Via Appia - Forum

Pełna wersja: Obraz marzeń
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.

I
Jestem zmęczony. Mimo to, jak na złość, sen nie chce zaszczycić mnie swoją kojącą obecnością. Przestałem liczyć bezsenne noce, to nie ma głębszego sensu. Ale co mogę z tym zrobić? Iść do lekarza po jeszcze silniejsze tabletki, które sprawią, że pogrążę się w zaćpanym otumanieniu? Potrzebuję tylko, żeby Morfeusz na kilka godzin wziął mnie w swoje objęcia. Kiedy to się zaczęło? Nie wiem. A może nie chcę pamiętać? Od kilku miesięcy wychodzę z domu tylko na zakupy do sklepu całodobowego dwie przecznice stąd. Raz w tygodniu odwiedza mnie doktor Miller, z kolejną dawką Veronalu. Na początku było cudownie – jedna tabletka i sześć godzin spokojnego snu. Coś wspaniałego. Niestety szybko wzrosła moja tolerancja na to gówno – zacząłem brać więcej i więcej, byle tylko odlecieć do sennej krainy. Był jeszcze jeden powód, dla którego zwiększałem dawki i chyba od niego powinienem zacząć swoją opowieść. Znów mogłem śnić, a w snach pojawiała się Ona.

II
Przy zdrowych zmysłach utrzymuje mnie nowy obraz. Zawsze kończę swoje prace, tak będzie i tym razem. Chyba zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Alex Arlington. Być może słyszeliście już to nazwisko. Moja twórczość cieszy się dość dużą popularnością podczas wystaw w Stanach i Europie. Kojarzycie mnie także z pierwszych stron gazet. Byłem na nich dość gorącym tematem pół roku temu. „Słynny malarz opłakuje żonę”, „Tragedia bogatego artysty” czy „Alex Arlington pogrążony w żałobie”. Takie nagłówki zawsze przyciągają uwagę. Dziwne, że The Times dopiero wtedy poświęcił cenne miejsce na pierwszej stronie mojej skromnej osobie, wcześniej wspominając o niej jedynie półsłówkami, w działach plotkarskich i artystycznych.
Próbuję przywołać obraz ze snu i przenieść go na płótno. Maluję zwykle z zamkniętymi oczami, ale dziś nie potrafię myśleć kolorami i ruchami pędzla. Wyglądam przez okno, jednak nie mogę znaleźć natchnienia w kolorowych neonach Broadwayu. Mój luksusowy apartament na Manhattanie jest przerażająco pusty. Zabijam ciszę muzyką, z głośników dobiega mnie cicha „Sonata Księżycowa” Beethovena. Butelka Jacka Danielsa powinna pomóc mi przetrwać noc. Rozsiadłem się w fotelu na balkonie. Ludzie na dole są zajęci swoimi sprawami. Młoda para wraca pewnie z jakiegoś klubu. Anonimowy pijak wypróżnia się w cieniu, po drugiej stronie ulicy, zapewne obiecując sobie, że nigdy więcej nie weźmie alkoholu do ust. Kobieta w średnim wieku macha na pędzącą taksówkę, bezskutecznie. Grupa nastoletnich chłopców zmierza gdzieś chwiejnym krokiem, pociągając co kilka kroków z przekazywanej z rąk do rąk butelki. Ludzie nie zauważają siebie nawzajem. O tej porze po ulicach krążą głównie samochody dostawcze, służby porządkowe i taksówki. Ktoś w sąsiednim mieszkaniu chyba testuje sprzęt audio. Szkoda, że wybrał do tego muzykę techno. W oddali słychać syreny policyjne lub strażackie. Siedemdziesiątą szóstą pędzi karetka na sygnale. Nowy Jork nigdy nie zasypia – a ja wraz z nim. Jutro odwiedzi mnie doktor Miller, będę mógł kontynuować pracę. Do świtu pozostały jakieś cztery godziny i pół butelki whiskey. Natłok myśli jest skutkiem czy powodem bezsenności? Nie mam pojęcia. Wiem, że każdej nocy w mojej głowie rozgrywa się istna defilada wspomnień, niekoniecznie pożądanych. Walczę z nimi na różne sposoby – alkohol potrafi je spłycić, Veronal daje zbawienny sen. Mimo to, nie da się przed nimi uciekać w nieskończoność. Pewnego dnia będę musiał stawić im czoło. A może nie? Moja egzystencja to jeden wielki znak zapytania.

