Via Appia - Forum

Pełna wersja: Zmiennokształtny
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
W końcu udało mi się dokończyć opowiadanie. Życzę miłej lektury i obyście dotrwali do końca Wink

Zmiennokształtny

Wojna ma całą gamę obliczy. Jedno to twarz żołnierzy, idących do boju ze znienawidzonym wrogiem, pełne widocznego gniewu. Inne to twarze krewnych, którzy od posłańca dowiadują się o śmierci bliskich, ukazujące niewysłowiony ból po stracie. Lecz istnieje też twarzy ludzi zbijających na walkach interes, pasująca bardziej do najgorszego bandyty, jednak należące do szlachciców, kupców i polityków. Oficer Lues Kars widział je wszystkie podczas swojej kariery wojskowej.
Aktualnie przesiadywał w oberży nieopodal obozu generała Luftanga. Powoli sączył swoje piwo z kufla wyglądającego, jakby nigdy nie był myty. Jednak nie miał co liczyć na coś lepszego za posiadane przez niego pieniądze. Od kiedy Odinar najechał na jego kraj, sprawy z zapasami wyglądały coraz gorzej. Na przeciwnej ścianie wisiało lustro, ukazujące jego niezbyt imponujący wygląd. Jak na kogoś żyjącego z wojaczki, nie był zbyt dobrze zbudowany, a zadbane czarne włosy i ogólna ogłada pasowały bardziej do dyplomaty. Mimo to cieszył się sporym szacunkiem wśród pozostałych żołnierzy. Może zawdzięczał to ciężkiemu dzieciństwu, tak podobnemu do tego, które miało wielu innych wojowników, a może to naturalna zdolność do zjednywania sobie ludzi. Z samego rana ciężko było znaleźć innych gości w karczmie, która zapełniała się od południa, a opróżniała dopiero po północy. Kiedy ataki na tym terenie były częstsze, bywalcy opuszczali ją wcześniej. Lues dopił swój napój i wyszedł przed budynek, aby odetchnąć świeżym powietrzem, ciesząc jednocześnie oko widokami. Akurat tu granica kraju kończyła się w pobliżu gór, za którymi ciągnęły się już ziemie wrogiego państwa. Jednocześnie przez to miejsce prowadziła najkrótsza droga do stolic obu państw. Dlatego w tych okolicach znajdowała się jedna z najpotężniejszych placówek wojska, pod dowództwem zaufanego człowieka króla. Kars oparł się o ścianę budynku, zamknął oczy i rozkoszował się zdrowym wiejskim powietrzem. Jego wypoczynek nie trwał długo, gdyż po chwili usłyszał już szybkie, krótkie kroki, które urwały się obok niego. Otworzył oczy i spojrzał w kierunku, z którego przed chwilą dochodził odgłos chodu. Przed nim stał mały chłopak z kopertą w ręce. Mógł mieć około dziesięciu lat, lecz ciężko to było rozpoznać po umorusanej twarzy. Bez słowa wręczył Luesowi kopertę, po czym pobiegł z powrotem w kierunku niewielkiej fortecy, postawionej wysiłkiem oddziału tam stacjonującego. Kars wyjął z sakwy nóż, aby po chwili manipulowania nim rozwinąć pergamin. Znajdowała się tam krótka informacja o godzinie spotkania w namiocie generała. Schował ostrze oraz papier do torby i ruszył w kierunku obozu. Po drodze mijał bogate pola okolicznych mieszkańców, świadczące o wielkiej urodzajności gleby. Zboża szumiały na wietrze, kojąc nerwy nadwyrężone przez wojnę. Od oberży do obozu prowadziła krótka, ubita, wiejska droga, na której widoczne były koleiny pozostawione przez koła wozów, dostarczających do obozu wszelkie konieczne do życia środki. Zazwyczaj przyjeżdżały raz na tydzień, lecz ostatnimi czasy zaczęły pojawiać się raz na pół miesiąca, co drastycznie wpłynęło na warunki życia w obozie. Ludzie zaczęli się zachowywać bardziej nerwowo z powodu zmniejszonych racji żywnościowych. Jako oficer Lues nie odczuł tego tak mocno, jednak widział, jak bardzo spadło morale w placówce. Zaczął zbliżać się do bramy, więc zwolnił, cierpliwie czekając, aż strażnik uruchomi system otwierający przejście. Każdy przechodzień, który spojrzałby od frontu na palisadę postawioną dookoła obozu, widziałby jedynie niezbyt ciężką do sforsowania barierę, ale nie domyśliłby się, że w rzeczywistości patrzy na jedną z najbardziej dopracowanych linii obrony. Przy jej tworzeniu pracowali zarówno magowie, jak i technicy. Dzięki temu część ataków nie wymagała odpierania ze strony żołnierzy. Kiedy przeciwnik podchodził za blisko, aktywowano czary z wplecionym elementem opóźniającym, więc atak następował w niesprzyjającym, dla oddziału momencie, posyłając w zaświaty zazwyczaj strzelców i tym samym usuwając zagrożenie ze strony ataków dystansowych. Nawet jeżeli napastnikom towarzyszył inny czarodziej, mogący w porę wyczuć zagrożenie ze strony magii, dzięki paru prostym zaklęciom potykacze, stanowiące kolejną linię defensywy, uruchamiały ładunki z czarnym prochem, które skutecznie przerzedzały wrogie oddziały. Później czekał wachlarz różnego typu pułapek, mniej lub bardziej subtelnych, pozostawiających zazwyczaj niewielką ilość niedobitków.
Wartownik po chwili rozwarł wrota obozu, wpuszczając do wnętrza oficera. Wszędzie ktoś się krzątał, wykonując swoje codzienne obowiązki. Ktoś gdzieś, wykorzystując resztki prowiantu, szykował sobie posiłek, którego zapach rozchodził się wokoło. W oddali słychać było szczekanie psów bojowych, przetrzymywanych w specjalnych kojcach. Z części namiotów słychać było stęknięcia budzących się żołnierzy. Wszystko to składało się na typowy obraz, ukazujący codzienne poranki w armii. Kars podwinął rękaw, uniósł rękę i spojrzał na najcenniejszą rzecz, jaką posiadał, swój osobisty zegarek ze wskazówkami. Co prawda tego typu czasomierz był często spotykany w miastach, lecz rzadko w postaci podręcznej. Zazwyczaj, na coś wymagającego tak dużej precyzji przy tworzeniu, pozwalali sobie szastający pieniędzmi szlachcice lub niekiedy bogaci kupcy. W wojsku jednak nie ma miejsca na pomyłki, więc po szkole oficerskiej absolwenci otrzymywali z budżetu państwa tego typu pomoce, bowiem od punktualności oraz całkowitego zsynchronizowania działań na polu bitwy mogło zależeć czyjeś życie. Do omówionego spotkania pozostało mu jeszcze sporo czasu, który postanowił spędzić odwiedzając, jednego ze znajomych magów. Kars był jednym z nielicznych ludzi, którzy mimo że nie należeli do żadnego kręgu mogli spokojnie dyskutować z czarodziejami na temat ich zawodu. Szczególnie lubił z nim rozmawiać, dawny znajomy jego ojczyma, mędrzec Duvanheir. Staruszek uwielbiał rozważanie różnych pojęć filozoficznych i teologicznych ze sporo młodszym żołnierzem. Posiadał jednak również sporą wiedzę na temat zaklinania, alchemii oraz innych szkół magii. Jak zawsze z radością przyjął gościa w swym namiocie, który pełnił dla niego zarazem funkcje biblioteki, bowiem zawsze za drobną opłatą namawiał dostawcę, aby ten dowoził mu manuskrypty albo całe zbiory ksiąg tematycznych. Lues niejednokrotnie pożyczał od niego lekturę, by zabić jakoś czas. Poza tym przekazywali sobie nowiny ze swoich środowisk. Niestety ostatnio, z powodu dużego stężenia magii w powietrzu, nikt nie rzucał zaklęć w obawie przed skutkami ubocznymi, więc skończyły się, nierzadko zabawne, opowieści o błędnie wykorzystanych czarach. Duvanheir postawił na stoliku dwa kubki herbaty zaparzonej w niewielkim czajniczku, usprawnionym przy pomocy magicznych run. Po czym podjęli dyskusję na temat istnienia przeznaczenia. Tak spędzili dłuższy czas do momentu, gdy oficer musiał udać się na spotkanie z generałem. Po pożegnaniu Lues ruszył żwawym krokiem w stronę centrum obozu. Przed namiotem Luftanga stał strażnik, pilnujący wejścia do wnętrza. Dostrzegłszy stopień Karsa odstąpił o krok, by przepuścić go do środka. Namiot głównodowodzącego na pierwszy rzut oka mógł być pomylony ze zbrojownią. Przy ścianach stały stojaki z bronią wszelkiej maści od niewielkich sztyletów po włócznie. Wszystkie były wykonane z dokładnością świadczącą o wielkiej wartości kolekcji. Sam generał zaś siedział na końcu tego niesamowitego zbioru. Choć mógł mieć spokojnie około sześćdziesiątki, jego wygląd wyraźnie wskazywał, że ten miłośnik broni bez trudu mógł użyć każdego z tych eksponatów do samoobrony. Jego włosy przyprószyła już siwizna, lecz nawet mimo munduru można było ujrzeć mięśnie, których pozazdrościłby mu zapewne niejeden osiłek. Wąsy sięgały mu niewiele poza linię warg, dodając powagi jego postaci. Akurat przeglądał jakieś papiery, kiedy poły namiotu rozchyliły się i oficer wszedł do środka. Luftang dał mu znak ręką aby podszedł bliżej biurka. Lues posłusznie pokonał dystans dzielący go od miejsca pracy głównodowodzącego.
– Wiesz, po co cię wezwałem ? – zapytał spokojnym głosem generał, opierając się o krzesło.
– Nie, panie generale.
– Odpuść sobie ten oficjalny sposób mówienia, Kars.
– Tak jest.
– Widzisz, sprawa jest tajna, więc z nikim o niej nie rozmawiaj pod żadnym pozorem – generał westchnął. – Lues nasza placówka jest nie tylko posterunkiem granicznym, ale również punktem łączności naszych szpiegów ze stolicą.
– Rozumiem, ale co to ma wspólnego ze mną ?
– Sprawdzałem twoje dane. Z tego, co wiem, ukończyłeś szkolenie jako jeden z najlepszych, wykazując wysoką umiejętność perswazji, co klasyfikowało cię do zostania agentem na terenach wroga, jednakże zamiast tego trafiłeś tutaj jako zwykły oficer. Nie będę podważał decyzji twych dawnych przełożonych, choć tutaj marnowałeś swoje umiejętności, aż do teraz.
– Nie rozumiem, o co panu chodzi – odparł Lues.
– Tak się aktualnie składa, że będę potrzebował twych zdolności, aby rozwiązać pewną nader trudną sprawę, bowiem ostatnio zginęło kilku naszych ludzi.
– To naturalne w czasie wojny.
– Owszem, lecz do tego dochodziło na naszych ziemiach, a co gorsza ginęli ludzie, którzy mieli dostarczać sprawozdania naszych szpiegów królowi.
– Radzę wysłać następnym razem obstawę.
– Lues, nie jestem głupcem! Myślisz, że tego nie zrobiłem ? Zginęli również strażnicy! Najpierw podejrzewałem o to bandę dezerterów, chcących się wzbogacić, lecz nawet zmiana trasy nic nie dała. Zawsze okazywało się, że zostali wyrżnięci wszyscy nasi ludzie, a brakowało ofiar drugiej strony. Wtedy doszło do mnie,iż my sami wysyłaliśmy naszych zwiadowców, zapominając, że u nas też ktoś może szpiegować.
– Wystarczy w takim razie zbadać, kto nowy pojawił się w obozie, sprawdzić autentyczność jego tożsamości i problem z głowy.
– To nie takie proste, jak myślisz ...
Nagle poły namiotu rozchyliły się, a do środka wszedł młody, jak na obowiązujące standardy, mag. Był gładko ogolony na twarzy, czarne włosy sięgały mu do ramion, przez które przerzucony został pasek od torby. Nowo przybyły schylił głowę w geście powitania, po czym podszedł do rozmawiających mężczyzn.
– Ale on to ci wytłumaczy lepiej ode mnie. Lues, oto Teldyn Areti, mag, który również zajmuje się tą sprawą, a to Teldynie jest Lues Kars, oficer, od tej pory wtajemniczony w tę sprawę.
Czarodziej spojrzał z pewną dozą pogardy na Luesa, widocznie niezadowolony z faktu, że ktoś taki ma z nim nawiązywać jakikolwiek kontakt. Kars nawet nie zwracał na to uwagi, zdając sobie sprawę z cechy właściwej magom, czyli zbyt wysokiego oceniania swej pozycji w społeczeństwie. Zamiast tego spytał wprost generała, jaki ma z tym związek magia. Na pytanie jednak odpowiedział nie Luftang, lecz niepytany o to mag. Sprawnym ruchem otworzył zatrzask w torbie, by wyciągnąć z niej spore tomiszcze, które następnie otworzył na zaznaczonej uprzednio stronie. Oczom zebranych ukazała się zapisana odręcznie strona, na której widniała również rycina, ukazująca na pierwszy rzut oka zwykłego człowieka.
– Zmiennokształtny – oznajmił mag.
Lues pochylił się, czytając opis nad rysunkiem, by w końcu spojrzeć na sam koniec karty.
– Ktoś chyba wyrwał stronę, bo numeracja stron się nie zgadza.
– Zapewne zwykły błąd w druku, proszę nie zwracać na to uwagi – powiedział Teldyn, sięgając od razu po księgę.
– Z opisu wynika, że to może być każdy w tym obozie. Obawiam się, iż nie będę w stanie zbytnio panu pomóc, generale.
– Niezupełnie. Zmiennokształtny musiał przyjąć postać którejś z osób, które wiedziały o dodatkowej funkcji naszego posterunku, co znacznie redukuje liczbę podejrzanych, poza tym nie mógł przejąć sposobu zachowania swej ofiary – po tych słowach Luftang zaczął przeszukiwać swoje biurko, aż w końcu wyjął pojedynczą kartę, na której widniało pięć pozycji.
Lues dokładnie sprawdził listę, rozpoznając z niej wszystkich ludzi, lecz coś mu się nie zgadzało.
– A co z magami ? – spytał. Dobrze wiedział, że o większości wewnętrznych spraw magowie byli informowani.
– Osobiście sprawdziłem ich wszystkich, żaden nie wykazuje anormalnego zachowania – powiedział Areti.
– Jak rozumiem, mam sprawdzić ich wszystkich, po czym zgłosić się do pana. To wszystko, generale ?
Luftang odprawił ich ruchem ręki, dając znać, żeby brali się do pracy.
Po opuszczeniu namiotu Lues od razu udał się do miejsca, gdzie najłatwiej zdobyć jakieś informacje. Czyli po prostu poszedł do gospody.

