Via Appia - Forum

Pełna wersja: Ostatni Sprawiedliwy
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Miniaturka, będąca wpisowym do Gildii. Czy zostanie zaakceptowana, zobaczymy, a skoro napisałem - to się pochwalę Big Grin


Redakcja o tej porze była jeszcze w miarę pusta. Ludziska zaczną schodzić się za jakieś pół godziny; teraz w pracy byli jedynie ci, których zwichrowane umysły nie wyobrażały sobie życia poza nią, oraz tacy, którzy musieli na wszelkie sposoby pokazać, jak bardzo im zależy i jak bardzo się starają, bo w przeciwnym razie wiosna zastanie ich na zielonej trawce. Do grupy pierwszej zaliczali się Shingo, zajmujący się grafiką i ilustracjami oraz chorobliwy miłośnik anime, oraz Bryśka, pierwotnie Barbara, wysokie, tęgie dziewczę z działu korekty. Prawdziwi pasjonaci. Do grupy drugiej, skromniejszej, zaliczałem się ja. I tylko ja. Musiałem pokazać, że mi zależy, a to z tego prostego powodu, że ostatnio znowu nie zdążyłem na czas z tekstem. Jak się może już domyślacie, siedziałem tu i teraz z własnej, nieprzymuszonej woli, gapiąc się w karteczkę z zadanym przez szefową tematem jak ten wół w malowane wrota.
Gwoli ścisłości, siedziałem w redakcyjnej kuchni. Aneksie raczej. Elektroniczny zegar stojący obok mikrofalówki wskazywał ósmą dwadzieścia jeden. Wciąż wpatrując się w karteczkę, jakbym oczekiwał, że mi odpowie na moje egzystencjonalne pytania o sens bytu, westchnąłem smutno po raz nie wiadomo który. W tym momencie wszedł Szymon, znaczy Shingo, ze swoim obciachowym kubkiem do kawy z wymalowaną na całej jego powierzchni wielkooką lolitą z jakiejś tam kultowej mangi, ubraną w kolory świadczące o strasznej chorobie psychicznej twórcy rysownika. Uśmiechnął się szeroko na mój widok, zęby zalśniły wśród obfitej czarnej brody niczym biały gołąbek na zlocie kominiarzy.
- Witam szanownego kolegę – zagaił przymilnie. – Widzę, że wróciłeś żywy z pieczary smoczycy?
Tak nazywaliśmy gabinet szefowej.
- Mhm – mruknąłem bez życia.
- Coś taki struty? – spytał. - Wylatujesz?
- Prawie – odparłem smętnie. – Do końca tygodnia mam zrobić tekścik na co najmniej cztery strony. Na ten temat – wskazałem mu tę przeklętą karteczkę. Dla jasności powiem jeszcze, że nasze pisemko, co prawda wspinające się ciągle po drabinie popularności ku jej ośnieżonym, pilnowanym przez wydawnicze potwory szczytom, nie za bardzo mogło sobie jeszcze pozwolić na kupowanie tekstów od fachowych autorów s-f, kryminału czy fantastyki, których i tak było w kraju jak na lekarstwo. Częściowo polegaliśmy więc na czytelnikach przysyłających nam swoją twórczość, a częściowo – na stałej ekipie. Na redaktorach kreatywnych, jak to określała smoczyca. Tfu, szefowa.
- Ostatni sprawiedliwy – przeczytał Szymon dwa słowa, które tak przykuwały moją uwagę odkąd wyszedłem z pieczary. – To co dupą trzęsiesz? To temat-rzeka.
- To czysta, wyrachowana, na zimno skalkulowana złośliwość – wyraziłem swoją opinię. – Temat-rzeka, mówisz? Przez pół roku będę się zastanawiał, w jakim kierunku w ogóle uderzyć!
- To naprawdę szerokie możliwości.
- To perwersja. Temat na powieść w czterech tomach, a nie na parostronicowe opowiadanie.
- Przesadzasz – nasypał sobie trzy łyżeczki kawy do kubka. – To tak, jakbyś miał napisać właściwie cokolwiek.
- Grafik powiedział – warknąłem. – Ona doskonale wiedziała, ile czasu zajmie mi samo zastanowienie się nad tematem. Zawsze muszę przeskanować wszystkie opcje, i wybrać najlepszą, i potem jeszcze ją podrasować, a przy tym będę siedział do czterdziestych urodzin.
- Wyluzuj, stary – zalał kubek gorącą wodą z dystrybutora i już w drzwiach obrócił się jeszcze, mówiąc: - Przecież to dla ciebie pestka.

