Via Appia - Forum

Pełna wersja: Brama Ezechiela
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Napisałem opowiadanie, które chcę tu wklejać w odcinkach. Jest to utwór, w którym występuje trójka naukowców we współczesnej Polsce.
Pierwszy - pomysłowy, ale nieśmiały;
drugi - genialny, ale twardo stąpający po ziemi;
a trzecia - piękna i rozmarzona.
Razem tworzą muzeum ognia i energii.
Ich przygoda zacznie jednak wykraczać poza dawną
kopalnię, w której prezentują ekspozycję.
Będą tajemniczy goście, nieprawdopodobne wydarzenia i
tajemnica objawiana wyłącznie wybranym.
Opowiadanie fantastyczno naukowe, w której filozofia splata się
z fizyką, a one z miłością.

Proszę o uwagi i komentarze.

- 1 -

Praca w Instytucie dawała mi ogromną satysfakcję, bo zawsze pociągały mnie tajemnice świata. Niestety jednak zapanował tu marazm, a na dodatek przyszły cięcia finansowe, co zmusiło mnie do odejścia. Mógłbym tam zostać i by być biednym wyrobnikiem. Żeby starczyło na godne życie, musiałbym do mojej pensji dołożyć drugie tyle. Dlatego w dniu swych trzydziestych urodzin zrezygnowałem z pracy w instytucie.

Zmusiło mnie to do poszukiwania innych źródeł dochodów. Pomysłów mi nie brakowało, postanowiłem urządzić w wyeksploatowanej kopalni uranu dyskotekę, gdzie miałem zostać didżejem. Szybko jednak wyszło na jaw, iż porywam się z motyką na słońce, bo nie dość, że nie miałem pojęcia o prowadzeniu dyskoteki, to w dodatku nie znałem współczesnych trendów muzycznych i wykonawców.
Co z tego, że nasłuchałem się popowych piosenek i naoglądałem teledysków? Po głowie zawsze chodziła mi nauka i technika. Inne dziedziny mnie nie interesowały, jestem w nich zwyczajnie mało rozwinięty.
Dążyłem jednak uparcie do pozyskania tego lokalu. Ale, jak to u nas bywa, już na początku zaczęły się schody. Rozmowy z władzami administrującymi terenem, na którym znajdowała się kopalnia, trwały ponad rok, ponieważ nikt nie czuł się na tyle władnym, by wydać odpowiednią decyzję. Burmistrz twierdził, że właścicielem kopalni jest wojsko, a wojsko z kolei, że agencja energii atomowej. Odsyłano mnie więc od Annasza do Kajfasza. W końcu pomyślałem, że to nadal własność Hitlera albo Stalina, bo kopalnia eksploatowana była przez faszystowskie Niemcy, a później Sowietów i będę musiał czekać, aż ich spadkobiercy łaskawie wydadzą zgodę.
Ostatecznie zezwolenie na otwarcie dyskoteki dostałem od burmistrza.
Pewnie trwałoby to jeszcze dłużej lub zupełnie nie otrzymałbym zgody, gdyby w sprawę nie zaangażował się mój przyjaciel z Instytutu. Oczywiście nie było żadnych podejrzanych czynności, wystarczył tylko jeden telefon. On znał burmistrza osobiście, ponieważ wymagały tego kontakty służbowe. Spotykali się często, bo Instytut badał kopalnię pod kątem bezpieczeństwa. Na szczęście radiacja była tam na tak niskim poziomie, że nie stanowiła żadnego zagrożenia - ani dla osób przebywających w okolicach, ani wewnątrz. Każdy, kto zejdzie tam, pod ziemię, jest narażony na promieniowanie jonizujące w mniejszym stopniu niż załoga samolotu pasażerskiego.

- 2 -

Ale, choć kosztowało mnie to tyle zachodu, dyskoteka okazała się wielką klapą. Już po roku prawa rynku plus moda sprawiły, że ruch znacznie zmalał. W dodatku przypałętali się chętni ochroniarze, którym nie można było odmówić świadczonych usług. W oczy zajrzała mi plajta i już widziałem napalonych na mnie komorników. Ratunkiem okazali się ci, których, jak powiadają ludzie, poznaje się w biedzie.
Do mojego kopalnianego interesu przyłączyło się dwoje przyjaciół z dawnych czasów - Katarzyna i George. Ona jest uroczą kobietą z nieprzeciętnymi zaletami ducha oraz zmysłowością. Ma miły i działający na mnie głos, którego nie sposób zapomnieć. Posiada także analityczny umysł, bardzo przydatny w pracy naukowca. Na swoim koncie zanotowała już wiele badań i mnóstwo publikacji. Obecnie wraz z zespołem pracuje nad teorią grawitacji kwantowej. Może dokonają przewrotu w nauce.
Od zawsze kochałem się w tej miłej, mądrej dziewczynie, ale nigdy nie dawałem tego po sobie poznać. Taki ze mnie dziwak.
Moi przyjaciele są zatrudnieni w wiodącym instytucie fizyki, ja natomiast pracowałem tylko w jego oddziale, i to w innym mieście. Oboje w dalszym ciągu wchodzą w skład jednego zespołu, którego kierownikiem jest George. Ma nie mniejsze osiągnięcia naukowe niż Katarzyna, ale został wybrany na szefa chyba dlatego, że jest mężczyzną. Osobiście widziałbym na jego miejscu ją, ale ona najwyraźniej nie ma takich ambicji. Chyba dobrze, że tak jest, bo jako kierownik zespołu straciłaby wiele ze swojej kobiecości.
Nasze drogi się rozeszły i zamieszkaliśmy w różnych miastach, jednak znajomości nie zerwaliśmy. Kontakt z nauką mam cały czas, choć teraz już raczej prywatnie. Staram się śledzić na bieżąco wszystkie dokonania Instytutu. Zwłaszcza Kasi.

- 3 -

Niedawno zaproszono mnie na sympozjum naukowe, na którym spotkałem się z przyjaciółmi. Po oficjalnym spotkaniu poszliśmy na kolację do stylowej karczmy. Kasia delektowała się winem, a my, mężczyźni - drinkami. W pewnym momencie, gdy gawędziliśmy o tym i owym, opisałem im moje problemy z dyskoteką. Byli zaskoczeni, bo nigdy by nie pomyśleli, że zajmę się biznesem, całkowicie porzucając naukę. Uważali, że dyskoteka będzie jedynie dodatkowym źródłem dochodu, a ja zajmę się kontynuowaniem pracy w Instytucie. Znali mnie z dociekliwości i zamiłowania do odkrywania nieznanego, a nawet skłonności do science fiction. Od zawsze twierdzę, że rzeczywistość przerasta najśmielszą fantastykę. Wszędzie doszukuję się tajemniczych przyczyn, mocy sprawczych, o których nam się nie śniło.
Podczas kolacji wprowadziłem ich w temat mojego biznesu, a właściwie plajty. Widząc moje zrezygnowanie, zaproponowali pomoc i tak podjęliśmy decyzję o wspólnym przedsięwzięciu w kopalni uranu. Nakreśliłem Katarzynie i Georgeowi mój plan. Spodobał im się, bo upatrywali w tym jakichś dochodów. Sami też cierpieli na niedostatek kasy - wiadomo, jak to jest z wynagrodzeniem w nauce.
Plan był następujący: urządzenie w kopalni muzeum ognia i energii. To miało szansę przynosić dochody, zwłaszcza, że mogliśmy skorzystać z dotacji unijnych. Po drugie, to rejony górskie. Turystyka jest
tu dość rozwinięta, zwłaszcza zimą, kiedy przyjeżdżają narciarze. Dla zziębniętych zaplanowaliśmy kawiarenkę z grzańcem i lekkim jedzeniem. Co zaplanowane, zostało wykonane. Interes jakoś się kręcił. Zwiedzający okazali się nie hołotą, a ludźmi kulturalnymi, głodnymi wiedzy i historii.

Kopalnia składała się z głównego korytarza i wielu bocznych, wydrążonych w skale wyrobisk. Były ich kilometry, ale my wykorzystaliśmy jedynie dwieście metrów. Pozostawiliśmy wyrobiska w nienaruszonym stanie i tylko pomalowaliśmy ściany oraz sklepienia różnymi kolorami. Te boczne korytarze nazwaliśmy salami i urządziliśmy tam ekspozycje poświęcone historii ognia oraz energii - od zarania dziejów człowieka do czasów współczesnych. Sal było dwadzieścia. W każdej zgromadziliśmy zbiory eksponatów z danej epoki: malowideł, zdjęć i modeli najróżniejszych urządzeń niezbędnych do wytwarzania energii.
Pierwsza sala, licząc od wejścia, pokazywała posługującego się ogniem człowieka pierwotnego. Jest nim Homo erectus, który zamieszkiwał Ziemię ponad pół miliona lat temu. Opanowanie wzniecania ognia umożliwiło dawnemu człowiekowi rozwój oraz ekspansję na cały świat, a wreszcie kosmos. Dzisiaj wykorzystujemy nawet ogień atomowy, który warunkuje nasze przetrwanie w przyszłości. Jedna z pozostałych sal pochłonęła mnie, Kasię i Georgea kompletnie. Nie mamy jeszcze pojęcia, co to może oznaczać i czego tam doświadczamy. Nasza wiedza fizyczna jest w tym przypadku bezużyteczna. Nie możemy tego wytłumaczyć na gruncie nauki, a w cuda nie wierzymy.

- 4 -

Tym tajemniczym miejscem jest Sala Ezechiela. Tak ją nazwaliśmy i urządziliśmy dla uczczenia jednego z proroków Starego Testamentu. Był on bystrym obserwatorem i opisywał ze szczegółami, co widział. A widział niestworzone rzeczy. Najdziwniejszym było przedstawienie ognistych rydwanów, na których jakoby zstępowali z nieba bogowie. Ich pojazdy Ezechiel opisał nadzwyczaj precyzyjnie. Na pewno nie mógł tego wymyślić, bo w owym czasie takiej techniki jeszcze nie było. Musiał to zaobserwować. Opisane przez niego rydwany latały w powietrzu, a także poruszały się po ziemi za pomocą przemyślnych kół. Miały one złożoną budowę, dzięki której umożliwiały ruch rydwanów w różnych kierunkach, bez obracania się i skręcania.
Próbowaliśmy wyobrazić sobie te koła i stworzyliśmy różne ich modele. Jeden z nich przypadł nam do gustu, więc go skopiowaliśmy.

George jest umysłem ścisłym, ale niepozbawionym polotu. Czasem, kiedy coś wymyśli, mówi, że przyszło mu to do głowy bez jego udziału. Ja mu wierzę, bo coś na ten temat wiem. George jest też człowiekiem upartym i tak łatwo nie rezygnuje obranej drogi. Widać to w jego pracy naukowej. Kiedy jego hipoteza się wali, on jeszcze próbuje ją ratować. Jako naukowiec nie powinien kierować się osobistymi poglądami, a tylko metodą naukową. Jednak , jeśli badacz odrzucałby swoje odczucia, nie miałby takiej motywacji do działania, a nauka by na tym traciła.

Sala Ezechiela była w całości pomysłem Georgea. To on poddał pomysł, by wytworzyć biblijny nastrój i połączyć go z tematem ognia oraz nieokiełznanej energii. Nie mogliśmy jednak zbudować makiety rydwanów ognistych,. No bo jak je wykonać? Ezechiel nic nie narysował, a jeśli oprzemy się tylko na jego tekstach, rydwanem ognistym może być wszystko. Samolot odrzutowy, statek kosmiczny albo nawet nieznany nam pojazd do podróży międzygwiezdnych czy międzygalaktycznych. Odpuściliśmy więc sobie te rydwany i skupiliśmy się na kołach Ezechiela. Pisał on, że pojazdy, które widział, miały po cztery koła, a każde składało się z kolejnych trzech lub czterech umieszczonych w jego wnętrzu. Nie musieliśmy zbytnio poruszać wyobraźni, by to zrozumieć, ponieważ takie rozwiązania znaleźć można w niejednym sklepie z zabawkami. Zbudowane są tak, że w dużym kole jest mniejsze, połączone z nim i obracające się wokół własnej osi. Poszliśmy, więc tym tropem. Wykonaliśmy trzy koła o różnej średnicy tak, że każde koło mieściło się wewnątrz większego. Największe znajdowało się na postumencie, jak obracający się globus. Oś mniejszego koła umieściliśmy pod kątem prostym do koła dużego, a jeszcze mniejsze - do pośredniego. Te trzy osie, każda pod kątem prostym do pozostałych, wyznaczały trzy współrzędne przestrzenne. Nasz model miał średnicę trzydziestu centymetrów, więc postawiliśmy go na skrzyni, a obok dwa heruby, nawiązujące do Arki Przymierza. Całość była urządzona w duchu starotestamentowym i taki nastrój miała wywołać u zwiedzających. W sali Ezechiela dzieją się rzeczy niesamowite i dla nas niezrozumiałe.