***

Reszta południa minęła oficerowi w karczmie, gdzie czatował na pierwszą osobę z listy. Wiedział, że w końcu pojawi się tu jego cel, bowiem widywał go kilkakrotnie. Był to Iratian Sukur, wojownik ze sporą domieszką krwi barbarzyńców, który dobierał strażników do eskorty. Osobiście Kars podejrzewałby kogoś, kto miał z tym styczność wcześniej, ale niczego nie można było być pewnym. Teraz, gdy widział niedźwiedzią posturę żołnierza, Luesa przepełniała nadzieja, że to ktoś inny. Olbrzym zresztą też sam w sobie wydawał się kimś przepełnionym spokojem, stroniącym od bijatyk, lecz zarazem jego mięśnie dawały wyraźnie do zrozumienia, że gdyby doszło do walki nie starałby się unikać kontaktu. Przez plecy miał przerzuconą pochwę z claymorem, powstałym zapewne pod okiem wprawionego kowala, który znał zdolności i wymiary przyszłego właściciela broni, ponieważ nieraz widziano trening tego siłacza, kiedy bez trudu wymachiwał tym ostrzem. Gdyby doszło do konfrontacji pomiędzy oficerem a jego pierwszym podejrzanym, nie byłoby żadnych wątpliwości, kto by przeżył. Dlatego Lues czekał aż ktoś się dosiądzie do olbrzyma, aby mieć łatwiejszy obiekt, z którego wyciągnąłby potem informacje. Nie musiał oczekiwać zbyt długo, gdyż kiedy Iratian się rozsiadł przy jednym ze stolików, szybko dosiadł się do niego jeden z okolicznych wieśniaków. Dyskutowali chwilę, lecz żadne słowo nie dotarło do Karsa, który przeklinał sam siebie, że nie umie czytać z ruchu warg. Potem obaj uścisnęli swoje dłonie, po czym wojownik odszedł od stolika, zakupił butelkę koniaku, którego cena tu sięgała nie bagatelnych sum, i wyszedł z budynku, zaś jego niedawny towarzysz rozmowy szybkim ruchem zabrał coś ze stołu, a następnie żwawym krokiem opuścił tawernę. Lues błyskawicznie dopił swoje piwo, po czym podążył za tą dwójką do wyjścia. Na zewnątrz wiał chłodny wiatr, co w połączeniu z wieczorną porą zniechęcało nader skutecznie do wychodzenia z zacisza ciepłego budynku. W oddali majaczyła sylwetka żołnierza, zmierzającego w kierunku obozu, zaś z drugiej strony widniała postać chłopa, idącego najprawdopodobniej do swojego domu. Oficer pomaszerował za tym drugim, mając nadzieję na krótką rozmowę, lecz człowiek przed nim odwrócił się na parę sekund i, najprawdopodobniej widząc osobę podążającą za nim, zaczął z biec na złamanie karku. Zrozumiawszy, że może zapomnieć o prostszych sposobach wydobycia informacji ze swego celu, Lues także przyśpieszył. Choć dzielił ich spory dystans, lepiej wysportowany oficer błyskawicznie zmniejszał odległość. Wtedy uciekinier skręcił na szlak prowadzący na pobliskie bagna, znikając w mig z oczu w leśnej gęstwinie. Wiedząc, że nie istnieje cień szansy na odnalezienie miejscowego, Kars zatrzymał się, zawrócił klnąc pod nosem, aby w końcu udać się z powrotem do swego namiotu.

