Via Appia - Forum

Pełna wersja: Przejażdżka
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Paweł Jóźwiak
Przejażdżka



Wstęp
Uprzedzając ewentualne pytania niektórych z Was, chciałbym wyjaśnić pewną kwestię dotyczącą tego opowiadania. Otóż, Drodzy Czytelnicy, nie chciałem uczynić z owej historii jakiegoś szczególnego dzieła, a już na pewno nie pragnę, by była ona – broń Boże – utożsamiana z moją osobą. Niektórzy z Was po lekturze „Przejażdżki” poczują zapewne zapach znajomej historii, jeszcze inni posądzą mnie o plagiat. Cóż, ja nie będę się bronił, bo rzeczywiście – można tak ową opowiastkę określić, i to całkiem słusznie. W ramach obrony dodam tylko, że po prostu słyszałem gdzieś króciutką opowieść o szaleńczej motorowej wyprawie pary nastolatków i tak mi się ona spodobała, że postanowiłem wykorzystać gotowy szkic, dodać parę własnych wątków i zmienić ją w coś dłuższego. Czy był to dobry pomysł? Oceńcie sami…


***

Czarny motocykl lśnił w blasku wieczornego słońca, które niczym reflektor okryło go blaskiem godnym największych wystawowych maszyn. Michał dobrze pamiętał chwilę, w której przyrzekł Ani, że kupi sobie motor, którym zabierał ją będzie na przejażdżki w miejsca, „do których nie dotrze żaden, nawet najlepszy taksiarz, choćby jeździł jeepem z drogą nawigacją”. Chłopak może i był typem bajeranta, ale nigdy nie rzucał słów na wiatr. Dał słowo – a teraz potrzebował motoru zdolnego do jazdy w najtrudniejszych warunkach – zarówno po równiutkim asfalcie w wielkiej betonowej dżungli jak i obłoconych wiejskich dróżkach pełnych dziur i kamieni. Po wielogodzinnych poszukiwaniach wybrał sprzęt marki Kawasaki GPZ 500, który był jego zdaniem wprost stworzony do takich dróg, a zarazem piekielnie szybki i niesłychanie prosty w prowadzeniu. Nietrudno chyba wyobrazić sobie radości Michała, gdy oferta sprzedaży takiego właśnie cudeńka pojawiła się w Internecie, i to za pół ceny! Nie wahając się zbytnio, chłopak podbił aukcję i wygrał. Motor był w o wiele lepszym stanie, niż wynikało z ceny. Nie był to oczywiście stan idealny, ale nie był też naganny – wystarczyło wymienić parę części i nadawał się do jazdy. Teraz jednak większość była już pod dość kosztownym przeglądzie, a to, na co Michałowi nie starczyło pieniędzy, naprawił sam. „Tylko spróbuj teraz nawalić” – zagroził po skończonej robocie. Zaufał swojej zabawce i tego samego oczekiwał w zamian.

