02-03-2011, 17:46
Oto moje pierwsze dzieło.
Rozdział I – Przejście
Beata Dąbrowska była piękną „trzydziestką” z blond włosami, błękitnymi oczyma i nienaganną sylwetką. Atuty te zwracały uwagę wielu, aczkolwiek niewielu było godnych jej hipnotyzującego spojrzenia. Beata zakończyła niedawno studia fizyczne na Politechnice Warszawskiej, udało jej się znaleźć pracę związaną z jej wykształceniem i niezłymi zarobkami – po prostu była młodą, realizującą się kobietą, przed którą cały świat stał otworem. W ostatnią niedzielę jej szef niespodziewanie zadzwonił z propozycją wylotu na Velium w celu spotkania z profesorem Abdullahem Al-Mareinem – genialnym fizykiem, który ostatnio odkrył kilka nowych planet w układzie słonecznym oddalonym o 9152 lat świetlnych od naszego. Ponoć warunki na tych planetach miałyby zapewnić życie obcej cywilizacji, więc nie można było wykluczyć, że nie jesteśmy sami w kosmosie. Oczywiście Beata, która jeszcze nigdy nie leciała nadświetlnym statkiem kosmicznym napędzanym antymaterią, rządna nowej wiedzy a zarazem przygody, długo się nad ofertą nie zastanawiała. „Taka okazja może się nie powtórzyć, zwłaszcza, że wszystko opłaca moja firma” – pomyślała.
***
23 kwietnia 2156 Beata czekała w kolejce do odprawy celnej w doku międzygwiezdnym portu lotniczego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. W pewnej chwili jej smartphone rozdzwonił się, a ponieważ dziewczyna miała w ręku dosyć ciężki bagaż, zaczęła się niezgrabnie uwijać ze swoją torebką w celu wyciągnięcia urządzenia i odebrania połączenia. Nagle jakiś nieznany jej mężczyzna, idąc w przeciwnym kierunku, dosyć mocno ją potrącił. Tak mocno, że aż czerwona torebka, której wnętrze Beata usilnie przeczesywała w poszukiwaniu komórki, upadła i wszystkie rzeczy rozsypały się po podłodze:
- O rzesz!... - zasyczała pod nosem
- O jej, przepraszam panią, nie zauważyłem pani, patrzyłem się w przeciwnym kierunku – rzekł mężczyzna. - Pomogę pani to wszystko poskładać do kupy.
„Facet się zna na rzeczy” pomyślała Beata. „Kulturalny, ładnie ubrany, pachnący...”. Gdy tak rozmyślała, nie zorientowała się, że ów przystojniak niepostrzeżenie włożył jej do torebki jedną rzecz więcej.
- Jeszcze raz przepraszam za kłopot i w ogóle... – tłumaczył się.
- Nie ma sprawy, naprawdę – z nieśmiałym uśmieszkiem odpowiedziała Beata – w końcu jesteśmy tylko ludźmi, każdemu się może zdarzyć.
W pewnym momencie już się miała go zapytać o numer telefonu, ale jednak ugryzła się w język. Pragnienie zobaczenia czegoś więcej, niż Ziemia było zbyt silne i żaden facet nie był wstanie tego zmienić.
Po kilkunastu minutach Beata była już po odprawie i oczekiwała w terminalu na swój statek. Terminal nr 6, w którym aktualnie przebywała był przepiękny. Dookoła ogrom sklepów, kolorowe ekrany OLED wyświetlające różne prezentacje z cyklu „Witamy na Ziemi”, ogromna tablica przylotów i odlotów, fontanny tu i ówdzie... Cały budynek wybudowany ze szkła, więc dokładnie można było zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz – startujące i przylatujące samoloty jak i dokujące i startujące statki kosmiczne. Co chwila przylatywał jakiś i odlatywał. A to z Zytona, a to z Pregii, a to z Lexa. Lot takim cudem kosztował majątek, ale teraz mało to obchodziło Beatę, gdyż to i tak nie ona miała za to zapłacić. Podłoga terminala również była cała ze szkła a pod nią świecił na błękitno wielki basen wypełniony różnego rodzaju rybami. Sklepienie terminala również pokazywało różne ciekawe rzeczy – galaktyki, planety, asteroidy i inne ciała niebieskie. Velium, na który miała się udać Beata, oddalony był od Ziemi o 726 lat świetlnych, aczkolwiek statki kosmiczne zdolne do pokonania takiej trasy były wyposażone w odpowiednie cuda techniki pozwalające im ją pokonać w czasie nie dłuższym, niż dwadzieścia parę godzin. Przekraczały one prędkość światła nawet o kilkadziesiąt razy.
Nadeszła godzina 12:40, na tablicy odlotów pojawił się napis:
13:00 → VELIUM: ARDON | FLIGHT 931 | DOCK 89 | SSV ETERNITY | BOARDING
Chwilę potem miły damski głos ogłosił: „Wszystkich pasażerów lotu na Velium z lądowaniem w stolicy Ardon prosimy o udanie się do doku osiemdziesiątego dziewiątego przez bramkę trzydziestą.” Po chwili komunikat został powtórzony po angielsku. Beata wstała i udała się do bramki trzydziestej, która w rzeczywistości była sporych rozmiarów windą. Wsiadła do niej wraz z grupką czterdziestu innych osób uczestniczących w locie i po około piętnastu sekundach znalazła się przed wejściem do doku osiemdziesiątego dziewiątego na wysokości setnego piętra jakiegoś drapacza chmur. Gigantyczne drzwi ze stali były otwarte a nad nimi ekran OLED wyświetlał dumnie: „DOCK 89: BOARDING”.
