Via Appia - Forum

Pełna wersja: Dalej od gwiazd (1)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.





Dalej od Gwiazd

















Miguel Piñero

There are things that never change
And we are not one of them my dear,
Trouble with our love is here
The trouble with our love is around
When you can't look me in the eye, and lie
When you run so far away,
That you forget where to go back ...
Now, you are what you never want to be,
Go ahead, blame me ...
There are things that never change
Now we are two strangers with a past
And a future, that ain't going to last
And that is a trouble with our love,
Last night we saw things like we never did,
We both went our way, and hid ...












1. Piwo i kawa

Był początek lata. Noce stały się ciepłe. Każdego wieczora tysiące ławek pachniało marihuaną. Tysiące pustych puszek i butelek lądowały w krzakach lub rozbijały się o chodniki pokonane własna pustką.
Tysiące łez, jedna za drugą spływały co wieczór po policzkach mej matki. Niezależne od wszystkiego, samotne w wędrówce przez noc.
Tysiące wieśniaków podjeżdżało Bombie pod okna, trąbiąc i krzycząc plugastwa, wyznania miłosne, lub wszystko razem, tylko w różnej kolejności.
Tysiące żuli spało już twardo chrapiąc na pohybel wszystkiemu, aby nazajutrz od szóstej rano z tą samą pogardą wystawać przed sklepem marnując tysięczną okazję na śmierć.
Cztery tysiące pięćsetny raz wracałem do domu o czwartej rano. Szedłem po śladach własnego cienia, gdyż właśnie zgubiłem swój cień. Albo sam gdzieś sobie poszedł, nie wiem, może miał dość i to on zgubił mnie.
Był początek lata. Zdałem maturę, a właściciel gazety w której pracowałem powędrował do więzienia wskutek źle wykonanych malwersacji finansowych. Po jakimś czasie wydostał się stamtąd za pomocą łapówki, aby schronić się w domu dla wariatów i tabuny Chopinów zabawiały go co noc.
Moje miejsce pracy odeszło w niebyt więc dorabiałem paserstwem, wiodąc żywot pełen alkoholu, hulanek i romantyzmu wieczornego. Wobec czego, co jakiś czas udawałem się w celach poznawczych na spoczynek do życzliwej przystani lokalnej izby wytrzeźwień.
Snułem się z przyjaciółmi po rynku, parkach, monopolowych a miliony komarów gryzły nas co noc.
Za nami zawsze snuła się policja, szukając tylko okazji do wlepienia mandatu lub zamknięcia kogoś na izbie wytrzeźwień za przeklinanie, picie, zakłócanie ciszy nocnej i cokolwiek tylko sie dało.
Którejś nocy gdy konsumowaliśmy tanie wina wieloowocowe wewnątrz parku. Na naszej własnej ławce pod gwiazdami, gdzie nie dojeżdżał żaden patrol ani para zakochanych. Lotny umysł Golasa- wizjonera i odkrywcy wymyślił, by udać się nad morze. Gdzie korzystając z wrodzonych talentów, rozpocząć handel piwem i kawą na plaży.
W miarę ubywania wina z butelek. Wizja ta wydawała się coraz bliższą spełnienia, a zuchwały plan podboju polskich plaż rozrósł się na mapie, aż do plaż Barcelony.
Podłóg dokładnych obliczeń Wielkiego, już po miesiącu znojnego handlu na krajowym rynku, stać by nas było na wyjazd do Hiszpanii, gdzie równie dobrze można by, trudniąc się tym samym procederem konsumować słodkie owoce triumfu umysłu nad niegodziwością losu, w cieniu palm, woni drzewek pomarańczowych i bliskości ciemnookich, cienko kostnych niewiast.