III

Wskazówki starego, kolonialnego zegara w salonie ułożyły się w pionową kreskę. Moich uszu dobiegł głęboki, subtelny dźwięk. Wybiła szósta, słońce wkradło się przez wielkie, widokowe okno. Jego promienie zalały pokój ciepłym światłem, obrazując, jak bardzo zapuściłem to mieszkanie przez kilka ostatnich miesięcy. Chyba czas tu posprzątać. Zacząłem od układania rozmaitych przedmiotów na właściwe miejsca. Na podłodze walały się ubrania, książki, opakowania po chipsach, puszki i butelki. Szklany stolik był zawalony stertą brudnych talerzy, misek, kubków i szklanek. Kiedy włączyłem zmywarkę i wyrzuciłem śmieci do zsypu, rozległ się dzwonek telefonu. Na początku poczułem zdziwienie. Ostatnimi czasy raczej nikt nie chciał ze mną rozmawiać – zniknąłem dla świata towarzyskiego. Niepewnie podniosłem słuchawkę i powiedziałem :
- Alex Arlington, słucham?
- Witam, panie Arlington, z tej strony doktor Miller. Niestety nie uda mi się dzisiaj wpaść z wizytą. Musiałem pilnie wyjechać do New Jersey. Sprawy rodzinne, proszę o zrozumienie… Wracam za dwa dni i niezwłocznie pana odwiedzę. Mam nadzieję, tabletki jeszcze się nie skończyły? - Doktor mówił przepraszającym tonem, a mimo to poczułem narastający gniew. Co on sobie wyobraża?! Płacę mu grube pieniądze za cotygodniowe wizyty i porcję prochów, a on wyjeżdża do New Jersey?!
- Nic nie szkodzi, mam jeszcze kilka pigułek – skłamałem, próbując się uspokoić – Proszę jednak koniecznie mnie odwiedzić za dwa dni. Chyba nie chce pan, żebym źle sypiał, prawda? – zmusiłem się do kiepskiego żartu.
- Oczywiście, że nie! Jeszcze raz serdecznie pana przepraszam i dziękuję za wyrozumiałość. Życzę miłego dnia i przespanej nocy. Do widzenia. – Odłożyłem słuchawkę nie odpowiadając. Byłem wściekły, chodziłem jak w amoku po całym mieszkaniu, próbując nieudolnie sprzątać.
-Mam wytrzymać jeszcze dwa dni, bez ani jednej tabletki?! – powiedziałem do siebie – Gdybym dorwał tego zasranego doktorka, skopałbym jego tłuste dupsko tak, że nie mógłby na nim usiąść przez miesiąc ! – krzyknąłem i w furii cisnąłem pod łóżko podniesioną przed chwilą z podłogi książkę.
Kiedy trochę się uspokoiłem, nalałem pół szklanki whiskey, wrzuciłem dwie kostki lodu i zrobiłem potężnego łyka. Postanowiłem wziąć się z powrotem za porządki. Sięgnąłem pod łóżko, które jako jedyne w całym domu nie wymagało żadnych działań. Od kilku miesięcy stało bowiem nieużywane, idealnie pościelone i nieskazitelne. No, może z lekka się zakurzyło. Nie wchodziłem często do sypialni, zbyt wiele tu wspomnień. Kiedy już udało mi się zasnąć, układałem się na kanapie w salonie, lub zatapiałem w balkonowy fotel. Zacisnąłem dłoń na jakimś twardym, podłużnym przedmiocie. Wyciągnąłem go śmiało i głośno westchnąłem. Było to etui na okulary. Nie należało jednak do mnie. Oparłem się o chłodną, metalową ramę małżeńskiego łoża i ukryłem twarz w dłoniach. Anna nie przeczyta już żadnej książki.
Opowiadanie nie wciągnęło mnie. Przyznam, że doczytałem do końca, bo nie było zbyt długie. Masz dość toporny styl, aczkolwiek da się zauważyć pewne doświadczenie. Brakuje Ci jednak ogłady warsztatowej. W tekście roi się od powtórzeń, czasem trafi się nieścisłość (patrz niżej). Fabuła jak na razie średnio, nie zaciekawiłeś mnie. Nie znalazłem w tekście niczego, co sprawiłoby, że z niecierpliwością wyczekiwałbym kolejnej części.

Ogólnie - średnio. Sam tekst wymaga dopracowania, a styl szlifu.

Pozdrawiam!

