25-01-2010, 20:09
Opowiadanie z lipca 2008 roku.
Upiór
P. Borowy
- Ich lubien polnische, ja, ja...- dukał nerwowo Niemiec.
Piotr Wasilewski popatrzył na niego uważnie. Żołnierz był młody, ubrany w szarą kurtkę Wehrmachtu. Wasilewski westchnął. Nie lubił egzekucji. Sięgnął po szable i stanął przed Szwabem.
- Żegnam, pana szanownego.- powiedział ze złośliwym uśmiechem na ustach i jednym cięciem skrócił niemiaszka o głowę.
Krew trysnęła prosto na Wasilewskiego.
-Cholera jasna! Prałem wczoraj.- Zaklął Wasilewski patrząc na ubabraną koszulę.
Usłyszał za plecami szmer, błyskawicznie sięgnął po pistolet, obrócił się i wycelował w nadchodzącą postać.
- Spokój człowieku, spokój. Sami swoi.
Był to Józef Konik. Sąsiad Wasilewskiego, uzbrojony był w stary, rosyjski karabin.
- Matko Boska, co ci się stało?- zapytał Konik patrząc z zaciekawieniem na Wasilewskiego.
- Uchetałem się.- Burknął tamten w odpowiedzi i wskazał na martwego szkopa.
Konik przyjrzał mu się z zainteresowaniem.
- Sam był?- zapytał po chwili.
Wasilewski skinął głową, schował pistolet do kabury, a szable wytarł o mundur wroga, po czym schował ją do pochwy.
- Wiesz... To podejrzane.- mruknął Konik oglądając się wokół, jak by spodziewał się że zaraz pojawi się cała dywizja niemiecka.
- Niby co?
- Tu musi być ich więcej. Samego by go tu nie wysłali. Zwiadowca pewnie.
- Może się zgubił?
- A tam zgubił.- Konik splunął i jeszcze raz przyjrzał się Niemcowi.- Obszukałeś go?
Nie czekając na odpowiedź Konik przyklęknął i zaczął przeszukiwać kieszenie martwego.
Znalazł pistolet, karabin, kilka paczek naboi i dokumenty nieboszczyka.
- Bierz karabinek.- Konik podał Wasilewskiemu broń.
Stali przez chwile w milczeniu przypatrując się Niemcowi.
- Józek, słuchaj...- powiedział po chwili Wasilewski.
- No?
- Jeśli jest tak ja mówisz, to znaczy że ten szkop to zwiadowca... To możemy ich sprowokować do ataku na naszą wieś.
- Znaczy jak?- Konik zmarszczył brwi.
- Weź na początek pal skombinuj i...
- Barbarzyństwo.- mruknął porucznik Helmut von Zduperschimtt patrząc na głowę swojego podwładnego, która została nabita na pal, który stał na środku polany. Głowa nie miała oczu, ani języka.
- Słowiańskie bydlęta.- Splunął kapral Schiwz.
- Ja, ja Herr kapral.- pokiwał głową Helmut.
- A niech Herr porucznik spojrzy jak biedak wygląda. Pewnie go skurczybyki torturowały.
- Ja, ja.- Potakiwał porucznik.
- Jak Herr porucznik sądzi: polski patrol go tak urządził, czy ci pod ludzie z tej wiochy niedaleko stąd?
Porucznik Zduperschimtt zamyślił się głęboko.
- Polacy cofają się teraz na Bydgoszcz.- powiedział po chwili.- A z tego co nam mówili na szkoleniu mogę wnioskować że pukli go tamci wieśniacy.
- Polska hołota.- Splunął ponowne Schiwz.- To jak Herr porucznik? Atakujemy wioskę?
Helmut von Zduperschimtt spojrzał na niego zaskoczony.
- Herr Kapral jeszcze się pyta?
- Niemcy we wsi!- krzyknęła na cały głos pani Konikowa, a trzeba jej było przyznać że oprócz postawnej postury miała baba głos jak trzeba.
Bojowo nastawienie mieszkańcy Trzechoczówka, uzbrojeni w praktycznie wszystkie możliwe rodzaje broni, pobiegli na barykadę na obrzeżu wioski.
- Ja pier...- mruknął cicho wójt Trzechoczówka- pan Słomka.
- Przenajświętsza Panienko...- zaczął miejscowy ksiądz proboszcz, który uzbrojony był w kropidło i kadzidełko.
