22-03-2011, 15:24
Opowiadanie to mam zamiar prowadzić w krótkich odcinkach w tym temacie, o ile nie jest to oczywiście sprzeczne z regulaminem. Postaram się umieszczać kolejne odcinki każdego dnia. Ma to być coś w rodzaju polskiej wersji Watchmen, ale w dużo lżejszym stylu. Zapraszam
---
- Podaj łom.
- Który to?
- Ten z lewej. Boże, nie byłeś nigdy na włamie?
- Masz. Niezbyt często, szef ma dla mnie inne zadania.
- Jakie?
- Gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić.
- Ta, jasne. Teraz kombinerki.
- Masz i pospiesz się. Czuję, że któryś z nich się tu zaraz pojawi.
- Spoko, oni nie zajmują się drobnymi kradzieżami.
- Na pewno?
- Jasne. Ich interesują tylko wielkie sprawy. Pranie brudnej forsy, narkotyki, takie tam...
- Ale i tak się pospiesz. Chcę być w domu przed trzecią.
Powyższy dialog toczył się w jednej z ciemnych, warszawskich uliczek, na zapleczu sklepu jubilerskiego, pomiędzy dwoma osobnikami o bardzo podejrzanej prezencji. Poza tym, że ich wygląd ogólnie mieścił się w kategorii zakazanych, a brudne i podarte ubrania świadczyły o przynależności do świata przestępczego, pewne podejrzenia co do nich mógł również wzbudzać fakt, że aktualnie usiłowali wyłamać drzwi do jubilera w mało subtelny sposób.
Ich rozmowa była muzyką dla uszu Feniksa. Oni cały czas się łudzą, myślał, spoglądając z dachu budynku, znajdującego się dokładnie ponad przestępcami. Mimo że jeden z włamywaczy co pewien czas rozglądał się nerwowo, nie miał szans go tutaj zauważyć. Feniks z kolei miał idealny widok na całą akcję, niemal mógłby sprzedawać bilety. W tej chwili mógł po prostu zrzucić granat ogłuszający i byłoby po sprawie. Ale nie, trzeba dbać o konwencję.
Wstał, poprawił maskę, zarzucił na plecy jaskrawoczerwoną pelerynę i włączył antygrawitacyjne pole. Przez moment unosił się w powietrzu, po czym bezszelestnie zsunął się z dachu i opadł na ziemię tuż za plecami włamywaczy. Uśmiechnął się, gdy nic nie zauważyli. Teraz czas na ironiczny tekst na wejście.
- Na waszym miejscu zainwestowałbym w aparaty słuchowe - rzucił i skrzywił się. To był chyba jeden z jego najsłabszych pomysłów. No ale cóż, trudno było za każdym razem wymyślać nowe.
Tak czy inaczej efekt był zgodny z przewidywaniami. Włamywacze natychmiast oderwali się od pasjonującego zajęcia i odwrócili mierząc do niego z pistoletów.
- Mówiłem ci, że nas dorwą, mówiłem ci - rzucił przez zęby jeden z nich. Był praktycznie nieodróżnialny od drugiego, ubrani w zielone dresy i z ogolonymi na łyso głowami wyglądali jak bracia.
- Spoko, ten nawet nie ma broni. Załatwimy go szybko i spadamy.
No tak, westchnął Feniks. Zawsze znajdzie się jeden taki. Minimalnie przestawił pole antygrawitacyjne, na moment przed tym, jak posypały się strzały. Włamywacze z niedowierzaniem patrzyli jak pociski na metr przed osiągnięciem celu zwalniają, po czym wpadają w ruch wirowy i zaczynają orbitować dookoła ubranej na czerwono, zamaskowanej postaci, która stała niewzruszona i uśmiechała się. Oczywiście strzelali dalej, aż wystrzelali całe magazynki. Pociski krążyły jeszcze chwilę wokół Feniksa, po czym wszystkie opadły na ziemię z cichym, ale jednak słyszalnym w nocnej ciszy tapnięciem. A Feniks nadal uśmiechał się, widząc przerażone twarze bandytów.
- A teraz, panowie, przekonacie się, dlaczego nazywają mnie Feniks.
