09-04-2011, 20:05
Przyznam szczerze, że nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu dotrze do mnie płyta. A szła chyba przez Syberię. Wyczekana chwila w końcu nadeszła. Rzadko zwracam uwagę na okładkę płyty; jest bo jest, wstyd wydać w przezroczystym pudełku. Ale śledząc na bieżąco dyskusje na temat krążka, nie sposób było ominąć niektórych głosów, że okładka jest do niczego. Po odsłuchaniu utworów, mam jeden wniosek; jak się nie ma do czego przyczepić, to można do byle czego. Liczy się zawartość, a reszta jest przyjemnym dodatkiem. To tak, jakby ktoś Szekspirowi na jego sztuce zarzucił, że deski sceny mają brzydki kolor. Zresztą, znając poezję Edgara Allana Poe, lepiej rozumie się przekaz owej kurtyny i czaszki.
Wydawca i muzycy nie kłamali, to z pewnością najcięższa płyta CETI. Mocne brzmienie uderza już od pierwszego utworu, czyli „The Wolves”. To z pewnością nie jest płyta dla tych, którzy szukają ballad. Spokojniejsze momenty trwają dosłownie kilka chwil, jak chociażby w promującym album „Anywhere”. Ponad pięćdziesiąt minut klasycznego, metalowego grania. Ku mojemu ubolewaniu, wszystkie utwory są anglojęzyczne.
Ciekawy jest także bonusowy klip. Jak podaje management zespołu, pomysł należy do samego wokalisty. Wyszło nieźle, konwencja bardzo pasuje do całości. Jak widać CETI prezentuje się dobrze zarówno na tle wokalnym, jak i wizualnym. Chociaż przyznam, że czekam z niecierpliwością na teledysk do „The Wolves”, bo jeśli plotki nie kłamią, będzie na co popatrzeć.
CETI nie zawiodło. Legendarny wokalista grupy, Grzegorz Kupczyk pokazuje kunszt wokalny, który mam wrażenie rozwija się z wiekiem. Jak kiedyś powiedział jeden z dziennikarzy w wywiadzie, Kupczyk jest jednym z niewielu wokalistów, którzy „naprawdę nauczyli się śpiewać”. Nie jestem znawcą, ale drugiego tak charakterystycznego i rozpoznawalnego głosu nie znajdziemy łatwo na polskiej scenie muzycznej. Na uwagę zasługują też genialne gitarowe solówki. Utwory instrumentalne często mnie drażnią, bywają nudne lub męczące, jeśli słucham ich kolejny raz. Zdziwiło mnie też, czemu tytuł płyty połączony został właśnie z instrumentalem. W tym wypadku pozostaje złożyć głęboki ukłon w stronę muzyków, zwłaszcza gitarzystów. Z kolei w „In the Eyes of Rising Sun” i „Forever” klawiszowy wstęp Marihuany jest charakterystyczny dla poprzednich albumów CETI i kojarzy mi się trochę z „Shadow of the Angel”.
Album zdecydowanie przypadł mi do gustu. Zostawili w swojej twórczości to, co dotychczas było najlepsze, ale nie zatrzymali się w miejscu. Taki progres u zespołu z ponad dwudziestoletnim stażem to rzadkość. Jedno jest pewne, krążek wart jest swojej ceny i tak samo będzie z kolejnymi albumami CETI. „Ghost of the Universe” uplasował się bardzo wysoko w rankingu moich ulubionych. Jedyne, co mogę mieć do zarzucenia to brak utworów po polsku (nic nie poradzę, że lubiłam wokal pana Grzegorza w naszym szorstkim, ojczystym języku) i intro „Invert”. Według mnie bez niego byłoby jeszcze lepiej, ale to tylko moje prywatne odczucie. Ogromny szacunek dla twórców.
Ocena: 9/10
CETI „Ghost of the Universe”
Skład: Grzegorz Kupczyk – voc, Bartek Sadura – g, Bartek Urbaniak – bg, Maria Wietrzykowska – kbds, Mucek – dr.