- 5 -

Chcę jednak powiedzieć o następnej sali, która nazywa się Salą Daniela bo nawiązuje do innych biblijnych proroctw. Chcieliśmy zaprezentować te dwa tematy obok siebie, jednak je rozdzieliliśmy z powodu zamknięcia sali Ezechiela przed turystami. Trochę szkoda, bo muzeum właśnie z tego powodu cieszyło się powodzeniem, zwłaszcza w gorszą pogodę. Pieniędzy też szkoda, ale są przecież sprawy ważniejsze od nich.
Do sali Ezechiela wchodziliśmy tylko my, czyli Kasia, George oraz ja. Nie wiedział o niej nawet Sanepid, bo ją zamaskowaliśmy. Żeby tam wejść, należało odsunąć plakat przedstawiający wehikuł czasu Wellsa. Później uświadomiliśmy sobie, że jedno i drugie ma z sobą bardzo wiele wspólnego. W kopalni uranu poziom promieniowania jonizującego jest dość wysoki, ale jeszcze bezpieczny dla człowieka. Myślę, że to właśnie ono jest sprawcą niesamowitych rzeczy, nad którymi pracowaliśmy w trójkę.

Jako fizyk-mechanik umiem wykonać z metalu bardzo skomplikowane konstrukcje czy mechanizmy. Dlatego zbudowanie kół Ezechiela nie nastręczyło mi wielu trudności, pomimo pewnych kłopotów z łożyskami i silnikami napędowymi. Chodziło o precyzję ruchu, bo ona pełniła istotną rolę w powodzeniu całego doświadczenia. Oczywiście prototypowi trochę brakowało do doskonałości i efekt Ezechiela był mało zauważalny. Pojęcie efekt Ezechiela wymyśliłem, żeby odróżnić to od jego wizji oraz żeby biskupi nie oskarżyli mnie przypadkiem o naruszenie praw autorskich. Wracając do technicznej strony kół Ezechiela, wiem już, dlaczego odnieśliśmy porażkę. Koła były po prostu za małe. Chodzi o interferencję fal ciemnej materii z normalną materią. Do nakładania się fal i ich wzmacniania potrzebna jest określona długość fali, wynosząca w przybliżeniu półtora metra. By to osiągnąć, musiałem zwiększyć średnicę kół tak, by najmniejsze miało właśnie sto pięćdziesiąt centymetrów, a największe - dwieście pięćdziesiąt.
To stawiało nas w trudnej sytuacji, ponieważ wykonanie kół musiałem zlecić wyspecjalizowanej firmie posiadającej odpowiednio dużą tokarkę. Żeby zmniejszyć koszty, udałem się do znajomego, który pozwolił mi, bym sam zabawił się w tokarza. Zaufał mi, bo wiedział, że to w końcu umiejętność związana z moją branżą. Cały problem sprowadzał się do stworzenia projektu i napisania programu do tokarki sterowanej numerycznie. Na szczęście CNC to nic takiego. Wystarczy znać się na AutoCAD, a reszta to pryszcz.
Poza toczeniem należało wykonać otwory w osiach pod wały, osadzić na nich łożyska toczne oraz przenieść napęd z silników elektrycznych do każdego z kół. Po drodze było też spawanie, dopasowywanie, montaż i wiele innych prac. Tu jednak problemy związane z kołami się nie skończyły, bo całość należało zmontować w ciasnej kopalni i doprowadzić energię elektryczną o niebagatelnej mocy, bo aż czterdziestu kilowatów.

Największy udział w naszym doświadczeniu miała Kasia. Bezbłędnie
naprowadzała nas na właściwy kierunek, jakby znała go wcześniej. To ona poddała myśl, by zwiększyć średnicę kół.
Kiedy to mówiła, znów zauważyłem, jak uroczą kobietą jest ta niewysoka szatynka z przenikliwymi oczami, przed którymi nic nie może się ukryć. Jedno jej spojrzenie rozbraja każdego mężczyznę, a kiedy się śmieje - staje się inna. Ten uśmiech mówi: kocham cię. Ktoś taki zasłużył na noszenie na rękach, a już na pewno za ten pomysł. Dla kobiety fizyka powinna być nudna, bo nie ma tam nic z wzniosłych uczuć. Ale jest piękno. Tak, Kasia jest wrażliwa na piękno i widzi je w fizyce. Jej uczucia są skierowane na Stwórcę rzeczywistości, którą bada. Wbrew pozorom jest osobą wierzącą w Boga i wierną Biblii. Wierzy w jej dosłowne brzmienie, a nie interpretacje dokonywane przez najróżniejsze Kościoły.
cdn.




" Mógłbym tam zostać i by być biednym wyrobnikiem(.) Żeby starczyło na godne życie, musiałbym do mojej pensji dołożyć drugie tyle" - zamiast tej kropki "ale" bardziej pasuje,

Raz instytut piszesz z małej raz z dużej. Jeśli nazwa to z dużej, jeśli nie to z małej Tongue,

" brakowało(,) postanowiłem" - kropka albo myślnik lepszy,

"Ale, jak to u nas bywa, już na początku" - zamiast "ale" napisz "niestety", od "ale" się nie powinno zaczynać zdania,

"Ale, choć kosztowało mnie to tyle zachodu" - ale jest zbędne,

"oddziale, i to w innym mieście." - przed 'i' nie stawiamy przecinków,

"Kasia delektowała się winem, a my, mężczyźni - drinkami" - drinki są takie bardziej kobiece Big Grin,

"łatwo nie rezygnuje (z) obranej drogi."

"Żeby tam wejść, należało odsunąć plakat przedstawiający wehikuł czasu Wellsa." - kamuflaż pierwsza klasa Big Grin,



Co do błędów, to parę wypisałem i parę się pewnie jeszcze znajdzie. Jest też dużo powtórzeń, więc pomyśl o tym Wink
Tekst średnio mi się podobał. Napisany jest tak jakoś bezuczuciowo. Zero emocji. Wiem, że na razie to taka naukowa część, ale wydaje mi się, że można by to jakoś dopracować. No i na razie nie ma też nic ciekawego, ale domyślam się, że ta brama coś wniesie w kolejnych częściach Wink
Cześć, elek,

zgrzyty:

"Na szczęście radiacja była tam na tak niskim poziomie, że nie stanowiła żadnego zagrożenia"
Uff, przez cały pierwszy fragment czekałam na wzmiankę o nieszkodliwym promieniowaniu i wydaje mi się, że powinna się pojawić dużo wcześniej.

"Ona jest uroczą kobietą z nieprzeciętnymi zaletami ducha oraz zmysłowością."
Hm, nie jest tak, że zmysłowość jest czymś, co posiada każdy, tyle że w różnym natężeniu?

"bo jako kierownik zespołu straciłaby wiele ze swojej kobiecości."
Oj, seksistowsko to zabrzmiało, zupełnie jakby narrator bardziej niż o kobiecość Kasi, obawiał się o własną męskość.

to:
"Znali mnie z dociekliwości i zamiłowania do odkrywania nieznanego, a nawet skłonności do science fiction. Od zawsze twierdzę, że rzeczywistość przerasta najśmielszą fantastykę. Wszędzie doszukuję się tajemniczych przyczyn, mocy sprawczych, o których nam się nie śniło."
i to:
"Wbrew pozorom jest osobą wierzącą w Boga i wierną Biblii. Wierzy w jej dosłowne brzmienie,"
jakoś kłóci mi się z tym:
"Nie możemy tego wytłumaczyć na gruncie nauki, a w cuda nie wierzymy."
Kasia najwyraźniej dosłownie wierzy w cuda, a jeśli założyć, że cuda to coś, czego do tej pory nie udało się wyjaśnić naukowo, nie powie im "nie" także narrator.

"George jest umysłem ścisłym, ale niepozbawionym polotu"
"Posiada umysł ścisły" i skąd założenie, że bycie ścisłowcem wyklucza polot?

"Dla kobiety fizyka powinna być nudna, bo nie ma tam nic z wzniosłych uczuć."
O rany, serio? Rozumiem, gdyby tego typu poglądy wygłaszał ktoś w żaden sposób niezwiązany ze światem nauki i jakimś cudem zakładający, że kobiety w nim nie istnieją, a jeśli istnieją to tylko po to, by wzdychać z zachwytu nad tym, co piękne w fizyce, ale naukowiec?

Ogólnie podoba mi się, że historia ma konkretny kontekst - tworzenie muzeum i te dziwne koła Ezechiela - to zaciekawia i dodaje sprawie naukowego sznytu. Jednak nie na tyle, by odwrócić uwagę od raczej nudnej warstwy fabularnej, w której szwy się niestety rozłażą, np. z powodu marazmu w Instytucie narrator - naukowiec, jak sam twierdzi, z pasją - szuka sobie innej pracy, ale zamiast uderzać do jakichś lepszych instytutów, czy też zająć się badaniami na własną rękę, postanawia urządzić dyskotekę? Serio? Jest też chaotycznie, tu dajesz opis sali, tam podręcznikowy wykład o znaczeniu ognia w świecie, jeszcze gdzie indziej opis obsługi tokarki, a w międzyczasie wtrącenie o pięknych oczach, czy też umyśle, (narrator chyba nie bardzo widzi różnicę), Katarzyny. Pomysł jest, ale historia w proszku.
(08-03-2011, 20:35)haniel napisał(a): [ -> ]Raz instytut piszesz z małej raz z dużej. Jeśli nazwa to z dużej, jeśli nie to z małej Tongue,

Co do błędów, to parę wypisałem i parę się pewnie jeszcze znajdzie. Jest też dużo powtórzeń, więc pomyśl o tym Wink
Tekst średnio mi się podobał. Napisany jest tak jakoś bezuczuciowo. Zero emocji. Wiem, że na razie to taka naukowa część, ale wydaje mi się, że można by to jakoś dopracować. No i na razie nie ma też nic ciekawego, ale domyślam się, że ta brama coś wniesie w kolejnych częściach Wink

Wiem, że niedbale piszę i mnóstwo błędów robię. Na moją interpunkcję i gramatykę już nie mogę patrzeć i ją pomijam. Po zakończeniu opowiadania wezmę się za wszystkie Twoje uwagi i innych. A właściwie w większości tekst został napisany i skorygowany, a ja tu wklejam w odcinkach i nie w pełni jeszcze poprawiony. Jak poprawiam, to ucieka mi wena.
Jestem wdzięczny, za pomoc i postaram się ożywić akcję i włożyć w bohaterów więcej uczuć. A będzie ich dużo. Tekst jest dość długi i na razie leci wstęp. Zaraz wkleję ciekawsze kawałki.
Teraz ustosunkuję się do niektórych uwag.

Instytut powinienem pisać z małej litery, bo mowa jest o jakimś instytucie. Poprawię to.

Co do reszty, to też masz rację.



(13-03-2011, 13:40)Lena napisał(a): [ -> ]Cześć, elek,
O rany, serio? Rozumiem, gdyby tego typu poglądy wygłaszał ktoś w żaden sposób niezwiązany ze światem nauki i jakimś cudem zakładający, że kobiety w nim nie istnieją, a jeśli istnieją to tylko po to, by wzdychać z zachwytu nad tym, co piękne w fizyce, ale naukowiec?

Ogólnie podoba mi się, że historia ma konkretny kontekst - tworzenie muzeum i te dziwne koła Ezechiela - to zaciekawia i dodaje sprawie naukowego sznytu. Jednak nie na tyle, by odwrócić uwagę od raczej nudnej warstwy fabularnej, w której szwy się niestety rozłażą,...

Pomysł jest, ale historia w proszku.

Cześć Lena.
W tym opowiadaniu idealizuję kobietę i takich cech nadaję Kasi. Kobiety różnią się od mężczyzn właśnie w widzeniu piękna tam, gdzie mężczyzna go nie dostrzega. Oczywiście uogólniam.
Popracuję nad fabułą, a właściwie już popracowałem.

- 6 -
Może właśnie dlatego zainteresowała się kołami
Ezechiela i salą
Daniela. A może powodem było coś innego. Może wiedziała więcej, niż ja czy George? Czy mogła mieć jakiś związek z postaciami biblijnymi, a może przepowiedniami Daniela? Może skądś przybyła?

Pomyślicie, że trzeba być niespełna rozumu, by rzucać się na tak trudne przedsięwzięcie, które kosztowało nie jednego nawiedzonego, ale całą naszą trójkę, dużo czasu i spore pieniądze. Wszystko przez efekt Ezechiela. Zauważyliśmy go podczas pierwszego doświadczenia z małymi kołami, a ukazał się nam jako poświata wypełniająca przestrzeń najmniejszego koła. Wyglądało to jak mleczna, lecz ledwo zauważalna kula, podobna do białego abażuru. Na początku tego nie zauważyliśmy i sądziliśmy, że to efekt szybkiego obracania się kół. Nagle Kasia zwróciła nam uwagę, że kula częściowo przesłania widok, który znajduje się za nią. To normalne przy szybko obracających się elementach, ale Kasia powiedziała, że nigdy nie jest aż tak intensywne. I rzeczywiście, po głębszej analizie i obliczeniach byliśmy pewni, że coś musi być nie tak. Właściwie bardzo mocno nie tak.

