Via Appia - Forum

Pełna wersja: Droga
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Later

- Noah...nie...Noah
- Ciii...już cicho, jestem tu.
- Nie...zostawcie...nie...

Before

Rozdział pierwszy, czyli jak, co i dlaczego Elizabeth znalazła się w domu jej ciotki - tajemniczej i dosyć zwariowanej Hermiony.

Wspomnienia mają to do siebie, że lubią wracać w najmniej odpowiednim momencie.
Boleśnie wpijają się w głowę, niczym źle wpięta wsuwka z którą nie wiadomo co zrobić.
Jeśli się ją wyjmie, wszystko się rozleci, jeśli zostawi będzie się cierpieć i modlić, żeby to wszystko się skończyło...by móc opuścić ten wielki korowód i żyć jak się chcę.
Liz o tym wiedziała, ale nie potrafiła zapomnieć.
Dziwne, bo życia sprzed wypadku nie pamiętała prawie wogóle. Ot, miała rodziców, chwila i już ich nie było.
Jej matka używała bardzo charakterystycznych perfum, taki słodki zapach, którym przesycone były wszystkie ubrania, włosy, a nawet wnętrze samochodu.
Ten otóż zapach otaczał ją teraz. Tęga pani z opieki społecznej, której imienia Liz nie mogła zapamiętać musiała używać tych samych perfum.
Dziwny jest ten świat, dziwne życie...ale nie, nie chciała teraz o tym myśleć, teraz, gdy zaczynała od nowa...znowu.
Ostatnie 6 lat spędziła u dziadków. Było jej u nich dobrze. Ale to się skończyło.
Tak jak poprzednio strata czyni kolejną. Śmierć babci sprawiła, że była tutaj. W tej chwili
jechała do całkowicie nieznanej ciotki, w całkowicie nieznane miejsce, otoczona całkiem znajomym zapachem.

Hermiona, siostra cioteczna jej matki, mieszkała w Szkocji.
Dziwne to było miejsce. Zewsząd otoczone przez wzgórza, niemal całkowicie odcięte od świata.
Liz wyszła z samochodu i zmarszczyła czoło. Dom był ogromny.
Drzwi otworzyły się i wyszła z nich kobieta. Szczupłą twarz otaczały bujne, brązowe włosy.
Podeszła do nich, uśmiechnęła się do Liz i podała rękę tęgiej kobiecie.
- Dzień dobry, jestem Hermiona Wesley. Rozmawiałyśmy przez telefon.
- Tak. Dzień dobry. Tak jak się umawiałyśmy przywiozłam Elizabeth.
- Dobrze, proszę wejdźcie do środka.
Weszły przez brązowe drzwi wejściowe wprost do rozległej kuchni połączonej z jadalnią.
- O, proszę usiądźcie tutaj - gospodyni wskazała im kanapę idealnie naprzeciw wejściu.
- Przepraszam, ale nie chciałam rozmawiać na zewnątrz - odezwała się, gdy usiadły - Może przejdziemy do rzeczy?
- A...tak, tak - kobieta z opieki z niechęcią przerwała dokładne lustrowanie pomieszczenia. - Sprawa przedstawia się następująco: Doskonale pani zdaje sobie sprawę, że rodzice Liz zginęli sześć lat temu w wypadku samochodowym. Do tej pory mieszkała ona u dziadków, już mówiłam pani dlaczego nie mogła ona tam dłużej pozostać.
Hermiona kiwnęła głową. Liz zastanawiała się jak długo ta wstrętna baba będzie jeszcze mówiła o niej tak, jakby jej w ogóle tam nie było.
- W naszej rozmowie zobowiązała się pani do zaopiekowania się Liz do osiągnięcia pełnoletniości, czyli jeszcze przez pięć miesięcy.
Pani Wesley ponownie kiwnęła.
- Zostałam zobowiązana do sprawdzenia, czy Elizabeth będzie miała tu odpowiednie warunki, ale jak widać nie jest to konieczne - kobieta wskazała pulchną ręką na bogaty wystrój domu. - Podpisze pani jeszcze tylko odpowiednie dokumenty i Liz będzie mogła tu zostać. - Wyciągnęła z aktówki papiery, położyła na stoliku do kawy. - Podpisze pani tu - wskazała - tu i na ostatniej stronie.
Gospodyni wyciągnęła wieczne pióro i złożyła podpisy we wskazanych miejscach.
- Doskonale - kobieta z opieki społecznej podniosła swoje opasłe ciało z kanapy, uścisnęła dłoń Hermiony, rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu
- Elizabeth - zwróciła się bardzo oficjalnym tonem do dziewczyny - masz mój numer, jak coś będzie nie tak to zadzwoń - i skierowała się ku wyjściu.
Ciotka siedziała jeszcze chwilę, jak by o czymś myślała, uśmiechnęła się do Liz i podążyła za kobietą, by ją odprowadzić do samochodu.
Dziewczyna została na chwilę sama.
- Mam przeczucie, że nie będę się tu nudzić - pomyślała przyglądając się dokładniej pomieszczeniu i dostrzegając parę dziwnych szczegółów. Na przykład to, że nad paleniskiem, w kominku wisiał sporych rozmiarów kociołek, lub to, że na ścianie wisiała miotła ze złotym napisem „Błyskawica".
- Tak...raczej nie będę się tu nudzić...
Całkiem fajne. Za dużo błędów się nie dopatrzyłem. Pisz.
"- Noah...[_]nie...[_]Noah[.]
- Ciii...[_]już cicho, jestem tu.
- Nie...[_]zostawcie...[_]nie..." - Spacje po wielokropkach musza być i już.
"Boleśnie wpijają się w głowę, niczym źle wpięta wsuwka[,] z którą nie wiadomo co zrobić."
"Dziwne, bo życia sprzed wypadku nie pamiętała prawie w[_]ogóle."
"Tęga pani z opieki społecznej, której imienia Liz nie mogła zapamiętać[,] musiała używać tych samych perfum."
"Dziwny jest ten świat, dziwne życie...[_]ale nie, nie chciała [teraz] o tym myśleć, [teraz], gdy zaczynała od nowa...[_]znowu." - Powtórzenie może i celowe, ale mi się nie podoba.
"Ostatnie [sześć] lat spędziła u dziadków."
"kobieta wskazała pulchną ręką na bogaty wystrój domu." - Nie mogę sobie tego wyobrazić.