- Kto tu księdza wpuścił!?- krzyknął Tomasz Siekierkowski naczelny ateista we wsi.
- Morda burżuju!- Krzyknął znany ze swoich komunistycznych poglądów- Antoni Gryczyński. Miał trochę racji ponieważ Siekierkowski posiadał największe pole we wsi, co pozwalało mu zajmować zaszczytne trzecie miejsce w hierarchii ważności w Trzechoczówku (Ważniejsi byli: wójt i ksiądz proboszcz).
- Spokój do cholery!- Ryknął wójt. Spojrzał jeszcze raz na oddział Niemców.- Ja was normalnie, Wasilewski... Za takie pomysły... Powieszę! Normalnie, powieszę!
- Skąd panie wójcie miałem wiedzieć że niemiaszki taki sprzęt mają! Myślałem że będzie jak w 1914, a tu...- tłumaczył się Wasilewski.
Faktycznie, oddział Niemców liczył prawie setkę ludzi, mieli cztery czołgi, pięć dział i dwa wozy pancerne.
- To co robimy panie wójcie?- zapytał niepewnie Konik.
W Słomkę wstąpił prawdziwy duch bojowy.
- Siekierkowski po działko!
- Tak jest!
- Gryczyński i Kromkowski, do samolotu! Zbombardujcie gnojów! Słomieński! Zbierz swoich ludzi i na koń! Okrążycie ich, gdy ruszą do natarcia.
Ludzie się rozbiegli, przy barykadzie została pięćdziesiątka chłopa, a każdy uzbrojony po zęby. No może z wyjątkiem...
- Ja się pójdę pomodlić, za wszelkie pomyślności.- Powiedział ksiądz proboszcz i faktycznie poleciał w stronę kościoła.
- Bodaj byś sczezł... Zarazo.- splunął wójt.
- Panie wójcie!- krzyknął Konik.
- Co zaś?
- Szkopy atakują!
Faktycznie oddział porucznika Zduperschmitta ruszył do natarcia. Pierwsze jechały czołgi, po obu flankach wozy pancerne, a z tyłu piechota.
W tym momencie na barykadę dotarł Siekierkowski z armatką, która pamiętała jeszcze wspaniałe czasy cesarza Wilhelma.
Rozpoczęła się gwałtowana wymiana ognia, w trakcie, której znikneła spora część barykady. Również i polscy rolnicy osiągnęli spory sukces: za pomocą działka i granatów rozwalili dwa pojazdy pancerne i unieruchomili czołg. Oddział Wehrmachtu były pięćdziesiąt metrów od barykady, gdy nagle, niespodziewanie, na niebie ukazał się stary dwupłatowiec z czasów wielkiej wojny. Zaczął krążyć nad atakującymi Niemcami i nagle zrzucił kilka bomb na łby hitlerowców. Wybuch rozwalił dwa czołgi i jeden wóz pancerny, a także zabił paru Niemców.
Gryczyński zatrąbił, co było sygnałem dla kawalerii Słomieńskiego. Konnica okrążyła czołgi i uderzyła bezpośrednio na piechotę.
- Bagnet na broń i do ataku!- Krzyknął wójt i sam ruszył pierwszy w kierunku wroga.
- Hande hoch!- krzyknął piętnaście minut później Piotr Wasilewski celując w dwóch Niemców, którzy posłusznie rzucili broń i podnieśli ręce.
- Ich weiss nicht!- krzyknął jeden z Niemców.
- Jasna sprawa.- powiedział Wasilewski poczym rozstrzelał oby dwóch.
Z pola bitwy uciekło kilku szkopów, żaden z pojazdów nie nadawał się do dalszej eksploatacji.
- Brawo panowie!- powiedział szczęśliwy wójt-Słomka przeszukując szkopów.
Zegar na kościelnej wieży wybił godzinę dwudziestą trzecią. Piotr Wasilewski i Józef Konik stali przy barykadzie obserwując czy szkopy, które miały czelność przeżyć, atak bohaterskich polskich rolników, nie poleciały po posiłki.
- Dlaczego to właściwie my, mamy stać na warcie?- zapytał Wasilewski zapalając papierosa.
- Może dlatego, że to ty, idioto ich tutaj przyciągłeś?
- Oj Jezu, stare dzieje. Nikt nawet draśnięty nie został.
- Było kilku rannych.
- Z przepicia!- zarechotał Wasilewski.
