08-03-2011, 21:17
Część I
I
Rankiem 3 marca 2007 roku, Bill Jones siedział samotnie w niezbyt zatłoczonej kawiarni na lotnisku Heathrow w Londynie, spokojnie oczekując na odlot samolotu do Nowego Jorku. Kawa, którą popijał smakowała ohydnie, lecz miała zbawienny wpływ na jego organizm. Solidna dawka kofeiny – to było to, czego potrzebował, aby rozpocząć kolejny dzień. I nie ważne, że za całe 3 funty, które wydał, obsługa kawiarni mogła postarać się lepiej. Widocznie byli równie zaspani jak on sam. To były jednak nieistotne sprawy. Ważne było to, że w tym samym momencie, po drugiej stronie Atlantyku trwała noc – ostatnia w panieńskim życiu Carol, wielkiej niespełnionej miłości Billa. A Jones miał postarać się aby była ona jednocześnie ostatnią w życiu dziewczyny. Od dawna chciał zemścić się za to, w jakiś sposób został przez nią potraktowany, za to, jak zabawiła się jego uczuciami. I kiedy tylko dowiedział się o tym, że Carol wychodzi za mąż, zaczął opracowywać misterny plan, który miał doprowadzić wszystko do szczęśliwego końca. No, albo ponurego, w zależności od punktu widzenia. Bill ciągle zastanawiał się, co takiego miał w sobie niejaki Richard D. Malkin, czego on sam nie posiadał. Pieniądze? Nowy samochód? Tego nie wiedział. Wiedział natomiast, że nadal kocha Carol i to co czuł nie pozwala mu dopuścić do tego przeklętego ślubu. Nawet za cenę życia. Jego albo Carol.
Z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos, informujący o tym, że pasażerowie lotu nr 919 proszeni są na pokład samolotu. To był jego lot. Spojrzał na zegarek i ze zdumieniem spostrzegł, że przesiedział w kawiarence ponad pół godziny. Dopijając kawę, wstał od stolika, po czym zgniótł papierowy kubek w dłoni i wyrzucił do kosza. Ruszył niespiesznym krokiem w kierunku terminalu nr 5. Był spokojny i opanowany. Widział wszystko niezwykle przejrzyście i wyraźnie.
Mimo że pora była dosyć wczesna, na lotnisku panował spory ruch. Ludzie w terminalu tłoczyli się między sobą, co chwila pokrzykując jeden na drugiego. Niektórzy czekali na swoich bliskich, inni czule się żegnali. Bill wszedł między nich wypatrując odpowiedniej bramki. Ostatni raz zerknął na tablicę informującą o planowanych odlotach. Lot 919 startował za 20 minut. Przejście 13. Przeciskając się przez coraz większy tłum, podążył w tamtym kierunku.
Gdzieś po lewej stronie krzyknęła kobieta. Bill odruchowo odwrócił się w tamtym kierunku, lecz nie zauważył niczego niepokojącego. Wtedy ktoś wpadł na niego z impetem, wytrącając z równowagi. Jones zachwiał się i upadł na zimną podłogę. Pulsująca fala bólu momentalnie rozeszła się z biodra po całym ciele.
- Kurwa! - zaklął. - Uważajcie jak chodzicie, łajzy!
Podnosząc się z grymasem niezadowolenia, rozmasował bolący bok. Rozejrzał się niepewnie po lotnisku, szukając faceta, który na niego wpadł, gotów udzielić mu ostrej reprymendy. Nigdzie go nie dostrzegł, ale tuż przed nim stał mężczyzna, który bacznie mu się przyglądał.
Człowiek w brązowym płaszczu.
Mimo chłodu Bill poczuł, jak jego ciało oblewa zimny pot. Nieznajomy znajdował się jakieś trzy metry od niego, wśród ludzi, którzy zdawali się nie dostrzegać jego obecności. Straszne, czarne oczy wpatrywały się nieruchomo w Jonesa, zdawały się przenikać go na wylot. Bill na krótką chwilę zapomniał gdzie się znajduje i co zamierza uczynić. Ten człowiek był po prostu przerażający. To straszliwe spojrzenie, ta kamienna twarz, to...
- Przepraszam. - Zaczął niepewnie Bill. - Czy my się znamy?
Mężczyzna lekko się uśmiechnął, lecz nie odpowiedział. Ludzie ciągle kursowali po budynku terminalu i Jones zdał sobie sprawę z tego, że coś jest z nimi nie tak.
Zupełnie, jak gdyby nas nie dostrzegali, pomyślał. Jakby byli poza... czasem. Oni albo my.
- Przepraszam – powtórzył. - Chce pan czegoś ode mnie? Trochę spieszę się na samolot, za piętnaście minut...
