Via Appia - Forum

Pełna wersja: "Pod Skrzydłem Kruka"
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
O rany... Ledwo pięć minut temu się zarejestrowałem, a już coś zamieszczam. Tak, wiem, że to nie jest żadne osiągnięcie.

Na ale do rzeczy. Oto przed wami pierwszy, mniej więcej udany, twór literacki osadzony w moim autorskim uniwersum.

Paparapaparam! (nie musicie rozumieć co miałem na myśli...)

"Pod Skrzydłem Kruka"

Polana tonęła w mroku nocy, rozświetlanym przez ledwo tlące się płomienie dogasającego ogniska. Wokół kołyszące się na wietrze liście szumiały monotonnie. Jeden z krzaków poruszył się gwałtownie, po czym wybiegł z niego jakiś ciemny kształt, który po chwili zniknął między drzewami. Na środku polany, skulona przy ognisku ludzka postać rzucała się we śnie pod okrywającymi ją kocami. Całą scenę spokojnie obserwował samotny wilk – prawie tak czarny jak trwająca właśnie noc – niespokojnie poruszając prawym uchem. Potrafił on jednak dostrzec nie tylko polanę i śpiącego na niej człowieka, lecz także jego sny. Sny, które dla większości ludzi byłyby co najmniej przerażające.
Czarna postać idąca brukowaną miejską drogą. Paląca czerwień języków ognia pochłaniających wszystko w zasięgu wzroku. Szkarłat krwi wylewającej się dookoła z porozcinanych, rozrzuconych groteskowo ludzkich ciał. Makabryczne, nieludzkie odgłosy wydawane przez przerażonych ludzi. Miecz splamiony krwią, drażniący pisk, gdy jego ostrze przecina powietrze, by po chwili zagłębić się w kolejnym ludzkim kształcie próbującym uciec od swego losu. Kruki lecące we wszystkich możliwych kierunkach, rozpływające się w smużki czarnego dymu zasnuwającego niebo o kolorze szkarłatu. Nagły ból w kręgosłupie… Czarne ostrze ciągnące za sobą czerwoną smużkę krwi… Uderzenie o ziemię… Widok własnego ciała bezwładnie walącego się na ziemię… Ciemność…
Krzyk wybudzającego się z koszmaru człowieka przerwał ciszę panującą na leśnej polanie pogrążonej w mroku. Z kilku drzew zerwały się do lotu gromady niewielkich ptaków. Wilk przestał wpatrywać się w sny, które odeszły bezpowrotnie i zagubiły się w otchłani niepamięci. Wstał z trawy rosnącej na skraju polany i zniknął pomiędzy drzewami.

Eyrk zbudził się z krzykiem. Obrazy, które niedawno widział, uleciały z jego pamięci, lecz jak zwykle coś po sobie pozostawiły. Ten strach, ta bezsilność i przeczucie, że coś się zbliża były śladem po niedawnym koszmarze. I pomimo że wszystko odbyło się tak jak zwykle, Eyrk czuł, że jest jakaś różnica. Jakiś szczegół, który nie pasuje do reszty. Jednak jak zwykle zmęczenie szybko dało o sobie znać. I chociaż Eyrk starał się temu przeciwstawić, po chwili znów zapadł w sen.
Ale tym razem nie śnił…

