Via Appia - Forum

Pełna wersja: Blokowiska
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Jechała nagrzanym od słońca autobusem, myśląc o tym co będzie robić, kiedy wróci do domu. Ale tak naprawdę, wcale nie chciało jej się wracać. W głowie miała pełno pięknych ulotnych planów na przyszłość, planów do ucieczki do lepszego świata. Ten świat składał się z wysłaną białym piaskiem plażą, lazurowym ciepłym morzem, rozgwieżdżonym do białości niebem oraz egzotycznymi, kolorowymi rybkami, bawiącymi się po taflą wody. Niestety jej wyimaginowany świat był zbyt daleko. Autobus spał na światłach; spojrzała przez szybę i zobaczyła, białego staruszka w zielonym Oplu, a na siedzeniu pasażera, kundla, równie białego jak jego właściciel. Uśmiechnęła się do niego przyjacielsko, jednak ten odwrócił głowę i zaczął mówić coś do psa. Słońce niewyobrażalnie grzało ją w lewe ramię i nie myślała o niczym innym jak wydostaniu się z metalowej puszki. Nie mogła patrzeć na te wszystkie, wrogie spojrzenia, rzucane przez pasażerów; chociaż ona sama też nie tryskała optymizmem. Wydawało jej się, że ten dzień będzie wyjątkowy, niestety większe prawdopodobieństwo, było takie, że ten dzień będzie dokładnie taki sam jak każdy. A może jeszcze gorszy. Nie miała chęci wracać do domu, ale dobrze wiedziała, że jak tylko zobaczy swój przystanek wysiądzie aby jak najszybciej dostać się na jedenaste piętro. Rzuciła wzrokiem przez okno i zobaczyła znane jej od dwunastu lat, budynki. Pierwszy przystanek. Drugi. Wysiadka.
Podniosła się z nagrzanego miejsca i zeskoczyła na betonowy chodnik. Grupka ludzi, wpychała się w ostatnie wejście, zapominając o tym aby kogokolwiek przepuścić. Skręciła w boczną uliczkę, szła powolnym krokiem ze wzrokiem wbitym w zielony trawnik, aby nie patrzeć na budynki mieszkalne. Plecak niemiłosiernie, obciążał jej plecy – a winne były temu podręczniki szkolne, które nauczyciele, kazali jej nosić. Spojrzała na zeżarte do rdzy huśtawki, na których bawiło się dwóch gówniarzy, w brudnych spodniach i wytartych koszulkach. Krzyczały niewyobrażalnie, więc założyła kaptur, który i tak nie uchronił jej od piskliwych wrzasków tylko sprawił, że było jej jeszcze bardziej gorąco. Weszła na klatkę, po której roznosił się zapach smażonej ryby na grubym oleju. Wpełzła z niechęcią do pomazanej markerami windy zakochanych i wcisnęła wytarty guzik. Drzwi się otworzyły; podeszła do ciemnych drzwi na, których odznaczał się plastikowy numer 264. Nacisnęła klamkę – zamknięte. Już sięgnęła do tylnej kieszeni plecaka, kiedy usłyszała dźwięk przekręcanych kluczy. Otworzył jej, zaspany ojciec, który najwyraźniej wrócił z nocnej zmiany. Spojrzał na nią niebieskimi oczami i poszedł do kuchni. Zdjęła buty, ruszyła do swojego pokoju, zdejmując w tym czasie kaptur. Odłożyła plecak, pod biurko, zaraz potem, poczuła małe łapki, które objęły jej całe nogi.
- Patrycja! – powiedział – Gdzie ty byłaś tak długo? Nie miałem z kim rysować przez całe popołudnie, i w dodatku..
- Fabrycy, Fabrycy – powtórzyła - Proszę daj mi trochę spokoju, przed chwilą wróciłam, potem porysujemy, a nawet pójdziemy na spacer. Tylko na razie, proszę wyjdź – powiedziała, wypychając delikatnie młodszego brata za drzwi. Malec z rozczarowaniem stał jeszcze trochę pod drzwiami, ale chwilę później, poszedł na balkon oglądać swoje koniki polne.