- Wiem co chcesz zrobić – rzekł w końcu nieznajomy. Na dźwięk jego głosu na ramionach Billa pojawiła się gęsia skórka.
- Nie rozumiem.
- Chcesz zabić Caroline. - Człowiek w brązowym płaszczu uśmiechnął się szerzej, ukazując lśniące uzębienie. - W Nowym Jorku czeka na ciebie pewien człowiek, który zaopatrzy cię w odpowiednią broń. Karabinek AK-47. Gdyby to nie wystarczało, w odpowiednim miejscu ukryte są materiały wybuchowe. C4. Zgadza się?
- Skąd pan o tym wszystkim wie? - Bill był w szoku. Oprócz specjalnie wynajętego, opłaconego człowieka, nikt nie wiedział o jego planach. I nikt nie miał prawa tego wiedzieć. Nikt! I skąd ten dziwny facet znał Carol?
Twarz mężczyzny znów nabrała powagi.
- Spójrz tam. – Wskazał gdzieś w górę, po prawej stronie. Bill podążył jak zahipnotyzowany za tym gestem. Jego wzrok utknął na ogromnej zielonej tablicy, na której widniały wszystkie numery odlotów i przylotów. Tuż nad tablicą znajdowała się wielka tarcza zegara. Wskazówki pokazywały godzinę 9.19.
- Nic tam nie ma – powiedział. - To tylko tablica i... - urwał w pół słowa, zszokowany, po czym zaczął rozglądać się nerwowo po budynku, ponieważ mężczyzny nigdzie nie było. Ten wysoki, siwowłosy człowiek w brązowym płaszczu, człowiek o przerażająco wyglądających czarnych oczach, człowiek, który wiedział zbyt dużo o planach Billa zniknął tak samo nagle, jak się pojawił.
To niemożliwe, pomyślał w duchu. Przecież nie mógł tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu.
- A może wcale go tutaj nie było – dodał na głos, nie przejmując się tym, że kilka osób popatrzyło na niego jak na wariata. To mógł być przecież tylko wytwór jego wyobraźni, fantazja, która zrodziła się w jego przemęczonym umyśle. Ostatnio nie spał zbyt dobrze i nawet to, że dzisiaj czuł się wyjątkowo spokojnie nie zmieniało faktu, że potrzebował odpoczynku.
Czyżby więc ten facet naprawdę był przywidzeniem?
Nie wiedział. Nie było to jednak teraz istotne. Najważniejsze, aby zdążyć na ten pierdolony samolot. Planowany odlot miał nastąpić już za kilka minut, więc wypadało by się w końcu pospieszyć.
Bill Jones przeciskając się przez gęstniejący tłum, ponownie skierował się w kierunku przejścia nr 13. Tym razem odnalezienie drogi nie stanowiło większych trudności i już po chwili znalazł się przy bramce kontrolnej. Rudowłosy ochroniarz popatrzył na niego pytająco.
- A bagaż? - zdziwił się.
- Sam jestem dla siebie bagażem – odparł Bill, uśmiechając się. - Lecę tylko na jeden dzień.
Pracownik lotniska wzruszył ramionami.
- Proszę bardzo. Zapraszam na pokład. Miejsce 23C. Życzymy miłego lotu.
Jones skinął głową, po czym wszedł do tunelu prowadzącego na płytę lotniska. Po jakiejś minucie znalazł się na świeżym powietrzu. Gęsta jak mleko mgła, która unosiła się nad Londynem jeszcze godzinę temu zupełnie znikła i zaskoczyło go jasno świecące słońce, które było tutaj o tej porze roku rzadko spotykanym zjawiskiem. Bill zmrużył oczy.
Wiem, co chcesz zrobić, odezwał się głos w jego głowie. Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteś szalony. Jeżeli to zrobisz...
- Cisza! - krzyknął, próbując pozbyć się tego głosu. - Zrobię to, co uznam za stosowne. I nikt mi w tym nie przeszkodzi. - Mówiąc to, zmierzał w kierunku olbrzymiego Boeinga, czekającego na pasie startowym, gotowego do odlotu. Za kilka chwil znajdzie się na jego pokładzie. A za parę godzin w Nowym Jorku wykona mistrzowski plan, który planował od bardzo długiego czasu.
- Wszystko będzie dobrze – powiedział Bill Jones, wchodząc po metalowych schodkach na pokład samolotu. W tym momencie był niezwykle spokojny. Pozwolił myślom odpłynąć daleko. Wziął głęboki oddech i obejrzał się przez ramię na Londyńską ziemię. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że widzi ją po raz ostatni w życiu. Nigdy miał już tutaj nie powrócić.
