Via Appia - Forum

Pełna wersja: Naznaczona
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Oto moje pierwsze dzieło.

Rozdział I – Przejście

Beata Dąbrowska była piękną „trzydziestką” z blond włosami, błękitnymi oczyma i nienaganną sylwetką. Atuty te zwracały uwagę wielu, aczkolwiek niewielu było godnych jej hipnotyzującego spojrzenia. Beata zakończyła niedawno studia fizyczne na Politechnice Warszawskiej, udało jej się znaleźć pracę związaną z jej wykształceniem i niezłymi zarobkami – po prostu była młodą, realizującą się kobietą, przed którą cały świat stał otworem. W ostatnią niedzielę jej szef niespodziewanie zadzwonił z propozycją wylotu na Velium w celu spotkania z profesorem Abdullahem Al-Mareinem – genialnym fizykiem, który ostatnio odkrył kilka nowych planet w układzie słonecznym oddalonym o 9152 lat świetlnych od naszego. Ponoć warunki na tych planetach miałyby zapewnić życie obcej cywilizacji, więc nie można było wykluczyć, że nie jesteśmy sami w kosmosie. Oczywiście Beata, która jeszcze nigdy nie leciała nadświetlnym statkiem kosmicznym napędzanym antymaterią, rządna nowej wiedzy a zarazem przygody, długo się nad ofertą nie zastanawiała. „Taka okazja może się nie powtórzyć, zwłaszcza, że wszystko opłaca moja firma” – pomyślała.

***

23 kwietnia 2156 Beata czekała w kolejce do odprawy celnej w doku międzygwiezdnym portu lotniczego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. W pewnej chwili jej smartphone rozdzwonił się, a ponieważ dziewczyna miała w ręku dosyć ciężki bagaż, zaczęła się niezgrabnie uwijać ze swoją torebką w celu wyciągnięcia urządzenia i odebrania połączenia. Nagle jakiś nieznany jej mężczyzna, idąc w przeciwnym kierunku, dosyć mocno ją potrącił. Tak mocno, że aż czerwona torebka, której wnętrze Beata usilnie przeczesywała w poszukiwaniu komórki, upadła i wszystkie rzeczy rozsypały się po podłodze:
- O rzesz!... - zasyczała pod nosem
- O jej, przepraszam panią, nie zauważyłem pani, patrzyłem się w przeciwnym kierunku – rzekł mężczyzna. - Pomogę pani to wszystko poskładać do kupy.
„Facet się zna na rzeczy” pomyślała Beata. „Kulturalny, ładnie ubrany, pachnący...”. Gdy tak rozmyślała, nie zorientowała się, że ów przystojniak niepostrzeżenie włożył jej do torebki jedną rzecz więcej.
- Jeszcze raz przepraszam za kłopot i w ogóle... – tłumaczył się.
- Nie ma sprawy, naprawdę – z nieśmiałym uśmieszkiem odpowiedziała Beata – w końcu jesteśmy tylko ludźmi, każdemu się może zdarzyć.
W pewnym momencie już się miała go zapytać o numer telefonu, ale jednak ugryzła się w język. Pragnienie zobaczenia czegoś więcej, niż Ziemia było zbyt silne i żaden facet nie był wstanie tego zmienić.

Po kilkunastu minutach Beata była już po odprawie i oczekiwała w terminalu na swój statek. Terminal nr 6, w którym aktualnie przebywała był przepiękny. Dookoła ogrom sklepów, kolorowe ekrany OLED wyświetlające różne prezentacje z cyklu „Witamy na Ziemi”, ogromna tablica przylotów i odlotów, fontanny tu i ówdzie... Cały budynek wybudowany ze szkła, więc dokładnie można było zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz – startujące i przylatujące samoloty jak i dokujące i startujące statki kosmiczne. Co chwila przylatywał jakiś i odlatywał. A to z Zytona, a to z Pregii, a to z Lexa. Lot takim cudem kosztował majątek, ale teraz mało to obchodziło Beatę, gdyż to i tak nie ona miała za to zapłacić. Podłoga terminala również była cała ze szkła a pod nią świecił na błękitno wielki basen wypełniony różnego rodzaju rybami. Sklepienie terminala również pokazywało różne ciekawe rzeczy – galaktyki, planety, asteroidy i inne ciała niebieskie. Velium, na który miała się udać Beata, oddalony był od Ziemi o 726 lat świetlnych, aczkolwiek statki kosmiczne zdolne do pokonania takiej trasy były wyposażone w odpowiednie cuda techniki pozwalające im ją pokonać w czasie nie dłuższym, niż dwadzieścia parę godzin. Przekraczały one prędkość światła nawet o kilkadziesiąt razy.

Nadeszła godzina 12:40, na tablicy odlotów pojawił się napis:
13:00 → VELIUM: ARDON | FLIGHT 931 | DOCK 89 | SSV ETERNITY | BOARDING
Chwilę potem miły damski głos ogłosił: „Wszystkich pasażerów lotu na Velium z lądowaniem w stolicy Ardon prosimy o udanie się do doku osiemdziesiątego dziewiątego przez bramkę trzydziestą.” Po chwili komunikat został powtórzony po angielsku. Beata wstała i udała się do bramki trzydziestej, która w rzeczywistości była sporych rozmiarów windą. Wsiadła do niej wraz z grupką czterdziestu innych osób uczestniczących w locie i po około piętnastu sekundach znalazła się przed wejściem do doku osiemdziesiątego dziewiątego na wysokości setnego piętra jakiegoś drapacza chmur. Gigantyczne drzwi ze stali były otwarte a nad nimi ekran OLED wyświetlał dumnie: „DOCK 89: BOARDING”.

Dok osiemdziesiąty dziewiąty był w rzeczywistości wielkim hangarem, w którym majestatycznie prezentował się statek nadświetlny. Beata jeszcze nigdy nie widziała takiej maszyny z bliska, a więc trudno jej się dziwić, że cały czas jej głowa obracała się tu i ówdzie w poszukiwaniu wszelkiej nowości. Sam statek był koloru ciemnogranatowego. Oświetlony niczym choinka bożonarodzeniowa prezentował na sobie biały napis: ETERNITY. W tle dał się słyszeć cichy szum generatora prądotwórczego statku. Hangar pomalowany na zielony kolor, jasno oświetlony, miał wrota tylne póki co zamknięte. Do statku prowadził pomost szeroki na około trzy metry z obustronnymi barierkami do pasa.

Rozpoczął się załadunek: wchodzono grupami po sześć osób. Po kilku minutach nadszedł czas na grupkę Beaty. Po przejściu przez otwartą śluzę, ta natychmiast się zamknęła i dosyć nieprzyjemny, mechaniczny głos ogłosił: „DEKONTAMINACJA ROZPOCZĘTA”. Po chwili coś w rodzaju szarej, bezwonnej, bezsmakowej mgiełki zostało wypuszczone wprost na grupkę. Trwało to może z dziesięć sekund, po czym śluza wewnętrzna się otworzyła. Dalej stewardessy czekały na wchodzących i kierowały ich na miejsca. Sam statek w środku miał wykończenia koloru białego i wstawki świecące tu i tam na niebiesko. Wnętrze było bardzo podobne do zwykłego ziemskiego 747. Beata znalazła swoje miejsce, które okazało się być przy samym oknie, co ją z kolei bardzo ucieszyło. Schowała swój podręczny bagaż w schowku nad głową i czekała spokojnie na start rozglądając się dookoła, jakież to osobistości wchodzą na pokład. Gdy wybiła godzina trzynasta, do śluzy podszedł facet w czapeczce z napisem TECHNIK, nacisnął kilka przycisków na pulpicie nieopodal i śluza się cicho zamknęła, co potwierdził komputer pokładowy mówiąc: ŚLUZA ZAMKNIĘTA. Po paru minutach można było usłyszeć miły męski głos:
Witam państwa serdecznie na pokładzie SSV Eternity. Nazywam się Michał Jurecki i jestem kapitanem tego statku. Przed nami lot na Velium trwający dwadzieścia trzy godziny. W zagłówkach foteli, jak już pewnie się państwo zorientowali, umieszczone są ekrany informacyjne. Poza tym, że można na nich obejrzeć film, posłuchać muzyki, czy surfować po sieci, również pokazują one aktualny stan lotu w lewym dolnym rogu ekranu. Wszystkie fazy lotu będą opisywane w tamtym miejscu wraz z dostępnymi grafikami. O wszystkich uchyleniach od tej reguły będę państwa informował osobiście. Teraz przekazuję głos stewardom, którzy poinformują państwa o wszelkich procedurach startowych i ewakuacyjnych. Dziękuję.”
Po chwili pojawiło się dwóch stewardów, którzy wygłosili swoją gadkę na temat zasad bezpieczeństwa, zapinania pasów i innych mniej lub bardziej ważnych czynności, które Beata znała z Ziemi. Nie odbiegały one niczym od zasad panujących w normalnych samolotach pasażerskich.

