Via Appia - Forum

Pełna wersja: Wędrowca rozdział I i II
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
I. Pozytywna pomyłka

Padał delikatny deszcz, a mgła na niższych partiach góry zaczęła poszerzać się i przejmować co raz to większego połacie terenu, gdy na jednej ze skał pojawił się obcy. Do najbliższego miasta było kilka godzin marszu, lecz najważniejszy punkt znajdował się tutaj, na samym dole. Fabryka nieoznaczona na planie miasta sprzed kilkudziesięciu lat może oznaczać kilka możliwości. To może być pewny zysk albo pewna śmierć. Jednak w tych czasach, śmierć jest nieodłącznym kompanem, więc zysk przejmuje kontrole nad umysłem. A skoro życie to luksus na który trzeba sobie zapracować, trzeba pokochać śmierć i tak jak w pewnym przysłowiu, trzymać ją jak najbliżej.
Obraz był niewyraźny, lewe szkiełko lekko zbite a prawe przesunięte. Deszcz też robił swoje rozmywając resztę. Niska temperatura, przemoknięte ciuchy i głód jednak powodował tą bezwzględność i obcy powoli przeszukiwał teren w poszukiwaniu dodatkowego zagrożenia.
Większa hala, prawdopodobnie produkcyjna i kilka mniejszych budynków, kierownictwo i pewnie pomieszczenia socjalne dla pracowników. Ogrodzenie przeżarte, co kilka metrów dziury w siatce i powyrywane kawałki podstawy, betonu. Mgła jeszcze bardziej potęgowała wrażenie że coś jeszcze skrywa przed obcym ten teren. Dlatego jeszcze raz od samego początku zaczął powoli oglądać ten sam obraz co przed chwilą. Miał racje. Anomalia.
Wykrycie tego typu radioaktywnego dziadostwa za pomocą lornetki i do tego popsutej, wiąże się z niebywałym szczęście albo praktyką. Przed obcym rozciągała się na kilkanaście metrów za płotem anomalia grawitacyjna, delikatnie migocząc i co jakiś czas podnosząc małe kamyczki i wszystko to co znajdzie się w jej polu magnetycznym.
Fakt odkrycia zagrożenia jednak nie uspokoił nieznajomego, bo przecież nie tylko anomalie mogą zabić. Obejrzał jeszcze raz całą fabrykę i wycofał się w cień małego lasku. Tam oparł się o drzewo i wyciągnął dwururkę. Była trochę przemoknięta, ale obcy dbał o nią i kiedy tylko miał czas czyścił ją i starał się utrzymać suchą, zwłaszcza elementy drewniane broni. Wyciągnął z plecaka dwa naboje ze śrutem i przeładował. Poprawił nóż, zwisający lekko z lewej strony pasa i schowawszy broń do szerokiego rękawa, specjalnie poszerzonego na potrzeby broni, zaczął schodzić powoli w dół.
Błoto, deszcz oraz dość strome zejście spowalniało obcego do tego stopnia że szedł bardzo małymi kroczkami. Co jakiś czas patrząc się do góry, uważnie obserwował całe swoje otoczenie. Ogrodzenie było już coraz bliżej, a z każdą minutą fabryka powiększała się w oczach. W końcu nieznajomy wkroczył w delikatną mgłę unoszącą się do kolan, a kawałki siatki z anomalią były jakieś kilkanaście metrów przed nim.
Szedł powoli spokojnie rozglądając się dookoła, koncentrował się już nie tak bardzo na wzroku, co na słuchu. Fabryka zajmowała się chyba produkcją blach albo czegoś cięższego, okna wielkie pożółkłe i pobrudzone sterczały gdzieniegdzie ponad zapadniętą część dachu. Wokół roślinność była bardzo mizerna, a brama która wystawała z zachodu, świadczyła o tym że ktoś kiedyś musiał ją staranować. Cisza i spokój, tylko delikatny deszcz obijający się co chwilę o wojskowy płaszcz z gumy i wiatr pokazywał że nie zatrzymał się jeszcze czas.
Obcy nie miał licznika Geigera, za drogi jak na jego dotychczasowe zdobycze. Całe szczęście że jakiś czas temu znalazł tą dwururkę, bo inaczej nie mógł by sobie pozwolić na takie opuszczanie miasta jak teraz. Lecz mimo to w jego głowie cały czas pojawiało się pytanie. Czy jest tutaj promieniowanie.
Odpowiedź była oczywista, jest. Tylko jak duże i czy tylko w okolicach anomalii, czy na terenie całego obiektu?
Nieznajomy przystaną przy betonowym słupie, kilkanaście metrów od głównej bramy i wziąwszy głęboki oddech wkroczył na teren fabryki. Gdzieś w oddali trzasnął grom, burza była coraz bliżej.
Teren zakładu był duży i strasznie zaśmiecony kawałkami blach i dachów pobliskich budynków. Prócz tego dwie ciężarówki, całe pordzewiałe i całkowicie nie do użytku. Wiatr co jakiś czas przemieszczał śmieci, puszki czy wyrwane strony z gazet. Pogoda pogarszała się z każdą minutą, obcy szybko przeszedł plac przed największym budowlą i skierował swoje kroki do mniejszego budynku z jedynie ocalałym dachem.
Skórzane bez palczaste rękawiczki były całe przemoknięte, powoli zimno dawało się we znaki. Drzwi od budynku były zamknięte a obcy nie umiał posługiwać się wytrychami. Na całe szczęście obok drzwi, parę metrów dalej było okno, z wybitą szybą. Dlatego po kilkudziesięciu sekundach nieznajomy był już w środku, rozglądając się powoli po pomieszczeniu.