Fabrycy miał dziewięć lat, był chłopcem, który posiadał zbyt dużą wyobraźnię jak na dziecko wychowywane w szarych blokach nie dających, żadnych perspektyw na obiecującą przyszłość. Patrycja w jego wieku była dokładnie taka sama, marzycielka z głową zatopioną w biało różowych obłokach, ale kiedy tylko poszła do gimnazjum, zrozumiała, że nawet najbardziej wybujała wyobraźnia nie ukryje niewesołej rzeczywistości. Miała jednak nadzieje, że Fabrycy trochę dłużej potrwa w tym stanie nieświadomości. Chłopiec miał szczupła sylwetkę, ale za to miał bardzo krótkie i trochę za pulchne rączki jak na jego wątłą postawę, jednak ojciec twierdził, że jak był w jego wieku był dokładnie taki sam i z tego wyrośnie. Z jego twarzy najbardziej rzucały się puszyste policzki, które często nawet od niewielkiego wysiłku robiły się czerwone. O dziwo jego włosy były czarne jak krecie futerko, opadały na jego blade czoło zakrywając ciemne brwi, pomimo, że zarówno siostra jak i ojciec mieli włosy koloru zboża. Gdy Fabrycy pytał siostry dlaczego tak jest, mówiła mu, że to przez mamę gdyż ona miała kruczoczarne włosy, chociaż tak naprawdę wcale jej nie pamiętała. A wszystkie zdjęcia jakie się zachowały były czarno białe a z nich niełatwo było odczytać cokolwiek. Jego oczy były szare i błyszczące jak niebo po deszczu, Patrycja miała identyczne, dlatego wystarczyło spojrzeć im w oczy i od razu można było się zorientować, iż są rodzeństwem. Te oczy dwa razy wypatrzyły pożar na pobliskich polanach. Uwielbiał śpiewać na głos w każdym miejscu, w autobusie, w szkole, jak z niej wracał, ludzie patrzyli na niego ze współczuciem twierdząc, że chłopiec zapewne jest chory - reakcja ludzi zawsze bardzo go bawiła. Kiedy Fabrycy nie śpiewał, zajmował się swoją kolekcją koników polnych, które ustawiał na parapecie, zawsze z niesamowitą pasją opowiadał Żabie gdy przychodził do nich w odwiedziny o każdym z nich. Fabrycy był naprawdę bystrym chłopcem.
Patrycja wspięła się na swoje piętrowe IKEI-owskie łóżko i zatopiła wzrok w blady sufit. Chciałabym się znaleźć gdzie indziej, po prostu rzucić tą całą szkołę, którą nazywają placówką dobroci. Zmienić wszystko czyli samą siebie. Znaleźć wreszcie miejsce w którym będę zawsze szczęśliwa. Mam dość tej całej rutyny – rutyny dnia codziennego. Tylko to już nigdy się nie zmieni, zawsze będzie tak jak jest. W mordę. Przecież swojego życia nie można zmienić tak jednego dnia. Do tego potrzebna jest jeszcze druga osoba. Inaczej nic z tego.
Wyciągnęła blok rysunkowy, zza poduszki, włożyła kaptur, naciągnęła słuchawki na uszy. Zaczęła przeglądać swoje szkice, na tanim szarym papierze. Ołówek dominował na każdym krajobrazie: morza, gór, czy też polany z drzewkami o cienkich pniach. Nagle natknęła się, na kolorowe malunki, które totalnie nie zgadzały się, z harmonią arcydzieła.
- Fabrycy! – wrzasnęła, zeskakując z łóżka.

Siedziała na pomazanym murze, swobodnie machając nogami, które uwięzione były w przetartych zielonych trampkach. Widok rozciągał się na szare bloki, na tle niebieskiego nieba, a na przeciwko na zardzewiałych drabinkach bawił się Fabrycy, zwieszając się co jakiś czas jak małpka, śpiewając przy tym wesołe piosenki z podstawówki. Wsłuchiwała się w piszczący głos brata, klaszcząc do rytmu na swoich kolanach.
- Patrycja! – wołał, delikatny głos zza muru.
- Co?! – odkrzyknęła.
- Jesteś? – spytał nieco ciszej.
- No jestem! – odpowiedziała – Siedzę na murze, jak najbardziej od prawej strony budynków.
Nie czekała długo. W pewnym momencie, zwinnym skokiem usiadł obok niej chłopak z jasną blond czupryną, kocimi zielonymi oczami, spiczastym jak chochlik drobnym nosem i z nieco dziecinną urodą. Przewiesił nogi przez murek, machając identycznymi trampkami jakie miała Patrycja. Żaba, był jej przyjacielem od trzeciej klasy podstawówki.
Poznali się na boisku szkolnym, to była przerwa obiadowa, wszystkie dzieciaki biegały po placu, wrzeszcząc i piszcząc, zabierając sobie nawzajem kasztany, które znajdowały pod drzewami. Patrycja siedziała w swoich zielonych spodniach, z dłońmi upapranymi kolorową kredą, malując na betonie drzewa, oraz sylwetki dzieci. Żaba kręcił się pod drzewami, nie miał ochoty akurat dziś ganiać się po podwórku. Zwrócił uwagę na dziewczynkę, która siedziała na betonie i malowała. Jego zielone oczy natychmiast zatopiły się w tym dziecinnym krajobrazie.
- Jak ty ładnie malujesz Żabo - zwrócił się do niej, po czym usiadł niedaleko.
