Via Appia - Forum

Pełna wersja: Dziewicza, Przeklęta Wyspa
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Witam. piszę od pewnego czasu moje pierwsze opowiadanie. Będzie miało ono ponad sto stron (napisanych w programie word, czcionka 12). Mam już napisanych ponad siedemdziesiąt stron i powoli zmierzam ku końcowi. Prawdę mówiąc sam nie wiem pod jaki gatunek podlegać będzie moje dzieło. Jest tam trochę fantastyki, lecz z drugiej strony nie ma jej, aż tak wiele. jest sporo napięcia, smutku itp. Załączam jakiś wyrwany z kontekstu fragment rozdziału, mojej publikacji. bardzo proszę o szczere opinie. Zaznaczam, iż całość będzie sprawdzana przeze mnie jeszcze raz dokładnie, gdy ukończę już opowiadanie.




Skarbie jeszcze chwilka, proszę Cię. Za chwilę wstanę… John, nie ładnie tak długo spać, oj nie ładnie… Amelio, zapomniałaś że mam łaskotki? Proszę Cię, jeszcze dwie minutki snu. Dobrze kochanie… ale pamiętaj, tylko dwie.
Amelio, kocham Cię wiesz? Wiem skarbie, ja Ciebie też, przytul mnie John, jest mi tak dobrze z Tobą… dziś nasza córeczka ma urodziny. Musimy przygotować dla niej przyjęcie i kupić tort…
Kogo ja tu widzę, naszą małą solenizantkę. Chodź tu skarbie do mnie i do tatusia do łóżeczka…
Był już środek nocy, John ocknął się. Zrozumiał, iż to był tylko chwilowy, jakże piękny sen. Otworzył oczy, ujrzał obok śpiących tubylców, zamiast żony. Nie był w swoim łóżku, lecz na ziemi na jakiejś polanie... Płomień ogniska leciutko się tlił, bohater obejrzał się dookoła… spojrzał w gwiazdy. Była bowiem piękna noc. Jakoś nie mógł dalej spać, zastanawiał się nad wszystkim i na niczym. Myślał cały czas o swojej Amelii, za którą tak strasznie tęsknił. Za jej zapachem, dotykiem, uśmiechem, ciepłym słowem. Tak strasznie mu jej brakowało. Uronił kilka łez i poprzysiągł sobie, iż pomści krzywdy swoich bliskich. Pomyślał także o swojej córeczce, którą tak kochał. Wierzył, iż patrzy ona teraz na niego z góry i uśmiecha się, wraz z ojcem Johna. Mężczyzna miał cichą nadzieję, że jego żona jeszcze żyję. Modlił się o to do Boga, chociaż o jeden jej uśmiech, o to by móc ją przytulić i pogłaskać…
- Dlaczego na świecie jest tyle zła? Pytał sam siebie
- dlaczego mnie to wszystko spotkało?
- mój ojciec, potem córeczka… teraz moja najwspanialsza żona
- dlaczego tak musi być?
John strasznie zadumany, siedział skrępowany pod głazem i patrzał w niebo. Jego jedyną motywacją było to, iż wierzył że jego przyjaciele wraz z Amelią żyją i czekają na niego. Po chwili John spojrzał na ziemię. Dwaj jego oprawcy spali obok, koło tlącego się ostatkiem sił, ogniska. Po jakimś czasie zadumy mężczyzna ponownie usnął. Jack, oraz Maks byli w swej sekcie najdłużej, dlatego też zajmowali najwyższe stanowiska. Pochodzili z Afryki, jak wszyscy z grupy. Jack dokładnie pamiętał swoją historie, kiedy to jako zbuntowany nastolatek trafił na ulicę, gdyż jego rodzice więcej nie chcieli z nim mieszkać. Po czym Jack stoczył się jeszcze bardziej, zszedł na drogę przestępczą. Zaczął kraść a nawet gwałcić. Los chciał, iż nie odpowiedział on za swoje czyny. Tułał się, i żył z tego co zdołał ukraść. Po jakimś czasie spotkał Maksa, ten wtedy podobnie jak teraz Jack, był zastępcą wodza. Wielkiego człowieka, jednego z najbardziej szanowanych wodzów, w wieloletnich pokoleniach dzikusów. Jednak po niedługim czasie, owy wódź został zamordowany i tak o to Maks został powołany na przywódcę. I to on wdrążył Jacka w strukturę grupy, poprowadził go za rękę oraz traktował jak syna. Jackowi bardzo to imponowało, chciał być jednym z nich. Sekta owych tubylców, narodziła się w Afryce. Początkowo terroryzowała pewne rejony, zjednywała sobie coraz to nowych członków. Z czasem gruba zaczęła się rozdzielać na mniejsze części i wypływać w morze, w poszukiwaniu dziewiczych wysp, tak by to na nich objąć przywództwo. Znajdowali się w niej ludzie na pozór dzicy i głupi, jednakże było zupełnie odwrotnie. Każda osoba, która ubiegała się o przyjęcie w ich szeregi, musiała spełnić wiele czynników i wyzwań. M.in. zabić jednego ze swoich rodziców, sprzedać swą duszę diabłu oraz zostać zgwałconym przez wodza, wierzyli bowiem, iż poprzez to dana osoba starająca się by zostać jednym z dzikusów, zostanie napełniona mocą, płynącą od ich przywódcy. Cało ich plemię nie miało jako takiej nazwy. Głównymi jej priorytetami było zabijanie, gwałcenie, oraz oddawanie czci szatanowi. Dodatkowo poszukiwali oni złota, okradali napotkanych ludzi, z tego bowiem głównie żyli. Często prowadzili wojny z piratami, na morzu jak i na lądzie. Zastępca przywódcy, miał prawię takie same prawa jak on sam, jednakże to do wodza należało ostatnie zdanie. Teraz obecnie grupa jest upadająca, tak jak to opowiadali Johnowi jego oprawcy.


