13-04-2011, 19:34
Later
- Noah...nie...Noah
- Ciii...już cicho, jestem tu.
- Nie...zostawcie...nie...
Before
Rozdział pierwszy, czyli jak, co i dlaczego Elizabeth znalazła się w domu jej ciotki - tajemniczej i dosyć zwariowanej Hermiony.
Wspomnienia mają to do siebie, że lubią wracać w najmniej odpowiednim momencie.
Boleśnie wpijają się w głowę, niczym źle wpięta wsuwka z którą nie wiadomo co zrobić.
Jeśli się ją wyjmie, wszystko się rozleci, jeśli zostawi będzie się cierpieć i modlić, żeby to wszystko się skończyło...by móc opuścić ten wielki korowód i żyć jak się chcę.
Liz o tym wiedziała, ale nie potrafiła zapomnieć.
Dziwne, bo życia sprzed wypadku nie pamiętała prawie wogóle. Ot, miała rodziców, chwila i już ich nie było.
Jej matka używała bardzo charakterystycznych perfum, taki słodki zapach, którym przesycone były wszystkie ubrania, włosy, a nawet wnętrze samochodu.
Ten otóż zapach otaczał ją teraz. Tęga pani z opieki społecznej, której imienia Liz nie mogła zapamiętać musiała używać tych samych perfum.
Dziwny jest ten świat, dziwne życie...ale nie, nie chciała teraz o tym myśleć, teraz, gdy zaczynała od nowa...znowu.
Ostatnie 6 lat spędziła u dziadków. Było jej u nich dobrze. Ale to się skończyło.
Tak jak poprzednio strata czyni kolejną. Śmierć babci sprawiła, że była tutaj. W tej chwili
jechała do całkowicie nieznanej ciotki, w całkowicie nieznane miejsce, otoczona całkiem znajomym zapachem.
Hermiona, siostra cioteczna jej matki, mieszkała w Szkocji.
Dziwne to było miejsce. Zewsząd otoczone przez wzgórza, niemal całkowicie odcięte od świata.
Liz wyszła z samochodu i zmarszczyła czoło. Dom był ogromny.
Drzwi otworzyły się i wyszła z nich kobieta. Szczupłą twarz otaczały bujne, brązowe włosy.
Podeszła do nich, uśmiechnęła się do Liz i podała rękę tęgiej kobiecie.
- Dzień dobry, jestem Hermiona Wesley. Rozmawiałyśmy przez telefon.
- Tak. Dzień dobry. Tak jak się umawiałyśmy przywiozłam Elizabeth.
- Dobrze, proszę wejdźcie do środka.
Weszły przez brązowe drzwi wejściowe wprost do rozległej kuchni połączonej z jadalnią.
- O, proszę usiądźcie tutaj - gospodyni wskazała im kanapę idealnie naprzeciw wejściu.
- Przepraszam, ale nie chciałam rozmawiać na zewnątrz - odezwała się, gdy usiadły - Może przejdziemy do rzeczy?
- A...tak, tak - kobieta z opieki z niechęcią przerwała dokładne lustrowanie pomieszczenia. - Sprawa przedstawia się następująco: Doskonale pani zdaje sobie sprawę, że rodzice Liz zginęli sześć lat temu w wypadku samochodowym. Do tej pory mieszkała ona u dziadków, już mówiłam pani dlaczego nie mogła ona tam dłużej pozostać.
Hermiona kiwnęła głową. Liz zastanawiała się jak długo ta wstrętna baba będzie jeszcze mówiła o niej tak, jakby jej w ogóle tam nie było.
- W naszej rozmowie zobowiązała się pani do zaopiekowania się Liz do osiągnięcia pełnoletniości, czyli jeszcze przez pięć miesięcy.
Pani Wesley ponownie kiwnęła.
- Zostałam zobowiązana do sprawdzenia, czy Elizabeth będzie miała tu odpowiednie warunki, ale jak widać nie jest to konieczne - kobieta wskazała pulchną ręką na bogaty wystrój domu. - Podpisze pani jeszcze tylko odpowiednie dokumenty i Liz będzie mogła tu zostać. - Wyciągnęła z aktówki papiery, położyła na stoliku do kawy. - Podpisze pani tu - wskazała - tu i na ostatniej stronie.
Gospodyni wyciągnęła wieczne pióro i złożyła podpisy we wskazanych miejscach.
- Doskonale - kobieta z opieki społecznej podniosła swoje opasłe ciało z kanapy, uścisnęła dłoń Hermiony, rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu
- Elizabeth - zwróciła się bardzo oficjalnym tonem do dziewczyny - masz mój numer, jak coś będzie nie tak to zadzwoń - i skierowała się ku wyjściu.
Ciotka siedziała jeszcze chwilę, jak by o czymś myślała, uśmiechnęła się do Liz i podążyła za kobietą, by ją odprowadzić do samochodu.
Dziewczyna została na chwilę sama.
- Mam przeczucie, że nie będę się tu nudzić - pomyślała przyglądając się dokładniej pomieszczeniu i dostrzegając parę dziwnych szczegółów. Na przykład to, że nad paleniskiem, w kominku wisiał sporych rozmiarów kociołek, lub to, że na ścianie wisiała miotła ze złotym napisem „Błyskawica".
- Tak...raczej nie będę się tu nudzić...