- Dlaczego, Żabo? Ty masz zielone spodnie, więc ty będziesz Żaba! - odfuknęła.
- A ty może nie? Jestem Julek, miło mi - powiedział wyciągając rękę.
- Ja jestem Patrycja. Julek? Brzydko, a nie mogę na ciebie wołać Żaba?
- Za to Patrycja brzmi jak jakiś patyk! Hahaah - zaśmiał się chochlikowato.
- Sam jesteś patyk!
- A właśnie, że nie! Ja jestem Żaba - powiedział wesoło i zaczął skakać jak zielony płaz radośnie kumkając. To bardzo ją rozbawiło.
- Hahahah, dobra to ty będziesz Żaba a ja Patyk, pasuje?
- Nie wcale nie. Ty będziesz Patrycja to ładne imię, a ja Żaba. - usiadł obok niej.
- Żartujesz? Jeszcze przed chwilą mówiłeś, że.. - nie zdążyła dopowiedzieć, bo położył jej dłoń na ustach.
- Często zmieniam zdanie, przyzwyczaisz się - odparł i uśmiechnął się a jego spiczasty nos lekko poruszył się w górę.
- Lubisz rysować? - spytała i wręczyła mu kredę.
- Uwielbiam
- To się dogadamy - odpowiedziała i uśmiechnęła się pierwszy raz tego poranka.
Tak właśnie się poznali, potem przez resztę dni, miesięcy, zakładali do szkoły zielone spodnie, a gdy rodzice kazali im ubrać coś innego to chowali je do plecaka i przebierali się w szkolnych toaletach. Przyjaźń rosła, i rośnie wciąż każdego dnia kiedy się widzą.

- Hej Fabrycy! Chodź, mam coś dla ciebie! – zawołał, po czym wyjął z tylniej kieszeni mały słoik, z dziurawą przykrywką.
- Cześć Żaba! – wołał Fabrycy, kiedy biegł w ich stronę – Co masz? Co masz? – niecierpliwił się malec – No pokaż – mówił szarpiąc go za spodnie.
- Masz – rzekł, wręczając mu szklany domek.
- Łał! Przecież to jest ten okaz z ogrodu Makowskich – mówił zachwycony, obracając zwierzątko – Nie mów, że tam byłeś! To jest aż 4 osiedla dalej, w dodatku Pan Makowski i jego pupile nie należą do najsympatyczniejszych.
- Oj daj spokój, psiaki lubią mnie bardziej niż swojego właściciela, a z dojazdem też nie miałem problemu, akurat Marcel pożyczył mi rower.
- To kiedy odwiedzimy Złote Pola, wiesz ile tam jest unikatowych okazów?
- Nic z tego Fabrycy, tam na pewno nie pójdziesz – wtrąciła się Patrycja.
- Skoro Żaba może chodzić… to dlaczego ja nie.
- Ale Żaba to Żaba – odpowiedziała.
- Jasne, dzięki – odfuknął Fabrycy.
- Co dziś robimy? – spytała, trącając trampek Żaby.
- A bo ja wiem, spójrz na te chmury, zapowiada się, że będzie padać a właściwie lać -rzekł.
- I co? Tym lepiej dla nas, w końcu Fabrycy umyje się.
- Co umyje?! Co Fabrycy? Jasne Patka bo z Ciebie to akurat taaaaaki czyścioch jest! – mówił, gestykulując.
- A żebyś wiedział, poza tym ja nie potrzebuje kąpieli tak pilnie jak ty. To od ciebie ciągnie się zapach porzuconego szczeniaka.
Szare chmury, zaczęły coraz szybciej zlewać się z blokami, i niewyraźnymi napisami na murze. Wiatr przestał wiać, liście nie szeleściły; wszystko wyglądało jakby zatrzymał się czas.
- Masz kredę? – spytała Patrycja.
- Tak zabrałem Weronice, znowu się złościła, że niedługo nic jej nie zostanie przez te nasze prace, i nie będzie miała czym rysować na swoich wykładach – odparł Żaba.
- Chodźmy już, no bo zaraz będzie padać a wtedy to lipa z naszego malowania – powiedział Fabrycy.
Wspięli się na dach starego, ciężkiego budynku; poczuli smak ciemnych chmur, które wznosiły się tuż nad osiedlem. Jak wyglądał ten dach? Nic specjalnego: wylany betonem starej daty, powierzchnia z odciskami stópek nadmorskich ptaków i publicznych gołębi. Z tej perspektywy było widać doskonale całą dzielnicę; naprzeciwko rozciągał się stary mur z kolorowymi napisami, zardzewiały placyk na którym bawiły się dzieciaki, a starzy ludzie siedzieli na ławeczkach, na prawo wysokie budynki w których mieszkała Patrycja z Fabrycym. Z lewej strony były takie same szare bloki w których natomiast mieszkał Żaba. Cała dzielnica była tak naprawdę jednym wielkim blokiem.