Doświadczeń z kołami robiliśmy znacznie więcej, łącznie z przepuszczaniem przez mleczną kulę światła laserowego. Wyniki potwierdzały, że jest ona przeszkodą nawet dla lasera.

Mieliśmy już tego dosyć, bo zamiast zarabiać pieniądze, tkwiliśmy w tej dziurze, marnując czas. George zrobił dokumentację całego doświadczenia i ową mleczną kulę nazwał białą dziurą - dla odróżnienia od pochłaniającej wszystko, nawet światło, czarnej dziury. Mleczna kula była jasna, a więc światła nie pochłaniała.

George nie udostępnił jednak nikomu dokumentacji i czekał na nadarzającą się okazję. Może jakieś badania w jego Instytucie. Mój przyjaciel ma głowę do interesów i potrafi zarobić
na wszystkim. Tyle że do tego potrzeba czegoś pewniejszego niż kula światła.

Kasia była innego zdania. Powiedziała, że należy kontynuować doświadczenia z kołami. Poddała myśl, by zwiększyć ich średnicę i ulepszyć całą konstrukcję. Ja oczywiście przystałem na jej propozycje, bo zżerała mnie ciekawość. A przede wszystkim - dla Kasi zrobiłbym wszystko.

Tak zdecydowaliśmy o wykonaniu nowych kół, pozbawionych wad tych małych. Następne wydarzenia już znacie.
Pierwsze uruchomienie nowych kół Ezechiela odbywało się z kłopotami, takimi jak brak prądu na skutek wyłączeń w sieci albo ruch powietrza, który powodowały koła oraz ciepło od silników. Po paru dniach uporaliśmy się z tym jednak, więc mogliśmy zacząć właściwe próby.

Efekty były nadzwyczaj pomyślne i wszyscy patrzyliśmy na nie jak wryci. Chodzi o mleczną kulę, bo ukazała się nam w całej okazałości. Miała bardzo wyraźny kształt i pozbawioną szczegółów powierzchnię. Po prostu była idealną kulą wewnątrz najmniejszego, obracającego się koła, ale wyraźnie od niego mniejszą. Później, poprzez oświetlanie i rzucanie cienia na tarczę, zmierzyliśmy jej średnicę, która wynosiła dokładnie sto czterdzieści centymetrów i mieściła się z dużym luzem w najmniejszym kole. Prawdopodobnie miała związek z długością fali interferencyjnej normalnej i ciemnej materii.

Właściwie powtórzyło się wszystko, co udowodniliśmy z małymi kołami. Różnicą była bardziej widoczna mleczna kula. Wtedy wpadliśmy na pomysł, by zajrzeć do jej wnętrza, a najlepiej umieścić tam kogoś z nas. Ale, jak to zwykle bywa, nikt nie chciał ryzykować, więc zdecydowaliśmy się na włożenie kamery.

- 7 -

Zaprojektowaliśmy koła tak, żeby na pionowej osi najmniejszego podwiesić kamerę, a nawet człowieka. Podwieszenie posiadało mechanizm żyroskopowy z łożyskiem nie pozwalającym na odebranie stopnia swobody w osi pionowej. Podczas szybkiego obracania się kół obiekt musiał być nieruchomy.

Umieściliśmy kamerę w ten sposób, rozpędziliśmy koła i pojawiła się biała dziura. Jako że liczyliśmy na ciekawe nagranie wideo, obracaliśmy kołami pięć minut.

Ale po zatrzymaniu kół, kamery nie było, a jedyny ślad po niej stanowił kawałek pręta u góry osi. Coś go odcięło na przejściu między przestrzenią widzialną a mleczną kulą.

Nie wierzymy w cuda. To musiało mieć jakieś racjonalne wytłumaczenie, którego jeszcze nie znaliśmy. Nie dawało nam spokoju, w jaki sposób zniknęły kamera i kawałek łącznika. Wzięliśmy ten odcięty kawałek pod mikroskop i to, co ujrzeliśmy, zaparło nam dech. Nie było tam żadnych śladów zębów, noża czy zgniotów. Stalowy pręt, z którego wykonany był łącznik, został jakby rozpuszczony w kwasie. Nie było ostrych przejść - po prostu sieć krystaliczna żelaza stawała się coraz rzadsza, wystawały z niej jakieś dendryty i wszystko kończyło się na przestrzeni ułamka milimetra. Tego nie dokonał kwas, bo na powierzchni metalu nie było żadnych związków z reakcji chemicznych. Coś nas bardzo zaskoczyło. Coś niemożliwego. Kiedy obserwowaliśmy próbkę pod mikroskopem skaningowym, zauważyliśmy, że sieć krystaliczna metalu zmieniła swoją strukturę, bo odległości między atomami znacznie się zwiększyły. To jest nieprawdopodobne, ponieważ kryształy żelaza mają niezmienną sieć. Ale tu powstała zmieniona. To odkrycie - lekko żartując - już zasługiwało na Nobla.
Wpadłem na pomysł, by zrezygnować z połączenia mechanicznego kamery z kołami na rzecz pola. Pola nic nie powinno ugryźć, bo tam nic nie ma do ugryzienia, to jest tylko pole magnetyczne niesmaczne nawet dla największych żarłoków.

Wpadłem na pomysł, żeby wykorzystać efekt poduszki magnetycznej, jaką stosuje się w pociągach. Wewnątrz najmniejszego koła należało umieścić magnesy stałe, a pod nimi, za kilkucentymetrową szczeliną, elektromagnesy. Tak powstał fotel na poduszce magnetycznej, na którym mogła być umieszczona duża kamera, inna aparatura, a nawet człowiek.

Stabilność fotela na wychylenia boczne była bardzo dobra, ponieważ obracające się elektromagnesy zataczały w przestrzeni czaszę kulistą idealną, jako gniazdo mechaniczne. Oczywiście wewnątrz dziury musiał znajdować się zachowujący stabilność mechanizm żyroskopowy.

Zrezygnowaliśmy z kamery i zastosowaliśmy wiele czujników mierzących parametry fizyczne oraz pozom promieniowania elektromagnetycznego. Ze względu na wrażliwą elektronikę w takich warunkach każda kamera może odmówić posłuszeństwa. Czujniki są znaczne odporniejsze. Podobne pracują w sondach kosmicznych, a także na Marsie.

Umieściliśmy zestaw urządzeń wewnątrz kół i rozpędziliśmy je do stu obrotów na minutę każde. Efekt Ezechiela pojawił się nagle. Odczekaliśmy pięć minut i zatrzymaliśmy. Tym razem nic się nie stało i czujniki były nietknięte. Uznaliśmy więc, że pomysł z polem magnetycznym jest trafiony. .
Teraz należało odczytać dane z czujników i dowiedzieć się, co tam się dzieje.

Niestety przełożyliśmy to na następny dzień, bo zrobiła się czwarta w nocy, a dane należało odczytać na komputerze, który musiał długo je przetwarzać.

Wszyscy padaliśmy z nóg, a na dodatek zrobiło mi się żal Kasi. Choć jej przecudne oczy same się zamykały, wiedziałem, że zżera ją ciekawość. Na chwilę pojawiła mi się w głowie szalona myśl, żebyśmy wszyscy przespali się w kopalni, lecz zwyciężyły względy moralne. To znaczy mógłbym zaproponować ten nocleg, ale nie chciałem urazić Kasi. I zapewne Georgea.

- 8 -
O rany, ósma rano, ja jeszcze śpię, a obok chrapie George. Wyskoczyłem z łóżka i poszedłem do drugiego pokoju, grzecznie pukając do drzwi, by obudzić Kasię. Nie odpowiadała. Zaniepokojony wszedłem do pokoju, by sprawdzić, co się dzieje. Nie było jej tam, więc szybko pobiegłem do pomieszczenia z komputerem. Wtedy zobaczyłem Kasię, wpatrującą się w monitor z wyświetlonymi danymi z sond kół Ezechiela.

Była tak pochłonięta pracą, że mnie nie zauważyła. Za to ja, zamiast dopaść wyników, rzuciłem okiem na Kasię. A właściwie pożerałem ją wzrokiem. Ubrana w krótką sukienkę, pochylała się nad wydrukami z sond i kamery. Jej idealnie zgrabne nogi z wypukłymi pośladkami, kształtne biodra, wcięcie w taili i przepiękny biust zaczęły targać moimi namiętnościami.
Ale tyko kilka sekund, bo przecież nie mogłem pozwolić, by się zorientowała. Kiedy trzasnąłem drzwiami, zauważyła, że wszedłem.
- Zdzisławie - powiedziała. - Spójrz. Ja z tego nic nie rozumiem, może ty coś wywnioskujesz.

Tak, noszę nieciekawe, staroświeckie imię Zdzisław. I nie rozumiem, dlaczego rodzice mi takie nadali. Może dlatego, że w naszej rodzinie jest ktoś o takim imieniu, kto pełni ważną funkcję. Kasia wie, że nie lubię być nazywany Zdzisławem, ale na przekór tak się do mnie zwraca.

Przysunęła się bliżej.

- 9 -
- Rozumiesz coś z tego? - zapytała z wielkim zaskoczeniem, pokazując mi wydruki.
Dane były szokujące. Temperatura bliska zera bezwzględnego, ciemność, głęboka próżnia, a promieniowanie jonizujące znacznie wyższe niż w kopalni.
Niemożliwe - pomyślałem. - Bo skąd wzięło się zero bezwzględne? Przecież w kopalni mamy plus
szesnaście stopni. I skąd ta próżnia? Czy mogły ją wytworzyć koła? To fizycznie niemożliwe. Wyższe promieniowanie też jest dziwne.
Jeśli to nie awaria sprzętu, pozostawało tylko uznać te dane za prawdziwe.

A ponieważ nie potrafiliśmy tego zrozumieć, zdecydowaliśmy, by umieścić tam specjalną kamerę, odporną na niskie temperatury i próżnię, a także parę innych czujników.

Następna próba z rozpędzaniem kół, wyjmowaniem kamery i odczytem poszła dużo lepiej. Cały cykl zajął niewiele ponad godzinę.
Nasza wiedza o mlecznej kuli nie posunęła się jednak ani o krok - ciągle rejestrowaliśmy to samo.
Byliśmy zrozpaczeni. Czyżby przedstawiciele nauki polskiej byli do kitu? Nawet urocza kobieta naukowiec?
- Niemożliwe- stwierdziłem nagle i zaproponowałem, żeby zmienić prędkość obrotową kół.
Mieliśmy duże możliwości zmian parametrów, bo zakres obrotów każdego z kół to od zera do trzystu na minutę. Zmiany prędkości mogły następować płynnie dla każdego koła osobno. Zapanowanie nad nimi możliwe było tylko dzięki sterowaniu numerycznemu przy pomocy specjalnego komputera. Do tego potrzeba programu napisanego za pomocą odpowiedniego algorytmu i macierzy. Specjalistą od pisania programów jest George. Dlatego to na niego spojrzeliśmy jak na wybawiciela.

Mieliśmy już dobry program i typowy sprzęt sterowniczy. Mogliśmy zadawać dowolne prędkości kół.

Podczas następnych prób z mleczną kulą zaobserwowaliśmy ciekawe zjawisko. Kiedy obroty zmieniały się płynnie, zmianie ulegały także parametry fizyczne wewnątrz kuli. Przypominało to wyszukiwanie stacji radiowych za pomocą pokręcania regulatorem długości fali.
Najdziwniejsze, że kiedy przy pewnych nastawach rosło natężenie promieniowania, pojawiały się jakieś punktowe światła i wyższa temperatura. Ze zdumieniem wpatrywałem się w monitor. To wyglądało jak rozgwieżdżone niebo. Chociaż nie do końca. Te gwiazdy nigdy nie były podobne do znanych astronomom.

Skąd, u licha, takie światła w kopalni? - przeszło mi przez myśl.
- Zdzisławie! - krzyknęła Kasia z egzaltacją, rzucając mi się w ramiona. - Jesteś... Jesteś... pierwszy, któremu to powiem. Wiem, co to jest! Wiem od Daniela. Wybierzmy się tam razem!
Pierwszy raz widziałem ją tak uradowaną. Nie rozumiałem jednak, dlaczego te dziwne zapisy z wnętrza mlecznej kuli mogą być powodem do radości.
- Czujesz to? - zapytała z zachwytem. - To jest jak dotykanie czegoś niesamowitego. Czegoś najpiękniejszego!
Owszem, czułem coś najpiękniejszego i najmilszego, ale dlatego, że przytulała się do mnie Kasia. Obejmowała mnie za szyję, a ja ją w pół.
Po co mamy odkrywać jakieś wątpliwe światy, kiedy mam w swoich ramionach już cały świat? - pomyślałem.

Kasia szybko uwolniła się z mojego uścisku. Nie przeszkadzałem jej w tym, wiedząc, że poczuła się skrępowana tą wylewnością. Zawsze była oszczędna w wyrażaniu uczuć. Odbierałem to jako obojętność wobec mnie.

