28-01-2010, 19:52
Wino
Wino uderzyło jej w końcu do głowy. Piła małymi łykami, by czuć jak palący smak dotyka podniebienia i płynie powoli podrażniając gardło, jak krew pulsuje w skroni. Nigdy nie piła tak dużo. To było obrzydliwe. Przy drugiej lampce zaczęło jej szumieć w głowie, a nogi jakby odłączyły się i żyły własnym rytmem. Miała słabą głowę. Stąd wiedziała, że nie trzeba jej wiele alkoholu, aby stracić panowanie nad sobą. Jednak piła dalej mimo, iż stopniowo zapominała z jakiego powodu to robi, a łzy wyschły już całkowicie zostawiając po sobie jedynie zaczerwienione oczy i palące policzki.
Stała tak opierając się o ścianę, wpatrzona w okno. A przecież tam, widać było tylko mnóstwo światełek oznajmujących, że miasto jeszcze nie śpi? A czy tak naprawdę ono w ogóle zasypia? Patrzyła tak przez ułamki sekundy nie myśląc zupełnie o niczym. I wtedy … przypomniała sobie. W tym samym momencie nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Opadła na kolana twarz przyklejając do szyby drzwi balkonowych. Dłoń skurczona w pięści krwawiła odłamkami lampki, którą nie wiadomo kiedy zupełnie odruchowo rozgniotła. Szybko obmyła ją i zawinęła w ręcznik. Ten ból był niczym w porównaniu z szarpaniem i kłuciem jaki czuła w piersi. Chciała uciszyć głos,który wołał z głębi jej ciała, że cierpi.
Tym razem wzięła szklankę. Mdliło ją okrutnie, więc zjadła kawałek zeschniętego chleba, który leżał już kilka dni nietknięty w kredensie. Nalała sobie kolejną dawkę tego okropnego trunku i wypiła od razu wszystko. Wiedziała, że jest żałosna. Że swoim zachowaniem obala zapewnienia i słowa, które tak często wypowiadała. Krytyka, którą niegdyś obrzucała, zdawało się słabszych od niej, ludzi teraz dopadała ją samą jeszcze mocniej wciskając w kont między łóżkiem a szybą drzwi balkonowych. Cierpiała. Okropnie cierpiała i pragnęła uczynić wszystko, aby ból zelżał. Wbijała więc z całych sił paznokcie w skaleczoną dłoń czując ciepły i lepki płyn spływający z ręcznika po nodze i skapujący na podłogę. Dłoń pulsowała szarpiącym bólem, ale w głowie wciąż krzyczał ten sam głos, przed oczami miała niezmienioną niczym twarz. Zorientowała się, że ma otwarte usta a z gardła dobywają się jakieś dźwięki. Spróbowała je usłyszeć. To nie był jej głos. To ktoś inny krzyczał, wył z bólu posługując się jej gardłem. Jej tu nie było. Nie mogła być, nie chciała istnieć. To koszmar. Dlatego przygląda się sobie z boku. Ale jeżeli tak to w jaki sposób doświadcza uczuć tej rozpaczającej przy oknie dziewczyny? Czy umarła? I teraz za sprawą Boga przeżywa jeszcze raz to co kiedyś ją zabijało? Czyżby....? Popełniła samobójstwo tak, jak tego pragnęła w tamtej chwili? Czy to przeszłość? Czy może pozwolono jej zobaczyć co stanie się z nią w przyszłości? O co chodzi? Postanawia to sprawdzić...