Żaba wyjął z kieszeni kolorowe kredy i położył je na stosiku odłamków z ostatniego malowania. Patrycja chwyciła jasnozieloną, po czym zaczęła dopracowywać liście drzewa jakie namalowali na ścianie. Żaba z Fabrycym malowali dół ich arcydzieła, przyozdabiając kolorowe napisy i karykatury. Tak właśnie spędzali czas, dzień w dzień, godzina w godzinę, malując na pesymistycznym murze barwne marzenia.
Patrycja miała niesamowity talent plastyczny, zapewne po ojcu, który zanim został kontrolerem na stacji benzynowej, tworzył jedne z najpiękniejszych obrazów. Kiedy Patrycja była jeszcze mała, ojciec zamykał się w swojej pracowni tak, żeby nikt mu nie przeszkadzał w rozmowie ze sztuką. Dziewczynka siadała pod drzwiami i wsłuchiwała się w dźwięk pędzli, kredek oraz innych artystycznych przyjaciół, jak ocierały się o białe płótno. A gdy robił przerwę aby zaparzyć sobie kawy, wślizgiwała się do pracowni, kradła gumkę chlebową z której lepiła małe zwierzątka, układając je na parapecie okrągłego Okna w pracowni. Okno było ulubionym elementem w całym ich domu, kiedy padał deszcz, Patrycja wdrapywała się na okrągły parapet ze szkicownikiem i próbowała uchwycić każdą kroplę, która spadała na okno lub tańczyła w ogrodzie. Robiła to zawsze, rysując to nową kroplę, gdyż dla niej każda z nich miała inny charakter, kształt, połysk. Ojciec zawsze się śmiał, mówiąc, że jeśli chce uchwycić cały deszcz to nie skończy tego do końca życia, ale ona uparcie siedziała i zamykała się w swoim szkicowniku z miękkim ołówkiem.
Jak ojciec kończył swoje dzieło, brał małą Partycję na ręce i pokazywał jej każde machnięcie pędzla, każdą farbę, której użył do stworzenia kolejnego arcydzieła, a ona patrzyła swoimi inteligentnymi oczami i wyłapywała najmniejsze szczegóły. Teraz kiedy malowała tanią białą kredą na murze czuła pewien smutek, że ojciec już nigdy nie wróci do malowania, a ona sama niczego nie osiągnie. Wkurzyła ją ta wizja, rzuciła kredę na ziemię po czym usiadła na brzegu dachu i przeplatywała długie jasne włosy przez szczupłe palce. Żaba zauważył wzburzenie Patki więc usiadł obok niej.
- Co jest Patka? – spytał patrząc jej w oczy, jednak ona nie spojrzała na niego wlepiając wzrok w pejzaż na dole.
- A co ma być, jak zawsze to samo – odpowiedziała – Żaba czy ty nie czujesz tego, że codziennie jesteś zmuszony do robienia pewnych rzeczy, które musisz wykonać, bo inaczej dzień stałby się zupełnie inny, a tak być nie może bo ludzie by tego nie wytrzymali; że nie poszli zrobić zakupów, nie zapłacili rachunków ostatniego dnia miesiąca albo nie położyli się spać o ustalonej porze. Ich cały harmonogram dnia codziennego by się zawalił a oni nie poradziliby sobie z tym innym czasem. A ja bym właśnie chciała żyć w tym innym czasie, bez czasu. Rozumiesz? – rzekła, patrząc mu głęboko w oczy.
- Tak, tak myślę, wiesz Patka.. no to już jest, że rzeczywistość boli, niektórych trochę mniej, niektórych bardziej, a jeszcze innych wcale. Nie powiem nic w stylu, że życie jest piękne i powinniśmy je doceniać, bo my dzieci tych szarych budynków trudno jest nam w ten sposób na to spojrzeć. Pochodzimy z tego miejsca gdzie za wcześnie traci się młodość.
- Czyli to już się nie zmieni? - powiedziała prawie przez łzy.
- Nie, no wiesz. Hmm zmieni, tylko jeszcze nie teraz, zobaczysz pójdziemy razem na studia, to będzie eee..to jest na handel zagraniczny! I będziemy mieć apartament w centrum miasta, i własną firmę, i mnóstwo mnóstwo pieniędzy! Tylko, że wtedy nie będziemy chodzić w trampkach ani w tych ulicznych ciuchach, zostaniemy odziani w garniaki oraz błyszczące czarne buty, ale to będzie tylko taki uniform do pracy. Będzie cudownie Patka! Pomyśl, będziemy bogaci, szczęśliwi a naszym zadaniem zostanie odmalowywanie szarych blokowisk! - krzyczał Żaba, stając na brzegu dachu.