Typowe pomieszczenie pracownicze, z łóżkami. Kilkanaście prycz z przegniłymi albo już rozpadającymi się kocami i materacami stało jak kiedyś, jeszcze za ich kadencji. To było dobre miejsce na odpoczynek i sen. Teraz tylko pozostało pytanie czy teren jest na tyle bezpieczny aby spróbować rozpalić chociaż małe ognisko. Musiał się upewnić, no i sprawdzić jeszcze drzwi na końcu tego pomieszczenia, które stały lekko uchylone do środka.
Podszedł do nich z wycelowaną dwururką, i spokojnie lewą ręką otworzył je na oścież. W pomieszczeniu oświetlonym przez jedno okno, prawdopodobnie było to pomieszczenia szefa zmiany czy kogoś wyżej postawionego, leżał skulony mężczyzna w kałuży krwi. Obcy stał przez chwilę celując w nieznajomego. Teraz dopiero przyjrzał się podłodze i zauważył plamy krwi które ciągnęły się od drzwi aż tutaj. Kopnął go w nogę, akcja bez reakcji potwierdziła tylko fakt że przed nim leżał denat.
Ubrany dość grubo, z plecakiem i trzymając w rękach glock’a. Ten człowiek musiał zginąć w jakiś innych okolicznościach jak na przykład wpadając w pole anomali grawitacyjnej. Po pierwsze, to by go rozerwało, po drugie nic by z niego nie zostało. Po trzecie wnioskując z poprzednich stwierdzeniem nie doszedł by tutaj aby się schować. Mógł oberwać od latających kawałków dachu, które mogły wpaść w pole i z straszliwą prędkością wbić mu się w brzuch, ale… Obcy podszedł do denata i wyprostowawszy jego ciało na podłodze, obejrzał ranę. Nie było żadnych wątpliwości, został postrzelony i udało mu się uciec aż tutaj. Biorąc pod uwagę że krew jeszcze nie zastygła koleś musiał wykitować niedawno, a to z kolei może oznaczać że..
W tym momencie nieznajomy usłyszał warkot silnika samochodu który zbliżał się z do fabryki. Szybko podbiegł do drzwi i gdy już chciał je zamknąć usłyszał za sobą czyjś czept..
- Pomóż mi, proszę… . Jeżeli mnie znajdą a razem ze mną Ciebie, nie żyje oboje! – głos był cichy i co jakiś czas przerywany przez chlupot krwi. Nieznajomy odwrócił się gwałtownie z wycelowaną bronią i stał przez chwilę obserwując „denata”. Jego prawa ręka z bronia nadal leżała na ziemi, ale w oczach tliło się życie, które jeszcze przed chwilą nie miało prawa bytu.
- cholera, nie sprawdziłem mu tętna…- zbeształ się obcy cały czas wpatrując się w zakrawioną leżącą postać.
Samochód dojechał do bramy, gdzie umilkł warkot silnika. Przez burzę nie słychać było niczego. Głosy rozmywały się przy hałasie spadających kropli deszczu które teraz gęsto i często uderzały o blachy i inne elementy konstrukcji.
Obcy kucnął przy drzwiach i zamknąwszy je delikatnie spojrzał się na rannego, i po chwili spytał się cicho…
- jakim prawem, Ty kurwa żyjesz?- jego dwururka nie opadała na ziemie, cały czas oparta o kolano celowała w postać która jeszcze przed chwilą był teoretycznie martwa. Wiedział o istotach, a raczej o ludziach którzy „wstali z grobów”. Ludzie potocznie nazywali ich ghulami, albo zombi. Tylko że w większości przypadkach nie byli i nie wyglądali Już jak normalni ludzie.
- w plecaku… mam anomalie.. ukradłem im ją .. – odezwał się ranny i delikatnie uśmiechając się dodał – jestem Michał,… a Ty? –
Obcy spojrzał się na Michała i mruknął coś pod nosem, aż w końcu wysyczał przez zęby.
-Michał, to było głupie co zrobiłeś! Zakładam że okradłeś Lechitów z jednego z ich artefaktu. Dlatego jeszcze żyjesz…-
Ten z jękiem przytaknął i szepnął jeszcze ciszej
-Pomóż mi, … proszę… -
Obcy miał zasadę, trzymać się z daleko od problemów innych. A tym bardziej nie mieszać się w sprawy które Ciebie nie dotyczą. I właśnie ta zasada powinna teraz zadziałać. Ale było już za późno. W pierwszy pomieszczeniu z łóżkami słychać było wystrzał z pistoletu, weszli do pomieszczenia. A jeżeli nie wszyscy to przynajmniej jeden. Obcy schował się za drzwiami, jeżeli ktoś je otworzy najpierw zobaczy rannego. A On może zostanie pominięty… .
Michał leżał na wpół przytomny podtrzymywany przez promieniowanie anomali-artefaktu, i tak na dobrą sprawę nie wiedział co się z nim dzieje, gdy do pokoju wkroczył jeden z Lechitów.
- Tu Ciebie mam mały gnoju! Myślałeś że nam uciekniesz! – Był wysoki i dobrze zbudowanym kolesiem, zresztą jak każdy z tego gangu. W rękach trzymał pistolet, marki nieznanej. Obcy siedział cicho, obrzynem celując prosto w klatkę piersiową. Z tej odległości postrzał był by w stu procentach śmiertelny.