Jeśli czuję to co tamta powinna też móc dyktować dowolne ruchy, których ta druga będzie wykonawczynią. Podniosła zdrową rękę. Druga zrobiła to samo. Otworzyła drzwi balkonowe, w odpowiedzi ujrzała całkowite dostosowanie się do tej czynności. Podniosła nogę i zrobiła krok, potem następny i kolejny. Ta druga szła za nią posłusznie. Wbiły paznokcie w zranioną dłoń jeszcze mocniej, aż musiały na chwilę przystanąć, kurcząc się z bólu. Poczuła, że zagłębiły się w jej skórę jeszcze bardziej, a gdy je wyjmowała pokruszyły się i odłamki zostały w dłoni. Wzdrygnęła się. Zacisnęła pięść sprawiając sobie jeszcze większy ból. Gardziła sobą, nienawidziła swej słabości, swej niemocy, siebie... Złamała wszystkie swe zasady. Załamała się z powodu miłości. Nie umie znieść kolejnego odrzucenia, kolejnej porażki, nie ma sił, aby powstać. Umiera z braku miłości, zrozumienia, zaufania. Pije, ponieważ kolejna osoba zawiodła. Gdyż znów los zagrał z nią w grę:”Ile cierpienia jeszcze wytrzyma?”,ponownie przegrała walkę o odrobinę szczęścia.
Stojąc na balkonie 10 piętra chwieje się. Wszystko wiruje. Zapach krwi w połączeniu z za dużą ilością alkoholu wywołują mdłości. Chłód przeszywa jej ciało. Zaczyna drżeć z zimna. Przez moment stoi, jakby nieświadoma niczego, nieruchomo, a łza bezszelestnie spływa z przygaszonych oczu. Uspokaja się na chwilę wpatrzona w otchłań rozpostartej przed nią nocy. Przecież jest skazana na wieczną ciemność. Może ona ją doceni, pokocha, utuli do snu wiecznego. Taki jej koniec. Staje za barierką i patrzy w dół. Widzi wciąż jego twarz, jak uśmiecha się z politowaniem i mówi, że dla niego to była tylko przyjaźń okazywana w szczególny sposób, ale, że już jej nie chce, nie może. To nie ma sensu przecież on jej nie kocha i nigdy tego wyraźnie nie powiedział. To jej wina, bo wyobrażała sobie niemożliwe rzeczy. To nie mogło przetrwać. Z tego przecież nie mogło nic wyniknąć....Ta druga podchodzi do niej i wtula jej głowę w swe ramiona. Znowu jest jedną osobą w jednym ciele.
I nagle kończy się wszystko co miało trwać wiecznie i szczęście uderza z impetem o bruk.
Wino uderzyło jej w końcu do głowy. Piła małymi łykami, by czuć jak palący smak dotyka podniebienia i płynie powoli podrażniając gardło, jak krew pulsuje w skroni. Nigdy nie piła tak dużo. To było obrzydliwe. Przy drugiej lampce zaczęło jej szumieć w głowie, a nogi jakby odłączyły się i żyły własnym rytmem. Miała słabą głowę. Stąd wiedziała, że nie trzeba jej wiele alkoholu, aby stracić panowanie nad sobą. Jednak piła dalej mimo, iż stopniowo zapominała z jakiego powodu to robi, a łzy wyschły już całkowicie zostawiając po sobie jedynie zaczerwienione oczy i palące policzki.
Stała tak opierając się o ścianę, wpatrzona w okno. A przecież tam, widać było tylko mnóstwo światełek oznajmujących, że miasto jeszcze nie śpi? A czy tak naprawdę ono w ogóle zasypia? Patrzyła tak przez ułamki sekundy nie myśląc zupełnie o niczym. I wtedy … przypomniała sobie. W tym samym momencie nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Opadła na kolana twarz przyklejając do szyby drzwi balkonowych. Dłoń skurczona w pięści krwawiła odłamkami lampki, którą nie wiadomo kiedy zupełnie odruchowo rozgniotła. Szybko obmyła ją i zawinęła w ręcznik. Ten ból był niczym w porównaniu z szarpaniem i kłuciem jaki czuła w piersi. Chciała uciszyć głos,który wołał z głębi jej ciała, że cierpi.
