Via Appia - Forum

Pełna wersja: Epidemia [Gothic II: Noc Kruka]
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Czołem. Dawno mnie tu nie było... Na pewnym dawno zapomnianym Forum o nazwie "Vantasy", istniałem pod nickiem GallAnonim. Przybyłem tu po to, by pochwalić się mym najnowszym opowiadaniem umiejscowionym w realiach w/w gry. Nie jest to arcydzieło, raczej odnajduję się w innym stylu

Prolog

Dzisiejszy dzień był zaiste okropny, aczkolwiek nie dla wszystkich. Od bladego świtu na zeschnięty grunt spływały ciężkie krople życiodajnego deszczu zesłanego nam przez Pana. Czuwa nad nami, i poświadcza swą opiekuńczość różnymi znakami. Ale czy aby na pewno? Wielu nie zaprzeczy iż opuścił nas w chwili próby... Cała wyspa była spowita w bezecnym mroku ze znanego wszystkim powodu, a raczej powodów. Ba, setek powodów! Które nocą wypełzały ze swych śmierdzących nor, by wcielić się w rolę piewców okrucieństwa i pożogi. Nic na Khorinis nie było już takie jak kiedyś. Jedynymi żywymi istotami które mogły cieszyć się jako, takim bytem oraz spokojnym żywotem były ptaszki odpoczywające na gałęziach wyschniętych drzew. Wszystko w tej niegydyś pięknej krainie, straciło dotychczasowy koloryt. Wszystko wyglądało jak... Nie da się tego opisać w ludzki sposób. Jedynie tereny wokół sławetnego miasta portowego zostały doprowadzone przez ocalałych jego mieszkańców do godziwego stanu. Mowa tu oczywiście o jednej, jedynej farmie która stanowi utrzymanie garstki ocalałych z epidemii zwanej "Wielkim Kataklizmem"... Teraz warto powiedzieć kilka słów o samej epidemii. Choroba ta, wywołana zaszczepionym megalomaniactwem pewnego Maga kręgu Ognia, doprowadziła do niemal całkowitej eksterminacji jednostek ludzkich, w tej części świata śmiertelników. Oczywiście, "eksterminacji" nie w pełnym tego słowa znaczeniu. Wszyscy mieszkanćy nadal przebywają na wyspie, i mają się całkiem dobrze. Aczkolwiek, nie są tak gościnni jak niegdyś. Na całe szczęście, Ci którym udało się przetrwać pierwsze dni piekła, zdołali odciąć się w Mieście, i stworzyć w nim odrębny ład. Wszystko idzie dobrze, bramy Miejskie są zamknięte na cztery spusty, a pieczę nad nimi powierzono batalionom świetnie wyszkolonych Gwardzistów Królewskich. Jeśli już mowa o przybyszach z dalekiego Królewskiego dworu, dla wsparcia mieszkańców Khorinis... Nie można wiele powiedzieć o tych wojownikach, czasy się zmieniają. Honor Rhobara? Honor Innosa? Otóż nie, honor własnych kieszeni! W Mieście pełnią rolę zwyczajnych Knechtów, gotowych zrobić wszystko dla kolejnego mieszka ze złotem. W Khorinis zaprowadzono względny spokój, jednak niewielkie grupy zarażonych wciąż próbują go zakłócić. Mogliby być silni, bitni, jednak na całe szczęście nie potrafią organizować się w większe grupy. Większości ludzkich jednostek odpowiada zakaz opuszczania miejskich murów, kosztem niemal pełnego bezpieczeństwa. Jednak kilku prostych ludzi, a może i nie do końca prostych, marzy o opuszczeniu tej matni...

