Via Appia - Forum

Pełna wersja: Biały murzyn Europy (3)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
3. Love will tear us apart again.

Fryzjer wypisał się ze szpitala na własne żądanie, jak nam wyjaśnił dziadyga, który obesrawszy swą pidżamę dnia poprzedniego, przechadzał się w szpitalnej, za dużej o kilka numerów, więc co i rusz podciągał spodnie na dupę klnąc na czym świat stoi.
Dziadzia wyznał nam, że zawinęli go z domu w pidżamie właśnie, wskutek czego nie posiadał żadnej garderoby. Czekał uparcie, aż babcia przywiezie mu ubrania, ale nikt się nie zjawiał. Chodził tak poirytowany, pożyczając telefony, celem kontaktowania małżonki w sprawie palącej go kwestii przyodziewy. Jak nietrudno odgadnąć Dziadzia stał się obiektem niewyszukanych żartów i krotochwil ze strony pozostałych alkoholików. Wytłumaczono mu ponad wszelką wątpliwość, iż małżonka najprawdopodobniej oddaje się grzesznej uciesze romansu z listonoszem, bądź sąsiadem i wcale nie śpieszy jej się do takiego zasrańca.
- Eeee co wy się tam pijaki na kobietach wyznajecie- mawiał zgorszony- ja już z nią trzydzieści lat po ślubie jestem.
- Tym bardziej musi mieć cię dość. Zresztą ty niby co, nie alkoholik?
- Jaki ja tam alkoholik, piwko czasem sobie z jedno wypiję, albo dwa…
- Albo dwadzieścia.
- Gdzie dwadzieścia, w moim wieku, pęcherz by mi chyba urwało.
- A jednak, kiedy Dziadka przywieźli, to trzy dni chodził i grudki gówniane za sobą zostawiał, a śpiewał w pasach… wlazł na delirze do łóżka fryzjera, bo ze swoim pomylił i mu się tam sfajdał w gacie…
- Starość nie radość- odpierał dziadek, upierając przy tym, że kiedy wyjdzie zaraz piwko sobie strzeli w autobusie. Radości z nim było co niemiara. W godzinę po obiedzie przypałętał się jakiś zatracony terapeuta pierdoląc o szkodliwości konsumpcji wyrobów spirytusowych. Zebrał całą wesołą kompanię w stołówce i rysował na tablicy jakieś wiry i ludziki w nich ugrzęzłe. Przemawiał z niewzruszoną miną proroka, którego prawda jest jedyną, najprawdziwszą i absolutnie fundamentalną. Przemawiał, a alkoholicy tężeli w milczącej zadumie. Chłonęli jego natchnione wywody kiwając głowami z uznaniem.
- I wpadacie w wir, w lej, z którego nie ma wyjścia, jak już wpadnie się w lej, to się nie wychodzi, ale można zatrzymać spadanie. Poprzez przyznanie się do bezsilności wobec alkoholu. Tylko wtedy można zaczynać proces trzeźwienia i zatrzymać ogrom zniszczeń jakie dokonały się już w waszych uzależnionych duszach. Musicie uświadomić sobie fakt własnej bezsilności wobec alkoholu, inaczej nie uda wam się już nic i spadniecie- tu zakreślając szeroki łuk flamastrem wylądował na dnie leja- na samo dno panowie. Do końca życia, nie możecie wypić już ani kropli ulubionej substancji, ani łyka, ani jednej puszeczki, buteleczki, czy flakonika, gdyż byłoby to jak walka z Gołotą, albo Tysonem, czy którykolwiek z was chciałby stanąć naprzeciwko jednego z nich?
- Z kałachem w ręku, czemu nie- odparłem, alkoholicy spojrzeli na mnie zgorszeni a terapeuta uśmiechnął się z wyższością.
- AA i dwanaście kroków, to jedyna słuszna droga- odparł- innej nie ma.
- Owszem, jest, ilu z was panowie chadza na spotkania AA- zapytałem ogółu i kilku podniosło dłonie jak w szkole- doskonale a jak często lądujecie na detoksie pod prostownikami.
Nikt nie odpowiedział, tylko posłusznie wbili oczy w posadzkę. Sam wiedziałem, że co jakiś czas, raczej regularnie.