Może i pestka, myślałem pół godziny później, siedząc przy swoim biurku, ale z jakiegoś zmutowanego mango. Gapiłem się już nie na kartkę, ale na ekran monitora. Ekran odwzajemniał spojrzenie niczym nie zmąconą bielą nowego dokumentu w Wordzie. Nic nie przychodziło mi do głowy z tego prostego powodu, że nigdy nie mogłem się jakoś przekonać do pisania na z góry narzucony temat. Dobra, opisać na zlecenie postępy w budowie kanalizacji w Koziej Wólce bym potrafił, ale wiecie, o co chodzi.
Myślałem intensywnie cały dzień, następny też, i nic. Do głowy przychodziły mi epickie scenariusze, przy których dzieła zebrane Sienkiewicza były niczym pamiętnik jego gosposi. Bohaterowie w liczbie stu co najmniej, ich losy długie i zawiłe jak trajektoria lotu naćpanej muchy. Wszelkie próby redukcji rozmiarów moich pomysłów przynosiły skutek wprost odwrotny do zamierzonego. I tak nagle nadszedł czwartek. Radio Zet nadawało właśnie południowe wiadomości, a ja na samą myśl o odpaleniu edytora tekstu dostawałem zgagi, biegunki, migreny i szału.
- I jak idzie? – zapytała z nieskrywaną złośliwością Bryśka, przechodząc przez pokój, który dzieliłem z nieobecnym chwilowo Tomaszem, zajmującym się tym samym co ja. Posłałem kobyle spojrzenie pełne jadu, nie siląc się na żaden komentarz. Moja sytuacja i bez tego była źródłem niewybrednych ploteczek, jakimi raczyła się z koleżankami-redaktorkami.
Dobra. Skupmy się. Mój byt od tego zależy, więc najwyższa pora zmusić łepetynę do jakiejś twórczej pracy. Przez noc z największym trudem odcedziłem parę pomysłów, z których można by wyrzeźbić coś niewielkiego. Grunt to zacząć, później to już jakoś pójdzie. A więc...

Ostatni Sprawiedliwy obserwował policyjną akcję z dachu czteropiętrowej kamienicy. Okolica wypełniła się czerwono-niebieskimi błyskami syren, powietrze wypełnił trzask komunikatów dobiegających z radiowozów. Gliny jak zwykle pojawiły się właściwie tylko po to, żeby posprzątać. Dostali cynk o tym, że ktoś przekopał się do bankowego skarbca, ale nawet nie mieli jak wejść do środka. Zanim ściągnięto prezesa z kluczami, sytuację musiał uratować jak zwykle on – Ostatni Sprawiedliwy. Bułka z masłem. Wystarczyło potężnym skanerem zlokalizować tunel, Automobilem Sprawiedliwości wjechać w ścianę budynku, gdzie kryli się złoczyńcy, wskoczyć za nimi do wykopu. Gdy dotarł do skarbca, robota była już dziecinnie prosta – rabusie absolutnie się go tam nie spodziewali. Padli nietomni od ciosów Prawą Pięścią Praworządności, powalił ich Stalowy Kij Słuszności. Shuriken Moralności dosięgł ostatniego z nich, kiedy w próbie ucieczki już prawie wskoczył do tunelu. Teraz sprawiedliwość nauczy ich swymi rękoma, że...

