Via Appia - Forum

Pełna wersja: Uwalnianie
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Uwalnianie


Dzisiaj odwiedziła mnie Śmierć. Stanęła w progu i ręką składającą się z samych kości uścisnęła moją dłoń. Następnie ruszyła do kuchni, stukając o kafelki paliczkami kończyn dolnych. Grawitacja nagle okazała się silniejsza od mięśni utrzymujących moją żuchwę. Może to i dobrze, że okazała się silniejsza, bo z głowy wyleciały mi wszystkie zasady savoir vivr’u dotyczące rozmowy. Może to i dobrze, że wyleciały, bo pewnie palnąłbym coś w stylu „Jak się pani żyje?“. Może to i dobrze, że kubek z kawą zostawiłem na stole, bo byłoby teraz dużo sprzątania.

Tymczasem Śmierć rozsiadła się wygodnie i upiła łyk z mojego kubka. Ciemna ciecz spłynęła w dół szkieletu, plamiąc żebra i kręgosłup. Mój nieproszony gość nie przejął się tym ani trochę. Spojrzał na mnie pustymi oczodołami, wyciągnął niewielką karteczkę, odchrząknął i zaczął czytać monotonnym głosem:
- W związku z zaniżeniem w społeczeństwie poziomu wiedzy na temat pozytywnych działań śmierci, czyli mojej skromnej osoby, postanowiłam, że od dnia dzisiejszego rozpocznę proces edukowania ludzi pod tym kątem na przykładzie losowo wybranego obywatela.

Śmierć najwyraźniej przewidziała (i słusznie), że z tego przemówienia zrozumiem niewiele, bo schowała kartkę i świadczyła uroczyście:
- Dzisiaj będę cię uwalniać.
- Od czego? - spytałem z lekkim opóźnieniem. Widok kostuchy siedzącej przy stole chyba onieśmielał nieco mój refleks. Zresztą, nie tylko jego.
- Od czego zechcesz - odparła.
Zastanowiłem się chwilę, ale tylko jedno przychodziło mi do głowy.
- Uwolnij mnie od podatków! - zażądałem, po czy dodałem ciszej. - Proszę...
Śmierć nawet się nie poruszyła.
- I już? - upewniłem się.
- Już.
- Świetnie! - Uśmiechnąłem się na samą myśl o tym, że nikt mnie nie będzie obdzierał z uczciwie zarobionej forsy. Obmyślając, na co ją wydam, podszedłem do okna. Kątem oka zauważyłem, że Śmierć dyskretnie przysunęła do siebie kubek upiła z niego łyczek. Widocznie zasmakowała w kawie. Tylko dlaczego akurat w mojej? Odwróciłem się gwałtownie. Śmierć siedziała już, nienaturalnie wyprostowana, z miną w stylu „Co ja takiego zrobiłam?“ i niewinnym wzrokiem wpatrzonym w sufit. Pokręciłęm głową z dezaprobatą i powróciłem do oglądania widoku za oknem. Zmarszczyłem brwi. Coś mi się tu nie zgadzało. Zdecydowanie się nie zgadzało. Zamiast asfaltowej ulicy była tam teraz wyboista, wiejska droga z rodzaju tych, co po każdym deszczu zmieniają się w bagno. Znikły też wszystkie latarnie.
- Tak to wygląda bez podatków - powiedziała Śmierć, która nie wiadomo kiedy stanęła za moimi plecami. - Cywilizacja to proces ulepszania sobie życia. Jeśli rezygnujesz z jej sprawdzonych produktów, to możesz się spodziewać, że będzie już tylko gorzej.
- Dzięki za informację - warknąłem wściekły. Na służbę zdrowia i emeryturę też już nie mam co liczyć. Ruszyłem do salonu. Śmierć obrzuciła tęsknym spojrzeniem kubek, ale podążyła za mną.