Za miejsce pierwszej fazy desantu piwno- kawowego jednogłośnie obraliśmy Juratę. Zgodnie konstatując, iż realna siła naszej bazy ekonomicznej jest tak wątła, że najtrafniej będzie posłużyć się sprytem. Do cna wykorzystać lenistwo i alkoholizm polskich elit polityczno kulturalnych, tam zazwyczaj rezydujących podczas ciepłych, wakacyjnych miesięcy.
- Piwo i kawa, do chuja Wacława!
Wrzasnął Golas, rozbijając pustą już butelkę wina wieloowocowego o poniemiecki chodnik.
- Piwo i kawa do chuja Wacława!!!
Zawtórowaliśmy z Wielkim czyniąc to samo z naszymi, równie pustymi już butelkami.
Zachwyceni odkryciem poczuliśmy jednak senność i poczęliśmy kierować się w stronę domostw, celem zdążenia przed świtem. Po drodze żołądek Golasa, zniechęcony przedwczesnym końcem konsumpcji zaprotestował. Byliśmy już niemalże na rynku, gdy protest stał się tak natarczywy i stanowczy, że z pięścią wbitą w odbytnicę nasz przyjaciel, wizjoner i odkrywca Golas, porwał z chodnika plastikową torbę by na palcach pomknąć w stronę najbliższej cuchnącej kotami bramy. Czas jakiś to trwało, po czym usłyszeliśmy z ciemności złowieszcze:
- Macie jakiś papier?
Nie mieliśmy. Jednak tutejsze ulice. Przebogate w rozmaite wykorzystane i porzucone osiągnięcia cywilizacyjne dostarczyły najnowsze wydanie Tygodnika Ziębickiego. Wielki oderwał tylko kronikę kryminalną i dostarczył makulaturę Golasowi.
- Patrz, tu piszą, że złapano rowerzystę, który miał 4.5 promila we krwi. To ponoć rekord Polski tego lata.
- Podejrzewam, że w poprzednią sobotę mielibyśmy więcej, jakby przyszło dmuchać. Coś jeszcze?
- Jakiś człowiek obrabował kiosk, ale został schwytany.
- Ktoś go wydał?
- Nie, piszą, że niejaki Roman. K lat 15, przechadzając się dzień po napadzie obok kiosku, usiłował zrabować dowód w sprawie znajdujący się na miejscu przestępstwa. Dowód stanowił młotek porzucony tam przez złodzieja. Romana schwytano kiedy próbował oddalić się z młotkiem. W końcu sam przyznał się do wszystkiego, stwierdzając, że wrócił obawiając się o zdrowie w razie zagubienia młotka należącego do jego ojca...
Golas wyszedł z bramy, trzymając plastikową torbę zawiązaną na podwójny węzeł.
- Wypierdol to świństwo- zawołaliśmy zgorszeni. On jednak pozostał głuchy na nasze argumenty. Mrugnął tylko z szelmowskim uśmiechem mówiąc:
- Zaczekajcie, zaczekajcie.
Nie uszliśmy dziesięciu metrów gdy zatrzymał nas patrol.
- Co tam niesiecie- zapytał policjant świecąc nam latarką prosto w oczy.
- Gówno- odparł trzeźwo Golas.
- A pałą chcesz- zapytał zdenerwowany gliniarz wysiadając z Forda Transita.
- Ale on poważnie mówi- dodałem- sraczki dostał od hot dogów, a że nie godzi się jak psy, na chodniki srać to do torby zawinął i szukamy śmietnika teraz...
- Rozwiązywać to ale już- wrzasnął policjant wyszarpując Golasowi torbę z ręki. Rozwiązał supeł, a odór uderzył i w nas choć staliśmy o dwa metry od niego.
- Ja pierdolę... zabierać to!... do śmieci wyrzucić... i do domu bo na izbę pozabieram...
Kiedy odjechali porzuciliśmy gówno pod ścianą i ukontentowani dobrze zapowiadającą się przygodą, rozeszliśmy się każdy w swoją stronę.
Nadchodzące dni stanowiły katorgę pozyskiwania funduszy. Niezbędnych do nabycia biletów pociągowych, kilku piw, oraz kawy, cukru, plastikowych kubków i innych niezbędnych utensyliów gastronomicznych.