E, bez sensu. Co to za ksywa niby? „Ostatni Sprawiedliwy Znów Ratuje Gotham”, jak to brzmi? I kim miałby być tajemniczy bohater? Synem ekscentrycznego milionera? Toż to kalka i plagiat.
I już wyobrażam sobie taką rozmowę:

- Czasami myślę, Albercie, że ktoś nadał mi doprawdy niefortunne imię.
- Dlaczego, sir?
- Zdążą przecież człowieka spokojnie obrabować i zastrzelić, zanim mnie wezwie na pomoc. Pomocy, ratunku, Ostatni Spraaargh. I tyle. Inni mają łatwiej.
- Co pan ma na mysli, sir?
- No, na przykład: Batman, help!


Nie, to żałosne. Zero ambicji. Trzeba trzymać poziom, do diabła! Stworzyć coś oryginalnego! Może tak:

Richard czuł, że jest już o krok od rozwiązania zagadki. Każda część jego umysłu krzyczała z radości i podniecenia, mając absolutną pewność, że znalazł rozwiązanie. Klucz. Tak niewiele dzieliło go od złamania kodu „Ostatniego Sprawiedliwego”, demaskatorskiej, praktycznie niedostępnej obecnie książki Leonida Dawincziewa o piekielnym pakcie, jaki Watykan zawarł z samym diabłem w zamian za bogactwo, wpływy i władzę. Ludzie śmiali się, kpili tak z niego, jak i z autora: to zwykła fantazja, mówili, porządny thriller i basta. Nie skrywa żadnych tajemnic. Ci, którzy ich szukają, oraz sam autor, który głęboko w nie wierzył, powinni leczyć się u psychiatry. Pakt z diabłem?, pukali się w czoło. A może z kosmitami?


Rany boskie, co za bzdura. I nie dość, że bzdura, to znowu nie sposób pomieścić się z czymś takim na mniej niż pięciuset stronach. Trzeba by przecież rzetelnie przedstawić watykańskie realia, jakieś dokumenty znaleźć, które dałoby się... nie, nie, nie! Znowu pudło.
Zaraz, był taki film, z Brucem Willisem, nie?

Matthew wparował do baru, gdzie siedzieli jego kumple. Na jego widok trochę im miny oklapły, ale nie zwrócił na to uwagi. Musiał im o tym powiedzieć.
- Odkryłem nowy szczegół! Nowe przesłanie! – krzyczał niemal, przysiadając się do stolika. – Dopiero teraz to zrozumiałem, chociaż od dłuższego czasu nie dawało mi to spokoju! Chodzi o to, że...
- Znowu oglądałeś „Ostatniego Sprawiedliwego”, tak? – przerwał mu zrezygnowanym tonem Bobby.
- No jasne. Mówiłem, że go rozpracuję. No więc...
- Matt, ile razy już widziałeś ten film? – spytała z kwaśną miną Cindy.
- Jakieś sto – odpowiedział bez chwili zastanowienia. – Dostrzeżenie szczegółów ukrytego przesłania wymaga czasu i poświęcenia...
- I co tym razem odkryłeś? – spytała, wiedząc, że ten pryszczaty grubas nie da im spokoju, dopóki nie podzieli się z nimi swoją sensacją.
- No więc w tej scenie, kiedy Bruce Willis przyjeżdża do miasta, zwróciliście uwagę na numery rejestracyjne samochodu?
- Sześć sześć sześć? – bąknął Bobby.
- Ha, ha, bardzo śmieszne – Matthew poczuł się prawdziwie urażony. – Tak się składam, że te cyfry w kabale oznaczają...