Tym razem wzięła szklankę. Mdliło ją okrutnie, więc zjadła kawałek zeschniętego chleba, który leżał już kilka dni nietknięty w kredensie. Nalała sobie kolejną dawkę tego okropnego trunku i wypiła od razu wszystko. Wiedziała, że jest żałosna. Że swoim zachowaniem obala zapewnienia i słowa, które tak często wypowiadała. Krytyka, którą niegdyś obrzucała, zdawało się słabszych od niej, ludzi teraz dopadała ją samą jeszcze mocniej wciskając w kont między łóżkiem a szybą drzwi balkonowych. Cierpiała. Okropnie cierpiała i pragnęła uczynić wszystko, aby ból zelżał. Wbijała więc z całych sił paznokcie w skaleczoną dłoń czując ciepły i lepki płyn spływający z ręcznika po nodze i skapujący na podłogę. Dłoń pulsowała szarpiącym bólem, ale w głowie wciąż krzyczał ten sam głos, przed oczami miała niezmienioną niczym twarz. Zorientowała się, że ma otwarte usta a z gardła dobywają się jakieś dźwięki. Spróbowała je usłyszeć. To nie był jej głos. To ktoś inny krzyczał, wył z bólu posługując się jej gardłem. Jej tu nie było. Nie mogła być, nie chciała istnieć. To koszmar. Dlatego przygląda się sobie z boku. Ale jeżeli tak to w jaki sposób doświadcza uczuć tej rozpaczającej przy oknie dziewczyny? Czy umarła? I teraz za sprawą Boga przeżywa jeszcze raz to co kiedyś ją zabijało? Czyżby....? Popełniła samobójstwo tak, jak tego pragnęła w tamtej chwili? Czy to przeszłość? Czy może pozwolono jej zobaczyć co stanie się z nią w przyszłości? O co chodzi? Postanawia to sprawdzić...
Jeśli czuję to co tamta powinna też móc dyktować dowolne ruchy, których ta druga będzie wykonawczynią. Podniosła zdrową rękę. Druga zrobiła to samo. Otworzyła drzwi balkonowe, w odpowiedzi ujrzała całkowite dostosowanie się do tej czynności. Podniosła nogę i zrobiła krok, potem następny i kolejny. Ta druga szła za nią posłusznie. Wbiły paznokcie w zranioną dłoń jeszcze mocniej, aż musiały na chwilę przystanąć, kurcząc się z bólu. Poczuła, że zagłębiły się w jej skórę jeszcze bardziej, a gdy je wyjmowała pokruszyły się i odłamki zostały w dłoni. Wzdrygnęła się. Zacisnęła pięść sprawiając sobie jeszcze większy ból. Gardziła sobą, nienawidziła swej słabości, swej niemocy, siebie... Złamała wszystkie swe zasady. Załamała się z powodu miłości. Nie umie znieść kolejnego odrzucenia, kolejnej porażki, nie ma sił, aby powstać. Umiera z braku miłości, zrozumienia, zaufania. Pije, ponieważ kolejna osoba zawiodła. Gdyż znów los zagrał z nią w grę:”Ile cierpienia jeszcze wytrzyma?”,ponownie przegrała walkę o odrobinę szczęścia.
Stojąc na balkonie 10 piętra chwieje się. Wszystko wiruje. Zapach krwi w połączeniu z za dużą ilością alkoholu wywołują mdłości. Chłód przeszywa jej ciało. Zaczyna drżeć z zimna. Przez moment stoi, jakby nieświadoma niczego, nieruchomo, a łza bezszelestnie spływa z przygaszonych oczu. Uspokaja się na chwilę wpatrzona w otchłań rozpostartej przed nią nocy. Przecież jest skazana na wieczną ciemność. Może ona ją doceni, pokocha, utuli do snu wiecznego. Taki jej koniec. Staje za barierką i patrzy w dół. Widzi wciąż jego twarz, jak uśmiecha się z politowaniem i mówi, że dla niego to była tylko przyjaźń okazywana w szczególny sposób, ale, że już jej nie chce, nie może. To nie ma sensu przecież on jej nie kocha i nigdy tego wyraźnie nie powiedział. To jej wina, bo wyobrażała sobie niemożliwe rzeczy. To nie mogło przetrwać. Z tego przecież nie mogło nic wyniknąć....Ta druga podchodzi do niej i wtula jej głowę w swe ramiona. Znowu jest jedną osobą w jednym ciele.
I nagle kończy się wszystko co miało trwać wiecznie i szczęście uderza z impetem o bruk.