***

Michał i Ania leżeli na kocu, a za nimi na stópce reprezentacyjnie opierał się czarny motocykl z małym czerwonym kaskiem przewieszonym przez kierownicę. Znajdowali się w najwyższym punkcie miejscowych gór, mając przed sobą rozległą panoramę okolicy. Budynki wyglądały stąd jak klocki, a samochody jak małe, powolne robaczki. Wszystko to rozciągało się na wielobarwnej platformie różnorodnych zbóż. A za tym całym krajobrazem wielka płonąca kula powolnie, jakby od niechcenia, chowała się za leśnym horyzontem. Taki wieczór był świetnym zwieńczeniem dnia, który razem spędzili – najpierw Michał zaprosił Anię na wykwintną kolację do włoskiej restauracji, później przespacerowali się nad rzekę i w końcu dotarli tutaj, do miejsca spoczynku. To mogła być ich najlepsza randka.
Chodzili ze sobą od kilku miesięcy. Michał wielokrotnie powtarzał Ani, że jest tą jedyną. Prawdę mówiąc, był mistrzem w takich zabiegach i wiedział jak na kobiety wpływają pozornie proste słówka szeptane do ucha. Zwykłe „znowu ujrzałem cię dzisiaj we śnie” – wypowiedziane oczywiście w odpowiednio czuły sposób – potrafiło wprowadzić Anię w prawdziwą euforię i sprowokować do pocałunku (zazwyczaj tak namiętnego, że nie można jednoznacznie stwierdzić, które z nich angażuje się bardziej).
Ania swojego wybranka poznała w szkole, parę dni po tym jak wprowadziła się do miasta. Nie od razu jednak poczuli do siebie miętę. Zaczęło się od niby-przypadkowego wpadania na siebie na korytarzach, wspólnych wycieczek szkolnych i imprez. Michał znalazł kiedyś plecak, który Ania przez pomyłkę zostawiła w szkole. Zadzwonił do niej i zapytał na jaki adres go odnieść. Nie minął kwadrans, a już stał pod jej domem przyciskając do piersi, niczym skarb, małą niebieską torbę. Specjalnie dla Ani wysiadł z autobusu kilka przystanków wcześniej, nie zastanawiając się jak wróci do domu. Dziewczyna zapytała, czy ma ochotę wejść na herbatę, a on – po obowiązkowym wstępnym „No nie wiem, spieszę się” – przyjął zaproszenie. Spędził w jej pokoju dobre kilka godzin odkrywając, że interesują się praktycznie tym samym i – co najważniejsze – oboje słuchają punk rocka. Dopiero gdy się ściemniło przypomniał sobie, że nie ma czym wrócić do domu. Ania nie mogła pomóc, gdyż jej rodzice byli jeszcze w pracy, a sama nie mogła ruszać samochodu. Koleżeńska etyka nakazywała jej więc chociaż przyjaciela odprowadzić. Nie uszli więcej niż kilometr, gdy Michał znienacka wyznał jej, że nie chce by była dla niego tylko szkolną koleżanką i zaproponował, by zostali parą. Dziewczyna – z pozoru zaskoczona – tak naprawdę spodziewała się takiego finału. Ba, przygotowana była na zaproponowanie Michałowi tego samego, w razie gdyby ten okazał się tchórzem. Tak zakończył się pierwszy rozdział z ich miłosnej historii. Z czasem, w miarę poznawania swoich osobowości, zakochiwali się w sobie coraz bardziej – jak na parę szczeniaków przystało. A od czasu kupna motocykla ich randkom nie było końca.
Ania sama nie wiedziała czemu właśnie ten dzisiejszy wieczór jest taki wyjątkowy. Może dlatego, że spędzili razem cały dzień? A może dlatego, że jej luby tyle razy wyszeptał jej do ucha te dwa piękne słowa? Nie miała ochoty się teraz nad tym zastanawiać, ale wiedziała jedno: ten dzień zapamięta do końca życia.
Słońce zaczęło zwijać manatki. Nie minęły dwie chwile, a już schowało się za horyzontem, pociągając za sobą złotą kurtynę, którą uprzednio okryło motocykl. Na fioletowe niebo wtargnęły gwiazdy – właśnie zaczynała się ich nocna zmiana. Oblubieńcy też musieli się zbierać – Ania obiecała mamie, że wróci przed dziewiątą.
– Musimy przerywać w takim momencie…? – zaprotestował Michał, który zdążył już zapomnieć o istnieniu całego świata (przed minutą zakończył się punkt kulminacyjny każdej randki pod gołym niebem – całowanie się na trawie i szeptanie sobie różnych miłych rzeczy).
Ania nie odpowiedziała. Sama czuła się tak samo – jakby oglądając ciekawy film, wyłączono prąd w najciekawszym momencie.
– Kocham cię – wyznał znowu Michał i nachalnie – niczym pijawka – spróbował przylgnąć wargami do jej ust. Odepchnęła go.
