Via Appia - Forum

Pełna wersja: Dalej od gwiazd (3)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
3. Ścieżki w poprzek czasu

Mieliśmy dobrą podróż. Za samą Juratą złapaliśmy stopa. Kierowca zaskoczył nas całkowicie, dowiedziawszy sie co robimy dał nam po paczce Sobieskich czerwonych i zobowiązał się podrzucić nas do samej Jastrzębiej Góry, nadkładając przy tym nieco drogi.
- Znałem kiedyś murzynów w Paryżu co też pisali na ziarenku ryżu. Pierdoleni pohandlowali trochę i wracali do Afryki. Pół roku non stop imprezowali, a jak już wszystko przejebali to wracali do Europy i tak mijały im dni. Z tym, że później stało się to popularne i czarnym nie opłacało się już tu wracać. Szkoda bo niezłe chłopaki, jajcarze, nieraz daliśmy niezłego czadu mieszkając niedaleko Saint Denis. A wy gdzie mówicie jedziecie?
- Do Barcelony, taki mieliśmy plan, ale jak zauważyłeś, kasa z tego cienka ostatnio, więc sie zobaczy.
- Dzisiaj to kurwa ze wszystkim cienko, jeden chuj, tu, czy w Barcelonie. Ale tam przynajmniej kurwę nie najbrzydszą masz za dwie paczki fajek, a tu piździwory jebane żądają fortuny, a potem jeszcze pały zrobić nie chcą, do czego to kurwa doszło...
- Kapitalizm kanibalizm, dzicz słowiańska, niby wszystko gra, ale nie za bardzo jest się przeciw czemu buntować. Cierpimy brak ciemiężcy z prawdziwego zdarzenia. Toteż się staje człowiek człowiekowi chujem.
- Święte kurwa słowa.
Tak upłynęła nam droga.
Kierowca dał nam jeszcze jedną paczkę. Sam palił jednego za drugim, bez przerwy. Wobec protestu uczynił wspaniały gest przymykając powieki.
- Weźcie fajeczki, i nie zgrywajcie Robin Chujów, stać mnie na wspaniałomyślność. Poza tym wiem jak to jest, jak nie idzie. Kiedyś byłem jak wy, wszystko miałem w dupie, byle ostro zjeść i tłusto poruchać. Teraz łysina mi kurwa świeci, żona do matki z bachorami spierdala jak wypiję więcej niż dwa piwa, eeeh... na zdrowie i powodzenia w drodze- powiedział ruszając z piskiem.
Czas jakiś patrzyliśmy w ślad za jego czerwonym polonezem, który znikał gdzieś na dziurawej, zakurzonej drodze.
- Czy ty też byłeś w tym samochodzie- zapytał Golas.
- Tak mi się zdaje, chociaż nie jestem pewien od kiedy zniknął w słońcu.
- Tak już chyba jest ze wszystkim w życiu, że wydaje się prawdziwe tylko dopóki trwa, a potem masz wątpliwości, czy działo się naprawdę. Szczególnie, kiedy byłeś pijany, kiedy się to działo…
- Sam nie wiem, ale mam dziwne wrażenie, że będziemy się tu dobrze bawić.
Taszczyliśmy nasze tobołki kierując się szumem wielkiej wody. Minęliśmy coś na kształt centrum miasteczka, fontannę, okupowaną już przez rozmaite postaci syczące otwieranymi puszkami piwa. Było wcześnie. Przed południem. Schodziliśmy w dół deptakiem. Szum stawał się donośniejszy. W końcu zaroiło się od knajp, poranny tłum spacerowiczów podążał razem z nami. Wtem jakiś gość biegnąc wpadł na nas, obalając obu z plecakami na glebę. Golas złapał go za nogę, ja zdzieliłem w twarz, opadł na chwilę z głuchym stukiem. Nim zdążył się pozbierać jakiś śmieszny gość z przepitym głosem podbiegł i zdzielił go kilka razy bejsbolem po udach. Konkretnie.
- Oddawaj kurwa twoja mać bo zajebie.