- Ale Żaba jak ty chcesz połączyć handel z nieruchomościami i odnawianiem budynków?
- Oj coś się wymyśli, co nie? Pani marzycielko.
- Masz rację, Żaba. Masz cholerną rację, życie nie może być aż tak szare jak to miejsce.
- Ej czemu nie rysujecie? - przerwał i podbiegł do nich Fabrycy z twarzą wymazaną kredami, stając prawie na brzegu dachu.
- Chryste Fabrycy! Uważaj! - krzyknęła dziewczyna łapiąc go w pasie.
- Puść mnie, no puść, przecież bym nie spadł! - mówił odpychając się swoimi pulchnymi łapkami.
- O mały włos buraku i poleciał byś w dół nabijając się na swoje ulubione drabinki.
- Poleciał bym na swoich skrzydłach! - odparł dumnie.
- Skrzydłach! Boże Fabrycy zejdź na ziemię! Nie masz skrzydeł - powiedziała z kpiną w głosie.
- A właśnie, że mam! Patka ty totalnie straciłaś swoją wyobraźnię, myślisz, że jesteś już taka dorosła, a wcale tak nie jest!
- Zamknij się gówniarzu! Trzeba kiedyś zejść na ziemię, a nie bujać w tych kolorowych dziecinnych obłoczkach!
- Sama tak robiłaś przecież!
- Raaany, proszę was przestańcie. Patrycja uspokój się.. - próbował załagodzić sytuację Żaba, który siedział po środku kłótni. Deszcz zaczynał padać i musieli zaraz zbierać się z dachu.
- Fabrycy, ”to my niechciani, nielubiani i bezczelni na tym osiedlu gdzie nie ma czasu by łapać chwilę!” Zrozum - zaczęła nagle cytować słowa z dobrze znanego jej rapu.
- ”To ja niechciany, nielubiany szukam szczęścia” - wyszeptał Żaba.
- Wy to najchętniej zamknęlibyście się w tym pesymistycznym rapie, którego słuchacie w kółko! - mówił prawie przez łzy malec - A ja chcę po prostu trochę poczuć szczęścia na tym osiedlu!
- To spadaj stąd bo tutaj tego nie znajdziesz! - wrzasnęła.
- Patrycja proszę.. - przerwał Żaba.
- Ja wiem, jak zawsze moja wina! - parsknęła, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę schodów.
- Tak twoja, ty naburmuszona bez mózgu i fantazji larwo! - krzyknął Fabrycy.
- Patka no co ty! Fabrycy proszę zamknij się już, i pomóż mi zakryć folią nasze rysunki.
- Sam się zamknij! - krzyknął i pobiegł w stronę schodów.
- Dzięki, naprawdę pomocne z was rodzeństwo! - zawołał, przykrywając malowidła, zgarniając kredy do kieszeni.

Fabrycy dogonił siostrę na trzecim piętrze i szturchnął ją z całej siły ramieniem.
- Ała! Spadaj polatać sobie na tych sowich skrzydłach wyobraźni! Gówniarzu - syknęła.
- A właśnie, że polecę i będziesz strasznie zazdrosna!
- No na pewno, to na co czekasz, już idź pokaż jak fruwasz! - mówiła z tą samą kpiną w głosie, biegnąc w dół.
- Patrz już lecę niczym orzeł a ty zostajesz tu na zawsze! - rzekł rozkładając ramiona.
- ELO! - krzyknęła i zostawiła go w tyle.
Mały nie szedł za nią, ale Patrycje w tym momencie to totalnie nie obchodziło, jednak nagle coś zawołał i była zmuszona odwrócić głowę.
- Patka! Patrz jak latam! Patrz i płacz! - krzyczał malec, który stał na brzegu okna trzeciego piętra.
- Chryste, Fabrycy NIEE! - wrzasnęła rozpaczliwie, wbiegając po dwa stopnie do brata.
- Inaczej nigdy mi nie uwierzysz! - teraz tylko dźwięk odrywanych butów od metalowego cienkiego parapeciuku. Już leciał. Już padał deszcz. Już śmierć; czekała.
- FAAAABRRRYYYYCYYYYYYYYY!!!



Czerwone światło karetki odbijało się w oczach pełnych deszczu, dziewczyny stojącej koło ratownika medycznego. Z chmur sączył się letni deszcz, który próbował zmazać wydarzenie jakie miało miejsce pomiędzy nic nieznaczącymi szarymi blokami.
- Nie, nie był, pilnowałam cały czas, tzn. nagle,, oh - szeptała roztrzęsionym głosem, pocierając przemoczone ramiona.
- Proszę pani potrzebujemy, szczegółowych informacji - wtrącił się oficjalnym głosem umundurowany. - Może być pani oskarżona o umyślne spowodowanie wypadku, czy zdaje sobie pani z tego sprawę? - rzucał jej pełne podejrzeń spojrzenie.