***

Nazajutrz, mimo wykorzystania wszystkich wiarygodnych kontaktów, Lues nie odnalazł śladu Sukura. Zgodnie ze słowami jednego z wartowników, wojownik przyszedł nad ranem, aby odejść z powrotem po około godzinie. Jedyną możliwością odkrycia, gdzie jest, było dorwanie wieśniaka, który uciekał poprzedniego dnia, ale ten będzie zapewne podejrzewać, że ktoś go śledzi i zapewne będzie się pilnować. Dlatego Lues poszedł do magazynu, skąd pobrał trochę dodatkowego wyposażenia. Wszystkie potrzebne rzeczy schował do torby, po czym poszedł do tawerny. Wystarczyło rzucić parę monet, aby przywrócić pamięć barmanowi, zyskując dzięki temu garść informacji na temat poszukiwanego. Następnie oficer dobrał odpowiednią kryjówkę i zaczaił się na swoją ofiarę. Zaczęło się ściemniać, kiedy czatujący łowca usłyszał odgłos niepewnego chodu. Z kieszeni wyciągnął zwój, zaczął cicho recytować zawarte na nim słowa. Magia tego typu nie wymagała żadnych zdolności, była prosta w użyciu, a wada polegała na jednorazowej możliwości wykorzystania, bowiem słowa znikały z karty podczas recytacji. W tym czasie, jego cel, rozglądając się uważnie, szedł w kierunku gospody. Nagle zza krzaku, do którego się zbliżał, wyskoczyła jakaś postać, co wywołało panikę w idącym, a w związku z tym błyskawiczny obrót i bieg, jak najdalej od tego miejsca. Niestety, niemiło się zdziwił, gdy coś podcięło go i runął jak długi. Z zarośli wyszedł nieznany mu mężczyzna, który poderwał go z ziemi i przycisnął do drzewa. Wywołało to nie tyle strach przed napastnikiem, ile szok i dezorientację poszkodowanego. Właśnie o to chodziło Luesowi, który wykorzystując kombinację zaklęć imitacji i wiatrowego podmuchu, bez wysiłku dostał w swe ręce wieśniaka. Zadał jedno krótkie pytanie, póki chłop nie zebrał się w sobie.
– Gdzie jest Iratian ? – wysyczał w twarz napadniętemu.

Chłop z początku uśmiechnął się głupkowato, lecz po oberwaniu w brzuch od swego oprawcy, wydusił z siebie kilka urwanych zdań, opisujących pobliską polankę. Oficer puścił go i otrzepał się, nie chcąc, aby jakakolwiek drobina pyłu z tego cuchnącego indywiduum pozostała na nim. Kiedy wieśniak odwrócił się do niego plecami, chcąc iść do oberży, ogłuszył go silnym ciosem rękojeści miecza w potylicę. Wolał nie mieć kłopotów ze strony zgrai miejscowych. Następnie ruszył truchtem do miejsca przebywania Sukura. Po półgodzinnym biegu znalazł się na obrzeżu niewielkiej łączki w środku lasu. Na drugiej krańcu prześwitu widniała niewielka chatka, znad której unosił się dym. Lues ruszył wzdłuż zagajnika, rozglądając się uważnie na boki. Jego ciemnozielony mundur rozpływał się na tle mroku. Będąc na miejscu, podszedł powoli do okna, chcąc sprawdzić, kto jest w izbie. Pełen podejrzeń zajrzał do środka. Scena, którą zobaczył, wywołała u niego nerwowy chichot. Ujrzał aparaturę, służącą do destylacji alkoholu, dookoła której stali w kółku mężczyźni, a wśród nich Iratian. Lues odsunął się od ściany domu i zadowolony ruszył z powrotem do swojego namiotu.

***

Następnym w kolejce do sprawdzenia był Ranes Gilnt. Zajmował on się wydawaniem uzbrojenia dla opuszczających obóz, co czyniło go jednym z głównych podejrzanych. W trakcie przekazywania mógł on bez problemu wydać uszkodzone ostrza strażnikom, odbierając im spory procent szansy na wygraną. Ze słów paru szeregowców wynikało, że ostatnio z niewiadomych powodów znika on również ze swojego stanowiska w trakcie dnia. Wystarczyło parę piw i komplementów, aby od innych ludzi dowiedzieć się, że często znika z większą ilością broni niż jest to potrzebne do samoobrony. Świadczyło to jednoznacznie na jego niekorzyść, gdyż nie trzeba być dyplomowanym magistrem, aby domyślić się co się dzieje z nadwyżką uzbrojenia. Lues więc przez jeden dzień przechadzał się po obozie w ślad za Gilntem. Jednak za sprawą paru nadgorliwych podwładnych, którzy na jego widok salutowali stojąc w miejscu i zagradzając drogę nie udało mu się jednak wyśledzić gdzie ani kiedy, znika. Wiedząc, że jego działania są pozbawione sensu rozpytał się strażników o osoby wchodzące i wychodzące z placówki. Dopiero po stracie kilku monet uzyskał odpowiedź, która go usatysfakcjonowała. Nazajutrz oczekiwał zgodnie ze słowami wartownika w pobliżu bramy. Czas jego oczekiwania nie trwał długo. Z zarzuconym na barki sporym plecakiem kroczył uśmiechnięty Ranes. Najbardziej rzucał się w oczy jego niezbyt gustowny ubiór, o jaskrawych kolorach, mogący doprowadzić do zawału projektanta mody, lecz nawet barbarzyńcy spojrzeliby na coś takiego z pogardą. Lues przestał podrzucać z nudów sztylet i ruszył za Ranesem. Z początku trzymał się na dystans, nie chcąc speszyć nowego podejrzanego, ale widząc niewielką odległość od wsi, zaczął przyśpieszać. Ranes znienacka skręcił i wszedł do czyjejś stodoły, jakby nigdy nic. Kars zwolnił trochę, podążając nadal za swym celem. Wrota były lekko uchylone, dając możliwość sprawdzenia wnętrza budynku. Wiedząc, jak wyglądają nielegalne spotkania, Lues wolał się do nich nie zbliżać. Zamiast tego sprawdził kilka desek, szukając tych, które zgniły lub spróchniały. Kiedy odnalazł odpowiadające temu opisowi, wybił po cichu niewielką dziurę w ścianie. Przez nią wczołgał się do środka. Szczęście uśmiechnęło się do niego, bowiem znalazł się za stogiem siana, ukrywającym jego sylwetkę. Wyjrzał zza kryjówki, starając się nie robić hałasu. Ujrzał wtedy grupkę ludzi, przyglądających się uzbrojeniu wyjętym z plecaka Gilnta. Właściciel bagażu stał obok, przeliczając pieniądze z sakiewki, której oficer uprzednio nie widział. Bardziej go jednak zainteresowali pozostali członkowie tego zgromadzenia. Byli oni ubrani w pancerze kolcze z płytowymi naramiennikami, na których widniał symbol ich organizacji. Lues po dokładnym przyjrzeniu się znakom poczuł, jak jeżą się jego włosy na karku. Tylko parokrotnie w życiu widział coś podobnego, a nie były to zbyt ciekawe spotkania. Żadne starcia z najemnikami nie były bowiem przyjemne, szczególnie gdy przychodzą oni do ciebie z czyjegoś polecenia. Wyglądało na to, że Ranes handlował bronią wbrew prawu, a zarazem zapomniał, że sabotaż armii jest karany śmiercią. Lues wycofał się bezszelestnie. Znał losy ludzi, którzy robili coś takiego, lecz wiedział, iż musi poinformować o tym precedensie generała. Raport musiał poczekać do jutra, bowiem Lues nie był zdolny dzisiaj do żadnej pracy.

***

Poranek kolejnego dnia spędzał w barze. Żołd zaczął się kończyć, więc nie mógł sobie pozwolić na drobne przyjemności takie jak alkohol. Siedział na krześle, oparty na stole łokciami, czekając na następnego podejrzanego. Nie podejrzewał go osobiście o możliwość zdrady, gdyż znał go, a nawet odnalazł wspólne tematy, na które mogli porozmawiać. Jednak obowiązek nie pozwalał mu odpuścić sobie tej ponurej konieczności. Poza tym dołował go fakt napisanego na Ranesa donosu, który zostanie zapewne rozpatrzony w trybie natychmiastowym, a później ktoś zawiśnie. W całym swym życiu Lues nigdy nikogo nie wystawił. Na ulicy takie coś równało się śmierci w oczach znajomych, dlatego zawsze tego unikał. Teraz jednak wydawało mu się logiczne, jak ma się zachować. Pogrążony w swych rozmyślaniach ledwo się zorientował, kto się do niego dosiadł. Postać miała kaptur nasunięty na oczy, a delikatny półmrok panujący w tym kącie pomieszczenia rozmazywał jej sylwetkę. Dopiero po zdjęciu nakrycia głowy nowo przybyły ujawnił swoją tożsamość. Obok Luesa usiadł ze spokojem mag Areti, który nic sobie nie robił z faktu przebywania w jednym budynku ze zwykłą hołotą. Oparł rękę na stole i zaczął gładzić policzek, pilnie wpatrując się w oficera.
– Czego ? – Lues nie miał ochoty bawić się w uprzejmości z kimś, kogo zapamiętał jako aroganckiego cwaniaka.

– Skąd ta złość w twym głosie szlachetny żołnierzu? Przecież miałeś być takim świetnym towarzyszem rozmów zgodnie ze słowami generała – odparł czarodziej z sarkazmem .

– Jestem zajęty. Jeżeli chcesz pogadać, źle trafiłeś, przykro mi.

– Och, bez obaw chcę tylko podyskutować na temat twojej działalności, gdyż powoli mija tydzień, a ty sprawdziłeś tylko dwa nazwiska. Nie potrzebujesz przypadkiem pomocy ?

– O co ci chodzi? Mów wprost i nie baw się ze mną w gry słowne – Lues czuł jak nerwy napinają mu się do granic możliwości, przytrzymując mięśnie przed mimowolnym, uderzeniem maga w twarz.