„... Życzymy państwu udanego lotu i w tej chwili prosimy o zapięcie pasów”.
Na ekranie pojawił się napis: ZAPNIJ PASY, a pod nim instrukcja w postaci animacji pokazującej jak tego dokonać. Następnie w lewym dolnym rogu, tak jak mówił kapitan, ukazał się napis: URUCHAMIANIE SILNIKÓW. Po chwili można było usłyszeć cichy szum. Nagle Beatę oślepił blask wpadającego do hangaru światła słonecznego. Spojrzała przez okno tak bardzo do tyłu, jak tylko mogła. Śluza się otworzyła. Statek zaczął bardzo powoli opuszczać hangar dając „małą wstecz”. Dopiero w tej chwili, gdy Eternity w całości znalazł się na zewnątrz, Beata zdała sobie sprawę z tego jak wysoko ten dok był położony. Pod nimi były chmury i dało się dostrzec przez nie Warszawę. Kapitan ogłosił:
„Drodzy państwo, za chwilę dokonamy obrotu o sto osiemdziesiąt stopni i rozpoczniemy wznoszenie pod dość ostrym kontem. Najpierw będzie to czterdzieści pięć stopni, potem dziewięćdziesiąt, a więc osiągniemy całkowity pion przy prędkości tysiąc dwieście kilometrów na godzinę. W razie problemów z zatykającymi się uszami proponuję przełykać ślinę lub ziewać”.
I faktycznie stało się tak jak mówił kapitan. Statek powoli się obrócił o sto osiemdziesiąt stopni, po czym huk silników zaczął narastać i tym razem już bardzo dobrze były słyszalne. Beata odczuła niewiarygodne przyspieszenie. Wznosili się pod nienaturalnie ostrym kontem czterdziestu pięciu stopni. Po około minucie statek jeszcze bardziej uniósł swój nos i tym samym kąt wznoszenia został zmieniony na dziewięćdziesiąt stopni. W tej chwili wszyscy już dosłownie leżeli na swoich siedzeniach. Do tego dochodziły lekkie wstrząsy i tym razem już dosyć głośny huk silnika.

Mijały sekundy, minuty, błękitne niebo powoli zaczynało zmieniać barwę na ciemnogranatową. Coraz wyraźniej dało się dostrzec linię oddzielającą Ziemię od przestrzeni kosmicznej. W pewnym momencie wrażenie pionowego lotu ustąpiło. Mimo że statek nadal leciał w tym samym kierunku, jakby orientacja się zmieniła z pionowej na poziomą. Nic nie stało na przeszkodzie aby wstać z miejsca, ale Beata nie miała najmniejszego zamiaru ryzykować – znak „ZAPIĄĆ PASY” cały czas jasno się świecił a prędkość nieustannie wzrastała. Przed minutą dziesięć machów, po minucie już dwadzieścia, za chwilę pewnie trzydzieści. Po dwudziestu minutach od startu, już w przestrzeni kosmicznej, obsługa pokładowa zaczęła usługiwać pasażerom.

Minęły dwie godziny od startu. Kapitan przemówił:
„Drodzy Państwo, proszę zająć swoje miejsca i zapiąć pasy, za około trzy minuty dotrzemy do przekaźnika materii Apollo Prime – oznacza to, że w bardzo krótkim czasie zostaniemy „wystrzeleni” i przekroczymy prędkość światła. Niektórzy z państwa mogą czuć pewien dyskomfort, który pomimo wszystko powinien po chwili zniknąć. Gdyby tak się nie stało, obok foteli macie państwo specjalne torebki z papieru przeznaczone do... ekhem... ratowania sytuacji. Dziękuję za uwagę”.
Beata sprawdziła odruchowo, czy faktycznie ma torebkę obok fotela. Tak, była na miejscu. Zwykła szara, papierowa, przedwieczna torebka, pamiętająca dwudziesty wiek.
„Proszę Państwa, wchodzimy w prędkość nadświetlną, proszę pod żadnym pozorem nie odpinać teraz pasów. Przyspieszenie za 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1...”
W tym momencie Beata przekonała się na sobie, co to znaczy prędkość światła. Poczuła jakby ktoś ją porządnie uderzył pięścią w brzuch, na klatkę piersiową spadło kowadło sporej wielkości, a głowę przyklejono do fotela. Gdyby nie fakt, że pod fotelem nie było wolnej przestrzeni, z pewnością jej nogi zostałyby wciągnięte pod ten fotel i kto wie, być może nawet połamane... Uczucie to utrzymywało się jeszcze przez jakąś minutę. Potem wszelkie przeciążenia zaczęły powoli odpuszczać. Spojrzała przez okno i to co ujrzała było niesamowite. Różowo fioletowa łuna pokrywała cały statek, a gwiazdy obok przesuwały się w iście nieziemskim tempie.

Po dwóch kolejnych godzinach lotu Beata stwierdziła, że skoro ma trochę wolnego czasu, to sprawdzi na swoim smartphonie, gdzie ma się odbyć spotkanie z profesorem. Miała tam cały organizer. Wstała, otworzyła schowek pod siedzeniem i wyciągnęła swoją czerwoną torebkę. Rozsunęła zamek błyskawiczny i zaczęła szukać swojej komórki, ale natrafiła na coś zgoła innego – urządzenie przypominające komórkę z dwudziestego pierwszego wieku, taką z ekranem dotykowym, ale najpewniej nią nie będące ze względu na dziwne znaczki na nim – trzy trójkąty równoboczne z czego dwa po bokach normalne, a środkowy odwrócony. Beata oglądała ze zdumieniem urządzenie i nie miała zielonego pojęcia, skąd się ono wzięło w jej torebce. W tej samej chwili przypomniała sobie faceta, który jej tę torebkę wytrącił z ręki przez nieuwagę... „ale, że niby co, wsadził tam swój telefon? Ot tak?... nieee, po co niby miałby to robić” pomyślała. Urządzenie nie posiadało żadnych znamion jakiegokolwiek producenta sprzętu z tych czasów. Posiadało tylko jeden przycisk u dołu ekranu oznaczony kwadratem z wpisanym okręgiem, w który wpisany był trójkąt. Ponieważ urządzenie było wyłączone, Beata postanowiła je włączyć. Nacisnęła więc ten jeden przycisk. A co jej szkodzi. „Może się dowiem do kogo to cudo należy”. Nic się nie stało. Idąc za ciosem postanowiła przytrzymać ten przycisk – większość nowoczesnych smartphone'ów uruchamia się w ten sposób. Ekran się rozświetlił, pokazała się na nim ta sama dziwna figura, która znajdowała się na przycisku służącym do uruchamiania. Tym razem jednak była ona większa, prawie na cały ekran. Po dziesięciu sekundach Beata ujrzała masę przeróżnych dziwnych symboli, które nic a nic jej nie mówiły. Ze zdumieniem wpatrywała się w ekran próbując wydobyć z otchłani swojego mózgu jakieś informacje, które mogłyby jej pomóc w rozszyfrowaniu tego diabelstwa, bezskutecznie. Nie przypominało to niczego, co widziała do tej pory. Nagle zawartość ekranu znikła i pojawiła się na nim ciągła, pozioma linia. W tej chwili urządzenie zaczęło wibrować. Beata wpatrywała się w nie z wielkim zaciekawieniem i nagle poczuła jak wszystko wokół niej się zamazuje, zaczyna zanikać. Odpływała.

