Via Appia - Forum

Pełna wersja: Stróże - opowiadanie w odcinkach
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Opowiadanie to mam zamiar prowadzić w krótkich odcinkach w tym temacie, o ile nie jest to oczywiście sprzeczne z regulaminem. Postaram się umieszczać kolejne odcinki każdego dnia. Ma to być coś w rodzaju polskiej wersji Watchmen, ale w dużo lżejszym stylu. Zapraszam Smile

---

Odcinek 1
Pilot


- Podaj łom.
- Który to?
- Ten z lewej. Boże, nie byłeś nigdy na włamie?
- Masz. Niezbyt często, szef ma dla mnie inne zadania.
- Jakie?
- Gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić.
- Ta, jasne. Teraz kombinerki.
- Masz i pospiesz się. Czuję, że któryś z nich się tu zaraz pojawi.
- Spoko, oni nie zajmują się drobnymi kradzieżami.
- Na pewno?
- Jasne. Ich interesują tylko wielkie sprawy. Pranie brudnej forsy, narkotyki, takie tam...
- Ale i tak się pospiesz. Chcę być w domu przed trzecią.
Powyższy dialog toczył się w jednej z ciemnych, warszawskich uliczek, na zapleczu sklepu jubilerskiego, pomiędzy dwoma osobnikami o bardzo podejrzanej prezencji. Poza tym, że ich wygląd ogólnie mieścił się w kategorii zakazanych, a brudne i podarte ubrania świadczyły o przynależności do świata przestępczego, pewne podejrzenia co do nich mógł również wzbudzać fakt, że aktualnie usiłowali wyłamać drzwi do jubilera w mało subtelny sposób.
Ich rozmowa była muzyką dla uszu Feniksa. Oni cały czas się łudzą, myślał, spoglądając z dachu budynku, znajdującego się dokładnie ponad przestępcami. Mimo że jeden z włamywaczy co pewien czas rozglądał się nerwowo, nie miał szans go tutaj zauważyć. Feniks z kolei miał idealny widok na całą akcję, niemal mógłby sprzedawać bilety. W tej chwili mógł po prostu zrzucić granat ogłuszający i byłoby po sprawie. Ale nie, trzeba dbać o konwencję.
Wstał, poprawił maskę, zarzucił na plecy jaskrawoczerwoną pelerynę i włączył antygrawitacyjne pole. Przez moment unosił się w powietrzu, po czym bezszelestnie zsunął się z dachu i opadł na ziemię tuż za plecami włamywaczy. Uśmiechnął się, gdy nic nie zauważyli. Teraz czas na ironiczny tekst na wejście.
- Na waszym miejscu zainwestowałbym w aparaty słuchowe - rzucił i skrzywił się. To był chyba jeden z jego najsłabszych pomysłów. No ale cóż, trudno było za każdym razem wymyślać nowe.
Tak czy inaczej efekt był zgodny z przewidywaniami. Włamywacze natychmiast oderwali się od pasjonującego zajęcia i odwrócili mierząc do niego z pistoletów.
- Mówiłem ci, że nas dorwą, mówiłem ci - rzucił przez zęby jeden z nich. Był praktycznie nieodróżnialny od drugiego, ubrani w zielone dresy i z ogolonymi na łyso głowami wyglądali jak bracia.
- Spoko, ten nawet nie ma broni. Załatwimy go szybko i spadamy.
No tak, westchnął Feniks. Zawsze znajdzie się jeden taki. Minimalnie przestawił pole antygrawitacyjne, na moment przed tym, jak posypały się strzały. Włamywacze z niedowierzaniem patrzyli jak pociski na metr przed osiągnięciem celu zwalniają, po czym wpadają w ruch wirowy i zaczynają orbitować dookoła ubranej na czerwono, zamaskowanej postaci, która stała niewzruszona i uśmiechała się. Oczywiście strzelali dalej, aż wystrzelali całe magazynki. Pociski krążyły jeszcze chwilę wokół Feniksa, po czym wszystkie opadły na ziemię z cichym, ale jednak słyszalnym w nocnej ciszy tapnięciem. A Feniks nadal uśmiechał się, widząc przerażone twarze bandytów.
- A teraz, panowie, przekonacie się, dlaczego nazywają mnie Feniks.
Ten tekst również był mało oryginalny, ale trudno było wymyślić coś specjalnego po tylu latach w branży. Odpiął bezpieczniki po rękawami i nagle z obu jego rąk wystrzeliły strumienie ognia, każdy z nich kierujący się w jednego z bandytów. Krzyknęli z bólu i przerażenia i rzucili się do ucieczki, ale oślepiająco jasny ogień sprawił, że zataczali się, nie widząc dokąd idą, i wpadając na siebie nawzajem i na elementy otoczenia.
W tej chwili Feniks mógłby bez problemu spalić ich na popiół. Jednak te rzadkie momenty, w których był zmuszony rzeczywiście postępować w ten sposób z bandziorami do dzisiaj nawiedzały go w nocy. Teraz wyłączył ogień, gdy tylko upewnił się, że włamywacze otrzymali nauczkę, o której prędko nie zapomną. Jeden z nich upadł natychmiast na ziemię, próbując ugasić tlące się jeszcze na nim płomyki. Drugi próbował uciekać, ale wystrzelona za nim linka szybko powstrzymała jego śmiałe plany.
Kilka chwil później oślepieni, jęczący z bólu i cuchnący palonym ortalionem przestępcy siedzieli przywiązani do pobliskiej latarni, a Feniks nadawał sygnał, mający sprowadzić tutaj policję. Przy poparzonych umieścił swój symbol, przedstawiający wzlatującego, ognistego ptaka.
- I niech to będzie dla was nauczka, chłopcy. W tym mieście nikt nie popełni przestępstwa, dopóki ja go pilnuję.
- Ach tak? - rozległ się głos za jego plecami. - W takim razie upewnimy się, że już długo to nie potrwa.
Obejrzał się i zdrętwiał. W jego stronę zbliżało się co najmniej dwadzieścia postaci, bliźniaczo podobnych do przed chwilą pokonanych. Każdy z nich uzbrojony był w pałkę, sztachetę, łańcuch, lub innego rodzaju broń białą. I każdy z nich miał w oczach ponurą determinację i żądzę zemsty za całe lata upokorzeń.
Feniks przełknął ślinę. Może jednak te bandziory nauczyły się czegoś po tym czasie...
"Powyższy dialog toczył się w jednej z ciemnych, warszawskich uliczek, na zapleczu sklepu jubilerskiego, pomiędzy dwoma osobnikami o bardzo podejrzanej prezencji" - to nie pasuje.
Lepiej byłoby napisać " Rozmówcy znajdowali się w ciemnej warszawskiej uliczce, koło drzwi do jubilera, którego chcieli obrobić." (coś takiego, Nie mówię, że tak ma być).
"No ale cóż, trudno było za każdym razem wymyślać nowe."
Ale po co nowe? Taki MacGruber stosuje tylko jedno uprzejme, wesołe dzień dobry: "I'm gonna rip your dick off and shove it in your mouth.", co dodatkowo pozwala zakładać, że zaraz potem faktycznie to robi, więc każdy przeciwnik i tak słyszy je tylko raz :)