* * *

Eyrk powoli szedł w kierunku Otanis. Jego myśli zaprzątało słońce świecące mu prosto w oczy. Zastanawiał się, kiedy w końcu dotrze do miasta i schowa się w cieniu budynków. W oddali widać już było mury obronne, ale do przejścia pozostało mu jeszcze kilka kilometrów. Szedł wąską ścieżką prowadzącą z lasu przez wielką łąkę do pól otaczających miasto, a stamtąd do głównej drogi prowadzącej do północnej bramy.
Eyrk wyglądał raczej przeciętnie, niezbyt ostre rysy twarzy tworzyły z niego człowieka, którego trudno zapamiętać, i takiemu wizerunkowi sprzyjał także jego strój. Miał na sobie luźną kurtkę, niedbale zszytą z kilku kawałków skóry, i takie same spodnie. Przez ramię miał przewieszony łuk i torbę, w której trzymał zwykle zapas grotów i na wszelki wypadek trochę jedzenia. Pod pachą niósł zawiniątko, w którym było kilka skór na sprzedaż. Innymi słowy wyglądał jak zwykły myśliwy, jakich ostatnio wielu w tych stronach.
Do Otanis kierował się tylko w celu uzupełnienia zapasów. Kilka ostatnich tygodni spędził we wschodnich lasach Księstwa Taeun. I mimo iż nigdy nie lubił towarzystwa innych ludzi, musiał w końcu odwiedzić jakieś miasto, chociażby po to, aby uzupełnić dawno już wyczerpany zapas sucharów. Miał nadzieję, że pieniądze, które dostanie za tych kilka lisich skór wystarczą mu na co najmniej trzy tygodnie.
Ścieżka, którą szedł, gwałtownie skręciła w lewo tuż przed polem pszenicy. Widać już było północną bramę, choć była jeszcze dość daleko. Dzięki zmianie kierunku marszu słońce przestało mu świecić w oczy i mógł końcu swobodnie myśleć. Starał się przypomnieć sobie rozkład ulic w Otanis, ostatnio był tu jakieś dwa lata temu i już niewiele pamiętał tej wizyty. Wiedział na pewno, że od północnej bramy do rynku prowadzi prosta brukowana ulica. Jedyny problem jaki przewidywał, związany był z trwającymi od jakiegoś czasu zamieszkami na zachodniej granicy. Miasto znajdowało się o dzień drogi od niej, więc straż prawdopodobnie otrzymała bardzo rygorystyczne rozkazy dotyczące osób, które chciały dostać się do miasta.
Eyrk dotarł wreszcie do drogi prowadzącej bezpośrednio do północnej bramy, która była już dobrze widoczna. Niestety widoczna była również kolejka wozów ustawionych na drodze. Prawdopodobnie oznaczało to, że przypuszczenia Eyrka się sprawdziły i możliwie, że będzie mieć problem z dostaniem się do miasta. Gdy minął pierwszy wóz, zaczęły do jego uszu docierać głosy kłócących się ludzi. Jednak dopiero gdy przeszedł obok trzeciego wozu i zobaczył kilka osób stojących przy posterunku straży, był w stanie zrozumieć co dokładnie mówią.
- Macie mnie natychmiast wpuścić! – Wrzeszczał jakiś grubas wymachując rękami. – Jestem Luino Garos z tych Garosów!
- Mam rozkaz nie wpuszczać do miasta nikogo przed dokładnym przeszukaniem. – Eyrk nie widział kto wypowiedział te słowa, ale domyślił się, że był to strażnik, którego zasłaniali stojący dookoła niego ludzie. – Nawet jeśli…
- Nawet jeśli co? – Przerwał mu ten grubas. – Przeszukaj mnie, jeśli musisz tylko się pospiesz.
- Niech się pan uspokoi. – Powiedział spokojnym głosem strażnik. – Z tego co widzę, pański wóz jest trzeci w kolejce, więc najpierw muszę przeszukać dwa wcześniejsze.
- To jest nie do pomyślenia! Żeby mnie, Luino Garosa, traktować w taki sposób! To skandal! Jak tylko dostane się do miasta złożę na ciebie skargę do twoich przełożonych!
Kłótnia ciągle trwała i raczej nic nie zapowiadało jej końca, więc Eyrk postanowił skorzystać z zamieszania i wejść do miasta, unikając kontroli. Niestety, gdy minął tłumek zebrany pod posterunkiem straży z pierwszego wozu wyskoczył jakiś niewielki pies z białą sierścią poskręcaną w loczki i podbiegł do Eyrka, po czym zaczął jazgotliwie ujadać. Dodatkowo z tego samego wozu „wybiegła” z histerycznym wrzaskiem: „Aleksandrze wracaj! Ratujcie mojego biednego pieska!” kobieta, wyglądająca jak „dama” z popularnych ostatnio wśród chłopstwa dowcipów. Spowodowało to, że uwaga wszystkich zebranych przed bramą osób zwróciła się na Eyrka.
Ale gdyby tego było mało, „dama” złapała szybko swojego pieska, po czym zaczęła krzyczeć coś o jego rodowodzie i uczuleniu na kurz. Eyrk, zdezorientowany zaistniałą sytuacją nawet nie zauważył, kiedy z tego samego wozu co Aleksander i „dama”, wysiadł potężnie zbudowany mężczyzna i uderzył go pięścią prosto w twarz. Poczuł ból towarzyszący zadanemu ciosowi a potem spowodowany upadkiem na ziemie i uderzeniem głową w leżący na niej kamień.