Ten na ziemi zajęczał, wyciągając coś zza pazuchy. Golas kopnął go w dupę dla lepszej miary. Ten na ziemi wyciągnął saszetkę i oddał gościowi z bejsbolem, kuląc się w sobie.
- A teraz spierdalaj zanim wrócą gliny, i nie pokazuj sie więcej bo za jaja powieszę.
Złodziej wstał i kulejąc zniknął w tłumie. Ludzie udawali, że nic nie widzą. Koleś z kijem podał mi rękę wstałem.
- Fliper- przedstawił się
- Golas
- Mundek
- Ten chuj ukradł mi utarg, skurwysyn, bez was bym go nie doszedł, zapraszam na browara.
Jak sie okazało Fliper pracował w namiocie z maszynami do gier video i stołami do cymbergaja. Siedział tam całe wakacje. Dzień i noc. Raz w tygodniu zjawiał sie właściciel by odebrać utarg i zaopatrzyć Flipera w żarcie i pornosy. Usiedliśmy na leżakach popijając piwo. Fliper zobowiązał się przechowywać nam plecaki w swoim namiocie. Wytłumaczył, do których ośrodków można się udać pod prysznic nic nie płacąc, zwyczajnie wejść, wykąpać się i wyjść, kiedy ciecie maja przerwę obiadową. Powiedział również, że w miasteczku jest spora grupa takich jak my, więc kiedy ich spotkamy opowiedzą nam gdzie najlepiej nocować.
- W razie jakby padało walcie do mnie śmiało. Trochę twardo, ale sucho.
Następne kilka godzin spędziliśmy na ławce nieopodal salonu Flipera. Rozstawiona sztaluga przyciągała całe rzesze turystów. Do siedemnastej sprzedaliśmy około 50 wisiorków po 10 złotych za sztukę. Z nadejściem wieczoru tłum zaczął sie przeżedzać, ale przychodzili do nas miejscowi i miejscowe z pobliskich straganów. Przedstawiali się, oferowali herbatę i kawę ośmieleni odsieczą jakiej rano nieświadomie udzieliliśmy fliperowi. Pewien malarz z Warszawy zaprosił nas wieczorem na wódkę.
- Przy schodach na plażę jest placyk. Co wieczór robią tam fire show. Wpadnijcie, stawiam wódeczkę dzisiaj. A przy okazji popatrzymy. Jest na co.
Jakiś czas później Golas kupił surowce i przyrządziliśmy kolację. Do sztalugi podeszły trzy postaci. Niewysoki koleś w jasnych brudnych dżinsach, czarnym t- shircie i szarym swetrze przewiązanym u pasa. Grał na gitarze śpiewając piosenki Grzesiuka. Dziewczyna tańczyła obok niego. Jej spodnie wyglądały jak pidżama, cienka prześwitująca bluzka ukazywała niewielkie piersi. Poruszała się hipnotycznie kołysząc biodrami, wirując wkoło gościa z gitarą, wyjęła mu jointa z ust zaciągając się głęboko. Czarne, długie włosy zakrywały jej twarz.
Anka ja o tobie marzę
Wśród bezsennych nocy
Anka ja bez ciebie
Nie potrafię żyć

Dziewczyna zawirowała i usiadła obok mnie na ławce, odrzucając włosy w tył. Zaciągnęła sie skrętem i wyciągnęła dłoń.
- Ania.
- Ładnie- powiedziałem.
- Tak na ciebie mówią?
- Nie.
Uśmiechnąłem się i ukąsiłem kanapkę. Ania wstała, zawirowała i obejrzawszy przykładowe egzemplarze wisiorków usiadła obok Golasa.
- Ania.
- Golas.
- Też ładnie- powiedziała i uśmiechnęła się do nas obu.
- Zrobicie mi taki jeden?
- Jasne ale to was będzie kosztowało- odparłem popijając piwem.
- Nie mamy pieniędzy jeszcze wcześnie i...
Mówiła z przesadną uniżonością jak to kobiety potrafią kiedy czegoś chcą. Pokiwałem głową uciszając ją. Spojrzałem na kolesia z gitarą.
- Czabak?