Doznała jakiejś bliżej nieokreślonej wizji. Widziała wybuch, Ziemię, ludzi na pustyni, wyglądających na jakichś tubylców, dziwne urządzenia wytwarzające jakąś parę. Widziała stworzenia znane tylko z książek, które określano jako dinozaury – gatunek zamieszkujący Ziemię na długo, zanim stanęli na jej powierzchni ludzie. Następnie widziała jak spada cały deszcz asteroid, które uderzają w planetę, zabijając tym samym całe życie. I znowuż ludzi, tym razem w czasach nowożytnych, jakiegoś Koreańczyka, który próbuje dojść do władzy, promy kosmiczne wylatujące w przestrzeń, ekspansję ludzkości na inne planety. Potem świat spalony płomieniami, ale nie takimi pochodzącymi z Ziemi, tylko jakimiś zielono niebieskimi, promienie cząstek elementarnych palące wszystko na swojej drodze, dziwne istoty mniejsze i większe wyposażone w niezniszczalne pancerze i broń, jakiej ten Świat jeszcze nie widział. Tak destrukcyjną, że ludobójstwo na masową skalę jest dla niej jak spacerek w parku. Następnie Beata ujrzała jak obce statki opuszczają Ziemię, która nagle robi się cała czerwona, następuje bardzo silny wstrząs, wszystko na powierzchni się spala, oceany wyparowują, atmosfera zostaje unicestwiona. Planeta Matka jest już tylko skałą, jak każda inna asteroida czy planetoida. Nic nie warta, pusta sama w sobie, obumarła. Ale to nie koniec wizji. To, co ujrzała potem, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Celem tych istot nie było zniszczenie Ziemi. Ich celem było totalne unicestwienie gatunku ludzkiego w tym układzie słonecznym, jak i w każdym innym zamieszkiwanym przez ludzkość. Wizja nieubłaganie ukazywała kolejne fragmenty koszmaru, destrukcję Marsa, Velium, Lexa, Zytona oraz wszystkich innych planet zamieszkałych przez ludzi. Na tym wizja się zakończyła.
- Halo, słyszy mnie pani? Pani Beato! - stewardessa usilnie próbowała wybudzić Beatę z letargu
- O... jej, co się... gdzie ja jestem...
- Oj jak dobrze, że pani nic nie jest, już się bałam, że pani zasłabła, czy coś.
„Żeby tylko” pomyślała Beata...
Spojrzała na ekran urządzenia, które nadal pokazywało linię ciągłą. Ale praktycznie w tej samej chwili linia zmieniła się w odwrócony trójkąt. Ten z kolei zajmował miejsce na ekranie przez kolejne pięć sekund i urządzenie się wyłączyło. Nagle Beata poczuła bardzo silny wstrząs, włączyły się alarmy na statku, który zaczął w tej samej chwili drastycznie zwalniać. Wstrząsy nie ustępowały. Beata była przerażona, słyszała piski, wrzaski innych pasażerów, gdzieś w tle dało się usłyszeć kapitana wzywającego bezskutecznie „mayday, mayday, mayday”. Nagle mocno wstrząsnęło statkiem i wszyscy usłyszeli głośny huk, dwa silniki eksplodowały. Jedno z okien zostało wyrwane i nastąpiło rozszczelnienie kabiny pasażerskiej. Kilku pasażerów zostało wyssanych w próżnię na wieki. Statek zawisł w przestrzeni kosmicznej a z braku tlenu wszyscy już dawno „odpłynęli”, Beata również powoli, aczkolwiek nieuchronnie, traciła przytomność.

Po pewnym, bliżej nieokreślonym, czasie Beata powoli zaczynała odzyskiwać przytomność. Leżała gdzieś... widziała błękitne niebo, świecące Słońce, jedno, nie więcej. „Być może to Ziemia” pomyślała. Z daleka dało się słyszeć dziwny dźwięk, dosyć nietypowy. Beata nigdy wcześniej go nie słyszała, ale z książek wiedziała, że taki dźwięk może wydawać tylko silnik spalinowy. I to w turbo dieslu. Miarowy stukot cylindrów rozchodził się po całej okolicy. A ona dalej leżała, brakowało jej siły, żeby cokolwiek w tej materii zdziałać. Tu i ówdzie krwawiła, czuła się cała potłuczona, ale „biorąc pod uwagę fakt, że przeżyłam katastrofę statku kosmicznego można to i tak rozpatrywać w kategoriach cudu”, pomyślała. Samochód zatrzymał się gdzieś w pobliżu i Beata usłyszała rozmowę dwóch mężczyzn. Ze zdziwieniem stwierdziła, że rozmawiają oni po Polsku.
- Ty, Adam, popatrz tam! Widzisz to co ja?
- Człowiek! - stwierdził z wyraźnym zdumieniem w głosie drugi mężczyzna.
- Dawaj nosze, bierzemy go!
Podeszli bliżej, Beata miała nadal mgłę przed oczyma, poza tym nawet nie miała siły ich otworzyć szerzej. Poczuła jak mężczyźni przekładają ją na nosze i niosą do samochodu.
- Zawieziemy ją do sztabu. Tam zdecydują co z nią zrobić.
- Wiadomo. Cholera, ale skąd ona się wzięła w takim szczerym polu?
- Czort jeden wie. W dzisiejszych czasach takie rzeczy się zdarzają, że ja już we wszystko jestem skłonny uwierzyć.
- Ale ją pogruchotało – na wszystkie strony. Skąd ty się wzięłaś dziewczyno – mówił sam do siebie – z kosmosu spadłaś?...
„Żebyś kurwa wiedział” pomyślała. I straciła przytomność.

c.d.n.
"Atuty te zwracały uwagę [wielu], aczkolwiek [niewielu] było godnych jej hipnotyzującego spojrzenia." - Może jestem jakiś przewrażliwiony, ale moim zdaniem nieładnie to brzmi.
"Terminal nr 6, w którym aktualnie przebywała[,] był przepiękny."
"do doku osiemdziesiątego dziewiątego przez bramkę trzydziestą[".]" - Kropka nie powinna być po cudzysłowie?
"Po przejściu przez otwartą śluzę, ta natychmiast się zamknęła" - Nie podoba mi się to zdanie.
"Beata zdała sobie sprawę z tego[,] jak wysoko ten dok był położony."
"Na ekranie pojawił się napis: ZAPNIJ PASY, a " - Informacji z ekranu nie powinno pisać się w cudzysłowie?
"Przyspieszenie za 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1..." - Liczebniki to raczej słownie. Zresztą zrezygnowałbym z takiego sposobu zapisu odliczania.
"Beata oglądała ze zdumieniem urządzenie i nie miała zielonego pojęcia, skąd się [ono] wzięło w jej torebce." - Usunąłbym "ono".
"Ich celem było totalne unicestwienie gatunku ludzkiego w tym układzie słonecznym, jak i w każdym innym zamieszkiwanym przez ludzkość." - Dziwne. Skoro była to jak wyłapała tyle szczegółów? Skąd wiedziała, jaki cel miały istoty wybijające ludzi?
Dużo powtórzeń imienia bohaterki. Spróbuj wymyślić jakieś zamienniki.
"z książek wiedziała, że taki dźwięk może wydawać tylko silnik spalinowy. " - Rozpoznała dźwięk, bo przeczytała o nim w książce? Dziwne.
" i nagle poczuła[,] jak wszystko wokół niej się zamazuje, "
"Ale to nie koniec wizji. "
"Ale praktycznie w tej samej chwili" - "ale" nie powinno znajdować się na początku zdania.
"stwierdziła, że rozmawiają oni po olsku."
"oznacza to, że w bardzo krótkim czasie zostaniemy „wystrzeleni” i przekroczymy prędkość światła. Niektórzy z państwa mogą czuć pewien dyskomfort" - Cytaty w cytacie zapisuje się tak "»wystrzeleni«"
O tekście powiem tylko tyle, że mi się nie podobał (nie bardzo interesuję się sci-fi, więc nie będę wypowiadał się szerzej o tematyce). Zrobiłeś kilka błędów (poza wymienionymi jeszcze trochę przecinków).