– Ja mówię serio, Michał, nie możemy tu dłużej… O, spójrz – poleciła, wskazując na pokazujące się właśnie pierwsze gwiazdy.
Lekko zdezorientowany Michał posłusznie uniósł wzrok.
– Piękne… – zadumał się. Widok nocnego nieba tak go zachwycił, że nie zauważył jak dziewczyna wstała i podeszła do motocykla.
– Łap – powiedziała rzucając kask, który dzień wcześniej sama mu podarowała. (Michał gdzieś swój zapodział, a że ojciec Ani miał kiedyś motorynkę, udało jej się przemycić z domu jego stary kask. „Zobacz, jaki jest piękny, zabytkowy, jak zdobniczo rdza okryła krawędzie…” – powiedziała – „To prawie jak jakaś nagroda w wyścigach motocrossowych, no nie? Złoty Kask…” – zakończyła chcąc, poprawić Michałowi nastrój. „Prawie robi wielką różnicę” – usłyszała w odpowiedzi).
Chłopak z wielką niechęcią wcisnął go sobie na głowę i wsiadł na motor. Ta niechęć nie wynikała jednak z konieczności chodzenia w tym idiotycznym przedwojennym kasku, lecz z powodu rozstania z Anią, które to miało za chwilę mięć miejsce. Rozstawali się co prawda tylko na kilkanaście nocnych godzin, ale po tak spędzonym dniu zdawała się to być cała wieczność.
– Nadrobimy to następnym razem – powiedziała Ania w odpowiedzi na jego minę. Wsiadła na motocykl i złapała się ukochanego. Po chwili rozległ się warkot silnika.
– Trzymasz się? – zapytał Michał.
– Tak.
Powoli ruszyli. Tylko Michał miał kask więc nie mogli ryzykować wypadku. Tym bardziej, że musiał odwieść swoją pannę pod sam dom. Gdy czekali na skrzyżowaniu chłopak wpadł na pewną myśl (Czemu tak jest, że najbardziej szalone pomysły wpadają nam do głowy zawsze w najmniej oczekiwanym momencie?) – uznał, że najlepszym zwieńczeniem tego cudownego dnia będzie przejażdżka po mieście. Przejażdżka w takim tempie, że zapamiętają ją do końca życia. Tak, to byłoby coś… – pomyślał. A bez ryzyka nie ma przecież zabawy, no nie? Zresztą, jesteśmy młodzi, co może nam się stać?
– A może tak mała rundka po mieście? Główną…? – dał upust myślom, rad z chwili postoju na czerwonym świetle.
Ania zastanowiła się chwilę. Początkowo miała wrażenie, że Michał przybrał lekko pijacki ton, szybko jednak rozwiała tę myśl – jego pomysł nie był przecież taki głupi.
– Właściwie, to mamy jeszcze trochę czasu… – wymamrotała.
– No to złap się mocno, skarbie i przygotuj na przejażdżkę życia! – krzyknął podekscytowany Michał. Dziewczyna złapała się, a kiedy tylko zapaliło się zielone światło chłopak gwałtownie dodał gazu.
Nietrudno się chyba domyślić, że ulica Główna była najdłuższą szosą w mieście. Ciągnęła się przez kilka kilometrów i była niemal całkowicie pozbawiona zakrętów. Czasem porównywano ją do autostrady, bo jazda nią była niezwykle przyjemna. Gdy już wjechali we właściwą ulicę, Michał znowu przyspieszył. Lubił powiew wiatru muskający mu twarz. Niebo było już całkowicie ciemne, a gwiazdy namnożyły się na nim niczym białe pchełki. Po obu stronach jezdni ciągnęły się rzędy wielkich latarni świecących oślepiającym niebieskim blaskiem, jakże odmiennym od tego naturalnego, rzucanego przez księżyc w pełni. Miejski blask – blask latarni, oświetlonych bilboardów i kolorowych neonów – zdawał się kipieć życiem. O ile na terenach wiejskich nocna jazda motorem sprawiała, że zapominało się o całym świecie, tutaj w mieście prędkość z jaką się jechało tylko potęgowała odczuwanie życia tętniącego wokoło. Bo o tej porze miasto dopiero się budziło, w budynkach zapalały się światła, z garaży wyjeżdżały samochody, a pełnoletni mieszkańcy zaczynali wychodzić na ulicę. Michał i Ania jechali teraz tak szybko, że sylwetki na chodnikach wydawały się być tylko rozmazanymi plamami. Mimo to Ania wiedziała, że większość z nich stanowią prostytutki, ćpuny i dresy. Reszta to młode pary spieszące do kin, teatrów czy klubów. Starsi ludzie o tej porze oglądali telewizję w swoich domach, a dzieci już spały.
Ania poczuła jak Michał znowu przyspiesza. Delikatnie zerknęła zza jego pleców na prędkościomierz. Wskazywał teraz 140km/h.
– Michał, zwolnij – powiedziała. – Boję się.
– Przytul się do mnie i powiedz, że mnie kochasz – odpowiedział Michał.
