Via Appia - Forum

Pełna wersja: Dalej od gwiazd (2)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
2. Twoje imię na ziarenku ryżu

Kilkanaście godzin później nasze tobołki wypadły z pociągu Bratysława- Hel wprost w pył i kurz dworca w Juracie. Odnalazłszy odpowiednio niedrogie pole namiotowe, zapłaciliśmy za tydzień z góry, rozbiliśmy obóz i ruszyliśmy na plażę.
Dzień był ciepły i słoneczny. Na gorącym piasku, niczym krokodyle Nilowe, wylegiwały się stada naoliwionych dobrze cycków. Ciszyliśmy zmysły morską bryzą i szumem fal, dumając nad kondycją świata. Co i rusz podchodziły do nas jakieś dziewczęta z promocjami, zapraszając na imprezy, rozdając ulotki lokali i tym podobne gówna.
Od czasu do czasu Golas namawiał je słowami pełnymi szlachetnej prostoty do sakralnego połączenia dusz poprzez organy płciowe. Chwilowo bez skutku, jednak uśmiechy co niektórych zdawały się sugerować, potrzebę głębokiej ekstazy religijnej.
Wieczorem wróciliśmy do obozu. Wielki, niezastąpiony kucharz- pragmatyk, gotował wieczerzę, marudząc, iż niepotrzebnie roztrwoniliśmy światło dnia na oglądanie się za dupami i cyckami zamiast z marszu przystąpić do interesów.
Skrytykowaliśmy jego chciwość i niezdolność do odpoczynku, argumentując, iż nerwowość jego bierze się z przydługiego okresu abstynencji seksualnej. Następnie gestem nie znoszącym sprzeciwu podałem mu butelkę wina wieloowocowego, co ostatecznie odebrało mu wszelką chęć do dalszych wypowiedzi o tematyce ekonomicznej.
Pole namiotowe było zwyczajnym podwórkiem sporej posesji. Właściciel pozwolił nam korzystać z kuchni i toalet. Oprócz nas rozbity był tam tylko jeden namiot. Wspaniała budowla, przypominająca raczej pałac wzniesiony z płacht i rurek. Właściciel wybył gdzieś i nie mieliśmy możliwości poznać się od razu.
Powrócił tuż przed zmierzchem, niosąc metrowej długości drewnianą skrzynię. Zapoznawszy się zaprosiliśmy go na wieczerzę, poczęstowaliśmy alkoholem, a sprzątnąwszy, wspólnie ruszyliśmy w miasto.
Rafał, okazało się był artystą, rzeźbiarzem. Pochodził spod Krakowa, ukończył tamtejszą ASP. Choć wyglądał na niecałe trzydzieści, miał niemalże dziesięć lat więcej. Był szczupły, nieco niższy ode mnie. Jego krótkie czarne włosy siwiały nieznacznie na skroniach. Szare oczy spoglądały na świat gdzieś z bardzo daleka, a mówiąc, często robił dramatyczne pauzy, jakby poszukiwał właściwych słów, zasępiał się, lub uśmiechał tajemniczo.
- W czym rzeźbisz- zapytał kiedyś Wielki, węsząc chciwie wonie korzyści bijących z posiadania sławnego przyjaciela.
Rafał uśmiechnął się i rzekł:
- W mózgach, rzeźbię w mózgach.
Wyśmialiśmy z Golasem małostkowość Wielkiego, jednak i nas nurtowała dziwna postać, która niechętnie odkrywała karty z talii własnej tajemnicy.
Rafał był człowiekiem nazbyt subtelnej natury aby wyśmiać nasz plan handlu piwem i kawą na plaży. Do naszej opowieści podszedł sceptycznie, choć podziwiał jedność grupy w dążeniu do tego samego celu. Szczerze życzył nam powodzenia. Jego sceptycyzm miał jednak realne podstawy, których my, nie wzięliśmy jakoś pod uwagę. Chodziło mianowicie o Klątwę meteorologów. Cały lipiec bowiem miało padać.
