02-04-2011, 14:29
Śmierciołap
[/p]Paranoja, że to wszystko akurat mnie spotkało. Nigdy nie byłem jakoś wierzącym gościem, zresztą, im więcej lat nabijało się na licznik tym bardziej odchodziłem od tego wszystkiego. Przez co to? Nie mam pojęcia, pewnie przez rodzinkę, która dosadnie naciskała na mnie, na coniedzielne wycieczki do kościoła, a może po prostu poszedłem na łatwiznę. Tak czy inaczej, jedno jest pewne, piekło istnieje, tak samo jak niebo, i to szare po środku, czyściec czy jakoś tak. Każdy wierzy w to jakoś inaczej, a ja? Musiałem umrzeć żeby się przekonać, i właśnie wtedy zaczęły się problemy. Niech to szlag, serio, musiałem zdechnąć, kopnąć w kalendarz, czy jak to się teraz mówi. Sytuacja niezbyt przyjemna, co prawda sama śmierć nie była zbyt bolesna, naćpany po uszy wpadłem pod jakieś auto, trochę to oklepane ale co poradzić. Panna z kosą też nie raczyła się pojawić, okazało się że kostucha nie zajmuje się takimi pionkami jak moja skromna osoba. Coś takiego co prawda nie podnosi na duchu, ale trzeba żyć dalej, choć w moim wypadku trudno było to tak nazwać, przynajmniej wtedy.
[/p]Trafiłem gdzieś pośrodku, i to w cholernej kolejce, nawet w zaświatach mają tą pieprzoną biurokrację. Ognia? - brak, aniołków w niebiańskich szatach? - brak, tylko szary pokój, czarna sofa i stół, pewnie siedział bym tam jeszcze z całą wieczność, gdyby nie gość, który wpadł mi oznajmić, że dostałem drugą szansę czy coś takiego. Wszystko ładnie pięknie, ale czy wy chociaż możecie sobie wyobrazić jak kurewsko boli pierwszy łyk powietrza dla martwych płuc? Boli, i to w chuj. Najdziwniejsze jest to, że zaraz potem, po prostu wstałem, otrzepałem ubranie i poszedłem do domu, tak jak zwykle, tylko z mniej bolącą głową, i faktem, którego jeszcze nie rozkminiłem, że jednak coś się zmieniło.
[/p]Jak człowiek zbiera drugą szansę to chyba powinien się zmienić, żeby później było łatwiej go przydzielić, być dobrym, bla bla bla i tego typu rzeczy. Myślałem nad tym, serio, tylko że, wyszło jak wyszło- do dupy. Ledwo co wróciłem do mieszkania i od razu chwyciłem za butelkę wódki, by po chwili zaspokoić swoje ego paroma kreskami kokainy. Wszystko mówiło samo za siebie, a ja, naćpany i pijany jak świnia upadłem na łóżko, w brudnych ciuchach i z pustą głową usnąłem. Zresztą, jak zwykle.
[/p]Kurewsko boli mnie głowa, jakiś pajac dobija się do drzwi, stół zawalony dragami wszelkiego rodzaju. Całe życie pod górkę, inaczej nie da rady co.
- Czego!? Przestań napierdalać w te cholerne drzwi, już wstaje.
Trzeba czasami ponarzekać, a mi cholernie nie chciało się wstawać.
- Kurwa mać - kląłem pod nosem zbierając się z łóżka.
Jezu, cały wczorajszy wieczór pamiętam jak sen, i to strasznie pojebany, trzeba zrezygnować z paru używek bo zaczyna się robić nieciekawie. Stara klamka jak zwykle się zacięła, ktoś mi powie co jeszcze spieprzy się tego cholernego dnia?
No i szczęka mi opadła. Stała w drzwiach, miała idealną figurę, proste czarne włosy, a seksowne, czerwone mini opinało jej biodra. Nawet nie udało mi się wydusić słowa, a ta jak gdyby nigdy nic przeszła obok, rozsiadając się w salonie, a raczej miejscu, które kiedyś nim było.
- Eee, teges, noo. - Kurwa a kiedyś byłem elokwentny. Kiedyś.
- Zatrudnij kogoś do pisania dialogów, albo przestań wciągać to gówno bo całkowicie pozbędziesz się szarych komórek Toy. - Uśmiechnęła się perfidnie, widząc, że nawet połowa z tego, co powiedziała w pełni do mnie nie dotarła.
- W takim razie, będę mówić wolniej, zacznijmy od tego że, musisz się ogarnąć, postaraj się też być w stanie ze mną rozmawiać, i jeśli nie jest to dla ciebie zbyt wymagające, przestań robić morze śliny na podłodze gapiąc się na moje cycki. -
Dostałem plaskacza, psychiczne, ale fakt to fakt, posłusznie jak piesek poczłapałem do łazienki.