- Pewnie, słuchacie tutaj sobie o lejach, pan terapeuta opowiada o Tysonie i Gołocie, jak również i o tym, że woda jest mokra a ogień parzy. Ja sam trzy razy byłem na podobnych wakacjach moi mili i w każdym jednym miejscu słyszałem tę samą przypowieść i cenne rady. Jak to nie wolno przechadzać się w pobliżu miejsc gdzie piją, ale większość z was zapewne mieszka na wsiach, gdzie jest jeden tylko sklep, jak więc zamierzacie to uczynić? Zresztą, życzę powodzenia w trzeźwieniu, pamiętajcie również, że cierpienie uszlachetnia, ale tylko w zeszytach o koziołku matołku.
- Ani kropli- zlekceważył mnie natchniony terapeuta.
- Eeee tam, gadanie- przerwał mu Dziadek wspaniałym gestem- ja tam sobie piwko codziennie jedno lubię wypić.
- I co- podjął zbawca dusz- do końca życia pan tak chce w leju tkwić, bez aktywnej ingerencji w…
- Panie- żachnął się Dziadek- ja już swoje dwa piwka piłem jak pana na świecie jeszcze nie było, a lat mam siedemdziesiąt jeden, ile mi tego życia zostało, i po jaką cholerę miałbym cokolwiek zmieniać. Czekam na wyjaśnienia!
Terapeutę zatkało, zaczął bąkać coś dalej o tych lejach i wirach, ale dziadek osunął się na ścianę, ziewnął i usnął znudzony. Pierdnął donośnie przez sen, a po Sali rozeszła się ezoteryczna woń i jęk trwogi człowieka zajmującego miejsce obok Dziadka.
Wstałem i poszedłem się położyć. Po drodze wpadłem jeszcze do sracza i zapaliłem. Wyłożyłem swe długie kończyny na pryczy i usnąłem rozmyślając o siostrze Agnieszce i jej wykrochmalonym fartuchu. Zbudził mnie Tomal, rozmawiając z kimś cicho przez telefon. Zaklął plugawie, rozłączył się i poszliśmy obaj zajarać do sracza.
- Z kim gadałeś, swoją lepszą połowicą?
- Ładniejszą na pewno, ale czy lepszą, to nie jestem do końca pewien.
- Co, obawiasz się o jej cnotę podczas przymusowego urlopu tutaj?
- Zazwyczaj to ona się o moją obawia.
- A jednak.
- To znamienne, podczas sesji w stołówce dowiedziałem się wielu wesołych rzeczy na temat przewrotności kobiet- powiedział ze złowieszczym uśmiechem, zaciągając się papierosem.
- Ja wiem, prawie każdy z udręczonych nałogowców trafił tutaj właśnie z tego powodu.
- Jakbyś tam był- odparł.
- Byłem duchem, znam te ich marudzenia na wylot.
- A jednak sam też tu jesteś.
- Przymusowo, krucho już ze mną było, zresztą poniekąd, też przez podłość i niegodziwość kobiet, jak wszyscy hehe. Kiedyś poznałem takiego jednego kolesia, co w ogóle całym złem świata obarczał swą małżonkę, zdania, bez piętnowania jej niegodziwości nie potrafił sklecić. Tak jak dziadzia i oni wszyscy, ale prawda jest taka, że piją, bo lubią i dalej będą pić, aż wypadną im wszystkie zęby i eksplodują wątroby. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, żadnej świeżości, ale Dziadek mi się podoba. Ma chłop styl.
- Więc co, nawet nie zamierzasz spróbować, jak stary?
- Nie, to bez sensu. Nie mam już w sobie tej naiwności, która pozwalałaby mi jeszcze się łudzić, że cokolwiek można zmienić. Nie chce mi się, poza tym ja lubię chaos wkoło siebie, wygodnie mi w nim.
Tomal zasępił się, ja utopiłem peta w sraczu i powróciłem na pryczę. On położył się na własnej i czas jakiś pisał smsy, odbierał, klął, aż rzucił telefon na podłogę i raz jeszcze poszedł zajarać. Telefon leżał na podłodze, brzęcząc sygnałem odbieranej wiadomości. Tomal wylazł ze sracza, odczytał wiadomość i nieomal eksplodował z furii.
- Lepiej odnieś ten telefon do dyżurki, szkoda go, ja się na niewielu rzeczach w życiu znam, ale akurat gubienie i rozwalanie komórek jest wąską dziedziną mej specjalizacji. Tutaj czas płynie inaczej jak na otwartym powietrzu, niedobrze jest mieć kontakt ze światem, a w szczególności z osobami, z którymi łączy cię silna, a elastyczna więź emocjonalna- wyjaśniłem mu.