- Cicho!- syknął Konik.
- Co?
- Idzie ktoś.
Wasilewski wytężył wzrok.
- No faktycznie!
W ich stronę szedł ktoś w szwabskim mundurze, z daleka wyglądało jakby nie miał oczu.
- Józek, weź oddaj strzał... Ostrzegawczy!
- W co mam strzelić?
- Co się głupio pytasz? W dyńkę.
Konik wziął swój karabinek, położył go na ramieniu, przymierzył i...
- Nieźle.- mruknął Wasilewski obserwując jak kula trafia w czoło delikwenta, a następnie, jak głowa spada z karku.
Facet nic sobie z tego nie robił. Wziął głowę z ziemi i nadal szedł w kierunku barykady.
- O cholera!- zdumiał się Konik.- Co za czort?
- On nie ma oczu.- powiedział blady jak ściana Wasilewski.
- I co?
- Głowa mu odlatuje, i chyba nie ma języka.
- No to co? Wiele takiego czegoś łazi po Polsce. Tego żeś nie czytał... Mickiewicza?
- A co to ma do tego?
- Gustaw taki, z grobu wylazł. Upiór to się nazywa.
- Leć po księdza. Bez pomocy Bożej coś czuje że nie da rady.
- O co chodzi, mój synu?- Ksiądz Proboszcz zbliżył się do barykady.
- No bo wie ksiądz... Ja... Pozbawiłem życia bliźniego swego. Znaczy nie do końca bliźniego swego, bo to Niemiec był...
- To bardzo nie dobrze mój synu, będziesz za to cierpiał, no chyba że przeprosi sługę Bożego, a tym samym Pana naszego. Na przykład: wino mszalne się kończy i... tynk z kaplicy odpada. Nie mówiąc już że trzeba by cmentarz posprzątać.
- Ale proszę księdza, ja się obawiam że bliźni mój jest... Lekko podenerwowany tym faktem.
- No, a ty byś nie był, mój synu?- zdumiał się ksiądz proboszcz.
- No byłbym, ale...
- No to w czym problem?
W tym momencie coś dotknęło księdza proboszcza w ramię.
- Co jest...?- ksiądz odwrócił się na pięcie i spojrzał wprost w puste oczodoły.
- Matko Przenajświętsza...
- Tak, tak.- Uspokoił go Wasilewski.- Ale co z tym zrobić?
- Egzorcyzm...- zaczął ksiądz, ale w tym momencie upiór zwalił się na ziemię. W plecach tkwił osinowy kołek.
- No i po bólu.- Powiedział Konik.
Ksiądz zemdlał.
- Skąd takie coś się bierze?- Zapytał zdumiony i przerażony Wasilewski.
- Ano trupy samobójców i wisielców...
- To nie był samobójca.- przerwał mu Wasilewski.
- No fakt.- Konik zamyślił się.- No, ale sam zapuścił się nasz teren. Znaczy miał skłonności samobójcze.
- Ano fakt.- zgodził się Wasilewski.
- No i taki truposzczak wstaje potem i się mści. Zazwyczaj na rodzinie. Mięsem ludzkim się żywi.
Wasilewski spojrzał zdumiony na upiora. Dobył swojej szabli i pociachał go na drobne kawałeczki.
- Żeby nie wstał.- wyjaśnił Konikowi.- Choć weźmiemy naszą świątobliwość na plebanię.
Helmut von Zduperschmitt leżał w rowie, nieopodal pola bitwy, obok niego leżał ciężko ranny kapral Schwiz.
- Na Fuhrera! Co to było?- zapytał słabym głosem kapral.
- Rzeź, Herr kapral, rzeź.
Zapadła niezręczna cisza.
- I co dalej, Herr porucznik?
- Samobójstwo.
- Ale jak, w łeb sobie strzelić?
- Nie, widzisz te piwniczkę? Kawałek stąd.
- Ja.
- Wejdziemy tam... Ja granat odpalę.
- Ciemno tu jak w dupie u Fuhrera.- mruknął Schwiz.
- No nic. Odbezpieczam.
- Panie wójcie!- Konik zapukał do drzwi wójta.
- Co?
- Sabotażyści wysadzili naszą podziemną gorzelnię!
- Co!? Kto się odważył.
- Nie mam pewności, ale chyba szkopy.
- Ta zniewaga krwi wymaga! Zbierz ludzi! Idziemy złożyć wizytę wujkowi Adolfowi!