Eyrk powoli odzyskiwał świadomość: Pojedynczo wracały mu zmysły i był już w stanie jasno myśleć. Pierwszy wrócił mu węch. Najpierw poczuł woń zbliżoną do zapachu, jaki wydziela rozkładające się ciało. Gdy woń się nasilała, zaczynał czuć również inne, równie nieprzyjemne zapachy jak ten pierwszy, z których najmocniejszy był zapachem odchodów. Następnie wrócił mu zmysł dotyku i natychmiast poczuł pulsujący ból głowy, szczególnie nad lewym uchem i na twarzy w okolicy nosa. Myślał, że przeraźliwy smród w połączeniu z tym bólem ponownie pozbawią go przytomności. Na szczęście – a może na nieszczęście – powrócił mu słuch, dzięki czemu mógł mniej więcej zorientować się w swojej aktualnej sytuacji. Usłyszał bowiem przynajmniej część prowadzonej gdzieś niedaleko – jak mu się wydawało – rozmowy.
- …masz pojecie? – Słowa te zostały wypowiedziane basowym głosem, dodatkowo wzmocnionym przez echo. Gdy go słuchał, Eyrkowi wydawało się że, dostał w głowę drewnianą pałką.
- Pierwszy raz słyszę o czymś takim. – Odpowiedział ktoś z wyraźnym zaciekawieniem. I mimo, że głos tego kogoś był zdecydowanie wyższy, to przez echo panujące w tym miejscu i dopiero przyzwyczajający się do ponownego działania słuch Eyrka, wywołał taką samą reakcję jak poprzedni.
- No właśnie! A oni każą nam go tu trzymać do wyjaśnienia. Wariactwo! – Eyrkowi wydawało się, że zaraz umrze tylko przez słuchanie tego głosu.
- Zgadzam się. To rzeczywiście wariactwo. I to wszystko z powodu psa… - W tym momencie Eyrk poczuł, że znowu traci przytomność. Jednak zanim to się stało, zdążył jeszcze otworzyć na chwilę oczy i zobaczyć sufit miejsca, w którym się znajdował. Ów sufit wykonany był z kamiennych płyt i wyglądał jakby niedawno miał kontakt z szybko płynącą wodą.

* * *

Eyrk leżał na swojej pryczy i starał się nie myśleć o okropnym zapachu panującym w jego „celi”. I chociaż „cela” nie było do końca właściwym określeniem miejsca, w którym aktualnie się znajdował, to pasowało do jego sytuacji. Był w więzieniu. Z tego, co przez te trzy dni odkąd tu trafił udało mu się dowidzieć od strażników, wynikało, że zaraz po wydarzeniach przy bramie został wtrącony do więzienia, a powodem tego miałaby być „Brutalna napaść na psa i narażenie go z premedytacją na szkodliwe dla niego działanie kurzu”.
Smród był nie do zniesienia. Eyrk zastanawiał się, w jaki sposób wytrzymuje to już od trzech dni. Dowiedział się również dlaczego musi przebywać w takich warunkach. Na jego nieszczęście kilka tygodni temu „coś”, żaden ze strażników nie umiał tego inaczej opisać, zniszczyło a właściwie rozwaliło więzienie. Ponieważ jednak, jak powiedział jeden z nich: „więźniów trzeba gdzieś było upchnąć”, do czasu odbudowania zniszczonego więzienia „upchnięto” ich w kanałach. System, który miał chronić je przed zalęgnięciem się jakichś niepożądanych stworzeń, a także zapobiec ewentualnej próbie przedostania się nimi kogoś do miasta, polegający na umieszczaniu w tunelach, w siedmiometrowych odstępach żelaznych krat zaopatrzonych w drzwi z trudnym do otworzenia zamkiem, idealnie nadawał się do zamienienia w tymczasowe więzienie.
Eyrk usłyszał odgłos kroków na metalowej drabinie, po której schodziło się do kanałów, a po chwili z otworu w suficie wyszedł strażnik i zaczął iść w kierunku jego „celi”. Wstał więc ze swojej pryczy i podszedł do kraty oddzielającej go od strażnika. Teraz dopiero dokładnie mu się przyjrzał. Od razu rzucała się w oczy blizna, przebiegająca od prawego kącika ust do kości policzkowej, tworząc raczej nieprzyjemne pierwsze wrażenie. Taki obraz dopełniały podkrążone oczy, wąskie usta i zapadnięte policzki.
- Eyrk, prawda? – Gdy się odezwał echo, tak wzmocniło jego głos, że kilka drobnych kamyczków posypało się z sufitu. Eyrk pamiętał ten głos. Był pierwszym, który usłyszał, gdy pierwszy raz odzyskał przytomność.
- Tak. O co tym razem chodzi? Mam znowu wyjaśniać, jak doszło do tej sytuacji i tłumaczyć wam, że to kompletna bzdura?
- Nie. Ta sprawa jest już załatwiona. – Eyrk nie spodziewał się takiej odpowiedzi. przez co jego twarz przybrała tępy wygląd.
- Jak to załatwiona?
- Zwyczajnie. Oskarżycielka, czyli w twoim przypadku Hrabina Assnet, kilka godzin temu opuściła miasto. A ponieważ z brakiem oskarżycielki wiąże się brak zarzutów, to nie będziemy marnować celi na kogoś praktycznie niegroźnego dla społeczeństwa, skoro i tak na ten moment mamy ich za mało. – Strażnik powiedział całą tę „przemowę” niemal na jednym oddechu, prawdopodobnie dlatego, że nie chciał wdychać smrodu panującego w „więzieniu”.
- To oznacza, że mogę już sobie pójść?
- Tak, mniej więcej…
Po tych słowach strażnik odczepił sobie od pasa kółko z kluczami i po znalezieniu na nim właściwego otworzył drzwi do celi, po czym odsunął się, by Eyrk mógł z niej wyjść.