- Diabeł domyślał się że chcesz ukraść nam anomalie, ale mimo to czekał. Bo miał jednak też nadzieje że dołączysz do nas. Ale jednak, no cóż… wolałeś być naszym wrogiem.- kontynuował Lechita, patrząc się na bezwładnie wyglądającego mężczyznę. Michał jednak popełnił ten błąd który Obcy miał nadzieje że nie popełni.
- Proszę… pomórz mi..- jego oczy skierowały się na niego, na co Lechita zareagował z dość wolnym skojarzeniem faktów.
- Co? kto? Ja… - gdy odwrócił się w kierunku nieznajomego, ten nie miał wyjścia. Prócz grzmotu w fabryce rozległ się wystrzał. Lechita poszybował metr nad ziemią i z rozszarpaną klatką piersiową wybił okno głową.
-Kurwa…- Obcy szybko wciągnął drugi nabój aby mieć cały czas w broni komplet i czekał. W jego głowie już tworzył się plan.
- Reszta zaraz się zleci jak psy, zabiją kretyna wtedy Ja może ubije ich. Jeżeli będą mieli tyle rozumy co ich poprzednik, może wyjdę z tego cało.-
Michał leżał na podłodze i znowu odleciał. Pozostawiając obcego samemu sobie. Ucieczka w Tym momencie nie miała by sensu dla nieznajomego, zważywszy jeszcze fakt że stracił przed chwilą jeden cholernie cenny nabój. To musi mu się zwrócić.
Tak jak sądził, po minucie przed budynkiem prócz deszczu słychać było rozmowę i do pomieszczenia wbiegło dwóch mężczyzn.
- Gwiazda! Żyjesz!- odparł pierwszy ,na co drugi odpowiedział.
-Cholera, Biały… Wydaje mi się że ten młody go zastrzelił.-
-Co?-
-Popatrz tam, w tym pokoju… –
Ich kroki się zbliżały. Hałas desek podłogi zaczął tak nieprzyjemnie „wbijać się w mózg” Obcego.
-Co za kutas,… zastrzelił Gwiazdę- stwierdził jeden z nich.
- Ty wszarzu! Szykuj się na śmierć, śmieciu!- dodał drugi i wbiegli do środka strzelając na oślep. Ich kule wędrowały po całym pomieszczeniu na wprost, łącznie z śpiącym Michałem. Rozszarpując go na strzępy. Nawet artefakt nie miał prawa dać mu takie regeneracji aby pozbierać go do kupy. Gdy skończyła im się amunicja i zaczęli przeładowywać, obcy wstał.
- pozdrowienia od Michała…- wystrzelił z obu luf, trafiając śrutem z bliska w każdą część ciała obu Lechitów. W szoku zatańczyli pod gradem śrutu który przebijał ich ciała na wylot, wyrzucając trochę w inne miejsce niż ich kolegę. Podziurkowani padli na podłogę bez życia, a grzmot burzy zakończył wrzask i hałas wystrzału.
Takim sposobem jedna z kluczowych zasad została złamana. A to oznacza że już niedługo przyjdzie nieznajomemu za to zapłacić…







Obcy jeszcze przez chwile patrzył się na rozszarpane ciała. Gangerzy byli ubrani w lekkie kurtki dresowe z przymocowanymi elementami jakiś blach. Sami Lechici, jak mówią najstarsi mieszkańcy Warowni, są odłamem jakiegoś gangu czy organizacji sportowej która istniała przed wojną, dlatego też kładą taki nacisk na wysportowanie członków. Ile z tego prawdy, nikt nie wie, ale jedno jest pewne na dzień dzisiejszy. Jest to bardzo dobrze zorganizowany gang który rządzi całą Warownią i szykuje się do ofensywy na dalsze tereny.
Zanim zaczął przeszukiwać martwych, wyjrzał przez okno. Potem rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu i przeładowawszy obrzyna ostatnim nabojem, zaczął od plecaka.
W środku było kilka konserw, stare puszki , racje wojskowe. Co raz mniej było ich w tej zapomnianej przez Boga krainie. Prócz tego znalazł działającą latarkę, rarytas wśród Przeszukiwaczy, zestaw narzędzi codziennego użytku czyli widelec, łyżka, szczotka, kubek. W bocznej kieszeni obcęgi i kilka śrubokrętów. Jednak najbardziej przykuł jego wzrok lśniący kilkunastu-centymetrowy kamień, który leżał spokojnie w środkowej, bardzo głębokiej kieszeni. Gdy nieznajomy wziął go do ręki, poczuł mrowienie skóry i delikatny ból głowy, który po chwili zniknął pozostawiając tylko dziwne uczucie. Jasnym i oczywistym był fakt że artefakty, działały na ludzi w różne sposoby. Dając im większą siłę, wytrzymałość, polepszały wzrok lub słuch. Słyszał też o takich, które Tworzyły wokół posiadacza, dziwną aurę która broniła przed niektórymi wystrzelonymi pociskami. Ale wszystkie działały na zasadzie wydzielanego przez nich promieniowania. Które zależne od kamienia było niższe lub wyższe. Więc wadą tych współczesnych cudów, był fakt iż jeżeli typek który miał podwyższą siłę, dzięki takiego kamyczkowi, nie brał leków na promieniowanie oraz nie odkładał go co jakiś czas aby organizm przeczyścił się trochę. Po miesiącu czy dwóch, stawał się niedołężnym starcem który w pewnym momencie zamieniał się w radioaktywną papkę.