Przytuliła się do niego mocniej, ale nie dlatego, że ją to poprosił – dlatego, że się bała.
– Kocham cię, ale zwolnij już!
Zaczęła się poważnie zastanawiać, czy z jej chłopakiem wszystko jest w porządku. W miarę wymijania coraz to większej ilości pojazdów ten strach się potęgował.
– Proszę! – krzyknęła mu do ucha mimo, iż zdawała sobie sprawę, że przy takim świście wiatru pewnie i tak jej nie słyszy.
Michał nie odpowiadał. Zdawał się być skupionym tylko na jeździe.
Wjechali do zielono oświetlonego tunelu. Gdy cudem wyminęli ciężarówkę Ania przestraszyła się nie na żarty. Był to jednak strach urywany, który co rusz znikał, by za chwilę powrócić ze zdwojoną siłą. Co mu do cholery odbiło?! – myślała, czując łzy szybko skapujące z policzków. Gdy dość spory kawałek szosy przed nimi zdawał się być pusty, Michał odezwał się. Nie rozwiał jednak wątpliwości swojej dziewczyny – wręcz przeciwnie.
– Ściągnij mi najpierw kask i załóż go na siebie. Nie mówiłem ci tego wcześniej, ale on jest na mnie za ciasny. – Wypowiedział te słowa niezwykle szybko, jednak Anię zaintrygowało coś innego – jego głos był inny, drgał; miała nadzieję, że tylko od wiatru. – A potem przytul się mocniej i jeszcze raz powiedz, że mnie kochasz – dokończył Michał.
Była zdezorientowana, ale nie pozwalała odejść wrażeniu, że Michał naprawdę wie, co robi. Ostrożnie puściła się go jedną ręką i spróbowała jak najszybciej zdjąć z jego głowy zardzewiały do połowy kask. Na chwilę uwolniła obie ręce i założyła go na siebie. O mało nie straciła równowagi, toteż pośpiesznie przytuliła się do swego chłopaka.
– Kocham cię – wychlipiała, płacząc rzewnie. – Ponad wszystko na świecie!
Łzy przesłoniły jej cały widok. Lekko odchyliła głowę i twarz omiótł jej kosmyk włosów Michała tańczących teraz dziko na wietrze.
Wyjechali z tunelu i ruszyli wzdłuż ciemnego parku po prawej stronie jezdni. Po drugiej mieli rząd sklepów i marketów. Minęli to wszystko w mgnieniu oka. Jechali tak szybko, że motor zaczął już lekko dygotać. Ania kurczowo ściskała Michała, nie zastanawiając się nawet, czy sprawia mu to ból. Miasto wydawało się tylko jednym wielkim zamazanym obrazem zmieniającym się w zawrotnym tempie. Ulice, sklepy, samochody – wszystko to było tylko rozmazanymi plamami, wymysłem artysty.
Serce – jedyny nie sparaliżowany organ w ciele Ani. Dziewczyna czuła, że zaraz zemdleje i ze wszystkich sił starała się z tym walczyć. Wiedziała, że muszą teraz jechać z prędkością około dwustu 200km/h, nie miała jednak odwagi, żeby wychylić się i zerknąć na licznik.
Mieli niebywałe szczęście, że ulica była teraz bardzo szeroka i w miarę pusta. Jechali wzdłuż rynku. Ania spojrzała na ratusz, niestety nie zdążyła się przyjrzeć – zniknął w ułamku sekundy. Na horyzoncie pojawiło się skrzyżowanie, o czym świadczyło czerwone światło sygnalizacji. Michał jednak ani myślał zwolnić. Przejechał pomiędzy dwoma rzędami samochodów niemal się o nie ocierając, a potem prawie zderzył się z jakimś busem, przecinając mu drogę przed nosem. Gdyby tamten w miarę szybko nie zahamował, byłoby po nich. Szosa Główna zakręcała teraz ostro w lewo, toteż wjechali w jej małe odgałęzienie, które ciągnęło się prosto. Nie była to jednak dobra decyzja, bo uliczka opadała stromo w dół. Wydawała się za to całkowicie wolna od pojazdów, jakby opustoszała. Niestety – tylko pozornie. Nagle po obu jej stronach wyrósł las. Ania myślała teraz o tym, czy ktoś już zawiadomił policję o szaleńcu na drodze. Bała się okropnie i chciała powiedzieć Michałowi, żeby się zatrzymał, nie miała jednak siły ani odwagi wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Dotarło do niej, że najczarniejszy scenariusz zakończenia tej szaleńczej wyprawy jest nieuchronny…
Niestety nie myliła się i jej najgorsze obawy zaczęły przenikać do realnego świata. Michał zaczął tracić panowanie nad pojazdem. Jego ramiona jak szalone zaczęły kręcić kierownicą we wszystkie strony, lecz to tylko pogarszało sprawę. Nagle zza rogu wyjechała białą furgonetka oślepiając ich ostrymi żółtymi światłami. Motocykl wpadł w poślizg i z donośnym piskiem opon uderzył w nią z siłą huraganu.
Bum.
Ciemność.