I
Rankiem 3 marca 2007 roku, Bill Jones siedział samotnie w niezbyt zatłoczonej kawiarni na lotnisku Heathrow w Londynie, spokojnie oczekując na odlot samolotu do Nowego Jorku. Kawa, którą popijał smakowała ohydnie, lecz miała zbawienny wpływ na jego organizm. Solidna dawka kofeiny – to było to, czego potrzebował, aby rozpocząć kolejny dzień. I nie ważne, że za całe 3 funty, które wydał, obsługa kawiarni mogła postarać się lepiej. Widocznie byli równie zaspani jak on sam. To były jednak nieistotne sprawy. Ważne było to, że w tym samym momencie, po drugiej stronie Atlantyku trwała noc – ostatnia w panieńskim życiu Carol, wielkiej niespełnionej miłości Billa. A Jones miał postarać się aby była ona jednocześnie ostatnią w życiu dziewczyny. Od dawna chciał zemścić się za to, w jakiś sposób został przez nią potraktowany, za to, jak zabawiła się jego uczuciami. I kiedy tylko dowiedział się o tym, że Carol wychodzi za mąż, zaczął opracowywać misterny plan, który miał doprowadzić wszystko do szczęśliwego końca. No, albo ponurego, w zależności od punktu widzenia. Bill ciągle zastanawiał się, co takiego miał w sobie niejaki Richard D. Malkin, czego on sam nie posiadał. Pieniądze? Nowy samochód? Tego nie wiedział. Wiedział natomiast, że nadal kocha Carol i to co czuł nie pozwala mu dopuścić do tego przeklętego ślubu. Nawet za cenę życia. Jego albo Carol.
Z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos, informujący o tym, że pasażerowie lotu nr 919 proszeni są na pokład samolotu. To był jego lot. Spojrzał na zegarek i ze zdumieniem spostrzegł, że przesiedział w kawiarence ponad pół godziny. Dopijając kawę, wstał od stolika, po czym zgniótł papierowy kubek w dłoni i wyrzucił do kosza. Ruszył niespiesznym krokiem w kierunku terminalu nr 5. Był spokojny i opanowany. Widział wszystko niezwykle przejrzyście i wyraźnie.
Mimo że pora była dosyć wczesna, na lotnisku panował spory ruch. Ludzie w terminalu tłoczyli się między sobą, co chwila pokrzykując jeden na drugiego. Niektórzy czekali na swoich bliskich, inni czule się żegnali. Bill wszedł między nich wypatrując odpowiedniej bramki. Ostatni raz zerknął na tablicę informującą o planowanych odlotach. Lot 919 startował za 20 minut. Przejście 13. Przeciskając się przez coraz większy tłum, podążył w tamtym kierunku.
Gdzieś po lewej stronie krzyknęła kobieta. Bill odruchowo odwrócił się w tamtym kierunku, lecz nie zauważył niczego niepokojącego. Wtedy ktoś wpadł na niego z impetem, wytrącając z równowagi. Jones zachwiał się i upadł na zimną podłogę. Pulsująca fala bólu momentalnie rozeszła się z biodra po całym ciele.
- Kurwa! - zaklął. - Uważajcie jak chodzicie, łajzy!
Podnosząc się z grymasem niezadowolenia, rozmasował bolący bok. Rozejrzał się niepewnie po lotnisku, szukając faceta, który na niego wpadł, gotów udzielić mu ostrej reprymendy. Nigdzie go nie dostrzegł, ale tuż przed nim stał mężczyzna, który bacznie mu się przyglądał.
Człowiek w brązowym płaszczu.
Mimo chłodu Bill poczuł, jak jego ciało oblewa zimny pot. Nieznajomy znajdował się jakieś trzy metry od niego, wśród ludzi, którzy zdawali się nie dostrzegać jego obecności. Straszne, czarne oczy wpatrywały się nieruchomo w Jonesa, zdawały się przenikać go na wylot. Bill na krótką chwilę zapomniał gdzie się znajduje i co zamierza uczynić. Ten człowiek był po prostu przerażający. To straszliwe spojrzenie, ta kamienna twarz, to...
- Przepraszam. - Zaczął niepewnie Bill. - Czy my się znamy?
Mężczyzna lekko się uśmiechnął, lecz nie odpowiedział. Ludzie ciągle kursowali po budynku terminalu i Jones zdał sobie sprawę z tego, że coś jest z nimi nie tak.
Zupełnie, jak gdyby nas nie dostrzegali, pomyślał. Jakby byli poza... czasem. Oni albo my.
- Przepraszam – powtórzył. - Chce pan czegoś ode mnie? Trochę spieszę się na samolot, za piętnaście minut...