Nieznajomy nie chciał ryzykować. Lechici teraz tym bardziej rozpoczną poszukiwania swoich ludzi, a szczególnie artefaktu. Kiedy ani oni, ani ten kamień nie wrócą do nich przed zapadnięciem zmroku.
Przyjadą tutaj, a wtedy nie pomoże jemu żadna siła, boska czy ziemska… .
Po paru minutach przeszukał jeszcze pozostałą trójkę. Pozostawili po sobie dość niezłe łupy. Dwa uzi(pistolety maszynowe) i jeden pistolet. Wszystko na 9mm, więc nie był tak źle. Jednak problem niestety istniał i to dość poważny, i to nie był dodatkowy udźwig, co też stanowiło przeszkodę ale fakt że w Warowni, zostanie od razu wpisany na listę podejrzanych. Bo nie można się ukryć gdy sprzedaje się broń, zwłaszcza w trzech egzemplarza z którą zniknęli żołnierze gangu rządzącego. Nie wspominając już o artefakcie…
Obcy zebrał jeszcze trzy magazynki naboi 9 mm. W sumie jakieś 80 pocisków. Do tego jeszcze dwa krótkie noże, potocznie nazywane motylkami i kluczyki od samochodu który musiał stać jeszcze na zewnątrz.
Gdy wszystko miał już wyłożone na podłodze, spakował to do plecaka Michała, razem z kurtką i jego butami. Przydadzą się jemu bardziej niż temu nieboszczykowi. No, jedynie pistolet włożył sobie za pasek, z tyłu. Dwudziestu szybkich dodatkowych przyjaciół nie zaszkodzi, szczególnie teraz, gdy noc zbliżała się nieuchronnie.
Nieznajomy nie miał większego wyboru, musiał znaleźć jak najszybciej dobry schowek na łupy i pozbyć się samochodu. W innym wypadku już niedługo sam stanie się łupem.
Jednak wpierw zajął się ciałami nieszczęśników. Musiał chociaż trochę utrudnić ich znalezienie, czym da sobie więcej czasu na ucieczkę. Dlatego wszystkie trupy rzucił pod ścianę, od strony bez okien. Potem poprzenosił przegniłe materace razem z metalowymi ramami łóżek i narzucił je wszystkie na zwłoki. Niestety krew, flaki i resztki które były wszechobecne na ścianie przedniej jak i oknie, wymagały zbyt dużej ilości czasu i poświęcenia, dlatego zostawił je tak jak były. Plan ten był kiepski, nawet bardzo, ale co mógł teraz lepszego wymyślić?
Burza nie dawała spokoju, raz za razem posyłając wiązkę piorunów w kierunku ziemi, a deszcz padał ciężko i gęsto. Na zewnątrz, na cały terenie fabryki pojawiło się błoto i wielkie kałuże.
Nieznajomy oglądał właśnie samochód i stojąc w deszczu zastanawiał się co z nim ma zrobić. Genialne pomysły rodzą się zawsze szybko i znienacka, tak było i tym razem. Jego plan był prosty i szybki, jednak zanim przystąpił do jego wykonywania, zlał większość paliwa do kanistra, którego znalazł z tyłu bagażnika. Po czym sam kanister położył koło bramy, póki co nie był mu potrzebny.
Wszedł do środka pojazdu, dwa siedzenia i masa wolnej przestrzeni. Pewnie żeby więcej ludzi mogło się zmieścić. Ktoś pewno stwierdził że siedzenia z tyłu samochodu będą tylko przeszkadzać, no cóż chyba się nie mylił. Odpalił silnik, warkot był prawie nie słyszalny w porównaniu do burzy która z każdą chwilą nabierała impetu i mocy, wjechał za bramę i skręcił na prawą stronę. Tam wymanewrował między blachami i postawił samochód równolegle z kawałkami płotu. Wyszedł.
Poszukawszy cegłówki, wyprostował kierownicę i nacisnął gaz, samochód powoli rozpędzając się suną w kierunku anomalii. Nieznajomy w tym samym czasie już biegł w kierunku pomieszczeń socjalnych. Nie miał zamiaru ryzykować, tylko dlatego żeby popatrzeć jak ładnie i majestatycznie samochód zostaje rozerwany na kawałki, a blachy pod wpływem zmiany grawitacji, z diabelską prędkością wżynają mu się w ciało, przecinając wszystko co na trafią na swojej drodze.
Usłyszał tylko echo zgniatanych blach i swego rodzaju eksplozje resztek paliwa. Po chwili hałas walącej się ściany, głównego budynku manufaktury.
Nie było już szans, żeby cokolwiek zrobić. Spojrzał przez okno. Prawie połowa tego kolosa z blach i cegieł runęła w dół. Olbrzymi huk rozległ się w tej małej dolince. Miał nadzieje że nikt tego nie usłyszał bo jednak burza tym razem mogła być jego wybawieniem, gdyż grzmoty piorunów wydawały się podobne jak nie identyczne w porównaniu z tym hałasem.
-jak już coś się sra, to wszystko na raz- pomyślał i nim kurz zdążył opaść wylazł na zewnątrz. Gdzieniegdzie widać było powbijane elementy karoserii. Rozerwanie musiało być silniejsze niż przypuszczał, jednak na anomalii nie robiło to wielkiego wrażenia. Dalej pulsowała delikatnie, prawie nie widocznie w strugach deszczu.