Upiór
P. Borowy
- Ich lubien polnische, ja, ja...- dukał nerwowo Niemiec.
Piotr Wasilewski popatrzył na niego uważnie. Żołnierz był młody, ubrany w szarą kurtkę Wehrmachtu. Wasilewski westchnął. Nie lubił egzekucji. Sięgnął po szable i stanął przed Szwabem.
- Żegnam, pana szanownego.- powiedział ze złośliwym uśmiechem na ustach i jednym cięciem skrócił niemiaszka o głowę.
Krew trysnęła prosto na Wasilewskiego.
-Cholera jasna! Prałem wczoraj.- Zaklął Wasilewski patrząc na ubabraną koszulę.
Usłyszał za plecami szmer, błyskawicznie sięgnął po pistolet, obrócił się i wycelował w nadchodzącą postać.
- Spokój człowieku, spokój. Sami swoi.
Był to Józef Konik. Sąsiad Wasilewskiego, uzbrojony był w stary, rosyjski karabin.
- Matko Boska, co ci się stało?- zapytał Konik patrząc z zaciekawieniem na Wasilewskiego.
- Uchetałem się.- Burknął tamten w odpowiedzi i wskazał na martwego szkopa.
Konik przyjrzał mu się z zainteresowaniem.
- Sam był?- zapytał po chwili.
Wasilewski skinął głową, schował pistolet do kabury, a szable wytarł o mundur wroga, po czym schował ją do pochwy.
- Wiesz... To podejrzane.- mruknął Konik oglądając się wokół, jak by spodziewał się że zaraz pojawi się cała dywizja niemiecka.
- Niby co?
- Tu musi być ich więcej. Samego by go tu nie wysłali. Zwiadowca pewnie.
- Może się zgubił?
- A tam zgubił.- Konik splunął i jeszcze raz przyjrzał się Niemcowi.- Obszukałeś go?
Nie czekając na odpowiedź Konik przyklęknął i zaczął przeszukiwać kieszenie martwego.
Znalazł pistolet, karabin, kilka paczek naboi i dokumenty nieboszczyka.
- Bierz karabinek.- Konik podał Wasilewskiemu broń.
Stali przez chwile w milczeniu przypatrując się Niemcowi.
- Józek, słuchaj...- powiedział po chwili Wasilewski.
- No?
- Jeśli jest tak ja mówisz, to znaczy że ten szkop to zwiadowca... To możemy ich sprowokować do ataku na naszą wieś.
- Znaczy jak?- Konik zmarszczył brwi.
- Weź na początek pal skombinuj i...
- Barbarzyństwo.- mruknął porucznik Helmut von Zduperschimtt patrząc na głowę swojego podwładnego, która została nabita na pal, który stał na środku polany. Głowa nie miała oczu, ani języka.
- Słowiańskie bydlęta.- Splunął kapral Schiwz.
- Ja, ja Herr kapral.- pokiwał głową Helmut.
- A niech Herr porucznik spojrzy jak biedak wygląda. Pewnie go skurczybyki torturowały.
- Ja, ja.- Potakiwał porucznik.
- Jak Herr porucznik sądzi: polski patrol go tak urządził, czy ci pod ludzie z tej wiochy niedaleko stąd?
Porucznik Zduperschimtt zamyślił się głęboko.
- Polacy cofają się teraz na Bydgoszcz.- powiedział po chwili.- A z tego co nam mówili na szkoleniu mogę wnioskować że pukli go tamci wieśniacy.
- Polska hołota.- Splunął ponowne Schiwz.- To jak Herr porucznik? Atakujemy wioskę?
Helmut von Zduperschimtt spojrzał na niego zaskoczony.
- Herr Kapral jeszcze się pyta?
- Niemcy we wsi!- krzyknęła na cały głos pani Konikowa, a trzeba jej było przyznać że oprócz postawnej postury miała baba głos jak trzeba.
Bojowo nastawienie mieszkańcy Trzechoczówka, uzbrojeni w praktycznie wszystkie możliwe rodzaje broni, pobiegli na barykadę na obrzeżu wioski.
- Ja pier...- mruknął cicho wójt Trzechoczówka- pan Słomka.
- Przenajświętsza Panienko...- zaczął miejscowy ksiądz proboszcz, który uzbrojony był w kropidło i kadzidełko.