Przechadzając się główną ulicą miasta, Eyrk myślał o tym, co zdarzyło się gdy razem z tamtym strażnikiem opuścił w końcu „Więzienie. Gdy wspiął się po metalowej drabinie przymocowanej do ściany jednego z szybów prowadzących do kanałów, znalazł się w niewielkim pomieszczeniu. Mieściły się w nim dwa krzesła a pomiędzy nimi stolik, na którym leżały rozrzucone karty. Na jednym z krzeseł, w cieniu, siedział strażnik. Samo pomieszczenie składało się tylko ze ścian i – o czym Eyrk przekonał się dopiero kiedy z niego wyszedł – prowizorycznego dachu. Nie miało podłogi i było tu tylko ze względu na tymczasowe użytkowanie kanałów przez straż miejską. Na lewo od ściany, przy której stał stolik i krzesła, znajdowały się drzwi wyjściowe, a na przeciwległej ścianie okno albo raczej dziura, przez którą wpadało trochę światła, a pod nią niedbale wykonana, drewniana skrzynia.
Na widok Eyrka – albo raczej przez smród, którym przesiąkł – siedzący dotąd na krześle strażnik poderwał się z niego i zatkał sobie nos. Gdy wstał, jego twarz znalazła się w smudze światła, dzięki czemu Eyrk mógł zobaczyć jak wygląda. Nie wyróżniał się niczym szczególnym – owalna twarz, krótko ostrzyżone włosy i tępy wzrok współgrały z lekko odstającymi uszami i ustami, wyglądającymi jakby zastygły w niemym pytaniu „Co?”.
Lekki szok wywołany pojawieniem się Eyrka minął, gdy z szybu wyszedł strażnik z blizną i przypomniał mu o konieczności wypuszczenia więźnia. W tym momencie skierował spojrzenie na wciąż stojącego koło dziury w „podłodze” Eyrka. Przypomniał mu także o złożonych w depozycie (czyli w skrzyni pod „oknem”) rzeczach, należących do niedawnego więźnia. Gdy jednak oddawano Eyrkowi jego dobytek okazało się, że brakuje dwóch z siedmiu lisich skór. Strażnik z blizną wyjaśnił, że zostały one wzięte jako „dobrowolny datek na rzecz odbudowy zniszczonego więzienia i poprawy warunków, w jakich przetrzymywani będą więźniowie”. Mimo iż Eyrk nie był z tego zadowolony, wolał odpuścić i jak najszybciej wyjść z budki strażników.
Gdy odzyskał już wszystkie swoje rzeczy, strażnicy nie robili mu problemów i pozwolili wyjść – jak się okazało – na główną ulicę miasta. Kiedy się rozejrzał, zobaczył jeszcze kilka takich budek jak ta, z której właśnie wyszedł (w mniej więcej dwudziestometrowych odstępach). Jego uwagę przykuło jednak świeże powietrze, tak kontrastujące ze smrodem w jakim przebywał przez ostatnie trzy dni, że zakręciło mu się w głowie i omal nie upadł.
Przechodzący obok niego ludzie odwracali głowy i zasłaniając sobie nosy wszystkim co akurat mieli pod ręką, znacznie przyspieszali kroku. Nietrudno było się domyślić, że powodem tego był zapach, którego źródłem był Eyrk. Pierwszym – i miał nadzieję, że jedynym przed planowanym zastrzykiem finansowym – wydatkiem miała więc być wizyta w łaźni. Ponieważ jednak Eyrk nie znał miasta wystarczająco dobrze, by wiedzieć, gdzie znajduje się jakaś łaźnia, zapytał o to najbliższego przechodnia. Zapytany mężczyzna był niższy od Eyrka o głowę, a jedynym szczegółem jego twarzy, który nie był skryty w cieniu rzucanym przez szerokie rondo jego kapelusza, był długi na jakieś cztery centymetry nos. Gdy usłyszał pytanie, najpierw przez chwilę milczał, a następnie wskazał ręką niebieski budynek ze spadzistym dachem i małymi oknami oddalony o kilkanaście metrów od miejsca, w którym obaj stali. Eyrk podziękował i udał się do wskazanego budynku.