Rankiem zbudził nas deszcz bębniący w plandekę namiotu. Niebo pokryła gruba warstwa nimbo stratusów. Dął wicher. Plaże były puste. Świat na powrót stał się ponurym zaułkiem, z jednym tylko wyjściem.
Trzy dni padało bez przerwy. Rzadkie chwile kiedy słońcu udawało się przełamać ciemności niebios, wykorzystywaliśmy by poszwędać się po okolicy. Dokonawszy dogłębnego rekonesansu miejsc wartych odwiedzania, zalegliśmy pod wiatą z bambusów przy stoliku na ogródku piwnym jednej z otwieranych tu latem knajpek. Sączyliśmy browar wniesiony z sobą, rozlewając go do knajpianych kufli. Fundusze topniały nam z prędkością dźwięku. Nastroje były złe.
Znudzeni, powędrowaliśmy w stronę morza, starając się w huku fal znaleźć odpowiedź, wygrzebać ją z piasku, lub ukraść spod hotelu w którym mieszkał prezydent.
Nie było jej tam.
Powlekliśmy więc nogi w odwrotnym kierunku, w stronę zatoki. Licząc na cud, olśnienie lub cokolwiek. I wtedy właśnie cud się zdarzył.
Rafał siedział na murku grzebiąc w czymś między palcami. Drewniana skrzynka jaką nosił za sobą stała teraz rozłożona na drewnianych nogach, a wewnątrz szufladki tkwiły dziesiątki maleńkich buteleczek, rzemyków, długopisów i kilka strzykawek z przezroczystą gęstą cieczą. Para starszych ludzi zapłaciła mu jakieś pieniądze, podziękowała i odeszła. Przywitaliśmy się.
- Wy jeszcze tutaj, zdawało mi się, że wyjeżdżacie- zagaił ten Który Rzeźbił w Mózgach.
- Nie bardzo mamy jak pokazać sie bez kasy, to długa historia.
- Rozumiem, ale z waszej sytuacji płynie nauka moralna, aby na przyszłość częściej oglądać prognozy pogody. Dla mnie Z reszta też, ledwo zarabiam na pole namiotowe, żarcie i jakiś alkohol od czasu do czasu kiedy tak leje.
- Co właściwie robisz? Prowadzisz polową wytwórnię heroiny- zapytał Golas wskazując na liczne strzykawki ułożone w sztaludze.
Rafał nie silił się z odpowiedzią. Wręczył za to każdemu z nas po wisiorku. Na cienkim rzemyku wisiał flakonik wypełniony przezroczystą cieczą. Wewnątrz flakonika pływało ziarenko ryżu na którym dobrze widoczne wypisane było imię.
Ania.
- Szkiełko i olej stanowią naturalną soczewkę, dzięki czemu ziarenko w środku jest znacznie lepiej widoczne- wyjaśnił Rafał dumny ze swego wynalazku.
- Niezłe kurwa, ale kto to kupi?
- Zdziwilibyście się, dawniej zarabiałem na tym po trzy tysiące złotych dziennie.
Ciężko wyrazić zdziwienie jakie odmalowało się wtedy na naszych obliczach.
- Teraz jest znacznie gorzej. Najwięcej jednego dnia udało mi sie zarobić 600 złotych, co i tak stanowi nienajgorszy rezultat.
- Robisz je na miejscu?
- Jasne to proste jak drut, trwa pięć minut, kasuję kaskę i idę na browara. Zrobić wam po jednym- zapytał otwierając sobie puszkę piwa z sykiem.
- Nie, dzięki, ledwo stać nas na to- rzekłem, odbierając mu piwo i pozbawiając puszkę połowy zawartości- nie wspominając nawet o reszcie nadmorskich przyjemności. Tak w ogóle to robimy dzisiaj grilla na polu namiotowym. Wpadnij, pośmiejemy się, napijemy, jutro chyba jedziemy do Gdańska nająć się do jakiejś pracy, albo chuj wie co.