- Kurwa.
- Nazywaj jak chcesz, ale im bardziej będziesz się tutaj dręczył tym co jest między wami, tym gorzej będzie kiedy stąd wyjdziesz. Zaufaj recydywiście. Tutaj trzeba dużo leżeć, ładować akumulatory i jak najmniej myśleć o kobietach. Najlepiej w ogóle nie myśleć o niczym, a jeśli już to o czymś przyjemnym… świństwom wyrządzanym jakiemuś grubasowi w podstawówce, albo barmanie, którego naciągnęło się na wódkę, a później odeszło nie wracając nigdy by spłacić dług. O takich rzeczach należy rozmyślać, czas płynie na błogiej zadumie i świat pięknieje jak w różowych okularach.
- To tylko kwestia czasu jak ciebie przeniosą na psychiatrię kliniczną- powiedział zdenerwowany, a ja uśmiechnąłem się złowieszczo czyniąc nieokreśloną minę- Ale…- kontynuował- … czemu one, kurwa, zawsze są takie niezdecydowane… czemu wszystko im się w tych ślicznych główkach zmienia z godziny na godzinę?
- Ponieważ one wszystkie uwielbiają nas dręczyć. To im sprawia jakąś perwersyjną radość. Ja mój drogi badam to zjawisko od lat. To trochę jest tak, że one same uwielbiają siebie zadręczać najbardziej, a kiedy tylko oddasz się jednej czy drugiej na poważnie, to wtedy zaczynają dręczyć ciebie, zamiast siebie, w ramach jakiegoś wymyślonego rewanżu i tak to idzie. Potem budzisz się mając lat siedemdziesiąt jak Dziadek, srasz po gaciach i węsząc długim nosem w pyle minionych dekad dochodzisz do wniosku, że życie przeszło ci na niczym, z kobietą, której nawet nie lubiłeś i pozostaje ci tylko to piwko, albo dwa. To wszystko.
- Jesteś starzejącym się, zdezolowanym wrakiem cynika- powiedział odczytując kolejną wiadomość, tym razem jego twarz pełna była radości i szczęścia. Popatrzyłem na niego uważnie, dostrzegając siebie sprzed lat i pewien byłem ponad wszelką wątpliwość, że przyszedł tu za namową swej wybranki, aby odrodzić się moralnie i wspólnymi siłami kroczyć ku światłu lepszej przyszłości.
- Być może i jestem- odparłem wreszcie gapiąc się w sufit, gdzie wirowały wspomnienia i podobna jego obecnej, a moja dawna głupota i naiwność- ty za to jesteś na samym początku bardzo nieprzyjemnej ścieżki.
- Co masz na myśli- zapytał rozdrażniony, unosząc się nieco na swej pryczy.
- Znam twoją historię, nawet nie musisz mi jej opowiadać. Wiem też, w przeciwieństwie do ciebie jak się ona zakończy, ale oszczędzę złośliwych uwag.
- Zamieniam się w słuch. No dalej, opowiadaj.
Powolnie odwróciłem wzrok z sufitu napotykając jego wytrzeszczone wodniste spojrzenie.
- Nie chce mi się gadać, ale posłucham chętnie, czas szybciej wtedy leci, a może nawet będę w stanie udzielić ci kilku rad moralnych i wskazówek.
Tomal zamilkł na chwilę wyglądając za okno. Niewielki czarny ptak wylądował na parapecie trzepocząc skrzydłami. Oświetlany pomarańczowymi promykami popołudniowego słońca dziobał się w pachę, czy co tam ptaki mają pod skrzydłami, a Tomal podszedł do niego z klapkiem w ręku i trzasnął w okno.
- Spierdalaj mi stąd, ale już.
Ptak odleciał wystraszony, skrzecząc posępne klątwy. Pokiwałem głową z niedowierzaniem.
- I po co się chłopaku złościsz, szamoczesz z nieuniknionym i jeszcze nam tu florę, faunę i koloryt przeganiasz?
Tomal usiadł, podrapał się w przetłuszczone włosy, położył i zaczął.
- Byłeś kiedyś w Barcelonie?
- Kilka razy, a ty?