– To nie zabawa. Proponuje ci tylko swoją pomocną dłoń, żeby to przyśpieszyć.

– Pytanie brzmi; Co ty możesz zrobić, by mnie wspomóc, bo magia jest zakazana, jeżeli chodzi o wykorzystywanie jej wrogich aspektów przeciw sojusznikom.

– Nikt nie wspominał o czarach, przecież nie chcemy zabijać. Tak tylko myślałem, czy zaklęty alkohol nie wprowadzi dziwnego zamętu w głowie pijącego, akurat na tak długo, by osoba, o której wspomnienia niesamowitym trafem znikną, zadała parę pytań.
– Prawo jest nie po to, by je łamać. To z łamaniem zakazów to tylko taki idiotyzm, a pan właśnie stara się mnie namówić bym sprzeciwiał się temu co powinienem chronić.
– Ależ nikt … – Areti zaczął, jąkając się lekko.
– Przykro mi, lecz w przeciwieństwie do innych ja muszę jeszcze popracować – Lues z drobnym uśmiechem satysfakcji wstał od stolika i dołączył do rozmowy pomiędzy kolejną osobą z listy a barmanem. Wystarczyły dwie godziny, doprowadzenie do stanu nietrzeźwości i Kars stracił wszelkie podejrzenia względem tej konkretnej osoby.

***

Tego samego dnia wieczorem Lues postanowił zrobić sobie chwilę przerwy od ciągłego stosowania perswazji na każdym spotkanym szeregowcu. Udał się do Luftanga z żądaniem zapłaty za koszta operacyjne, a następnie poszedł na jeden kufelek do tawerny. Tłum żołnierzy, który często powodował brak możliwości ruchu, zajmował dzisiaj tylko kilkanaście krzeseł. Oficer zamówił piwo i usiadł przy stole w rogu pomieszczenia. Zamknął oczy, zatopił się w marzeniach i po raz pierwszy od dosyć dawna się odprężył. Zdążył dopić piwo, kiedy nagle na stole wylądowała półlitrowa butelka czystej. Sama ciecz kusiła obietnicą mile spędzonego czasu, ale osoba stawiająca ją pogarszała piękno tej chwili. Areti usiadł po przeciwnej stronie stołu, wyjął z torby kieliszki, nalał do obu alkohol, a potem podsunął jedno z naczyń oficerowi.
– Chyba źle zaczęliśmy naszą znajomość. Nazywam się Teldyn. Napijesz się ? – spytał i opróżnił zawartość swego kieliszka jednym szybkim ruchem.

– Ponoć nigdy nie ma możliwości, aby zrobić drugie pierwsze wrażenie – Lues był sceptyczny wobec nagłej uprzejmości.

– Owszem, jednak musisz wziąć pod uwagę fakt innego mojego wyobrażenia o tobie, bowiem spodziewałem się niebezpodstawnie, że rano przyjmiesz moją ofertę, ale nie ty nagle zacząłeś prawić mi kazanie na temat moralności, co mnie całkowicie zdziwiło, oraz ogółem zrobiłeś na mnie dobre wrażenie.

– Dziękuję za pochwałę, ale jaki miałem być twoim zdaniem ?

Mag dolał sobie wódki do kieliszka, spojrzał na oficera i jego nadal pełno naczynie, na co ten zareagował natychmiast i opróżnił je jednym ruchem, aby po chwili fundator mógł nalać mu do pełna alkoholu. Kiedy skończył opróżnił kolejny kieliszek, co zaczęło na niego już delikatnie wpływać. Lues przy okazji odkrył, że to musiała być jedna z droższych wódek, bo nawet on poczuł, jak zaćmiewa mu umysł.

– Podejrzewałem, że będziesz jak poprzedni – chamski, niewychowany, niedojrzały, skorumpowany … – czarodziejowi zaczął się już łamać głos pod wpływem cieczy.

– Jak to skorumpowany ? Jacy inni ? Co ty w ogóle wygadujesz ? – słowa Aretiego wybiły go z równowagi. Zapytany znów sobie łyknął i spojrzał niezbyt przytomnym wzrokiem na Luesa.

– To ty nic nie wiesz ? – mag złapał się za głowę, po czym wyjął z torby niewielką buteleczkę, wypił odrobinę jej zawartości; odłożył ją na miejsce. spojrzał na rozmówce znacznie przytomniejszym okiem i zmarszczył ze zdziwieniem brwi.

– Czyli nie byli łaskawi cię poinformować, Lues? Mogę tak do ciebie mówić ? – spytał na co oficer odpowiedział krótkim skinieniem głowy, zanotowawszy w pamięci, by uważać w piciu z kimkolwiek parającym się czarami.

– Przed tobą tą sprawą zajmowali się inni starsi rangą. Pragnę zaznaczyć przy okazji, że nie zdziałali tyle co ty, lecz ginęli lub sami rezygnowali. Każdy z nich zarabiał pieniądze w nielegalny sposób i płacił Luftangowi część zysków. W zamian generał chronił ich od sprawiedliwości. Niektórzy z nich zajmowali się paserstwem inni zabijali dla zysku. Wszyscy byli uzależnieni od decyzji Luftanga. Korupcja się tu szerzy wszem i wobec, ale kto ma coś z tym zrobić? W końcu kiedy wszyscy inni zawiedli wziął ciebie. Niezbyt mu na rękę twoja uczciwość. Nie przekupi cię, nie zastraszy, więc nie ma kontroli nad tobą, ale nie ma też wyboru. Myślałeś, że Gilnt sam z siebie ryzykowałby życiem? Jeżeli ktoś się zorientuje i zechce go wydać generał „w nagrodę” wyśle go na drugi koniec linii obrony. Ciebie zapewne czeka to samo. Luftang pogratuluje ci osobiście, po czym opuścisz obóz niekoniecznie z własnej woli.

Słowa maga wydawał mu się niewiarygodne, jednak instynkt podpowiadał mu, że Teldyn nie kłamie. Ukazywało to przyszłość w nieco bardziej wyblakłych kolorach, choć jeżeli stanie się to, o czym mówił jego towarzysz, nie będzie usłużnie podwijał ogona i odchodził Resztę nocy spędził na dyskusji z nowym przyjacielem, aby nad ranem wrócić do obozu i przypomnieć sobie sprężystość materaca podczas snu.

***

Przez kolejny dzień Lues starał się pozbyć efektów picia z magiem. Nie było to łatwe, szczególnie dlatego, że dawno nie pił czegoś tak mocnego. Zaszedł do Duvanheira, wypił u niego jakieś ziółka o leczniczych właściwościach, podyskutował chwilę i poszedł znowu spać. Następnego poranka był wypoczęty i całkowicie trzeźwy. Dlatego zabrał się ponownie do pracy. Na liście zostały jedynie dwa nazwiska, co wywoływało u niego szczerą radość. Teraz jego celem był Edras Helas, człowiek zajmujący się zarządzaniem zasobami w obozie. Wychodzące oddziały zgłaszały się po racje żywności i parę pochodni, potrzebnych w razie konieczności podróżowania nocą. Był to człowiek skryty, a przy tym pochodzący z sąsiedniego kraju. Co prawda nie miał problemu ze słownictwem, ale wyróżniał go wyraźnie obcy akcent. Kars biegał do kogo się dało, uzyskując tylko pojedyncze strzępki informacji. Dopiero po trzech dniach zdołał odnaleźć osobę, znającą znacznie lepiej tego samotnika. Wozy nie pojawiały się od nieludzko długiego czasu, co wywołało głód w całym obozie i okolicy. Dlatego prośba o jedzenie ze strony informatora nie zdziwiła ani trochę Luesa. Sam nieraz głodował, więc był przyzwyczajony do minimalnych racji żywnościowych. Śmiało zatem podzielił się swoim posiłkiem, w zamian uzyskując kilka ciekawych wiadomości. Choć zazwyczaj Helas nie był odwiedzany, ani sam nie udawał się z wizytą do kogoś, dwukrotnie w ciągu tygodnia szykował się jak na jakieś święto oraz pozostawiał magazyn pod opieką podwładnych, wychodząc gdzieś. Zachowanie tego typu człowieka niespecjalnie pasowało do zmiennokształtnego, ale rozmowa z Aretim pozostała w pamięci Luesa. Cokolwiek by się nie działo, chciał rozwiązać problem. Czatował zatem ciągle na Helasa, pragnąc jak najszybciej zakończyć sprawę. Wieczorem, kiedy chciał już sobie odpuścić, usłyszał dyskusję, a następie z namiotu wyszedł Edras. W niewytłumaczalny sposób miał na sobie ubranie, które było nieskazitelnie czyste. Lues w innej sytuacji zagwizdałby z podziwu, ale konieczność kompletnego bezruchu wykluczała taką możliwość. Wygląd magazyniera zmienił się nie do poznania. Ten, zdawałoby się, przybity życiem mężczyzna w średnim wieku chodzący zwykle w wytartym ubraniu i dziurawych butach, prezentował się wspaniale w tym stroju typowym dla kupca, zrobił też porządek ze swoimi jasnobrązowymi włosami. Opierał się na stylowej lasce, którą czasami kręcił w powietrzu młynki. Strzepnął z siebie mikroskopijny pyłek, a następnie ruszył lekkim krokiem do bramy. Za nim niczym cień podążał Lues. Przyglądając się swojemu celowi, oficer zastanawiał się, czym go jeszcze zaskoczy ten jegomość. Nie minęło dużo czasu od opuszczenia obozu, a do Helasa dołączyła, kobieta ubrana na biało, będąca mniej więcej w jego wieku. Razem tworzyli parę niczym z obrazka. Ich widok bez trudu wytłumaczył przyczyny dziwnego zachowania Edrasa, Luesowi, który zniknął po cichu zostawiając zakochanych samym sobie. Udał się w stronę przeciwną niż oni, czyli do baru. Umówił się tam na spotkanie z Teldynem, któremu z radością oznajmił już niemal koniec listy, co zostało entuzjastycznie przyjęte przez maga. Doprowadziło to, także do całkowitego zapomnienia o ostrożności w piciu z czarodziejami, a to z kolei wywołało nazajutrz silne bóle głowy, ale Kars znosił je mężnie rozumiejąc, że zaraz skończy się jego praca i wreszcie sobie porządnie odpocznie.