- Kto tu księdza wpuścił!?- krzyknął Tomasz Siekierkowski naczelny ateista we wsi.
- Morda burżuju!- Krzyknął znany ze swoich komunistycznych poglądów- Antoni Gryczyński. Miał trochę racji ponieważ Siekierkowski posiadał największe pole we wsi, co pozwalało mu zajmować zaszczytne trzecie miejsce w hierarchii ważności w Trzechoczówku (Ważniejsi byli: wójt i ksiądz proboszcz).
- Spokój do cholery!- Ryknął wójt. Spojrzał jeszcze raz na oddział Niemców.- Ja was normalnie, Wasilewski... Za takie pomysły... Powieszę! Normalnie, powieszę!
- Skąd panie wójcie miałem wiedzieć że niemiaszki taki sprzęt mają! Myślałem że będzie jak w 1914, a tu...- tłumaczył się Wasilewski.
Faktycznie, oddział Niemców liczył prawie setkę ludzi, mieli cztery czołgi, pięć dział i dwa wozy pancerne.
- To co robimy panie wójcie?- zapytał niepewnie Konik.
W Słomkę wstąpił prawdziwy duch bojowy.
- Siekierkowski po działko!
- Tak jest!
- Gryczyński i Kromkowski, do samolotu! Zbombardujcie gnojów! Słomieński! Zbierz swoich ludzi i na koń! Okrążycie ich, gdy ruszą do natarcia.
Ludzie się rozbiegli, przy barykadzie została pięćdziesiątka chłopa, a każdy uzbrojony po zęby. No może z wyjątkiem...
- Ja się pójdę pomodlić, za wszelkie pomyślności.- Powiedział ksiądz proboszcz i faktycznie poleciał w stronę kościoła.
- Bodaj byś sczezł... Zarazo.- splunął wójt.
- Panie wójcie!- krzyknął Konik.
- Co zaś?
- Szkopy atakują!
Faktycznie oddział porucznika Zduperschmitta ruszył do natarcia. Pierwsze jechały czołgi, po obu flankach wozy pancerne, a z tyłu piechota.
W tym momencie na barykadę dotarł Siekierkowski z armatką, która pamiętała jeszcze wspaniałe czasy cesarza Wilhelma.
Rozpoczęła się gwałtowana wymiana ognia, w trakcie, której znikneła spora część barykady. Również i polscy rolnicy osiągnęli spory sukces: za pomocą działka i granatów rozwalili dwa pojazdy pancerne i unieruchomili czołg. Oddział Wehrmachtu były pięćdziesiąt metrów od barykady, gdy nagle, niespodziewanie, na niebie ukazał się stary dwupłatowiec z czasów wielkiej wojny. Zaczął krążyć nad atakującymi Niemcami i nagle zrzucił kilka bomb na łby hitlerowców. Wybuch rozwalił dwa czołgi i jeden wóz pancerny, a także zabił paru Niemców.
Gryczyński zatrąbił, co było sygnałem dla kawalerii Słomieńskiego. Konnica okrążyła czołgi i uderzyła bezpośrednio na piechotę.
- Bagnet na broń i do ataku!- Krzyknął wójt i sam ruszył pierwszy w kierunku wroga.
- Hande hoch!- krzyknął piętnaście minut później Piotr Wasilewski celując w dwóch Niemców, którzy posłusznie rzucili broń i podnieśli ręce.
- Ich weiss nicht!- krzyknął jeden z Niemców.
- Jasna sprawa.- powiedział Wasilewski poczym rozstrzelał oby dwóch.
Z pola bitwy uciekło kilku szkopów, żaden z pojazdów nie nadawał się do dalszej eksploatacji.
- Brawo panowie!- powiedział szczęśliwy wójt-Słomka przeszukując szkopów.
Zegar na kościelnej wieży wybił godzinę dwudziestą trzecią. Piotr Wasilewski i Józef Konik stali przy barykadzie obserwując czy szkopy, które miały czelność przeżyć, atak bohaterskich polskich rolników, nie poleciały po posiłki.
- Dlaczego to właściwie my, mamy stać na warcie?- zapytał Wasilewski zapalając papierosa.
- Może dlatego, że to ty, idioto ich tutaj przyciągłeś?
- Oj Jezu, stare dzieje. Nikt nawet draśnięty nie został.
- Było kilku rannych.
- Z przepicia!- zarechotał Wasilewski.
- Cicho!- syknął Konik.