O fabule nie powiem nic bo praktycznie jej nie ma. Kontynuuj, idzie ci nie najgorzej.

Dziękuję za uwagę, pozdrawiam.

Konto usunięte

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]- Noah...nie...Noah
- Ciii...już cicho, jestem tu.
- Nie...zostawcie...nie...

Nie jestem pewna czy w tym przypadku po wielokropkach nie powinno być dużej litery.

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]wsuwka z którą nie wiadomo co zrobić.

"wsuwka, z którą"

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]kończyło...by móc opuścić ten wielki korowód i żyć jak się chcę.

Duża litera, na końcu literówka.

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]prawie wogóle.

Nienawidzę tego błędu. "w ogóle".

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]nie mogła zapamiętać musiała używać tych samych perfum.

Dałabym przecinek przed "musiała".

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]życie...ale nie, nie chciała teraz o tym myśleć, teraz, gdy zaczynała od nowa...znowu.

Też bym dała duże litery. Nie wspominając o spacjach.

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]Ostatnie 6 lat spędziła

Tekst literacki! LI-TE-RA-CKI! Słownie liczby!

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]W tej chwili
jechała do całkowicie nieznanej ciotki, w całkowicie nieznane miejsce, otoczona całkiem znajomym zapachem.

Niepotrzebne przejście do kolejnej linijki. Pewnie przypadek, ale nieładnie wygląda.

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]- Dzień dobry, jestem Hermiona Wesley. Rozmawiałyśmy przez telefon.

Czyli dobrze mi się kojarzyło z HP Big Grin [Tylko, jeżeli to jest parodia i chciałaś zachować, mniej więcej, związek - Weasley]

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]- O, proszę usiądźcie tutaj - gospodyni wskazała im kanapę idealnie naprzeciw wejściu.

Zgodnie z zasadami pisowni dialogów, "Gospodyni" z dużej litery.

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]- A...tak, tak - kobieta z opieki z niechęcią przerwała dokładne lustrowanie pomieszczenia.

Duża litera.

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]- kobieta wskazała pulchną ręką na bogaty wystrój domu.

And again.

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]- Doskonale - kobieta z opieki społecznej podniosła swoje opasłe ciało z kanapy, uścisnęła dłoń Hermiony, rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu

Once again.
W j. polskim zdania kończą się kropką.

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]Ciotka siedziała jeszcze chwilę, jak by o czymś myślała,

Jakby.