Pozdrawiam, dziękuję za uwagę.
Gatunek sf. wymaga, aby się trzymać realiów fizycznych. W opisach o przyspieszeniu statku właśnie tracisz te realia, bo jest niemożliwe, by cokolwiek osiągnęło prędkość światła prócz fotonów. Rozpędzając materię ważką do prędkości światła, energia rośnie do nieskończoności i z tego powodu jest to niemożliwe. A przekroczenie prędkości świata, to już jest fantasy.
Proponowałbym zastosować jakiś mechanizm dający takie możliwości, by nie łamać praw przyrody.
Tekst mi się podoba, tylko razi ta kurwa.
"dosyć mocno ją potrącił. Tak mocno, że aż czerwona torebka" - to zdanie mi jakoś nie leży Tongue,

"rozsypały się po podłodze:" - ten dwukropek chyba zbędny,

"O jej, przepraszam panią, nie zauważyłem pani, patrzyłem się w przeciwnym kierunku – rzekł mężczyzna. - Pomogę pani to wszystko poskładać do kupy." - powtórzenia. Myślę, że pierwszą panią można skreślić całkiem. A ostatnie zdanie jakoś przeredagować, by uniknąć powtórzenia.

"W pewnym momencie już się miała go zapytać o numer telefonu, ale jednak ugryzła się w język." - pomiń pierwsze się,

"Cały budynek wybudowany ze szkła" - jakoś mi nie leży Wink,

"Podłoga terminala również była cała ze szkła" - skoro cały to cały, podłoga też się do budynku wlicza. I tam później powtarza się "również",

"dolne do pokonania takiej trasy były wyposażone w odpowiednie cuda techniki pozwalające im ją pokonać w czasie" - jakiś synonim się przyda,

"głos ogłosił" - jakoś dziwnie, później też się zdarza ten tekst,

" Beata wstała i udała się do bramki trzydziestej, która w rzeczywistości była sporych rozmiarów windą. Wsiadła do niej wraz z grupką czterdziestu innych osób uczestniczących w locie i po około piętnastu sekundach znalazła się przed wejściem do doku osiemdziesiątego dziewiątego na wysokości setnego piętra jakiegoś drapacza chmur. Gigantyczne drzwi ze stali były otwarte a nad nimi ekran OLED wyświetlał dumnie: „DOCK 89: BOARDING”.

Dok osiemdziesiąty dziewiąty był w rzeczywistości wielkim hangarem" - nie podoba mi się to, ale mogę wymyślać Wink bramka okazała się windą? Dok, dok i dok. Wielki hangar na wysokości jakiegoś (jakiegoś w sensie, że z okna było widać setne piętro drapacza chmur czy co?) setnego piętra? Też mi jakoś nie leży,

"poszukiwaniu wszelkiej nowości" - wszelkich chyba,

" okazało się być przy samym oknie, co ją z kolei bardzo ucieszyło" - nie wiem, co ją tak ucieszyło, bo zakładając, że człowiek może podróżować z prędkością kilkanaście razy większą od prędkości światła i tak, by nic nie zobaczyła, tak myślę. No i jak napisał poprzednik, wydaje mi się, iż lepszym pomysłem będą worm-hole czy coś,

"czy surfować po sieci" - przeglądanie internetu w kosmosie jest raczej mało możliwe, ale nie jestem pewny,

"Życzymy państwu udanego lotu i w tej chwili prosimy o zapięcie pasów" - trochę jak rozkaz to brzmi,

"Wznosili się pod nienaturalnie ostrym kontem czterdziestu pięciu stopni. Po około minucie statek jeszcze bardziej uniósł swój nos i tym samym kąt wznoszenia został zmieniony na dziewięćdziesiąt stopni" - chwilę wcześniej pisałaś o tych stopniach, a tu przypominasz, jakbyś sądziła, że już zapomnieliśmy,

"W tym momencie Beata przekonała się na sobie, co to znaczy prędkość światła" - to w końcu prędkość światła, czy nadświetlna? Tunele są lepszym pomysłem. Piloci myśliwców są specjalnie szkolenia, by wytrzymywać znaczne przeciążenia (chyba do 9G), a pasażerowie nic takiego nie przechodzili i skoro przyspieszenie wgniata bohaterkę w fotel, to przeciążenie by ją zabiło - tak myślę,

"głośny huk, dwa silniki eksplodowały" - w kosmosie nic nie słychać, nie ma cząsteczek, fala dźwiękowa nie ma się po czym rozejść.

Jest jeszcze trochę błędów, ale już nie chce mi się wypisywać. Cała scena wizji mi się nie podoba. Ogólnie opowiadanie jest mocno naciągane jak na sci-fi i zastanawia mnie to, że mają statki zdolne do podboju kosmosu, a dalej korzystają ze smartphonów, czy OLEDów, a to raczej współczesne techniki. I ten upadek z kosmosu, może rozwiniesz później, bo jak na razie, jeśli odczytać to dosłownie, to głupota totalna Tongue Pomysł na opowiadanie jest, ale trzeba go dopracować.

Pozdrawiam Wink



















A do czego można sklasyfikować to coś powyżej? Bo nie ukrywam, że specjalnie użyłem tych "niemożliwości" w stylu przekroczenia prędkości światła. Chodziło mi o to, że ludzie w pewnym czasie dokonali niemożliwego i oto jest prędkość wyższa niż światło itp.

Naniosę poprawki po weekendzie, niestety w weekend jestem zajęty i to diabelnie.

Dzięki za przeczytanie i wyrażenie opinii Smile
(04-03-2011, 20:06)Rinkimirikata napisał(a): [ -> ]A do czego można sklasyfikować to coś powyżej? Bo nie ukrywam, że specjalnie użyłem tych "niemożliwości" w stylu przekroczenia prędkości światła. Chodziło mi o to, że ludzie w pewnym czasie dokonali niemożliwego i oto jest prędkość wyższa niż światło itp.

Naniosę poprawki po weekendzie, niestety w weekend jestem zajęty i to diabelnie.

Dzięki za przeczytanie i wyrażenie opinii Smile

Już samo to, że możemy tak daleko podróżować itd jest tą niemożliwością Wink Dziś przecież najdalej stanęliśmy na księżycu. A np taki worm-hole mniejszą niemożliwością od prędkości nadświetlnej nie jest Big Grin

I tam przepraszam, ale wziąłem Cię za kobietę. Nie chce mi się szukać w moim poście i wstawiać poprawek, mam nadzieję, że się nie obrazisz Smile
(04-03-2011, 20:06)Rinkimirikata napisał(a): [ -> ]A do czego można sklasyfikować to coś powyżej? Bo nie ukrywam, że specjalnie użyłem tych "niemożliwości" w stylu przekroczenia prędkości światła. Chodziło mi o to, że ludzie w pewnym czasie dokonali niemożliwego i oto jest prędkość wyższa niż światło itp.

Naniosę poprawki po weekendzie, niestety w weekend jestem zajęty i to diabelnie.