Ten tekst również był mało oryginalny, ale trudno było wymyślić coś specjalnego po tylu latach w branży. Odpiął bezpieczniki po rękawami i nagle z obu jego rąk wystrzeliły strumienie ognia, każdy z nich kierujący się w jednego z bandytów. Krzyknęli z bólu i przerażenia i rzucili się do ucieczki, ale oślepiająco jasny ogień sprawił, że zataczali się, nie widząc dokąd idą, i wpadając na siebie nawzajem i na elementy otoczenia.
W tej chwili Feniks mógłby bez problemu spalić ich na popiół. Jednak te rzadkie momenty, w których był zmuszony rzeczywiście postępować w ten sposób z bandziorami do dzisiaj nawiedzały go w nocy. Teraz wyłączył ogień, gdy tylko upewnił się, że włamywacze otrzymali nauczkę, o której prędko nie zapomną. Jeden z nich upadł natychmiast na ziemię, próbując ugasić tlące się jeszcze na nim płomyki. Drugi próbował uciekać, ale wystrzelona za nim linka szybko powstrzymała jego śmiałe plany.
Kilka chwil później oślepieni, jęczący z bólu i cuchnący palonym ortalionem przestępcy siedzieli przywiązani do pobliskiej latarni, a Feniks nadawał sygnał, mający sprowadzić tutaj policję. Przy poparzonych umieścił swój symbol, przedstawiający wzlatującego, ognistego ptaka.
- I niech to będzie dla was nauczka, chłopcy. W tym mieście nikt nie popełni przestępstwa, dopóki ja go pilnuję.
- Ach tak? - rozległ się głos za jego plecami. - W takim razie upewnimy się, że już długo to nie potrwa.
Obejrzał się i zdrętwiał. W jego stronę zbliżało się co najmniej dwadzieścia postaci, bliźniaczo podobnych do przed chwilą pokonanych. Każdy z nich uzbrojony był w pałkę, sztachetę, łańcuch, lub innego rodzaju broń białą. I każdy z nich miał w oczach ponurą determinację i żądzę zemsty za całe lata upokorzeń.
Feniks przełknął ślinę. Może jednak te bandziory nauczyły się czegoś po tym czasie...
---
Odcinek 1
Pilot
- Podaj łom.
- Który to?
- Ten z lewej. Boże, nie byłeś nigdy na włamie?
- Masz. Niezbyt często, szef ma dla mnie inne zadania.
- Jakie?
- Gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić.
- Ta, jasne. Teraz kombinerki.
- Masz i pospiesz się. Czuję, że któryś z nich się tu zaraz pojawi.
- Spoko, oni nie zajmują się drobnymi kradzieżami.
- Na pewno?
- Jasne. Ich interesują tylko wielkie sprawy. Pranie brudnej forsy, narkotyki, takie tam...
- Ale i tak się pospiesz. Chcę być w domu przed trzecią.
Powyższy dialog toczył się w jednej z ciemnych, warszawskich uliczek, na zapleczu sklepu jubilerskiego, pomiędzy dwoma osobnikami o bardzo podejrzanej prezencji. Poza tym, że ich wygląd ogólnie mieścił się w kategorii zakazanych, a brudne i podarte ubrania świadczyły o przynależności do świata przestępczego, pewne podejrzenia co do nich mógł również wzbudzać fakt, że aktualnie usiłowali wyłamać drzwi do jubilera w mało subtelny sposób.
Ich rozmowa była muzyką dla uszu Feniksa. Oni cały czas się łudzą, myślał, spoglądając z dachu budynku, znajdującego się dokładnie ponad przestępcami. Mimo że jeden z włamywaczy co pewien czas rozglądał się nerwowo, nie miał szans go tutaj zauważyć. Feniks z kolei miał idealny widok na całą akcję, niemal mógłby sprzedawać bilety. W tej chwili mógł po prostu zrzucić granat ogłuszający i byłoby po sprawie. Ale nie, trzeba dbać o konwencję.