- Noah...nie...Noah
- Ciii...już cicho, jestem tu.
- Nie...zostawcie...nie...
Before
Rozdział pierwszy, czyli jak, co i dlaczego Elizabeth znalazła się w domu jej ciotki - tajemniczej i dosyć zwariowanej Hermiony.
Wspomnienia mają to do siebie, że lubią wracać w najmniej odpowiednim momencie.
Boleśnie wpijają się w głowę, niczym źle wpięta wsuwka z którą nie wiadomo co zrobić.
Jeśli się ją wyjmie, wszystko się rozleci, jeśli zostawi będzie się cierpieć i modlić, żeby to wszystko się skończyło...by móc opuścić ten wielki korowód i żyć jak się chcę.
Liz o tym wiedziała, ale nie potrafiła zapomnieć.
Dziwne, bo życia sprzed wypadku nie pamiętała prawie wogóle. Ot, miała rodziców, chwila i już ich nie było.
Jej matka używała bardzo charakterystycznych perfum, taki słodki zapach, którym przesycone były wszystkie ubrania, włosy, a nawet wnętrze samochodu.
Ten otóż zapach otaczał ją teraz. Tęga pani z opieki społecznej, której imienia Liz nie mogła zapamiętać musiała używać tych samych perfum.
Dziwny jest ten świat, dziwne życie...ale nie, nie chciała teraz o tym myśleć, teraz, gdy zaczynała od nowa...znowu.
Ostatnie 6 lat spędziła u dziadków. Było jej u nich dobrze. Ale to się skończyło.
Tak jak poprzednio strata czyni kolejną. Śmierć babci sprawiła, że była tutaj. W tej chwili
jechała do całkowicie nieznanej ciotki, w całkowicie nieznane miejsce, otoczona całkiem znajomym zapachem.
Hermiona, siostra cioteczna jej matki, mieszkała w Szkocji.
Dziwne to było miejsce. Zewsząd otoczone przez wzgórza, niemal całkowicie odcięte od świata.
Liz wyszła z samochodu i zmarszczyła czoło. Dom był ogromny.
Drzwi otworzyły się i wyszła z nich kobieta. Szczupłą twarz otaczały bujne, brązowe włosy.
Podeszła do nich, uśmiechnęła się do Liz i podała rękę tęgiej kobiecie.
- Dzień dobry, jestem Hermiona Wesley. Rozmawiałyśmy przez telefon.
- Tak. Dzień dobry. Tak jak się umawiałyśmy przywiozłam Elizabeth.
- Dobrze, proszę wejdźcie do środka.
Weszły przez brązowe drzwi wejściowe wprost do rozległej kuchni połączonej z jadalnią.
- O, proszę usiądźcie tutaj - gospodyni wskazała im kanapę idealnie naprzeciw wejściu.
- Przepraszam, ale nie chciałam rozmawiać na zewnątrz - odezwała się, gdy usiadły - Może przejdziemy do rzeczy?
- A...tak, tak - kobieta z opieki z niechęcią przerwała dokładne lustrowanie pomieszczenia. - Sprawa przedstawia się następująco: Doskonale pani zdaje sobie sprawę, że rodzice Liz zginęli sześć lat temu w wypadku samochodowym. Do tej pory mieszkała ona u dziadków, już mówiłam pani dlaczego nie mogła ona tam dłużej pozostać.
Hermiona kiwnęła głową. Liz zastanawiała się jak długo ta wstrętna baba będzie jeszcze mówiła o niej tak, jakby jej w ogóle tam nie było.
- W naszej rozmowie zobowiązała się pani do zaopiekowania się Liz do osiągnięcia pełnoletniości, czyli jeszcze przez pięć miesięcy.
Pani Wesley ponownie kiwnęła.
- Zostałam zobowiązana do sprawdzenia, czy Elizabeth będzie miała tu odpowiednie warunki, ale jak widać nie jest to konieczne - kobieta wskazała pulchną ręką na bogaty wystrój domu. - Podpisze pani jeszcze tylko odpowiednie dokumenty i Liz będzie mogła tu zostać. - Wyciągnęła z aktówki papiery, położyła na stoliku do kawy. - Podpisze pani tu - wskazała - tu i na ostatniej stronie.
Gospodyni wyciągnęła wieczne pióro i złożyła podpisy we wskazanych miejscach.
- Doskonale - kobieta z opieki społecznej podniosła swoje opasłe ciało z kanapy, uścisnęła dłoń Hermiony, rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu
- Elizabeth - zwróciła się bardzo oficjalnym tonem do dziewczyny - masz mój numer, jak coś będzie nie tak to zadzwoń - i skierowała się ku wyjściu.
Ciotka siedziała jeszcze chwilę, jak by o czymś myślała, uśmiechnęła się do Liz i podążyła za kobietą, by ją odprowadzić do samochodu.
Dziewczyna została na chwilę sama.
- Mam przeczucie, że nie będę się tu nudzić - pomyślała przyglądając się dokładniej pomieszczeniu i dostrzegając parę dziwnych szczegółów. Na przykład to, że nad paleniskiem, w kominku wisiał sporych rozmiarów kociołek, lub to, że na ścianie wisiała miotła ze złotym napisem „Błyskawica".
- Tak...raczej nie będę się tu nudzić...