Dzięki za przeczytanie i wyrażenie opinii Smile

Albo się jest w sf. albo...
Jak by tu powiedzieć, żeby nie obrazić fantasy, bo to dla mnie zwykłe bajki. Wyrosłem z tego.
Proponuję wrócić do sf. bo to ambitne i można przekazywać wiedzę przyrodniczą. W każdym razie nie zaprzeczać jej.
Wymyśl coś, żeby praw fizycznych nie łamać, a jest wiele sposobów na możliwość zbliżenia się do prędkości światła, a nawet przekroczenia. Ja w swoim opowiadaniu miałem ten sam problem i wykorzystałem kwantowy stan splątany cząstek elementarnych. Tam przy pewnych założeniach można podróżować bezczasowo po całym wszechświecie. W tej kwestii dobrze jest poczytać o Teorii Względności.



Wprowadziłem kilka dosyć znaczących poprawek, aczkolwiek mam problemy natury technicznej. Nie mogę edytować pierwszego posta (u góry strony). Jak klikam "pełna edycja", to mi pokazuje, że wprowadzanie zmian jest możliwe po 1440 minutach od napisania postu. Jak klikam "szybka edycja", wówczas pokazuje się informacja, że zmiany można wprowadzać przez pierwsze 1440 minut od napisania postu. Co mam teraz zrobić w związku z tym? Opowiadanie czeka na dysku i nie mogę go umieścić.
Wyślij do jakiegoś krytyka z prośbą o umieszczenie, albo wpisz w komentarzu.
Ok. Poprawiona wersja.

Rozdział I – Początek

Rok 2480. Ludzkość, która rozpoczęła swój żywot na planecie matce – Ziemi, nieustannie przez lata dążyła do ekspansji. Wiek dwudziesty pierwszy przyniósł wiele nowych odkryć w różnych dziedzinach życia: człowiek wreszcie postawił swoją stopę na planetach innych niż Ziemia – na początku na Marsie, potem na Plutonie. Po skonstruowaniu pierwszego silnika napędzanego antymaterią udało się przekroczyć niegdyś nieprzekraczalną, barierę naszego Układu Słonecznego. Jednak aby dalsza ekspansja w szybkim tempie była możliwa, człowiek musiał uzyskać coś więcej, niż antymaterię. Na początku dwudziestego drugiego wieku holenderski uczony, Edward van Mortensen, wynalazł technologię, która pozwoliła ludzkości na przemierzanie kosmosu za pomocą tuneli czasoprzestrzennych, skracając tym samym czas podróży w obrębie Drogi Mlecznej do kilkunastu dni w przypadku bardzo odległej podróży. W każdym nowo skonstruowanym statku kosmicznym zamontowano generator tuneli czasoprzestrzennych pozwalający w dowolnym momencie otworzyć tunel i ustabilizować go tak, aby się nie zapadł, a to z kolei umożliwiało bezpieczny przelot przez niego z prędkością kilka procent niższą niż prędkość światła dzięki antymaterii.

***

- Pasażerów lotu dziewięćset trzydzieści jeden do Ardon na planecie Velium zapraszamy do odprawy paszportowej – bramka numer cztery. - zapowiedział damski głos.
Beata, opuściwszy ławkę w poczekalni, udała się do odprawy paszportowej. Była piękną, zgrabną blondynką z niebieskimi oczyma. Jej kręcone włosy i zabójcze spojrzenie przyciągały uwagę wielu osobników płci przeciwnej. Beata skończyła niedawno studia na wydziale fizyki Politechniki Warszawskiej i pracowała właśnie nad nowym projektem w polskiej filii Instytutu Ekspansji Ludzkości w Warszawie. Ostatnio jej szef, Howard Malkovich zaproponował jej wylot na szkolenie ze znaną osobistością w dziedzinie podróży międzygwiezdnej, profesorem Abdullahem Al-Marainem. Szkolenie to miało się odbyć w mieście Ardon – stolicy planety Velium. Velium była planetą umieszczoną w gwiazdozbiorze Sectus, niedaleko bramy Heissena – pięć lat świetlnych od Plutona. Ludzkość podbiła ją w roku 2206 podczas Pierwszej Wojny Galaktycznej, gdyż okazało się, że Velium zamieszkiwała obca rasa, stanowiąca dosyć poważne niebezpieczeństwo – Arcusowie. Siły wojsk Konfederacji Ziemskiej, po trwającej trzy lata wojnie, wygnały resztki Arcusów poza Velium. Wiele organizacji pozarządowych wówczas stawało w obronie obcej cywilizacji, aczkolwiek rządy konfederacji tłumaczyły wojnę tym, że Arcusowie to zwykłe, nic nieznaczące pasożyty, które trzeba „zrównać z ziemią.” Jednakże fakt był taki, że Arcusowie byli mocno rozwiniętą rasą stawiającą piekielny opór podczas wojny i samo to, że ludzkość ją wygrała stanowiło pewnego rodzaju cud. Skutek wojny był taki, że Arcusowie, a właściwie ich resztki, nie przekraczające liczby dwustu, zdematerializowały się, opuszczając w popłochu Velium, prosto w przestrzeń kosmiczną. Dosłownie wyparowali.

***

Beata, w związku z poleceniem szefa, następnego dnia w kolejce do odprawy celnej w doku międzygwiezdnym portu lotniczego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. W pewnej chwili jej iSpeaker zgłosił chęć połączenia myślowego. iSpeaker był programową modyfikacją mózgu pozwalającą na prowadzenie rozmów poprzez myśli – bez odzywania się. Gdy ktoś chciał się z taką osobą skontaktować, wybierał jej isAddress, będący zlepkiem sześciu liter, czy to w swoim iSpeakerze, czy w iDevie – urządzeniu przypominającym z wyglądu telefon komórkowy z dotykowym ekranem z XXI wieku, posiadającym jednak o wiele więcej funkcji takich jak: wydawanie poleceń robotowi domowemu, teleportacja do dowolnego miejsca w odległości maksimum do jednego kilometra, konfigurator iSystemu w mózgu, kontroler temperatury ciała i uzwojeń w mózgu, monitor pulsu i ciśnienia, podręczny defibrylator uaktywniający się w przypadku braku sygnałów życiowych namierzanych kodem właściciela, oraz wiele innych przydatnych funkcji. Po wybraniu isAddress przed oczyma pojawiał się znak w postaci słuchawki telefonicznej oznaczający chęć rozmowy, a pod nim były namiary dzwoniącego. Gdy rozmówca chciał „odebrać” taką rozmowę, wówczas jedyne co musiał zrobić, to pomyśleć o tym. Na iSpeakerze Beaty ukazała się informacja: „isAddress unknown”, co ją nieco zdziwiło. Dziewczyna postanowiła jednak odebrać.
- Beata Dąbrowska, słucham? - Zapytała z zaciekawieniem.
- Spójrz w lewo. - Odpowiedział nieznajomy, męski głos, po czym od razu się rozłączył.
Beata spojrzała w lewo z zaniepokojeniem, o co tak naprawdę mogło chodzić. Niedaleko dwóch gości kłóciło się ze sobą o to, który z nich ma lepszą wersję iSystemu. Wymieniali się głośno funkcjami. W efekcie jeden przyłożył drugiemu w nos i skończyło się na interwencji lotniskowej ochrony. Dziewczyna zdezorientowana nie zauważyła momentu, w którym pewien nieznajomy mężczyzna, idąc po prawej stronie, w bardzo dyskretny sposób wrzucił jej do kieszeni pewne urządzenie.