Zasiadłem w fotelu (drugi wskazałem gościowi) i włączyłem telewizor. Tego produktu cywilizacji nie oddałbym za nic w świecie. Chyba, że za jego nowszy model. Na ekranie elegancko ubrany polityk z poważną miną wygłaszał optymistyczną wizję Polski przeciętej pasmami autostrad, liniami metra i pociągów magnetycznych.
- Kłamstwa - mruknąłem, przełączając na inny kanał, gdzie uśmiechnięta od ucha do ucha aktorka prezentowała „inteligentny“ proszek do prania. - Wszyscy kłamią.
- Kłamstwa są złe - przyznała Śmierć. - Uwolnię cię od kłamstw.
- Uwolnij! - zgodziłem się ochoczo.

Ekran zgasł. Zaniepokojony, wciskałem kolejne przyciski na pilocie. Na jednym kanale trwał film dokumentalny, na drugim reporterka stojąca po kolana w wodzie opowiadała o powodzi, na trzecim trwał mecz. Podekscytowany głos komentatora urywał się co chwilę, jakby ktoś powycinał z nagrania pojedyncze słowa i zdania. (Zapewne te optymistyczne). Pozostałe stacje wyświetlały pusty ekran. Od czasu do czasu migały na nim krótkie fragmenty programów.
- Przynajmniej nie kłamią - usprawiedliwiła się Śmierć pod presją mojego wściekłego spojrzenia.
- Myślałem, że zamiast tego będą mówić prawdę - jęknąłem.
- Nie mogę stworzyć czegoś, co nie istnieje. Ja mogę tylko zabierać.
Tknięty przeczuciem, ściągnąłem z półki pierwszy tom „Władcy Pierścieni“. Wszystkie kartki świeciły pustką. Jedynie numery stron uniknęły kasacji.

Wróciłem do kuchni. Śmierć przezornie usiadła przy moim kubku i, już bez krępacji, pociągnęła z niego spory łyk. Nastawiłem wodę w czajniku. Nawet, gdyby Śmierć zostawiła mi trochę kawy - na co się nie zapowiadało - to i tak nie tknąłbym kubka, z którego piła.

W ciągu całego swojego życia wielokrotnie marzyłem, by móc tak po prostu pozbyć się problemów. Teraz, gdy przytrafiła się taka możliwość, okazało się to trudniejsze, niż mogłem przypuszczać. Większość problemów to kompromisy pomiędzy jeszcze gorszymi sytuacjami. Na przykład podatki. Ale przecież istnieją problemy, z którymi ludzie nie potrafią sobie poradzić, mimo, że walczą z nimi organizacje typu ONZ: bieda, głód, epidemie... Tyle, że większość tych rzeczy mnie nie dotyczyła.
- Uwolnij mnie od braku pieniędzy - poprosiłem po długim namyśle. Co jak co, ale dobrobyt chyba nie może nikomu zaszkodzić. Ech, gdybym wiedział, jak bardzo się myliłem...

Czajnik nagle znikł. Tak po prostu. Na jego miejscu leżało teraz kilka banknotów. Zanim zdążyłem zrozumieć, co właściwie się stało, mój piękny kredens zamienił się w kupkę pieniędzy. Błyskawicznie znikała reszta wyposażenia kuchni. Po droższych rzeczach zostawały pliki stu- lub dwustuzłotowych banknotów, po tańszych stosiki monet. Kilka minut później w pokoju znajdowały się już wyłącznie pieniądze. Patrzyłemn na to wszystko oniemiały.
- Czego jak czego, ale pieniędzy to ci nie brakuje - zauważyła Śmierć, obracając w palcach pięciozłotówkę.

Przyznanie jej racji wykraczało poza moje siły. Zaprzeczenie kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem. Wybiegłem z domu, trzaskając drzwiami. Jednym skokiem pokonałem trzystopniowe schodki i stanąłem na krótkiej ścieżce, która jeszcze dziś rano prowadziła do asfaltowej ulicy. Obecnie prowadziła do długiego, wąskiego fragmentu skalnej pustyni, zapewne przetransportowanego tu przez Amerykanów w białych kitlach, testujących nowe modele teleporterów. Trzeba będzie zadzwonić do Discovery, bo ludzkość gotowa jeszcze przeoczyć tak doniosłe wydarzenie naukowe. Chwilę stałem nieruchomo, czekając aż wiatr wywieje mi z głowy wszystkie przegrzane gniewem myśli. Usłyszałem ciche skrzypnięcie i delikatnie kroki Śmierci. Ale się uparła! Chyba przez cały dzień nie spuści mnie z oczu. Przepraszam, z oczodołów. Przetoczyłem wzrokiem po zachmurzonym niebie i pokręciłem z rezygnacją głową. Głupio się czułem, stojąc tu tak bezradnie. Chciałem coś robić. Cokolwiek.