Wielki odkrył u matki dwie wspaniałe lodówki plażowe, kilka termosów i pół namiotu. Następnie odbył masę rozmów ze znajomymi, podczas których roztaczając wizję natychmiastowego wzbogacenia się nad morzem, żądał pożyczek w dowód przyjaźni.
Golas, wizjoner i odkrywca, zdobył sobie tylko wiadomym sposobem pięcioosobowy namiot, świecące radyjko na kasety, kilka taśm Reage oraz kilkaset złotych.
Ja natomiast sprzedałem trzem osobom ten sam CD player, dwa razy starą wieżę i raz uczciwie, choć zdobyty przez znajomego prostym sposobem rabunku rower. Wartość fantów sięgała 500 złotych, co wprawiło mnie w znakomity humor, jak zwykle kiedy udawało mi się dokonać transakcji, udanej tylko dla mnie.
Dokonawszy przeglądu zgromadzonych w tak krótkim czasie dóbr i funduszy. Zachwyceni efektem i maksymalnie zdeterminowani wizją nadciągającego dobrobytu udaliśmy się do baru z Bilardem aby posilić się na noc przed wyjazdem skromnym poczęstunkiem.
Bar był niewielki i ciemny. Kilka kanap, stolików, jeden stół bilardowy. Piwo, wódka i trzy rodzaje soków. Lokal był tyleż legendarny co niecierpiany przez niektórych. My wychowaliśmy się tam, a okrągłego barmana z wejrzeniem erotomana sadysty nazywaliśmy Uncle Bens. Dawniej stało tam kilka automatów do gier komputerowych, w tym niezapomniany hologram. Nigdzie więcej na świecie hologramu nie widziałem. W połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy dorastaliśmy, był to prawdziwy rarytas. Jednak tyle lat minęło, że czasem zastanawiam się, czy istniał on naprawdę.
Siedzieliśmy we trójkę. Golas, wizjoner i odkrywca o ciemnej karnacji, czarnych kręconych włosach i niebieskich oczach, które zdobyły mu wspólnie niejedną niewiastę, a zamiłowanie do wódki ją dla równowagi odbiło. Był najzabawniejszym człowiekiem jakiego znałem, a jeśli nie to na pewno najbardziej beztroskim.
Wielki z kolei, będąc naturalnym materialistą- pragmatykiem, miał około metra siedemdziesiąt wzrostu, skrzekliwy głos i zawsze kiedy popił twarz jego robiła się czerwona niczym jajca Winetou.
No i ja, z moim długim krzywym nosem, posępnym wejrzeniem i wątrobą starego żula.
- Chłopcy, ja was tu widzę z powrotem za góra dwa tygodnie, co ja gadam, znając was przepijecie wszystko w tydzień i w następny piątek robimy imprezę powrotną- rzekł Uncle Bens, już za nami tęskniąc.
- Nic z tego, zapożyczyłem się u wszystkich kumpli, bez kasy nie wracam- odparł Wielki.
- Ja tym bardziej sprzedałem kilku wieśniakom ten sam CD player i tę samą wieżę, która zresztą je kasety i nie czyta CD. Na czas jakiś muszę się oddalić, aż panowie ułożą sprawy między sobą- odparłem popijając piwo.
- A ja bym chciał, żeby jakaś fajna dupa mi zrobiła loda- dodał Golas filozoficznie.
Nagle drzwi rozwarły się ze słowiańskim skrzypnięciem, aby wpuścić do wnętrza smugę popołudniowego światła, która zabarwiła dymy z papierosów na niebiesko, zatańczyła na ścianie, aby zniknąć za drzwiami w półmroku lokalu, objawiając dwie niewiasty.
Niczym Jin i Jang. Weszły Bomba z Anitą. Jedna młoda, jasnowłosa, o maślanym spojrzeniu, wąskich biodrach i niewielkich piersiach. Druga starsza, dobiegająca trzydziestki, o ciemnej cerze, długich czarnych włosach i uroczo falującym biuście.