***

Po kilkunastu minutach Beata była już po odprawie i oczekiwała w terminalu na swój statek. Terminal nr 6, w którym aktualnie przebywała, był przepiękny. Dookoła ogrom sklepów, kolorowe ekrany OLED wyświetlające różne prezentacje z cyklu „Witamy na Ziemi”, ogromna tablica przylotów i odlotów, fontanny tu i ówdzie... Szklana konstrukcja terminala pozwalała na oglądanie tego, co się dzieje na zewnątrz – startujące i przylatujące samoloty jak i dokujące i startujące statki kosmiczne. Co chwila przylatywał jakiś i odlatywał. A to z Zytona, a to z Pregii, a to z Lexa. Lot takim cudem kosztował majątek, ale teraz mało to obchodziło Beatę, gdyż to i tak nie ona miała za to zapłacić. Pod szklaną podłogą świecił na błękitno wielki basen wypełniony różnego rodzaju rybami. Sklepienie terminala również pokazywało różne ciekawe rzeczy – galaktyki, planety, asteroidy i inne ciała niebieskie.
Nadeszła godzina 12:40, na tablicy odlotów pojawił się napis:
13:00 → VELIUM: ARDON | FLIGHT 931 | DOCK 89 | SSV ETERNITY | BOARDING
Chwilę potem dało się usłyszeć w głośniku: „Wszystkich pasażerów lotu na Velium z lądowaniem w stolicy Ardon prosimy o udanie się do doku osiemdziesiątego dziewiątego przez bramkę trzydziestą.” Po chwili komunikat został powtórzony po angielsku. Beata wstała i udała się do bramki trzydziestej, która w rzeczywistości była sporych rozmiarów windą. Wsiadła do niej wraz z grupką czterdziestu innych osób uczestniczących w locie i po około piętnastu sekundach znalazła się przed wejściem do doku osiemdziesiątego dziewiątego na wysokości setnego piętra drapacza chmur. Dok miał konstrukcję gigantycznego plastra miodu, którego szerokość wynosiła cztery doki, a wysokość dwadzieścia pięć. Każdy z doków był w istocie wielkim hangarem pozwalającym pomieścić dwa Boeingi 747. Gigantyczne stalowe drzwi, otwarte oczekiwały na pierwszych pasażerów a nad nimi ekran OLED wyświetlał dumnie: „DOCK 89: BOARDING”.
Wewnątrz majestatycznie prezentował się statek międzygwiezdny. Beata jeszcze nigdy nie widziała takiej maszyny z bliska, a więc trudno jej się dziwić, że cały czas jej głowa obracała się tu i ówdzie w poszukiwaniu wszelkich nowości. Sam statek był koloru ciemnogranatowego. Oświetlony niczym choinka bożonarodzeniowa, prezentował na sobie biały napis: ETERNITY. W tle dał się słyszeć cichy szum generatora prądotwórczego statku. Hangar pomalowany na zielony kolor, jasno oświetlony, miał tylne wrota póki co zamknięte. Do statku prowadził pomost szeroki na około trzy metry z obustronnymi barierkami na wysokość pasa.
Rozpoczął się załadunek: wchodzono grupami po sześć osób. Po kilku minutach nadszedł czas na grupkę Beaty. Po przejściu przez zewnętrzną śluzę, mechaniczny głos ogłosił: „DEKONTAMINACJA ROZPOCZĘTA”. Po chwili coś w rodzaju szarej, bezwonnej, bezsmakowej mgiełki zostało wypuszczone wprost na grupkę. Trwało to może z dziesięć sekund, po czym śluza wewnętrzna się otworzyła. Dalej stewardessy czekały na wchodzących i kierowały ich na miejsca. Sam statek w środku miał wykończenia koloru białego i wstawki świecące tu i tam na niebiesko. Wnętrze było bardzo podobne do zwykłego ziemskiego samolotu pasażerskiego. Beata znalazła swoje miejsce, które okazało się być przy samym oknie, co ją z kolei bardzo ucieszyło, gdyż chciała mieć możliwość zobaczenia całego „spektaklu” siedząc w „pierwszym rzędzie.” Schowała swój podręczny bagaż w schowku nad głową i czekała spokojnie na start rozglądając się dookoła, jakież to osobistości wchodzą na pokład. Gdy wybiła godzina trzynasta, do śluzy podszedł facet w czapeczce z napisem TECHNIK, nacisnął kilka przycisków na pulpicie nieopodal i śluza się cicho zamknęła, co potwierdził komputer pokładowy mówiąc: ŚLUZA ZAMKNIĘTA. Po paru minutach można było usłyszeć miły męski głos:
Witam państwa serdecznie na pokładzie SSV Eternity. Nazywam się Michał Jurecki i jestem kapitanem tego statku. Przed nami lot na Velium trwający dwadzieścia trzy godziny. W zagłówkach foteli, jak już pewnie się państwo zorientowali, umieszczone są ekrany informacyjne. Poza tym, że można na nich obejrzeć film, posłuchać muzyki, czy surfować po iWebie, również pokazują one aktualny stan lotu w lewym dolnym rogu ekranu. Wszystkie fazy lotu będą opisywane w tamtym miejscu wraz z dostępnymi grafikami. O wszystkich uchyleniach od tej reguły będę państwa informował osobiście. Teraz przekazuję głos stewardom, którzy poinformują państwa o wszelkich procedurach startowych i ewakuacyjnych. Dziękuję.”
Po chwili pojawiło się dwóch stewardów, którzy wygłosili swoją gadkę na temat zasad bezpieczeństwa, zapinania pasów i innych mniej lub bardziej ważnych czynności, które Beata znała z Ziemi. Nie odbiegały one niczym od zasad panujących w normalnych samolotach pasażerskich.

„... Życzymy udanego lotu i prosimy teraz już Państwa o zapięcie pasów”.
Na ekranie pojawił się napis: „ZAPNIJ PASY”, a pod nim instrukcja w postaci animacji pokazującej jak tego dokonać. Następnie w lewym dolnym rogu, tak jak mówił kapitan, ukazał się napis: URUCHAMIANIE SILNIKÓW. Po chwili można było usłyszeć cichy szum. Nagle Beatę oślepił blask wpadającego do hangaru światła słonecznego. Spojrzała przez okno tak bardzo do tyłu, jak tylko mogła. Śluza się otworzyła. Statek zaczął bardzo powoli opuszczać hangar dając „małą wstecz”. Dopiero w tej chwili, gdy Eternity w całości znalazł się na zewnątrz, Beata zdała sobie sprawę z tego, jak wysoko ten dok był położony. Pod nimi były chmury i dało się dostrzec przez nie Warszawę. Kapitan ogłosił:
„Drodzy państwo, za chwilę dokonamy obrotu o sto osiemdziesiąt stopni i rozpoczniemy wznoszenie pod dość ostrym kontem. Najpierw będzie to czterdzieści pięć stopni, potem dziewięćdziesiąt, a więc osiągniemy całkowity pion przy prędkości tysiąc dwieście kilometrów na godzinę. W razie problemów z zatykającymi się uszami proponuję przełykać ślinę lub ziewać”.
I faktycznie stało się tak jak mówił kapitan. Statek powoli się obrócił o sto osiemdziesiąt stopni, po czym huk silników zaczął narastać i tym razem już bardzo dobrze były słyszalne. Beata odczuła niewiarygodne przyspieszenie objawiające się porządnym wciśnięciem w fotel. Wznosili się pod nienaturalnie ostrym kontem, a po około minucie statek jeszcze bardziej uniósł swój nos i tym razem wszyscy już dosłownie leżeli na swoich siedzeniach. Do tego dochodziły lekkie wstrząsy i dosyć głośny huk silnika.

Mijały sekundy, minuty, błękitne niebo powoli zaczynało zmieniać barwę na ciemnogranatową. Coraz wyraźniej dało się dostrzec linię oddzielającą Ziemię od przestrzeni kosmicznej. W pewnym momencie wrażenie pionowego lotu ustąpiło. Mimo że statek nadal leciał w tym samym kierunku, jakby orientacja się zmieniła z pionowej na poziomą. Nic nie stało na przeszkodzie aby wstać z miejsca, ale Beata nie miała najmniejszego zamiaru ryzykować – znak „ZAPIĄĆ PASY” cały czas jasno się świecił a prędkość nieustannie wzrastała. Przed minutą dziesięć machów, po minucie już dwadzieścia, za chwilę pewnie trzydzieści. Po dwudziestu minutach od startu, już w przestrzeni kosmicznej, obsługa pokładowa zaczęła usługiwać pasażerom.