- Co pan sobie myśli?! Że niby specjalnie sprowokowałam własnego brata, żeby wy.. Wysko.. - nie dokończyła gdyż łzy nie pozwoliły na wypowiedzenie kolejnego słowa.
- Takie rzeczy się zdarzają, było wiele takich przypadków, my po prostu potrzebujemy prawdziwego przebiegu wydarzeń, a nie jakiejś wydumanej historyjki o lataniu. - odpowiedział poprawiając policyjną czapkę.
- Przecież powiedziałam jak było!
- Proszę o nie podnoszenie głosu na mnie, ze względu na brak świadków, nie możemy ufać w każde wypowiedziane słowo.
Przygryzła dolną wargę i zacisnęła mocniej dłonie na mokrym swetrze.
- Żaba był świadkiem! Tzn. on może potwierdzić, że to był wypadek, że..
- Ej Grzesiek! Przesłuchujecie tego chłopaka? - rzucił do niebieskiego wozu pytanie, - Pani poczeka.. - odparł i ruszył do samochodu zakrywając dłonią oczy, żeby przedrzeć się przez deszcz.
Stała trzęsąc się, nie tyle co z zimna ale z nerwów, rozpaczy, bólu - wszystkich negatywnych emocji, które się w niej zebrały. Nagle ze strug deszczu wyłoniła się postać w pomarańczowym polarze i podeszła do niej, obejmując silnymi ramionami.
- Tato, to moja wina, gdybym tylko potrafiła się powstrzymać od tych okrutnych słów, które wypływają z moich ust, gdybym tylko. Jestem taką idiotką, ale przecież to nie ja zrobiłam.. Ale, ale…. Nie chciałam, a teraz już, już nic.. - wtuliła się mocniej w ciepłe ciało ojca, zdobiąc jego ramię nowymi kroplami słonej wody.
- Ciii, Patrycja, wiem. Ty byś nie mogła, wierzę ci przecież, córeczko. - próbował mówić przez łzy, a jego oczy zmieniły kolor na niebo po deszczu. - Rozmawiałem z ratownikiem i..
- Co z nim? Tato czy on..?
- Jego bicie serca jest ledwo wyczuwalne, ale zawsze są jakieś szanse .
Zawsze są szanse.

- Imię?
- Julek.
- Julian - sprostowała i zapisała w notatniku siedząca naprzeciwko niego kobieta z czarnymi, ulizanymi włosami związanymi w koński ogon. - Nazwisko?
- Tylko.
- Tylko - powtórzyła, a Żaba pochylił się nad nią, żeby sprawdzić czy dobrze napisała, woda z czubka nosa spadła na notes i rozmyła niebieski atrament - Ekhem.. - zwróciła uwagę.
- Przepraszam - rzekł speszony, i wytarł przemoczoną koszulką twarz, sięgnął do kieszeni dżinsów i natknął się na wilgotną czerwoną kredę, którą jeszcze niedawno Fabrycy trzymał w swojej pulchnej dłoni. Oczy zrobiły się mokre.
- Możemy kontynuować?
- Mhm.
- Imię matki?
- Agata.
- Ojca?
- Tadeusz.
- Twój wiek?
- Siedemnaście. - odparł przekładając kredę z ręki do ręki.
- Dobrze, w takim razie Julianie powiedz jak to się wydarzyło.
- Nie wiem, byłem na górze zbierałem kredy i przykrywałem folią nasze rysunki, potem usłyszałem wrzask Patki, więc zbiegłem szybko na dół i zobaczyłem ją całą zapłakaną, stała bez ruchu, wlepiając wzrok za okno na trzecim piętrze. Krzyczała, że Fabrycy nie żyje. Nie rozumiałem o co jej chodzi, wtedy ona wskazała palcem na okno i zobaczyłem tam Fabrycego..leżał nieruchomy tam na dole w deszczu..
- Dlaczego zostałeś sam na dachu, skoro jeszcze malowaliście Julianie?
- No bo Patka trochę się posprzeczała z Fabrycym i potem ona pierwsza poszła a on za nią a potem, potem to już tylko ten straszny przeszywający wrzask.
- Czyli doszło do jakiejś sprzeczki pomiędzy rodzeństwem.. - powiedziała i zanotowała coś w notesie - Nie widziałeś kto to spowodował?
- Jak mogłem widzieć, kiedy przybiegłem Fabrycy już był tam.. - głos zaczął mu się łamać,
- Dobrze. A czy jest możliwość, żeby to zrobiła pańska koleżanka? I czy..
- Niech pani tak nie mówi! Może i czasem się kłócili, ale to nie znaczy, że mogłaby się dopuścić do czegoś takiego! Jej ojciec i Fabrycy byli całym jej światem, myśli pani, że mogłaby skrzywdzić część swojego świata?! No jak pani sądzi?!