Rozdział I:
Pogoda była pochmurna, jak z resztą przez cały ubiegły tydzień. Ludzie, oddani swym codziennym, nużącym obowiązkom, prawie nie dostrzegali ponurej aury. Wszystko, od pewnego czasu było niezmienne. O prawdziwym szczęściu mogli mówić Ci żołnierze, lub rycerze, którzy nie zostali przydzieleni do lotnych batalionów operujących poza granicami terenów odciętych. Każdy żołdak wiedział że misje prowadzone przez te oddziały, są niemal samobójcze. A jednak, wielu z nich powracało. Lecz, nie można było do końca stwierdzić, że wszystko z tymi ludźmi w porządku... Było około godziny dwunastej w południe. O tej porze mieszkańcy Khorinis, lub rolnicy spoza Miasta, zwykle zasiadali do wieczerzy, zwanej obiadem. Oddział Gwardii Królewskiej dowodzony przez czcigodnego członka Zakonu Paladynów, nie myślał nawet o tym. Tych żołnierzy naprawdę można było nazwać "dobrymi". Trudy, i znoje wojennych wypraw spływały po nich jak po kaczce. Każdy z tych mężczyzn, przeszedł solidny chrzest bojowy na terenach kopalń, głęboko pod ziemią. Na owych ludziach, można było polegać w każdej sytuacji. Ale... Czy aby na pewno? To miało się dopiero okazać. Za sprawą ulewnych deszczy, drogi na całej wyspie zamieniły się w potoki. Przejśie kilkunastu metrów, było dla potencjalnego wędrowca prawdziwą przeprawą. Podkuwane buty Gwardzistów dość dobrze radziły sobie w tych warunkach, więc marsz nie był problemem. Zmęczony oddział, który przybył z Khorinis, w końcu stanął przed progiem domu obszarnika, Onara. Gdy dowódca zatrzymał się przed domem, wyciągnął ręce na boki, i wciągnął dużą ilość powietrza do płuc. Po krótkiej chwili odwrócił się, i spojrzał na swych ludzi, stojących w nieładzie. Z pewnością nie nazwałbyś tego szykiem bojowym.
- Baczność! - wrzasnął kapitan. Kompania natychmiast przybrała coś, w rodzaju postawy zasadniczej.
- Dobra, cherlaki. Teraz, niech ktoś mi przypomni, po co ty przybyliśmy! - powiedział, choć dobrze wiedział. Może nawet za dobrze? Chciał sprawdzić inteligencję swych podwładnych. O tak, inteligencja była przymiotem który kapitan cenił sobie w niektórych sytuacjach nawet nad wprawę w ucinaniu łbów! Żołnierze widocznie zmieszali się, po prośbie szefa. Żaden z nich, nie przepadał za odpowiadaniem na Jego pytania. Komendant jeszcze raz przeszył wzrokiem swych podwładnych, po czym powiedział:
- Ty, tak Ty! Podejdź no na chwilkę! - rzekł w stronę jednego z żołnierzy, mocno gwstykulując dłonią. Wskazaną osobą był jeden z nowych Gwardzistów, przybyłych z kontynentu. Nie był zbyt doświadczonym wojem, dodatkowo nierozgarniętym. Paladyn traktował go jak mięso armatnie, co uważał za jego najpewniejsze przeznaczenie. Żołnierz szybko wystąpił z szeregu, o mało nie lądując w kałuży. W końcu jednak, stanął przed obliczem Rycerza.
- Panie! Rohen Tahir melduje się na służbie! - odkrzyknął, salutując niepewną ręką.
- Jakie rozkazy, Szefie? - zapytał, dla pewności. Na odpowiedź swego przełożonego długo czekać nie musiał:
- Widzisz ten dom? Po mojej lewej rozciąga się otwarty teren między owym rogiem, a kapliczką, widzisz? - poinstruował Gwardzistę Paladyn. Rohen tylko niepewnie odwrócił głowę we wskazanym kierunku.
- Więc, pobiegniesz tam i sprawdzisz czy nie ma niczego, co mogłoby zaszkodzić reszcie moich ludzi! I nie chcę słyszeć żadnego "ale"...
- Ddobrze, Panie... - odrzekł cicho zalękniony Gwardzista, spuszczając głowę. Natychmiast wykonał rozkaz, ponieważ znał Kapitana już od dwóch tygodni, i wiedział że nie cierpi gdy ktoś zwleka z wykonaniem rozkazu. Nieco niespokojnym krokiem udał się we wskazanym kierunku. Lekki powiew rozwiewał jego bujne, blond włosy we wszystkich kierunkach. Gdy był już przy rogu budynku, wykonał ruch, jakoby chciał się zza niego wychylić. Lecz nagle, przypomniał sobie że nie wykonał jednej, ważnej czynności. Mianowicie, szybkim ruchem dobył swego krótkiego, przerdzewiałego mieczyka. Nie była to broń godna prawdziwego Gwardzisty, ale cóż... Rohen stał z ostrzem w dłoni, patrząc na swych kolegów z oddziału. W wiele postaci wpatrywał się tak, jakby miał zobaczyć swych kolegów ostatni raz. W końcu odwrócił się, i ruszył, by pokonać dystans kilku metrów, dzielących jego pozycję, a kaplicę. Gdy wyszedł na otwartą przestrzeń, zaczął się zastanawiać nad tym, po co dowódca w ogóle wydał to polecenie, i dlaczego właśnie jemu? Cóż, było już za późno na ewentualne obiekcje, w końcu: "Po odejściu od kasy, reklamacji nie uwzględnia się". Tahirowi do punktu przeznaczenia pozostał jeden, może dwa metry, gdy nagle doszło do dziwnej sytuacji. Odwrócił się on niespokojnie, w swoją prawą stronę, i zaczął na coś patrzeć. Przeszywał ten dziwny obiekt wzrokiem pełnym lęku, w pewnym momencie zaczął ciężko dyszeć. Nikt nie wiedział na co, lub kogo patrzy żołdak. Nagle, z zamyślenia wyrwał wszystkich żołnierzy, dziwny odgłos. To coś przypominało świst, lecz świstem nie było... W jednej sekundzie coś dosłownie zwaliło z nóg Rohena. Chłopak bezładnie poleciał głową w tył, lądując dziesięć centymetrów od pokażnego kamienia. Mógłby po prostu wstać, lecz coś mu na to nie pozwalało... Dało się zauważyć nawet z tej odległości, że jego nogi krępują nabite kolcami, metalowe więzy. Nikt nie wiedział co to było, lub mogło być. Obraz sytuacji, z punktu widzenia Paladyna uległ gwałtownej zmianie, gdy do uszu wszystkich dobiegł przeraźliwy, złowrogi syk. Kapitana, w tym momencie, jakby coś trafiło i zawrzasnął:
- WSZYSCY, DO ŚRODKA! - żołnierze ani myśleli sprzeciwiać się, lub ociągać. Wszyscy, jak jeden mąż panicznie wbiegli do środka. Można powiedzieć że bardzo się bali, lecz sami nie wiedzieli czego. Gdy wszyscy znaleźli się już w budynku, ostatni Gwardzista, człek myślący, zabarykadował drzwi stojącą po boku szafą. Paladyn stanął po środku pomieszczenia, łapiąc się za głowę. Zaczął w szybkim tempie, niespokojnie przemieszczać się po pomieszczeniu. Nikt nie wiedział, czy leżał mu na sercu los Rohena, czy całego oddziału... Jednak najgorsze, miało dopiero nadejść.