Nieznajomy nie miał już teraz wiele do roboty. Jednak za nim wyruszył w kierunku osady, wszedł jeszcze do zniszczonego głównego budynku. Wydawać by się mogło że nic tutaj się nie zmieniło. Ot jak było rozwalone i niezadbane, tak zostało jednak gdy wędrowiec szedł ostrożnie w kierunku wnętrza zauważył schody, sporej wielkości betonowe schody w dół… .

Patrzał się na nie zahipnotyzowany. Przez pierwsze kilka minut stał jak wryty i gorączkowo myślał. Ciężkie krople spływamy po gumowym płaszczu, jak leniwa afrykańska rzeka. W końcu ukrył się na chwilę pod sterczącymi belkami i tam wyciągnął starą mapę. Była w bardzo kiepskim stanie, trochę zaplamiona, trochę zbrakowana ale to co miała pokazywać to pokazała. Teraz widział wyraźnie. To nie te położenie i nie te współrzędne geograficzne. Najprościej w świecie się pomylił… .
Lokacja w której teraz się znajdował jest za zachód od tej w której przypuszczalnie miał się znaleźć. Teraz znajdował się na prawie wyrwanej części mapy, prawie. Bo podpisana była zdaniem które kończyło się na „…skowy”. Nie trzeba być geniuszem.
- Mogłem się domyślić.-syknął przez zęby, zwinął szybko mapę i zaczął przykrywać wejście grubymi blachami i resztkami budowli. Nie miał czasu i nie mógł teraz zająć się eksploracją tego terenu. Do takich miejsc nie wchodzi się samemu, nigdy.
Musiał jak najszybciej znaleźć handlarza opchać mu towary, zamienić na wodę, żywność i co najważniejsze. Znaleźć kogoś godnego zaufania, może dwie osoby, które nie wbiły by mu noża w plecy i zlazły by z nim w dół.
Radość i gniew buzowała w nim na przemian. Bo skoro on to znalazł, jest duża szansa że ktoś inny też ma taką mapę, albo chociaż przez czysty przypadek zajrzy pod rumowisko. Musiał szybko działać.












II. Warownia

Nie szedł ulicą, to było by samobójstwem. Teraz w nocy, każdy teren był dwa razy groźniejszy niż w dzień. Dzikie zwierzęta, napromieniowane bestie, zmutowane paskudztwa i rośliny. Na drodze zaś Gangerzy i Lechici, do tego wchodzi pusty teren. Każdy w tym kraju stał się potencjalnym zagrożeniem, każdy na tym świecie prędzej czy później przyniesie komuś śmierć.
Tutaj nie liczysz lat, tutaj liczysz dni które przeżyłeś.

Jego gumowy płaszcz chronił go jak tylko mógł przed przemoknięciem, ale w zamian, ograniczał mu widoczność, słuch oraz ograniczał swobodę ruchów. Las wydawał się być taki spokojny, drzewa rzadko rosnące dawały złudzenie przestrzeni. Ciemność zaś kłamała szepcząc „We mnie się skryjesz, nikt Cie nie zauważy”.
Miał w ręku pistolet i wyłączoną latarkę. Co jakiś czas rozglądając się brnął powoli i spokojnie przez konary i gałęzie. Uważając aby jego kolejny krok nie był jego ostatnim. Słyszał niekiedy o takich dziwach jakie kryją te lasy, że sama opowieść może spowodować odejście od zmysłów normalnego człowieka.
Szedł kilkadziesiąt metrów od drogi, chciał wiedzieć czy Lechici wypuścili już kolejny zwiad czy czekają na ewentualny rozwój sytuacji. Do Warowni zostały mu dwie, może trzy godziny. W tym czasie może się zdarzyć wiele nieprzyjemnych rzeczy…
- kurwa mać, kanister. Zapomniałem wziąć spod bramy kanister – nie było mowy już o zawracaniu, za duże szanse że Lechici mogli wypuścić patrol pieszych. Teraz był tylko zdany na los i łaskę przeznaczenia.
Po powolnym i spokojnych marszu, po paru godzinach znalazł się na obrzeżach Warowni. Ruin jakiegoś starego miasta. Z tego co wiedział podobno był to Gdańsk, jednak nikt tej plotki nie mógł potwierdzić bo nikt kogo znał nie był na tyle stary aby o Tym pamiętać.
Ruiny większych budynku zaczęły ciągnąć się już od pewnego czasu, ale sama Warownia była jeszcze oddalona o jakąś godzinę drogi. Wszystko usytuowane na brzegu wielkiego morza. Całe szczęście że chociaż morze przetrwało.
Teraz mógł już trochę się odprężyć, gdyż większość z tych budynku było już obszukane i w pewnym sensie zabezpieczone przez tutejszych stalkerów. Szansa odnalezienia go przez Lechitów w tym labiryncie ruin była cholernie znikoma. Ale nadal nie odkładał broni, bo to było by równoznaczne z brakiem szacunku dla własnego życia.
Jeden budynek za drugim przemierzał powoli i spokojnie, chodząc tylko po parterach i przechodząc przez boczne okna i drzwi. Co jakiś czas dostrzegając w mroku kontury ludzi którzy jeszcze mają nadzieje coś znaleźć w tych rozsypujących się wrakach przeszłości.

Jego skrytka a konkretnie jego mieszkanie, znajdowało się na 4 piętrze jednego z opuszczonych bloków mieszkalnych. Doś duża odległość od głównego bazaru dawała mu poczucie bezpieczeństwa, jeżeli cokolwiek potoczyło by się źle. Jednak sam fakt że teraz był w posiadaniu tego przedmiotu, zdawał mu się ciążyć na umyśle. A może to było tylko te promieniowanie?