Podeszły, przywitały się i usiadły obok nas na wysokich barowych stołkach zamówiwszy piwo z sokiem imbirowym.
Golas stojący za Bombą czynił plugawe gesty. Ja poczęstowałem starszą papierosem.
- Co to za fajki- zapytała patrząc mi głęboko w oczy, kiedy podawałem ognia.
- Chesterfieldy- odparłem.
- Co? Czeski film?
- Uncle Bens, nalej nam wszystkim po setce- krzyknąłem.

W kilka godzin później oblicze Wielkiego było już czerwone niczym gasnąca gwiazda. Spadł ze stołka, podniósł się, zatoczywszy szeroki łuk dobił do ściany, gdzie wyjąwszy kutasa, oddał mocz i ku drzwiom kroki swe skierował.
Uncle Bens obserwując to z łaskawą życzliwością, pokiwał tylko głową, po czym dobywszy mopa, starł kałużę.
- Wielki ma już dość- zauważył.
Tymczasem Golas prawił komplementy bombie, jak to miał w zwyczaju, wizjonerskie, odkrywcze i subtelne niczym papier ścierny na łonie ladacznicy o poranku.
- ... masz suty miodowe jak cipka mojej babci...
- Ale ja poważnie mówię, nie chciałbyś gdzieś pójść...
- Jasne wyruchać dziadka i zjeść gówno z jego dupy...
- Ale- tu ściszyła głos, delikatnie kładąc mu dłoń na kolanie z zalotnym uśmiechem- ja dla ciebie wszystko zrobię.
- Taaaa? A zrobisz mi loda?
Wyszli chwilę później nie wdając sie w zbędne wyjaśnienia.
Ta starsza siedziała obok mnie, opowiadając coś o dzieciach swoich, bracie chwilowo będącym na państwowym wikcie i Bóg jeden wie czym jeszcze, a czego mózg mój nie nadążał rejestrować.
Przeprosiłem ją, wstałem i odszedłem do kloaki. Koedukacyjna toaleta znajdowała się w podwórku. Szarpnąwszy za klamkę, ujrzałem Golasa, opartego plecami o ścianę, ze spuszczonymi do kolan spodniami i głową dyndającą jakoś dziwnie z tyłu. Chwiał się trzymając jedną ręką zlewu, drugą trzymając jasną głowę Bomby robiącej mu loda.
Stałem tak patrząc czas jakiś, a żadne z nich nie zauważało mnie.
- Eeee Bomba, wszystko z nim w porządku- zapytałem, gdyż właśnie obudził się we mnie humanista.
Ona nie odpowiedziała nic, wzdychając tylko głośniej.
Zamknąłem drzwi, rad, iż jest jeszcze miłość na tym świecie. Prawdziwa i czysta, nie znająca przeszkód w swej wędrówce do gwiazd. Uczucie tak silne i nieprzeniknione, iż potrafiło w ich sercach zmienić wychodek w sypialnię z łożem z sycylijskiego drewna, i tak rozmyślając wydobyłem swego fiuta celem oddania moczu na ścianę kamienicy, gdy z niebios doszedł mnie głos, życzliwy i ciepły, choć pełen ojcowskiej nagany.
- Nie lej mi pod oknem głupi skurwysynu.
Wróciłem więc do środka, skręcając czas jakiś fiuta między nogami. W obawie, iż kolejny klient sikający na bar jednego wieczora mógłby nabawić umysł Uncle Bensa trwałego urazu. Po chwili, Bomba wprowadziła Golasa, nieprzytomnego ze szczęścia i rozkoszy. Być może też, szczęśliwego promilami, jakie łagodnymi falami kołysały jego światem i przestrzenią.