Dok osiemdziesiąty dziewiąty był w rzeczywistości wielkim hangarem, w którym majestatycznie prezentował się statek nadświetlny. Beata jeszcze nigdy nie widziała takiej maszyny z bliska, a więc trudno jej się dziwić, że cały czas jej głowa obracała się tu i ówdzie w poszukiwaniu wszelkiej nowości. Sam statek był koloru ciemnogranatowego. Oświetlony niczym choinka bożonarodzeniowa prezentował na sobie biały napis: ETERNITY. W tle dał się słyszeć cichy szum generatora prądotwórczego statku. Hangar pomalowany na zielony kolor, jasno oświetlony, miał wrota tylne póki co zamknięte. Do statku prowadził pomost szeroki na około trzy metry z obustronnymi barierkami do pasa.
Rozpoczął się załadunek: wchodzono grupami po sześć osób. Po kilku minutach nadszedł czas na grupkę Beaty. Po przejściu przez otwartą śluzę, ta natychmiast się zamknęła i dosyć nieprzyjemny, mechaniczny głos ogłosił: „DEKONTAMINACJA ROZPOCZĘTA”. Po chwili coś w rodzaju szarej, bezwonnej, bezsmakowej mgiełki zostało wypuszczone wprost na grupkę. Trwało to może z dziesięć sekund, po czym śluza wewnętrzna się otworzyła. Dalej stewardessy czekały na wchodzących i kierowały ich na miejsca. Sam statek w środku miał wykończenia koloru białego i wstawki świecące tu i tam na niebiesko. Wnętrze było bardzo podobne do zwykłego ziemskiego 747. Beata znalazła swoje miejsce, które okazało się być przy samym oknie, co ją z kolei bardzo ucieszyło. Schowała swój podręczny bagaż w schowku nad głową i czekała spokojnie na start rozglądając się dookoła, jakież to osobistości wchodzą na pokład. Gdy wybiła godzina trzynasta, do śluzy podszedł facet w czapeczce z napisem TECHNIK, nacisnął kilka przycisków na pulpicie nieopodal i śluza się cicho zamknęła, co potwierdził komputer pokładowy mówiąc: ŚLUZA ZAMKNIĘTA. Po paru minutach można było usłyszeć miły męski głos:
Witam państwa serdecznie na pokładzie SSV Eternity. Nazywam się Michał Jurecki i jestem kapitanem tego statku. Przed nami lot na Velium trwający dwadzieścia trzy godziny. W zagłówkach foteli, jak już pewnie się państwo zorientowali, umieszczone są ekrany informacyjne. Poza tym, że można na nich obejrzeć film, posłuchać muzyki, czy surfować po sieci, również pokazują one aktualny stan lotu w lewym dolnym rogu ekranu. Wszystkie fazy lotu będą opisywane w tamtym miejscu wraz z dostępnymi grafikami. O wszystkich uchyleniach od tej reguły będę państwa informował osobiście. Teraz przekazuję głos stewardom, którzy poinformują państwa o wszelkich procedurach startowych i ewakuacyjnych. Dziękuję.”
Po chwili pojawiło się dwóch stewardów, którzy wygłosili swoją gadkę na temat zasad bezpieczeństwa, zapinania pasów i innych mniej lub bardziej ważnych czynności, które Beata znała z Ziemi. Nie odbiegały one niczym od zasad panujących w normalnych samolotach pasażerskich.
„... Życzymy państwu udanego lotu i w tej chwili prosimy o zapięcie pasów”.
Na ekranie pojawił się napis: ZAPNIJ PASY, a pod nim instrukcja w postaci animacji pokazującej jak tego dokonać. Następnie w lewym dolnym rogu, tak jak mówił kapitan, ukazał się napis: URUCHAMIANIE SILNIKÓW. Po chwili można było usłyszeć cichy szum. Nagle Beatę oślepił blask wpadającego do hangaru światła słonecznego. Spojrzała przez okno tak bardzo do tyłu, jak tylko mogła. Śluza się otworzyła. Statek zaczął bardzo powoli opuszczać hangar dając „małą wstecz”. Dopiero w tej chwili, gdy Eternity w całości znalazł się na zewnątrz, Beata zdała sobie sprawę z tego jak wysoko ten dok był położony. Pod nimi były chmury i dało się dostrzec przez nie Warszawę. Kapitan ogłosił:
„Drodzy państwo, za chwilę dokonamy obrotu o sto osiemdziesiąt stopni i rozpoczniemy wznoszenie pod dość ostrym kontem. Najpierw będzie to czterdzieści pięć stopni, potem dziewięćdziesiąt, a więc osiągniemy całkowity pion przy prędkości tysiąc dwieście kilometrów na godzinę. W razie problemów z zatykającymi się uszami proponuję przełykać ślinę lub ziewać”.
I faktycznie stało się tak jak mówił kapitan. Statek powoli się obrócił o sto osiemdziesiąt stopni, po czym huk silników zaczął narastać i tym razem już bardzo dobrze były słyszalne. Beata odczuła niewiarygodne przyspieszenie. Wznosili się pod nienaturalnie ostrym kontem czterdziestu pięciu stopni. Po około minucie statek jeszcze bardziej uniósł swój nos i tym samym kąt wznoszenia został zmieniony na dziewięćdziesiąt stopni. W tej chwili wszyscy już dosłownie leżeli na swoich siedzeniach. Do tego dochodziły lekkie wstrząsy i tym razem już dosyć głośny huk silnika.