To teraz już było nie istotne kiedy otwierając drzwi od swego mieszkania, zabezpieczył pułapkę i zdjąwszy z siebie przemoknięte rzeczy usiadł w starym, zniszczonym lecz mimo to wygodnym fotelu. Wszystko zaczęło się układać. Znalazł przedmioty, które wymieni na żarcie, potem postara się dostać co nie co sprzętu elektronicznego, bo pewnie będzie wiele drzwi do otwarcia w tym podziemnym kompleksie. Potem poszuka jakiś ludzi, w miarę godnych zaufania i wyruszy z nimi na oby ostatnią podróż po pieniądze.
To było tak piękne że nieznajomy wiedział iż nieprawdopodobne w tych czasach. Będzie miał szczęście jak ludzie nie zaczną pytać skąd ma te bronie, amunicję oraz kilka innych przedmiotów. Będzie miał szczęście jeżeli w jakikolwiek sposób Lechici nie powiążą go z zaginionym, a konkretnie wyrżniętym patrolem. Tak, teraz czas na zasłużony odpoczynek, a rano ruszy trochę pohandlować.

Obudził się z pierwszym brzaskiem słońca, przedzierającym się przez zrujnowane budynki. Na zewnątrz słychać było tylko śpiew rzadko spotykanych ptaków oraz co jakiś czas echa dalekich wystrzałów.
Wstał, obmył gębę w miesięcznej wodzie trzymanej w wiadrze, przykrytym drewnianą dyktą. Umył zęby szorując pozostałością po szczoteczce, i dziwnym zielonkowatym płynem który kiedyś wymienił za filtr do maszynki od kawy. Ubrał się w najbardziej biedny i nie rzucający się w oczy strój, broń zaś schował do przenośnej naramienne torby jakiejś przedwojennej znanej marki. Teraz, to była tylko kurwa zwykła torba. Teraz tak na dobrą sprawę, jeżeli może być coś nazwać cool, to tylko fakt rozpieprzenia kolesiowi głowy z dystansu 200 metrów, pistoletem. To jest cool, a nie buty Adidasa, lub czegokolwiek innego.
Popatrzał na swoje skromne mieszkanie, w którym i tak na dobrą sprawę nie miał za dużo rzeczy. Na tym świecie nie można za długo przebywać w jednym miejscu, bo przeszłość lub źli ludzie i tak Ciebie znajdą. Dlatego starał się nie trzymać wielkich kosztowności ani nie zbierać mebli, bo prędzej czy później i tak będzie musiał opuścić tą dziurę. Uruchomił pułapkę i wyszedł. Jeżeli ktokolwiek otworzy te drzwi, spotka się w wybuchowym stylu z stwórcą, kimkolwiek on by nie był.
Główny bazar znajdował się nieopodal koryta jakiejś rzeki, a dziwny posąg faceta z widłami oznaczał teren Lechitów. To wszystko należało do tego gangu. Ten gang był prawem, sądem, katem i ochroniarzem wszystkich tych którzy zgodzili się płacić im i pomagać w razie potrzeby. Ten układ z perspektywy pierwszego lepszego handlarza nie był zły, powiem nawet więcej, miał dużo korzyści. Handlarz na pustkowiu, czy w dziczy szybko zarabia kulkę, za nim cokolwiek uciuła, a tutaj mieli ochronę i stałe miejsce, a to oznaczało stałych klientów. A gdy byłeś dobry w wciskaniu ludziom rzeczy których nie potrzebowali, stawałeś się bardzo szybko w miarę bogatym człowiekiem.


Nieznajomy nie szukał przyjaciół, ani nie zawierał zbyt wielu znajomości, prawdę mówiąc w ogóle nie kontaktował się z kimkolwiek przez dłuższy czas. Wychodził z założenia że czym mniej zna ludzi tym mniej ludzi będzie interesowała jego osoba.
Jednak mimo wszystko, niemożnością było nie posiada jakichkolwiek kontaktów. Zwłaszcza jeżeli chodzi o kwestie handlu. Przeważnie każdy stalker czy zwyczajny poszukiwacz przedmiotów miał swojego zaufanego handlarza który z kolei za stałe dostawy towarów do swego stoiska, skupował je po normalnych cenach, czasem nawet dając coś ekstra.
Bo czasami problemem nie było coś znaleźć ale sprzedać tak aby mieć z tego zysk, a nie być jedynie stratny. I właśnie po to ludzie posiadali swoich stałych dostawców, a owi dostawcy posiadali swoich stałych sprzedawców.
I dlatego nieznajomych posiadał właśnie jednego takiego sprzedawcę, konkretnie Piotrka o ksywie „Tama”. Skąd ta ksywa? Podobno dlatego że kiedy zaczyna handlować to wzrost cen skutecznie zatrzymuje jak tama, wodę. Ale za to jego przedmioty zawsze są wysokiej jakości za mimo wszystko rozsądną cenę.
Stoisko Piotrka rozłożone było pod ruinami jakiegoś większego budynku naprzeciw statuły z widłami. Sprawne oko mogło by wyczytać iż owa budowla była kiedyś dworem Artusa, a sam rynek zaś znajduje się w okolicach starej kiedyś ulicy Długiej. Ale kto by teraz interesował się historią.