Cytat:Nie był w swoim łóżku, lecz na ziemi na jakiejś polanie[...] Płomień ogniska leciutko się tlił, bohater obejrzał się dookoła[…] spojrzał w gwiazdy.
- 'Bohater' lepiej zamienić na 'mężczyzna'. Bohater brzmi tak, jakbyś robił streszczenie jakiegoś filmu lub ksiażki.
Ponadto 1 wielokropek można zastąpić kropką, a zamiast drugiego dać "i".

Cytat:- Dlaczego na świecie jest tyle zła? Pytał sam siebie
- dlaczego mnie to wszystko spotkało?
- mój ojciec, potem córeczka… teraz moja najwspanialsza żona
- dlaczego tak musi być?
-To wszystko w jednym myślniku, gdyż mówi to jedna osoba.

Cytat:Z czasem gruba zaczęła się rozdzielać na mniejsze...
-literowka

Powiem tak.
Widziałam sporo literówek, głównie słowo "przywodca", a imię na imieniu imię pogania. Ponadto w takich tekstach nie uzywa się zwrotów grzeczniościowych. Sporo masz tu też wielokropków, które w większości wcale nie pasują. No i ten nieszczęsny dialog, musisz poczytać o konstrukcji dialogów i popracować nad powtórzeniami.
Niestety tekst mnie chwilowo nie zainteresował.
"Cię", "tobie", twój" etc. piszemy wielka literą tylko w listach.
"bohater [obejrzał] się dookoła… " - Źle mi to brzmi. Może lepiej "rozejrzał".
"zastanawiał się nad wszystkim i na[d] niczym. "
"- Dlaczego na świecie jest tyle zła? [-] Pytał sam siebie
- [D]laczego mnie to wszystko spotkało?
- [M]ój ojciec, potem córeczka… [T]eraz moja najwspanialsza żona[.]
- [D]laczego tak musi być?" - Myślniki są zarezerwowane dla dialogów. Myśli bohatera powinno pisać się w inny sposób.
"John strasznie zadumany, siedział skrępowany pod głazem i patrzał w niebo." - Rozbawiło mnie to zdanie. Dziwnie brzmi.
"Z czasem [gruba] zaczęła się rozdzielać na mniejsze części i wypływać w morze," - Co było grube?
"musiała [spełnić wiele czynników] i wyzwań." - z tego co mi wiadomo, to czynników się nie spełnia.
"oraz zostać zgwałconym przez wodza," - Sam nie wiem co o tym powiedzieć.
"John, [nieładnie] tak długo spać," - łącznie.
"Tułał się[,] i żył z tego co zdołał ukraść. Po jakimś ... " - zbędny przecinek.

Tworzysz bardzo dziwne zdania, w których można się czasami pogubić. Dużo nieładnych powtórzeń. Szczególnie określeń bohatera (John, John, mężczyzna, John...). W kwestii fabuły nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Fragment jest zbyt krótki by cokolwiek wywnioskować. Jeśli miał mnie zaciekawić i zachęcić do czekania na resztę to mu się nie udało.
Styl. Widać, że siliłeś się na przedstawienie świata w brutalny sposób. Wyszło niestety bardziej komicznie niż tragicznie.
Tekst nie podobał mi się.

Pozdrawiam. Dziękuję za uwagę. Życzę lepszych efektów w przyszłości.

EDIT: Infernal, Pisałem ci, żebyś przeczytał/przeczytała regulamin.
John trzymał już zakrwawiony i przygotowany do ponownego wbicia nóż w górze, gdy nagle usłyszał:
- bagna śmierci, odpowiedział osłabionym i z wielkim trudem tubylec
- co takiego? Nie słyszę! Odparł John
- bagna śmierci, miejsce, w które udał się mój przywódca wraz z Twoją żoną
- gdzie to się znajduję?? Mów prędko! Wykrzyczał
- prosto, za ostatnim szałasem. Musisz iść tą drogą prowadzącą na skraj wyspy, znajdziesz tam lekko górzyste tereny i bagna, blisko jednego z nich, znajduję się osada podobna do tej
John usłyszawszy to schował do kieszeni owy nóż, i powstał. Tubylec leżał w kałuży pełnej krwi.
Mężczyzna pochwycił dwie włócznie leżące obok z zamiarem zabicia owego osobnika. Wziął je i przybył ponownie do swojej ofiary. Dzikus widział co chcę zrobić jego oprawca i odrzekł do niego:
- jeśli mnie zabijesz, nigdy już nie opuścisz tej wyspy. Złe duchy, które nią zawładnęły nie pozwolą Ci odejść.
John nie przejął się ostrzeżeniem osobnika, po czym położył go na plecach w pozycji całkowicie leżącej, wziął jedną z pik i wbił ją w brzuch dzikusa, przekuwając go na wylot, oraz nakłuwając jego ciało w ziemię. Po czym to samo uczynił z drugą dzidą. Mężczyzna wbił włócznię w taki sposób, iż owy osobnik nie umarł od razu. Męczył się jakiś czas dopóki nie wykrwawił się na śmierć. Przerażająco przy tym krzyczał, z coraz to słabszą częstotliwością, iż brakło mu już sił.
Po czym zostawił go i oddalił się. Nim ruszył, rozejrzał się tu trochę. Była już ciemna noc, dookoła było pusto. Niedaleko leżało ciało drugiego z tuziemców, którego wykończył Thomas.
Znajdował się na polanie, przy której stało kilka szałasów i paliło się ognisko. John zajrzał do jednego z nich, nikogo tam nie zastał. Jedyne co ujrzał to kilka rozczłonowanych ciał, leżących już tam jakiś czas i mnóstwo krwi. W pozostałych schronieniach było podobnie. Architektura owego miejsca wyglądało następująco:
Budowla miała nieco ponad trzy metry. Zbudowana była z gałęzi, patyków i innych podobnych części.
Była dość obszerna i imponująca. Na wierzchołku każdego z szałasów, znajdowały się jakby oznaczenia w kolorze czerwieni i pomarańczy. Kolor taki sam jak noszone przez dzikusów kapelusze.
Znaki te były okrągłe i przypominały coś w rodzaju kuli. W środku, pomieszczenia wyglądały podobnie. Znajdowało się tam po kilka głazów, stolik, na którym to często stały świeczki. Schronienia te służyły im jako miejsce spoczynku, oraz swego rodzaju więzienie dla ofiar.
Jednak zapomniałeś przeczytać regulaminu. - "VI) Nowe rozdziały wieloczęściowych opowiadań dodawaj w kolejnych postach, ułatwi to ich ocenę, i informuj o tym w temacie „Co nowego?”"