Mijały sekundy, minuty, błękitne niebo powoli zaczynało zmieniać barwę na ciemnogranatową. Coraz wyraźniej dało się dostrzec linię oddzielającą Ziemię od przestrzeni kosmicznej. W pewnym momencie wrażenie pionowego lotu ustąpiło. Mimo że statek nadal leciał w tym samym kierunku, jakby orientacja się zmieniła z pionowej na poziomą. Nic nie stało na przeszkodzie aby wstać z miejsca, ale Beata nie miała najmniejszego zamiaru ryzykować – znak „ZAPIĄĆ PASY” cały czas jasno się świecił a prędkość nieustannie wzrastała. Przed minutą dziesięć machów, po minucie już dwadzieścia, za chwilę pewnie trzydzieści. Po dwudziestu minutach od startu, już w przestrzeni kosmicznej, obsługa pokładowa zaczęła usługiwać pasażerom.
Minęły dwie godziny od startu. Kapitan przemówił:
„Drodzy Państwo, proszę zająć swoje miejsca i zapiąć pasy, za około trzy minuty dotrzemy do przekaźnika materii Apollo Prime – oznacza to, że w bardzo krótkim czasie zostaniemy „wystrzeleni” i przekroczymy prędkość światła. Niektórzy z państwa mogą czuć pewien dyskomfort, który pomimo wszystko powinien po chwili zniknąć. Gdyby tak się nie stało, obok foteli macie państwo specjalne torebki z papieru przeznaczone do... ekhem... ratowania sytuacji. Dziękuję za uwagę”.
Beata sprawdziła odruchowo, czy faktycznie ma torebkę obok fotela. Tak, była na miejscu. Zwykła szara, papierowa, przedwieczna torebka, pamiętająca dwudziesty wiek.
„Proszę Państwa, wchodzimy w prędkość nadświetlną, proszę pod żadnym pozorem nie odpinać teraz pasów. Przyspieszenie za 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1...”
W tym momencie Beata przekonała się na sobie, co to znaczy prędkość światła. Poczuła jakby ktoś ją porządnie uderzył pięścią w brzuch, na klatkę piersiową spadło kowadło sporej wielkości, a głowę przyklejono do fotela. Gdyby nie fakt, że pod fotelem nie było wolnej przestrzeni, z pewnością jej nogi zostałyby wciągnięte pod ten fotel i kto wie, być może nawet połamane... Uczucie to utrzymywało się jeszcze przez jakąś minutę. Potem wszelkie przeciążenia zaczęły powoli odpuszczać. Spojrzała przez okno i to co ujrzała było niesamowite. Różowo fioletowa łuna pokrywała cały statek, a gwiazdy obok przesuwały się w iście nieziemskim tempie.
Po dwóch kolejnych godzinach lotu Beata stwierdziła, że skoro ma trochę wolnego czasu, to sprawdzi na swoim smartphonie, gdzie ma się odbyć spotkanie z profesorem. Miała tam cały organizer. Wstała, otworzyła schowek pod siedzeniem i wyciągnęła swoją czerwoną torebkę. Rozsunęła zamek błyskawiczny i zaczęła szukać swojej komórki, ale natrafiła na coś zgoła innego – urządzenie przypominające komórkę z dwudziestego pierwszego wieku, taką z ekranem dotykowym, ale najpewniej nią nie będące ze względu na dziwne znaczki na nim – trzy trójkąty równoboczne z czego dwa po bokach normalne, a środkowy odwrócony. Beata oglądała ze zdumieniem urządzenie i nie miała zielonego pojęcia, skąd się ono wzięło w jej torebce. W tej samej chwili przypomniała sobie faceta, który jej tę torebkę wytrącił z ręki przez nieuwagę... „ale, że niby co, wsadził tam swój telefon? Ot tak?... nieee, po co niby miałby to robić” pomyślała. Urządzenie nie posiadało żadnych znamion jakiegokolwiek producenta sprzętu z tych czasów. Posiadało tylko jeden przycisk u dołu ekranu oznaczony kwadratem z wpisanym okręgiem, w który wpisany był trójkąt. Ponieważ urządzenie było wyłączone, Beata postanowiła je włączyć. Nacisnęła więc ten jeden przycisk. A co jej szkodzi. „Może się dowiem do kogo to cudo należy”. Nic się nie stało. Idąc za ciosem postanowiła przytrzymać ten przycisk – większość nowoczesnych smartphone'ów uruchamia się w ten sposób. Ekran się rozświetlił, pokazała się na nim ta sama dziwna figura, która znajdowała się na przycisku służącym do uruchamiania. Tym razem jednak była ona większa, prawie na cały ekran. Po dziesięciu sekundach Beata ujrzała masę przeróżnych dziwnych symboli, które nic a nic jej nie mówiły. Ze zdumieniem wpatrywała się w ekran próbując wydobyć z otchłani swojego mózgu jakieś informacje, które mogłyby jej pomóc w rozszyfrowaniu tego diabelstwa, bezskutecznie. Nie przypominało to niczego, co widziała do tej pory. Nagle zawartość ekranu znikła i pojawiła się na nim ciągła, pozioma linia. W tej chwili urządzenie zaczęło wibrować. Beata wpatrywała się w nie z wielkim zaciekawieniem i nagle poczuła jak wszystko wokół niej się zamazuje, zaczyna zanikać. Odpływała.