- Ja tam mieszkam. Pracuję jako barman w pewnym klubie niedaleko Rambli. Cztery lata już tam siedzę, a w międzyczasie byłem chyba wszędzie, gdzie warto pojechać na świecie. Jednak właśnie Barcelona pasuje mi najbardziej. Ten luz, ludzie którzy przychodzą do mnie z rana tylko po to, żeby napić się kawy i pogadać przed pójściem do pracy. Wieczorem Katalonki, albo angielskie turystki, Azjatki. Żyć nie umierać. Odkąd tam mieszkam, wcale się nie dziwię, że te szmiry Carlosa Ruiza Zafona tak się sprzedają, bo to magiczne miasto…
- Zaraz szmiry- przerwałem mu oburzony- mnie się tam go wcale dobrze czyta.
- Zadziwiające, umiesz czytać- powiedział dziwiąc się szczerze, po czym kontynuował w klozecie, gdyż przenieśliśmy się tam na papierosa- Jak mówiłem, niewiele jest miast tak urzekających samą atmosferą, byłeś to sam wiesz, jak słońce przebija się leniwie prze ostre czubki gotyckich wież… chuj z tym, idzie mi o to, że fajnie się tam żyje, tym bardziej, kiedy z głową się ustawisz, jak ja dla przykładu. Codziennie imprezka, dupki z całego świata, darmowe drinki. Napiwki, fajne mieszkanko tuż przy porcie.
- Sama otoczka już sprawiła, że mi staje, mów dalej…
- Jakbyś zobaczył co się w tym barze wyprawia wieczorami, toby ci chuj odpadł z nadmiaru dopływu krwi.
- Ależ Tomal, ja to wszystko przerabiałem, a co do odpadania chuja, to mam cały zapas antybiotyków w walizce co skutecznie wszelkiemu złu zapobiegają, całą, że tak powiem tablicę Mendelejewa, kontynuuj.
- Tak więc życie swe wiodłem pośród róż i wina…
- Aż pojawiła się ona- dodałem lirycznie, czyniąc natchniony wymach dłonią.
- Miałeś kurwa nie przerywać. Ale niech będzie, pominę barwne opisy romansu, co byś nie miał pod co klepać Niemca w hełm po nocy. Tak czy siak, bogata Polka na studiach, nie trzeba dodawać, że z wyglądu bliżej jej było do Megan Fox niż dajmy na to… jakiejś Dody czy czegoś podobnego.
- Doda wcale nie jest taka zła, ale mniejsza o gusta, o tych się nie dyskutuje.
- Nieistotne, ważne, że wszystko szło jak w bajce, aż do czasu gdy skończyła szkołę i wyjechała do Polszy, do Warszawy. Zaczęły się wyrzuty, zazdrość, słuszna zresztą, bo oboje na boku mieliśmy jakieś tam sprawy, aż przyjechała, żeby mi zrobić niespodziankę, i nakryła na niewinnym flircie. W ramach rewanżu tego samego wieczora zaczęła świrować z jakimś arabem w moim lokalu i zanim się spostrzegła, tego pojebało. Wkroczyłem z tulipanem i graj muzyko, wyszła draka- odsłonił tors, gdzie widniało kilka jasnych blizn- oberwałem nożem… później było klasycznie, aż wylądowałem tutaj. Miesiące bezsensownych kłótni i sporów o nic, rozstania i powroty, gniewny seks, poranne lodziki na zgodę…
- Nie ma nic lepszego jak poranny lodzik na zgodę, to była miłość Tomal…
- Za którymś razem- kontynuował, nie zwracając na mnie uwagi- jak się rozeszliśmy przedawkowałem z kokainą i alkoholem, reszty nietrudno się domyślić. A jak tam u ciebie.
- Znacznie prościej- rzekłem odpalając kolejnego papierosa- choć w gruncie rzeczy podobnie, ze wskazaniem na fakt, że ja swoją miałem od zawsze głęboko w dupie. Kilka lat temu narozrabiałem w Anglii, wyszedłem za kaucją i spierdoliłem z kraju nie wdając się w zbędne wyjaśnienia. Później pracowałem jeszcze w Niemcach i z wiatrakami.
- Z czym?