"- [B]agna śmierci [-] odpowiedział osłabionym i z wielkim trudem tubylec[.]
- [C]o takiego? Nie słyszę! [- o]dparł John
- [B]agna śmierci, miejsce, w które udał się mój przywódca wraz z [t]woją żoną[.]
- [G]dzie to się znajduję[?] Mów prędko! [- w]ykrzyczał[.]
- rosto, za ostatnim szałasem. Musisz iść tą drogą prowadzącą na skraj wyspy, znajdziesz tam lekko górzyste tereny i bagna, blisko jednego z nich, znajduję się osada podobna do tej[.] " - Kropki, myślniki, wielkie litery.
"odpowiedział osłabionym i z wielkim trudem tubylec" - co właściwie znaczy to zdanie?
"John usłyszawszy to schował do kieszeni owy nóż," - Może lepiej - "John usłyszawszy to schował nóż do kieszeni"
"- [J]eśli mnie zabijesz, nigdy już nie opuścisz tej wyspy. Złe duchy, które nią zawładnęły nie pozwolą [c]i odejść."

Ćwicz, ćwicz, przyda ci się. Długa droga przed tobą·

Pozdrawiam, dziękuje za uwagę. Życzę lepszych efektów w przyszłości.
Nie pozwoliwszy dokończyć już zdania mężowi, Amelia, mimo wielkiego zmęczenia jak i braku nastroju, pocałowała swojego męża, bardzo delikatnie w usta, chwytając go za rękę. John odwzajemnił się tym samym.
- Moja piękność, odrzekł z zachwytem John
- Nic nie mów skarbie… przerwała mu żona
I zaczęła całować męża coraz to namiętniej, przy blasku słońca. John odwzajemniał coraz to śmielsze całusy żony, po czym położywszy ją delikatnie na kamieniu zagłębił swe męskie, jakże rozpalone usta w delikatnej jak aksamit szyi swojej ukochanej, całował tak dość długo, delikatnie leżąc na Amelii, po czym powrócił do jej słodkich i powabnych ust, następnie policzki, uszy… Amelia leżała i oddawała się rozkoszą jakie oferuję jej mąż. W jednej chwili ręka Johna zawędrowała poprzez łydkę, następnie kolano w stronę uda swej partnerki i delikatnie je gładząc całował słodkie ustka Amelii, delikatnymi muśnięciami, niczym płatki róż. Po chwili, zdjął z niej sukienkę i sprawił iż była kompletnie naga, to samo uczynił ze sobą, zdarł z siebie swoją lekko zabrudzona koszulę oraz spodnie. Gdy byli już oboje nadzy, dotykali swe ciała począwszy od delikatnych ruchów ręką poprzez coraz to bardziej wyuzdane dotknięcia. Delikatnie pieścił piersi swojej żony, które miały wspaniały, nie do opisania wygląd, dotykał je, całował, podgryzał delikatne sutki , później językiem zjechał do jej brzucha… całował go bardzo długo ze staranną namiętnością, następnie rozłożywszy jej nogi zagłębił swój język w świątyni rozkoszy. Coraz ostrzejsze ruchy Johna, sprawiały iż Amelia miała ochotę na więcej, leżała i wzdychała, dłonie mężczyzny zawędrowały z powrotem na jakże wspaniałe piersi, gładząc je i namiętnie masując, natomiast język zagłębiał się coraz to gwałtowniej w świątyni rozkoszy… Amelia wstała po jakimś czasie i sprawiła przyjemność swojemu mężowi, także całowała go i pieściła, najpierw po klatce piersiowej i brzuchu a potem to zajęła się męskim punktem największej rozkoszy. Po krótkiej, chwili John usiadł na kamieniu a na niego Amelia… i tak o to oddawali się miłosnym uniesieniom, całując wzajemnie swoje usta i zmieniając pozycje… gdy już skończyli, ubrawszy się, zaglądnęli do Agatki po czym dołączyli do grona od dawna już śpiącego Thomasa i także zmęczeni usnęli…
Eh...

