha fabuły. Nooo! (policzkuje się) Ja zły! Zapomniał bym o fragmencie dla dorosłych(ten po "xxx" Big Grin). Poprzednio było mi trochę żal że go nie było. Ciekawe kiedy bohater odkryje (na nowo) swoją wampirzą naturę.
Czekam na ciąg dalszy, jak zwykle nie omieszkam przeczytać.
Odcinek6: Stara przyjaciółka


Kael



Obudziłem się w swoim małym mieszkanku gdzieś w centrum NY. Pierwsze co zrobiłem to otwarcie lodówki i wypicie porcji dobrej krwi 0RH plus. Przelałem czerwony płyn do kubka i zacząłem pić. Podszedłem do okna i przyglądałem się jak na zewnątrz zapada zmrok. Po jutrze miał się odbyć ten cholerny zjazd. Gdyby nie sprawa kryształów nie ruszył bym dupska, żeby tam się stawić. Na samą myśl o tym miejscu miałem ochotę rzygać.
Po wypiciu krwi wszedłem pod prysznic. Potrzebowałem odprężenia. Krople wody masowały delikatnie moje ciało dając chwilowe ukojenie. Zacząłem sobie wszystko analizować. Jeśli Smoki szukają kryształów, to znaczy, że na bank nie opuściły miasta. Póki co nie mam nic do roboty więc zabicie tych kolesi byłoby odpowiednim chociaż dość ryzykownym priorytetem.
Ubrałem się, wziąłem miecz Św. Jerzego i ruszyłem na polowanie do wielkomiejskiej dżungli. Zacząłem się śmiać, gdy przez głowę przeszła mi myśl- Łowca smoków w Nowym Jorku. Ciekawy tytuł na książkę.

Żeby odnaleźć tych drani potrzebowałem pewnego talizmanu. Nie byłby mi potrzebny gdybym sam był smokiem. Z racji, iż w chwili obecnej nim nie byłem musiałem radzić sobie innymi sposobami. Przemierzałem ulice miasta mijając zamyślonych ludzi, którzy jak zwykle nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Skręciłem w pewien zaułek z zamiarem zejścia do kanału. Już miałem otworzyć właz, gdy usłyszałem krzyki. Nie czekając ruszyłem w tamtą stronę. Masa ludzi zaczęła pędzić w moją stronę. Stanąłem przy ścianie stojącego tuz obok sklepu. Tabun ludzi przebiegł, a ja zobaczyłem przed kim uciekał tłum. Były to trzy małe jasnozielone stworki z nieco większymi od nich włóczniami w dłoniach.
- Gobliny? Co takie istoty jak wy robicie w tym świecie?
- Nic takiego.- Odparł pierwszy charakterystycznym chrapliwo-piskliwym głosem.- My tylko siejemy spustoszenie, to przecież nic takiego.
- Tak, oczywiście. Możecie mi powiedzieć jak do diaska się tu znaleźliście?
- W sumie sami nie wiemy. Poszliśmy spać, a kiedy się obudziliśmy zobaczyliśmy, że jesteśmy w tym dziwnym królestwie.
- Aha…- To było bardzo dziwne. Jakim cudem Gobliny przedostały się do tego świata nie wykonując żadnych w tym celu ruchów?
- Teraz nam nie przeszkadzaj. Chyba, że chcesz kupić coś dobrego. Mamy mikstury. Pohandlujesz?
- Nie mam zamiaru. Macie jak najszybciej znaleźć portal do Dragonaru.
- Oj nie!- Krzyknęły Gobliny.- My idziemy na tutejszy zamek obalić króla!
- Banda idiotów. Dość tego!