- 10 -
- Zdzisławie, posłuchaj mnie uważnie - oświadczyła po chwili. - Mam pewien pomysł. Może i jest zwariowany, ale wbrew pozorom logiczny. Pamiętasz, jak kiedyś rozmawialiśmy o Wieloświecie jako jednej z koncepcji kosmologicznych? Przypomniała mi się, kiedy przeglądałam dane z sond. Może wyciągam zbyt pochopne wnioski
, może dużo w tym chciejstwa albo wpływu wizji Daniela... Wiesz, jego wizje zawsze mnie intrygowały, choć nie bardzo wiem, jak rozumieć te cztery bestie. Ale to, co widzieliśmy, nie ma nic wspólnego z bestiami.
Wybuchnąłem śmiechem, ale po chwili spoważniałem.
- No dobrze, odstawmy mitologie i uruchommy rozumowanie naukowe. Hipoteza Wieloświatau zakłada nieskończoną liczbę wszechświatów podobnych, a także i bardzo różnych od naszego. W Wieloświecie nieskończonym może się wydarzyć wszystko, bo taką cechę ma nieskończoność. Może być wszechświat, gdzie ty i ja będziemy...
Spuściła nagle wzrok, więc przerwałem.
Dzień się kończył, a na następny zaplanowaliśmy wiele do wykonania.

Jakoś nie mogłem spać. Wstałem o świcie i wyszedłem przed dom, by podziwiać okolicę. Świt w górach jest przepiękny. Na horyzoncie pojawiło się słońce, przepięknie oświetlające łańcuchy Karkonoszy. Małe góry, ale mają swój urok. Był już koniec października i w niektórych miejscach pojawił się śnieg. To dawało nam nadzieję, bo zapowiadało, że niebawem rozpocznie się sezon narciarski i zarazem większy ruch w naszym muzeum. Wszyscy czekaliśmy na pieniądze. Wiedzieliśmy, że urlop Kasi i Georgea pomału dobiega końca i wkrótce zostanę sam ze swoimi problemami.
Coś wykombinuję - uznałem. - Wezmę do pomocy jakiegoś pracownika, bo nie mam zamiaru skończyć jako karczmarz, kasjer i odźwierny. Zresztą tak uzgodniliśmy w trójkę.

Ten optymizm naszedł mnie pewnie przez skąpany w blasku słońca krajobraz. A może wynikał z czegoś innego? Na pewno tak.

Siedziałem przed domem i rozmyślałem, gdy nagle się pojawiła Kasia, mówiąca: Śniadanie na stole. Zerwałem się na równe nogi. Na tle gór i w promieniach słońca wyglądała przecudnie. Pomyślałem, że ten świat jest najpiękniejszy ze wszystkich. Nie mogłem wyjść z podziwu na widok Kasi, ale nie dałem tego po sobie poznać.
- Dalej, chodź na śniadanie - zawołała. - George już czeka, kawa zrobiona, tylko ciebie brak. Czym się tak zachwycasz? Gór nie widziałeś? Po śniadaniu czeka nas dużo roboty!

Starała się być miła, ale wiedziałem, że jest bardzo zniecierpliwiona. Kasia nie potrafi do końca ukrywać swych emocji, jednak to dodaje jej uroku.

Śniadanie zrobiła w pośpiechu, bo czas naglił. Prawdę mówiąc, posiłek
był skromniutki. Składał się z niezłej kawy z expresu, gotowych kanapek przełożonych wędliną i zestawu dwóch kruchych ciasteczek na deser. Jednak, mimo że było to spartańskie śniadanie, Kasia włożyła w nie całą swoją duszę. Było najlepsze z możliwych. Czułem niebo w gębie.

Kątem oka zauważyłem, że George ma kanapki obłożone mortadelą, a ja - polędwiczką. Czyżbym zasługiwał na lepsze kawałki? Przecież George ma większe zasługi w naszych doświadczeniach niż ja.
Ciekawe, dlaczego Kasia mnie tak wyróżniła - pomyślałem wtedy. - Pewnie to jednak przypadek.

- 11 -
Zaraz po śniadaniu pojechaliśmy do kopalni. Zajęło nam to dosłownie chwilę. Niespełna półtora kilometra to odległość idealna na przejście piechotą, ale czas nas gonił. Dziś miał nadejść decydujący moment.
George powiedział, że wydaje mu się, iż w mlecznej kuli zaobserwowaliśmy świat alternatywny. Przekonał go obraz z kamery przedstawiający rozgwieżdżone niebo.
- To jest jakieś inne niebo, może nie nasza Galaktyka - stwierdził. - Nigdzie nie widać znanych nam układów ani charakterystycznych gwiazd.
- A może kamera patrzyła w innym kierunku? - odpowiedziała Kasia. - Albo to inne czasy, jednak dotyczące naszej Galaktyki?
- Ta galaktyka jest już ukształtowana i musi być bardzo stara. Podobnie jak nasza, lecz nie wszystko widać.

- Jeśli tak, to co to może być?

- Możliwe, że zajrzeliśmy do innej galaktyki spiralnej. We Wszechświecie są ich miliardy i wcale nie musimy się uciekać do jakichś światów alternatywnych.

- No dobrze, ale jak wytłumaczyć te obserwacje, skoro dojrzeć nie potrafi nawet najlepszy teleskop? Chyba nie sądzisz, że nasze kółka z ciasnej kopalni są lepsze od kosmicznej aparatury?

- Nie wiem. Może skupmy się na zwariowanej teorii strun, inflacji i Wieloświatu. Zróbmy więc badania pod tym kątem.
Ta dyskusja zajęła nam parę godzin, podczas których koła Ezechiela stały bezczynnie. Wreszcie jednak wzięliśmy się ostro do roboty. Najbardziej zdeterminowana była Kasia. Wciąż wierzyła w swojego Daniela i Starą Księgę.
Z powrotem umieściliśmy zestaw czujników z kamerą i puściliśmy całość w ruch. Znów zadaliśmy po sto obrotów na minutę i przez dziesięć minut płynnie zmienialiśmy je do dziewięćdziesięciu.
Kolejny raz pojawiła się mleczna kula. Widać było, że zmiany obrotów jej nie zniekształciły. Może tylko stała się trochę mniej jasna, bo taką zmianę zapisał miernik natężenia światła.
Wszystkie czynności powtórzyliśmy jak w poprzednich doświadczeniach.
Parametry fizyczne z czujników i film nie pokazały jednak nic prócz dziwnej eksplozji świateł i skaczących wyników danych. Skojarzyło mi się to z efektem przejechania po wszystkich długościach fal radiowych w krótkim czasie.
Potem postanowiliśmy odtworzyć obraz z kamery w maksymalnie zwolnionym tempie. To, co ujrzeliśmy, bardzo nas zaskoczyło. Każda klatka pokazywała coś innego. Pojawiały się coraz to nowe obrazy, niemające wiele wspólnego z poprzednimi.
Stwierdziliśmy więc, że należy zastosować kamerę szybkozmienną - taką, jakie stosuje się w laboratoriach rejestrujących na przykład ruch pocisku po wystrzale. Umieściliśmy ją w mlecznej kuli i powtórzyliśmy doświadczenie. Po odtworzeniu filmu nie wierzyliśmy naszym oczom. To było niesamowite!
- Już wiem, co to jest! - krzyknęła Kasia.- To inna galaktyka. Nazwijmy ją Galaktyką Daniela.

- Dobrze - zgodził się George, który pierwszy poddał ten pomysł. Ja też przystałem na nazwę galaktyki.

Na twarzy Kasi zauważyłem zadowolenie. Miała wypieki na policzkach i jakby nas nie zauważała. Pewnie jej myśli krążyły gdzieś w przestworzach kosmicznych.
Tylko jakiego kosmosu? - pomyślałem. - Przecież nie naszego.

Mieliśmy już dosyć wrażeń. W oczekiwaniu na następny dzień zmęczeni udaliśmy się do domu.

- 12 -
- Moi drodzy - oświadczyłem z patosem. - Myślę, że to przełomowa chwila w naszych doświadczeniach. Uchyliliśmy rąbka jakiejś wielkiej tajemnicy. Możliwe, że otworzyliśmy puszkę Pandory i prawdziwe kłopoty mogą się dopiero zacząć. Jeśli rzeczywiście zajrzeliśmy w inny wszechświat, skutki tego mogą być nieprzewidywalne.
Moje zdanie jest takie, że musimy trzymać to w całkowitej tajemnicy. Wiecie, co by się stało, gdyby dowiedziały się instytuty naukowe? Zostalibyśmy odsunięci od badań, całość by utajniono, a nasze urządzenia zarekwirowano. A gdyby interweniowało wojsko, w najlepszym przypadku zostalibyśmy ślepymi wykonawcami ich poleceń. Ale nie zdziwiłbym się, jeśli zaaresztowaliby nas za sprzeciw.
Wiecie, jakie narzędzia i broń mogłoby posiąść wojsko, gdyby wykorzystało do swoich celów naszą wiedzę? O opinii publicznej już nie wspomnę.
- Co mogę powiedzieć? - zaczęła jako pierwsza Kasia. - Chciałabym ogłosić światu nasze odkrycie. Nasza wiedza powinna być dobrem wspólnym, żeby wszyscy mogli mieć z tego korzyści...

- Jesteś niepoprawną idealistką - przerwał jej George. - To, co odkryliśmy, zostałoby wykorzystane wbrew naszym zamiarom. Podobnie było z Einsteinem. Zwrócił światu uwagę na ogromną energię drzemiącą w materii, ale kiedy wykorzystano jego teorię do budowy bomby atomowej, gorzko tego pożałował. Niestety nie można było zatrzymać postępu nauki. Jednak ta straszna energia jest dobrodziejstwem, bo będzie nas ogrzewać w przyszłości i być warunkiem naszego istnienia na Ziemi. Trudno mi powiedzieć, czy należy utajnić całą sprawę, ale może Zdzisław ma rację, więc tak zróbmy. Jednak nie na zawsze. Proponowałbym, żeby ogłosić ją w późniejszym czasie. Na razie dowiedzmy się, co to jest, bo to może być coś zwykłego, albo czyjś kawał.
George spojrzał na nas badawczo. Po chwili uśmiał się ze swojej podejrzliwości i zdecydowaliśmy, że wykonamy następne doświadczenia.

Na twarzy Kasi malowało się niezadowolenie. Chciała naprawić świat, tchnąć w niego ideę, dobro i uczucia. Kasia jest przekonana o sensie istnienia świata, w którym cel stanowi człowiek - największe dzieło Boga. Dlatego tak ufała temu, co zobaczyła w mlecznej kuli, i była pewna, że tą drogą zbliży się do Stwórcy.

- 13 -

Znów umieściliśmy czujniki parametrów fizycznych i szybkozmienną kamerę wewnątrz kół Ezechiela i puściliśmy je w ruch. Nastawiliśmy prędkość kół na dziewięćdziesiąt pięć i jedną dziesiątą obrotu na minutę, a w trakcie doświadczenia zwiększaliśmy prędkość do dziewięćdziesięciu sześciu. Po kwadransie obejrzeliśmy dane. O dziwo, przed oczami ukazał się nam przepiękny obraz kosmosu z czterema gwiazdami w towarzystwie jakichś dziwnych obiektów. Znamy podobne widoki. To układy gwiazd z czarnymi dziurami w trakcie pożerania gwiazdy. Wokół czarnej dziury wytwarza się wyglądający bardzo spektakularnie dysk akrecyjny.
Byliśmy pewni, że widzimy inną galaktykę, bo w naszej nie zauważyliśmy układu czterech gwiazd z głodnymi towarzyszami. Chyba że jeszcze ich nie dostrzeżono...

Zobaczyliśmy coś jeszcze. Wyglądało jak planety. Te obiekty znajdowały się jednak zbyt daleko, więc nasza licha kamera nie mogła zarejestrować szczegółów. Obraz był niewyraźny i ledwo odróżniał się od tła.
Czyżby to był układ planetarny z czterema gwiazdami? - zastanawialiśmy się. Kasia była pewna, że tak.

Zdecydowaliśmy, by umieścić naszą kulę bliżej tego układu. Tylko jak to zrobić? Przecież zmieniając prędkość obrotów kół, moglibyśmy sprawić, że znalazłaby się ona całkiem gdzie indziej. Zaproponowałem zmianę prędkości obrotowej jednego koła na przykład w osi Z.
- Jeśli to nie pomoże, będziemy manipulować innymi osiami - oznajmiłem Kasi i Georgeowi.
Poprzedni obraz pojawił się przy prędkości dziewięćdziesiąt pięć i trzy czwarte obrotu na minutę. Nastawiliśmy tak dwie osie, a oś Z na dziewięćdziesiąt pięć i pół.

Po następnych odczytach zapisu z mlecznej kuli zbliżyliśmy się ku największej gwieździe. Rzeczywiście, zobaczyliśmy układ planetarny czterech gwiazd z trzema planetami. Możliwe, że tych ostatnich było więcej, ale nie znalazły się na nagraniu. Naszą uwagę przykuła jedna gwiazda, wokół której krążyły trzy planety.

