Via Appia - Forum

Pełna wersja: Rzeźnia [tytuł roboczy]
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
To zaledwie marny zaczątek opowiadania, zaledwie 6k słów. Jeśli więc ktoś nie lubi niedokończonych tekstów, to niech nie marnuje czasu Smile Kontynuacja zapewne będzie, o ile czas pozwoli, aczkolwiek sprecyzowanego pomysłu nie mam. Traktuję to bardziej jako wprawkę.




Zachodzące słońce wydłużało cienie. Zapadał gorący, sierpniowy wieczór. Niebo płonęło pomarańczem i fioletem, a ziemia była mocno nagrzana. Masakra poprawił tobołek pod głową i ułożył się wygodniej. Od jakiegoś czasu starał się zdrzemnąć, ale wciąż coś mu przeszkadzało. A to szum drzew pobliskiego zagajnika, a to żuk-turysta, który urządził sobie wycieczkę krajoznawczą po jego twarzy, a to znowu źdźbło trawy, które załaskotało w ucho.
Masakra westchnął i przymknął oczy. Zrobił kilka głębokich wdechów i wyobraził sobie, że jest…
…w najlepszej gospodzie Wyreszehadu. Leży na wielkim łożu z baldachimem, w prywatnej izbie dla najbogatszych gości. Ciężkie zasłony w dużym oknie sprawiają, że w środku panuje półmrok, rozświetlany jedynie przez nieliczne świece, które podgrzewają rozstawione wokół misy z wonnymi olejkami. Jest przyjemnie chłodno, mimo że na zewnątrz panuje bezlitosny, pustynny skwar. Nagle drzwi się uchylają i do izby wchodzi czarnoskóra niewolnica, odziana jedynie w zwiewną, muślinową przepaskę biodrową. Jej kształtne piersi kołyszą się w rytm kroków, w sutkach ma złote kolczyki. Porusza się cicho i z gracją, lekko stawiając stopy na grubym, miękkim dywanie. Powoli zbliża się do Masakry, który unosi się na łokciach. Dziewczyna siada na łóżku i wyciąga dłoń. Jej palce zakończone są długimi, ostro spiłowanymi paznokciami. Dotyka jednym z nich szyi Masakry i mocno naciska. Boli. I jednocześnie łaskocze. Niewolnica przeciąga paznokciem od ucha aż po jabłko Adama. Mężczyzna czuje, jak ogarnia go fala podniecenia. Chce się podnieść, ale czarnoskóra piękność znowu mocno naciska palcem szyję i przemawia głębokim barytonem:
– A dokąd to, gagatku?
Masakra otworzył oczy. Ujrzał nad sobą twarz strażnika granicznego, jeszcze gołowąsa. W jego dłoni znajdował się krótki miecz. Końcówka ostrza boleśnie kłuła w szyję.
– Wybierasz się gdzieś? – Na twarzy strażnika zakwitł szeroki uśmiech. – Jesteś Wieszko Garłacz, syn Mieszka Garłacza? Zwany również Masakrą, a niekiedy błędnie Rzeźnią? Złodziej, morderca i szubrawiec, od lat poszukiwany listem gończym wydanym przez samego miłościwie panującego Gerharda Przehożego? Nie odpowiadaj. To były pytania te… Notoryczne, o! Wstawaj. Tylko powoli. I trzymaj lapy na widoku!
Wieszko zaklął pod nosem i podniósł się z ziemi. Przestał układać w głowie plan ucieczki, kiedy zza jego pleców wyszedł drugi strażnik. Ten trzymał w ręce naładowaną lekką kuszę. Niedługo później przywiązany do siodła Masakra kołysał się na grzbiecie kasztanka, który posłusznie kłusował za koniem jednego z graniczników. Drugi zamykał kolumnę. Wieszko nie mógł uwierzyć, że dał się podejść takim młokosom! No cóż, prędzej czy później nadarzy się okazja, żeby uciec. Nie z takich opresji wychodził cało. Nieco pokrzepiony tą myślą, postanowił się trochę zdrzemnąć. Skrepowany i tak nie był w stanie za wiele zdziałać. Usadowił się na tyle wygodnie, na ile to było możliwe, i po chwili zapadł w niespokojny sen.

.oOo.