Doznała jakiejś bliżej nieokreślonej wizji. Widziała wybuch, Ziemię, ludzi na pustyni, wyglądających na jakichś tubylców, dziwne urządzenia wytwarzające jakąś parę. Widziała stworzenia znane tylko z książek, które określano jako dinozaury – gatunek zamieszkujący Ziemię na długo, zanim stanęli na jej powierzchni ludzie. Następnie widziała jak spada cały deszcz asteroid, które uderzają w planetę, zabijając tym samym całe życie. I znowuż ludzi, tym razem w czasach nowożytnych, jakiegoś Koreańczyka, który próbuje dojść do władzy, promy kosmiczne wylatujące w przestrzeń, ekspansję ludzkości na inne planety. Potem świat spalony płomieniami, ale nie takimi pochodzącymi z Ziemi, tylko jakimiś zielono niebieskimi, promienie cząstek elementarnych palące wszystko na swojej drodze, dziwne istoty mniejsze i większe wyposażone w niezniszczalne pancerze i broń, jakiej ten Świat jeszcze nie widział. Tak destrukcyjną, że ludobójstwo na masową skalę jest dla niej jak spacerek w parku. Następnie Beata ujrzała jak obce statki opuszczają Ziemię, która nagle robi się cała czerwona, następuje bardzo silny wstrząs, wszystko na powierzchni się spala, oceany wyparowują, atmosfera zostaje unicestwiona. Planeta Matka jest już tylko skałą, jak każda inna asteroida czy planetoida. Nic nie warta, pusta sama w sobie, obumarła. Ale to nie koniec wizji. To, co ujrzała potem, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Celem tych istot nie było zniszczenie Ziemi. Ich celem było totalne unicestwienie gatunku ludzkiego w tym układzie słonecznym, jak i w każdym innym zamieszkiwanym przez ludzkość. Wizja nieubłaganie ukazywała kolejne fragmenty koszmaru, destrukcję Marsa, Velium, Lexa, Zytona oraz wszystkich innych planet zamieszkałych przez ludzi. Na tym wizja się zakończyła.
- Halo, słyszy mnie pani? Pani Beato! - stewardessa usilnie próbowała wybudzić Beatę z letargu
- O... jej, co się... gdzie ja jestem...
- Oj jak dobrze, że pani nic nie jest, już się bałam, że pani zasłabła, czy coś.
„Żeby tylko” pomyślała Beata...
Spojrzała na ekran urządzenia, które nadal pokazywało linię ciągłą. Ale praktycznie w tej samej chwili linia zmieniła się w odwrócony trójkąt. Ten z kolei zajmował miejsce na ekranie przez kolejne pięć sekund i urządzenie się wyłączyło. Nagle Beata poczuła bardzo silny wstrząs, włączyły się alarmy na statku, który zaczął w tej samej chwili drastycznie zwalniać. Wstrząsy nie ustępowały. Beata była przerażona, słyszała piski, wrzaski innych pasażerów, gdzieś w tle dało się usłyszeć kapitana wzywającego bezskutecznie „mayday, mayday, mayday”. Nagle mocno wstrząsnęło statkiem i wszyscy usłyszeli głośny huk, dwa silniki eksplodowały. Jedno z okien zostało wyrwane i nastąpiło rozszczelnienie kabiny pasażerskiej. Kilku pasażerów zostało wyssanych w próżnię na wieki. Statek zawisł w przestrzeni kosmicznej a z braku tlenu wszyscy już dawno „odpłynęli”, Beata również powoli, aczkolwiek nieuchronnie, traciła przytomność.
Po pewnym, bliżej nieokreślonym, czasie Beata powoli zaczynała odzyskiwać przytomność. Leżała gdzieś... widziała błękitne niebo, świecące Słońce, jedno, nie więcej. „Być może to Ziemia” pomyślała. Z daleka dało się słyszeć dziwny dźwięk, dosyć nietypowy. Beata nigdy wcześniej go nie słyszała, ale z książek wiedziała, że taki dźwięk może wydawać tylko silnik spalinowy. I to w turbo dieslu. Miarowy stukot cylindrów rozchodził się po całej okolicy. A ona dalej leżała, brakowało jej siły, żeby cokolwiek w tej materii zdziałać. Tu i ówdzie krwawiła, czuła się cała potłuczona, ale „biorąc pod uwagę fakt, że przeżyłam katastrofę statku kosmicznego można to i tak rozpatrywać w kategoriach cudu”, pomyślała. Samochód zatrzymał się gdzieś w pobliżu i Beata usłyszała rozmowę dwóch mężczyzn. Ze zdziwieniem stwierdziła, że rozmawiają oni po Polsku.
- Ty, Adam, popatrz tam! Widzisz to co ja?
- Człowiek! - stwierdził z wyraźnym zdumieniem w głosie drugi mężczyzna.
- Dawaj nosze, bierzemy go!
Podeszli bliżej, Beata miała nadal mgłę przed oczyma, poza tym nawet nie miała siły ich otworzyć szerzej. Poczuła jak mężczyźni przekładają ją na nosze i niosą do samochodu.
- Zawieziemy ją do sztabu. Tam zdecydują co z nią zrobić.
- Wiadomo. Cholera, ale skąd ona się wzięła w takim szczerym polu?
- Czort jeden wie. W dzisiejszych czasach takie rzeczy się zdarzają, że ja już we wszystko jestem skłonny uwierzyć.
- Ale ją pogruchotało – na wszystkie strony. Skąd ty się wzięłaś dziewczyno – mówił sam do siebie – z kosmosu spadłaś?...
„Żebyś kurwa wiedział” pomyślała. I straciła przytomność.
c.d.n.