Nagle wszyscy zamarliśmy ze strachu. Ku naszej kamerze pędziła z niewyobrażalną prędkością planeta. Powiększała się z minuty na minutę, aż zakryła nam całkowicie pole widzenia. Pomyśleliśmy, że to koniec z naszym sprzętem i mleczną kulą, bo się zaraz roztrzaska o powierzchnię planety. Jednak się nie roztrzaskała.

Wystarczyła chwila, by planeta przeleciała przed obiektywem i szybko się oddaliła. Obliczyliśmy, że jej prędkość była sporo większa niż trzecia kosmiczna. Niemożliwe, żeby planeta taką miała, bo już dawno uwolniłaby się od przyciągania grawitacyjnego swojej gwiazdy. Z tego wniosek
, że nasza kula musiała przemieszczać się z wielką prędkością względem planety i gwiazdy.

Specjalistą od zagadnień programów
oraz obliczeń był George i to on wziął na siebie obliczenie parametrów ich ruchu.

W tym czasie Kasia i ja poszliśmy na kawę do kopalnianej kawiarenki. Ciemny płyn szybko napełnił nasze filiżanki.

- Jak zwykle czarną z cukrem? - zapytałem.

- Nie, bez cukru.

- Co się stało? Zawsze piłaś z cukrem.

- Osłódź kawę sobą - zażartowała.

Jej oczy się śmiały. Widziałem, że chce jeszcze coś dodać, ale nagle wszedł George z wynikami obliczeń.

- Dosyć tych flirtów - powiedział .- Mam już przybliżone dane ruchu planety.

Planeta okazała się mieć wielkość Ziemi lub trochę mniejszą. Doba trwała tam około szesnastu godzin, a rok mógł wynosić od dwunastu do czternastu ziemskich miesięcy. Znając ruch planety, można było z łatwością obliczyć trajektorię mlecznej kuli z umieszczoną w niej aparaturą. Miała ona być tak dobrana, by kula stała nieruchomo, jak satelita na orbicie geostacjonarnej Ziemi.

Komputer
uporał się już z trajektorią toru. Teraz należało jeszcze pozmieniać prędkości kół Ezechiela. Znając zasady z poprzednich doświadczeń oraz mając aparat matematyczny, George obliczył te prędkości obrotowe dla każdej z osi. Należało je nastawić i puścić koła w ruch. Szło nam szybko i doszliśmy do perfekcji w całym cyklu obserwacji. Taki cykl trwał około pięciu minut. Po kilku próbach i korektach doszliśmy do takiej wprawy, że mogliśmy posadzić mleczną kulę na powierzchni planety. A dokładnie: prawie posadzić, bo najlepszy wynik, kiedy kula zawisła nad powierzchnią i nadal wykazywała przemieszczenia z prędkością odrzutowca.

Nie kryliśmy wzruszenia, że możemy oglądać nieznaną planetę z takiej odległości. A najważniejsze, że w nieznanej galaktyce lub wszechświecie.

Uznaliśmy, że czas zakończyć badania w tym dniu, bo mieliśmy już naprawdę dość wrażeń.
- Jutro też jest dzień - powtórzyliśmy sobie.

- 14 -
Rano, oszołomieni sukcesem
, poszliśmy do kopalni pieszo, na luzie i bez pośpiechu. Ale też z mieszanymi uczuciami. Rozpoczynał się ostatni dzień naszych wspólnych przygód z kołami, a ja musiałem tu tkwić choćby z powodu bycia gospodarzem muzeum i zabiegania o klientelę. Ruch był coraz większy, bo sezon narciarski rozpoczął się na dobre.

Weszliśmy do naszej nory i czym prędzej udaliśmy się do odczytów z komputera, który przetwarzał dane całą noc. Mieliśmy już w miarę dokładne obliczenia z czujników, sond i kamery umieszczonej w mlecznej kuli, obserwującej dziwną planetę. Jak się okazało, jej masa wynosiła osiem dziesiątych masy Ziemi, temperatura mierzona telemetryczne na powierzchni gruntu - od czterdziestu do dwustu stopni Celsjusza (w zależności od miejsca i pory doby ), a grawitacja - siedemdziesiąt pięć procent ziemskiej. Rok trwał tam szesnaście naszych miesięcy. Reszta danych pokrywała się z wcześniejszymi odczytami.

Uznaliśmy, że tym sposobem nie da się uzyskać dokładniejszych danych. Idealne rozwiązanie stanowiłoby posadzenie mlecznej kuli na powierzchni planety, jak robiono z lądownikiem na Księżycu lub Marsie. To jednak było poza naszymi możliwościami. Cały problem sprowadzał się do precyzji ruchu kół Ezechiela, a na to nie pozwalały nasze możliwości techniczne. I finansowe - nakłady znacznie przekraczałyby nasze możliwości.

Kasia i George szykowali się do podróży. Ich urlop się kończył, pojutrze musieli pojawić się w Instytucie. Gdy wyjeżdżali, obiecali, że wymyślą sposób na posadzenie naszej kuli na powierzchni planety. Mnie do oczu napłynęły łzy - z powodu bezsilności, ale też z powodu wyjazdu przyjaciół i towarzyszy w tak doniosłym eksperymencie. Ale najbardziej zrozpaczony byłem wyjazdem Kasi. Uspokajała mnie jednak nadzieja, iż niebawem wróci i znów w trójkę podejmiemy prace nad naszymi kołami.
Ja tymczasem będę robić za klucznika i karczmarza - pomyślałem.

Na szczęście nie było tak źle, ponieważ zatrudniłem w muzeum pomocnika, co uwolniło mnie od nudnych czynności. Chociaż nie do końca nudnych. Muzeum odwiedzali też ciekawi ludzie. Interesowali się naszym tematem i zbiorami z różnych okresów rozwoju ludzkości. Byli też znawcy tematu i musiałem odpowiadać na zaskakujące pytania.

Pewien zwiedzający mężczyzna zapytał mnie, czy można wyobrazić sobie, jaką energię w dalekiej przyszłości będzie wykorzystywać ludzkość, i czy w poszukiwaniu energii będziemy musieli podążać w nieznane rejony galaktyki, a może jeszcze dalej. Mnie po plecach przeleciały ciarki, bo skojarzyłem sobie jego pytanie z naszymi doświadczeniami w kopalni. Przez chwilę zastanawiałem się, czy czegoś nie wie o naszej tajemnicy, ale to raczej był zwykły przypadek.

Ów mężczyzna był młody, bardzo wysoki, szczupły i ubrany w dżinsy oraz adidasy. Do muzeum przyszedł sam i nie rozmawiał z nikim, jednak zauważyłem w nim coś niepokojącego. Nie wiem, co, ale miał dziwne oczy i robił wrażenie, jakby go nic nie obchodziło, a jedynie moja odpowiedź na zadane pytanie o energię przyszłości. Wypił kawę z automatu, posiedział parę chwil przy stoliku i poszedł sobie. Wyglądał na kogoś, kto się gdzieś spieszy. Nawet nie zwiedził dobrze naszego muzeum, jakby znał je na pamięć.

Po jego odejściu nie mogłem przestać o nim myśleć. Te przenikliwe oczy. Czułem, że koniecznie chce się czegoś ode mnie dowiedzieć.
Może to ktoś z KGB, FBI albo innego wywiadu? - zastanawiałem się.
Nie wyczuwałem jednak żadnej wrogości. Wręcz przeciwnie, emanowała od niego przyjaźń i wzbudzał we mnie sympatię.
W pewnym momencie poczułem, że grzebie mi w myślach, a ja mu je udostępniam.
Bzdura - zaśmiałem się do siebie i poszedłem za grupą turystów, by opowiadać im o historii ognia i energii.

Po zamknięciu muzeum, kiedy byłem w domu, uświadomiłem sobie, że nie odpowiedziałem zagadkowemu turyście na zadane pytanie, a on nie domagał się tej odpowiedzi. Mógłby chociaż być bardziej rozmowny. Kompletnie go nie rozumiałem. W jakim celu wszedł do kopalni z dziwnym pytaniem? Z tą zagadką zasnąłem, by zebrać motywacje na następny dzień pracy.

- 15 -

Rankiem zadzwoniła Kasia. Nie kryjąc emocji, oznajmiła, że poprosiła o bezpłatny urlop i dostała aż dwa miesiące wolnego. To nie było takie łatwe, Instytut zwykle odmawia dodatkowych urlopów, ale w ich przypadku zadecydowało coś innego. Ona i George otrzymali propozycję dwuletniego kontraktu w CERN, a urlop miał być wykorzystany na przygotowanie się i przeprowadzkę do Genewy.
Zawsze marzyli o czymś takim, ale to kolidowało z naszymi doświadczeniami w kopalni. A właściwie je wykluczało.

Kasia i George postanowili, że przyjadą do mnie na miesiąc, by popracować nad kołami i dowiedzieć się więcej o tajemniczym świecie.

Tego samego dnia pod wieczór przed mój dom podjechało luksusowe BMW. Za kierownicą siedział George, a obok Kasia. Coś ścisnęło mnie w gardle. Wyglądali niczym para, choć Kasia mówiła nieraz, że on nie jest w jej typie, bo woli takich... zwariowanych jak ja.

- Witajcie - wykrzyknąłem z radością, kiedy wyszedłem z domu.
Podbiegłem do drzwi Kasi i pomogłem jej wyjść. Właściwie wyniosłem ją na rękach.
- Jaki to słodki ciężar - stwierdziłem. Uścisnąłem dłoń Georgea.
- Jak minęła podróż? - zwróciłem się do niego. - Domyślam się, że super. Takim autem, a przede wszystkim z taką pasażerką, z pewnością jedzie się jak na skrzydłach.

- Rzeczywiście, jechałem uskrzydlony - odpowiedział. - Dobrze, że trafiło na mnie. Ty na moim miejscu pewnie wzbiłbyś się nad poziomy. Z opłakanym skutkiem.

- A co, wóz nie chciał jechać? Masz takie super auto!

- Bez przesady, to nie jest najnowszy model, ale dwanaście garów robi swoje. Przecież muszę jakoś dojechać do Genewy.

- No jasne. Ale do tego wystarczyłoby ćwierć mocy - zauważyłem.

- I ty to mówisz? - odparł, śmiejąc się, George. - Muszę sobie dodać mocy, przynajmniej tej mechanicznej.

Kasia stała z boku. Zaczynała się już denerwować, że nie jest w centrum uwagi.
- Chłopaki, bijcie się o mnie, a ja w tym czasie idę się rozpakować i przygotować kolację. Jutro zatrudniam was w kopalni. Wymagam absolutnego posłuszeństwa i poświęcenia. Czy są słowa sprzeciwu? Nie? To marsz na kolację!

Nazajutrz pogoda była paskudna, jak to w listopadzie. Padał śnieg z deszczem i z miłą chęcią skryliśmy się w kopalni, zwłaszcza, że wznawialiśmy nasze doświadczenia z kołami Ezechiela.

Przez trzy tygodnie nikt nie zajmował się kołami. Zajrzałem jednak kilka razy do sali Ezechiela, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Nawet nie próbowałem czegokolwiek uruchomić. A nuż znalazłbym się na jakiejś planecie nimf i jeszcze nie wrócił.
Co by na to powiedziała Kasia? Bo George pewnie zbytnio by nie żałował - pomyślałem. Potem jednak uznałem
, że chyba niesłusznie tak go oceniam. Przecież jesteśmy przyjaciółmi od wielu lat.

Ze świeżymi siłami i umysłami rzuciliśmy się w wir pracy. Mieliśmy mało czasu, bo przeznaczyliśmy tylko jedenten miesiąc, który Kasia i George mogli poświęcić przed wyjazdem do Szwajcarii.

W końcu przystąpiliśmy do właściwych prac i wprawiliśmy koła w ruch. Trochę zazgrzytały, zadrżały - pewnie z powodu zbyt długiego postoju. Warunki w kopalni są dość specyficzne i możliwe, że mechanizmy skorodowały. Na szczęście po chwili wszystko wróciło do normy.

Przez te parę tygodni urlopu od kopalni George opracował lepsze sterowanie napędu i udało mu się zwiększyć dokładność prędkości obrotowej kół. Ta precyzja była o dwa rzędy wielkości lepsza od dotychczasowej, co pozwalało na niesamowitą dokładność pozycjonowania mlecznej kuli w przestrzeni.
Na podstawie poprzednich namiarów George zbudował model matematyczny naszej planety i zaprogramował ruch poszczególnych kół. Byliśmy pewni, że uda się posadzić kulę na powierzchni planety.

cdn.

Cytat:W tym opowiadaniu idealizuję kobietę
Nie wiem, czy idealizowaniem jest protekcjonalne dziwienie się, że kobieta może interesować się czymś jeszcze poza uczuciami.