- Co?
- Idzie ktoś.
Wasilewski wytężył wzrok.
- No faktycznie!
W ich stronę szedł ktoś w szwabskim mundurze, z daleka wyglądało jakby nie miał oczu.
- Józek, weź oddaj strzał... Ostrzegawczy!
- W co mam strzelić?
- Co się głupio pytasz? W dyńkę.
Konik wziął swój karabinek, położył go na ramieniu, przymierzył i...
- Nieźle.- mruknął Wasilewski obserwując jak kula trafia w czoło delikwenta, a następnie, jak głowa spada z karku.
Facet nic sobie z tego nie robił. Wziął głowę z ziemi i nadal szedł w kierunku barykady.
- O cholera!- zdumiał się Konik.- Co za czort?
- On nie ma oczu.- powiedział blady jak ściana Wasilewski.
- I co?
- Głowa mu odlatuje, i chyba nie ma języka.
- No to co? Wiele takiego czegoś łazi po Polsce. Tego żeś nie czytał... Mickiewicza?
- A co to ma do tego?
- Gustaw taki, z grobu wylazł. Upiór to się nazywa.
- Leć po księdza. Bez pomocy Bożej coś czuje że nie da rady.
- O co chodzi, mój synu?- Ksiądz Proboszcz zbliżył się do barykady.
- No bo wie ksiądz... Ja... Pozbawiłem życia bliźniego swego. Znaczy nie do końca bliźniego swego, bo to Niemiec był...
- To bardzo nie dobrze mój synu, będziesz za to cierpiał, no chyba że przeprosi sługę Bożego, a tym samym Pana naszego. Na przykład: wino mszalne się kończy i... tynk z kaplicy odpada. Nie mówiąc już że trzeba by cmentarz posprzątać.
- Ale proszę księdza, ja się obawiam że bliźni mój jest... Lekko podenerwowany tym faktem.
- No, a ty byś nie był, mój synu?- zdumiał się ksiądz proboszcz.
- No byłbym, ale...
- No to w czym problem?
W tym momencie coś dotknęło księdza proboszcza w ramię.
- Co jest...?- ksiądz odwrócił się na pięcie i spojrzał wprost w puste oczodoły.
- Matko Przenajświętsza...
- Tak, tak.- Uspokoił go Wasilewski.- Ale co z tym zrobić?
- Egzorcyzm...- zaczął ksiądz, ale w tym momencie upiór zwalił się na ziemię. W plecach tkwił osinowy kołek.
- No i po bólu.- Powiedział Konik.
Ksiądz zemdlał.
- Skąd takie coś się bierze?- Zapytał zdumiony i przerażony Wasilewski.
- Ano trupy samobójców i wisielców...
- To nie był samobójca.- przerwał mu Wasilewski.
- No fakt.- Konik zamyślił się.- No, ale sam zapuścił się nasz teren. Znaczy miał skłonności samobójcze.
- Ano fakt.- zgodził się Wasilewski.
- No i taki truposzczak wstaje potem i się mści. Zazwyczaj na rodzinie. Mięsem ludzkim się żywi.
Wasilewski spojrzał zdumiony na upiora. Dobył swojej szabli i pociachał go na drobne kawałeczki.
- Żeby nie wstał.- wyjaśnił Konikowi.- Choć weźmiemy naszą świątobliwość na plebanię.
Helmut von Zduperschmitt leżał w rowie, nieopodal pola bitwy, obok niego leżał ciężko ranny kapral Schwiz.
- Na Fuhrera! Co to było?- zapytał słabym głosem kapral.
- Rzeź, Herr kapral, rzeź.
Zapadła niezręczna cisza.
- I co dalej, Herr porucznik?
- Samobójstwo.
- Ale jak, w łeb sobie strzelić?
- Nie, widzisz te piwniczkę? Kawałek stąd.
- Ja.
- Wejdziemy tam... Ja granat odpalę.
- Ciemno tu jak w dupie u Fuhrera.- mruknął Schwiz.
- No nic. Odbezpieczam.
- Panie wójcie!- Konik zapukał do drzwi wójta.
- Co?
- Sabotażyści wysadzili naszą podziemną gorzelnię!
- Co!? Kto się odważył.
- Nie mam pewności, ale chyba szkopy.
- Ta zniewaga krwi wymaga! Zbierz ludzi! Idziemy złożyć wizytę wujkowi Adolfowi!