Teraz, po godzinnej kąpieli skierował się w stronę rynku, na którym znajdował się targ. Chciał szybko znaleźć kupca na swoje skóry. Gdy wychodził z „więzienia”, było kilka godzin po południu, więc resztę dnia i najbliższą noc miał zamiar spędzić w karczmie, którą minął jakiś czas temu. Widać już było rynek i pierwsze stragany. Eyrk przyspieszył kroku i po chwili wszedł w tłum ludzi zebranych na rynku. Dookoła rozbrzmiewał gwar złożony z ponad tysiąca głosów. Eyrkowi ledwo udawało się zrozumieć co mówią, nawet stojący koło niego ludzie. Szukał straganu, na którym wystawione byłyby skóry i futra zwierząt i miał nadzieję, że uda mu się tam sprzedać swoje. Gdy przedzierał się przez tłum słyszał urywki zdań wypowiadanych przez kupców i kupujących. Minął jakąś staruszkę sprzedającą kwiaty, grubasa zachwalającego donośnym głosem swoje ryby, umięśnionego kowala omawiającego zalety kościanej rękojeści sztyletu z jakimś bogato ubranym karłem i stoisko z pieczywem.
Gdy w końcu znalazł stragan, którego szukał był zmuszony przekrzyczeć kobietę z piskliwym głosem, która chyba rozmawiała ze swoją przyjaciółką o nowym naszyjniku. Dopiero gdy kupiec zwrócił swoją uwagę na Eyrka, ten mógł przedstawić mu swoją ofertę. Sama transakcja odbyła się bez większych problemów, co prawda Eyrk miał nadzieje dostać odrobinę więcej, ale te dziewięćdziesiąt hynów w połączeniu z dwudziestoma, które zostały mu po wizycie w łaźni, też tworzyły zadowalającą sumę.
Eyrk chciał jak najszybciej wydostać się z tłumu i odpocząć trochę od hałasu, więc przedzierał się prędko przez gromadę ludzi, dopóki nie zderzył się z mężczyzną w czarnym płaszczu. Chciał szybko przeprosić i dalej przedzierać się w kierunku głównej ulicy, ale mężczyzny w czarnym płaszczy już nie było. Nie zastanawiając się nad tym, ruszył dalej i po chwili udało mu się opuścić rynek.
Po kilku minutach powolnego marszu Eyrk dotarł do karczmy o nietypowej nazwie „Pod skrzydłem kruka”. We wnętrzu karczmy panował półmrok oświetlany tylko świecami stojącymi na stołach i przymocowanymi do ścian. Podłoga była zrobiona z desek z ciemnego drewna, tak samo jak kilka stołów i krzeseł będących jedynymi meblami w pomieszczeniu. Eyrk rozejrzał się i zobaczył, że oprócz niego jest tam tylko siedzący we wnęce na przeciwko drzwi, zgrabiony mężczyzna z siwymi włosami, mamroczący coś pod nosem.
Eyrk podszedł do lady i poprosił karczmarza o piwo i trochę chleba, po czym rzucił na ladę kilka monet. Karczmarz najpierw zmierzył go lekceważącym wzrokiem, lecz później wziął monety i mówiąc cicho do siebie coś o szacunku, nalał piwa do najbliższego kufla, po czym schylił się by wyjąć spod lady pół bochenka czerstwego chleba.