Minęły dwie godziny od startu. Kapitan przemówił:
„Drodzy Państwo, proszę zająć swoje miejsca i zapiąć pasy, za około trzy minuty zostanie otwarty tunel czasoprzestrzenny Apollo. Gdy już w niego wlecimy, będą mogli Państwo zobaczyć niebiesko-fioletową łunę za oknami. Proszę się nie niepokoić w tej kwestii, gdyż jest to zupełnie normalnie podczas podróży przez tunel. Dziękuję za uwagę”.
Po trzech minutach za oknem dał się ujrzeć oślepiający blask. Statek wlatywał właśnie do tunelu. Tunel sam z siebie nie był może czymś nadzwyczajnym, aczkolwiek nastąpił dosyć intensywny wstrząs podczas przekraczania granicy przestrzeni. Stało się, Beata pierwszy raz przekonała się co to znaczy lot przez tunel czasoprzestrzenny. Niebieskawe kolory pokrywały cały statek, a gwiazdy obok przesuwały się w iście nieziemskim tempie.

Po dwóch kolejnych godzinach lotu Beata stwierdziła, że skoro ma trochę wolnego czasu, to sprawdzi na swoim iDevie, gdzie ma się odbyć spotkanie z profesorem. Miała tam cały organizer. Wstała, otworzyła schowek pod siedzeniem i wyciągnęła swoją czerwoną torebkę. Rozsunęła zamek błyskawiczny i zaczęła szukać iDeva, ale natrafiła na coś zgoła innego – urządzenie przypominające komórkę z dwudziestego pierwszego wieku, taką z ekranem dotykowym, ale najpewniej nią nie będące ze względu na dziwne znaczki na nim – trzy trójkąty równoboczne z czego dwa po bokach normalne, a środkowy odwrócony. Beata oglądała ze zdumieniem urządzenie i nie miała zielonego pojęcia, skąd się wzięło w jej torebce. W tej samej chwili przypomniała sobie faceta, który jej tę torebkę wytrącił z ręki przez nieuwagę... „ale, że niby co, wsadził tam swój telefon? Ot tak?... nieee, po co niby miałby to robić” pomyślała. Urządzenie nie posiadało żadnych znamion jakiegokolwiek producenta sprzętu z tych czasów. Posiadało tylko jeden przycisk u dołu ekranu oznaczony kwadratem z wpisanym okręgiem, w który wpisany był trójkąt. Ponieważ urządzenie było wyłączone, Beata postanowiła je włączyć. Nacisnęła więc ten jeden przycisk. A co jej szkodzi. „Może się dowiem do kogo to cudo należy.” Nic się nie stało. Idąc za ciosem postanowiła przytrzymać ten przycisk – większość nowoczesnych iDevów uruchamia się w ten sposób. Ekran się rozświetlił, pokazała się na nim ta sama dziwna figura, która znajdowała się na przycisku służącym do uruchamiania. Tym razem jednak była ona większa, prawie na cały ekran. Po dziesięciu sekundach Beata ujrzała masę przeróżnych dziwnych symboli, które nic a nic jej nie mówiły. Ze zdumieniem wpatrywała się w ekran próbując wydobyć z otchłani swojego mózgu jakieś informacje, które mogłyby jej pomóc w rozszyfrowaniu tego diabelstwa, bezskutecznie. Nie przypominało to niczego, co widziała do tej pory. Nagle zawartość ekranu zniknęła i pojawiła się na nim ciągła, pozioma linia. W tej chwili urządzenie zaczęło wibrować. Beata wpatrywała się w nie z wielkim zaciekawieniem i nagle poczuła, że wszystko wokół niej się zamazuje, zaczyna zanikać. Odpływała.

Doznała jakiejś bliżej nieokreślonej wizji. Widziała wybuch, Ziemię, ludzi na pustyni, wyglądających na jakichś tubylców, dziwne urządzenia wytwarzające jakąś parę. Ujrzała stworzenia znane tylko z książek, które określano jako dinozaury – gatunek zamieszkujący Ziemię na długo, zanim stanęli na jej powierzchni ludzie. Następnie widziała deszcz asteroid, które uderzają w planetę, zabijając tym samym całe życie. I znowuż ludzi, tym razem w czasach nowożytnych, jakiegoś Koreańczyka, który próbuje dojść do władzy, promy kosmiczne wylatujące w przestrzeń, ekspansję ludzkości na inne planety. Potem Świat spalony płomieniami, ale nie takimi pochodzącymi z Ziemi, tylko jakimiś zielono-niebieskimi, promienie cząstek elementarnych palące wszystko na swojej drodze, dziwne istoty mniejsze i większe wyposażone w niezniszczalne pancerze i broń, jakiej ten Świat jeszcze nie widział. Tak destrukcyjną, że ludobójstwo na masową skalę jest dla niej jak spacerek w parku. Następnie Beata ujrzała jak obce statki opuszczają Ziemię, która nagle robi się cała czerwona, następuje bardzo silny wstrząs, wszystko na powierzchni się spala, oceany wyparowują, a atmosfera zostaje unicestwiona. Planeta Matka jest już tylko skałą, jak każda inna asteroida czy planetoida. Nic nie warta, pusta sama w sobie, obumarła. Jednak to nie koniec wizji. To, co ujrzała potem, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Celem tych istot nie było zniszczenie Ziemi. Ich celem wydawało się być całkowite unicestwienie gatunku ludzkiego w tym układzie słonecznym, jak i w każdym innym zamieszkiwanym przez ludzkość. Wizja nieubłaganie ukazywała kolejne fragmenty koszmaru, destrukcję Marsa, Velium, Lexa, Zytona oraz wszystkich innych planet zamieszkałych przez ludzi. Na tym się zakończyła.
- Halo, słyszy mnie pani? Pani Beato! - stewardessa usilnie próbowała wybudzić Beatę z letargu
- O... jej, co się... gdzie ja jestem...?
- Oj jak dobrze, że pani nic nie jest, już się bałam, że pani zasłabła, czy coś.
„Żeby tylko” pomyślała Beata...
Spojrzała na ekran urządzenia, które nadal pokazywało linię ciągłą, lecz praktycznie w tej samej chwili linia zmieniła się w odwrócony trójkąt. Ten z kolei okupował ekran przez kolejne pięć sekund, po czym urządzenie się wyłączyło. Nagle Beata poczuła bardzo silny wstrząs, włączyły się alarmy na statku, który zaczął w tej samej chwili drastycznie zwalniać. Wstrząsy nie ustępowały. Beata była przerażona, słyszała piski, wrzaski innych pasażerów, gdzieś w tle można było usłyszeć kapitana wzywającego bezskutecznie „mayday, mayday, mayday”. Przez kadłub przeszedł bardzo mocny wstrząs i wszyscy usłyszeli głośny huk – generator tuneli czasoprzestrzennych wyleciał w powietrze, wywołując tym samym kulę ognia, która przeszła przez statek niczym nóż wbijający się w masło. Agonii nie było widać końca, Beata powoli traciła przytomność.