Co oznaczają? Przemyconą w filmie informację dla światowej siatki Murzynów-syjonistów dotyczącą daty rozpoczęcia operacji mającej na celu wywołanie światowego kryzysu finansowego? A Elvis żyje. I Tupac też. I nie zapraszają Hitlera na swoje imprezy w jacuzzi.
Porażka. Pustka w głowie. A raczej papka, z której niczego cennego nie wyłowię. Może sprawdzę się w Sejmie?
Hasło tajnej organizacji wywrotowej? Człowiek wiedzący zbyt wiele o mafii, który mimo braku zainteresowania ze strony skorumpowanej policji decyduje się mówić? Wyliczanka bogów, przydzielających w ten sposób ludziom charaktery? Kto ostatni, ten sprawiedliwy... bezsens, dno, chałtura! Naciągane jak skóra na twarzy tego prezentera, jak mu tam... im starszy, tym młodszy.
Zerknąłem na godzinę w rogu ekranu. Zaraz siedemnasta! A ja nie mam nic!
Dzwoni telefon na biurku. Patrzę na wyświetlacz: 01 – szefowa!
Nie odbieram. Nie ma mnie. Pracuję nad tekstem. W pocie czoła... mam czas do jutra. Do dziewiątej. Coś wymyślę.
Telefon milknie. Za dwie siedemnasta. Mógłby mnie cud uratować, ale cud nie pizza, nie przyjedzie na telefon. Trzeba się sprężyć. Zostanę dłużej, ale może posadkę uratuję. A więc, jeszcze raz... skupmy się.
No dobra, to jak to szło?
Ostatni Sprawiedliwy obserwował policyjną akcję z dachu czteropiętrowej kamienicy...
"ludziska zaczną schodzić się za jakieś pół godziny; teraz w pracy byli jedynie ci, których zwichrowane umysły nie wyobrażały sobie życia poza nią" - brak wielkiej literki na początku zdania.

"Do grupy pierwszej zaliczali się Shingo, zajmujący się grafiką i ilustracjami oraz chorobliwy miłośnik anime, oraz Bryśka, pierwotnie Barbara, wysokie, tęgie dziewczę z działu korekty" - zamiast oraz daj po prostu przecinek, lepiej wygląda i brzmi.

"nieprzymuszonej woli, gapiąc się w karteczkę z zadanym przez szefową tematem jak ten wół w malowane wrota. " - brak przecinka przed jak ten wół.

"Elektroniczny zegar stojący obok mikrofalówki wskazywał ósmą dwadzieścia jeden" - brak przecinka po zegar.

"Zawsze muszę przeskanować wszystkie opcje, i wybrać najlepszą, i potem jeszcze ją podrasować, a przy tym będę siedział do czterdziestych urodzin." - niepotrzebny przecinek przed pierwszym i.

"Gapiłem się już nie na kartkę, ale na ekran monitora. Ekran odwzajemniał spojrzenie niczym nie zmąconą bielą nowego dokumentu w Wordzie." - nie wiem czy nie lepiej byłoby, jakbyś połączył te dwa zdania pisząc "ekran monitora, który odwzajemniał..."

"Myślałem intensywnie cały dzień, i następny też, i nic." - źle brzmi to zdanie. Nie lepiej byłoby jakbyś zamiast pierwszego i dał np. potem, a też przesunął przed nic? Oczywiście wtedy przed i nie będzie już przecinka.

"Wystarczyło potężnym skanerem zlokalizować tunel, Automobilem Sprawiedliwości wjechać w ścianę budynku, gdzie kryli się złoczyńcy, wskoczyć za nimi do tunelu" - powtórzenie tunelu.

"Pakt z diabłem?, pukali się w czoło." - zamiast przecinka daj myślnik.

Fajnie oddajesz realia pracy pod presją czasu i narzuconego tematu, co chyba jest najgorszą rzeczą dla artysty. Ogólnie tekst jest dobry, podobają mi się nawiązania do popkultury, jednak nie wybija się ponad przeciętność. Taka lektura na kilka minut, o której równie szybko się zapomina. Niestety, inie w natłoku innych, dobrych tekstów, które jednak zaczynają przypominać szarą, zwartą masę. Pozdrawiam.
Litery brak, fakt, zaczynałem pisać w notatniku. Fo Pa Big Grin
Jak dam przecinek zamiast oraz, to sam zobacz, jak to będzie brzmiało.
Mym zdaniem, przecinka być tam nie musi. Jak i przy zegarze.
Z tunelem racja.
Co za wnikliwa inspekcja, btw. Musze się pilnować, gdy mnie nawiedzisz następnym razem Big Grin a opo napisane pod przymusem i dziś rano... dzięki za uwagi!
Miniaturka niezła. Jak na tekst wpisowy to całkiem sporo błędów. Temat niespecjalnie odkrywczy choć pod tym względem i tak jest stosunkowo dobrze.
Powiesz kiedyś czy zostałeś przyjęty, czy nie. Temat taki jak w tytule czy inny?