Pobiegłem do kibla i dłuższą chwilę tworząc szczohem niezapomniane dzieła postmodernistyczne na ścianach i podłodze, kiwałem się w tył i w przód. Szczęśliwy widmem nadciągającej podróży. Radowałem serce pędzącym czasem, ostatnimi kilkunastoma godzinami jakie pozostały nam do opuszczenia tego miejsca i życia i wszystkiego co kochałem najbardziej, nienawidząc zarazem do ostatniej kropli krwi.
Bo byłem wtedy bardzo młody i nie wiedziałem jeszcze, że świat choć dosyć różnorodny, jest mały i tak na prawdę nawet jeśli uda się dokądś uciec, to jeszcze trzeba umieć tam wytrzymać.
Kiedy ostatnie serie szczyn rozbijały się o porcelanę, owionęła mnie słodka, mdląca bryza damskich perfum. Czyjaś dłoń ujęła mnie za jaja, czyjś język zatańczył mi na szyi, a gorący oddech oderwał ostatnie resztki snu.
Odwracając się napotkałem usta i język wijący się wężowymi ruchami i ciepłe, wielkie cycki pod cienką bluzką. Przywarliśmy z Anitą do ściany. Ona masowała wprawnie moją lagę podczas gdy ja zdjąłem jej bluzkę i delikatnie, acz stanowczo chwyciwszy za głowę skierowałem w dół. Nie posiadając prezesów, w obawie, przed tym co mogło drzemać w jej wnętrzu posuwałem ją w paszczę aż zaczęła rzęzić i krztusić się. Nagle zaczęła wstawać, podczas gdy ja za wszelką cenę usiłowałem ją zatrzymać na kolanach. To było trochę jak próba utrzymania piłki pod wodą, kiedy puścić, ta sama zaraz wyskoczy na powierzchnię.
Jak mówiłem nie mieliśmy prezesów co komplikowało sprawę. Czas jakiś siłowaliśmy się tak.
W dół i w górę
W pewnym momencie humanista w moim sercu dał za wygraną i odjąłem dłonie. Wtedy ona pionowo wystrzeliła do góry i jedynie wrodzony refleks uchronił mnie przed pawiem, jaki z pluskiem wylądował na kafelkach.
Anita czas jakiś klęczała nad sraczem, a ja trzymałem jej włosy z tyłu głowy. Chuj zupełnie mi już opadł więc schowałem go na jutro. Kiedy skończyła oddałem jej koszulkę, którą mylnie biorąc za ręcznik wytarła twarz z pawia.
- Wszystko gra- zapytałem
- Daj mi chwilę, zaraz wyjdę- powiedziała wydobywając z trzewi kolejną serię wódki i ogórków.
- To na razie- rzekłem zamykając drzwi.
Golasa ani Bomby nie było już w barze.
- Wzięła go pod ramię i poszli gdzieś sobie- wyjaśnił Uncle Bens- a co z Anitą?
- Jest twoja, zaraz wróci- rzuciłem wychodząc- właśnie mi wyjaśniła, że jak człowiek młody i napalony to przejebane jest.
Kilka metrów dalej, stojąc w pomarańczowym kręgu światłą, jakie malowały na chodnikach uliczne lampy starałem się odnaleźć swój cień u stóp. Nie było go tam. Zastanawiając się dokąd sukinsyn mógł powędrować, ruszyłem dalej, zamyślony nad kondycją własnego, nieobecnego cienia kroczyłem chwiejnie przez puste ulice, aż urwał mi się film i zniknąłem w ciemności.
Następnej nocy staliśmy we trzech na dworcu kolejowym. Wszyscy na potężnym kacu, choć nie dawaliśmy tego poznać po sobie. Nabywszy niezbędne spirytualia, wypatrywaliśmy pociągu. Niczym trójka nocnych upiorów oczekująca na transport do innego świata. Z dwoma plażowymi lodówkami, śpiworami w plecakach, półtora namiotem i radyjkiem grającym tylko reagge i punk rocka. W końcu stalowy wąż nadjechał z hukiem w chmurze pyłu, dosiedliśmy go w ciemności, bezczelnie, jak ludzie nie mający nic do stracenia, bo już dawno umarł w nas lęk.