***

Ostatnim podejrzanym był jeden z najlepszych szermierzy w obozie, szlachcic z potężnego rodu, Ulms Conican. Posiadał on rozległe kontakty oraz przez niezbyt długi czas brał udział w poszukiwaniu zmiennokształtnego, tak przynajmniej twierdził Areti. Znajomych miał wszędzie, lecz trzeba było starać się nie wyciągać zbyt wielu wiadomości na jego temat od pojedynczych żołnierzy, gdyż bez trudu domyśliłby się, że jest poszukiwany. Dlatego Lues starał się powoli, stopniowo zdobywać informacje o nim. Zajęło mu to przeszło dwa dni ciągłego chodzenia i rozmawiania, lecz się opłaciło. Okazało się, że szlachcic będący zazwyczaj duszą towarzystwa, ostatnio unikał kontaktów z kimkolwiek, a w momencie kiedy do spotkania dochodziło, mówił krótkimi urwanymi zdaniami, ciągle rozglądając się dookoła. Wnioski przyszły zatem same z siebie. Wiedząc, że teraz akurat mógł trafić właściwie, Lues wysłał posłańca z wiadomością do Aretiego, aby mieć obok siebie dodatkowe wsparcie, jeśli dojdzie do konfrontacji. Osobiście ruszył szybkim ruchem przez obóz, chcąc skończyć tę idiotyczną sytuację. Jakim cudem Luftang został generałem, kiedy nie radzi sobie z odnajdywaniem szpiegów w swoim posterunku ? To pytanie ostatnio często przychodziło do głowy oficerowi. Zagłębił się w myślach, kiedy nagle,zaledwie trzydzieści metrów od namiotu Conicana, do jego uszu doszedł krzyk przerażenia. Co gorsza, dochodził z okolicy namiotu Ulmsa. Lues przyśpieszył, torując sobie łokciami drogę między innymi, nie mniej zaciekawionymi ludźmi. Dochodziły do niego urywki rozmów różnych gapiów. Dlatego zanim dobiegł do celu ,wiedział, co tam zastanie. Strażnicy ze spokojem odsuwali wszystkich od miejsca wydarzenia. W centrum zainteresowania leżały zwłoki Ulmsa. Jego pierś przecinała głęboka poprzeczna rana, choć zmarły miał na sobie kolczugę, która powinna częściowo zablokować ostrze przeciwnika. Nieopodal zmarłego leżała broń, zapewne do niego należąca, której klinga nie była nawet zaplamiona krwią. Na widok kogoś starszego stopniem strażnicy zasalutowali i odsunęli się, aby oficer mógł lepiej przyjrzeć się sytuacji. Kars podszedł bliżej ciała, kiedy usłyszał za sobą jakieś zamieszanie. Obejrzał się i ujrzał przepychającego się przez tłum Teldyna. Mag w końcu stanął koło znajomego i spojrzał na trupa.
– Panie świeć nad jego duszą – powiedział, po czym przyklęknął, wyjął z kieszeni chustę, obtarł twarz Ulmsa i zamknął mu oczy.

– Jak ci się udało tak szybko tutaj dostać? – spytał Lues nowo przybyłego, bowiem namioty magów znajdowały się po przeciwnej stronie obozu, a nikt nie był w stanie pokonać takiego dystansu w tak krótkim czasie.

– Prosta teleportacja – Areti pochylił się ponownie i zaczął przyglądać się zarówno pancerzowi, jak i ranie w ciele zmarłego. Po chwili wstał otrzepał się z kurzu i spojrzał jeszcze raz na oba elementy.
– Wiesz, od czego on zginął ? – zapytał Luesa.

– W przeciwieństwie do ciebie nie przyglądałem mu się jeszcze dokładnie – odparł Kars, walczący z jakimś dziwnym przeczuciem, że czegoś nie dostrzega, a co było takie proste.

– Oberwał toporem bojowym, wysokiej jakości, dzierżonym przez kogoś obdarzonego wielką tężyzną fizyczną.

– Skąd ta pewność ? Myślałem, że jesteś magiem, nie lekarzem lub śledczym.

– Owszem, lecz może właśnie dlatego lepiej rozumiem siłę zabójcy. Widzisz to ? – czarodziej wskazał zniszczoną kolczugę. – To nie zwykła stal, czy żelazo. Zawiera domieszki mithrilu, więc nie jest tak łatwy do przebicia. Rana również jest zbyt rozległa, jak na cios miecza.

– Znamy kogoś, kto posiada coś zdolnego wywołać takie zniszczenie ?

– A skąd ja to mam wiedzieć? To ty obracasz się w towarzystwie wojowników nie ja – odparł zdziwiony mag.

Rzeczywiście Lues nigdy nie widział żeby Areti rozmawiał z innym żołnierzem niż on lub generał. Przyjrzał się jeszcze raz zwłokom, wiedząc, że coś mu umyka. Czuł delikatne dreszcze na plecach, jak często się zdarzało, gdy był już niedaleko rozwiązania problemu. Powoli ogarniała go irytacja spowodowana własną niewiedzą. Przytupywał nerwowo nogą, zaciskając jednocześnie pięści. Poczuł jak Teldyn klepie go po ramieniu, po czym usłyszał szelest szaty maga, kiedy ten odchodził. Chciał zrobić to samo, lecz przypomniał sobie poradę swego ojczyma. Opiekun uczył go od samego początku, aby niczego pomijać, nawet jeżeli rozwiązanie pojawia się bez tych drobnych elementów. Schylił się i przemagając wewnętrzną niechęć zbadał dokładnie ranę. Dotknął rozcięcie w klatce ofiary. Wydawało się, że wszystko w porządku ale nie chciał całkowicie ufać dla własnego umysłu, bowiem iluzja mogła zmylić jego zmysły. Skupił się, wykorzystując lata nauki z Duvanheirem i innymi znajomymi czarodziejami. Sam nie był w stanie rzucić zaklęcia ale mógł wykryć efekt kilku czarów. Wszystko zależało od wewnętrznej dyscypliny człowieka co było mu zawsze wpajane. Zatracał kontakt zresztą otoczenia, wpatrując się w trupa. Czuł jak nieznane blokady w jego głowie wyginają się i obraz nagle zafalował. Używając kolejnych pokładów energii wzmocnił stan medytacji. Pot zaczął spływać mu po skroniach, wzrastało uczucie tępego bólu w głowie, łapał powietrze urwanymi oddechami. Ktokolwiek rzucał zaklęcie wiedział jak to robić i miał wprawę. Kars dostał drgawek z wysiłku, jednak obraz tylko falował nie ukazując prawdy za nim ukrytej. Oficer w końcu przerwał walkę. Położył się ze zmęczenia na trawie, całkiem wycieńczony pojedynkiem. Pewne teraz było, że związek z tym miała magia. Komplikowało to sprawę, gdyż czary mogły sfingować dowody. Wielu potężnych wojowników, zbyt pewnych siebie, aby posłuchać rad znajomych, zostało przez nią wyprowadzonych w pole. Nigdy nie można było jej lekceważyć ani opanować. Żaden mag nie poznał wszystkich jej tajników lub nagiął ją choćby częściowo do swej woli. Owszem zaklęcia czerpały z niej odrobinę mocy, lecz zawsze energii czaru powracała do ziemi. Lues rozumiał, że właśnie dlatego iluzja w końcu zniknie. Niestety kiedy do tego dojdzie, ciało będzie już pochowane. Musiał znaleźć inne dowody, gdyż zabawa w hienę cmentarną niezbyt go nęciła.
Dał znak strażnikom, że mogą już zabrać zwłoki, a sam wszedł do namiotu Ulmsa. Ład i porządek tu panujący był kompletnym przeciwieństwem tego co działo się wewnątrz głowy Karsa. Prycza została zasłana, ziemia dokładnie zamieciona, książki na regale stały w równych rzędach. Kiedy Lues im się przyjrzał zobaczył, że są ustawione alfabetycznie. Czyżby ich właściciel miał jakąś manię na punkcie czystości. Koło łóżka stała spora skrzynia. Dokładniejsze oględziny dostarczyły trochę informacji na temat zamka, który chronił jej zawartość. Rozpracowanie go wymagałoby wytrychu oraz sporo czasu, a Lues stracił resztki cierpliwości. Wyszedł i poprosił pozostałego gwardzistę o przyniesienie topora. Niespełna pięć minut później otrzymał swój uniwersalny klucz. Stanął przed kufrem i zamachnął się wykorzystując wszystkie mięśnie, aby spotęgować siłę ciosu. Gdyby nie były zdenerwowany niedawnym pojedynkiem woli i przedłużeniem sprawy zapewne lepiej by się zastanowił przed przejściem do działania. Ostrze jego broni zetknęło się z metalem uaktywniając jednocześnie czar ochronny. Eksplozja, do której doszło nie należała do najpotężniejszych ale odrzuciła go i rozsadziła namiot. Oficer cudem nie stracił przytomności, podpierając się rękami wstał, otrzepał się z kurzu i podszedł do resztek kufra. Z wybuchu ocalała częściowo jedynie stalowa szkatułka. Jej pokrywa została rozbita, całość sczerniała, jednak zawartość nie została zniszczona. Delikatnie nie chcąc uszkodzić pogorszyć stanu znaleziska, Lues wyciągnął z wnętrza niewielką książeczkę. Osmalona okładka nie ukazywała już żadnych napisów ale nie było wątpliwości co do tego co to jest. Kars patrzył na pamiętnik Ulmsa. Do namiotu wpadło kilku strażników z wiadrami gasząc przedmioty, które zajęły się ogniem. Lues schował nowy dowód i wyszedł pośpiesznym krokiem z namiotu. Przeszedł cały obóz, aż dotarł do namiotu Duvanheira. Staruszek siedział w swoim fotelu zaczytany w nieznanym dziele. Dopiero, gdy Lues stanął obok niego odłożył lekturę i zdjął okulary. Kars bez słowa wyciągnął niedawno odnalezioną książeczkę i położył ją na stół. Duvanheir skrzywił się lekko, wyraźnie zgorszony stanem książki. Odczytując znaczenie tego gestu Kars uśmiechnął się lekko.