Teraz to, co mi w gały wpadło:

"Jestem zmęczony. Mimo to, jak na ironię, sen nie chce zaszczycić mnie swoją kojącą obecnością." - Albo "o, ironio", albo "jak na złość". Nie ma sformułowania "jak na ironię" Smile

"Przestałem liczyć bezsenne noce, to nie ma głębszego sensu. Ale co mogę z tym zrobić? Iść do lekarza po jeszcze silniejsze tabletki, które sprawią, że spędzę noc w zaćpanym otumanieniu?" - powtórzenie

"dzieli mnie jeden( )mały kroczek."

"Wydaje mi się, że od szaleństwa dzieli mnie jeden, mały kroczek. Przy zdrowych zmysłach utrzymuje mnie mój nowy obraz. Zawsze kończę swoje prace, tak będzie i tym razem. Chyba zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Alex Arlington. Być może słyszeliście już moje nazwisko. Moja twórczość cieszy się dość dużą popularnością na wernisażach w Stanach i Europie. Możecie mnie kojarzyć także z pierwszych stron gazet. " - ogólnie masz wiele powtórzeń w tekście.

"Moja twórczość cieszy się dość dużą popularnością na wernisażach w Stanach i Europie. " - na wernisażach, a później już się nie cieszy? Wernisaż to otwarcie wystawy, która trwa jakiś czas.

"Ludzie, od których dzielą mnie dwadzieścia cztery piętra, są zajęci swoimi sprawami. Młoda para wraca z jakiegoś klubu. Mężczyzna opowiada chyba jakieś zabawne historie, bowiem jego towarzyszka wybucha raz po raz donośnym śmiechem. " - z 24. piętra raczej ciężko zobaczyć, czy to akurat młoda para. No, chyba że w sensie nowożeńców (po ubiorach). A w ogóle skąd bohater wie, gdzie oni byli? Poza tym - zapewniam Cię, że na Broadwayu, nawet nad ranem, śmiech choćby nie wiem, jak donoścny, nie dotrze do 24. piętra, utonie bowiem w kakofonii dźwięków. W ogóle po tym opisie sceny z balkonu odniosłem wrażenie, że ulica była dość pusta i tylko kilka osób się po niej snuło. A nie sądzę, żeby tak wyglądał Broadway.

"Szklany stolik uginał się pod ciężarem brudnych talerzy, misek, kubków i szklanek." - przeczytaj sobie to zdanie. Tkwi tu błąd logiczny.

"- Tu Alex Arlington, w czym mogę służyć?" - "Czym mogę służyć?" albo "W czym mogę pomóc". Dziwne to. W sensie sztuczne, tak się nie odbiera telefonów. Raczej, "słucham?" albo coś w ten deseń. No chyba że bohater jest takim altruistą, że od razu służy pomocą, nie wiedząc nawet, kto dzwoni. Ale to znowu nie wynika z tekstu.

"skłamałem, panując nad swoim głosem(.) –"

"zmusiłem się do powiedzenia kiepskiego żartu." - wytnij "powiedzenia" - będzie brzmieć o wiele naturalniej.

"powiedziałem sam do siebie(.) –"

"w furii cisnąłem pod łóżko podniesioną przed chwilą z podłogi książką. " - książkę (biernik: cisnąłem [kogo/co?] książkę).

"Zacisnąłem dłoń na jakimś twardym, podłużnym przedmiocie. Wyciągnąłem go śmiało i głośno westchnąłem. Było to skórzane etui na okulary." - skóra nie jest twarda.
Rzeczywiście, z powtórzeniami pojechałem ostro. Dzięki za wytknięcie mi tych wszystkich błędów. Poprawioną wersję wrzucę w całości, z rozwinięciem i zakończeniem, może bardziej przypadnie Ci do gustu Smile

PS - Co do skórzanego etui - zwykle takowe są wykonane ze stali bądź plastiku i pokryte skórą - a więc są twarde Smile
To zalążek czegoś dłuższego, czy tak mi się tylko zdaje? Smile

Wiesz co? Mam wrażenie, że podobne motywy już czytałam, ale i tak mi się podobało.

Zgrzytnęło mi chyba tylko to "doniosłe" łkanie. Zabrzmiało z lekka... werterycznie.
Pracuję nad tekstem, poprawiam wytknięte błędy i kontynuuję opowieść. Mam nadzieję, że rozwinięcie akcji będzie bardziej interesujące Smile

Edit: Prolog poprawiony.
Narracja pierwszoosobowa powinna przybliżać bohatera, tymczasem Alex zdaje się bardzo odległy, jakby to nie on mówił o sobie w pierwszej osobie (trochę to skomplikowaneTongue). Przynajmniej takie odniosłem wrażnie. Poza tym, Twój cierpiący na bezsenność, trwający w żałobie bohater zachowuje się jak na mój gust zbyt normalnie. W tekście jest, moim zdaniem, za mało emocji i o wiele za mało desperacji. Ale to tylko moje odczucia, a obiektywnej opinii nie umiem Ci niestety przedstawićBig Grin
Postawiłem na stopniowe przedstawianie bohatera, opowiadanie będzie dość długie.
Nie chciałem od razu pokazywać wszystkich kart, jeśli wiesz o co mi chodzi Smile
Cytat:Raz w tygodniu odwiedza mnie doktor Miller, z kolejną dawką Veronalu.
Przecinek zbędny.