Rozdział I – Przejście
Beata Dąbrowska była piękną „trzydziestką” z blond włosami, błękitnymi oczyma i nienaganną sylwetką. Atuty te zwracały uwagę wielu, aczkolwiek niewielu było godnych jej hipnotyzującego spojrzenia. Beata zakończyła niedawno studia fizyczne na Politechnice Warszawskiej, udało jej się znaleźć pracę związaną z jej wykształceniem i niezłymi zarobkami – po prostu była młodą, realizującą się kobietą, przed którą cały świat stał otworem. W ostatnią niedzielę jej szef niespodziewanie zadzwonił z propozycją wylotu na Velium w celu spotkania z profesorem Abdullahem Al-Mareinem – genialnym fizykiem, który ostatnio odkrył kilka nowych planet w układzie słonecznym oddalonym o 9152 lat świetlnych od naszego. Ponoć warunki na tych planetach miałyby zapewnić życie obcej cywilizacji, więc nie można było wykluczyć, że nie jesteśmy sami w kosmosie. Oczywiście Beata, która jeszcze nigdy nie leciała nadświetlnym statkiem kosmicznym napędzanym antymaterią, rządna nowej wiedzy a zarazem przygody, długo się nad ofertą nie zastanawiała. „Taka okazja może się nie powtórzyć, zwłaszcza, że wszystko opłaca moja firma” – pomyślała.
***
23 kwietnia 2156 Beata czekała w kolejce do odprawy celnej w doku międzygwiezdnym portu lotniczego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. W pewnej chwili jej smartphone rozdzwonił się, a ponieważ dziewczyna miała w ręku dosyć ciężki bagaż, zaczęła się niezgrabnie uwijać ze swoją torebką w celu wyciągnięcia urządzenia i odebrania połączenia. Nagle jakiś nieznany jej mężczyzna, idąc w przeciwnym kierunku, dosyć mocno ją potrącił. Tak mocno, że aż czerwona torebka, której wnętrze Beata usilnie przeczesywała w poszukiwaniu komórki, upadła i wszystkie rzeczy rozsypały się po podłodze:
- O rzesz!... - zasyczała pod nosem
- O jej, przepraszam panią, nie zauważyłem pani, patrzyłem się w przeciwnym kierunku – rzekł mężczyzna. - Pomogę pani to wszystko poskładać do kupy.
„Facet się zna na rzeczy” pomyślała Beata. „Kulturalny, ładnie ubrany, pachnący...”. Gdy tak rozmyślała, nie zorientowała się, że ów przystojniak niepostrzeżenie włożył jej do torebki jedną rzecz więcej.
- Jeszcze raz przepraszam za kłopot i w ogóle... – tłumaczył się.
- Nie ma sprawy, naprawdę – z nieśmiałym uśmieszkiem odpowiedziała Beata – w końcu jesteśmy tylko ludźmi, każdemu się może zdarzyć.
W pewnym momencie już się miała go zapytać o numer telefonu, ale jednak ugryzła się w język. Pragnienie zobaczenia czegoś więcej, niż Ziemia było zbyt silne i żaden facet nie był wstanie tego zmienić.
Po kilkunastu minutach Beata była już po odprawie i oczekiwała w terminalu na swój statek. Terminal nr 6, w którym aktualnie przebywała był przepiękny. Dookoła ogrom sklepów, kolorowe ekrany OLED wyświetlające różne prezentacje z cyklu „Witamy na Ziemi”, ogromna tablica przylotów i odlotów, fontanny tu i ówdzie... Cały budynek wybudowany ze szkła, więc dokładnie można było zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz – startujące i przylatujące samoloty jak i dokujące i startujące statki kosmiczne. Co chwila przylatywał jakiś i odlatywał. A to z Zytona, a to z Pregii, a to z Lexa. Lot takim cudem kosztował majątek, ale teraz mało to obchodziło Beatę, gdyż to i tak nie ona miała za to zapłacić. Podłoga terminala również była cała ze szkła a pod nią świecił na błękitno wielki basen wypełniony różnego rodzaju rybami. Sklepienie terminala również pokazywało różne ciekawe rzeczy – galaktyki, planety, asteroidy i inne ciała niebieskie. Velium, na który miała się udać Beata, oddalony był od Ziemi o 726 lat świetlnych, aczkolwiek statki kosmiczne zdolne do pokonania takiej trasy były wyposażone w odpowiednie cuda techniki pozwalające im ją pokonać w czasie nie dłuższym, niż dwadzieścia parę godzin. Przekraczały one prędkość światła nawet o kilkadziesiąt razy.
Nadeszła godzina 12:40, na tablicy odlotów pojawił się napis:
13:00 → VELIUM: ARDON | FLIGHT 931 | DOCK 89 | SSV ETERNITY | BOARDING
Chwilę potem miły damski głos ogłosił: „Wszystkich pasażerów lotu na Velium z lądowaniem w stolicy Ardon prosimy o udanie się do doku osiemdziesiątego dziewiątego przez bramkę trzydziestą.” Po chwili komunikat został powtórzony po angielsku. Beata wstała i udała się do bramki trzydziestej, która w rzeczywistości była sporych rozmiarów windą. Wsiadła do niej wraz z grupką czterdziestu innych osób uczestniczących w locie i po około piętnastu sekundach znalazła się przed wejściem do doku osiemdziesiątego dziewiątego na wysokości setnego piętra jakiegoś drapacza chmur. Gigantyczne drzwi ze stali były otwarte a nad nimi ekran OLED wyświetlał dumnie: „DOCK 89: BOARDING”.