Wstał, poprawił maskę, zarzucił na plecy jaskrawoczerwoną pelerynę i włączył antygrawitacyjne pole. Przez moment unosił się w powietrzu, po czym bezszelestnie zsunął się z dachu i opadł na ziemię tuż za plecami włamywaczy. Uśmiechnął się, gdy nic nie zauważyli. Teraz czas na ironiczny tekst na wejście.
- Na waszym miejscu zainwestowałbym w aparaty słuchowe - rzucił i skrzywił się. To był chyba jeden z jego najsłabszych pomysłów. No ale cóż, trudno było za każdym razem wymyślać nowe.
Tak czy inaczej efekt był zgodny z przewidywaniami. Włamywacze natychmiast oderwali się od pasjonującego zajęcia i odwrócili mierząc do niego z pistoletów.
- Mówiłem ci, że nas dorwą, mówiłem ci - rzucił przez zęby jeden z nich. Był praktycznie nieodróżnialny od drugiego, ubrani w zielone dresy i z ogolonymi na łyso głowami wyglądali jak bracia.
- Spoko, ten nawet nie ma broni. Załatwimy go szybko i spadamy.
No tak, westchnął Feniks. Zawsze znajdzie się jeden taki. Minimalnie przestawił pole antygrawitacyjne, na moment przed tym, jak posypały się strzały. Włamywacze z niedowierzaniem patrzyli jak pociski na metr przed osiągnięciem celu zwalniają, po czym wpadają w ruch wirowy i zaczynają orbitować dookoła ubranej na czerwono, zamaskowanej postaci, która stała niewzruszona i uśmiechała się. Oczywiście strzelali dalej, aż wystrzelali całe magazynki. Pociski krążyły jeszcze chwilę wokół Feniksa, po czym wszystkie opadły na ziemię z cichym, ale jednak słyszalnym w nocnej ciszy tapnięciem. A Feniks nadal uśmiechał się, widząc przerażone twarze bandytów.
- A teraz, panowie, przekonacie się, dlaczego nazywają mnie Feniks.
Ten tekst również był mało oryginalny, ale trudno było wymyślić coś specjalnego po tylu latach w branży. Odpiął bezpieczniki po rękawami i nagle z obu jego rąk wystrzeliły strumienie ognia, każdy z nich kierujący się w jednego z bandytów. Krzyknęli z bólu i przerażenia i rzucili się do ucieczki, ale oślepiająco jasny ogień sprawił, że zataczali się, nie widząc dokąd idą, i wpadając na siebie nawzajem i na elementy otoczenia.
W tej chwili Feniks mógłby bez problemu spalić ich na popiół. Jednak te rzadkie momenty, w których był zmuszony rzeczywiście postępować w ten sposób z bandziorami do dzisiaj nawiedzały go w nocy. Teraz wyłączył ogień, gdy tylko upewnił się, że włamywacze otrzymali nauczkę, o której prędko nie zapomną. Jeden z nich upadł natychmiast na ziemię, próbując ugasić tlące się jeszcze na nim płomyki. Drugi próbował uciekać, ale wystrzelona za nim linka szybko powstrzymała jego śmiałe plany.
Kilka chwil później oślepieni, jęczący z bólu i cuchnący palonym ortalionem przestępcy siedzieli przywiązani do pobliskiej latarni, a Feniks nadawał sygnał, mający sprowadzić tutaj policję. Przy poparzonych umieścił swój symbol, przedstawiający wzlatującego, ognistego ptaka.
- I niech to będzie dla was nauczka, chłopcy. W tym mieście nikt nie popełni przestępstwa, dopóki ja go pilnuję.
- Ach tak? - rozległ się głos za jego plecami. - W takim razie upewnimy się, że już długo to nie potrwa.
Obejrzał się i zdrętwiał. W jego stronę zbliżało się co najmniej dwadzieścia postaci, bliźniaczo podobnych do przed chwilą pokonanych. Każdy z nich uzbrojony był w pałkę, sztachetę, łańcuch, lub innego rodzaju broń białą. I każdy z nich miał w oczach ponurą determinację i żądzę zemsty za całe lata upokorzeń.
Feniks przełknął ślinę. Może jednak te bandziory nauczyły się czegoś po tym czasie...