"Pociski krążyły jeszcze chwilę wokół Feniksa, po czym wszystkie opadły na ziemię z cichym, ale jednak słyszalnym w nocnej ciszy tapnięciem."
Jeśli przez a, to nie kumam, a jeśli przez ą, to też nie bardzo, bo tąpnąć, to inaczej pęknąć. Może lepiej z brzękiem, dzwonieniem?, i w sumie to taki sypiący się na ziemię/beton metal czyniłby w ciszy całkiem niezły hałas.

Zaczyna się fajnie, czuje się umiarkowanie komiksowy klimat, ale narracja sypie się nieco przy opisie starcia. Zwłaszcza te "elementy otoczenia" jakieś takie szkicowe. No i ciężko mi kibicować Feniksowi, który na niegroźne dla siebie pociski odpowiada jak najbardziej groźnym dla przeciwników ogniem. Może ich kumple z zakończenia nauczą go co nieco o zbójeckim honorze :)
Albo jestem tak zmęczony, że aż ślepy, albo tu nie ma jakichś większych błędów. Bo nie zauważyłem nic poza tym, co już zostało wymienione.

Ale uwagi mam, a jakżeBig Grin

Co do narracji mam odwrotne odczucie niż Lena - moim zdaniem początek był gorszy. Ten opis zaraz po początkowym dialogu średnio mi pasuje. Przez użycie takich "eleganckich" słów jak np. "powyższy" opis nabiera klimatu szkolnej rozprawki. Dalej też zdarza Ci się coś takiego, ale jakoś tak bardziej znośnie.