Wyjąłem miecz i ruszyłem na te małe pokurcze. W mgnieniu oka zniszczyłem ich włócznie. Gobliny spoglądały na mnie swoimi wyłupiastymi oczami. Ich nogi trzęsły się jak galareta. Postawiłem krok do przodu, a one pędem ruszyły w przeciwną stronę pozostawiając za sobą tylko kurz.
Wróciłem do miejsca, gdzie znajdowało się wejście do kanału. Zacząłem się rozglądać po tym cuchnącym i wilgotnym miejscu. Dotknąłem ręką ściany starając się znaleźć miejsce, w którym ukryłem artefakt. Kiedy znalazłem wypukłość zdziwiłem się, bo sądziłem, iż ukryłem Oko Arazora nieco dalej. Wyjąłem luźny kamień ze ściany i włożyłem rękę do szczeliny. Wyjąłem stamtąd pomarańczową kulę z czarnym punkcikiem po środku. Ścisnąłem ją mocniej, aż rozbłysła. W moich dłoniach pojawił się wisior z symbolem oka. Nosząc ten przedmiot na szyi potrafiłem szybko zorientować się, gdzie przebywają smoki. Zamknąłem oczy i koncentrowałem się. Zdziwiło mnie, że nie zobaczyłem Nowego Jorku. Moje oczy wędrowały przez Tokio. Zobaczyłem tam osobnika skrywającego się za kołnierzem swej kurtki. Widziałem jak się odwraca i zobaczyłem jego twarz.

- Co?!! To nie możliwe… To nie mógł być on. Przecież on nie żyje!

Uznając to za omam ponownie zamknąłem oczy. Po chwili znalazłem swój cel. Samuel smok o czerwonych włosach. Nie czekając dłużej ruszyłem w tamtym kierunku. Kilkanaście minut później znalazłem się w Central Parku, gdzie Samuel stał niewzruszony opierając się o drzewo.

- Długo kazałeś na siebie czekać Królu Kaelu.
- Nie jestem już królem.- Odparłem.
- No tak. Zapomniałem, że zrzekłeś się Smoczej Mocy, po to, aby móc wrócić tutaj. Do miejsca gdzie jesteś nikim.
- To był mój wybór.- Powiedziałem wyciągając miecz.- Koniec gadania. Stawaj do walki.
- Jak zwykle prosisz się o lanie.

Samuel wyskoczył i ruszył na mnie. Zadał mi cios z taką prędkością, że nie zdołałem zareagować. Padłem na jedno kolano podpierając się mieczem. Dostałem w brzuch, bolało jak cholera. Wstałem odwracając się do przeciwnika. Wyskoczyłem wysoko w górę i wzniosłem rękę ku niebu mówiąc.

- Pani Śmierci. Najczarniejsza z czerni. Duszo nieczysta przyzywam Twe moce. Niechaj śmierć mych wrogów zagasi pragnienie. Dziś pragnę zemsty za dusze mych braci. Sponiewierane ich ciała, golenie. Niechaj mnie wesprą i dadzą swą siłę. O Pani Śmierci daj mi swe dłonie i oczy swej duszy. By każdy z mych wrogów dziś zaznał katuszy! Death Ball!

Cisnąłem czarną kulą w swego rywala, ten ze wściekłą miną odskoczył robiąc unik. Smok ponownie skierował się na mnie. Samuel wykonał salto i kopnął mnie w twarz. Spadłem. Podnosząc się usłyszałem jak lewitan wypowiada inkantację.

- Boski Smoku. Wzywam Twą moc o Wielki. Niechaj ziemia twa przesiąknie energią Twojej boskości. Wspomóż mnie swymi pobratymcami, niechaj przybędą obrońcy Twej ziemi! Dragon Power!

Kamienie leżące obok mnie zaczęły wirować wysoko w powietrzu, a ziemia wokół mnie zaczęła się trząść. Wiedziałem co za chwilę nastąpi. Spojrzałem w kierunku Czerwonego Smoka i zobaczyłem dwa monstra stworzone z kamienia i ziemi. Potwory ruszyły na mnie. Dobyłem miecza i zamachnąłem się. Cios został zablokowany przez kamienną bestię. Potwór machnął swym ciężkim ogonem i powalił mnie na ziemię. Zobaczyłem jak smok stworzony z ziemi pikuje prosto na mnie. Istniało prawdopodobieństwo, że lewitan się rozpadnie, jednak ja nie miałem zamiaru ucierpieć przy tym zabiegu.

