07-03-2011, 09:44
Toruń, 1941. Obóz na tzw. Glinkach.
Z szarego nieba pełnego mlecznych chmur, zaczęła padać mżawka. Od samego rana się na to zanosiło. Było chłodniej niż zwykle, ale biorąc pod uwagę ostatni upalny tydzień, deszcz stanowił miłą odmianę. Zwilgotniała gleba uwalniała zapach dający namiastkę świeżości. Dla Żydów spędzających któryś z kolei dzień pod gołym niebem, otoczonych drutem kolczastym, tego typu małe przyjemności potrafiły wywołać na twarzy grymas przypominający uśmiech.
Setki osób zebranych na ogrodzonym placu ani razu nie pomyślało, żeby spojrzeć w górę. Dlaczego? To proste, tam nie było jedzenia. Ludzie stracili swoją godność, czego doskonałym przykładem było wyczyszczenie ziemi ze wszelakiej roślinności. Niczym bydło, kobiety i dzieci starały się zebrać jak najwięcej trawy, były jednak tratowane przez silniejszych mężczyzn.
Dumę można w takich chwilach schować do kieszeni i nikt nie miałby prawa tego osądzać. Co jednak zrobić, gdy człowiek traci swoje człowieczeństwo?
- Matulu! Matulu! – Wychudzona dwunastolatka z długim warkoczem przetłuszczonych, czarnych włosów podbiegła do starszej kobiety opierającej się o słup przy ogrodzeniu.
- Co się dzieje Isieńko? Zabierają nas?
- Nie, matulu. Podobno Żanetka zmarła.
- To dlatego była taka wrzawa dzisiaj. Zabierali ciało.
- Nie. Podobno nie znaleźli jej ciała. Zabrali tylko dwóch mężczyzn i jakiś worek. Jednym z nich był chyba Chaim. Zabrali ich i zastrzelili. Ludzie mówią, że przynajmniej najedli się przed śmiercią.... Głupoty gadają! Przecież oni byli cały czas tu, z nami!
- Boże, dlaczego nam to robisz?
- Matusiu, co się stało? Dlaczego płaczesz? – Matka sięgnęła do kieszeni sukienki, która była już sztywna od brudu i wyciągnęła kawałek skórzanego paska.
- Masz kochanie, żuj. Widzę żeś głodna.
- Ale czemu ty płaczesz? Przecież ojca nam też zabili, a wtedy mówiłąś, że płakać nam nie wolno!
- Ojciec poszedł na spotkanie z Panem Bogiem bez grzechów ciężkich córciu. – Nagle rozległ się dźwięk syreny, a z krematoryjnych kominów uniósł się obłok czarnego dymu.
- Znowu nas palą mamo. Jutro zabierają następnych, może i nas.
- To nic nie szkodzi. Nam już nikt nie pomoże. Ważne, żeby jako człowiek na śmierć pójść.
- Nie rozumiem…
- Kochanie, wiesz jak odróżnić człowieka od zwierzęcia?
- Na czworaka już chodzimy, sierści tylko jeszcze nie mamy.
- Oj, młoda i głupia jesteś jeszcze. Poniżą nas, ale nie możemy pozwolić, żeby zabili w nas wiarę w Boga i człowieczeństwo.
- Więc po czym poznać kto człowiek jest, a kto zwierze?
Kobieta jeszcze raz spojrzała na kominy. Po chwili przeniosła wzrok na słaniających się z głodu pobratymców.
- Kiedy wiatr przyniesie swąd palonego ciała, człowiekowi łza po policzku pocieknie, a zwierzęciu strużka śliny kątem ust.
Z szarego nieba pełnego mlecznych chmur, zaczęła padać mżawka. Od samego rana się na to zanosiło. Było chłodniej niż zwykle, ale biorąc pod uwagę ostatni upalny tydzień, deszcz stanowił miłą odmianę. Zwilgotniała gleba uwalniała zapach dający namiastkę świeżości. Dla Żydów spędzających któryś z kolei dzień pod gołym niebem, otoczonych drutem kolczastym, tego typu małe przyjemności potrafiły wywołać na twarzy grymas przypominający uśmiech.
Setki osób zebranych na ogrodzonym placu ani razu nie pomyślało, żeby spojrzeć w górę. Dlaczego? To proste, tam nie było jedzenia. Ludzie stracili swoją godność, czego doskonałym przykładem było wyczyszczenie ziemi ze wszelakiej roślinności. Niczym bydło, kobiety i dzieci starały się zebrać jak najwięcej trawy, były jednak tratowane przez silniejszych mężczyzn.
Dumę można w takich chwilach schować do kieszeni i nikt nie miałby prawa tego osądzać. Co jednak zrobić, gdy człowiek traci swoje człowieczeństwo?
- Matulu! Matulu! – Wychudzona dwunastolatka z długim warkoczem przetłuszczonych, czarnych włosów podbiegła do starszej kobiety opierającej się o słup przy ogrodzeniu.
- Co się dzieje Isieńko? Zabierają nas?
- Nie, matulu. Podobno Żanetka zmarła.
- To dlatego była taka wrzawa dzisiaj. Zabierali ciało.
- Nie. Podobno nie znaleźli jej ciała. Zabrali tylko dwóch mężczyzn i jakiś worek. Jednym z nich był chyba Chaim. Zabrali ich i zastrzelili. Ludzie mówią, że przynajmniej najedli się przed śmiercią.... Głupoty gadają! Przecież oni byli cały czas tu, z nami!
- Boże, dlaczego nam to robisz?
- Matusiu, co się stało? Dlaczego płaczesz? – Matka sięgnęła do kieszeni sukienki, która była już sztywna od brudu i wyciągnęła kawałek skórzanego paska.
- Masz kochanie, żuj. Widzę żeś głodna.
- Ale czemu ty płaczesz? Przecież ojca nam też zabili, a wtedy mówiłąś, że płakać nam nie wolno!
- Ojciec poszedł na spotkanie z Panem Bogiem bez grzechów ciężkich córciu. – Nagle rozległ się dźwięk syreny, a z krematoryjnych kominów uniósł się obłok czarnego dymu.
- Znowu nas palą mamo. Jutro zabierają następnych, może i nas.
- To nic nie szkodzi. Nam już nikt nie pomoże. Ważne, żeby jako człowiek na śmierć pójść.
- Nie rozumiem…
- Kochanie, wiesz jak odróżnić człowieka od zwierzęcia?
- Na czworaka już chodzimy, sierści tylko jeszcze nie mamy.
- Oj, młoda i głupia jesteś jeszcze. Poniżą nas, ale nie możemy pozwolić, żeby zabili w nas wiarę w Boga i człowieczeństwo.
- Więc po czym poznać kto człowiek jest, a kto zwierze?
Kobieta jeszcze raz spojrzała na kominy. Po chwili przeniosła wzrok na słaniających się z głodu pobratymców.
- Kiedy wiatr przyniesie swąd palonego ciała, człowiekowi łza po policzku pocieknie, a zwierzęciu strużka śliny kątem ust.