Wydawca: Urbix
Tracklista:
1. Invert
2. The Wolves
3. In The Eyes Of Rising Sun
4. The Days Of Dirt
5. Break Of Spell
6. Forever
7. Black Curtain /instr/
8. Anywhere
9. Lady Of The Storm
10. Land Of Hope
11. Ghost Of The Universe
Wydawca i muzycy nie kłamali, to z pewnością najcięższa płyta CETI. Mocne brzmienie uderza już od pierwszego utworu, czyli „The Wolves”. To z pewnością nie jest płyta dla tych, którzy szukają ballad. Spokojniejsze momenty trwają dosłownie kilka chwil, jak chociażby w promującym album „Anywhere”. Ponad pięćdziesiąt minut klasycznego, metalowego grania. Ku mojemu ubolewaniu, wszystkie utwory są anglojęzyczne.
Ciekawy jest także bonusowy klip. Jak podaje management zespołu, pomysł należy do samego wokalisty. Wyszło nieźle, konwencja bardzo pasuje do całości. Jak widać CETI prezentuje się dobrze zarówno na tle wokalnym, jak i wizualnym. Chociaż przyznam, że czekam z niecierpliwością na teledysk do „The Wolves”, bo jeśli plotki nie kłamią, będzie na co popatrzeć.
CETI nie zawiodło. Legendarny wokalista grupy, Grzegorz Kupczyk pokazuje kunszt wokalny, który mam wrażenie rozwija się z wiekiem. Jak kiedyś powiedział jeden z dziennikarzy w wywiadzie, Kupczyk jest jednym z niewielu wokalistów, którzy „naprawdę nauczyli się śpiewać”. Nie jestem znawcą, ale drugiego tak charakterystycznego i rozpoznawalnego głosu nie znajdziemy łatwo na polskiej scenie muzycznej. Na uwagę zasługują też genialne gitarowe solówki. Utwory instrumentalne często mnie drażnią, bywają nudne lub męczące, jeśli słucham ich kolejny raz. Zdziwiło mnie też, czemu tytuł płyty połączony został właśnie z instrumentalem. W tym wypadku pozostaje złożyć głęboki ukłon w stronę muzyków, zwłaszcza gitarzystów. Z kolei w „In the Eyes of Rising Sun” i „Forever” klawiszowy wstęp Marihuany jest charakterystyczny dla poprzednich albumów CETI i kojarzy mi się trochę z „Shadow of the Angel”.
Album zdecydowanie przypadł mi do gustu. Zostawili w swojej twórczości to, co dotychczas było najlepsze, ale nie zatrzymali się w miejscu. Taki progres u zespołu z ponad dwudziestoletnim stażem to rzadkość. Jedno jest pewne, krążek wart jest swojej ceny i tak samo będzie z kolejnymi albumami CETI. „Ghost of the Universe” uplasował się bardzo wysoko w rankingu moich ulubionych. Jedyne, co mogę mieć do zarzucenia to brak utworów po polsku (nic nie poradzę, że lubiłam wokal pana Grzegorza w naszym szorstkim, ojczystym języku) i intro „Invert”. Według mnie bez niego byłoby jeszcze lepiej, ale to tylko moje prywatne odczucie. Ogromny szacunek dla twórców.
Ocena: 9/10
CETI „Ghost of the Universe”
Skład: Grzegorz Kupczyk – voc, Bartek Sadura – g, Bartek Urbaniak – bg, Maria Wietrzykowska – kbds, Mucek – dr.
Wydawca: Urbix
Tracklista:
1. Invert
2. The Wolves
3. In The Eyes Of Rising Sun
4. The Days Of Dirt
5. Break Of Spell
6. Forever
7. Black Curtain /instr/
8. Anywhere
9. Lady Of The Storm
10. Land Of Hope
11. Ghost Of The Universe