Zaraz, zaraz, zaraz, obca laska weszła mi do domu, i na dodatek rozkazuje co mam robić, fakt, wygląda tak, że nawet gwałt mi w głowie, ale nawet się nie przedstawiła, i mnie zna.
- Wisze ci jakieś pieniądze?! - zawołałem z łazienki.
- Ruszaj się nie gadaj! - Dobiegł mnie głos z salonu, w sumie, jak już tu jestem to może rzeczywiście trochę się doprowadzę do porządku. Prysznic ostatnio widział mnie jakiś tydzień temu, a ciuchów nie zmieniałem jeszcze dłużej.
[/p]Pół godziny później już trochę przypominałem dwudziestocztero latka, a nie wyniszczonego ćpuna, pierwszy plus tego dnia.
- Całkiem całkiem chłopie. -
Boże jak ona oblizała usta.
- Jeszcze trochę i chętnie bym poznała się z tobą bardziej dogłębnie, ale po pierwsze, jesteś ćpun, a po drugie nie mamy czasu, ruszaj się. -
Dlaczego ja tak wolno myślę, jakiego czasu, czego ona ode mnie chce. Dopiero po chwili zauważyłem że kopara mimowolnie opada w dół. Musiałem naprawdę głupio wyglądać starając się zebrać myśli do kupy.
- Dowiem się o co chodzi?
- Bravo! Udało ci się złożyć zdanie, ale wszystko w swoim czasie, jednak za taki wysiłek, jaki musiałeś włożyć w tą trudną sztukę z przedszkola, powiem ci, że musisz umrzeć, znowu.
Serio, w tej chwili nie wytrzymałem, coś wewnątrz mnie pękło, miałem ochotę schować się pod kocem i odciąć od świata, albo... po chwili wpadłem na lepszy pomysł, wyciągnąłem rękę w kierunku stołu, ważne żeby kopało.
- Oj nie kotku, na razie myślimy trzeźwo, albo przynajmniej się staramy, a co do tego, - wskazała mały foliowy woreczek z białym proszkiem - nie przy mnie, przynajmniej nie teraz.
[/p]Chwilę później biegłem przez rozgrzane słońcem ulice Nowego Yorku, przynajmniej chwilowo, bo potem ktoś a raczej pewna ledwo znana mi suka, pchnęła mnie pod rozpędzonego tira. Usłyszałem tylko trzask łamanych kości, chciałem krzyczeć, nie zdążyłem, a potem była już tylko ciemność. I znowu, mając dwadzieściacztery lata skończyłem życie pod kołami samochodu, inaczej tego nie podsumuję.
[/p]- Młody! Dobrze cię widzieć! - starszy koleś wyglądał znajomo, zwłaszcza garniak warty moje życiowe oszczędności zapadł mi w głowie.
Całość pokoju stylizowana na jakiś nocny klub, czerwone ściany, czarne skórzane sofy, dziewczynki na rurach, i pełno towaru. Poczułem się jak w raju.
Po takiej dawce prochu jaką wciągnąłem powinnem odlecieć na zawsze, tyle że z tego co zauważyłem, byłem już martwy, taka mała dygresja.
- Starczy młody, wytrzyj ryj, bo wyglądasz jakbyś robił loda bałwanowi, i siadaj, mamy do pogadania. -
Jezu kompletnie zapomniałem o tym kolesiu, wciągnięty w kokainowy maraton świat przestawał dla mnie istnieć, a z biegiem czasu najwidoczniej ja dla świata.
Choć teraz, nic nie miało znaczenia, towar był genialny, do tego byłem martwy, czym tu się martwić. Posłusznie usiadłem.
Teraz pozostawało tylko rozwiązać sytuację z tym kolesiem.
- Eeem, no to tak, ja jestem Toy, miło mi pana poznać, jak pan pewnie wie, jestem martwy, pan prawdopodobnie też, więc może pan orientuje się o co w tym wszystkim chodzi, bo ja się gubię. -
No nie poszło mi to zbyt dobrze, pewnie dlatego, że w ogóle nie chciało mi się myśleć, skleił bym to lepiej, koka pozwalała mi być szczęśliwym, bezproblemowo rozwiązać każdy problem, ale teraz po prostu mi się nie chciało.
Zaległa cisza, w której mój towarzysz przez najbliższy czas zajęty był obmacywaniem jednej z panienek, po chwili jednak odtrącił ją na fotel obok a sam wybuchnął śmiechem.
- Toy, Toy, Toy, zwracaj się do mnie jak chcesz, może być nawet JFK, jednak wszyscy mówią na mnie lucek, takie zdrobnienie, wiesz o co chodzi. -
Oj wiem, miałem dwie opcje, albo wariat, albo własnie przyszło mi rozmawiać z samym panem piekła. Czyli jak zwykle wszystko idzie w złym kierunku.