***

Obudził ją paskudny ból głowy i szyi oraz natrętne światło wdzierające się przez okno. Leżała na łóżku w białym pokoju. Na początku myślała, że to wszystko jest tylko częścią snu, ale gdy zdała sobie sprawę, że tak jednak nie jest, gwałtownie otworzyła oczy i usiadła. Natychmiast poczuła okropny ból w plecach i z powrotem opadła bezwładnie na łóżko. Zajęczała. Była tak zdezorientowana i obolała, że dopiero po chwili dotarło do niej gdzie jest – a była w pokoju szpitalnym. Obok niej ustawione były jeszcze dwa łóżka – jedno puste, na drugim spała jakaś kobieta. Ania nie mogła przypomnieć sobie okoliczności, które doprowadziło do tego, że znalazła się w takim miejscu. Ból nie pozwalał jednak wydobyć z głowy jakichkolwiek wspomnień.
Drzwi uchyliły się z cichym skrzypieniem i do sali weszła pielęgniarka. Gdy tylko ujrzała zdezorientowaną Anię pośpiesznie zawróciła i pobiegła po lekarza. Dziewczyna słyszała jak kobieta mówi na korytarzu coś, że „tamta pacjentka się przebudziła…”. Po chwili zamiast pielęgniarki do sali wtargnął sam lekarz. Stanął nad łóżkiem i spojrzał pacjentce w oczy.
– Co się stało? Czemu tu jestem? – wypaliła natychmiast Ania, odkrywając, że nawet taka prymitywna czynność jak poruszanie ustami sprawia jej niebywałą trudność.
– Uspokój się, miałaś wypadek – oznajmił doktor niesamowicie monotonnym głosem. – Ale już jest wszystko dobrze. Ktoś chyba cię lubi, tam na górze. – Wskazał na sufit, uśmiechając się sztucznie.
Ania przez chwilę patrzyła na niego zdezorientowana. Słowo „wypadek” dziwnie wpłynęło na jej świadomość, sprawiło, że przed oczyma ukazał jej się obraz wirującego miasta, a w nozdrzach niemal poczuła zapach natrętnego wiatru… I nagle jej mózg został zasypany przez grad barwnych wizji – czarny motor, rozwiane włosy Michała, zamazany ratusz… Nie wiedziała, czy było to dzień, miesiąc, czy tydzień temu, ale – za to dałaby sobie uciąć głowę – nie były to obrazy ze snu, ta historia jej się przydarzyła. Film urywał się w momencie, gdy zza zakrętu wyjeżdżała biała furgonetka z oślepiającymi żółtymi światłami.
– A co z Michałem?! – wrzasnęła, przypomniawszy sobie, że nie była tam sama.
Uśmiech gwałtownie spełzł z twarzy lekarza. Mężczyzna spuścił głowę i milczał chwilę, jak gdyby zastanawiał się co ma odpowiedzieć. W końcu wziął głęboki oddech i wyjąkał, starając się uniknąć jej wzroku:
– Przykro mi. Zginął na miejscu.
Łzy w oczach Ani przez moment spokojnie przepychały się ze sobą, by po chwili wypłynąć wartkim strumieniem, jak woda ze szczeliny w przerwanej tamie.