Uśmiech rozświetlił jego podłużną twarz, a wąskie oczy zawęziły się jeszcze bardziej. Zaczął grać a ja spojrzałem w zielone oczy Ani, pytając co jej na ziarenku napisać.
- Sen
- Tylko tyle?
- Tylko albo aż.
- Dziwna dupa- skwitowałem wyciągając przyrządy.
Patrzyłem na nią jakiś czas. Zdjęła kolejną chmurę z grubego jointa. Włożyła mi go do ust. Zaciągnąłem się a ona zabrała go i to samo zrobiła z Golasem. Potem czynność powtórzyła. Czuć było dobrym Haszyszem. Podałem jej swoje piwo.
„…Ach wy kobiety
Przez was giniemy
I przez was tylko
cierpimy wciąż…”

Przyrządzałem wisiorek, szło mi szybko i sprawnie. Przez ostatnie tygodnie nie robiłem nic innego i całe życie mając się za niezdarę w sprawach wymagających cierpliwości, czasem byłem zadziwiony zręcznością jaką nabyłem ostatnio. Jak to mawiają, potrzeba matką wynalazku.
- Podobają mi sie twoje dłonie- odezwała się nagle Ania- ale masz smutną twarz, za to twój przyjaciel ładniutki jest- dodała, dotykając Golasa- jesteście chyba całkiem różni, co?
- Twarz jak twarz, ale jakiego mam kutasa zajebistego- odparł Golas zadowolony- chcesz zobaczyć?
Ania wstała nic nie mówiąc i zatańczyła wokół gitarzysty śpiewającego Czabak. Ten trzeci, wysoki i starszy od nich obojga stał z boku dziwnie nam sie przyglądając. Miał długi krzywy nos jak ja, mocno łysiał co nie przeszkodziło mu zachować kilku dredów z tyłu głowy. Anka zbliżyła się ponownie.
- Dopiero przybyliście, a już wszyscy was znają. Do tego twój kolega jest dość dziwny- powiedziała do Golasa.
- Ja wiem- odparł- zanim nie wypije z pół litra wódki nie idzie z nim wytrzymać. Potem zresztą też, ale diabeł tkwi w szczegółach.
„…Kobieta daje
Szczęścia na chwilę
A potem gryzie
Jak leśny wąż…”

Przebrzmiała ostatnia nuta, i ja również skończyłem swoje dzieło. Oddałem jej wisiorek i czas jakiś przyglądała mu się. W końcu założyła na szyję zadowolona.
- Zejdźcie o zmierzchu do wejścia na plażę. Robimy tam małe show. Jak skończymy zapraszam was na drinka. Zdaje się zresztą, że Robert, ten malarz od portretów już wam mówił.
- Zjawimy się- powiedziałem odpalając papierosa- w końcu czyż prawdziwym mężczyzną nie jest ten, kto pragnie powtórzenia?
- Zawsze przemawiasz cudzymi słowami- zapytał mnie ten wysoki, milczący dotychczas.
- Cudzymi? Ze słowami jest jak z wieczorami, należą do wszystkich i w gruncie rzeczy wszystkie są takie same.
Wieczorem zostawiliśmy sztalugę z plecakami w namiocie Flipera. Wzięliśmy z sobą tylko śpiwory, kupiliśmy po butelce wina wieloowocowego i zeszliśmy w dół deptaku. Na niewielkim placyku, który kończył sie kilkudziesięciometrowym piaszczystym klifem zebrała się spora grupka gapiów. Ania i jej towarzysze przygotowywali sie do występu. Anka gestem przywołała nas. Usiedliśmy pod barierką, plecami do klifu, twarzą do tłumu.
Do trójki naszych znajomych dołączył jeszcze jakiś grubas z bębnem i chudy skrzypek, który grał na skrzypcach hit lata. Ktoś powiedział nam, że potrafi zagrać na tym instrumencie każdą jedna melodię. W końcu pojawił sie ten malarz, usiadł obok nas.
- Niezły utarg mieliście dzisiaj.
- Nieźle poszło. A tobie.
- Nie mogę narzekać, średnio dziennie mam zlecenia na 4- 5 portretów i jakoś żyję. Gdzie zamierzacie nocować?