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]- pomyślała przyglądając się dokładniej

"pomyślała, przyglądając"

(13-04-2011, 19:34)Absinthe napisał(a): [ -> ]- Tak...raczej nie będę się tu nudzić...

Duża litera i spacja.

No, to jest dobry tekst. Pojawiło się kilka błędów - to fakt, aczkolwiek nie są one jakoś wielce denerwujące. Nie powiem, z całej trójki piszesz najlepiej, z tego, co widzę. Z chęcią przeczytam ciąg dalszy.

Ciekawie się zapowiada. Fakt, patrząc na ortografię to piszesz z naszej trójcy świętej najlepiej. Nic nie mówię o fabule, bo jak ktoś już napisał, prawie jej nie ma. Pisz, pisz, pisz i jeszcze raz pisz bo głodna jestem dalszej części. Smile

Konto usunięte

Przepraszam za offtop, ale muszę, bo mnie skręci...

Nie tylko patrząc na ortografię.
Rozdział 2.

- Liz, wstawaj!
- Niee...
Poczuła, jak kołdra zsuwa jej się z ramion.
- Ciociu zostaw, jeszcze pięć minut...
Odpowiedziała jej cisza. Podniosła głowę z poduszki, była pewna, że Hermiona jest u niej w pokoju. Drzwi jednak były zamknięte. Ubrania, które wieczorem rzuciła pod nie, leżały jak je zostawiła... Nikt nie wchodził. Zwlekła się z łóżka, pospiesznie założyła spodnie. Spojrzała w lustro, no tak, każdy włos w inną stronę. Szybko przyczesała je szczotką. Zeszła na dół. Ciotka siedziała przy ogromnym stole przekładając dokumenty i popijając kawę.
W pomieszczeniu było zadziwiająco tłoczno. Przy kuchni krzątały się dwie rudowłose postacie - kobieta i mężczyzna. Gromada, na oko, sześciolatków biegała wokół stołu, przy którym, oprócz ciotki siedział czarnowłosy mężczyzna.

- Ron, co ty robisz? Przecież jajecznicę się smaży na maśle!
Rudzielec zamarł z butelką oleju w dłoni.
- Tak? Ja zawsze smażyłem na oleju.
- I dziwisz się że twoja jajecznica jest niejadalna? - Odezwała się Hermiona znad papierów. Mężczyzna puścił to mimo uszu.
- Usiądź, ja to zrobię. Bardziej mi przeszkadzasz, niż pomagasz - przerwała, węsząc kłótnie ruda kobieta. Mężczyzna wyraźnie czekał na te słowa i z ulgą osuną się na krzesło.
Ciotka zdegustowana spojrzała na Rona.
- No co? Przecież próbowałem!
W tym momencie przybycie Liz zostało zauważone.
- Nareszcie, już miałam znów cię budzić.
- A budziłaś już? Myślałam, że mi się to śniło.
- Budziłam. Chodź, poznasz wszystkich.
Objęła ramieniem dziewczynę.
- Słuchajcie, to jest Elizabeth, mówiłam wam o niej. Od dzisiaj będzie mieszkać tu, w Baranku.
Ruda uśmiechnęła się do niej z nad patelni, czarnowłosy wytarł kawałkiem koszuli okulary i skiną przyjaźnie głową.
- To jest Ginny i Harry - wskazała na nich - a tam biegają ich dzieci: ten mały, rudy to James - wskazała na wyglądającego na najstarszego z całej hałastry chłopca w okularach, ten uśmiechną się łobuzersko do Liz - ta księżniczka to Lily - o, a to przybył Albus - wskazała na chłopca, który właśnie przyszedł.
Był niemal idealną kopią ojca. Jako jedyny w pomieszczeniu, oprócz Hermiony i Liz, nie był rudy.
- Ten oto tutaj, to Ron, mój mąż - kontynuowała ciotka - jak pewnie się domyśliłaś, jest on bratem Ginny.
- Mieliśmy cię poznać wczoraj, ale oczywiście Hermiona uznała, że będziesz miała dosyć wrażeń, jak na jeden dzień. - Przemówił wspomniany.
- I oczywiście, miałam racje - przerwała mu żona - prawda Liz?
- Eeee, znaczy noooo taak - mruknęła, popisując się refleksem i niepohamowaną inteligencją. To znaczy, chciała się popisać, ale nie wyszło.
Zresztą i tak nie wiedziała, co więcej mogła by powiedzieć, zapewne wpadnie na to za godzinę, lub dwie.
- No widzisz? - Tryumfalnym głosem powiedziała ciotka.
- Hermiono, daj spokój. Przecież widzisz, że dziewczyna jest wyraźnie zestresowana. - Liz była wdzięczna mężczyźnie w czarnych włosach, za te słowa.
Niestety, chwilowo zapomniała jak miał on na imię.
- Chodź, usiądź tutaj - odsuną jej krzesło przy sobie.
Hmmm... i do tego gentleman. Liz poczuła do niego sympatię
Usiadła na krawędzi i już była gotowa rozpocząć z nim konwersację o pogodzie, lecz uprzedziło ją donośne chrząknięcie.
- A my? Kto nas przedstawi? - Dziewczynka o tycjanowskich włosach szarpała Harre'go (bo właśnie, w przepływie geniuszu, dziewczyna przypomniała sobie jego imię)
za krawędź marynarki. Liz nie mogła się powstrzymać od uśmiechu, bowiem ta wyglądała na święcie oburzoną jej pominięciem.
- Droga Elizabeth - przemówił oficjalnym tonem Ron - mam ogromny zaszczyt przedstawić ci tę oto moją córę Rose, oraz jej brata Hugona.
Wszyscy zgodnie wybuchli śmiechem. Dziewczynka, czerwona jak burak podeszła do Liz.
- Bo ja tylko chciałam zapytać, czy mogłabyś ze mną porysować, ale tak głupio mi było...
- Ależ oczywiście. Z wielką przyjemnością.
- Tylko dziewczynki, najpierw śniadanie - odezwała się Hermiona.