- Hej, stalkerze! Witaj znowu! Dawno Ciebie nie widziałem, gotów byłem już skreślić kolejnego dostawce z listy żywych! – Piotrek był średniego wzrostu mężczyzną z elegancko przystrzyżoną brodą. Jego natura była pogodna i opanowana, zaś stosunek do ludzi przyjazny z delikatnym dystansem.
- Nie tak prędko Tama. Potrzeba czegoś więcej żeby posłać me truchło do piachu-
- Wierze, wierze! Ale od kiedy Lechici informują zbieraczy o podniesionym poziomie zagrożenia, ze strony mutantów. Ludzie co raz rzadziej opuszczają bezpieczne tereny w poszukiwaniu pieniędzy.-
- Jest aż tak źle? – nieznajomy zaczął rozpakowywać plecak pełen gadżetów które znalazł poprzedniego dnia, w tym jeden egzemplarz uzi i trochę amunicji.
- Dzisiaj podobno zaginął jeden z ich patrolów. W okolicach tej starej blacharni.- Stalker spojrzał się zaskoczonym wzrokiem na Tamę i zapytał.
- Znaleźli ich? Wiedzą kto ?-
- Podobno wpadli na anomalie grawitacyjną…- wziął do ręki uzi, zaczął przeładowywać na sucho, oglądać lufę, mechanizm spustowy, potem resztę rzeczy.
- I co? Rozpieprzyło ich w drobny mak?- Nieznajomych co raz bardziej czuł się nie pewnie, jeżeli ta informacja rozniosła się tak szybko, kto wie czy już go nie zaczęli szukać.
- Wiem tyle ile sam usłyszałem, a na rynku mówią różne rzeczy. Wiesz stalkerze że te świat przestał być bezpieczny jakieś kilkadziesiąt lat temu.-
- Dobra Piotrek, te trzy naboje za informacje- nieznajomy uśmiechnął się sarkastycznie.
- Mówią jeszcze że to samochód bez pasażerów sam wpadł w anomalię, natomiast ludzi z patrolu podobno nie znaleźli, ani nawet ich ciał czy chociaż części kończyn. –
- No no no… może mutanty, a może po prostu handlarze niewolników?-
-Wiesz, odkąd Lechici zaczęli szukać tego złodzieja. Wszystko zostało dla nich zepchnięte na drugi plan. Zresztą kto miał tyle jaj żeby okraść Lechitów, wejść wyjść z ich bazy żywy i spierdolić!-
Nieznajomemu od razu przypomniał się Michał. Kurwa. Jeżeli znajdą jego ciało, martwych ludzi z patrolu i będą mieli myślącego przywódcę, te polowanie się nie zakończy. Skojarzą fakty i stwierdzą że teraz artefakt ma ktoś inny, a najbliższe miasto i rynek, to właśnie warownia… . Pierdolony kanister.
- Stalekerze? To jak, co chcesz w zamian?... halo?-
- Tak, tak… daj trochę konserw, trochę wody, kilka naboi do obrzyna i parę innych rzeczy… -


Po udanej sprzedaży, nieznajomy poszedł do baru, który znajdował się w starym kościele, o bardzo kiedyś charakterystyczne i wielkiej wieży. Kiedyś sama budowla musiała być bardzo dużo, teraz pozostało z niej tylko zachodnie skrzydło.
Bar nazywał się „Czyściec” i był jednym z kilku lokali które były otwarte dla podróżników. Inne były tylko dla Lechitów lub „zarejestrowanych” mieszkańców warowni. Charakterystyczną cechą tego baru, był wielki zegar z drewna który miał pod sobą masę dziwnych obrazków, liczb i napisów. Niektórzy mówią o nim że to zegar wskazujący koniec świata i przyjście sędziego. Jeszcze inni że to relikt jakiejś obcej kosmicznej rasy. Natomiast jeszcze inni że to zwykły drewniany śmieć. Jakakolwiek by nie była to wersja, jednak trzeba było przyznać, cholernie dziwny był to zegar!
W barze panował gwar i wesoła atmosfera. Mimo godziny wczesnej, bo jeszcze przed południem, było w nim dużo ludzi i dużo alkoholu. Bar prowadził, nie wiadomo nawet od kiedy, mężczyzna w dziwnej brązowej szacie, przepasanej sznurem. Zwali go Kapucynem albo Braciszkiem i nie dlatego jak niektórzy sądzą że walił sobie często „kapucyna” ale że kiedyś należał do jakiegoś zakonu Kapucynów czy coś takiego.
Stalker usiadł na zmontowanym z wielu rzeczy krześle i rozejrzał się po barze, szukając mniej więcej „uczciwej mordy”. Zdawał sobie sprawę że w normalnym takim barze, nigdy takiej osoby by nie dostrzegł. Ale ten bar nie był normalny… . Rozmyślanie i analizę przerwał mu Braciszek.
- Witaj Synu… - tłamsząc w rękach ściereczkę zapytał-… coś podać? –
- eee… Palec Anioła i informacje-
Braciszek szybko nalał mu kielonka wódki, z dodatkiem ziołowym i zabrawszy od stalkera twardą walutę w amunicji. Zapytał.
- A o co konkretnie chodzi?-
- Widzisz Braciszku, szukam jednego, może dwóch ludzi do eksploracji. Takich którym…- braciszek dokończył zdanie za nieznajomego.
-… którym mógłbyś zaufać?-
-tak.-
Kapucyn wyprostował się, rozejrzał po barze. Wyciągnął po chwili z jakiej szuflady zwinięty papier i zaczął coś mamrotać pod nosem.