- W razie czego ukradniemy riksze i będziemy wozić tłuściochów po Sopocie- dodał Golas poważnie.
Rafał skrzywił się jak po occie.
- Panowie, pogadamy wieczorem. Rozczarowujecie mnie. Praca jest dobra dla ludzi ambitnych, a wy mi jakoś na takich nie wyglądacie.
Późną nocą siedzieliśmy przy ognisku. Radyjko Golasa nadawało Reggae. Syciliśmy żołądki kiełbaskami, flądrami nabytymi rankiem od rybaków i chlebem. Ryby zwłaszcza, były znakomite, choć Wielki upierał się, że Flądra jest rybą plugawą, gdyż pływa po dnie i żre gówna innych wodnych stworzeń. Jednak przyprawił ją tak mocno, że żadnym gównem czuć nie było.
Po którejś z kolei flaszce, Rafał, wzruszony naszą przyjaźnią i szczodrością, pomimo, że nikczemny los wciąż krzyżował nasze szyki; Postanowił.
- Panowie, mam dla was propozycję. Odstąpię wam mój interes z ryżem na procent. Daję wam sztalugę, flakoniki, rzemyki i cały ten interes, za sześćdziesiąt procent od ośmiu złotych za jeden wisiorek. Reszta jest wasza. Będę wam wyliczał wisiorki, a wieczorami będziemy się rozliczać. Jest tylko jedno ale, musicie kupić sobie rapidograf, ja mam tylko dwa, które mają dla mnie wartość sentymentalną, poza tym to niezwykle delikatne przyrządy, ciężko je dostać i trochę kosztują.
- Jaki znów rapidograf- zapytał Wielki.
- Ten cieniutki pisak kreślarski, czym myślisz piszę na ryżu, rylcem, markerem?
- Będą w Gdańsku- uciąłem
- Powinny, postarajcie się o najcieńszy, najlepiej 0.01 innymi ciężko coś napisać.
- Coś mi się zdaje, że dobiliśmy targu rzeźbiarzu.
- Dobrze, zastanówcie się do jutra czy wam się opłaci inwestować aby inwestować w interes na taki procent. Rano pokażę wam jak to sie robi, i zobaczymy co dalej.
- Jeśli nawet uda nam się kupić ten rapi... cośtam i zaczniemy sprzedawać dla ciebie ryż, skąd wiesz, że nie zrobimy cię w chuja?
Rafał przyglądał mi się czas jakiś.
- Nazwij to przeczuciem.

Następnego dnia zrzuciliśmy się z pozostałych kosztowności. Wielki otrzymawszy szczegółowe instrukcje udał się autostopem do Gdańska po rapidograf. Ja nająłem się na zmywak w jednej z knajp, żeby opłacić nam pole namiotowe na kolejnych kilka dni, a Golas usiadł z radyjkiem na deptaku, wykaligrafował na jakimś kartonie:
„Piwko? Owszem”
I tak tam sobie siedział rozmyślając nad rzeczami ważkimi bądź błahymi, aż policja zabrała go z sobą.
Wieczorem spotkaliśmy się na deptaku celem ustalenia planu działań na najbliższą przyszłość. Ja dostałem z knajpy około 70 złotych, dodatkowo wszedłem w posiadanie wystygłej pizzy pepperoni oraz napoczętej butelki wytrawnego wina, Wielki nabył rapidograf, a drogę powrotną z Gdańska odbył Harleyem Davidsonem, co wspominał bardzo często z wielkim rozrzewnieniem.
Golas sobie tylko znanym sposobem zdobył pół litra wódki Żołądkowej Gorzkiej.
Nieco później ustaliliśmy warunki umowy z Rafałem i radzi z dobrze rokującej współpracy rozpoczęliśmy ucztę.