* * *

Słońce powoli chowało się za horyzontem, nadając niebu różowoczerwoną barwę. Eyrk siedział w karczmie już kilka godzin, na stole przed nim stał dawno już opróżniony kufel. Eyrk miał zamiar posiedzieć jeszcze chwilę a potem wynająć u karczmarza pokój na noc. Wtem drzwi karczmy otworzyły się z hukiem i wbiegł przez nie śmiertelnie przestraszony mężczyzna.
- Ludzie! Uciekajcie! Miasto płonie! – Wywrzeszczał drżącym głosem, po czym wybiegł tak szybko jak wbiegł.
Eyrk, niewiele myśląc, szybko wstał i pobiegł w kierunku drzwi, aby przekonać się czy mężczyzna mówił prawdę. Jednak przekonał się o tym jeszcze nim zbliżył się do otwartych drzwi, gdyż do jego uszu zaczęły dobiegać krzyki ludzi na zewnątrz. Eyrk szybko wybiegł na ulicę i rozejrzał się. Od strony rynku w niebo unosił się dym, kilka budynków już płonęło, lecz od strony bramy nie było widać żadnego dymu. Eyrk skierował się więc w tamtą a stronę. Gdy biegł, coś kazało mu spojrzał do góry. Zobaczył, że na dachach budynków po obu stronach głównej ulicy siedziało około dwudziestu kruków. Prawie jednocześnie wszystkie wzbiły się w niebo, zabarwione na różowoczerwony kolor przez zachodzące słońce, powoli zasnuwające się ciemnymi – najprawdopodobniej burzowymi – chmurami.
W tym momencie Eyrk usłyszał przed sobą odgłos wybuchu i zobaczył, że w miejscu gdzie powinna być północna brama, w niebo wznosiła się kula ognia. Kolejny, tym razem mniejszy, wybuch podpalił jeden z budynków po przeciwnej stronie ulicy. Eyrk nie wiedział, co powinien teraz robić. Jedyna znana mu droga ucieczki wyleciała w powietrze. Nie miał czasu na zastanawianie się, więc po prostu pobiegł w tym samym kierunku, co ludzie nadbiegający od strony nieistniejącej już północnej bramy.
Coraz więcej pojedynczych wybuchów zamieniało pobliskie budynki w płonące pochodnie. Eyrk starał się nie rozglądać i biec za tłumem. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wybuchy ustały, a do jego uszu doszły krzyki ludzi. Mimo tego biegł dalej. Po chwili tłum zaczął się rozrzedzać, a Eyrk ujrzał jak kilkanaście metrów przed nim wzbija się w niebo kolumna ognia. Nie trwało to jednak długo, kolumna „zgięła się” i skierowała w stronę Eyrka. Na szczęście ogień minął go, lecz ludzie biegnący po jego lewej stronie nie mieli tyle szczęścia. Eyrk usłyszał tylko syk i poczuł smród palonych ludzkich ciał, po czym nastąpiła kolejna eksplozja i odrzuciło go w prawo.
Impet uderzenia o ziemię na chwilę pozbawił go przytomności. Eyrk obudził się, leżąc w kałuży. Czuł pieczenie w miejscach, gdzie jego ubranie spaliło się, a skóra została poparzona. Wtedy zobaczył, że kałuża w której leży, zabarwiła jego ubranie na czerwono. Poderwał się na nogi, gdy zdał sobie sprawę, że była ona wypełniona krwią. Nerwowo rozejrzał się dookoła, zobaczył spalone ludzkie ciała, na niektórych, słabym płomieniem, paliły się jeszcze ubrania. Niektóre z ciał były porozcinane, brakowało im kończyn, lub po prostu były przecięte na pół. Eyrkowi chciało się wymiotować. Nadludzkim wysiłkiem woli stłumił w sobie to pragnienie i zaczął biec. Nie wiedział dokąd ani w którym kierunku biegnie. Już nie miało to dla niego znaczenia. Chciał tylko się stąd wydostać.
Biegł tak przez chwilę, lecz zatrzymał się, kiedy usłyszał przed sobą odgłos wybuchu. Podniósł głowę i zobaczył dwie postaci. Po prawej stał mężczyzna w czarnym płaszczu, który wydawał mu się znajomy, nie miał jednak czasu, by o tym myśleć. Spojrzał w lewo, by przyjrzeć się drugiej postaci. Ten drugi był dosyć niski, kapelusz z szerokim rondem rzucał cień na jego twarz, przez co widać było tylko jego nienaturalnie długi nos. Jego prawa ręka płonęła, lecz on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Wtedy skierował wzrok na Eyrka i momentalnie z jego prawej ręki wystrzelił niewielki płomień, który trafił Eyrka w krtań. Usłyszał jeszcze, jak mężczyzna w czarnym płaszczu klnie, lecz gdy spojrzał w jego stronę, już go tam nie było. Wtedy poczuł w kręgosłupie ból, którego źródło było gdzieś w okolicy szyi i zobaczył jak tuż pod jego brodą, jakby z nikąd, pojawia się czarne ostrze ciągnące za sobą smużkę krwi. Czuł, że spada… Poczuł uderzenie o ziemię… Zdążył jeszcze zobaczyć, jak jego własne ciało bezładnie osuwa się na brukowaną ulicę… Ostatnim obrazem, jaki przebił się przez zapadającą ciemność, była potężna błyskawica przecinająca niebo…
"Polana tonęła w mroku nocy, rozświetlanym" - albo tonie w mroku, albo jest rozświetlana, tak myślę, ale możliwe, że gadam głupoty