- Grzesiek! Zabierz mi pana Juliana, bo coś nie potrafi za bardzo opanować się w rozmowie i staje się za bardzo nerwowy!
- Nawet nie potrafi pani odpowiedzieć na tak proste pytanie. Tak proste, życiowe pytanie, które my dzieci tego osiedla odpowiadamy na nie bez problemu każdego dnia - rzucił Żaba, gdy nagle chwycił go barczysty typ w mundurze i wyprowadził go z furgonetki na deszcz.
- Idziemy Julian. - powiedział tubalnym głosem.
- Jestem Żaba, kurwa mać. Żaba - rzucił za siebie i wyszedł sam zatrzaskując drzwi od niebieskiej furgonetki. Został na nowo oblany świeżą porcją deszczu a w prawej dłoni wciąż trzymał czerwoną kredę, która rozpuszczała się w pocie, łzach oraz deszczu.
A z szare bloki coraz bardziej nasiąkały negatywnymi emocjami i kolejną tragedią z podwórka.

12 lat później
Londyn, godzina: 14:40 - ambasada do spraw handlu zagranicznego na terenie centralnej Europy.
Stukot obcasów roznosił się po eleganckim holu, wyłożonym marmurową posadzką, pewna postać kroczyła z dumnie podniesioną głową, teczką papierów pod prawą pachą, równiutko wyprasowanym czarnym uniformie, idealnie ułożonymi włosami oraz kubkiem kawy w lewej dłoni. W stronę kobiety kroczył równie dumny, mężczyzna z gładko ułożonymi włosami, grantowym garniturze od najlepszych projektantów, teczką w lewej ręce oraz puszką zimnej Coca - Coli w prawej. Szli przez piękny, bogato urządzony hol na parterze, z wielkimi oknami, które ciągnęły się aż do podłogi a słońce wślizgiwało się przez szyby, nadając całemu pomieszczeniu jeszcze bardziej wykwintny nastrój. Za oknami rozciągał się piękny widok zielonego ogrodu, z wystrzyżonymi w stylu angielskim drzewkami, ogradzającymi całą posiadłość. Niebo miało kolor wakacyjnego błękitu, który cudownie komponował się z nasyconą zielenią jaka była w ogrodzie. Mężczyzna i kobieta rzucali sobie przyjacielskie spojrzenia aż w końcu zatrzymali się oboje obok siebie przy środkowym oknie. Kobieta przełożyła do lewej dłoni kawę i poprawiła okulary, natomiast mężczyzna zaczesał jasne włosy do tyłu, po czym otworzył puszkę.
- Proszę, proszę pani menadżer. I kto by pomyślał co? My, tutaj razem, robiący to co chcemy i to wszystko dla jednej osoby. - rzekł, wypijając łyk.
- Istotnie. Aż nie do uwierzenia, co? Właśnie dla najważniejszej osoby w moim życiu.
- W moim także. Dużo mamy dziś pracy?
- Nie narzekam na jej brak, aczkolwiek mogło być gorzej - odparła chwiejąc się lekko na obcasach.
- To tak jak u mnie - odpowiedział, przestępując z nogi na nogę w eleganckich skórzanych butach. - Niemożliwe, już nawet nie pamiętam jakie to jest uczucie nosić tamte buty, które jeszcze kiedyś z takim zapałem nosiliśmy.
- Trampek. Dokładnie, ale nie brakuje mi tego, zostawmy przeszłość daleko za sobą.
- Znowu masz rację. Było minęło.
- O której będziesz w naszym cudownym nowym apartamencie? - spytali równocześnie i zaczęli się śmiać.
Mężczyzna rzucił tęskny wzrok na towarzyszkę, tak dobrze mu znaną jednak wyglądającą nie co inaczej. Piękne włosy koloru zboża, ułożony w równy kok, oczy koloru nieba po deszczu schowane za okularami w ciemnej oprawce. Czarna marynarka, spódnica do kolan, a nie luźne jeany oraz czerwony t - Shirt. Wszystko inne. Ale najbardziej szokujące było to co miała na stopach, eleganckie szpilki a jej drobne stopy, uwięzione w jakiś śmiesznych oraz zapewne niewygodnych wiązaniach. Ale śmiech ciągle ten sam i przeszłość.
Kobieta spojrzała na niego, z pełną radością w oczach. Jego wiecznie nieułożona blond czupryna teraz, ulizana na jego czaszce, zielone kocie, dziecinne oczy odznaczające się na męskich rysach jego twarzy. Granatowy garnitur, z ukrytą w środku uprasowaną i pachnącą koszulą, krawat po mistrzowsku zawiązany, spodnie, w drobniutkie białe prążki ledwie zauważalne. Już nie ten sweter w paski, oraz jeansy poprzecierane na kolanach. I te buty: czarne, ze skóry, bez białej gumy jakieś takie obce. Zapach trochę agresywnych, orzeźwiających perfum, otaczający to wszystko. Wszystko inne. Ale śmiech i przeszłość ciągle taka sama.