Dok osiemdziesiąty dziewiąty był w rzeczywistości wielkim hangarem, w którym majestatycznie prezentował się statek nadświetlny. Beata jeszcze nigdy nie widziała takiej maszyny z bliska, a więc trudno jej się dziwić, że cały czas jej głowa obracała się tu i ówdzie w poszukiwaniu wszelkiej nowości. Sam statek był koloru ciemnogranatowego. Oświetlony niczym choinka bożonarodzeniowa prezentował na sobie biały napis: ETERNITY. W tle dał się słyszeć cichy szum generatora prądotwórczego statku. Hangar pomalowany na zielony kolor, jasno oświetlony, miał wrota tylne póki co zamknięte. Do statku prowadził pomost szeroki na około trzy metry z obustronnymi barierkami do pasa.
Rozpoczął się załadunek: wchodzono grupami po sześć osób. Po kilku minutach nadszedł czas na grupkę Beaty. Po przejściu przez otwartą śluzę, ta natychmiast się zamknęła i dosyć nieprzyjemny, mechaniczny głos ogłosił: „DEKONTAMINACJA ROZPOCZĘTA”. Po chwili coś w rodzaju szarej, bezwonnej, bezsmakowej mgiełki zostało wypuszczone wprost na grupkę. Trwało to może z dziesięć sekund, po czym śluza wewnętrzna się otworzyła. Dalej stewardessy czekały na wchodzących i kierowały ich na miejsca. Sam statek w środku miał wykończenia koloru białego i wstawki świecące tu i tam na niebiesko. Wnętrze było bardzo podobne do zwykłego ziemskiego 747. Beata znalazła swoje miejsce, które okazało się być przy samym oknie, co ją z kolei bardzo ucieszyło. Schowała swój podręczny bagaż w schowku nad głową i czekała spokojnie na start rozglądając się dookoła, jakież to osobistości wchodzą na pokład. Gdy wybiła godzina trzynasta, do śluzy podszedł facet w czapeczce z napisem TECHNIK, nacisnął kilka przycisków na pulpicie nieopodal i śluza się cicho zamknęła, co potwierdził komputer pokładowy mówiąc: ŚLUZA ZAMKNIĘTA. Po paru minutach można było usłyszeć miły męski głos:
Witam państwa serdecznie na pokładzie SSV Eternity. Nazywam się Michał Jurecki i jestem kapitanem tego statku. Przed nami lot na Velium trwający dwadzieścia trzy godziny. W zagłówkach foteli, jak już pewnie się państwo zorientowali, umieszczone są ekrany informacyjne. Poza tym, że można na nich obejrzeć film, posłuchać muzyki, czy surfować po sieci, również pokazują one aktualny stan lotu w lewym dolnym rogu ekranu. Wszystkie fazy lotu będą opisywane w tamtym miejscu wraz z dostępnymi grafikami. O wszystkich uchyleniach od tej reguły będę państwa informował osobiście. Teraz przekazuję głos stewardom, którzy poinformują państwa o wszelkich procedurach startowych i ewakuacyjnych. Dziękuję.”
Po chwili pojawiło się dwóch stewardów, którzy wygłosili swoją gadkę na temat zasad bezpieczeństwa, zapinania pasów i innych mniej lub bardziej ważnych czynności, które Beata znała z Ziemi. Nie odbiegały one niczym od zasad panujących w normalnych samolotach pasażerskich.
„... Życzymy państwu udanego lotu i w tej chwili prosimy o zapięcie pasów”.
Na ekranie pojawił się napis: ZAPNIJ PASY, a pod nim instrukcja w postaci animacji pokazującej jak tego dokonać. Następnie w lewym dolnym rogu, tak jak mówił kapitan, ukazał się napis: URUCHAMIANIE SILNIKÓW. Po chwili można było usłyszeć cichy szum. Nagle Beatę oślepił blask wpadającego do hangaru światła słonecznego. Spojrzała przez okno tak bardzo do tyłu, jak tylko mogła. Śluza się otworzyła. Statek zaczął bardzo powoli opuszczać hangar dając „małą wstecz”. Dopiero w tej chwili, gdy Eternity w całości znalazł się na zewnątrz, Beata zdała sobie sprawę z tego jak wysoko ten dok był położony. Pod nimi były chmury i dało się dostrzec przez nie Warszawę. Kapitan ogłosił:
„Drodzy państwo, za chwilę dokonamy obrotu o sto osiemdziesiąt stopni i rozpoczniemy wznoszenie pod dość ostrym kontem. Najpierw będzie to czterdzieści pięć stopni, potem dziewięćdziesiąt, a więc osiągniemy całkowity pion przy prędkości tysiąc dwieście kilometrów na godzinę. W razie problemów z zatykającymi się uszami proponuję przełykać ślinę lub ziewać”.
I faktycznie stało się tak jak mówił kapitan. Statek powoli się obrócił o sto osiemdziesiąt stopni, po czym huk silników zaczął narastać i tym razem już bardzo dobrze były słyszalne. Beata odczuła niewiarygodne przyspieszenie. Wznosili się pod nienaturalnie ostrym kontem czterdziestu pięciu stopni. Po około minucie statek jeszcze bardziej uniósł swój nos i tym samym kąt wznoszenia został zmieniony na dziewięćdziesiąt stopni. W tej chwili wszyscy już dosłownie leżeli na swoich siedzeniach. Do tego dochodziły lekkie wstrząsy i tym razem już dosyć głośny huk silnika.