Strażnicy eskortowali Masakrę do aresztu królewskiego w Gradulcu, małym, przygranicznym miasteczku w Dolinie Trzech Sadzawek, należącej z kolei do królestwa Lechawii. Dolina była stosunkowo niewielka (jeziora zresztą też – stąd nazwa), miała jednak dość symboliczne znaczenie. O jeden ze zbiorników wodnych od wieków toczył się spór graniczny między Lechawią, do której oficjalnie należały wszystkie trzy Sadzawki – a Zumbergiem, który rościł sobie prawa do tej najdalej wysuniętej na południe. Według mapy granica przebiegała wzdłuż południowego brzegu spornego zbiornika. Władcy Zumbergu od dawien dawna powoływali się na jakiś starożytny, zapomniany traktat, który przesuwał linię graniczną na północny brzeg Sadzawki, włączając ją tym samym do Zumbergu.
Królowie Lechawii od zawsze uparcie zaprzeczali temu twierdzeniu, na zmianę dowodząc, że starożytny dokument albo nie istnieje, albo jest sfałszowany. W zasadzie już nawet nie było wiadomo po czyjej stronie leży racja. Ta dyplomatyczna wojna stała się swego rodzaju tradycją pomiędzy dwoma państwami. Co kilkanaście lat któryś z aktualnie panujących władców przypominał sobie o całej sprawie i wysyłał kartografów, aby przestawili słupki graniczne. Na początku kilka razy skończyło się to małą bitwą pomiędzy oddziałem chroniącym kartografów a strażą graniczną państwa, które akurat było w posiadaniu Sadzawki. Obydwa kraje były jednak na tyle silne i zrównoważone militarnie, że żadne nie ryzykowało otwartego konfliktu. Po którymś z kolei incydencie po prostu zaprzestano obsadzania wojskiem garnizonów w okolicach jeziora.
Kartografowie przychodzili, potajemnie przestawiali słupki na północną lub południową stronę Sadzawki - zależnie od tego, komu służyli - po czym przez kilka lat panował względny spokój. Dopóki któryś z władców znowu nie przypomniał sobie o konflikcie i nie uniósł honorem. Wtedy sytuacja powtarzała się, vice versa.
Masakra wysłuchał tej historii z ust jednego z eskortujących go strażników – ten drugi bowiem jej nie znał. Opowieść skończyła się niedługo przed tym, jak dotarli do celu.
Areszt królewski w Gradulcu mieścił się w kamiennym, parterowym budynku niedaleko rynku.
– Masz szczęście – powiedział mu jeden ze strażników, ten sam, który kłuł go mieczem w gardło. – To nowiutki loch, z podręcznym wychodkiem w każdej celi. Ten… Klimakterowany! Znaczy, przeciąg jest.
Masakra w odpowiedzi zazgrzytał zębami, ostentacyjnie odwrócił głowę i udał, że podziwia fasadę budynku po drugiej stronie ulicy. Strażnik wzruszył ramionami i poprowadził go do środka, a później schodami w dół. Znajdowało się tu kilkanaście cel. Ciągnęły się wzdłuż dość długiego korytarza i wszystkie były puste. Wieszko przekonał się o tym, gdyż wylądował w ostatniej, na końcu lochu. Strażnik zatrzasnął masywną i przerdzewiałą kratę i poszedł sobie, ewidentnie obrażony.
Masakra rozejrzał się wokół. Pod ścianą leżał zmaltretowany siennik, który wyglądał jakby sam znalazł się tu za karę. W rogu stało wiadro, z którego dochodził odór fekaliów. Na szczęście przez wąski otwór pod sufitem wpadało trochę świeżego powietrza. Było to jedyne źródło światła. Wieszko wydał z siebie nieartykułowany bulgot. Odpowiedziała mu jedynie głucha cisza.
Zaczęło się zwyczajnie, ale ja jestem ciekaw kontynuacji. Błędy, jeśli są, to dla mnie niedostrzegalne ;p Czekam na ciąg dalszy.
"z którego dochodził odór fekaliów." - może lepiej "rozchodził" smrody mają bowiem we zwyczaju się rozchodzić, a dźwięki dochodzić (tudzież niektórzy ludzie również).

No cóż jak zwykle mistrzowską rękę poczuć. Napisane z charakterystyczną dla Ciebie lekkością i polotem. Ot i tyle na razie.

Pozdrawiam, polecając się wdzięcznej pamięci (Legenda Tongue )
Czekamy na ciąg dalszy!

Talent twórcy tematu nie podlega dyskusji Big Grin mam nadzieję że Masakra rychło ucieknie i dokona masakry!!
Cytat:Znajdowało się tu kilkanaście cel. Ciągnęły się wzdłuż dość długiego korytarza i wszystkie były puste. Wieszko przekonał się o tym, gdyż wylądował w ostatniej, na końcu lochu.

Dużo tych 'się'.


Podobało mi się. Z tym myleniem słów jak pytania notoryczne, to skojarzył mi się od razu Wiedźmin i krzyki, że jest "leworucja!" To mnie trochę u Ciebie odrzuciło, co nie zmienia faktu, że czekam na dalszy ciąg.

Pozdrawiam
InF