Cytat:Kobiety różnią się od mężczyzn właśnie w widzeniu piękna tam, gdzie mężczyzna go nie dostrzega.
Na tej samej zasadzie można powiedzieć, że mężczyźni różnią się od kobiet w widzeniu piękna tam, gdzie nie dostrzega go kobieta. Stopień wrażliwości na piękno nie zależy od płci, zależy od indywidualnych cech człowieka, wychowania, wpływu otoczenia itp. Kobiety mają tylko większą obyczajową i społeczną swobodę w okazywaniu tej wrażliwości.
(14-03-2011, 14:33)Lena napisał(a): [ -> ]Nie wiem, czy idealizowaniem jest protekcjonalne dziwienie się, że kobieta może interesować się czymś jeszcze poza uczuciami.

Idealizowanie kobiety w moim opowiadaniu jest całościowe. Jeśli przeczytasz następne odcinki, będzie o tym mowa.
Jednak najczęstsze idealizowanie dotyczy jej ciała, uczuć, powabu.
Gdyby było inaczej, największe powodzenie u mężczyzn miałyby stare profesorki..

Cytat:Stopień wrażliwości na piękno nie zależy od płci, zależy od indywidualnych cech człowieka, wychowania, wpływu otoczenia itp. Kobiety mają tylko większą obyczajową i społeczną swobodę w okazywaniu tej wrażliwości.

Ale generalnie, kobiety są bardziej wrażliwe w ogóle, niż mężczyźni. Tak mi się wydaje. Jednak różnimy się pod względem poziomu wrażliwości, w zależności od obiektu upodobań.

- 16 -

Kręciliśmy kołami dobre dziesięć minut, by sprawdzić dokładność obliczeń i ewentualnie je skorygować.

Gdy zatrzymaliśmy urządzenie, zobaczyliśmy coś tragicznego. W najmniejszym kole była jakaś skruszona skała, trochę ziemi i inne okruchy. Dwa czujniki zostały zniszczone. Na szczęście pozostałe i kamera się uratowały.
Z duszą na ramieniu wrzuciliśmy dane do komputera i odtworzyliśmy zapis z kamery. Naszym oczom ukazał się nieziemski widok. Widzieliśmy powierzchnię planety. To była pustynia z niewielkimi górami. Dostrzegliśmy w nich czeluście, jakby jaskinie. Panował półmrok, a na horyzoncie widniała świecąca łuna od zachodzącej gwiazdy. Widok był nadzwyczaj dziwny, ponieważ część nieba zalewało ciemnoczerwone światło.
Najbardziej wystraszyliśmy się, kiedy w pewnym momencie nasza kula zbliżyła się do gruntu planety i zaczęła w nią uderzać. Widzieliśmy, jak szura po nim, wzniecając okruchy, i usłyszeliśmy trzaski.
- To koniec. Wszystko stracimy - wyrwało się któremuś z nas.
Z uratowanych, choć pokiereszowanych czujników odczytaliśmy parametry ruchu. To pozwoliło nam dokonać niewielkich korekt, aby ustrzec się następnego zderzenia z gruntem planety. Całe szczęście, że zatrzymaliśmy koła. Inaczej wszystko byśmy stracili.

Nasza aparatura była mało dokładna i wyniki są obarczone błędem. Wystarczyły jednak do właściwej oceny warunków fizycznych. Promieniowanie jonizujące na planecie było niewielkie i prawie nie różniło się od panującego u nas w kopalni. Może nawet miało nieco niższy poziom. Ciśnienie trochę mniejsze niż na Ziemi, skład atmosfery podobny, ale zdecydowanie mniej tlenu. Tyle, co u nas na wysokości czterech tysięcy metrów nad poziomem morza. Najgorsza była temperatura, bo w trakcie zachodzenia gwiazdy wynosiła osiemdziesiąt stopni. Sauna, ale ze względu na niską wilgotność, dałoby się wytrzymać krótką chwilę.
Zażartowałem, że można by tam wysłać człowieka. George odpowiedział szybko:
- Chyba ciebie.

- Tak, ale z Kasią - zareagowałem hardo.
- Z dwojga złego wybieram Zdzicha. To lecimy! -Kasia zakończyła rozmowę żartem.

Zabraliśmy się do następnych prób z kołami.
Było ich kilkanaście i sprawiły, że posiedliśmy dużą wiedzę o dziwnej planecie. Zauważyliśmy, że ma dużo wspólnego z Ziemią. Przecież podobne warunki panują na naszych pustyniach, a nikt nie mówi, że nie można tam przebywać. Na Saharze można trochę pobyć nawet w południe, oczywiście jeśli ma się cień i dużo picia.

Z żartu o wysłaniu człowieka na naszą planetę powstał pomysł, żeby go urealnić. Byliśmy zgodni, że w ten sposób można ją najbardziej poznać. Oko ludzkie i bezpośrednia obserwacja oraz wrażenia dostarczą najwięcej informacji. Oczywiście to ja miałem zostać królikiem doświadczalnym. Sam zresztą odradzałem to komukolwiek innemu.
- Jeśli zginę, strata będzie najmniejsza - stwierdziłem. - Po co komu, zwłaszcza nauce, gość z kopalni?
- Lecę z tobą - uparła się Kasia.
- To niemożliwe - odparłem. - Kobieta nie może narażać swojego życia. Musi być matką i przekazać swoje wartości dzieciom. Mężów może mieć wielu.

- Ale ja nie mam dzieci.

- I nie chcesz mieć?
Kasia zamyśliła się i nic nie odpowiedziała.

cdn. - 17 -

Wróciliśmy do badań. Teraz należało wyposażyć nasze gniazdo w kołach do transportu człowieka. Uznaliśmy, że najlepiej zbudować klatkę, z której nic nie będzie wystawało, bo inaczej osoba wewnątrz straci kończynę, lub cokolwiek innego.
Wykonałem szkielet z drzwiczkami, a całość obłożyłem drobną siatką. Klatka miała kształt kuli o średnicy stu trzydziestu centymetrów. Wyposażyłem ją też w małe drzwiczki, przez które mógł z łatwością przecisnąć się człowiek. Miejsca w niej było wystarczająco, że mogłyby się zmieścić nawet dwie osoby. Należało tylko uważać na palce.

Umieściłem klatkę w gnieździe magnetycznym w najmniejszym kole, a całość wypróbowałem pod kątem konstrukcyjnym i mechanicznym. Nie rozpadła się i nie zniknęła.
- Wyślijcie mnie tam - powiedziałem wtedy. - Biorę na siebie całą odpowiedzialność za bezpieczeństwo.

- Nigdy - ucięła Kasia.
George zapytał natomiast:
- A jeśli nie wrócisz?
- Ciekawość człowieka jest ważniejsza od jego bezpieczeństwa - odpowiedziałem. - Loty kosmiczne zebrały wielkie żniwo, ale niewielu rozpacza z tego powodu. - Spojrzałem na Kasię. - Rozpaczałabyś, gdybym nie wrócił?
W jej oczach zakręciły się łzy.

- Lecę z tobą.
- A co ze mną? - odezwał się po dłuższym milczeniu George. - Pomyśleliście o kwestiach prawnych? Mogą mnie oskarżyć o morderstwo. Co z tego, że niecelowe? Przecież jako naukowiec powinienem wziąć pod uwagę wszystko, nawet śmierć współtowarzyszy. Z drugiej strony, niech mnie nawet zamkną, ale gdy się powiedzie, ryzyko się opłaci. A na pewno opłaci się całej ludzkości, bo być może posiądziemy wiedzę ognia i energii, która nas uratuje od niechybnej śmierci za paręset lat.
- Kasiu, wypróbujmy klatkę. Ja wejdę pierwszy, a ty po mnie - przerwałem mu.
Położyłem się, wyginając plecy wzdłuż krzywizny klatki. Kasia miała trochę lepiej, bo położyła się na mnie. Nie wiem, czy było wygodnie jej, ale mnie się bardzo podobało.

Miejsca pozostało niewiele, a trzeba jeszcze było zabrać ekwipunek w dwóch plecakach. Na pewno dużo picia, trochę jedzenia, coś do okrycia przed światłem i gorącem, a może nawet chłodem. Nie mieliśmy pewności, czy temperatura jest stabilna, bo odczyty były wyrywkowe.
- Zróbmy wyprawę pod koniec dnia - zaproponowałem. - Temperatura nie jest już niebezpieczna dla życia. W końcu pobędziemy tam parę minut, powiedzmy dziesięć, i zaraz wracamy. Nic nam nie grozi, zwłaszcza że nie ma tam żadnych żywych mikroorganizmów. Przecież zbadaliśmy próbki gruntu, które przypadkowo znalazły się w naszych kołach. Na takiej gorącej pustyni nic nie może przeżyć, bo w pełnym świetle gwiazdy temperatura sięga nawet setek stopni. Musimy ograniczyć nasz ekwipunek, bo nie upchamy tego w klatce - dodałem.

Zabraliśmy dwa plecaki z ciuchami i wodą, osłonę przed promieniowaniem, rękawice oraz apteczkę. A także zastrzyki z adrenaliny i jeszcze coś, bo nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Na aparaturę pomiarową i kamerę nie starczyło już miejsca.
- W końcu mamy dosyć danych i filmów - stwierdziliśmy.

Przed wejściem do klatki zauważyłem łzy w oczach Kasi. Sam też powstrzymywałem się przed płaczem, żeby nie wyjść na mięczaka. Tylko George trzymał formę i był gotowy wysłać nas w nieznany świat.
Chwilę później byliśmy już w klatce. Emocje minęły i zachowywaliśmy się jak przed zwykłą podróżą. George wrzucił nam plecaki i pozostałe rzeczy.
- Kręć pan, czasu oszczędź! - krzyknęła do niego Kasia, kiedy wszystko było zapięte na ostatni guzik.
Koła ruszyły ostro, a po chwili zaczęło się dziać coś dziwnego. Zapanowała nieważkość. Poczułem się lekki, a przed oczami ukazywały mi się najróżniejsze, ale słabo widoczne obrazy. Teraz zrozumiałem, dlaczego nasza kamera tego nie zarejestrowała.

cdn. - 18 -

Czas pobytu na obcej planecie miał trwać krótko, jednak się wydłużył. Nie nudziło się nam, bo przytulaliśmy się do siebie i widać było projekcje niczym w kinie 3D. Na początku wyglądało jak rozgwieżdżone niebo. Potem to, co wzięliśmy za gwiazdy, zaczęło się oddalać, aż w końcu znikło. Ujrzeliśmy świecące plamy innych ciał niebieskich i już wiedziałem, że Droga Mleczna jest daleko za nami. Te inne ciała to następne galaktyki, miliardy galaktyk, gromad i super gromad galaktyk. Układały się w struktury podobne do pajęczyny. Te widoki nie były nam znane, bo najlepsze teleskopy ziemskie ich nie dostrzegły i raczej znajdowaliśmy się poza obserwowalną z Ziemi częścią wszechświata.
Nasza kula przemieszczała się z potworną prędkością, tak że galaktyki na naszych oczach zamieniały się w kreski.
A co z Teorią Względności? Przecież nie ma większej prędkości od prędkości światła - pomyślałem. Tymczasem my pędziliśmy może miliony razy szybciej. To było niezrozumiałe i świadczyło, że nasze pojmowanie rzeczywistości jest w powijakach.
Nagle obraz się zatrzymał, a przed nami ukazała się znana nam planeta. Niesamowite, mleczna kula usiadła na niej precyzyjnie. George wykonał to po mistrzowsku.

Przez to, co potem ukazało się nam przed oczami, radość została zastąpiona strachem. To była niegościnna, wymarła planeta, z surowym klimatem, duszącą atmosferą i przeraźliwym słońcem. Teraz znajdowało się na horyzoncie i chyliło się ku zachodowi. Resztki słońca i ogromny obszar nieba wokół niego był krwistoczerwony, jak po jakiejś rzezi Azteków.
Czy to sprawia atmosfera, czy słońce ma taki kolor? - zamyśliłem się. - Jeśli słońce, to musi być czerwonym olbrzymem, którego życie dobiega kresu.
Jednak nie pasowało tu coś jeszcze. Gwiazda nie miała całkowicie okrągłego kształtu, lecz jakiś wydłużony, i była wielokrotnie większa od naszego. Nie widzieliśmy tego jednak dokładnie, ponieważ chowało się za horyzontem.

- Wyjdę z klatki i rozejrzę się po okolicy - powiedziałem Kasi. Chciałem ruszyć w kierunku skał. Były dziwne. Wyglądały jak zbudowane ludzką ręką. Pomyślałem jednak, że w końcu i nasze Dolomity przywołują takie skojarzenia.

- W żadnym wypadku! - odpowiedziała kategorycznie. - Za chwilę mleczna kula zostanie odesłana z powrotem na Ziemię. George nad tym czuwa.

Tymczasem George realizował swój plan w kopalni. Wszystko przebiegało normalnie. Aż do momentu, gdy nagle zgasło światło.
George zaklął.
Kiedy przerażenie opadło, uświadomił sobie, co to może oznaczać. Na wypadek przerwy w dostawie prądu w kopalni przygotowano tryb awaryjny, polegający na gorącej linii do energetyki, by naprawienie awarii było jak najszybsze. Dlatego załoganci kuli zostali wyposażeni w niezbędny ekwipunek, by przeżyć chociaż dwie godziny w najtrudniejszych warunkach.