O treści trudno się wypowiedzieć, bo fragment jest krótki, ale to, co tu przeczytałem, jest napisane dobrze, więc jestem przekonany, że i całość byłaby ciekawa. Wartość treści zależy bowiem w dużej mierze od formy.
Dziękuję za wszelkie uwagi, na pewno je zapamiętam i spróbuję zastosować. Smile Mam nadzieję, że drugi odcinek przypadnie Wam do gustu.

Odcinek 2
Bójka

Przywódca bandziorów, a przynajmniej osobnik o najszerszych barach zbliżył się do Feniksa z uśmiechem, ukazującym brak dwóch górnych jedynek. Byłoby to może zabawne, gdyby sytuacja nie przedstawiała się dość rozpaczliwie. No cóż, nie z takich kłopotów się wychodziło w przeszłości. Kłopot polegał na tym, że teraz było się już dużo starszym.
- O widzę więcej pięknych buziek do obicia. Kto pierwszy? Widzę, że pan się zgłasza.
Najważniejsze to nie tracić opanowania. Pewnością siebie można było wygrać walkę, zanim się jeszcze rozpoczęła. Tym razem też przyniosła efekt - uśmiech przywódcy zgasł, a on sam zatrzymał się na bezpiecznej odległości.
- Brać go chłopcy - rzucił przez zęby. W normalnym stanie taki rozkaz nie zostałby wysłuchany zbyt chętnie. Ale w przypadku tych zbirów Feniks wyczuwał aż zbyt wyraźnie unoszące się nad nimi opary alkoholu, którym zapewne dodawali sobie odwagi przed walką. Dochodziły one do jego nozdrzy mimo zapachu spalenizny, jaki dobiegał od pokonanej wcześniej dwójki. Dlatego też na rozkaz bandziory jak jeden rzuciły się na bohatera.
Ten jednak miał jeszcze w zapasie kilka niespodzianek. Przestawił urządzenie wytwarzające pole i z satysfakcją patrzył jak rozmaite przyrządy niosące ból odbijają się od niewidzialnej ściany. Szkoda tylko, że niedawny grad pocisków niemal wyczerpał zasilanie pola, a teraz jego moc gasła z każdym uderzeniem. Napastnicy jakby o tym wiedzieli, gdyż nie wycofali się, ale natarli z nową furią. Nadszedł czas na drastyczne posunięcia. Nagłym ruchem przekręcił pierścień umocowany dookoła jego lewego przedramienia, gwałtownie rozszerzając pole siłowe. Widok całej grupy łysych osobników w dresach sprawił, że nie mógł powstrzymać sie od śmiechu. Śmiech jednak zamarł mu na ustach, gdy usłyszał charakterystyczne buczenie, które natychmiast się przerwało - znak, że generator pola wyczerpał się całkowicie.
Tymczasem napastnicy zdumiewająco szybko doszli do siebie i uderzyli ze zdwojoną siłą. Ten, który pierwszy natarł na Feniksa, dzierżąc ciężki, żelazny pręt, miał najmniej szczęścia, gdyż zanim zdołał się zamachnąć bohater kopniakiem posłał go na ziemię. Kolejny zdołał jakoś oplątać łańcuch wokół Feniksowej ręki, jednak po chwili ów łańcuch został mu wyrwany i trafił go w głowę, pozbawiając przytomności. Poszły w ruch noże, jednak ześlizgiwały się po gładkim pancerzu. Feniks posługiwał się łańcuchem w sposób bardzo skuteczny i po chwili na ziemi leżało już pięć łysych głów. Nacierający tłum jednak nie wykazywał wyraźnych oznak przerzedzenia.
Nadszedł czas na jeszcze drastyczniejsze środki. Bohater wybrał najdogodniejszą pozycję, wyciągnął ręce i posłał strumienie ognia. Oślepiająco jasne języki sprawiły, że zapał napastników nieco przygasł, jednak trudno było objąć nimi aż tak liczną grupę. W dodatku paliwo, znajdujące się w zbiorniku na plecach było na wyczerpaniu jeszcze zanim zaczął rozprawę z włamywaczami. Powinien pamiętać o codziennym uzupełnianiu jego zapasów, ale ostatnio miał tyle na głowie. A teraz w każdej chwili mogło się... No tak! Właśnie się wyczerpało.
Na placu boju pozostała jeszcze jakaś dziesiątka walczących, a w oczach każdego paliła się żądza zemsty za poparzenia. Feniks cofnął się kilka kroków. Bez pola antygrawitacyjnego i miotaczy ognia mógł polegać jedynie na swoich umiejętnościach walki wręcz. A nie był już tak młody jak kiedyś.