Cytat:- [B]agna śmierci, odpowiedział osłabionym [osłabłym czym?] i z wielkim trudem tubylec
- [C]o takiego? Nie słyszę! [-] Odparł John[.]
- [B]agna śmierci, miejsce, w które udał się mój przywódca wraz z Twoją żoną[.]
- [G]dzie to się znajduję?? Mów prędko! [-] Wykrzyczał[.]
- rosto, za ostatnim szałasem. Musisz iść tą drogą prowadzącą na skraj wyspy, znajdziesz tam lekko górzyste tereny i bagna, blisko jednego z nich, znajduję się osada podobna do tej[.]
Poczytaj najpierw jak się buduje dialogi. Samo patrzenie na to boli.

Cytat:John usłyszawszy to[,] (chyba) schował do kieszeni owy [a nie lepiej ów?] nóż, i powstał [z popiołów...]. [tu by się przydał jakiś spójnik, na przykład: "a"] Tubylec leżał w kałuży pełnej krwi [czyli to była kałuża wody ale pełna krwi?].
Wydaje mi się, że lepiej by brzmiało: Usłyszawszy to, John...

Cytat:Mężczyzna pochwycił dwie włócznie leżące obok z zamiarem zabicia owego osobnika [nie skomentuję tego]. Wziął je i przybył [przybyć można na przykład do miasta, a nie obok...] ponownie do swojej ofiary.
Przez "przybył" niemal spadłem z krzesła.

Cytat:- [J]eśli mnie zabijesz, nigdy już nie opuścisz tej wyspy. Złe duchy, które nią zawładnęły nie pozwolą Ci odejść.
Brak wielkiej litery...

Cytat:John nie przejął się ostrzeżeniem osobnika [jakoś dziwnie to brzmi], po czym położył go na plecach w pozycji całkowicie leżącej [a da się leżeć na plecach w pozycji stojącej?], wziął jedną z pik [a to nie były włócznie?] i wbił ją w brzuch dzikusa, przekuwając go na wylot, oraz nakłuwając jego ciało w ziemię [e... wiem co miałeś na myśli, ale to co napisałeś - po polsku - nie ma sensu (może w jakimś innym języku ma?)...]. Po czym to samo uczynił z drugą dzidą [i znowu: a to nie były włócznie?]. Mężczyzna wbił włócznię [no nareszcie] w taki sposób, iż owy [znów wydaje i się, że lepiej brzmiało by: ów] osobnik nie umarł od razu. Męczył się jakiś czas dopóki nie wykrwawił się na śmierć.
Przerażająco przy tym krzyczał, z coraz to słabszą częstotliwością [...], iż [aż!] brakło mu już sił.
Po czym zostawił go i oddalił się [rozumiem, że zrobił to ten nieżywy...]. Nim ruszył, rozejrzał się tu trochę. Była już ciemna noc, [w tym miejscy ładnie wyglądało by "a"] dookoła było pusto. Niedaleko leżało ciało drugiego z tuziemców, którego wykończył Thomas.
Wiesz... To naprawdę boli.

Cytat:Znajdował się na polanie [ciągle piszesz tak, jakby to wszystko robił tan nieżywy], przy której stało kilka szałasów i paliło się ognisko. John [nareszcie] zajrzał do jednego z nich, [ale?] nikogo tam nie zastał. Jedyne co ujrzał to kilka rozczłonowanych ciał, leżących już tam jakiś czas i mnóstwo krwi ["mnóstwo krwi" jakoś tu nie pasuje]. W pozostałych schronieniach było podobnie. Architektura owego miejsca wyglądało następująco:
Budowla miała nieco ponad trzy metry. Zbudowana była z gałęzi, patyków i innych podobnych części.
Była dość obszerna i imponująca [imponująca budowla? z patyków...]. Na wierzchołku każdego z szałasów, znajdowały się jakby oznaczenia w kolorze czerwieni i pomarańczy [nie lepiej: czerwone i pomarańczowe oznaczenia?]. Kolor taki sam [w takim samym kolorze?] jak noszone przez dzikusów kapelusze.
Znaki te były okrągłe i przypominały coś w rodzaju kuli [a nie kwadratowe w rodzaju kwadratu?]. W środku, pomieszczenia wyglądały podobnie. Znajdowało się tam po kilka głazów, stolik, na którym to często stały świeczki. Schronienia te służyły im jako miejsce spoczynku, oraz swego rodzaju więzienie dla ofiar.
Ten opis jest... tragiczny. Wiem, że sam żadnego bestselera nie napisałem, ale... no to jest po prostu tragiczne.