Rzeczywistość okazała się jednak znacznie gorsza. A dla Georgea przerażająca. Właściwie to był wyrok śmierci dla Kasi i Zdzisława.

Na zewnątrz kopalni rozszalała się nawałnica z deszczem i śniegiem. Huragan pozrywał linie wysokiego napięcia. Straty były duże: wiele przewróconych słupów i zerwane kilometry przewodów. Dla kilku ekip naprawczych to robota na co najmniej dzień.

George już widział Kasię i Zdzisława, jak umierają z gorąca. Przecież ile można wytrzymać w osiemdziesięciu stopniach?

Na obcej planecie Kasia i Zdzisław zaczęli się denerwować. Tkwili w klatce dziesięć minut, a kula nie wracała. Po dwudziestu minutach warunki stały się nie do zniesienia.

Może uda im się jakoś schronić, ale nad ranem będą martwi - pomyślał z przerażeniem.

- Kasiu, masz, napij się.
Podałem jej bidon z wodą z minerałami. Byliśmy cali spoceni i dyszeliśmy z niedoboru tlenu. Po godzinie większość wody została wypita. Reszta miała być rezerwą na gorsze czasy, które zbliżały się w zastraszającym tempie.

- Musimy stąd wyjść, bo za następną godzinę będziemy umierać w męczarniach - powiedziałem wreszcie.
- Mam truciznę na taką okoliczność, ale pewnie jeszcze nie nadszedł na to czas. Jeśli któreś z nas będzie konać, drugie powinno podać truciznę. Ale na pewno przesadzam. George wie, co robi, i wyratuje nas z opresji.

- Umrę, jeśli zaraz nie wyjdę z tej klatki - wydyszała Kasia. Ja nie mówiłem nic, ale czułem się podobnie.
Zdecydowaliśmy się na desperacki krok i podążyliśmy ku pobliskim górom w poszukiwaniu schronienia przed gorącem.
Szło się lekko, bo przyciąganie grawitacyjne jest na tej planecie nieco mniejsze niż ziemskie, ale niskie stężenie tlenu robiło swoje. Gorączka i brak tlenu wykończyłyby najlepszego sportowca. Szliśmy ślamazarnie dłuższy czas i wypiliśmy resztkę wody. W końcu dotarliśmy do upragnionych skał, gdzie znaleźliśmy wiele wnęk. I jaskinię, w której temperatura była trochę niższa, choć nadal dokuczała.

Leżeliśmy obok siebie na chłodniejszym podłożu, ale i tak na niewiele się to zdało. Nie przeszło nam nawet przez myśl, żeby się przytulić. Nie wiem, jak długo tam tkwiliśmy - może minuty, a może pół godziny. Kasia zaczęła majaczyć, a mnie obraz rozmazał się przed oczami.
To już koniec. Poczekam jeszcze chwilę i podam Kasi truciznę - zdecydowałem resztką sił. - A potem sobie.
Co chwilę traciłem świadomość. Chciałem sięgnąć po strzykawkę z trucizną, ale nie mogłem się ruszyć.
Czyżby brak tlenu mnie unieruchomił? Przecież mam świadomość. Albo mi się tak tylko wydaje. Może to są wizje agonalne, albo umarłem i jestem gdzieś. Tu jest dobrze i - 19 -

. Tu jest dobrze i nie chcę nigdzie wracać.

Kiedy znów odzyskałem świadomość, wciąż leżeliśmy bezsilni w jaskini. Spojrzałem na Kasię - jeszcze oddychała. Wtedy zobaczyłem, że w oddali zbliża się do nas jakiś człowiek. Szturchnąłem Kasię resztkami sił i szarpnąłem, by ją obudzić. Poruszyła się i zaczęła coś mamrotać. Chciałem koniecznie wiedzieć, czy widzi to samo, co ja. Jeśli potwierdzi, to znaczy, że nie zwariowałem i ten człowiek jest rzeczywisty.

- Kochanie - wyszeptała - co się stało?

- Spójrz, tam w oddali widzę człowieka. Czy widzisz to samo?

- Widzę jakąś postać - potwierdziła szeptem i zaraz straciła przytomność.

Jak to dobrze, że nie dałem jej trucizny - pomyślałem z ulgą. -Może ten człowiek nas uratuje.

- Cześć, Kaśka i Zdzichu - powiedział wesoło młody mężczyzna, wchodząc do jaskini.

Znałem go, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Nie było w mojej mocy przypomnieć sobie czegokolwiek. Gdyby nie nadzieja pomocy od tego mężczyzny, już dawno bym umarł.

W Kasię wstąpiła energia. Zdołała otworzyć oczy i przysłuchiwała się ze zdziwieniem, co mówi ów mężczyzna. A mówił czystą, nawet literacką polszczyzną.

- Moi drodzy, za pół godziny będziecie już martwi...

Jego głos stawał się coraz cichszy, aż przestałem go słyszeć i widzieć.

cd.
- 20 -

Odzyskałem świadomość, ale zobaczyłem ciemność i poczułem chłód.
Pewnie nastała tutejsza noc. Całkiem przyjemna planeta. Nadaje się do zamieszkania, skoro są tu tak duże różnice temperatur między dniem a nocą - pomyślałem.
Nawet Kasia ożyła i zaczęliśmy żywiej rozmawiać.

- Gdzie się podział ten człowiek? - zapytałem.

- Chyba się gdzieś tu kręci, bo słyszę odgłosy - odpowiedziała cicho.

Rzeczywiście, ja też słyszałem, że ktoś niedaleko nas chodzi i czymś stuka, a w oddali zauważyłem jasny punkt. Przeszło mi przez myśl, że światełko w tunelu widzą ludzie w śmierci klinicznej. Ale przecież ja nie umarłem! Czuję, słyszę i rozmawiamy z sobą!
Nagle światełek zrobiło się więcej i pojawiło się wielu ludzi.
Chyba nie jesteśmy w piekle, więc nie będą nas przypiekać - pocieszałem się w myślach.

- Dawaj tu - rzekł głos ze światełkiem.
- Ciągnij kabel i daj mi w rękę - o.dpowiedział mu drugi.

Obleciał mnie strach. Czyżbym był w piekle pederastów?
- Odpal agregat i po rozgrzaniu dawaj pełną moc! - usłyszałem.

Po chwili zapanowała przeraźliwa jasność, tak intensywna, że aż musiałem zamknąć oczy.
Ale tu jasno, chyba jednak jesteśmy w niebie - pomyślałem. - Tylko aniołów brak.

- Tu są ledwo żyjący ludzie. Przyślijcie ratownika! - krzyczał ktoś.

Podeszły do nas jakieś postaci i na noszach przetransportowały do szpitala.

Następnego dnia odwiedził nas tam George, który nic nie rozumiał z naszego wypadku. Lekarz powiedział mu, że jeszcze dzień albo dwa i zostaniemy wypuszczeni do domu. Trochę gorzej było z Kasią, bo uległa większemu odwodnieniu. Niebezpieczeństwo zostało jednak już zażegnane.

- Widziałem ją dzisiaj na oddziale żeńskim - powiedziałem. - Już z nią całkiem dobrze. Jest młoda i silna, więc odwodnienie nie pozostawi żadnych śladów.
George, co się z nami stało? - zapytałem w końcu.

- Nie mam pojęcia, ale przyczyną wypadku jest na pewno brak prądu. Kiedy wrócicie, wszystko wam opowiem.

- Wiesz, my też mamy wiele do opowiedzenia. Ale czy w to uwierzysz?

Po trzech dniach wszyscy znajdowaliśmy się w domu. Nawet nie przeszło nam przez myśl, by zrezygnować z następnych doświadczeń z kołami Ezechiela.

cdn. - 21 -
George wyjaśnił mi i Kasi, że przyczyną wypadku był brak prądu na skutek zmian pogodowych. Oczywiście kiedy doszło do awarii, on nie stał bezczynnie. Zawiadomił strażaków o wypadku i nalegał, by przybyli z agregatem prądotwórczym o wymaganej mocy. Trwało to długo, bo ekipa miała w tym dniu mnóstwo wezwań. Zadziałała jednak szybko, bo George znał osobiście burmistrza, który nadał sprawie priorytet.
- Co stało się, kiedy strażacy wyciągnęli was z klatki, już wiecie - stwierdził George. - Z tego może być nie lada problem, bo władze dowiedziały się o sali Ezechiela. I o tym, że mamy tam koła. Na razie nikt tego nie skojarzył. Ale lekarze bardzo się dziwili, skąd u was takie odwodnienie, i wykluczyli, by nastąpiło w kopalni. Wymyśliłem coś w pośpiechu. Lekarz prowadzący mi nie uwierzył, a nawet się zaśmiał. On wie, że coś ukrywam, jestem pewien. Chciał nawet zawiadomić prokuraturę o popełnieniu przestępstwa, ale razem z burmistrzem odwiedliśmy go od tego zamiaru.
Burmistrz to inteligentny i cwany człowiek. Podejrzewa nas o niecne rzeczy. Z nim dopiero możemy mieć kłopoty.
Ja swoje powiedziałem - skończył George. - Teraz kolej na was.
Kasia zaczęła płakać. Traumatyczne wspomnienia sprawiły, że nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Na jej policzkach pojawiły się łzy, które zaczęły spadać na dekolt. Wydawała mi się tak bezradna i bezbronna, że chciałem ją przytulić. Krępowała mnie jednak obecność Georgea, więc poprzestałem na przytulaniu ją wzrokiem.
Twarz rozpłakanej Kasi utkwiła mi w pamięci na długo. I te rzewne łzy. Spadały nie kroplami, a z siłą wodospadu. A na pewno jej uczucia miały taką siłę. Pomyślałem wtedy, że chcę złapać ten wodospad, nasycić się nim do ostatniej kropelki. Od tej chwili więc Kasię nazywam Kropelką. Ale tylko w przypływie uczuć, bo przecież muszę trzymać fason. Kasia nadal jest Kasią.
- Już wiesz, co pamiętamy z naszych przygód na planecie - wtrąciłem tymczasem, żeby rozładować emocje.

cdn. - 22 -
- Ale to jakieś wielkie szaleństwo - niemal wykrzyknął George. - Nie rozumiem, w jaki sposób znaleźliście się w kopalni. Przecież z powodu braku prądu nie sprowadziłem was z powrotem. A może w ogóle nie wystartowaliście, tylko gdzieś się ukryliście w sali Ezechiela? Przeglądałem nagrania, które miały dokumentować nasze doświadczenia w kopalni. Na nich też was nie ma. Powiedzcie coś, bo czuję się oszukany! Teraz jestem gotów to wszystko porzucić i pojechać w siną dal.

Spróbowałem ratować sytuację i wymyślić jakiekolwiek, nawet fantastyczne wytłumaczenie, by tylko zatrzymać Georgea i kontynuować nasze podróże. Najbardziej przekonywającym, materialnym dowodem na prawdziwość wydarzeń było nasze odwodnienie i skrajne wyczerpanie. Przecież to nie mogło się stać w ciągu kilku godzin braku prądu w kopalni. Żadnych innych dowodów nie mieliśmy, bo ze względu na szczupłość miejsca nie zabraliśmy sond i kamery.

Wtedy włączyła się Kasia, ocierając załzawione oczy.

- Wiecie, co zapamiętałam z czasu pobytu w jaskini na tej nieszczęsnej planecie? - zaczęła. - Widzę młodego mężczyznę, który wchodzi do jaskini i mówi: Cześć, Kaśka i Zdzichu. Byłam oszołomiona i zbyt wycieńczona, by zastanawiać się, skąd wziął się tam człowiek. A jeszcze bardziej zaskakujące: skąd znał nasze imiona? To nie może być prawdziwe. Ale mam wam do powiedzenia coś bardzo istotnego w tej sprawie. Miałam sen i o nim chcę opowiedzieć.

Ja i George spojrzeliśmy na siebie z obawą, czy Kasia jest w pełni władz umysłowych.
- Wysłuchajcie, co chcę powiedzieć o moim śnie, i nie przerywajcie, aż skończę - oświadczyła tymczasem ona, nie zwracając uwagi na nasze porozumiewawcze spojrzenia.
- Śniło mi się, że leżymy w jaskini i ten mężczyzna do nas mówi. Potem tracę przytomność, ale jednak nadal rejestruję jego głos. Mówi dużo, bardzo dużo. Niemożliwe, by mógł powiedzieć tyle w tak krótkim czasie. To więcej informacji niż w opasłej książce. Ale je pamiętam, choć niewyraźnie. Są logiczne i bardzo przekonywające.
Ten głos oznajmił, że nie jest tym, za kogo go uważamy. Przybył za nami, by nas uratować od niechybnej śmierci, a przyświecał mu dużo wyższy cel niż nasze życie. To, co mówił później, zaciera mi się i nie potrafię sobie przypomnieć dokładnego sensu. Ale pamiętam jeszcze towarzyszące temu emocje. Były podobne do tych z dzieciństwa, kiedy opiekowali się mną rodzice. Następnych emocji również dokładnie nie pamiętam, jednak odczuwałam coś w rodzaju obdarowywania mnie prezentami i miłością matki. Dotyczyły z pewnością wczesnego dzieciństwa, a może niemowlęctwa. Nie wiem, może dziecinnieję i moja psyche się sypie.