Mijały sekundy, minuty, błękitne niebo powoli zaczynało zmieniać barwę na ciemnogranatową. Coraz wyraźniej dało się dostrzec linię oddzielającą Ziemię od przestrzeni kosmicznej. W pewnym momencie wrażenie pionowego lotu ustąpiło. Mimo że statek nadal leciał w tym samym kierunku, jakby orientacja się zmieniła z pionowej na poziomą. Nic nie stało na przeszkodzie aby wstać z miejsca, ale Beata nie miała najmniejszego zamiaru ryzykować – znak „ZAPIĄĆ PASY” cały czas jasno się świecił a prędkość nieustannie wzrastała. Przed minutą dziesięć machów, po minucie już dwadzieścia, za chwilę pewnie trzydzieści. Po dwudziestu minutach od startu, już w przestrzeni kosmicznej, obsługa pokładowa zaczęła usługiwać pasażerom.
Minęły dwie godziny od startu. Kapitan przemówił:
„Drodzy Państwo, proszę zająć swoje miejsca i zapiąć pasy, za około trzy minuty dotrzemy do przekaźnika materii Apollo Prime – oznacza to, że w bardzo krótkim czasie zostaniemy „wystrzeleni” i przekroczymy prędkość światła. Niektórzy z państwa mogą czuć pewien dyskomfort, który pomimo wszystko powinien po chwili zniknąć. Gdyby tak się nie stało, obok foteli macie państwo specjalne torebki z papieru przeznaczone do... ekhem... ratowania sytuacji. Dziękuję za uwagę”.
Beata sprawdziła odruchowo, czy faktycznie ma torebkę obok fotela. Tak, była na miejscu. Zwykła szara, papierowa, przedwieczna torebka, pamiętająca dwudziesty wiek.
„Proszę Państwa, wchodzimy w prędkość nadświetlną, proszę pod żadnym pozorem nie odpinać teraz pasów. Przyspieszenie za 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1...”
W tym momencie Beata przekonała się na sobie, co to znaczy prędkość światła. Poczuła jakby ktoś ją porządnie uderzył pięścią w brzuch, na klatkę piersiową spadło kowadło sporej wielkości, a głowę przyklejono do fotela. Gdyby nie fakt, że pod fotelem nie było wolnej przestrzeni, z pewnością jej nogi zostałyby wciągnięte pod ten fotel i kto wie, być może nawet połamane... Uczucie to utrzymywało się jeszcze przez jakąś minutę. Potem wszelkie przeciążenia zaczęły powoli odpuszczać. Spojrzała przez okno i to co ujrzała było niesamowite. Różowo fioletowa łuna pokrywała cały statek, a gwiazdy obok przesuwały się w iście nieziemskim tempie.
Po dwóch kolejnych godzinach lotu Beata stwierdziła, że skoro ma trochę wolnego czasu, to sprawdzi na swoim smartphonie, gdzie ma się odbyć spotkanie z profesorem. Miała tam cały organizer. Wstała, otworzyła schowek pod siedzeniem i wyciągnęła swoją czerwoną torebkę. Rozsunęła zamek błyskawiczny i zaczęła szukać swojej komórki, ale natrafiła na coś zgoła innego – urządzenie przypominające komórkę z dwudziestego pierwszego wieku, taką z ekranem dotykowym, ale najpewniej nią nie będące ze względu na dziwne znaczki na nim – trzy trójkąty równoboczne z czego dwa po bokach normalne, a środkowy odwrócony. Beata oglądała ze zdumieniem urządzenie i nie miała zielonego pojęcia, skąd się ono wzięło w jej torebce. W tej samej chwili przypomniała sobie faceta, który jej tę torebkę wytrącił z ręki przez nieuwagę... „ale, że niby co, wsadził tam swój telefon? Ot tak?... nieee, po co niby miałby to robić” pomyślała. Urządzenie nie posiadało żadnych znamion jakiegokolwiek producenta sprzętu z tych czasów. Posiadało tylko jeden przycisk u dołu ekranu oznaczony kwadratem z wpisanym okręgiem, w który wpisany był trójkąt. Ponieważ urządzenie było wyłączone, Beata postanowiła je włączyć. Nacisnęła więc ten jeden przycisk. A co jej szkodzi. „Może się dowiem do kogo to cudo należy”. Nic się nie stało. Idąc za ciosem postanowiła przytrzymać ten przycisk – większość nowoczesnych smartphone'ów uruchamia się w ten sposób. Ekran się rozświetlił, pokazała się na nim ta sama dziwna figura, która znajdowała się na przycisku służącym do uruchamiania. Tym razem jednak była ona większa, prawie na cały ekran. Po dziesięciu sekundach Beata ujrzała masę przeróżnych dziwnych symboli, które nic a nic jej nie mówiły. Ze zdumieniem wpatrywała się w ekran próbując wydobyć z otchłani swojego mózgu jakieś informacje, które mogłyby jej pomóc w rozszyfrowaniu tego diabelstwa, bezskutecznie. Nie przypominało to niczego, co widziała do tej pory. Nagle zawartość ekranu znikła i pojawiła się na nim ciągła, pozioma linia. W tej chwili urządzenie zaczęło wibrować. Beata wpatrywała się w nie z wielkim zaciekawieniem i nagle poczuła jak wszystko wokół niej się zamazuje, zaczyna zanikać. Odpływała.