Powyższy komentarz nie miał na celu nikogo poniżyć i wyraża wyłącznie moją osobistą opinię.
Wiem, że sam żadnego bestselera nie napisałem, ale... no i przy tym zostanmy Smile) pozdrawiam i dzieki za fatyge ;-)
ale o co chdzi z tą piką dzidą itd ? nie bede ciagle pisal dzida, pika, włocznia itd to te same okreslenia.
Sam bowiem, zamierzał udać się do lasu…
Po kwadransie, Amelia jak i Thomas, usnęli. Widząc to, John, nałożył na siebie swoją starą, przetartą koszulę, pochwycił własnoręcznie wykonaną dzidę i bezszelestnie, tak by nie zbudzić bliskich, wyszedł z kryjówki i udał się w stronę lasu. Był środek nocy, mężczyzna postanowił, iż na rano wróci, tak że nikt nie uświadomi sobie, że był gdzieś poza szałasem. Powolnym krokiem opuścił plażę, szedł ścieżką w kierunku lasu, tą na której jakiś czas temu spotkał tajemniczego stwora. Mężczyzna uświadomił sobie, iż owy potwór, którego napotkał, bronił jakby wejścia do lasu. Nie przeraził się jednak zbytnio. Wiedział, że nie ma nic do stracenia. Nie zapowiadało się bowiem ażeby mieli opuścić wyspę w nadchodzącym czasie. Po jakimś czasie drogi, John stanął przed wejściem do lasu. Spojrzał, i pewnym krokiem ruszył. Po chwili był już w środku. Nie bał się. Za jakiś czas, jego oczom ukazała się polanka, na której to nie dawno, wraz z Thomasem byli świadkami przerażających scen. Teraz było tam pusto i ciemno. John jednak nie poszedł tam, udał się bowiem do jaskini, w której to już miał okazję się znaleźć. Znajdował się już w lesie jakiś czas, jednakże jak dotąd nic nie zakłóciło jego spokoju. Trzymając mocno w ręku dzidę, ruszył w kierunku pieczary. Po paru minutach drogi, był już na wyciągnięcie ręki od jej wejścia. Rozglądnął się dookoła, po czym pewnym i zdecydowanym krokiem, wszedł do owej jaskini. Był bardzo dyskretny i cichy, zagłębił się w nią. Po chwili doszedł do miejsca, w którym już był, a które to ponownie było bardzo rozświetlone przez świece. Wszedł w nie, cały czas czując potworny zapach, unoszący się tam. Rozejrzał się po izbie, i niczego nowego, od czasu kiedy był tu po raz ostatni, nie widział. Jedynie kobieta, która wtedy leżała w rogu, była już teraz lekko wygnita, gdzieniegdzie było widać same kości. John pochwycił w drugą dłoń, coś w rodzaju długiego patyka. Na jego końcu umieścił sporo siana, związał sznurkiem, tak by przypominało to swego rodzaju pochodnię. Następnie odpalił ją o jedną ze świec, które znajdowały się w pomieszczeniu. Opuścił izbę ze zmasakrowaną kobietą i udał się dokładniej przeszukać jaskinie. Bowiem teraz gdy posiadał światło, było to możliwe.
Powróciwszy na długi i wąski korytarz pieczary, blask pochodni rozświetlił całą jej długość. John udał się przed siebie, za jakiś czas, natknął się na kolejne wejście do jakiegoś pomieszczenia. Udał się tam, lecz nic ciekawego nie znalazł. Było tam jedynie kilka przerażających rysunków na ścianach i podłodze. Wyszedł z powrotem na przedsionek jaskini. Udał się ponownie w dalszą jej część. Szedł długim korytarzem wewnątrz jaskini, po czym naglę usłyszał krzyk jakiegoś mężczyzny, który dobiegał z jej końca. Udał się więc tam pewniejszych i szybszym krokiem. Kiedy już doszedł na koniec jaskini, po prawej stronie zauważył lekko rozjaśnioną przez kilka świec, kolejną izbę. Była ona nieco większa od dwóch poprzednich, w których był John, jednakże wyglądem niczym od nich nie odstępowała. John z przerażeniem wtargnął do niej, odłożył swoją dzidę jak i pochodnie na bok, opierając o ścianę i ujrzał makabryczny obraz. Leżało tam z kilkadziesiąt mniej lub bardziej rozkładających się już ciał, porozrzucanych po całym pomieszczeniu. Jedne były po prostu pokaleczone natomiast inne rozczłonowane, z odciętymi kończynami, głowami, językami. Byli to mężczyźni jak i kobiety, wszyscy nadzy. Na środku tego pokoju, stał stolik podobny do tego, który to znajdował się w pomieszczeniu pierwszym, które odwiedził John. Paliło się na nim kilka świec. John naglę ujrzał, iż jedno z ciał się rusza, przestraszył się, jednakże chwilę potem okazało się, że jest to mężczyzna, którego krzyki słyszał John chwile przedtem. Podszedł do niego, był to dość młody chłopak, lecz ze względu na liczne okaleczenia twarzy, trudno było cokolwiek powiedzieć. Chłopak ten, był wysoki, szczupły, o dłuższych włosach. John przykucnął obok niego i odciągnął go od zalegających ciał.
Cytat:pozdrawiam i dzieki za fatyge ;-)

Skoro już się ktoś pofatygował, to mógłbyś chociaż poprawić wskazane błędy. Zacznij od umieszczenia wszystkich rozdziałów (fragmentów) w jednym temacie.

Przeczytałam wszystkie części. Na razie bardziej to przypomina romans niż jakikolwiek inny gatunek. Co do stylu, budowania zdań, błędów i dialogów nie będę się wypowiadać, bo parę osób już o tym pisało. Jeśli zamierzasz ten tekst poprawiać, to tyle upomnień ci wystarczy. Jeśli nie zamierzasz, to po co mam się męczyć.