"Jeden z krzaków poruszył się gwałtownie, po czym wybiegł z niego jakiś ciemny kształt, który po chwili zniknął między drzewami" - jakoś nieładnie brzmi, przeredaguj może Wink

"rozpływające się w smużki czarnego dymu zasnuwającego niebo o kolorze szkarłatu. Nagły ból w kręgosłupie… Czarne ostrze ciągnące za sobą czerwoną smużkę krwi" - smużka się powtarza. Ogólnie scena tego snu jest średnio napisana wg mnie. Ubierz ją w jakieś inne słowa Tongue,

"Jego myśli zaprzątało słońce świecące mu prosto w oczy" - wystarczy przesłonić oczy dłonią Tongue,

"Poczuł ból towarzyszący zadanemu ciosowi a potem spowodowany upadkiem na ziemie i uderzeniem głową w leżący na niej kamień." - potem jeszcze poczuł jak strużka krwi cieknie po kamieniu, na którym leżała jego głowa. Jak opis miejsca zbrodni prawie,

"Pojedynczo wracały mu zmysły i był już w stanie jasno myśleć. Pierwszy wrócił mu węch. Najpierw poczuł woń zbliżoną do zapachu, jaki wydziela rozkładające się ciało. Gdy woń się nasilała, zaczynał czuć również inne, równie nieprzyjemne zapachy jak ten pierwszy, z których najmocniejszy był zapachem odchodów" - najpierw najmocniejszy był zapach rozkładającego się ciała, potem nagle odchodów,

Nie dam rady tego przeczytać. Przepraszam, ale zdania są dość toporne, co strasznie odrzuca. Jest też dużo niespójności. Interpunkcja też nie najlepiej. Poczytaj najpierw opowiadania innych, pokomentuj, nabierz wprawy w znajdywaniu błędów, a potem weź się za pisanie Wink Wymieniłem parę Twoich pomyłek, ale niestety jest ich duuużo więcej.

Pozdrawiam Wink I witam na forum Wink
Dobra, czas na obiecany koment... nie wiele brakowało, a byś go nie dostał - mam szlaban na dzisiaj, ale ojciec uznał że jak coś komuś obiecałem to tą jedną rzecz mogę zrobić. No to zaczynamy (hmm, przydałaby się emotka z głową czytającą książkę - ładnie by w tym miejscu to wyglądało).

Cytat:Wokół kołyszące się na wietrze liście szumiały monotonnie.
To "Wokół" możnaby wyrzucić - raczej niepotrzebne toto tu jest.

Cytat:Czarna postać idąca brukowaną miejską drogą. Paląca czerwień języków ognia pochłaniających wszystko w zasięgu wzroku. Szkarłat krwi wylewającej się dookoła z porozcinanych, rozrzuconych groteskowo ludzkich ciał. Makabryczne, nieludzkie odgłosy wydawane przez przerażonych ludzi. Miecz splamiony krwią, drażniący pisk, gdy jego ostrze przecina powietrze, by po chwili zagłębić się w kolejnym ludzkim kształcie próbującym uciec od swego losu. Kruki lecące we wszystkich możliwych kierunkach, rozpływające się w smużki czarnego dymu zasnuwającego niebo o kolorze szkarłatu. Nagły ból w kręgosłupie… Czarne ostrze ciągnące za sobą czerwoną smużkę krwi… Uderzenie o ziemię… Widok własnego ciała bezwładnie walącego się na ziemię… Ciemność…
Nooo, swój chłop Big Grin Ten fragment ma podobny poziom, jak to Alf nazywał, mHoczności, co 95% moich universów fantasy, nie licząc tego z Excorianta. Brawo :d Masz u mnie plusa.