- Wiem co chcesz zrobić – rzekł w końcu nieznajomy. Na dźwięk jego głosu na ramionach Billa pojawiła się gęsia skórka.
- Nie rozumiem.
- Chcesz zabić Caroline. - Człowiek w brązowym płaszczu uśmiechnął się szerzej, ukazując lśniące uzębienie. - W Nowym Jorku czeka na ciebie pewien człowiek, który zaopatrzy cię w odpowiednią broń. Karabinek AK-47. Gdyby to nie wystarczało, w odpowiednim miejscu ukryte są materiały wybuchowe. C4. Zgadza się?
- Skąd pan o tym wszystkim wie? - Bill był w szoku. Oprócz specjalnie wynajętego, opłaconego człowieka, nikt nie wiedział o jego planach. I nikt nie miał prawa tego wiedzieć. Nikt! I skąd ten dziwny facet znał Carol?
Twarz mężczyzny znów nabrała powagi.
- Spójrz tam. – Wskazał gdzieś w górę, po prawej stronie. Bill podążył jak zahipnotyzowany za tym gestem. Jego wzrok utknął na ogromnej zielonej tablicy, na której widniały wszystkie numery odlotów i przylotów. Tuż nad tablicą znajdowała się wielka tarcza zegara. Wskazówki pokazywały godzinę 9.19.
- Nic tam nie ma – powiedział. - To tylko tablica i... - urwał w pół słowa, zszokowany, po czym zaczął rozglądać się nerwowo po budynku, ponieważ mężczyzny nigdzie nie było. Ten wysoki, siwowłosy człowiek w brązowym płaszczu, człowiek o przerażająco wyglądających czarnych oczach, człowiek, który wiedział zbyt dużo o planach Billa zniknął tak samo nagle, jak się pojawił.
To niemożliwe, pomyślał w duchu. Przecież nie mógł tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu.
- A może wcale go tutaj nie było – dodał na głos, nie przejmując się tym, że kilka osób popatrzyło na niego jak na wariata. To mógł być przecież tylko wytwór jego wyobraźni, fantazja, która zrodziła się w jego przemęczonym umyśle. Ostatnio nie spał zbyt dobrze i nawet to, że dzisiaj czuł się wyjątkowo spokojnie nie zmieniało faktu, że potrzebował odpoczynku.
Czyżby więc ten facet naprawdę był przywidzeniem?
Nie wiedział. Nie było to jednak teraz istotne. Najważniejsze, aby zdążyć na ten pierdolony samolot. Planowany odlot miał nastąpić już za kilka minut, więc wypadało by się w końcu pospieszyć.
Bill Jones przeciskając się przez gęstniejący tłum, ponownie skierował się w kierunku przejścia nr 13. Tym razem odnalezienie drogi nie stanowiło większych trudności i już po chwili znalazł się przy bramce kontrolnej. Rudowłosy ochroniarz popatrzył na niego pytająco.
- A bagaż? - zdziwił się.
- Sam jestem dla siebie bagażem – odparł Bill, uśmiechając się. - Lecę tylko na jeden dzień.
Pracownik lotniska wzruszył ramionami.
- Proszę bardzo. Zapraszam na pokład. Miejsce 23C. Życzymy miłego lotu.
Jones skinął głową, po czym wszedł do tunelu prowadzącego na płytę lotniska. Po jakiejś minucie znalazł się na świeżym powietrzu. Gęsta jak mleko mgła, która unosiła się nad Londynem jeszcze godzinę temu zupełnie znikła i zaskoczyło go jasno świecące słońce, które było tutaj o tej porze roku rzadko spotykanym zjawiskiem. Bill zmrużył oczy.
Wiem, co chcesz zrobić, odezwał się głos w jego głowie. Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteś szalony. Jeżeli to zrobisz...
- Cisza! - krzyknął, próbując pozbyć się tego głosu. - Zrobię to, co uznam za stosowne. I nikt mi w tym nie przeszkodzi. - Mówiąc to, zmierzał w kierunku olbrzymiego Boeinga, czekającego na pasie startowym, gotowego do odlotu. Za kilka chwil znajdzie się na jego pokładzie. A za parę godzin w Nowym Jorku wykona mistrzowski plan, który planował od bardzo długiego czasu.
- Wszystko będzie dobrze – powiedział Bill Jones, wchodząc po metalowych schodkach na pokład samolotu. W tym momencie był niezwykle spokojny. Pozwolił myślom odpłynąć daleko. Wziął głęboki oddech i obejrzał się przez ramię na Londyńską ziemię. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że widzi ją po raz ostatni w życiu. Nigdy miał już tutaj nie powrócić.