- W Holandii znaczy. Gówniane roboty, najdurniejsze jakie można tylko sobie wymyślić, takie, które wykonują najwięksi debile, albo ludzie którzy narozrabiali i potrzebują się gdzieś zadekować i odłożyć trochę grosiwa na lepszą przyszłość, bądź bieżące potrzeby. Nieważne, w międzyczasie poznałem ją, nie mając za bardzo gdzie mieszkać w ojczyźnie wprowadziłem się i czas płynął. Ja pisałem książkę, ona opłacała mieszkanie, alkohol i papierosy, wieczorami huragan zmysłów, a kiedy skończyłem pisanie wyjechałem ponownie. Potem wróciłem bo strasznie mnie męczyła, a w jakimś sensie, czułem się wobec niej winny, więc postanowiłem, że wrócę i wyjedziemy razem, ale na miejscu okazało się, że właściwie nawet jej nie lubię, po raz setny wykopała mnie z mieszkania, a że znajomy malarz u którego się dekowałem, zanim jej przeszły stany czasowej nienawiści, rezydował akurat w Niemczech, wprowadziłem się więc do znajomego dilera i tak upłynął mi miesiąc, aż postanowiłem zakończyć z nią oraz amfetaminą definitywnie, udałem się nad morze do znajomej, jednak w pociągu nad mą udręczoną duszę nadciągnęły ciemne chmury nałogu i tak ot jestem, cały i zdrów i w świetnym humorze.
- I co macie jeszcze ze sobą kontakt?
- Nie chce mi się z nią gadać. To wariatka, umie się porozumiewać wyłącznie za pośrednictwem telefonu, stale robi jakieś awantury i sceny, wypędza mnie średnio raz na tydzień, a potem wraca z butelką przedniej cieczy i prosi o wybaczenie. Taka maniaczka zazdrości, ona żyć bez tego nie potrafi, a mnie się zwyczajnie tak nie chce.
- Skądś i ja to znam, czasem mi się wydaje, że one wszystkie Są od tego uzależnione. Od uwagi jaką poświęca im człowiek, i to nie tylko ten, z którym są, ale cały świat na raz.
- Bo tak też i jest, winę ponoszą tutaj seriale na których się wychowywaliśmy, jebane Beverly Hillsy, Jeziora marzeń i tym podobne kanalie. Bzdury, które wpaja zasrane MTv, wszystko na sprzedaż, a jak powszechnie wiadomo najlepiej sprzedaję się kurestwo i tak oto żyjemy w świecie kurew, debilizmu i tandety. Zresztą pewnie zawsze tak było, tylko nas nie było, żeby się tym złościć. Galopujemy Tomal, za daleko, niepotrzebnie…
- Może i masz rację- powiedział topiąc peta w sraczu, gdzie uzbierało się ich już całkiem sporo. Pojary pływały sobie w kiblu przywodząc na myśl wspomnienia o spływach kajakowych. Spuściłem wodę, jednak kilka wciąż unosiło się na powierzchni.
- Wyłazimy, więcej tu dymu jak chmur na niebie- zaordynowałem lodowatym głosem i powróciliśmy do łóżek. Ściemniało się powoli. Czarny ptak załopotał skrzydłami i ponownie usiadł na parapecie. Powstrzymałem Tomala, już gniewnie wymachującego klapkiem. Wyciągnąłem kawałek Prince Pollo, otworzyłem okno i rzuciłem ptakowi.
- Jedz, ty chuju, na zdrowie.
Ptak zaskrzeczał wyzywająco, porwał batonika w dziób i odleciał w sobie tylko znanym kierunku. Patrzyłem za nim jakiś czas, jak odlatuje wolny i nieskrępowany żadnymi murami, słowami, czy nałogami. Czarny jak noc, w którą po chwili wtopił się na chłodnym jeszcze wiosennym wietrze. Myślałem, jak mu będzie fajnie, kiedy za miesiąc lub dwa wystawi pióra na słońce. Wolny pod bezkresem błękitu, kiedy kracząc na nas złowieszczo z wysokości, obesra nasze problemy i nas, takich małych i nic nieznaczących gdzieś w dole.
- Trzeba by sukinsynowi jakieś imię dać- rzekłem- mam dziwne przeczucie, że jeszcze go zobaczymy.
- Co powiesz na Murzyn?
- Może być, mnie tam w sumie bez różnicy, ale żebrak jest i leń jak każdy czarny którego znam, więc niech już zostanie murzynem, on ma chociaż barwy odpowiednie. A my dwaj? My też jesteśmy murzynami, chociaż w nieco innym sensie. Białymi murzynami Europy…
- Co tam pierdolisz pod nosem?