***

Miała kilka złamań i wstrząs mózgu, więc oczywistą sprawą było, że jej udział w pogrzebie Michała jest wykluczony. A nawet gdyby jej stan fizyczny był w porządku, pewnie i tak by jej nie pozwolono. Ania nigdy nie dowiedziała się jak wyglądało ciało jej chłopaka po wypadku. Wielokrotnie miała ochotę zapytać o to lekarzy, ale za każdym razem rezygnowała z myślą, że oni pewnie i tak nic nie wiedzą, a nawet jeżeli wiedzą – to ona woli nie wiedzieć.
Spędziła w szpitalu miesiąc. Miesiąc, który zdawał się jej całym dożywociem spędzonym w więzieniu. Po tym czasie wypuszczono ją do domu w zadziwiająco dobrym stanie. Lekarze spisali się na medal – zaraz po wypadku w ogóle nie było mowy o odzyskaniu czucia w nogach, a jednak się udało. Psychicznie – niestety Ania nigdy już nie powróciła do dawnego stanu. Wpadała w depresję, dręczyły ją koszmary, miewała halucynacje… Mimo to jej rodzice dziękowali Bogu za ten cud, że ich córeczka nadal żyje. Nigdy oczywiście jej o tym nie powiedzieli.
Zaraz po wyjściu ze szpitala dziewczyna wróciła do domu, gdzie w tej chwili jadła obiad przy rodzinnym stole.. Jadła tak szybko, że o mało co się nie zadławiła, i to bynajmniej nie z powodu jej ulubionego dania (placków ziemniaczanych, które matka przygotowała specjalnie z okazji jej powrotu) – Ania chciała po prostu jak najszybciej udać się na cmentarz i odwiedzić grób Michała. Rodzice patrzyli raz to na nią, raz to na siebie. Matka starała się uśmiechać, ale wyraz twarzy ojca przypominał raczej minę pijaka po solidnym łyku wódki. We wzroku ich obu dało się jednak ujrzeć zatroskanie. Ania wiedziała, że lekarz zabronił im zadawania jej zbyt wielu pytań na temat wypadku. Wiedziała też, że długo nie wytrzymają i w końcu wystrzelą w jej stronę całą gamę uwag z serii „Przecież cię ostrzegaliśmy! Jak mogłaś?!” Będą ją zmuszać do wyznania każdego najdrobniejszego szczegółu, a ona nie będzie potrafiła odpowiedzieć, no bo skąd miała wiedzieć co wstąpiło w jej chłopaka? Czemu celowo przyspieszył, wiedząc jakie to niesie konsekwencje? A może on chciał umrzeć? Uznała, że nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Najbardziej bała się jednak, że za całe zajście rodzice obwinią Michała. To pewne, że oni nie rozumieli czym jest dla niej jego strata. W ich oczach jej ukochany był tylko wykolczykowanym bufonem i prostakiem. Odczuwali do niego niechęć już od pierwszego razu, kiedy przyjechał motorem do ich córki. Wszedł do domu – nie ściągnąwszy nawet butów – i nie witając się z jej rodzicami udał się do pokoju Ani. Wiedziała, że nie tolerowali też jego wyglądu. Ciągle zwracali uwagę na jego długie włosy, podarte dżinsy, kolczyki i tę koszulkę z krzyżem wystającym z czaszki. Może i mieli trochę racji – w końcu Michał nie pokazał im się z najlepszej strony – teraz jednak nie powinni rozdrapywać tej rany, jak uważała Ania. Nie wiedziała, że to ona sama sprowokuje za chwilę kłótnię. Tymczasem rodzice tylko przyglądali się jak pochłania kolejne kęsy.
– Chyba ci smakuje, córeczko – stwierdził ojciec, wyrywając ją z zamyślenia. Kąciki jego ust uniosły się lekko w głupim uśmieszku, jaki zawsze doprowadzał Anię do głębokiej irytacji. Dopiero teraz zauważyła jak rodzice się na nią gapią – jak dwa sępy przyglądające się konającemu zwierzęciu.
– Słucham? – zapytała, a jej widelec zawisł w powietrzu kilka centymetrów od twarzy.
– Pytałem, czy smakuje – powtórzył spokojnie ojciec, nie rezygnując z uśmiechu idioty.
– Dziwne – już pierwsze słowo przesiąknięte było ironią. – Jadam z wami od kilkunastu lat i tylko raz w życiu zapytaliście się, czy mi smakuje, mianowicie gdy mama przesoliła zupę.
Matka spojrzała na nią surowo i już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, zapewne „Już się zaczyna”, ale zrezygnowała, widząc, że córka jeszcze nie skończyła.