Wkroczyłem na fragment pustyni i ruszyłem szybko w stronę centrum miasta, jakby w nadziei, że Śmierć mnie nie dogoni. Dogoniła. Mijani przez nas ludzie zdawali się jej nie zauważać. Szliśmy w milczeniu. Z każdym krokiem droga stawała się równiejsza i bardziej asfaltowa. Pojawiły się nawet chodniki.

Nagle zza zakrętu wyłonił się kremowy Nissan. Jechał takim slalomem, jakby kierowca miał we krwi co najmniej trzy promile. To cud, że nie uderzył w żaden samochód, chociaż parokrotnie naprawdę mało brakowało. Gdy mijał czerwonego malucha, przejechał przez chodnik. Odskoczyłem w tył, ledwo unikając śmierci pod kołami. Śmierć też ledwo jej uniknęła. (Chociaż poniekąd to niemożliwe).
- Ja ci pokażę, gdzie raki zimują! - odgrażałem się, wyjmując telefon z zamiarem zadzwonienia na policję.
- Utopisz go w stawie? - zdziwiła się Śmierć, przybrawszy śmiertelnie poważną minę. Nie zdążyłem odpowiedzieć. Rozległ się huk i przeraźliwy zgrzyt trących o siebie, metalowych powierzchni. Nissan taranował bok niebieskiej Skody, obracając ją o 90 stopni. Siłą rozpędu przetoczył się kilka metrów dalej i wbił w słup latarni. Na przedniej szybie wyrosła wielka plama krwi.

Stanąłem jak wryty, wpatrując się z przerażeniem w rozwój wypadku. Śmierć gdzieś wcięło. Z samochodów nikt nie wychodził. Przypadkowi przechodnie próbowali ratować ofiary stłuczki. Gdzieś w oddali rozległ się sygnał karetki pogotowia.
- To okropne - mruknąłem sam do siebie.
- Świat jest okropny - odezwała się Śmierć, która nie wiadomo kiedy stanęła za moimi plecami. W dłoni trzymała jednorazowy kubek z parującą kawą, zapewne zakupiony przed chwilą w jakimś automacie. - Uwolnię cię od świata.

Nagle wszystko rozpłynęło się w czerni, jakby ktoś włączył przycisk „off“ na słońcu. Mrugnąłem kilkukrotnie, przetarłem oczy. Bez rezultatu. Świat wyglądał tak samo, niezależnie od tego, czy miałem otwarte, czy zamknięte powieki.
- Coś ty zrobiła?! - krzyknąłem przerażony. - Straciłem wzrok!
- Wierz mi, niewielka to strata - zbagatelizowała, upijając łyk kawy z kubka (poznałem to po długim siorbnięciu i pomruku zadowolenia).
- Jak to niewielka?! Przez ciebie nie mogę widzieć!
- Wręcz przeciwnie. Możesz widzieć wszystko, co zechcesz.
- Teraz nie widzę nic - zauważyłem z przekąsem.
- Bo musisz jeszcze chcieć - odparła.

Wyobraziłem sobie ulicę, na której właśnie stałem. Przed oczami pojawił się jej obraz, niezwykle żywy i wyrazisty. „Po co mam się ograniczać do głupiej ulicy?“ - pomyślałem. Zacząłem wywoływać z pamięci wszystkie miejsca, wydarzenia i osoby, które wniosły w moje życie trochę szczęścia. A każde wspomnienie sprawiało ból. Właśnie dlatego, że było wspomnieniem.