CDN.
[/p]Paranoja, że to wszystko akurat mnie spotkało. Nigdy nie byłem jakoś wierzącym gościem, zresztą, im więcej lat nabijało się na licznik tym bardziej odchodziłem od tego wszystkiego. Przez co to? Nie mam pojęcia, pewnie przez rodzinkę, która dosadnie naciskała na mnie, na coniedzielne wycieczki do kościoła, a może po prostu poszedłem na łatwiznę. Tak czy inaczej, jedno jest pewne, piekło istnieje, tak samo jak niebo, i to szare po środku, czyściec czy jakoś tak. Każdy wierzy w to jakoś inaczej, a ja? Musiałem umrzeć żeby się przekonać, i właśnie wtedy zaczęły się problemy. Niech to szlag, serio, musiałem zdechnąć, kopnąć w kalendarz, czy jak to się teraz mówi. Sytuacja niezbyt przyjemna, co prawda sama śmierć nie była zbyt bolesna, naćpany po uszy wpadłem pod jakieś auto, trochę to oklepane ale co poradzić. Panna z kosą też nie raczyła się pojawić, okazało się że kostucha nie zajmuje się takimi pionkami jak moja skromna osoba. Coś takiego co prawda nie podnosi na duchu, ale trzeba żyć dalej, choć w moim wypadku trudno było to tak nazwać, przynajmniej wtedy.
[/p]Trafiłem gdzieś pośrodku, i to w cholernej kolejce, nawet w zaświatach mają tą pieprzoną biurokrację. Ognia? - brak, aniołków w niebiańskich szatach? - brak, tylko szary pokój, czarna sofa i stół, pewnie siedział bym tam jeszcze z całą wieczność, gdyby nie gość, który wpadł mi oznajmić, że dostałem drugą szansę czy coś takiego. Wszystko ładnie pięknie, ale czy wy chociaż możecie sobie wyobrazić jak kurewsko boli pierwszy łyk powietrza dla martwych płuc? Boli, i to w chuj. Najdziwniejsze jest to, że zaraz potem, po prostu wstałem, otrzepałem ubranie i poszedłem do domu, tak jak zwykle, tylko z mniej bolącą głową, i faktem, którego jeszcze nie rozkminiłem, że jednak coś się zmieniło.
[/p]Jak człowiek zbiera drugą szansę to chyba powinien się zmienić, żeby później było łatwiej go przydzielić, być dobrym, bla bla bla i tego typu rzeczy. Myślałem nad tym, serio, tylko że, wyszło jak wyszło- do dupy. Ledwo co wróciłem do mieszkania i od razu chwyciłem za butelkę wódki, by po chwili zaspokoić swoje ego paroma kreskami kokainy. Wszystko mówiło samo za siebie, a ja, naćpany i pijany jak świnia upadłem na łóżko, w brudnych ciuchach i z pustą głową usnąłem. Zresztą, jak zwykle.
[/p]Kurewsko boli mnie głowa, jakiś pajac dobija się do drzwi, stół zawalony dragami wszelkiego rodzaju. Całe życie pod górkę, inaczej nie da rady co.
- Czego!? Przestań napierdalać w te cholerne drzwi, już wstaje.
Trzeba czasami ponarzekać, a mi cholernie nie chciało się wstawać.
- Kurwa mać - kląłem pod nosem zbierając się z łóżka.
Jezu, cały wczorajszy wieczór pamiętam jak sen, i to strasznie pojebany, trzeba zrezygnować z paru używek bo zaczyna się robić nieciekawie. Stara klamka jak zwykle się zacięła, ktoś mi powie co jeszcze spieprzy się tego cholernego dnia?
No i szczęka mi opadła. Stała w drzwiach, miała idealną figurę, proste czarne włosy, a seksowne, czerwone mini opinało jej biodra. Nawet nie udało mi się wydusić słowa, a ta jak gdyby nigdy nic przeszła obok, rozsiadając się w salonie, a raczej miejscu, które kiedyś nim było.
- Eee, teges, noo. - Kurwa a kiedyś byłem elokwentny. Kiedyś.
- Zatrudnij kogoś do pisania dialogów, albo przestań wciągać to gówno bo całkowicie pozbędziesz się szarych komórek Toy. - Uśmiechnęła się perfidnie, widząc, że nawet połowa z tego, co powiedziała w pełni do mnie nie dotarła.
- W takim razie, będę mówić wolniej, zacznijmy od tego że, musisz się ogarnąć, postaraj się też być w stanie ze mną rozmawiać, i jeśli nie jest to dla ciebie zbyt wymagające, przestań robić morze śliny na podłodze gapiąc się na moje cycki. -
Dostałem plaskacza, psychiczne, ale fakt to fakt, posłusznie jak piesek poczłapałem do łazienki.