- Potężny boże smoczej nacji. Przyzywam Twą siłę, abyś mnie wybronił. Niechaj Twe ciało moje zasłoni. Utwórz mi tarczę z Twej świętej potęgi. Dragon Shield!- Krzyknąłem

Smok roztrzaskał się na kawałki uderzając w niewidzialną barierę. Kawałki tego co z niego zostało pospadały na trawę, ławki i pobliskie drzewa. Zaklęcie, którego użyłem ma niezwykle poważny minus. Bardzo szybko osłabia tego, który je rzuca. Wstałem na chwiejących się nogach. Musiałem go pokonać. Kamienny smok stanął za mną i przygniótł mnie do ziemi. Czułem jak moje kości łamią się pod jego ciężarem. Samuel podszedł do mnie rechocząc pod nosem.
- Więc tak skończy wielki bohater Dragonaru. Kiedy rzucę ostatnie zaklęcie nikt cię nie uratuje.
- Tak? Co… zamie… rzasz?
- To będzie moja i twoja ostatnia modlitwa królu Kaelu.

Otworzyłem szeroko oczy. Jeśli dobrze zrozumiałem ukryty sens tych słów, to rzucane przez niego zaklęcie z pewnością mnie zabije. Tym bardziej, że w ciągu doby nikt go nie znajdzie, że o zabiciu go już nie wspomnę. Zaklęcie, które chciał rzucić Samuel to Czarny Pacierz. Moje ciało zmieni się w kamień, przy okazji sprawiając mi niewyobrażalny ból. Jedynym ratunkiem dla ofiary jest zabicie oprawcy w ciągu doby od rzucenia zaklęcia. To nie możliwe, abym przeżył ten atak. Stracę życie przez własną głupotę. O ironio.

- Ciemności piękna, ciemności młoda. Niechaj niewiernych wszystkich mych wrogów rychło zabije Twoja uroda.- Samuel zaczął swój wiersz zwycięstwa. Poczułem ból. Tym bólem była pękająca dusza. Gdybym nie zrezygnował ze smoczej mocy byłbym pod opieką Veressy, Pani Śmierci, a w tedy to zaklęcie nie byłoby dla mnie groźne. Coś rozrywało mnie od środka. Wzdrygałem się, z moich ust wydostawały się nieludzkie wrzaski.- Niech ból spowije ciało pyszałka, który swą pychą uraził i spaczył wszystko co kochasz kochana ciemności.- Poczułem zimno przepływające przez moje ciało. Nogi i ręce stały się ciężkie i zmieniły kolor na szary. Powoli zmieniałem się w posąg.- Zniszcz i złam duszę tych ścierw nieokiełznanych co przeciw Tobie wyszli pokonani!

Stało się. Zmieniłem się w kamień a sam balansowałem na granicy życia i śmierci. Wrota do Mrocznej Otchłani pełnej wymordowanych wampirów czekały na mnie szeroko otwarte. Mogłem zacząć liczyć godziny, właściwie już pogodziłem się z losem, że ponownie odwiedzę to miejsce z krwawym ponurym niebem, gdzie niema żadnych praw, a jedyne zajęcie mieszkańców do bezsensowny mord dla jak największej ilości krwi.

- Hej, wszystko gra?- Zabrzmiał kobiecy głos.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że jestem w Central Parku. Żywy, o ile można mnie nazwać żywym, ale dla mnie było jasne, że nie znajduje się w piekle dla wampirów, tylko na Ziemi. Wstałem i zobaczyłem osobę stojącą tuż przede mną z łukiem w reku wymierzonym prosto we mnie. Postać miała na sobie błękitny płaszcz, przepasany złotym sznurem, a na jej głowie znajdował się kaptur. Nie wiedziałem kim jest. Łucznik opuścił swą broń, a następnie zsunął z głowy kaptur odsłaniając twarz. Piękne długie blond włosy opadły na ramiona, Piękne błękitne oczy przyglądały mi się z charakterystycznym błyskiem. Długie spiczaste uszy poruszyły się wychwytując dźwięki.

- Witaj królu Kaelu.- Powiedziała Elfka.
- Witaj Erico.- Powiedziałem zdumiony i uradowany.



Koniec odcinka szóstego
Stron: 1 2 3