- W takim razie do zobaczenia po pracy, Patka - rzucił, ruszając przed siebie.
- Do zobaczenia, Żaba - zakończyła ,niesamowicie uradowana, prawie przez śmiech i poszła przez słoneczny korytarz w swoją stronę.
Przełożyła kubek z kawą do drugiej ręki, a z drugiej dłoni wypadły jej wszystkie dokumenty. Jedno z okien otworzyło się, a razem z nim wdarł się jesienny wiatr, który rozwiał jej blond włosy z uwięzi. Zebrała wszystko w równy stosik, założyła włosy za ucho, wstała i zobaczyła w drzwiach chłopca trzymającego biały papier zapisany czerwoną czcionką. Chłopiec miał pochyloną główkę oraz wyciągniętą rękę w jej stronę a w niej trzymał biały dokument. Patrycja podeszła bliżej i wrzasnęła:
- Fabrycy! - chciała go przytulić, ale jego już nie było, została kartka, we framudze drzwi.
Schyliła się, podniosła zwitek papieru, który wcale nie był napisany komputerową czerwoną czcionką, tylko nagryzmolony czerwoną kredą. Patrycja prześledziła tekst i powtórzyła w myślach, następnie krzyknęła na cały budynek:
” Leć na skrzydłach wyobraźni, w stronę swoich marzeń - Fabrycy 9 lat!”

Bo to jest tak, kiedy zamykam oczy mam wszystko, a kiedy otwieram widzę pustkę czyli to co mam. Myśleliście, że wszystko się ułożyło, że jest tak jak w mojej głowie nic z tego. Skończyłam 19 lat, Fabrycego nie ma, Żaby nie ma, ojca nie ma. Nikogo.
Jutro jest rocznica śmierci Fabrycego, a ja nawet nie mogę pójść na jego grób. Siedzę w poprawczaku, osądzili mnie za umyślnie spowodowanie śmierci brata, wszyscy sąsiedzi byli przeciwko mnie, więc jakby nie miałam szans, ale nie tylko to przesądziło o wszystkim. Wyciągnęli sprawę, która miała miejsce cztery lata temu - kradzież z pobliskiego sklepu i żeby jeszcze bardziej mi dopieprzyć czepnęli się o niszczenia mienia - czyli malowanie naszych obrazów na dachu. I tak siedzę od dwóch lat. Matka Żaby zabrała go do Londynu a mieszkanie sprzedała, powiedział, że jak tylko wróci to mnie stąd wyciągnie i zamieszkamy razem, wierzę mu w końcu tylko to mi zostało. Tata nie żyje, miał wypadek samochodowy dwa miesiące po tym jak zginął Fabrycy. Już nie jestem w stanie policzyć tych łez, które wypłakałam w szare osiedle. Potem miał być dom dziecka, ale w końcu trafiłam do poprawczaka, mają mnie za kilka miesięcy wypuścić. Tu jest ponuro, każdy dzień wygląda tak samo, praktycznie nie wychodzę z łóżka tylko na obiad jak karzą albo na spacery. A tak to siedzę na łóżku, nie rozmawiam z nikim, piszę listy do Żaby, których i tak nie dostanie, maluję trochę na ścianie, dali mi kredę i tu pozwalają mi mazać bez żadnych ograniczeń. Kiedy tego nie robię, słucham muzyki, mojego rapu, nawet nie próbuje się cieszyć ale za to: ”walczę do końca, nie mogę się poddać, choć nie mogę nic w głowie mi tętni, że chce dalej żyć by dostrzec to piękno”.
Wciąż będę szukać miejsca w którym będę zawsze szczęśliwa i zmienię samą siebie. Mam jeszcze czas. Przecież jeszcze całe życie przede mną. Całe życie


***
No cóż... całkiem zgrabnie napisane, dobrze się to czyta Smile.

Interesująca fabuła: szare blokowisko i ogólna monotonia życia kontrastuje z kolorowymi rysunkami i dziecięcymi marzeniami Fabrycego.

Śmierć brata Patrycji można zinterpretować jako śmierć marzeń wszystkich ludzi.
Ogólnie jest bardzo dobrze Smile
Dziękuje bardzo, pierwszy czytelniku :]

dokładnie, chodziło mi o pokazanie codzienności/rutyny, przeplatając ją obrazami z kolorowej kredy

Interpretacja bardzo ciekawa, śmierć marzeń wszystkich - nie myślałam o tym w ten sposób,