Via Appia - Forum

Pełna wersja: Tik tak
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Tik tak, zegar odmierza czas. Godzina na co? Czego? Pora wstawać, czy zanurzyć się w miękkiej pościeli? Co dziś robimy? Strumień czasu płynie nieubłaganie jak woda w rwącej rzece. Szybciej, bo będzie za późno na cokolwiek. O tam, widać już opadające na horyzoncie słońce. Szybko! Znów za późno. Ładnie, prawda? Opada tak jakby się kryło w morzu, zabarwiając bliźniaczy ocean ciepłymi, nostalgicznymi odcieniami poprzeplatanych ze sobą promieni, czerwieni oraz złota. Jutro ponownie wzejdzie. Tak, ponownie przeminie czas.

Tik tak, drgnęła czerwona nić. Dokąd prowadzi, czy wskaże drogę wyjścia z labiryntu? Kto ją tu pozostawił. Nitka się naprężyła do granic możliwości, lada chwila pęknie. Co się stanie, co z tego wyniknie? Oh pękła. Za którą częścią teraz podążyć? Czerwona nić… czerwona wstęga… czerwony sznurek… co mi to przypomina. Może nie podążać za żadną z nich, ruszyć w innym kierunku. Sprawdzę, czy niewidoczne końce są do czegoś przymocowane. Ależ długa ta nić. W tym tempie wkrótce się zatopię w czerwonych zwojach. Jak daleko, do diaska, może się ciągnąć głupi, cieniutki sznurek! Świetnie, jeszcze mi się noga w niego zaplątała. Kurcze, co to tak ciężko odplątać. Ej! Kto ciągnie tę nić. Powinienem był pozostawić to cholerstwo w spokoju, nie byłbym teraz ciągnięty i to akurat w tę stronę, w którą nie chciałem podążać. Nie można w drugą?

Tik tak, spoglądają na mnie zewsząd. Kolejną widzę na suficie, następna obserwuje z biurka, usiądę, nie będzie mnie już widzieć. Siadłem, inna wychynęła zza tapety na ścianie. Poczułem coś na plecach, odchyliłem się i obróciłem, jedna wystawała z oparcia krzesła, następna już zaczynała swoje szpiegowanie z szafy. Zamknąłem oczy, pojawił się cały ich rząd. Na lewo, każda kolejna paskudniejsza od poprzedniej, szpetniejsze, coraz bardziej odrażające. Na prawo, kolejne robiły się zabawniejsze, bardziej komiczne, groteskowe. Wszystkie wydawały się absurdalne, szczególnie te pośrodku, natomiast z końca cuchnęły obrzydliwie. Nie różniły się jednak niczym, prócz wyrazem, od pierwotnej.

Tik tak, bezdenna kieszeń, dziurawa kieszeń. Pożera wszystko co się w niej umieści. Gubi się, znika, przepada. Co tam ostatnio umieściłem? Nie ważne, i tak przepadło. Następnym razem złapię nim wypadnie, odnajdę. Z pewnością. O jaka ładna muszelka. Opłacało przespacerować się plażą po burzy. Gładka, kolorowa, ciekawe czy usłyszę morze przykładając ją do ucha. Słychać! Zdecydowanie trzeba ją zabrać. Postawię na półkę, będzie się tam ładnie prezentowała. Schowałem muszelkę do kieszeni i ruszyłem drogą powrotną. Doszedłem do drzwi domu, zacząłem szukać kluczy. To nie ta kieszeń przecież. Chwila, ale czy w niej czegoś nie powinno być? Muszelka! Jeny, jaka szkoda. Wypadła przez dziurę w kieszeni. Nie znajdę drugiej takiej, a na podobnie ładną szanse są marne. Głupia kieszeń. Wiem co zrobię! Przestanę chować w niej cokolwiek.

Tik tak, słyszę głosy, szepty, nawoływania. Śmiech, tak zabawne. Szyderstwa, a mów co chcesz. Rady, naprawdę? Odpowiedzi, pytania- rzeczywiście, nie wpadłbym na to. Męczą mnie te rozmowy. Dlaczego? Bo takie są. Nie? To tak jak z pchaniem samochodu, aby ruszył. Ma do rzeczy. Pchamy ten samochód oboje. Tylko, że udajesz, nie wysilasz się, przez co muszę wytężyć wszystkie siły i więcej. Dlatego, gdy w końcu rusza, jestem wycieńczony. Nie pamiętasz później nawet tego jakiego koloru był. Co za samochód? No właśnie. Śpiew, ale fałsz, haha. Szepty, hmm? Krytyka… Pochwała, nie, nie, naprawdę, to przesada. Kłamstwa, dobrze no, ależ oczywiście. Szczerość, aha. Wskazanie kierunku, tamtędy? Rady, naprawdę?

Tik tak, wiatr przewrócił zapisaną stronice. Kolejny rozdział się zakończył, następny się rozpoczyna. Nareszcie poznałem jego tytuł. Na końcu widnieje napis, złożony z dużych, czarnych liter: „Ponownie, a jednak inaczej”. Może następny będzie ciekawszy, może nudniejszy. Weselszy, tajemniczy, a może taki jak poprzednie, może nastąpi jakaś tragedia? Ciekaw jestem. Jaki jest jego tytuł? Dowiem się, gdy się zakończy, a póki co, muszę się zająć czytaniem i pisaniem go.

Tik tak, maszeruje parada błaznów, pobrzękując dzwoneczkami. Podskakują w swym śmiesznym chodzie, kolorowa żyła tętniąca zabawą. Szydzą, kpią i drwią, wykrzywiają nawzajem do siebie miny i naśmiewają się jeden z drugiego oraz z siebie samych, a każdy z nich dźwiga krzyż, belkę, łańcuch, słup. Ich własne brzemię błazna. Wielki wyścig kawału, jeden wielki żart ich wszystkich. A w wielkiej księdze kawałów, jeden ponad wszystkie. Życie.
Już to czytałem, już to komentowałem i zdania nie zmieniłem. Z jednej strony mi się podobało, z drugiej nie, a w ostatecznym rozrachunku, wolałem inne twoje, choć ma jakiś urok Wink
Cytat:Kto ciągnie tę nić.

Powinno być albo "Ktoś ciągnie tę nić.", albo "Kto ciągnie tę nić?" Z kontekstu wynika, że raczej to pierwsze, ale ja tam nie wiem.

Cytat:Rady, naprawdę?

O co tu właściwie chodzi?

Cytat:Męczą mnie te rozmowy.

Szczerze mówiąc, mnie też trochę męczą. Ale tekst się spodobał, szczególnie sposób, w jaki go napisałeś. Bardzo jestem ciekawa, co to za stwory występują w trzecim akapicie.
Cytat:Rady, naprawdę?

Dawac komuś rady, poradzic komuś Wink

Stwory, no cóż. Coś to jest, coś zwykłego, choc nie do końca.



Dziękowac za komentarze.