- Na plaży. Ty gdzie kimasz?
- Ja mam auto, przytulnie tam, choć mało miejsca, poza tym magnes na laski.
- Znasz te trójkę- zapytał Golas- wskazując na Ankę i jej towarzyszy.
- Tak jakby. W porządku chłopaki, ale mają jakiś dziwny układ między sobą. Obaj zakochani w naszej tancereczce, tyle, że jej sią zmienia. Jednego tygodnia szwęda się za Sebastianem, kolejnego za Szymonem, czasem przychodzi do mnie. Podobno niedawno wrócili z Grecji.
- Dziś chyba kolej El mariachiego, co- zapytałem a Robert uśmiechnął się.
- Mówiła mi, że ty jej się spodobałeś. Uważaj, ona jest dziwna, kiedyś pół nocy ryczała mi w aucie, ma konkretnie nasrane pod klapą.
- Bez obaw. Posiedzi z nami jeden wieczór i czar pryśnie jak Golas pokaże jej jajeczka.
- Nie byłbym tego taki pewien- odparł Robert nalewając nam Żubrówki z sokiem z winogron.
Tymczasem zrobiło się już całkiem ciemno. Szum fal i czasem widoczne gdzieś w dole białe ich grzebienie rozbijające się o ciepły jeszcze piach wąskiej plaży usypiały mnie po woli. Tłum owinął wianuszkiem wąski plac czekając na przedstawienie. Zza drzew widać było światła kawiarni i barów otwartych w sezonie do ostatniego klienta. Robert co jakiś czas dolewał nam wódki.
Nagle Grubas zaczął wystukiwać rytm na swoim afrykańskim bębnie. Sebastian zawtórował gitarą, a chudy skrzypek z kręcona rudą czupryną na swoim instrumencie. Anka oblała podpałką do grilla dwa długie na półtora metra sznury z uchwytami na końcach. podpaliła je, a ogień rozszedł się równomiernie. Kręciła nimi chwilę, podsycając błękitne ognie i zaczęła wirować z nimi w rytm muzyki.
Szymon, napił sie podpałki do grilla, oblewając sobie nią brodę i klatkę piersiową, kucnął z niewielka pochodnią i wypluł na nią całą podpałkę z ust. Buchnęły płomienie, aż zrobiło się cieplej.
Anka tańczyła z płonącymi sznurami, które w ciemności nabrały błękitno złotej barwy, przywodząc na myśl skrzydła anioła. Albo skrzydlatą dziwkę.
Szymon zionął ogniem niczym smok wawelski.
Po jakimś czasie sznury poczęły gasnąć. Zmieniła je wtedy na łańcuchy, w których płonęły same końcówki. Tańczyła, krzyżując je, z przodu, za plecami, robiąc to tak szybko i zwinnie, że zdawało się, jakby otaczały ją ogniste obręcze.
Nagle z muru twarzy oplatającego placyk gęstym wianuszkiem wyłoniło się małe, nie więcej jak trzyletnie dziecko i człapiąc niezdarnie z wyciągniętymi przed siebie rękoma zbliżało sie do Anki. Zwolniła w tańcu, a muzyka zwolniła razem z nią. Bębenek wystukiwał jednostajny miarowy rytm. Dziecko zbliżało się wolno, choć zdecydowanie. W miarę jak podchodziło, Anka zaczęła kręcić pochodniami nad dzieckiem i wokół niego. Maluch zbliżył się na tyle, że obiema rękami złapał tancerkę za nogę i trwali tak chwilę osaczeni ogniem, który świszcząc przez łańcuchy oplatał ich kokonem piękna.
Szymon po raz ostatni plunął ogniem, tak potężnie, że cały plac pojaśniał jakby od wybuchu.
Skończyła się podpałka do grilla, skończyło się show. Wtedy idąc po łuku jaki utworzyli widzowie, z drewnianą miseczką w dłoni, jak ksiądz w kościele, zbierał datki za występ.
Anki łańcuchy w końcu też zgasły. Wzięła wtedy dziecko na ręce i odniosła matce. Rozległy się oklaski, a ona pobiegła ścieżką wzdłuż klifu, gdzieś w ciemność parku i daleki nieuchwytny świt; nie widząc nas i nie odwracając się za siebie.