Po porcji owsianki i paru kubkach zbożowej kawy, Rose poprowadziła Liz na drugi kraniec salonu, do małego stoliku z rozłożonym papierem i kredkami.
Co jak co, ale dziewczyna słuch miała dobry i nawet z drugiego końca pomieszczenia usłyszała szept Ginny.
- Hermiona, nie chciała bym ci zwracać uwagi, ale Liz zdaje się jeszcze nic nie wie. To znaczy JESZCZE nic nie wie, a te obrazki się ruszają...
- Co? Jakie obrazki, co ty mówisz...
- Kredki, Hermiona, kredki!
Na słowa Ginny, oczy ciotki zrobiły się okrągłe jak spodki.
- Hmm... Liz, odłóżcie te rysowanie na kiedy indziej - zawołała - eee...eee
- Na obiad przychodzą dziadkowie, trzeba zrobić zakupy i pomóc w kuchni - dokończył za nią Harry.
Cała ta sytuacja była mocno podejrzana, wręcz śmierdziała. Chcąc, czy nie chcąc Liz podniosła się z klęczek. Wtedy właśnie rozległo się pukanie do drzwi. Wszyscy dorośli obrzucili drzwi nerwowym spojrzeniem...
Ta część jest jak dla mnie cięższa do czytania. Nie wiem czemu. Może dla tego ze po prostu nie lobię takich nudnawych i pseudo śmiesznych, ckliwych, familijnych fragmentów jakichkolwiek książek. Końcówka cię jednak ratuje. Coś się dzieje. Tyle że tu zabrakło już weny a ślina na końcu języka wyschła. Coś wyskrobałaś ale już tak nie błyszczy.
Część bardzo fajna. To jest za poznanie się z rodziną, Bon więc czego się spodziewałeś? Nie wiadomo jakiej akcji? (Wybaczcie może nie związane) Pod koniec wkrada się taka mała tajemnica, nadaje tekstowi czegoś takiego że chce się przeczytać dalej. Smile
Zdecydowanie mnie nie zrozumiałaś. Po prostu, najzwyczajniej na świecie takich scen nie lobię. I tyle.
(25-04-2011, 20:40)Bonhart07 napisał(a): [ -> ]Zdecydowanie mnie nie zrozumiałaś. Po prostu, najzwyczajniej na świecie takich scen nie lobię. I tyle.

Czyli nie lubisz powitania z nową rodziną? Opiekunami? Mają się nią opiekować no nie? Więc wytłumacz czego nie lubisz, bo chyba w tej chwili naprawdę nie rozumiem.
Tego typu scen. Tzn. Zwykły dzień w domu/pracy/mieście opisany w formie dialogu.
Koniec Off-topu.
Nie będę atakował interpunkcji - czasem trza być człowiekiem.
Pięknie.
Bardzo magicznie, delikatnie, muskając wręcz...
Podobało sięSmile