Bandyci natarli. Pierwszy dostał między oczy, przed ciosem drugiego się uchylił, ale kolejny trafił go pałką w plecy. Feniks zatoczył się, ale chwycił dłoń czwartego i wyrwał mu z niej sztachetę. Ten, który przed chwilą dokonał udanego ataku dostał w głowę, ale na jego miejscu wyrósł następny, który zamachnął się nożem, robiąc szeroką szramę na twarzy Feniksa. Po chwili nóż wyleciał z uderzonej ręki, ale teraz z kolei pałka trafił w czerwony hełm, który z trzaskiem pękł na dwie części. Feniks zbierał coraz więcej ciosów i kopniaków, jednocześnie coraz rzadziej trafiając.
Zdesperowany wyrwał się z tłumu napastników i ruszył przed siebie. Uniósł rękę i wystrzelił linkę, modląc się, by trafiła w coś, o co mogłaby się wygodnie zaczepić. Niestety, po kilku chwilach niepewności haczyk na jej końcu opadł na ziemię, uderzając z brzękiem o chodnik. No tak. Dlaczego takiemu Batmanowi nigdy się to nie zdarza?
Zbiry dopędziły go i już bez oporów zaczęły okładać po głowie, torsie, plecach, nogach i wszystkim innym. Opadł na kolana, gdy któryś z mocniejszych ciosów pałką podciął mu nogi. Wtedy ktoś zawołał:
- Stać!
Zbiry rozstąpiły się, odsłaniając postać ich szefa, którego szczerby w zębach były teraz jeszcze lepiej widoczne. Miał spalony prawy rękaw, ale w ręce dzierżył pistolet, którego lufa skierowana była prosto w twarz Feniksa. Bohater w oddali słyszał wycie policyjnych syren - jechali tutaj wezwani jego sygnałem. Tym razem jednak, zamiast spodziewanych schwytanych przestępców znajdą jego ciało. To wszystko było bardzo sprytnie zaplanowane.
- To za mojego brata - rzucił przez zęby zbir. Już się nie uśmiechał. - I wszystkich ludzi, których zabiłeś, albo posłałeś do pierdla.
Feniks zamknął oczy czekając na strzał. Zamiast niego rozległ się jednak świst i brzdęk. Otworzył oczy i spojrzał w zdumioną twarz szefa, którego ręka była pusta, na chwilę przed tym, zanim powalił go na ziemię ciemny kształt. Wszystko to wydarzyło się w jednej chwili, ale Feniks zdołał spojrzeć jeszcze w prawo i odkryć, że pistolet leży na ziemi, a obok niego spoczywa niewielki shuriken, który mógł należeć tylko do jednego człowieka - Cienia.
Cień był legendą Warszawy, Superbohaterem przez duże S. Pojawiał się tylko wówczas, gdy był potrzebny, ale jedynie gdy miał na to ochotę. Trzymał się z dala od pozostałych bohaterów, którzy nie wiedzieli skąd się wziął, kim jest, ani jakie są jego prawdziwe zamiary. Jego legenda w przestępczym półświatku była tak wielka, że pozostali przytomni bandyci, widząc swojego szefa powalonego i ubrany na czarno kształt unoszący się nad jego ciałem, natychmiast stracili ochotę na jakąkolwiek konfrontację i odbiegli pospiesznie, pozostawiając żądzę zemsty na kiedy indziej.
Feniks spróbował wstać, ale ból w nodze był zbyt silny. Zresztą cały był pobijany, z czego dopiero zaczynał zdawać sobie sprawę. Wyczerpany upadł na ziemię. Odgłos syren był teraz dużo głośniejszy. Cień zbliżył się do niego. Przez szczeliny w jego masce, która, podobnie jak reszta ubrania miała kolor nieprzeniknionej czerni, błysnęły oczy.
- Dziękuję - wyszeptał jeszcze Feniks i zemdlał.
Fajny, lekki klimacik. Do tego takie radosne mordobicie, coś w stylu gry Franko. Większych błędów nie zauważyłem. Podoba mi się, chętnie poznam ciąg dalszy.

Szacun za Franko Big Grin -rr-
Podoba mi się. Na początku myślałem, że akcja potoczy się w kierunku humorystycznym znanym z Hydrozagadki. A tu jak Fiteł zauważył, "mordobijstwo" (specjalnie używam takiej swojej odmienionej niepoprawnej formy) wszakże radosne, ale wychodzi całkiem klasyczny scenariusz superhero. Kiedy pomoc rysownika? 4,5/5 ze wskazaniem na 5/5.