- Nic takiego, głośno myślę.
- Uważaj z tym, w twoim przypadku nadmiar takich czynności może skutkować powrotem w pasy, albo jeszcze lepiej.
Zjedliśmy kolację wśród pozostałych alkoholików w stołówce oglądając wiadomości. Tsunami zalało Japonię, a kretynek w TV opowiadał o naszych rodakach w liczbie czterech czy pięciu znajdujących się podczas trzęsienia ziemi w pobliżu epicentrum. Miałem cichą pewność, że tym kilku kanaliom nie stało się nic, ponieważ wierzyłem głęboko, że pomimo faktu, iż gardzą nami niemal wszystkie nacje Europy i globu, zawsze i tak wychodzi na nasze, i trwamy wciąż, dumni, śmieszni i mali wobec świata, ale wielcy w stosunku do własnej wyobraźni. To szaleństwo i pogarda jaką czułem w powietrzu ojczyzny nie występowała nigdzie indziej. Upór maniaka, czterdziestu milionów maniaków wprawił mnie ponownie w dobry humor. Odstawiłem talerz i ustawiliśmy się z Tomalem w kolejce po leki.
Siostra Agnieszka rozdawała tabletki w plastikowych pojemnikach a każdy pijak łykając je, popijał własnym sokiem wedle uznania. Kiedy nadeszła moja kolej stanąłem przed nią w rozkroku uśmiechając się złowieszczo.
- Nie powinniście dawać im popijać cukierków byle czym, niektóre leki powinno się zapijać jedynie wodą, gdyż często wchodzą w reakcje z innymi cieczami- powiedziałem jej mądrze.
- Eeee, lekka sraczka nikogo jeszcze nie zabiła, poza tym jesteśmy w Polsce. Skąd pan w ogóle wie takie rzeczy?
- Z domu wariatów.
- Wciąż mnie pan zaskakuje, już myślałam, że pan zwyczajnie jest jak pozostali, a tu jeszcze…
- Przez pięć lat byłem opiekunem u czubków- dodałem, nie zwracając na nią uwagi, gdyż w ściszonym radiu usłyszałem znajome tony. Podszedłem do parapetu aby pogłośnić. Leciał Joy Division i piosenka, którą Misza Grisza zawsze puszczał kiedy robił się smutny po pijanemu, wspominając jakieś nieszczęśliwe miłości. Nagle przypomniał mi się sen w którym odwiedził mnie podczas moich delirycznych wizji.
- Siostro mogę na chwilę skorzystać ze swojego telefonu?
- Jasne- powiedziała podając mi go z szafki gdzie tkwił z piętnastoma innymi.
Włączyłem telefon i wiadomości, jedna za drugą zaczęły brzęczeć złowieszczo. Kilka angielskich numerów pytało czy nie wiem gdzie Misza Grisza się zadekował, gdyż zniknął bez śladu przeszło tydzień temu i pomyślałem sobie, że zniknął już pewnie na dobre, bo to wszystko zbyt jest dziwne jak na zwyczajny zbieg okoliczności.
…Love, love will tear us apart, again…
Śpiewał Ian Curtis z głośnika, a we mnie rosła pewność, co do faktu, iż Misza Grisza naprawdę się zabił. Ponieważ jego serce było, jasne, czyste i nieskomplikowane. Bez cienia nienawiści, czy odrobiny zła. I w przeciwieństwie, do wszystkich pierdolonych nałogowców tego świata, obwiniających swoje żony za całe zło, co jest zresztą zwyczajnie jedną z pijackich psychoz, Misza Grisza po prostu nie potrafił znieść odrzucenia i powrotu do samotności, której całe życie bał się najbardziej z wszystkiego. Podczas gdy ja i mi podobni potrafiliśmy znosić najgorsze upodlenia, zezwierzęcenie, kurestwo i rozpacz, a nawet w jakiś perwersyjnie chorobliwy sposób czerpać z nich siłę, jego bolało to do samego szpiku, a kiedy został sam w ciemności, zwyczajnie zamknął oczy i skoczył w ciemną wrzącą toń.
- Coś pan mówił- zapytała młoda pielęgniarka przypatrując mi się badawczo.
- Nuciłem sobie piosenkę, mój przyjaciel bardzo ją lubił.
- Co za piosenkę?
- Taką zwyczajną, o miłości, że jak zwykle nas rozpierdoli.