Po jakimś czasie dołączyły do nas pewne młode damy, za którymi nadeszli młodzi osobnicy. Rafał wdawszy się z osobliwymi młodzieńcami w pełną powagi dysputę, krzyczał głośno, że Krzysztof Varga to gówno jad i grafoman, a oni pojęcia o sztuce nie mają. W końcu rozsierdzony zatwardziałością poglądów młodych ludzi, wspaniałym wymachem zrzucił sandały ze stóp swoich wykrzykując;
- Capoeira skurwysyny!!!
i począł ścigać ich bosy po deptaku, a Wielki, z twarzą całkowicie czerwoną od alkoholu pobiegł za nimi. Popatrzyliśmy po sobie z Golasem i również udaliśmy się w tamtą stronę czyniąc hałas i miotając klątwy jak w średniowiecznym boju, jednak, dobiwszy do zaułka, zdyszani zawróciliśmy z powrotem na ławkę. Obawiając się aby podczas naszej nieobecności wrodzona nikczemność nie opanowała niewieścich serc, co mogłoby skutkować zrabowaniem naszego alkoholu.
Po kilku minutach Rafał z Wielkim powrócili z bitwy, która nie odbyła się ze względów wydolnościowych. Młodzi ludzie zniknęli w ciemności oddalając się w sobie tylko znanym kierunku, pozostawiając nam jednak na pocieszenie siatkę pełną szampana i owe niewiasty.
Przenieśliśmy się wszyscy na plażę, gdzie pijani, przy rozpalonym ognisku skonsumowaliśmy i alkohol i słodkie owoce pożądania. Jednak nasze rządze pozostawały dalekie od zaspokojenia, kiedy niewiasty spały już na piasku, wobec czego Rafał wyjął markera, postanawiając sprawić wykwintny żart towarzyski i domalował im wszystkim wąsy, brody i okulary na twarzach.
- I tak jutro wracają do domu- stwierdził Golas, aby rozwiać nasze wątpliwości.
- Poza tym poranek pełen zdziwienia jest więcej wart niż samotna noc- dodałem filozoficznie, a Wielki spytał się, czyje to słowa.
- Czyje by te słowa nie były, założę się, że te dziwki rano będą raczej innego zdania- stwierdził Rafał z lodowatym uśmiechem.
Rankiem Rafał nauczył nas jak pisać na ryżu i tworzyć wisiorki. Poinstruował gdzie i jak stanąć aby przyciągać jak najwięcej klientów. Uznawszy nasze zdolności za wystarczające posłał nas w bój. Pierwszego dnia zarobiliśmy około 200 złtotych, następnego podobnie i tak to trwało tydzień lub dwa, aż wzeszło słońce i Golas zajął się handlem piwem i kawą na plaży, a ja z wielkim na zmianę pomagaliśmy mu, bądź pisaliśmy na ryżu. W sumie wszyscy byli zadowoleni, stać nas było na alkohol, papierosy i żarcie, jednak w nasze serca powoli wkradał się niepokój. Barcelona nie zbliżała się do nas ani na milimetr. Co prawda uzbierałem około 300 zł na własna kupkę, a Wielki mając wrodzony zmysł ekonomiczny zapewne dwa razy tyle, jednak naszym celem nadrzędnym był wyjazd do Katalonii, gdzie w cieniu palm i woni drzewek pomarańczowych wiedlibyśmy życie błogie, szczęśliwe i pozbawione wszelkich trosk materialnych.
Któregoś dnia zebrawszy posiedzenie ustaliliśmy, że na jakiś czas zmuszeni będziemy się rozstać. Postanowiliśmy wystawić dwa stoiska z ryżem. Jedno w Juracie, drugie w Jastrzębiej Górze, gdzie jak nam mówiono jest wiele znakomitych miejsc do spania na krzywy ryj. Za które nic nie trzeba by płacić. Wielki pozostał w Juracie, gdzie wdał się w romans z pewną niewiastą fabrykującą tatuaże z henny. Ja wyruszyłem w drogę, a Golas będący wszak wizjonerem i odkrywcą postanowił ruszyć ze mną.