– Słuchajcie – powiedziała, siląc się, by mówić przesadnie słodkim tonem. – To, że straciłam chłopaka, nie znaczy wcale, że musicie mnie traktować jakbym nagle stała się jakimś waszym pupilkiem. Nie mam już trzech lat i poradzę sobie bez waszych czułych słówek i żałosnych uśmieszków, naprawdę – tu spojrzała na ojca – A biorąc pod uwagę wasz stosunek do mnie i Michała, przed jego śmiercią, oczywiście, naprawdę wolałabym, żebyście…
– Córeczko… – zaczął tata.
– Nie przerywaj mi. Myślicie, że nie wiem, co o nim myślicie?
– Aniu – powiedział ojciec, tym razem bardziej stanowczo. Ania jednak nie dawała za wygraną.
– A ty szczególnie go nienawidziłeś. – Spojrzała ojcu surowo w oczy. – No dalej, powiedz to. Powiedz, że przez niego omal nie zginęłam! Powiedz, jak kiedyś, że był tylko wiejskim chuliganem, prostakiem, że chciał mnie wykorzystać, że…
– Dość tego! – Ojciec wstał i walnął pięścią w stół. Kiedyś taki gest oznaczał u niego napad szału, toteż matka – z przyzwyczajenia – zalała się łzami. – Nie będziesz, gówniaro, się na mnie wyżywać! Rozumiem, że po tym jak cię… jak was traktowaliśmy możesz czuć się nieco pokrzywdzona, ale po jaką cholerę to teraz roztrząsasz? To my z matką chcemy dla ciebie jak najlepiej, żebyś po wypadku czuła się znowu jak w domu… – Spojrzał na córkę, która dosłownie skurczyła się pod ciężarem jego wzroku. – Ale ty widocznie nie potrafisz tego docenić.
Usiadła, a Ani nagle zrobiło się bardzo głupio tego, co powiedziała. Poczuła się jakby wylano na nią kubeł zimnej wody.
– Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło – powiedziała po chwili. – Ale ja po prostu chciałam mieć już za sobą te wszystkie rozmowy na temat wypadku. – mała łza ukazała się w kącikach jej oczu. – Wybaczcie mi, ale ja naprawdę kochałam Michała i – jej głos przeszedł już w urywany płacz – nie mogłabym znieść myśli, że wy… że nienawidzicie go za, co zrobił.
Mama podeszła do niej i przytuliła z całej siły.
– Córeczko… – powiedziała i sama zaczęła płakać. – Jak mogłaś tak pomyśleć? W gazecie przecież wyraźnie napisane było, że to nie wina twojego chłopaka.
Ania drgnęła nerwowo.
– Co? Jak to w gazecie?
Matka wskazała ręką na szafkę. Dziewczyna wstała i zaczęła gorączkowo przeszukiwać pokaźny stosik starej prasy. Nie trwało to długo, bo „Śmiertelny wypadek” był tematem na okładkę. Pod nagłówkiem umieszczono wielkie zdjęcie przewróconego czarnego motocykla, białej furgonetki (z mocnym wgnieceniem w drzwiach) oraz stojących obok karetki i radiowozu. Same pojazdy, żadnych ciał. Ania zaczęła czytać, a serce biło jej jak młotem. Na pierwsze zdania tylko rzuciła okiem, gdyż były to tylko formalne bzdety typu „Co? Gdzie? Kiedy?”, a ona szukała czegoś innego – możliwych przyczyn wypadku. Przez jakiś czas omiatała wzrokiem litery i nagle znalazła. To co przeczytała uderzyło w nią z siłą podobną do tej, z jaką miesiąc temu uderzyła w białą furgonetkę. Pod koniec artykułu napisane było: „Najprawdopodobniej w czasie jazdy chłopak zdał sobie sprawę, że zacięło się cięgło gazu. Po dokładnym sprawdzeniu pozostałości motocykla marki Kawasaki GPZ 500 okazało się, że nie była to jego jedyna usterka: mocno obluzowały się też niepoprawnie założone klocki hamulcowe…”
Ania nie czytała dalej. Zamknęła oczy tamując łzom drogę na zewnątrz.
Motocykl zawiódł zaufanie Michała, pozwolił mu stracić nad sobą panowanie. Gdy chłopak zdał sobie sprawę, że nie mają możliwości zwolnić, dał jej swój kask, kazał jej się do siebie przytulić i powiedzieć, że go kocha. Miał nadzieję, że może chociaż ją uda mu się uchronić od śmierci. Ani zrobiło się niezwykle głupio, jej strach podczas jazdy musiał być niczym w porównaniu do tego, co czuł jej ukochany.
Rzuciła gazetę na podłogę i wybiegła z domu, nie zważając na protesty mamy.