Cytat: Ten strach, ta bezsilność i przeczucie, że coś się zbliża były śladem po niedawnym koszmarze.
Przed "były" dałbym przecinek. Zaznaczam, że JA dałbym - mistrzem w dziedzinie interpunkcji nie byłem, nie jestem i nigdy nie będe.

Cytat:Dzięki zmianie kierunku marszu słońce przestało mu świecić w oczy i mógł końcu swobodnie myśleć.
Po 1 : Przed słońce przecinek. Po drugie - mógł W końcu.

Cytat:Lekki szok wywołany pojawieniem się Eyrka minął, gdy z szybu wyszedł strażnik z blizną i przypomniał mu o konieczności wypuszczenia więźnia. W tym momencie skierował spojrzenie na wciąż stojącego koło dziury w „podłodze” Eyrka. Przypomniał mu także o złożonych w depozycie (czyli w skrzyni pod „oknem”) rzeczach, należących do niedawnego więźnia. Gdy jednak oddawano Eyrkowi jego dobytek okazało się, że brakuje dwóch z siedmiu lisich skór.
Eyrk, Eyrk, Eyrk... no dajżesz spokój. To myśliwy, nie ? No to dawaj określenie "myśliwy" naprzemiennie z Eyrkiem....

Cytat:Nie dam rady tego przeczytać. Przepraszam, ale zdania są dość toporne, co strasznie odrzuca. Jest też dużo niespójności. Interpunkcja też nie najlepiej. Poczytaj najpierw opowiadania innych, pokomentuj, nabierz wprawy w znajdywaniu błędów, a potem weź się za pisanie Wymieniłem parę Twoich pomyłek, ale niestety jest ich duuużo więcej.
--- To akurat z poprzedniego komentarza. No cóż, muszę się zgodzić, że jest sporo niespójności, zdania są dość toporne (ale i tak lepsze od moich Sad A przynajmniej ja tak sądze. Zauważyłem, że ludzie na forum cierpią na dziwną dolegliwość - oceniają moje opowiadania znacznie lepiej niż ja sam xd)

Ogólnie mówiąc, sensowny średniak (według mnie). Da się czytać, może człowieka zainteresować (mnie zainteresowało) chciałbym wiedzieć, co będzie dalej... więc kontynuuj. Jakbyś czegoś nie wiedział, albo potrzebował korekty, to ja się zgłaszam na ochotnika, chociaż, eee, wątpie bym zdołał pomóc w tak wielkim stopniu, jak np. Krytycy (gdybym umiał tak jak oni, to już bym był jednym z nich...) Gratulacje należą się za ciekawe universum... no, a właściwie to, co z niego pokazałeś. Ale tu akurat jestem wyjątkowo kiepskim oceniaczem, bo mi wymyślenie zupełnie nowego universum, z wieeelkim zagrożeniem i zarysem historii +rasy, zajmuje przeciętnie godzinę, z czego połowę tego czasu zajmuje mi szukanie kartek, ołówków i długopisa bo mam prawdziwy bur... dom pełen panienek lekkich obyczajów, w pokoju. Smile
Dzięki za trochę krytyki. Właśnie wprowadzam poprawki do tekstu. Nie wiem tylko kiedy uda i się je wprowadzić do tego opublikowanego...
Postaram się popracować trochę na zmiękczeniem? zdań.
Historii z "Pod Skrzydłem Kruka" nie będę kontynuował bezpośrednio, ale sądzę, że wszystkie moje przyszłe opowiadania, będą osadzone w tym samym świecie. Dlatego można się spodziewać nawiązań, lekkich splotów fabularnych, itp. itd...
W planach mam już napisanie dłuższej (właściwie to nawet bardzo długiej) historii. Wcześniej jednak chcę popracować nad stylem pisząc krótkie opowiadania (takie jak to powyżej).

Na koniec jeszcze raz dziękuje wam za komentarze i zachęcam (właściwie nie wiem po co) do przeczytania mojego kolejnego opowiadania, które postaram się niedługo wstawić (muszę je tylko skończyć).