Cytat:Przy zdrowych zmysłach utrzymuje mnie nowy obraz. Zawsze kończę swoje prace, tak będzie i tym razem. Chyba zapomniałem się przedstawić.
Zbyt nagłe przejście, oderwane, nijakie.

Cytat:Dziwne, że The Times dopiero wtedy poświęcił cenne miejsce na pierwszej stronie mojej skromnej osobie, wcześniej wspominając o niej jedynie półsłówkami, w działach plotkarskich i artystycznych.
Ostatni przecinek zbędny.

Cytat:Anonimowy pijak wypróżnia się w cieniu, po drugiej stronie ulicy, zapewne obiecując sobie, że nigdy więcej nie weźmie alkoholu do ust.
Pierwszy przecinek zbędny, wkradła Ci się podwójna spacja przed 'sobie'.

Cytat:Grupa nastoletnich chłopców zmierza gdzieś chwiejnym krokiem, pociągając co kilka kroków z przekazywanej z rąk do rąk butelki.
Podwójna spacja po 'gdzieś'.

Cytat:W oddali słychać syreny policyjne lub strażackie.
Toż to różnica znaczna jest.

Cytat:Mam nadzieję, (że) tabletki jeszcze się nie skończyły?

Cytat:- Nic nie szkodzi, mam jeszcze kilka pigułek – skłamałem, próbując się uspokoić – Proszę jednak koniecznie mnie odwiedzić za dwa dni. Chyba nie chce pan, żebym źle sypiał, prawda? – zmusiłem się do kiepskiego żartu.
Zapis dialogu, podwójna spacja po 'uspokoić'.

Cytat:- Oczywiście, że nie! Jeszcze raz serdecznie pana przepraszam i dziękuję za wyrozumiałość. Życzę miłego dnia i przespanej nocy. Do widzenia. – Odłożyłem słuchawkę nie odpowiadając.
Słowa są 'jego', gesty 'twoje' - wtrącając coś do dialogu, róbmy to konsekwentnie, zatem 'Odłożyłem...' winno już być w nowej linijce.

Cytat:-Mam wytrzymać jeszcze dwa dni, bez ani jednej tabletki?! – powiedziałem do siebie – Gdybym dorwał tego zasranego doktorka, skopałbym jego tłuste dupsko tak, że nie mógłby na nim usiąść przez miesiąc ! – krzyknąłem i w furii cisnąłem pod łóżko podniesioną przed chwilą z podłogi książkę.
Po myślniku stawiamy spację, przed znakami interpunkcyjnymi nie, zły zapis dialogu.

Cytat:Sięgnąłem pod łóżko, które jako jedyne w całym domu nie wymagało żadnych działań.
kompletnie, mimo chęci, nie potrafię zrozumieć drugiej części zdania.

Cytat:Nie wchodziłem często do sypialni, zbyt wiele tu wspomnień.
Podwójna spacja przed 'często'.

Cytat:Kiedy już udało mi się zasnąć, układałem się na kanapie w salonie, lub zatapiałem w balkonowy fotel.
Najpierw usnął, później szedł na kanapę lub fotel. Na pewno?



To fragmenty jakiejś całości? I idąc za tym - kolejne numery są numerami rozdziałów? A później: Te rozdziały są takie krótkie?!
Błędy w zapisie pokolorowałam i opisałam, co do dialogów - do Ciebie już należy poprawienie ich wedle np. Inkaustusowego poradnika. We wszystkim jednak brakuje mi opisów. Mała tu hipokryzja ze strony osoby nieumiejącej ich pisać, jednak na dzień dzisiejszy przy tak wyglądającym tekście kompletnie nie potrafię sobie nic wyobrazić - jak wygląda bohater, jego mieszkanie. przed oczyma mam czarno-białą, pusta scenę, na której co jakiś czas pojawia się i znika opisywany w danej chwili przedmiot. Warto by pomyśleć o jakimś nakreśleniu świata, a wszystko to dla czytelnika, a co za tym idzie - na plus dla autora.