– Nie bój się to nie twoje – na te słowa mag odetchnął z ulgą.

– Więc o co chodzi? Przecież nie przyszedłeś tu bez powodu z tym czymś.

– Jak sam widzisz jest mocno zniszczony, a muszę poznać treść w nim zawartą.

– Zatem pragniesz bym przywrócił dawny stan rzeczy tego obiektu? To niemożliwe jedyne co mogę to wzmocnić go w aktualnej formie i rozszyfrować za ciebie tekst.

– Dzięki tyle powinno na razie wystarczyć – wiedza, że sam nie będzie się musiał nad tym męczyć pokrzepiła Karsa.

– Nie ma za co, teraz idź odpocząć i się umyj, bo jesteś cały osmalony.

Lues nie miał żadnych obiekcji na ten temat. Poszedł do swojego namiotu, wziął odzież na zmianę, udał się do łaźni, gdzie zmył z siebie trudy dnia. Woda wydawała mu się być teraz rzeczą tak cudowną, że nie powinna być dostępna zwykłym śmiertelnikom takim jak on. Jego dotychczasowe ubranie nie nadawało się do niczego, zatem wyrzucił je, zdając sobie sprawę, że ktoś zaraz je zabierze oraz wykorzysta. Choć wóz z towarami pojawił się ostatnio to na składzie nie miał prawie niczego. Sytuacja poprawiła się nieznacznie, lecz część osób zaczynała już się buntować przeciw takiemu zachowaniu. Atmosfera wokoło robiła się nader ponura, a przyszłość ukazywała się w ciemnych barwach. W końcu w okolicy zabraknie całkowicie dzikiej zwierzyny, kolejnym celem staną się wtedy konie kawalerii pasące się na pastwisku jednego z chłopów. Pewne było, że Luftang nie opanuje rebelii, kiedy zabraknie żywności. Lues, przebrany w nowy strój, skierował swoje kroki do kowala mieszkającego we wsi. Także tutaj widoczne były skutki wojny. Wokoło biegały wychudzone dzieci. Patrząc na nie żal ściskał serce Luesa. Tylko on i inni żołnierze powinni cierpieć niedostatek, a nie dzieci, które nie zdążyły nawet poznać świata je otaczającego. Kuźnia znajdowała się na samym skraju zabudowań. Jej właściciel był samotnikiem, szukającym radości w pracy. Aktualnie siedział przy stole rozmyślając nad czymś. Widząc oficera skinął głową na powitanie, lecz nie zadał żadnego pytania. Lues usiadł obok niego i przesunął kilka monet w jego kierunku. Pieniądze zniknęły błyskawicznie, zaś kowal skupił uwagę na Luesie. Ten przepytał go na tematy związane z mitrilem i sposobami jego wykorzystania. Odpowiedzi padały powoli i były nader treściwe. W końcu Kars wstał i bez słowa odszedł od stołu. Choć nie dowiedział się tyle ile pragnął, pewne było, że topór mogący przebić kolczugę Ulmsa nie mógł być zwyczajną bronią. Ktoś musiał zakląć oręż albo wykonać go z tego samego, bądź potężniejszego tworzywa. Nastał wieczór, więc Kars poszedł do Duvanheira z pewnością, że mag zrobił już co mógł. Nie przeliczył się, bowiem rzeczywiście czarodziej skończył i czekał na oficera. Zgodnie z jego słowami pierwsze daty pamiętnika sięgały okresu sprzed roku. Wtedy pojawiały się pierwsze informacje na temat wszczęcia śledztwa. Zapytany o co chodzi z tymi poszukiwaniami Lues pokrótce opowiedział o wszystkim czego się dowiedział. Mag wykazał lekkie zainteresowanie i kontynuował swoją przemowę. Ulms przez pierwszych parę miesięcy traktował tę sprawę nie poważnie. Z czasem jednak zajął się nią na poważnie. Około pięciu miesięcy temu udało mu się w końcu odkryć pewne poszlaki, które w końcu doprowadziły go do odkrycia tożsamości zmiennokształtnego. Niestety nie udało się odnaleźć imienia szpiega. Wtedy Ulms wpadł na pomysł, aby zaszantażować zmiennokształtnego. Z początku wszystko szło po jego myśli. Otrzymywał pieniądze i nie musiał się martwić o wysokość żołdu. Jednak przed miesiącem doszło do czegoś co zmieniło jego zachowanie. Fragment mówiący o tym dokładniej niestety również nie przetrwał. Nie dość, że pieniądze nie były dostarczane, to Ulms popadł w pewien rodzaj fobii. Unikał towarzystwa innych, ciągle sprzątał, rysował obrazki w pamiętniku jak małe dziecko. Na ostatniej stronie było tylko jedno słowo. Dość. Data końcowego wpisu wypadał na dwa dni przed jego śmiercią. Lues zaczął przetrawiać powoli wszystkie te informacje. Niespodziewanie Duvanheir wstał, podszedł do biblioteczki i wyciągnął z nią księgę. Położył ją przed Luesem. Oficer od razu ją rozpoznał. Była to książka, którą przyniósł Areti na spotkaniu z kapitanem. Kars zaczął przerzucać strony zapełnione starannym, pochyłym pismem, i rycinami dziwnych bestii. W końcu doszedł do zmiennokształtnego. Jednak w tej księdze nie była pojedyncza strona tekstu, lecz rozległy zajmujący co najmniej kilka kart opis. Widząc to spojrzał na maga. Ten zaś rozłożył się wygodnie w fotelu.

– Teraz opowiedz mi wszystko ze szczegółami, a dopiero później wskażę ci, kiedy nie spostrzegałeś najprostszych rzeczy i wychodziłeś na głupca.

***

Od tamtej rozmowy minęły zaledwie dzień. Lues umówił się na spotkanie z Aretim w namiocie oficera. Jako pretekst podał konieczność porozmawiania z kimś znajomym na trapiący Luesa tema. Mag zjawił się nad ranem. Przywitał się z Luesem i wymienił parę uprzejmości. Usiadł na jednym z krzeseł przy biurku Karsa, opierając brodę na ręce.

– Mów zatem przyjacielu co cię trapi – zagadał w końcu, odwróconego do niego plecami oficera.

– Szczerze mówiąc to ty – Powiedział Lues odwracając się powoli. W rękach trzymał naładowaną kuszę wycelowaną prosto w Teldyna. Wystarczył jeden niewielki ruch, aby bełt przebił pierś nie opancerzonego maga.

– O co ci chodzi, przecież nic nie zrobiłem. Odłóż to i porozmawiajmy na spokojnie – w odpowiedzi Lues rzucił mu pamiętnik Ulmsa. Areti przejrzał go i odłożył na bok.

– Czyli podejrzewasz mnie o zdradę kraju? A masz na to jakiekolwiek dowody?
– Na oba pytania odpowiedź brzmi tak. Wymienić ci twoje wpadki zaczynając od początku naszej znajomości? – Mag krótko skinął głową na potwierdzenie. – Dobrze, najpierw mała nic nie znacząca wpadka. Kiedy przeglądaliśmy bestiariusz, powiedziałeś, że nastąpił błąd w druku i dlatego jest taka dziwna numeracja. Jednak w księdze pisanej odręcznie nie mogło być tego typu błędu. Rzecz jasna można założyć, że sam nie zdawałeś sobie sprawy z braku kilku stron. Później były twoje próby zjednania mnie sobie. Tylko po co miał byś to robić? Wkoło jest wielu magów, z którymi mogłeś dyskutować na tematy związane z twoją profesją. Najgorzej ci wyszło zabójstwo. Owszem iluzja była niezła nie powiem, starałem się ale jej nie przejrzałem. Jednak nie mogłeś przebić pancerza bez wzbudzania hałasu. Musiały dojść do kogoś odgłosy walki, a tak się nie stało. Zapewne podciąłeś mu gardło albo ciąłeś go dyskretnie zatrutym ostrzem. W ten sposób wszystko przebiegło szybko, sprawnie i bez rozgłosu. Później dyskutowałem z pewnym znajomym, który twierdził, że nikt go nie pytał co wie na temat szpiega ani nie próbował o tym mówić z innymi magami. Na koniec wspomnę ci pewną informację, którą powinieneś zapamiętać na przyszłość. Jeżeli jest duże stężenie magii w powietrzu nie można używać zaklęć. Jedynie drobne czary, jak użyta przez ciebie iluzja, czy formuła czarodziejska zaklęta w przedmiotach, nie mają skutków ubocznych w takim przypadku. Do obu tych grup nie zalicza się teleportacja chyba, że posiadasz jakiś potężny artefakt w co wątpię, zatem po jej użyciu rozerwało by wszystkich w pobliżu miejsca materializacji łącznie z tobą samym. To już chyba wszystko z takich ważniejszych dowodów.