***

Po pewnym, bliżej nieokreślonym, czasie Beata powoli zaczynała odzyskiwać świadomość. Leżała gdzieś... widziała błękitne niebo, świecące Słońce, jedno, nie więcej. „Być może to Ziemia” pomyślała. Z daleka dało się słyszeć dziwny dźwięk, dosyć nietypowy. Dziewczyna nie mogła sobie przypomnieć skąd go zna, ale pamiętała, że już gdzieś go kiedyś słyszała. Miarowy stukot cylindrów silnika spalinowego rozchodził się po całej okolicy. A ona dalej leżała, brakowało jej siły, żeby cokolwiek w tej materii zdziałać. Tu i ówdzie krwawiła, czuła się cała potłuczona, lewe przedramię piekło ją piekielnie jakby ktoś tam przyłożył rozżarzony kawałek metalu, ale „biorąc pod uwagę fakt, że przeżyłam katastrofę statku kosmicznego można to i tak rozpatrywać w kategoriach cudu” pomyślała. Samochód zatrzymał się gdzieś w pobliżu i Beata usłyszała rozmowę dwóch mężczyzn. Ze zdziwieniem stwierdziła, że rozmawiają oni po polsku.
- Ty, Adam, popatrz tam! Widzisz to co ja?
- Człowiek! - stwierdził z wyraźnym zdumieniem w głosie drugi mężczyzna.
- Dawaj nosze, bierzemy go!
Podeszli bliżej, Beata miała nadal mgłę przed oczyma, poza tym nawet nie miała siły ich otworzyć szerzej. Poczuła jak mężczyźni przekładają ją na nosze i niosą do samochodu.
- Zawieziemy ją do B3. Tam zdecydują co z nią zrobić.
- Wiadomo. Ciekawi mnie czy to jakaś zabłąkana projekcja, czy może... - i tutaj nastała dłuższa cisza.
- … że niby co? Ten... obiekt? - Po chwili namysłu dodał – Nie wiem, musi ją obejrzeć Magister. On będzie wiedział.
- Ale ją pogruchotało – na wszystkie strony. Trzeba ją będzie opatrzyć. A jeśli to faktycznie... no wiesz kto, to znaczy, że to już się zaczęło.
- Jeśli „TO” już się zaczęło, to będziemy mieli pełne ręce roboty. - odpowiedział tajemniczo. - Biali nadejdą z pewnością. Kto wie, czy już nie idą. Będzie tego gadania. Ruchy, ruchy!
W tej chwili Beata poczuła coś niebywale dziwnego. Jakby przez telewizyjny „śnieg” ujrzała przed oczyma nachylającą się nad nią jakąś postać, lecz była ona tak niewyraźna, że udało jej się rozpoznać jedynie jej płeć – to z pewnością był mężczyzna, prawdopodobnie w okularach. W tym samym czasie słyszała lekkie trzaski i piski na wysokich częstotliwościach pomieszane z ludzką rozmową.
- Obie... tzzztzztzt... goto...tzzzzpiiii! Dok....tzzzpiiiii... przejście. Rozpocz....bzzzz... transfer da... piiiiiii...
- Sprawdzone.
Przywidzenia zarówno wzrokowe jak i słuchowe ustąpiły. Od tej pory dziewczyna słyszała jedynie rozmowę tych dwóch „wybawców” i dźwięk samochodu, którym ją wieźli po dosyć nierównej drodze – każdy wstrząs wywoływał ból.

c.d.n.
Cześć, Rinkimirikato,
najgłośniejsze zgrzyty:

"skonstruować coś więcej, niż antymaterię"
Jeśli antymaterię, to lepiej wytworzyć, uzyskać.

"obca rasa nieznana dotąd człowiekowi"
Skoro obca to wiadomo, że nieznana.

"czy w iDevie – urządzeniu przypominającym telefon komórkowy, posiadającym jednak o wiele więcej funkcji."
Czyli taka nasza zwykła komórka?

"„Facet się zna na rzeczy” pomyślała Beata. „Kulturalny, ładnie ubrany, pachnący...”."
Serio? Dziewczyna właśnie dostała dziwny telefon, jakiś facet na nią wpada, dotyka rzeczy z torebki, a ona myśli wyłącznie o podrywach?

"Sklepienie terminala również pokazywało różne ciekawe rzeczy – galaktyki, planety, asteroidy i inne ciała niebieskie."
W oryginale? ;)

"iSpeaker był programową modyfikacją mózgu pozwalającą na prowadzenie rozmów poprzez myśli"
Uścisk ręki dla wynalazcy, który takie urządzenie skonstruował, ale hołd z pokłonem dla geniusza, który zdołał ludzkie myśli przyuczyć do prowadzenia w miarę cywilizowanej konwersacji ;)

"Natomiast propaganda konfederacji pod względem Arcusów nieugięcie przypominała zachowania rządów komunistycznych sprzed wieku – wciskano ludziom ciemnotę, że obca rasa to tak naprawdę jedno wielkie ścierwo, które zanieczyszcza planetę należącą do ludzi."
Komunistycznopodobne twory rządowe i społeczeństwo wierzące tego typu prymitywnej propagandzie w 2480 roku, kiedy rozwój cywilizacyjny i technologiczny pozwala już na rejsy międzygalaktyczne i porozumiewanie się myślami, a nasza stara Warszawa ma swój własny międzygwiezdny port lotniczy? (na gruzach Pałacu Kultury, mam nadzieję :)


Imo, strasznie się rozpisujesz i motasz i to taką drobiazgowością niekonsekwentną - raz masz na przykład: "w mieście Ardon – stolicy planety Velium. Velium była planetą umieszczoną w gwiazdozbiorze Sectus", gdzie można by krócej i prościej: "W Ardon, stolicy Velium, planety w gwiazdozbiorze Sectus.", gdzie indziej obraz, który przydałoby się opisać z większą precyzją, jak np. portu lotniczego, pokazujesz po łebkach za pomocą jakichś "jakichś" i innych "różnych ciekawych rzeczy", po czym znowu wracasz do szczegółu: "Do statku prowadził pomost szeroki na około trzy metry z obustronnymi barierkami na wysokość pasa.", zakładając, jak rozumiem, że czytelnik będzie umiał sam wyobrazić sobie wymyślony przez Ciebie futurystyczny port lotniczy, ale już najzwyklejszego w świecie trapu to nie. Do tego dobór słów często kłóci się z funkcją opisu, układasz wyszukane i przyciężkie: "Beata, opuściwszy ławkę w poczekalni, udała się do odprawy paszportowej." albo "rzekł mężczyzna schylając się w celu poskładania wszystkich rzeczy z powrotem do torebki.", kiedy wystarczyłyby proste "wstała" i "poszła", "schylając się i zbierając".

"Sam statek w środku miał wykończenia koloru białego i wstawki świecące tu i tam na niebiesko."
Wybacz, ale zdaje się, że właśnie dotarłam do mojej osobistej bariery nieprzekraczalnej.
Widać, że pracujesz nad tekstem, nie boisz się znacznych poprawek - imo, dobrze działa dodanie wstępu w drugiej wersji - a to jest już duży plus, jest czym budować.
Ok, zapowiada się w takim razie dłuższa zabawa. Dzięki za ocenę Smile

Zapomniałem wcześniej dodać: niektóre kwestie w tym opowiadaniu mogą wydawać się mniej lub bardziej naciągane. Jest to zabieg celowy i stanowi niejako podstawę tego opowiadania. W pierwszym rozdziale ktoś może pomyśleć, że coś jest mocno bez sensu, niemożliwe itd. Tak jak we wcześniejszej wersji parę osób skrytykowało prędkość nadświetlną. Postanowiłem, że pójdę na ustępstwo i ją wywaliłem, bo de facto, to już była sprawa mocno naciągnięta, aczkolwiek nie jestem do końca przekonany, czy zmiana tego na tunel czasoprzestrzenny była dobrym pomysłem. Tak czy siak, zaryzykowałem, gdyż stwierdziłem, że może faktycznie fajnie jest tworzyć iluzję realnego świata w przyszłości. Natomiast ta drobna nierealność miałaby zostać wyjaśniona w kolejnych rozdziałach.

//Aktualizacja
Wprowadziłem pewne dodatkowe korekty, które zasugerowała Lena, aczkolwiek z "opisami przyrody" już zostanie, jak jest. Będę o tym pamiętał na przyszłość, podczas pisania kolejnych rozdziałów.
Świetnie to zrobiłeś - tunel czasoprzestrzenny jest też hipotezą naukową.