Ale poprzez ciemność, smutek i czas, widzieliśmy z Golasem wyraźnie, łzy spadające za nią na chodnik.
Tłum rozszedł się szybko. Szymon rozdzielił zebrane pieniądze wśród ekipy, wyciągnął karton mleka i opróżnił cały na raz. Następny sączył już powoli. Robert zaproponował mu papierosa, co tamten zbył tylko pogardliwym spojrzeniem. Śmialiśmy się. Wódka wirowała nam w żyłach. Skrzypek dawał koncert, którego słuchały tylko trzy nieletnie nastolatki. Sebastian podszedł do nas z gitarą, chwilę patrzył na skrzypka z nienawiścią.
- Nie trawię skurwego syna- wyznał.
- Jak wam się podobało- zapytał Szymon drapiąc dredy z tyłu głowy i bekając potężnie.
- Zadziwiające.
- To był chyba nasz najlepszy występ tutaj, totalna improwizacja...
- To dziecko, Anka...- zająknął się Sebastian
- Nic jej nie będzie, chyba musi trochę pobyć sama.
- Do jutra panowie- powiedział Robert dopijając resztkę wódki. Odrzucił kubek za siebie, gdzieś za barierkę w ciemność i szum fal- czas aby moje stare kości zaznały odpoczynku .
Wstał, a jakaś kobieta siedząca z kilkoma innymi w drewnianej budzie nieopodal, podbiegła do niego i objęła ramieniem, szepcząc coś do ucha . Razem odeszli w noc i wszystko co w niej czekało.
- Fliper mówił mi, że szukacie noclegu- odezwał sie Szymon- zabierzemy was tam gdzie sami śpimy. Jak widzę macie sprzęt, więc będzie wam wygodnie.
Podążyliśmy wszyscy w tę samą stronę co Anka kilka minut wcześniej. Wąska ścieżka wzdłuż klifu skręcała po chwili w głąb parku. My jednak przeszliśmy pod barierką, podążając ledwie widocznym wydeptanym w krzakach i trawie przesmykiem tuż nad przepaścią. Szliśmy pod bezchmurnym niebem pełnym gwiazd i księżycem w pełni. Krzaki zrobiły się nagle bardzo gęste, kalecząc nam twarze, dłonie i inne odsłonięte części ciała.
Za z pozoru nieprzepuszczalną darniną. Kilka metrów dalej. Ujrzeliśmy maleńką polankę, na której w wątłym świetle dogasającego ogniska, mniej więcej siedem śpiworów pochrapywało nierówno. Anka siedziała na samym klifie, oparłszy się plecami o drzewo, którego poplątane korzenie częściowo wisiały nad skarpą. Paliła, wpatrując się w poprzecinaną szarymi grzebieniami fal- czerń morza.
Sebastian podszedł do niej. Położył rękę na ramieniu, którą odepchnęła ze złością. Szymon przypatrywał się temu z dystansu, aż spuścił wzrok i zapalił.
- Wszyscy tutaj śpimy i każdy ma prawo tu wejść- rzekł wreszcie- jednak nie zapraszamy nikogo, kto ma dach nad głową lub bezpieczne schronienie. Dokonaliście dzisiaj dużej rzeczy, poza tym obserwowaliśmy was obu i podczas głosowania nikt nie sprzeciwił się abyście z nami nocowali.
- Jakąś sektę kurwa tworzycie, czy jak- zapytałem obrzydzony.
- Nie- dodał ten z gitarą- ruszyliście w długą drogę. Słyszeliśmy. Od Barcelony dzieli was całe życie. Dojedziecie czy nie, to nieistotne. Jednak każdy kto wyrusza w taką podróż zmienia się, czy tego chce czy nie. My troje jesteśmy najlepszym przykładem. Zostaniecie z nami, jakiś czas, a dowiecie się dlaczego.
- Jakiś czas- powiedziała zimno Anka znad przepaści- przecież ścieżki tych dwóch, to widać gołym okiem, wiodą w poprzek czasu.