Doznała jakiejś bliżej nieokreślonej wizji. Widziała wybuch, Ziemię, ludzi na pustyni, wyglądających na jakichś tubylców, dziwne urządzenia wytwarzające jakąś parę. Widziała stworzenia znane tylko z książek, które określano jako dinozaury – gatunek zamieszkujący Ziemię na długo, zanim stanęli na jej powierzchni ludzie. Następnie widziała jak spada cały deszcz asteroid, które uderzają w planetę, zabijając tym samym całe życie. I znowuż ludzi, tym razem w czasach nowożytnych, jakiegoś Koreańczyka, który próbuje dojść do władzy, promy kosmiczne wylatujące w przestrzeń, ekspansję ludzkości na inne planety. Potem świat spalony płomieniami, ale nie takimi pochodzącymi z Ziemi, tylko jakimiś zielono niebieskimi, promienie cząstek elementarnych palące wszystko na swojej drodze, dziwne istoty mniejsze i większe wyposażone w niezniszczalne pancerze i broń, jakiej ten Świat jeszcze nie widział. Tak destrukcyjną, że ludobójstwo na masową skalę jest dla niej jak spacerek w parku. Następnie Beata ujrzała jak obce statki opuszczają Ziemię, która nagle robi się cała czerwona, następuje bardzo silny wstrząs, wszystko na powierzchni się spala, oceany wyparowują, atmosfera zostaje unicestwiona. Planeta Matka jest już tylko skałą, jak każda inna asteroida czy planetoida. Nic nie warta, pusta sama w sobie, obumarła. Ale to nie koniec wizji. To, co ujrzała potem, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Celem tych istot nie było zniszczenie Ziemi. Ich celem było totalne unicestwienie gatunku ludzkiego w tym układzie słonecznym, jak i w każdym innym zamieszkiwanym przez ludzkość. Wizja nieubłaganie ukazywała kolejne fragmenty koszmaru, destrukcję Marsa, Velium, Lexa, Zytona oraz wszystkich innych planet zamieszkałych przez ludzi. Na tym wizja się zakończyła.
- Halo, słyszy mnie pani? Pani Beato! - stewardessa usilnie próbowała wybudzić Beatę z letargu
- O... jej, co się... gdzie ja jestem...
- Oj jak dobrze, że pani nic nie jest, już się bałam, że pani zasłabła, czy coś.
„Żeby tylko” pomyślała Beata...
Spojrzała na ekran urządzenia, które nadal pokazywało linię ciągłą. Ale praktycznie w tej samej chwili linia zmieniła się w odwrócony trójkąt. Ten z kolei zajmował miejsce na ekranie przez kolejne pięć sekund i urządzenie się wyłączyło. Nagle Beata poczuła bardzo silny wstrząs, włączyły się alarmy na statku, który zaczął w tej samej chwili drastycznie zwalniać. Wstrząsy nie ustępowały. Beata była przerażona, słyszała piski, wrzaski innych pasażerów, gdzieś w tle dało się usłyszeć kapitana wzywającego bezskutecznie „mayday, mayday, mayday”. Nagle mocno wstrząsnęło statkiem i wszyscy usłyszeli głośny huk, dwa silniki eksplodowały. Jedno z okien zostało wyrwane i nastąpiło rozszczelnienie kabiny pasażerskiej. Kilku pasażerów zostało wyssanych w próżnię na wieki. Statek zawisł w przestrzeni kosmicznej a z braku tlenu wszyscy już dawno „odpłynęli”, Beata również powoli, aczkolwiek nieuchronnie, traciła przytomność.
Po pewnym, bliżej nieokreślonym, czasie Beata powoli zaczynała odzyskiwać przytomność. Leżała gdzieś... widziała błękitne niebo, świecące Słońce, jedno, nie więcej. „Być może to Ziemia” pomyślała. Z daleka dało się słyszeć dziwny dźwięk, dosyć nietypowy. Beata nigdy wcześniej go nie słyszała, ale z książek wiedziała, że taki dźwięk może wydawać tylko silnik spalinowy. I to w turbo dieslu. Miarowy stukot cylindrów rozchodził się po całej okolicy. A ona dalej leżała, brakowało jej siły, żeby cokolwiek w tej materii zdziałać. Tu i ówdzie krwawiła, czuła się cała potłuczona, ale „biorąc pod uwagę fakt, że przeżyłam katastrofę statku kosmicznego można to i tak rozpatrywać w kategoriach cudu”, pomyślała. Samochód zatrzymał się gdzieś w pobliżu i Beata usłyszała rozmowę dwóch mężczyzn. Ze zdziwieniem stwierdziła, że rozmawiają oni po Polsku.
- Ty, Adam, popatrz tam! Widzisz to co ja?
- Człowiek! - stwierdził z wyraźnym zdumieniem w głosie drugi mężczyzna.
- Dawaj nosze, bierzemy go!
Podeszli bliżej, Beata miała nadal mgłę przed oczyma, poza tym nawet nie miała siły ich otworzyć szerzej. Poczuła jak mężczyźni przekładają ją na nosze i niosą do samochodu.
- Zawieziemy ją do sztabu. Tam zdecydują co z nią zrobić.
- Wiadomo. Cholera, ale skąd ona się wzięła w takim szczerym polu?
- Czort jeden wie. W dzisiejszych czasach takie rzeczy się zdarzają, że ja już we wszystko jestem skłonny uwierzyć.
- Ale ją pogruchotało – na wszystkie strony. Skąd ty się wzięłaś dziewczyno – mówił sam do siebie – z kosmosu spadłaś?...
„Żebyś kurwa wiedział” pomyślała. I straciła przytomność.
c.d.n.