Szkoda, że nie zamieszczasz fragmentów po kolei. Ciężko się w tym zorientować i co za tym idzie - ocenić pomysł, fabułę itd. Moim zdaniem za dużo tu gwałtów, chyba, że specjalnie wybierałeś takie fragmenty. Przyczepię się jeszcze do tytułu. Moim zdaniem brzmiałby o wiele lepiej, gdybyś usunął jeden przymiotnik. Albo "Dziewicza Wyspa", albo "Przeklęta Wyspa". Tytuł nie ma opisywać tego, co jest w książce. Tytuł ma zaciekawić i przyciągnąć czytelnika. Powinien łatwo wpadać w ucho i dobrze brzmieć.
Cytat:Po kwadransie, Amelia jak i Thomas, usnęli.
Nie potrzebny przecinek po Amelii i Thomasie. Niepotrzebne także wyrażenie "jak i" pomiędzy imiona bohaterów.

Cytat:Był środek nocy. Mężczyzna postanowił, iż na rano wróci, także nikt nie uświadomi sobie, że był gdzieś poza szałasem.
Na tłusto moje propozycje.

Nie bardzo mi się podobał ten tekst, nagromadzenie pseudointelektualistycznych słów typu: aczkolwiek, bowiem, iż, burzy kompozycję opowiadania. Masz spore problemy z interpunkcją, pracuj nad tym.
Fabuła nasunęła mi skojarzenia z "Włatcą much" Goldinga (btw: świetna książka!). Brakuje jej jednak jakiejś spójności. Nic nie wyjaśniasz, stawiasz pytania i zostawiasz je bez odpowiedzi. Nie wiem, kompletnie tego nie widzę. Może jak napiszesz coś więcej to się zainteresuję.
Pozdrawiam.
odpowiedzi pojawia sie w nastepnych rozdzialach, trudno bys na podstawie jednego malego tekstu dostal odpowiedzi na wszsytke pytania, ktore to stanowia glowne watki opowiadania Smile
Cytat:Sam bowiem, zamierzał udać się do lasu…
Po kwadransie, Amelia jak i Thomas, usnęli. Widząc to, John, nałożył na siebie swoją starą, przetartą koszulę, pochwycił własnoręcznie wykonaną dzidę i bezszelestnie, tak by nie zbudzić bliskich, wyszedł z kryjówki i udał się w stronę lasu.
Do tego momentu wszystko trzyma się kupy. Niestety tylko do tego momentu.

Cytat:Był środek nocy, mężczyzna postanowił, iż [że] na rano [do rana] wróci, tak że nikt nie uświadomi sobie [uświadomić sobie, można na przykład, że jedząc jabłko, zjadło się również robaka], że był gdzieś poza szałasem [a nie lepiej: że w ogóle opuścił szałas?]. Powolnym krokiem opuścił plażę, szedł ścieżką w kierunku lasu, tą na której jakiś czas temu spotkał tajemniczego stwora. Mężczyzna uświadomił sobie [tutaj "uświadomienie" pasuje], iż owy [ów] potwór, którego napotkał [to już napisałeś...], bronił jakby wejścia do lasu.
W tych wszystkich fragmentach, które jak dotąd umieściłeś na forum zauważyłem, że bardzo starasz się... pisać w "wyrafinowany" sposób. Niestety starasz się tak bardzo, że wychodzi kompletnie odwrotnie.

Cytat:Nie przeraził się jednak zbytnio. Wiedział, że nie ma nic do stracenia. Nie zapowiadało się bowiem ażeby [żeby w zupełności wystarczy i o wiele lepiej pasuje] mieli opuścić wyspę w nadchodzącym czasie [nadchodzący czas jakoś nieprzyjemnie brzmi]. Po jakimś czasie [powtórzenie] drogi [sam "czas drogi" ma sens ale w tym zdaniu go traci], John stanął przed wejściem do lasu [to była jakaś brama?]. Spojrzał, i pewnym krokiem ruszył. Po chwili był już w środku [czy gdyby to była łąka, też byś to tak napisał?]. Nie bał się. Za jakiś czas, jego oczom ukazała się polanka, na której to ["to" niszczy sens zdania] nie dawno, wraz z Thomasem byli świadkami przerażających scen.
Nic dodać nic ująć.

Cytat:John jednak nie poszedł tam, udał się bowiem do jaskini, w której to już miał okazję się znaleźć.
Zdecydowanie powinieneś przeredagować to zdanie!

Cytat:Znajdował się już w lesie jakiś czas [to w lesie czy na polanie?], jednakże jak dotąd nic nie zakłóciło jego spokoju. Trzymając mocno w ręku [nie musiałeś pisać, że trzymał ją w ręku] dzidę, ruszył w kierunku pieczary. Po paru minutach drogi, był już na wyciągnięcie ręki od jej wejścia. Rozglądnął [wiem, że istnieje takie słowo, ale okropnie to wygląda... zmień to na: rozejrzał] się dookoła, po czym pewnym i zdecydowanym krokiem, wszedł do owej ["owej" jest zbędne] jaskini. Był bardzo dyskretny i cichy, zagłębił się w nią [wyrzuć tę część po przecinku]. Po chwili doszedł do miejsca, w którym już był, a które to [po raz kolejny niepotrzebne "to"] ponownie było bardzo [wyrzuć "bardzo"] rozświetlone przez świece. Wszedł w nie [w te świece?], cały czas czując potworny zapach, unoszący się tam [kolejna zbędna część po przecinku]. Rozejrzał się po izbie, i niczego nowego, od czasu kiedy był tu po raz ostatni, nie widział [przeredaguj to zdanie bo aż oczy bolą!]. Jedynie kobieta, która wtedy leżała w rogu, była już teraz lekko wygnita [nie ma takiego słowa!], gdzieniegdzie było widać same kości.
Aaaa!!!