– Całkiem długi wywód należą ci się gratulację, nie zapomnij, że ci mówiłem o wiążącym się z tym przeniesieniu.

W tej chwili do namiotu weszli strażnicy również z bronią wymierzoną w Aretiego. Po nich do wnętrza wszedł generał. Na jego znak dwóch gwardzistów opuściło broń i podniosło maga z krzesła. Później wymaszerowali z namiotu wraz zresztą obstawy. W środku pozostali jedynie Lues i Luftang. Generał stanął spokojnie naprzeciwko oficera przyglądając się mu uważnie.

– Gratulacje zasłużyliście na awans, nie spodziewałem się, że tak szybko to załatwisz.

– Myślałeś tak dlatego, że twoim ludziom się to nie udało? – odparł z zawiścią w głosie Kars. – Może zmiennokształtny kłamał na każdym kroku, lecz Ranes Gilnt rzeczywiście dobrze się miewa, a powinien teraz siedzieć w więzieniu.

– Proszę się nie obawiać zaraz po twoim awansie zostanie pojmany bez obaw. Teraz chcę ci przekazać radosną nowinę. Załatwieniem tego problemu dowiodłeś swych zdolności. Nie mogą one znowu być zmarnowane, zatem zostaniesz wysłany do innych obozów na całej linii obrony. To powinien być dla ciebie prawdziwy zaszczyt.

– Zatem i to jest zgodne z prawdą, twoja „nagroda” dla znających prawdę – Lues uśmiechnął się półgębkiem. – Jestem ciekaw, jak zareagowałby król na donos o twoim zachowaniu?

– Nie próbuj się tego dowiedzieć, bo wielu było takich, którzy chcieli to zrobić ale nie byli w stanie, gdyż ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Dzisiaj jeszcze otrzymasz konia i list do dowódcy sąsiedniego obozu. – po tych słowach wyszedł z namiotu.

Niespełna godzinę później Luesa odwiedziło dwóch uzbrojonych strażników. Widocznie Luftang chciał mieć pewność, że opuści obóz. Zabrał ze sobą, spakowany do torby, dobytek. Przy bramie stał obiecany koń. Zwyczajny, kasztanowy ogier nie wyróżniający się spośród innych zwierząt. Kars spokojnie przytroczył swój bagaż do siodła. Ledwo wyszedł z obozu brama zaczęła się zamykać. Ruszył powoli drogą w kierunku lasu. Nie było wątpliwości, że ledwo gdy wrota się zatrzasnęły wszyscy powrócili do swoich prac nie zważając na to dokąd zmierza. Już wcześniej podejrzewał, że do tego dojdzie. Nadszedł czas, aby Luftang zaczął żałować swych decyzji. Nigdy, bowiem nie można ufać własnej dumie i zapiskom na temat innej osoby. Szczególnie kiedy te notatki dotyczą kogoś kogo opiekuna stać, by zmienić prawdę w nich zawartą.

***

Na noc brama posterunku nie została zamknięta. Wartownik nie widział sensu w tym, gdyż co chwilę musiałby ją otwierać, żeby wpuścić ludzi wracających z tawerny. Nawet nie zwracał uwagi na, to kto wchodzi do środka. Dlatego Lues miał ułatwione zadanie. Zmęczony strażnik nawet nie zorientował się, kiedy Kars stanął za nim, a później na wskutek uderzenia w potylice posłał w objęcia snu. Nocna warta nie zwróciła uwagi na cień przemykający obok nich. Tej nocy życie paru osób miało się diametralnie zmienić.

***

Ranes Gilnt ze spokojem przeliczał pieniądze. Dzisiejsza transakcja z najemnikami przyniosła znacznie większy zyski niż się spodziewał. Upojony blaskiem i dźwiękiem jaki wydawały monety przesuwając się z jednej strony na drugą nie zwrócił uwagi na szelest podnoszonej poły namiotu. Zapomniał, że każdego w końcu dosięga sprawiedliwość, choćby po śmierci. Niektórym, jednak jest to dane odczuć wcześniej. Ostatni dźwięk jaki usłyszał to odgłos wyjmowanego sztyletu z pochwy. Później ogarnęła go już nieprzenikniona ciemność.

***

Namiot, w którym przetrzymywano Aretiego znajdował się niedaleko strefy magów. Wystawiono czterech strażników zmienianych co dwie godziny ale to nie była żadna przeszkoda. Teldyn zmęczony przesłuchaniem i obrażeniami, które za sobą ciągnęły. Kiedy Lues wszedł do środka był w stanie uchylić tylko jedną powiekę, bowiem drugie oko było podbite i wyraźnie puchło. Mimo bólu zmiennokształtny uśmiechnął się lekko.

– Dobrze cię widzieć, choć nie rozumiem po co przyszedłeś

– Luftang się przeliczył, a jego cześć musi ucierpieć tak, jak to tylko możliwe – powiedział Kars przecinając więzy pętające nogi i ręce zmiennokształtnego.

– Zatem chcesz mnie uwolnić, by się na nim odegrać? Czeka cię za to sąd wiesz o tym?

– Nie będzie oskarżeń jeśli nie będzie kto mógł ich wypowiedzieć.

Liny wiążące Aretiego zostały już rozcięte na tyle, aby więzień mógł sam się uwolnić. Teldyn zaczął rozmasowywać obolałe kostki i nadgarstki, kiedy Lues kazał mu jeszcze chwilę zaczekać i chciał wychodzić, mag zatrzymał go.

– Nie ma czasu, musisz jak najszybciej stąd uciekać.

– Dlaczego? Myślisz, że się zorientują? Nie ma na to szans.

Zmiennokształtny wziął głęboki oddech i powoli wypuścił nerwy, aby się uspokoić.

– Przykro mi, lecz ja wypełniłem swoje zadanie i teraz żołnierze z wrogiej ci armii przedostali się przez waszą linię obrony w innych miejscach. Zapewne teraz to jedyny posterunek do nich nie należący ale to nie potrwa długo. Wkrótce będą i tutaj, a wtedy wszyscy z obozu zginą.

To znacznie pogarszało sytuację, jednak klamka już zapadła i Lues musiał dokończyć to co zaczął. Ta wiadomość wymogła na nim tylko większy pośpiech. Powtórzył jedynie swój rozkaz magowi i ruszył z powrotem w mrok nocy.

***

Edras Helas został zbudzony nagłym szarpnięciem. Otworzył oczy i ujrzał przed sobą czyjąś twarz. Chciał krzyknąć ale ręka tamtego była szybsza i zatkała mu usta. Później nieznajomy zaczął szeptać mu do ucha głosem nie znoszącym sprzeciwu komendy. Słowa te wprowadzały zarządce magazynu w osłupienie, jednak nawet przez chwilę nie wątpił w ich prawdziwość. Kiedy monolog się zakończył obcy rozpłynął się w mroku, jakby w ogóle nie istniał. Mimo to Edras ubrał się szybko, zabrał wszelkie swoje kosztowności i w pośpiechu opuścił obóz, nie oglądając się nawet przez ramię.

***

Duvanheir zalał sobie herbatę i czekał. Nie, na moment, kiedy herbata ostygnie na tyle, żeby nie parzyła ust przy piciu. Czekał na swojego dobrego znajomego, wiedząc, że się tu pojawi. Pod tym względem się na Luesie nie zawiódł. Kars pojawił się w wejściu bezszelestnie i podszedł do swojego przyjaciela.

– Widzę, że nauki u skrytobójców, które opłacił twój ojczym, mimo wszystko, nie poszły na marne – powiedział uśmiechnięty mag.

– Owszem, lecz podyskutujemy o tym w innym czasie. Teraz musisz stąd uciekać z innymi magami, jeżeli chcesz, bowiem niedługo pojawi się tu armia wroga.

– Dobrze, na szczęście stężenie magii jest dość niskie byśmy teleportowali się stąd, zatem o nas się nie martw.

– Nie zamierzam – odparł Lues opuszczając namiot.

***

Luftang siedział rozpostarty wygodnie na krześle. Tego dnia udało mu się dokonać wielu miłych rzeczy. Dorwał zmiennokształtnego, pozbył się jednego z tych praworządnych ludzi żyjących w obozie, a teraz wystarczyło czekać na odznaczenie za wykrycie szpiega w armii. Świat wydawał mu się, w tej chwili, piękny.

– Nie za dobrze ci?