***

Omiatając wzrokiem złoty napis starannie wygrawerowany na nagrobku, Ania zaniemówiła. „MICHAŁ MALINOWSKI”, pod spodem zaś daty wyznaczające długość jego krótkiego życia. Nie mogła uwierzyć, że jej ukochany leży teraz kilkanaście metrów pod tym marmurowym ustrojstwem. Zakręciło jej się w głowie. Wszystko to było jak sen, koszmar, z którego nigdy się nie przebudzi…
Michała już nie ma, czy kiedykolwiek do tego przywyknie? Czy może te puste marmurowe płyty sprawią, że o nim zapomni?
Uklękła. W rękach trzymała bukiet kwiatów i mały czerwony kask, które starannie złożyła na grobie pośród zniczy i doniczek.
– Dziękuję – wyszeptała, czując jak łzy wzbierają w jej oczach.

KONIEC

//Proszę nie zmieniać standardowej wielkości liter -rootsrat-
Nie jestem pewien, ale chyba nie zauważyłem żadnego błędu, nic mi nie przeszkadzało w czytaniuSmile Co do historii, to faktycznie znana, ale o plagiacie raczej trudno tu wspominać, ponieważ to prawie jak opowieść ludowa, każdy ją zna, a autora nie da się określić. Nic to nowego, aczkolwiek miło czasem przeczytać coś znanego, przedstawionego w inny, ciekawy sposób. Za to plus, kilka ładnych opisów, a i odczucia postaci wiernie oddane. Tak trzymaj.
Ja także nie dostrzegam w tym tekście błędów.
Tak jak powiedział Kosa widać tu bardzo plastyczne obrazy, które łatwo jest sobie wyobrazić.
Tekst czyta się płynnie, jednym tchem. Zakończenia zupełnie sie nie spodziewałam, być może dlatego, że nigdy nie słyszałam 'szkicu' tej historii.
Naprawdę podoba mi się. Nie mam nic do zarzucenia ani stylowi, ani samym słowom, które imho są do siebie na prawdę dobrane, jeśli można tak powiedzieć.

Tekst polecam każdemu do przeczytania.


Kali