- Chodźmy spać - przerwałem Kasi, bo jej załzawione oczy mówiły same za siebie. - Może jutro coś wymyślimy. A przede wszystkim niech naprawią ten prąd.

cdn. - 23 -

Prąd naprawiono i w mieście
wszystko wróciło do normy. W kopalni także.

Pojawiło się więcej zwiedzających, bo z powodu awarii nie działały jeszcze niektóre wyciągi narciarskie.

Zdrowi i wypoczęci udaliśmy się do sali Ezechiela, by obejrzeć
sprzęty oraz oszacować straty. Okazało się, że nic nie uległo zepsuciu. Na chwilę uruchomiliśmy koła, by je sprawdzić. Wszystko działało jak w zegarku, lecz nie nasza psyche. Byliśmy zrozpaczeni niewiedzą i bezsilnością wobec tej
wielkiej zagadki ostatniej misji z przetransportowaniem mnie i Kasi na
obcą planetę.
Byliśmy tam, ale nie wiemy, w jaki sposób powróciliśmy. Przecież zajrzała nam w oczy śmierć, mieliśmy omamy, ukazał nam się jakiś człowiek, który dużo mówił, a wreszcie nas uratował. To wszystko brzmi jak bajka z Happy indem - pomyślałem gorzko.

Ale my, naukowcy, nie mogliśmy przejść nad tym do porządku dziennego. Musieliśmy szukać wyjaśnienia tej zagadkowej historii.

Jestem realistą i pragmatykiem, a więc nie wierzę w żadne cuda. Podobnie George. Od takich poglądów odstaje trochę Kasia, która szuka
jakichś metafizycznych wyjaśnień. Dzień po opuszczeniu szpitala nadal wierzyła, że wydarzenia, które pamięta z jaskini, działy się naprawdę, a sen stanowił kontynuację tego, co mówił
ów tajemniczy człowiek. Teraz była jeszcze bardziej przekonana co do realności
tego snu, bo śnił się jej jeszcze raz. Tym razem był znacznie wyraźniejszy, a
Kasia zapamiętała więcej szczegółów.

Spotkaliśmy się w kopalni nie tylko z powodu oszacowania strat, ale i tajności naszej rozmowy. Nie mieliśmy pewności, czy od czasu tajemniczego wypadku w kopalni nie podgląda nas burmistrz albo ktoś inny.

Kiedy Kasia zaczęła opowiadać ostatni sen, w jej oczach znów pokazały się łzy.

- Pamiętasz, jak na wpół przytomni leżeliśmy w jaskini na tej
przeklętej planecie i w pewnym momencie powiedziałam ci: kochanie?

Nastała konsternacja, bo słowa Kasi zabrzmiały jak wyznanie miłosne. George poczuł się skrępowany, trochę się poruszył, coś chciał
powiedzieć, ale mu nie wyszło. Może był w niej zadurzony?
- Pamiętam to, Kasiu - odpowiedziałem więc. - Doskonale pamiętam, pomimo skrajnego wyczerpania. Teraz wiem, że tak właśnie myślałaś. Wówczas też byłem pewien twojej
miłości i chciałem wyznać swoją, ale z pewnością nie słyszałaś, bo nie miałem
siły cokolwiek powiedzieć. Krzyczałem do ciebie w myślach: Kropelko!. Później straciłaś przytomność, a kiedy ją odzyskałaś, do jaskini wszedł ten mężczyzna.
Nastąpiła krótka cisza. Przerwała ją znów Kasia:
- Wiem znacznie więcej niż z poprzedniego snu. Zaraz opowiem o następnym.

cdn. - 24 -

- Pozwól, Kasiu, że ja opowiem dalszy ciąg - stwierdziłem spokojnie.

- Zdzisławie, to ty opowiadasz sny? - wybuchnęła. - Co się z tobą stało? Spowodował to jakiś uraz
psychiczny czy może moje słowo: kochanie?

- Posłuchajcie, dzisiaj śniło mi się dokładnie to samo, co opowiadałaś wczoraj. Oczywiście możliwe, że odtworzyłem twoją opowieść, ale myślę, że to jednak nie sen, a coś znacznie poważniejszego. Kasiu, wysłuchaj mojej opowieści i skonfrontuj ją ze swoim dzisiejszym snem.
Podejrzewam, że przypominamy sobie autentyczne wydarzenia, które miały miejsce tam, na planecie.
Ten mężczyzna przekazał nam bardzo dużo informacji. Powiedział, że za pół godziny będziemy martwi, ale co chwilę traciliśmy świadomość. W takim stanie wyczerpania właściwie nic już nie można zapamiętać. Wziąwszy to pod uwagę, musiał przekazać nam wiedzę w sposób, o którym mówił. Zaraz to opowiem.
Kasia i George spojrzeli na mnie.
- Tajemniczy mężczyzna to przedstawiciel obcej cywilizacji, a jej mieszkańcy są podobni do ludzi. Wszystko dlatego, że jesteśmy sobie bliscy genetycznie - oświadczyłem. - Obcy mieszkają w galaktyce podobnej do Drogi Mlecznej, lecz w całkiem innym rejonie Wszechświata. Jest tak potwornie daleko, że nie dojrzymy jej nawet najlepszymi teleskopami. Tam, dokąd sięgamy obserwacją, wcale nie ma krańców Wszechświata, po prostu jest nie obserwowalny z samej swej natury. My widzimy bardzo małą część, zaledwie pyłek wobec jego wielkości.
Ich cywilizacja jest młoda, ale stara w porównaniu z naszą. Wytworzyli ją pięćdziesiąt tysięcy lat wcześniej. Zamieszkiwali planetę, na której posadziliśmy naszą mleczną kulę, ale już tam nie mieszkają. Przenieśli się w inny rejon wszechświata i stało się to ponad dziewięć tysięcy lat temu.
Kasiu, ty dokończ. To będzie najlepszym dowodem na prawdziwość mojej opowieści.

- Dobrze, opowiem. Muszę dodać, że to, co usłyszałam od ciebie, mój drogi Zdzisławie, pokrywa się z moją wizją.
Być może w nie ma w niej chronologii wydarzeń, ale opowiem, co najwyraźniej zapamiętałam.

W pierwszym momencie zaniepokoił mnie widok jego głowy na niebie. Później powiedział:
- Oto cztery zjawy nieba wzburzyły wielką czasoprzestrzeń. Cztery ogromne bestie wyłoniły się z niej, a jedna różniła się od drugiej. Pierwsza podobna była do lwa i miała skrzydła orle. Patrzałem, a oto wyrwano jej skrzydła, ją zaś samą uniesiono w górę i postawiono jak człowieka na dwu nogach, dając jej ludzkie serce. A oto druga bestia, zupełnie inna, podobna do niedźwiedzia, z jednej strony podparta, a trzy żebra miała w paszczy między zębami. Mówiono do niej: Podnieś się! Pożeraj wiele mięsa!. Potem patrzałem, a oto inna bestia podobna do pantery, mająca na swym grzbiecie cztery ptasie skrzydła. Bestia ta miała cztery głowy; jej to powierzono władzę. Następnie patrzałem i ujrzałem w nocnych widzeniach: a oto czwarta bestia, okropna i przerażająca, o nadzwyczajnej sile. Miała wielkie zęby z żelaza i miedziane pazury, pożerała i kruszyła, depcąc nogami to, co pozostawało. Różniła się od wszystkich poprzednich bestii i miała dziesięć rogów. Gdy przypatrywałem się rogom, oto inny mały róg wyrósł między nimi i trzy spośród pierwszych rogów zostały przed nim wyrwane. Miał on oczy podobne do ludzkich oczu i usta, które mówiły wielkie rzeczy.

Zrozumiałam, że mężczyzna z jaskini ma na imię Daniel. Czyżby miał coś wspólnego z Danielem biblijnym? Przecież mówił w języku polskim, a nie staro hebrajskim, lecz treść jego słów była całkiem podobna do wizji Daniela.

cdn. - 25 -

Kiedy wygłaszał swój monolog, przed moimi oczami, niczym na ekranie w kinie, pojawiły się obrazy. Ale bardziej realistyczne, jak bym tam była i brała udział w akcji. A działy się rzeczy straszne.
Najpierw były jakieś obiekty na niebie, a właściwie to, jakie spustoszenia powodowały. Pożerały wszystko, co napotkały na swojej drodze. Była noc i mnóstwo ludzi wokół mnie. Całe miasta wyległy, by oglądać na niebie te dziwne, a dla wielu przerażające zjawiska. Obiekty pożerały gwiazdy na niebie - one po prostu znikały w silnym agonalnym błysku. Te niesamowite zjawiska trwały całą noc, jednak przyszedł moment, który naród Daniela postawił w śmiertelnym zagrożeniu. To, co tam się działo, było największą grozą dla nich i mnie samej. Te tajemnicze obiekty na niebie były jak bestie z wizji Daniela.
Nie wiedziałam, że to wszystko opowiada mi Daniel i że to projekcja. Byłam święcie przekonana, że jestem jedną z wielu tamtejszych mieszkańców.

Planeta Daniela była istnym rajem, a ludzie żyli jak Adam i Ewa, ale przed wygnaniem z raju. Mieli żywność na wyciągnięcie ręki. Wegetacja roślin trwała okrągły rok, ponieważ, kiedy zimą słońce świeciło słabo, pomagały mu w tym pozostałe trzy gwiazdy. Były tylko okresy większej, lub mniejszej obfitości pożywienia. Na ich twarzach malowało się szczęście i nie musieli z sobą o nic walczyć.
Przyszedł jednak moment, kiedy zostali wygnani ze swojego raju. To były rozpaczliwe chwile grozy. Wszyscy umierali w męczarniach. Byli zaskoczeni żywiołem, tak jak ludzie w starożytnych Pompejach.
To wyglądało niczym wybuch bomby atomowej, lecz sam wybuch trwał wiele miesięcy.

Nagle niebo przecięła fala uderzeniowa, a za moment buchnęło promieniowanie cieplne. Towarzyszyło temu oślepiające, przeraźliwe światło. Cała planeta płonęła.

Zabójcze słońce... Żar palił każde istnienie, matki i dzieci. To były sceny apokaliptyczne, było piekło Dantego. Albo jeszcze gorzej, bo płonął każdy, kto znajdował się na otwartej przestrzeni.

Widok był makabryczny. Płomienie pochłaniały dosłownie wszystko i wszystkich. Najpierw zapalały się włosy i ubrania, a po sekundzie skóra. Ludzie płonęli żywcem, potem konali w męczarniach.
Widziałam, jak obok mnie przechodzi małżeństwo z dzieckiem. Kobieta była w zaawansowanej ciąży. Fala gorąca powaliła ich na ziemię. Mężczyzna nakrył swoim
ciałem dziecko i żonę, sądząc zapewne, iż uchroni ich od ognia. Po chwili płonęła cała trójka...
Nie jestem w stanie opisać ani wyrazić moich uczuć i emocji. Przyglądając się tej tragedii, nic nie mogłam zrobić, bo przecież fizycznie mnie tam nie było. Serce kotłowało się w moim wnętrzu. Byłam tak przerażona, że nawet łzy nie miały siły wypływać z moich oczu. Chciałam koniecznie zachować trzeźwość umysłu, aby jak najwięcej zaobserwować, zapamiętać.
Byłam tylko widzem.

Kasia zrobiła dłuższą pauzę. Kiedy wzięła głębszy oddech, zobaczyłem w jej ślicznych oczach głęboki strach.
- Obraz unicestwianych przez ogień w mgnieniu oka istnień ludzkich nieomal mnie sparaliżował - kontynuowała już po chwili. - Widziałam, jak ciała pękają od wysokiej
temperatury, wrzące wnętrzności wypadają, a właściwie wypływają jak wulkaniczna lawa. Pewna kobieta była w ciąży, chyba
krótko przed porodem. Ogień rozerwał jej macicę, w której poruszało się nienarodzone dziecko... Czyżby tak miałby wyglądać koniec świata na Ziemi?

cdn. - 26 -
Zamyśliła się, a na jej twarzy widziałem grymas bólu. Po chwili zaczęła płakać rzewnymi łzami. Nie zdołała już więcej z siebie wydusić. Ja cierpiałem razem z nią, bo dokładnie wiedziałem, jak Kasia to przeżywa. Jest niesłychanie wrażliwa i można ją łatwo urazić. Może, jak kropelka, upaść i zniknąć. Ją można skrzywdzić niechcący, okazując. Jest pod tym względem wymagająca i nie zadowoli jej zwykłe uczucie. To uczucie musi być najwyższe, kosmiczne. Ona musi mieć wszystko albo nic. Jeśli ma być ukochana, to całkowicie - wtedy takimi samymi uczuciami obdarza ukochanego.

Zdecydowałem, że to ja opowiem ciąg dalszy tego filmu, albo przekazu Daniela - jakkolwiek by to nazwać.

cdn.