Zaraz, zaraz, zaraz, obca laska weszła mi do domu, i na dodatek rozkazuje co mam robić, fakt, wygląda tak, że nawet gwałt mi w głowie, ale nawet się nie przedstawiła, i mnie zna.
- Wisze ci jakieś pieniądze?! - zawołałem z łazienki.
- Ruszaj się nie gadaj! - Dobiegł mnie głos z salonu, w sumie, jak już tu jestem to może rzeczywiście trochę się doprowadzę do porządku. Prysznic ostatnio widział mnie jakiś tydzień temu, a ciuchów nie zmieniałem jeszcze dłużej.
[/p]Pół godziny później już trochę przypominałem dwudziestocztero latka, a nie wyniszczonego ćpuna, pierwszy plus tego dnia.
- Całkiem całkiem chłopie. -
Boże jak ona oblizała usta.
- Jeszcze trochę i chętnie bym poznała się z tobą bardziej dogłębnie, ale po pierwsze, jesteś ćpun, a po drugie nie mamy czasu, ruszaj się. -
Dlaczego ja tak wolno myślę, jakiego czasu, czego ona ode mnie chce. Dopiero po chwili zauważyłem że kopara mimowolnie opada w dół. Musiałem naprawdę głupio wyglądać starając się zebrać myśli do kupy.
- Dowiem się o co chodzi?
- Bravo! Udało ci się złożyć zdanie, ale wszystko w swoim czasie, jednak za taki wysiłek, jaki musiałeś włożyć w tą trudną sztukę z przedszkola, powiem ci, że musisz umrzeć, znowu.
Serio, w tej chwili nie wytrzymałem, coś wewnątrz mnie pękło, miałem ochotę schować się pod kocem i odciąć od świata, albo... po chwili wpadłem na lepszy pomysł, wyciągnąłem rękę w kierunku stołu, ważne żeby kopało.
- Oj nie kotku, na razie myślimy trzeźwo, albo przynajmniej się staramy, a co do tego, - wskazała mały foliowy woreczek z białym proszkiem - nie przy mnie, przynajmniej nie teraz.
[/p]Chwilę później biegłem przez rozgrzane słońcem ulice Nowego Yorku, przynajmniej chwilowo, bo potem ktoś a raczej pewna ledwo znana mi suka, pchnęła mnie pod rozpędzonego tira. Usłyszałem tylko trzask łamanych kości, chciałem krzyczeć, nie zdążyłem, a potem była już tylko ciemność. I znowu, mając dwadzieściacztery lata skończyłem życie pod kołami samochodu, inaczej tego nie podsumuję.
[/p]- Młody! Dobrze cię widzieć! - starszy koleś wyglądał znajomo, zwłaszcza garniak warty moje życiowe oszczędności zapadł mi w głowie.
Całość pokoju stylizowana na jakiś nocny klub, czerwone ściany, czarne skórzane sofy, dziewczynki na rurach, i pełno towaru. Poczułem się jak w raju.
Po takiej dawce prochu jaką wciągnąłem powinnem odlecieć na zawsze, tyle że z tego co zauważyłem, byłem już martwy, taka mała dygresja.
- Starczy młody, wytrzyj ryj, bo wyglądasz jakbyś robił loda bałwanowi, i siadaj, mamy do pogadania. -
Jezu kompletnie zapomniałem o tym kolesiu, wciągnięty w kokainowy maraton świat przestawał dla mnie istnieć, a z biegiem czasu najwidoczniej ja dla świata.
Choć teraz, nic nie miało znaczenia, towar był genialny, do tego byłem martwy, czym tu się martwić. Posłusznie usiadłem.
Teraz pozostawało tylko rozwiązać sytuację z tym kolesiem.
- Eeem, no to tak, ja jestem Toy, miło mi pana poznać, jak pan pewnie wie, jestem martwy, pan prawdopodobnie też, więc może pan orientuje się o co w tym wszystkim chodzi, bo ja się gubię. -
No nie poszło mi to zbyt dobrze, pewnie dlatego, że w ogóle nie chciało mi się myśleć, skleił bym to lepiej, koka pozwalała mi być szczęśliwym, bezproblemowo rozwiązać każdy problem, ale teraz po prostu mi się nie chciało.
Zaległa cisza, w której mój towarzysz przez najbliższy czas zajęty był obmacywaniem jednej z panienek, po chwili jednak odtrącił ją na fotel obok a sam wybuchnął śmiechem.
- Toy, Toy, Toy, zwracaj się do mnie jak chcesz, może być nawet JFK, jednak wszyscy mówią na mnie lucek, takie zdrobnienie, wiesz o co chodzi. -
Oj wiem, miałem dwie opcje, albo wariat, albo własnie przyszło mi rozmawiać z samym panem piekła. Czyli jak zwykle wszystko idzie w złym kierunku.
CDN.