W jednej chwili generał się poderwał z miejsca. Przed nim stał Kars, ubrany w czarny, skórzany strój, przyglądający mu się ze stoickim spokojem. Jedyną posiadaną przez niego bronią były dwa sztylety w pochwach, zwisające u jego boku. Luftang wiedział co chce zrobić jego oponent Nie rozumiał, jednak czemu wybrał on tak idiotyczną broń. Oficer przy nim wyglądał jak słabeusz, lecz w pojedynku często ginęli ludzie oceniający wroga po pozorach. Spokojnym krokiem podszedł do stojaka, aby wyciągnąć broń. Nie miał wątpliwości, że Lues nie zaatakuje go znienacka. Wszak honorowy wojownik walczy inaczej. Wyciągnął ze stojaka topór dwuręczny i obrócił się. Lues nawet nie sięgnął po swoją broń. Luftang ruszył z wzniesionym orężem do atak. W dwóch susach znalazł się przy rywalu i zamachnął się na niego toporem znad ramienia. W przeszłości wielokrotnie zabijał w ten sposób nie dając możliwości uniku celowi. W niezrozumiały mu sposób Lues uniknął jego ciosu, dobył błyskawicznie ostrzy i spróbował wykończyć wystawionego przeciwnika. Generał nie zamierzał tak prędko ginąć i rzucił się wraz z toporem w bok, uchylając się w ostatniej chwili od ostrzy Karsa. Wylądował na ziemi, przekoziołkował i powstał obracając się natychmiastowo. Lecz oficer zniknął z miejsca niedawnego pobytu. Luftang wpatrywał się w miejsce, w którym powinien być, zbyt późno orientując się w swoim błędzie. Zza jego pleców wynurzyły się dwie, uzbrojone ręce i szybkim odebrały mu życie.

***

Areti siedział zniecierpliwiony. Nie groził mu atak ze strony nadchodzących najeźdźców, lecz pożar, który mógł się niedługo rozpętać, był realnym zagrożeniem. Mimo to nie mógł się zmusić, żeby złamać nakaz Luesa. W końcu poły namiotu rozchyliły się, a do wnętrza zajrzał Kars. Jego ubranie delikatnie plamiła krew ledwo widoczna na ciemnym stroju. Nowo przybyły dał znać Teldynowi, aby w kompletnej ciszy ten podążył za nim. Wyminęli strażników, przeszli przez obóz i w końcu znaleźli się na wolności. W pobliskich zaroślach pasły się w oczekiwaniu na nich dwa konie. Dosiedli ich i pomknęli w kierunku gór. Jeżeli wróg zechce zająć to miejsce zapewne nie nadejdzie od strony swoich ziem, pragnąc uśpić czujność wartownika. Nad ranem minęli granicę i zaczęli przystawać. W okolicy mogła znajdować się żywność, zaś po nocy pełnej wrażeń byli wygłodnieli. Rozbili obóz nie odzywając się ani słowem między sobą. Niedaleko znaleźli parę krzaków z owocami, co zmniejszyło ich uczucie głodu. Usiedli i spojrzeli w kierunku obozu. Nie widzieli go, choć Lues był pewny, że dojrzał dym z miejsca gdzie winien się on znajdować. Zapanowała cisza zakłócana tylko odgłosami budzącej się do życia przyrody.

– Co teraz zrobisz? – spytał w końcu Areti.

– To koniec wojny, więc nie potrzeba żołnierzy – Lues uśmiechnął się do siebie. Nie tak dawno temu potępiłby każdego kto zdecydowałby się na coś takiego, jednak nic innego, co mógłby robić, nie przyszło mu do głowy. – Dlatego teraz, zostanę najemnikiem.
Kel napisał(a):Jedno to twarz żołnierzy, idących do boju ze znienawidzonym wrogiem, pełne widocznego gniewu.
Może skoro to żołnierze, a nie żołnierz, to bardziej pasowałoby twarze, a nie twarz?

Kel napisał(a):Lecz istnieje też twarzy ludzi zbijających na walkach interes, pasująca bardziej do najgorszego bandyty, jednak należące do szlachciców, kupców i polityków.
Tu chyba jest literówka, bo coś z końcówką „twarzy” nie tak. Poza tym trochę za dużo tych „twarzy”, słowo się już trzy razy powtarza.

Kel napisał(a):Powoli sączył swoje piwo z kufla wyglądającego, jakby nigdy nie był myty.
Jeśli to możliwe, unikamy „swój/swoja/swoje”.

Kel napisał(a):Bez słowa wręczył Luesowi kopertę, po czym pobiegł z powrotem w kierunku niewielkiej fortecy, postawionej wysiłkiem oddziału tam stacjonującego.
Końcówka zdania to nieistotna informacja.

Kel napisał(a):Wartownik po chwili rozwarł wrota obozu, wpuszczając do wnętrza oficera.
Lepiej chyba brzmiałoby: wpuszczając oficera do środka.

Kel napisał(a):Sam generał zaś siedział na końcu tego niesamowitego zbioru.
Nigdy chyba nie zrozumiem, po co ludzie dodają w takich zdaniach „sam”. Jakaś taka dziwna tendencja jest do tego. „Sam” jest niepotrzebne, wystarczy „generał” Smile

Kel napisał(a):Choć mógł mieć spokojnie około sześćdziesiątki, jego wygląd wyraźnie wskazywał, że ten miłośnik broni bez trudu mógł użyć każdego z tych eksponatów do samoobrony.
Pozbyłbym się „spokojnie”. To taki niepotrzebny dodatek w języku mówionym, w pisanym natomiast nie powinno się go używać.

Kel napisał(a):Był gładko ogolony na twarzy, czarne włosy sięgały mu do ramion, przez które przerzucony został pasek od torby.
Z treści zdania może wynikać, że pasek od torby przerzucił nie przez ramiona, a przez włosy. Radziłbym sformułować to zdanie jakoś inaczej, żeby sens nie był dwuznaczny.

Kel napisał(a):– Ktoś chyba wyrwał stronę, bo numeracja stron się nie zgadza.
Powtórzenie.

Kel napisał(a):Potem obaj uścisnęli swoje dłonie, po czym wojownik odszedł od stolika, zakupił butelkę koniaku, którego cena tu sięgała nie bagatelnych sum, i wyszedł z budynku, zaś jego niedawny towarzysz rozmowy szybkim ruchem zabrał coś ze stołu, a następnie żwawym krokiem opuścił tawernę.
Niebagatelnych – łącznie.

Kel napisał(a):Nagle zza krzaku, do którego się zbliżał, wyskoczyła jakaś postać, co wywołało panikę w idącym, a w związku z tym błyskawiczny obrót i bieg, jak najdalej od tego miejsca.
Masz pewność, że krzaku, a nie krzaka? Ja nie mam... Tongue

Kel napisał(a):Świadczyło to jednoznacznie na jego niekorzyść, gdyż nie trzeba być dyplomowanym magistrem, aby domyślić się co się dzieje z nadwyżką uzbrojenia.
O ile mi wiadomo, nie ma niedyplomowanych magistrówTongue

Kel napisał(a):Czas jego oczekiwania nie trwał długo.
Czas nie może trwać długo. Lepiej byłoby: czas jego oczekiwania nie był długi.

Kel napisał(a):Wyjrzał zza kryjówki, starając się nie robić hałasu. Ujrzał wtedy grupkę ludzi, przyglądających się uzbrojeniu wyjętym z plecaka Gilnta.
Myślę, że już wybijając ścianę, narobił niezłego hałasu, więc potem już nie miałby się po co starać.

Kel napisał(a):Korupcja się tu szerzy wszem i wobec, ale kto ma coś z tym zrobić?
Wszem i wobec to można coś oznajmiać. Korupcja mogłaby za to szerzyć się w najlepsze – tak byłoby chyba lepiej.

Kel napisał(a):Słowa maga wydawał mu się niewiarygodne, jednak instynkt podpowiadał mu, że Teldyn nie kłamie.
Literówka.

Kel napisał(a):Dotknął rozcięcie w klatce ofiary.
Dotknął – kogo? czego? - rozcięcia.

Kel napisał(a):Wydawało się, że wszystko w porządku ale nie chciał całkowicie ufać dla własnego umysłu, bowiem iluzja mogła zmylić jego zmysły.
Własnemu umysłowi.

Kel napisał(a):Czyżby ich właściciel miał jakąś manię na punkcie czystości.
To pytanie. Wprawdzie retoryczne, ale pytanie. Powinien być na końcu odpowiedni znak.

Kel napisał(a):Gdyby nie były zdenerwowany niedawnym pojedynkiem woli i przedłużeniem sprawy zapewne lepiej by się zastanowił przed przejściem do działania.
Literówka.

Kel napisał(a):– Proszę się nie obawiać zaraz po twoim awansie zostanie pojmany bez obaw.
Nie rozumiem, po co w tym zdaniu jest „bez obaw”.
Kel napisał(a):Luftang ruszył z wzniesionym orężem do atak.
Literówka.

Ciekawy pomysł! I w przemyślany sposób wykorzystany Smile Widać, że się nieźle nadumałeś nad tym, by historia miała ręce i nogi. Brawa za motyw intrygi – wcale nie jest łatwo zaplanować tego typu akcję tak, by miała sens.

Wykonanie odrobinę gorsze od pomysłu, ale nie jest źle. Rzeczy, które koniecznie musisz poprawić, to:
- powtórzenia;
- literówki;
- interpunkcja, bo trochę nad przecinkami nie panujesz;
- spacje przed znakami zapytania, bo są niepotrzebne a nie wiedzieć, czemu, stawiasz je zawsze;

Wydaje mi się, że dobrze byłoby przyjrzeć się jeszcze dialogom i trochę zmienić dobór słów. Często w wypowiedziach bohaterów używasz takich słów, jak „zatem”. Może lepiej byłoby zrezygnować z takiej oficjalnej maniery? Trochę odbiera dialogom autentyczność.

Trochę poprawek, i opowiadanie przestanie być dobre, a zacznie być bardzo dobre. Bierz się do pracy! Wink