Nie rozumiem dla czego piszesz słowa typu: miasto, gwardzista, miejska, szefie z dużej litery. Czy to są nazwy własne?

Cytat:Było około godziny dwunastej w południe.
Starczyłoby: było południe.

Cytat:Podkuwane buty Gwardzistów
Czym podkuwane?

Cytat:w końcu stanął przed progiem domu obszarnika, Onara.
Niepotrzebny przecinek.

Cytat:powiedział, choć dobrze wiedział.
Kę?

Cytat:nie przepadał za odpowiadaniem na Jego pytania. Komendant jeszcze raz przeszył wzrokiem swych podwładnych, po czym powiedział:
- Ty, tak Ty! Podejdź no na chwilkę!
Czy to list, że zaimki osobowe piszesz z dużej literki?

Cytat:W wiele postaci wpatrywał się tak, jakby miał zobaczyć swych kolegów ostatni raz.
To zdanie nie brzmi, zmień je.

Cytat:Cóż, było już za późno na ewentualne obiekcje, w końcu: "Po odejściu od kasy, reklamacji nie uwzględnia się".
Psujesz klimat universum Gothica.

Cytat:Nagle, z zamyślenia wyrwał wszystkich żołnierzy, dziwny odgłos.
Niepotrzebne przecinki.

Za krótki fragmencik by oceniać fabułę. Nie pisz zaimków osobowych z dużej literki, popracuj nad interpunkcją. Składniowo całkiem fajnie.
Zobaczymy co z tego będzie.
Cytat:Oddział Gwardii Królewskiej dowodzony przez czcigodnego członka Zakonu Paladynów, nie myślał nawet o tym.

Po "Królewskiej" przecinek.

Cytat:Każdy żołdak wiedział że misje prowadzone przez te oddziały, są niemal samobójcze.

Przecinek przed "że". Przed "są" jest zbędny.

Cytat:Lecz nagle, przypomniał sobie że nie wykonał jednej, ważnej czynności.

Usuń przecinek po "nagle", wstaw przed "że".

Cytat:Można powiedzieć że bardzo się bali, lecz sami nie wiedzieli czego.

Niewytłumaczalny strach to normalna sprawa, więc "można powiedzieć" jest tu zbędne, w dodatku głupio brzmi. Jeśli koniecznie chcesz to zostawić, to wstaw chociaż przecinek przed "że".

Cytat:Kapitana, w tym momencie, jakby coś trafiło i zawrzasnął:

Nie ma takiego słowa "zawrzasnął". Zdanie źle brzmi, ja bym dała "w tym momencie" na początek.

Cytat:rzekł w stronę jednego z żołnierzy, mocno gwstykulując dłonią.

Miało być "gestykulując". Literówka.

To tylko niektóre błędy, bo wszystkich nie chciało mi się wypisywać. Jest ich naprawdę sporo. Zdecydowana większość dotyczy interpunkcji. Radzę ci poczytać sobie o zasadach stawiania przecinków i samodzielnie poprawić ten tekst. Przede wszystkim stawiaj przecinki przed "że", to od razu wyeliminujesz połowę błędów. Pod koniec jest trochę za dużo wielokropków, niektóre niepotrzebne.

Ogólnie tekst nie najgorszy, chociaż mogłoby być lepiej. Nie wiem, czy to zabieg specjalny, ale żołnierze nie dosyć, że nie są zbyt rozgarnięci, to na walce też się raczej nie znają. Nie potrafią stać na baczność, ani skoncentrować się na zadaniu, skoro dopiero krzyk zwiadowcy wyrwał ich z zamyślenia. Chowają się w budynku i barykadują drzwi szafą, co jest głupotą. Przecież wróg może podpalić ich schronienie.