Nie dam rady! Na prawdę, nie dam rady tego kontynuować! To za bardzo boli! Aaaa!!!

Przepraszam... Mały wybuch agresji. Ale już wszystko w porządku.

Nie jestem w stanie ocenić fabuły (a nawet gdybym był, to i tak nie powinienem), świata który tu przedstawiłeś ani bohaterów. Niestety to co ocenić mogę aż błaga o pomstę do nieba.
Jak już wcześniej napisałem za bardzo się starasz pisać w "wyrafinowany" sposób. Przez to, zdania tracą sens i ogólnie nie trzymają się kupy.
Jest kilka powtórzeń... {([({To booliii)}}]

Jak dla mnie opowiadanie(?) jest słabe. Zanim umieścisz cokolwiek innego (tak mam na myśli kolejne takie fragmenty) popraw to! Przeczytaj każde zdanie dziesięć... dwadzieścia razy, wyłap wszystkie błędy (najlepiej korzystając z porad dostępnych na forum) i dopiero wtedy wstawiaj swoje prace. Ale błagam! W jakimś logicznym (lub przynajmniej jakoś uzasadnionym) porządku!

Powyższy komentarz nie miał na celu nikogo poniżyć i wyraża wyłącznie moją osobistą opinię.
Proszę o zmianę tytułu. Inaczej będzie 20% warn.
Poczatek mojego opowiadania, co do oceny bledow interpunkcyjnych, mozecie sobie darowac, poniewaz tekst bedzie jeszcze poprawiany. ale wszystkie opinie beda mile widziane

Rozdział I – „na wstępie”



Od małego interesowałem się podróżami, dalekimi wyprawami głównie morskimi, na które zabierał mnie mój nie żyjący już, zmarły na morzu ojciec. Zaginął, przepadł bez wieści wypływając samotnie w rejs w bliżej nieokreślone mi położenie. O jego śmierci dowiedziałem się długo po tym jak już skonał - w ponurą, ciemną noc na statku. Prawdopodobnie został przygnieciony masztem, zginął - dusząc się, bowiem wtedy to szalała potężna burza…
Domyślam się, iż było to gdzieś daleko na Pacyfiku. Ojca zawsze interesowały wyprawy morskie, głównie na wyżej wymieniony ocean, zawsze bowiem powtarzał, że istnieje tam cała masa wspaniałych wysp i wysepek. Głównie zachwycał się cudownymi wyspami koralowymi.
Dzikość tych miejsc sprawiała, że jedyne na czym mu zależało, to żeby zwiedzić je wszystkie. Niestety śmierć ojca, budziła we mnie wiele niejasności…
Jego statku, nawet małego kawałka, jak i żadnej innej części, po której można było by go scharakteryzować, nigdy nie odnaleziono. Powiecie że to logiczne, przecież na pewno poszedł na dno z całym swoim dobytkiem, niestety nigdy nie dało mi to spokoju. Jedyne co pozostało mi po tacie, to ogromne zarażenie się pasją do podróży morskich. Mam na imię John, jestem dwudziesto - sześcio letnim mężem, jak i ojcem. Mam na swoim koncie parę, na ogół samotnych wypraw. Gdy miałem kilkanaście lat, ojciec zabierał mnie czasem na krótkie, morskie wycieczki, głównie w znane tereny w celu uniknięcia ryzyka jakie wiążą za sobą eskapady w dalsze rejony. Od zaginięcia taty nie byłem na żadnej z nich. Ostatnim razem mieszkałem w Australii, po powrocie z pewnej podróży na oceanie atlantyckim, na której to byłem ze swoim przyjacielem trzydziesto dwu letnim Thomasem. Postanowiliśmy się nieco osiedlić, odpocząć no i oczywiście przygotować plan nowej podróży, dlatego też kupiliśmy tam nie duży domek. Rzecz miała miejsce pod koniec XIX wieku. Przez parę miesięcy naprawialiśmy nasz nie dużej masy statek, zmienialiśmy w nim żagle oraz dokonywaliśmy w nim podstawowych napraw. Bowiem to żegluga, statki oraz wszystko co morskie było moją największą pasją, podobnie jak Thomas, który był raczej samotnikiem z twardym charakterem, zasadami oraz niesamowitą pasją do dalekich podróży. Po jakimś czasie odpoczynku, a także pracy oraz zebrania sił, zaczęliśmy konkretnie już planować nową przygodę. Zgodnie zastanawialiśmy się nad tajemniczymi wyspami Pacyfiku…
Krążyło bowiem wiele legend na temat tamtejszych miejsc, o ludziach je zamieszkujące, głównie o niebezpiecznych tubylcach, o wspaniałości ich położenia, roślinności i tym podobne. W dalszych miesiącach naszego pobytu w Australii, w naszej wspólnie zakupionej posiadłości, wypoczywaliśmy… Los chciał, iż jakiś czas później poznałem wspaniała Amelię, prawię dwudziesto pięcio letnią wysoką, szczupłą blondynkę o śniadej cerze, różanych policzkach, niebieskich oczach, wspaniałym wdzięku oraz sposobie bycia, którym najbardziej mnie urzekła. Wszystko to sprawiło iż oczarowawszy mnie swoim wdziękiem oraz wspaniałym charakterem, rozkochała mnie w sobie. Ta wspaniała istota jakże piękna o wspaniałej duszy, najśliczniejszych włosach i cudownych piersiach została wkrótce potem moją żoną. Minął rok i trzy miesiące jak na świat przyszedł owoc naszej miłości, Agatka.
Z pewnością urodę odziedziczyła po mamię, była piękna. Byliśmy szczęśliwi, czas jakby się zatrzymał, przestałem myśleć o swojej największej miłości, o wyprawach. Jednakże nie na długo. Amelia nic nie wiedziała o mojej pasji, to znaczy wiedziała iż interesują się morzem, statkami, geografią, żeglugą, ale nie wiedziała natomiast, iż wypływam na długie eskapady…
Mijały miesiące, Agata podrosła, obserwowałem jak dojrzewa, jak z małych nieśmiałych kroczków zaczyna chodzić coraz to lepiej, byłem szczęśliwy. Mieszkaliśmy w czwórkę, ja Amelia, Agata oraz przyjaciel Thomas, który był sam, ale fakt iż znakomicie dogadywał się z moją żoną , córką, jak i ze mną - sprawił iż stworzyliśmy swego rodzaju nierozłączną paczkę. Mieliśmy nie duży domek w ciekawej okolicy, w którym to z łatwością mieściliśmy się w czwórkę. Pomieszczenie było ładnie urządzone, głównie przez Amelię, której pasją była dekoracja wszelkiego rodzaju wnętrz, pomieszczeń itp. Budynek był dwupiętrowy, z niedużą piwnicą. Na pierwszym piętrze znajdowała się spora łazienka, obok niej nie dużych rozmiarów kuchnia , przedpokój, duży gościnny salon i mniejszy pokój obok niego. Na górze natomiast znajdowały się dwa pokoje jak i duża sypialnia, piwnica była mała, służyła nam jako swego rodzaju spiżarnia. Wszystko było ładnie przyozdobione, poukładane w należytym porządku, głównie za sprawą pedantycznych skłonności mojej żony. Na zewnątrz siedziby, mieliśmy nie duży ogródek z nie wielkim tarasem, w którym rosły kwiaty i parę drzewek. Agatka często się w nim bawiła, a my wieczorami siedzieliśmy przy blasku księżyca, rozmawialiśmy i piliśmy wino. Tak o to mijały miesiące jak i lata, naszego wspólnego życia…