- To nie będzie takie prostę…- odparł cichym tonem – widzisz…-
-Rozumiem że informacje kosztują…- nieznajomy był już gotów zapłacić, już wyciągał kolejne naboje 9mm kiedy braciszek przerwał mu stanowczym tonem.
-Nie obrażaj mnie synu! Już zapłaciłeś za zbawienie. Pieniądze to nie wszystko… -
Kurwa. Pomyślał nieznajomy. Jak dawno ja słyszałem taki tekst i to tak bardzo stanowczy że gotów byłem uwierzyć że ten człowiek tak myśli? Hmm, o ile dobrze pamiętam, nigdy.
- chodzi o to synu, że niewielu ludzi mi zostało.-
Jak to „mu zostało?”
- czyli nikt taki się nie znajdzie?-
-tego nie powiedziałem, synu. Chodzi o to że nie wiem czy przypadną Ci do gustu.-
-co?- nieznajomy nie wiedział jak ma to rozumieć, więc wolał nie wgłębiać się w szczegóły i dodał szybko.
-wystarczy mi że będę mógł im zaufać, reszta mnie nie obchodzi.-
-skoro tak twierdzisz synu. Widzisz tamtą kobietę, siedzącą koło stołu bilardowego z tymi oprychami?-
Nieznajomy obejrzał się w tamtym kierunku. Dostrzegł, wysoką, smukła i złotooką Kobietę. Była ubrana w pobrudzony mundur polowy jakiegoś dawno nieistniejącego rodzaju wojsk, i mająca bardzo przenikliwe spojrzenie. Co do reszty…
-widzisz ją czy nie synu?-
-tak, oczywiście.-
-To jest Jaga, elektryk, medyk i najemnik w jednym. Potrafi posługiwać się bronią palną tak samo dobrze, jak bronią ręczną. Uwierz mi synu, jest w tym naprawdę dobra.-
-wierze, wierze braciszku-
-teraz spójrz na tamten stół po lewej od Jagi. Widzisz tego mężczyznę który leży na stolę?-
-no.-
Nieznajomy dostrzegł faceta średniego wzrostu, o włosach w takim nieładzie, że człowiek widząc go mógłby przysiąść że każdy idzie w innym kierunku. Ubrany w czarne dżinsy i koszulę w czerwoną kratę, przepasany jakimiś wojskowymi paskami, teraz leży nieprzytomny i zamroczony vodką.
- To jest Halo. Traper, myśliwy i obdarzony przez naszego Pana wielkim darem olewania spraw, najemnik. Jeżeli spadną wam morale, ten człowiek będzie jedynym który będzie miał to w dupie.- braciszek aż się uśmiechnął, chyba z przypływu wspomnień.
- No dobrze. Czyli mam rozumieć że to są ludzie do wynajęcia za rozsądną cenę, którym mogę zaufać?-
- Synu. To są prawdopodobnie ostatni ludzie na ziemi, którym możesz zaufać, nie będąc ich przyjacielem. A co do rozsądnej ceny, to już zależy od nich. Ja zajmuje się tylko informacją.-
- No dobrze…-
W ogólnym rozrachunku tym razem jestem na nie. Opowiadanie ma swój klimat, ale tym razem nie jest Twój. Grą Stalker aż kipi, do tego niektóre elementy pożyczyłeś z Metro 2033. Żeby była jasność - dla mnie klimat jest ok, bo Stalkery uwielbiam, ale w opowiadaniu dołożyłeś za mało od siebie, żeby uznać to za w stu procentach Twoje autorstwo. Ale jako fana owej gry dużą frajdę dało mi znajdywanie smaczków, jak np. horrendalne znaczenie amunicji.
Co do głosów na nie, to zacznę od strony warsztatowej: błędów jest masa, chciałem poprawiać, ale o ok 30 zdaniu dałem sobie siana. Są najróżniejsze: zaczynając od tytułu, bo po polsku mówi się wędrowiec, skończywszy na przecinkach i nieuzasadnionych wielkich literach. To razi. Razi mnie też w niektórych momentach to, że bohater to w koło macieju obcy i nieznajomy. Używaj synonimów. Naciąganym patentem wydaje mi się wynik starcia: główna postać opisywana na początku jako nowicjusz zabija trzech dobrze wyszkolonych gości, których zachowanie po wpadnięciu do pomieszczenia to czysta abstrakcja: ostrzeliwali ściany tak długo, aż im zabrakło amunicji.
Tak jak napisałem w pierwszym zdaniu: ogólnie na nie, głównie za mało elementów odautorskich. To bardziej fanfiction, ale na szczęście takie, które nie kaleczy dobrego imienia pierwowzoru. Chętnie poczytam dalej, pozdrawiam.

Ocena: 3/10.
Warsztat, ja nigdy warsztatu nie miałem więc się nie dziwie że dostaje po głowie za to. Przyznam się że w końcu się zmuszę do popracowania nad pisownią i całą resztą stylistyki oraz grama, orto, inter itd. Ale puki co, niet Tongue

A co do reszty, no fakt. Głownie wzorowałem się na stalkerze. Metra przyznam się że nie czytałem ani nie grałem, ale skoro jest podobne no to oznacza że Metro też powstało wzorując się na stalkerze Tongue

A więc podsumowując, dziękować za komentarz. Ciąg dalszy będzie jak to zwykle u mnie bywa, jak tylko znajdę wenę aby kontynuować dobry klimat Smile