18-04-2011, 09:07
Do ostatniej kropli krwi
Powstanie warszawskie, 1944r. 23 września
Stolica kruszyła się kawałek po kawałku, niczym mury Jerycha. Tumany kurzu przypominające mgłę wylały się na ulice niczym mleko. Spomiędzy gruzowisk wystawały ściśnięte zwłoki. Zakrwawione, zmiażdżone, zmasakrowane. Jednak dzielni powstańcy pomimo wszechogarniającej beznadziei, walczyli. Walczyli o honor.
W uliczce pomiędzy dwoma zburzonymi do połowy kamienicami, uwięzionych w pułapce było dwóch Polaków. Przyjaciele – Roman i Marcin stawiali opór siedmioosobowemu oddziałowi uzbrojonemu po zęby. Kawał ściany, za którym się kryli i ostrzeliwali z pistoletów domowej roboty, coraz bardziej poddawał się kanonadzie ze strony Niemców. Niestety. Nawet najwspanialszym wojownikom kończą się kiedyś naboje.
- Roman... skończyła mi się amunicja – wycedził kompan.
- Mnie też. Marcin, co teraz zrobimy? – Oddział zdjął palce ze spustów w momencie, w którym powstańcy przerwali ogień. Oni wiedzieli. Wiedzieli i szli w ich stronę.
- Wiem! – wykrzyknął Roman. – Strzelimy ich z buta!
- Genialne! – Marcin zdjął obuwie z nogi i wycelował w zbliżających się Szwabów. Gdy nacisnął podeszwę, z buta wyleciał olbrzymi pocisk. Niemieccy żołnierze byli zaskoczeni.
- Och nein! Oni mają buta! Oficerze, co teraz zrobimy?
Oficerem był przystojny Niemiec z blizną w kształcie banana na policzku.
- Szybko! – odrzekł. – Zakładamy nasze Czapki Znikawki!
Tuż przed uderzeniem pocisku założyli czapki i całkowicie znikli. Byli teraz niewidzialni.
Roman i Marcin znaleźli się w nieciekawej sytuacji. Można by rzec: w sytuacji bez wyjścia.
- Roman, but nie pomógł. Są teraz niewidzialni i idą po nas. Czy to już koniec? – Zrozpaczony Marcin spojrzał na Romana. Ten jednak zamiast wyrazu najwyższej trwogi, miał na twarzy szelmowski uśmieszek. Sięgnął za pazuchę i wyciągnął kastaniety. Oczy Marcina otworzyły się szerzej i również na jego twarzy zagościł uśmiech. Kastaniety Wielkiej Mangusty. Byli uratowani.
Powstanie warszawskie, 1944r. 23 września
Stolica kruszyła się kawałek po kawałku, niczym mury Jerycha. Tumany kurzu przypominające mgłę wylały się na ulice niczym mleko. Spomiędzy gruzowisk wystawały ściśnięte zwłoki. Zakrwawione, zmiażdżone, zmasakrowane. Jednak dzielni powstańcy pomimo wszechogarniającej beznadziei, walczyli. Walczyli o honor.
W uliczce pomiędzy dwoma zburzonymi do połowy kamienicami, uwięzionych w pułapce było dwóch Polaków. Przyjaciele – Roman i Marcin stawiali opór siedmioosobowemu oddziałowi uzbrojonemu po zęby. Kawał ściany, za którym się kryli i ostrzeliwali z pistoletów domowej roboty, coraz bardziej poddawał się kanonadzie ze strony Niemców. Niestety. Nawet najwspanialszym wojownikom kończą się kiedyś naboje.
- Roman... skończyła mi się amunicja – wycedził kompan.
- Mnie też. Marcin, co teraz zrobimy? – Oddział zdjął palce ze spustów w momencie, w którym powstańcy przerwali ogień. Oni wiedzieli. Wiedzieli i szli w ich stronę.
- Wiem! – wykrzyknął Roman. – Strzelimy ich z buta!
- Genialne! – Marcin zdjął obuwie z nogi i wycelował w zbliżających się Szwabów. Gdy nacisnął podeszwę, z buta wyleciał olbrzymi pocisk. Niemieccy żołnierze byli zaskoczeni.
- Och nein! Oni mają buta! Oficerze, co teraz zrobimy?
Oficerem był przystojny Niemiec z blizną w kształcie banana na policzku.
- Szybko! – odrzekł. – Zakładamy nasze Czapki Znikawki!
Tuż przed uderzeniem pocisku założyli czapki i całkowicie znikli. Byli teraz niewidzialni.
Roman i Marcin znaleźli się w nieciekawej sytuacji. Można by rzec: w sytuacji bez wyjścia.
- Roman, but nie pomógł. Są teraz niewidzialni i idą po nas. Czy to już koniec? – Zrozpaczony Marcin spojrzał na Romana. Ten jednak zamiast wyrazu najwyższej trwogi, miał na twarzy szelmowski uśmieszek. Sięgnął za pazuchę i wyciągnął kastaniety. Oczy Marcina otworzyły się szerzej i również na jego twarzy zagościł uśmiech. Kastaniety Wielkiej Mangusty. Byli uratowani.