Rozdział II – „zgubne nadzieje”




Pewnej upalnej nocy nie mogąc zasnąć, patrząc na pełnie księżyca, którego światło w pewnej części wpadało do naszej sypialni, przyglądałem się swojej słodko śpiącej obok żonie. Była zupełnie naga, skórę miała delikatną, spała jak niemowlę. Pogładziłem jej delikatne piersi tak by jej nie obudzić i spoglądałem na nią. Była taka piękna…
Myślałem o niej, o dziecku, a także o naszej wspólnie z Thomasem planowanej od dawna wyprawie na dziewicze i nie odkryte wyspy Pacyfiku, do których tak bardzo mnie ciągnęło.
W pewnej chwili pocałowałem żonę delikatnie w usta i chciałem zasnąć, noc była bardzo upalna. Już zasypiałem gdy nagle zobaczyłem jak Amelia wstaje i podchodzi do okna… ujrzawszy to zapytałem:
- Nie możesz spać kochanie?
- Czemu nie śpisz John? - chciałam popatrzeć chwilę na tę piękną noc, która jest za oknem. - Strasznie mi gorąco - dodała Amelia .
Po czym wziąwszy łyk napoju, który stał na parapecie okna, położyła się z powrotem do łóżka obok męża.
- A ja ehh - jakoś nie mogę zasnąć. – Odparł John.
Widząc, iż męża coś trapi, Amelia zapytała:
- Czy coś Cię gryzie kochanie?
- Jesteś jakiś smutny i przygnębiony - dodała.
- Myślę o nas Amelko. - O tym co z nami dalej będzie – odparł.
- jak to co… - Będziemy żyli długo i szczęśliwie. - Jak dotąd skarbie - rzekła Amelia.
- Nie wiesz o mnie jednego - odpowiedział John.
- Mianowicie? - zapytała niespokojnym głosem, Amelia.
- Spokojnie… - wyznał John
- To nic takiego. - Po prostu mam pasję - którą kocham. - Zupełnie jak Ciebie skarbie i naszą mała Agatkę.
- Pasję? – to przecież nic złego - rzekła Amelia
- Każdy z nas ma jakąś. - Co w tym złego mój mężu? – odparła ze spokojem.
- Więc opowiem Ci - co to za pasja
- Otóż miałem ojca - który był żeglarzem, zginął na morzu, gdzieś na Pacyfiku, ślad po nim zaginął. Było to coś co kochał. Miał żonę, która go zostawiła, iż tata ubóstwiał tylko swoją pasje. Oddawał się jej bez reszty, nic innego dla niego się nie liczyło, mimo to był dobrym człowiekiem, kochał swoją żonę na swój sposób. Jednakże ona dalej tego nie wytrzymała… ciągły strach o męża, który z jednej wyprawy wracał a drugą nogą był już na innej, sprawił iż odeszła od niego. Gdy miałem szesnaście lat, ojciec zabrał mnie na taką morską, moją pierwszą wyprawę. Od tamtej pory zaraził mnie tym, nie jest to zwykła pasja. Byłem już na kilku dalekich wyprawach, jest to dla mnie uzależnienie, jak narkotyk… - dopowiedział.
Stron: 1 2