22-03-2011, 16:59
Jadę sobie po bezbrzeżnych drogach Teksasu moim nowiutkim range roverem,przytulając Liv Tyler i słuchając zawodzącego z tyłu Franka Sinatry. Jedziemy jakąś dziesiątą godzinę bez przerwy więc mówię do Franka:
-Możesz trochę ciszej, bo zmęczony jestem.
-Ale musisz obliczyć ten logarytm.
Że co?
Szybki powrót do rzeczywistości. Leżę na czymś strasznie niewygodnym, nade mną stoi demon w ludzkiej postaci. Czy to piekło? Niestety, jest jeszcze gorzej. To sala matematyczna. Demon zwany też panią od matematyki rozkazuje mi iść do tablicy. Niech to licho. Szybkie spojrzenie na zegarek, zostało dziesięć minut lekcji. Cholera. Podchodząc do zielonej ściany płaczu czuję,że logarytm patrzy na mnie jak pedofil, który zaskoczył swoją bezbronną ofiarę w środku ciemnego lasu. Biorę do ręki kredę zastanawiając się czy gdybym szybko się rozbiegł to zdołałbym wyważyć drzwi. Hmm,raczej nie da rady. Patrzę na logarytm ósmego stopnia z pierwiastka z trzech i widzę jak demoniczny pierwiastek śmieje mi się w twarz. Przecież się nie poddam. Gorączkowo zastanawiam się jakby tu frajera zniszczyć. Ha,wiem co ci zrobię. Wyłączam pierwiastek przed nawias,czując nadciągająca euforię przed zwycięstwem. Cholera,tak się nie da. Hmm, a gdyby go tak z lewej? Biorę się za wyliczanie potęg, niestety mój przeciwnik jest przebiegły i to na niego też nie działa. Kolejne minuty mijają jeszcze wolniej niż przy czekaniu na autobus. Moja prawa półkula rozkazuje się ewakuować, oczy uciekają w panice na wszystkie strony, jelito grube postanawia się powiesić na jelicie cienkim, a ja wciąż nie wiem jak to rozwiązać. Nagle olśnienie. Wiem co ci zrobię. Mój rozum wybucha szaleńczym śmiechem i krzyczy w euforii "już po tobie mały c***u". Mwahahahaha.
Biorę się za dobicie logarytmu, niech się nie męczy.
Drrrrrrrrrrrrrrrrrrrr! Dzwonek, cholera, może jednak jeszcze zdążę.
-Dziękuje można się spakować,a ty Ivo zmaż tablicę.
Wygrał...
-Możesz trochę ciszej, bo zmęczony jestem.
-Ale musisz obliczyć ten logarytm.
Że co?
Szybki powrót do rzeczywistości. Leżę na czymś strasznie niewygodnym, nade mną stoi demon w ludzkiej postaci. Czy to piekło? Niestety, jest jeszcze gorzej. To sala matematyczna. Demon zwany też panią od matematyki rozkazuje mi iść do tablicy. Niech to licho. Szybkie spojrzenie na zegarek, zostało dziesięć minut lekcji. Cholera. Podchodząc do zielonej ściany płaczu czuję,że logarytm patrzy na mnie jak pedofil, który zaskoczył swoją bezbronną ofiarę w środku ciemnego lasu. Biorę do ręki kredę zastanawiając się czy gdybym szybko się rozbiegł to zdołałbym wyważyć drzwi. Hmm,raczej nie da rady. Patrzę na logarytm ósmego stopnia z pierwiastka z trzech i widzę jak demoniczny pierwiastek śmieje mi się w twarz. Przecież się nie poddam. Gorączkowo zastanawiam się jakby tu frajera zniszczyć. Ha,wiem co ci zrobię. Wyłączam pierwiastek przed nawias,czując nadciągająca euforię przed zwycięstwem. Cholera,tak się nie da. Hmm, a gdyby go tak z lewej? Biorę się za wyliczanie potęg, niestety mój przeciwnik jest przebiegły i to na niego też nie działa. Kolejne minuty mijają jeszcze wolniej niż przy czekaniu na autobus. Moja prawa półkula rozkazuje się ewakuować, oczy uciekają w panice na wszystkie strony, jelito grube postanawia się powiesić na jelicie cienkim, a ja wciąż nie wiem jak to rozwiązać. Nagle olśnienie. Wiem co ci zrobię. Mój rozum wybucha szaleńczym śmiechem i krzyczy w euforii "już po tobie mały c***u". Mwahahahaha.
Biorę się za dobicie logarytmu, niech się nie męczy.
Drrrrrrrrrrrrrrrrrrrr! Dzwonek, cholera, może jednak jeszcze zdążę.
-Dziękuje można się spakować,a ty Ivo zmaż tablicę.
Wygrał...