Gwałtowny podmuch lodowatego wiatru szarpnął moimi włosami. Odruchowo otworzyłem oczy. Wszystkie obrazy rozpłynęły się w ciemności. Dopiero teraz poczułem, jak bardzo mi zimno, jak bardzo jestem głodny i spragniony. Musiałem spędzić tu sporo czasu. Ruszyłem przed siebie niepewnym krokiem. Dwie sekundy później leżałem jak długi pośrodku ulicy. Wyrżnąłem się na krawężniku. Cóż, Ślepość nie radość. Czy jakoś tak.

Jak na złość, akurat w tym momencie rozległ się dźwięk nadjeżdżającego samochodu. W ostatniej chwili przetoczyłem się na bok. Auto minęło mnie, pipcząc pretensjonalnie klaksonem. Usiadłem na chodniku, dysząc ciężko. Nie potrafiłem wstać. Stłuczona podczas upadku noga uginała się pode mną przy każdej próbie. I znów było zimno. I znów pragnienie suszyło gardło. Było tak źle, że pozostawało mi tylko siedzieć i czekać na Śmierć. Długo nie czekałem. Na moim ramieniu spoczęła jej koścista dłoń.
- Życie jest okrutne - powiedziała. - Uwolnię cię od życia.
Po raz pierwszy wiedziałem, co kryje się za jej propozycją. I po raz pierwszy mi to odpowiadało. Skinąłem głową.

Wiele dzisiaj straciłem: podatki i wszystkie urządzenia, które czynią życie łatwiejszym. Kłamstwa, bez których świat wydaje się pusty. Straciłem wzrok. W końcu straciłem też życie. A wszystko to w imię wolności. Zawsze wierzyłem w wolność. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nigdy jej nie spotkałem. Dopiero teraz spostrzegłem, że ona nie istnieje.
Bo z wolnością jest trochę jak z niebem. Jakie niebo jest - każdy widzi: błękitna powłoka, po której płyną chmury. Tymczasem ludzie polecieli w kosmos, wylądowali nawet na księżycu. I co? Żadnego nieba nie spotkali. Bo niebo widać tylko z poziomu ziemi. A wolność z poziomu krat. Choćbyś się od wszystkiego uwolnił, zawsze pozostaniesz więźniem praw fizyki. Przynajmniej za życia.

Wy nie straciliście wzroku. Dzięki temu możecie czytać ten tekst. Znacie moje czyny, słowa a nawet myśli. A i tak nie uwierzycie mi, że to jest szczęśliwe zakończenie. Hollywood wypracowało już sobie stereotyp happy endu: on ją kocha, ona go kocha, przeżyli. Czarny charakter został zamknięty w więzieniu, albo ewentualnie w trumnie. Siedzą sobie w swoim pięknym domu i cieszą się. Szczęście wypełnia całą przestrzeń i przecieka przez pechoszelne szyby. I tylko jednego w tym wszystkim brakuje - realizmu.
Świetne (już gdzieś wspomniałam, że jestem totalnym bezguściem, jeśli chodzi o prozę? Tongue ). Błędy jakieś znaczące nie rzuciły mi się w oczy, a byłam zbyt zaabsorbowana tekstem, żeby ich szukać. Tylko jakoś mi psuje całość ostatni fragment. Niepotrzebnie dopisany, moim zdaniem. Że hollywoodzkie zakończenia są nierealne, to każdy sam wie, a o szczęśliwości zakończenia też idzie wywnioskować z tekstu. Poza tym 6/5 Wink
"z którymi ludzie nie potrafią sobie poradzić, mimo[,] że walczą z " - "mimo że" nie rozdzielamy przecinkiem.
"Nissan taranował bok niebieskiej Skody, obracając ją o [90] stopni." - Liczebniki powinno się pisać słownie.
"Usiadłem na chodniku, dysząc ciężko." - Nie jestem pewien czy ten przecinek jest tu potrzebny.
"Szczęście wypełnia całą przestrzeń i przecieka przez pechosz[cz]elne szyby." - tak to miało wyglądać?
"Cóż, Ślepość nie radość." - Nie sądzę, by wielka litera("Ś") była konieczna.
"Śmierć dyskretnie przysunęła do siebie kubek[,] upiła z niego łyczek. "
"za nic w świecie. Chyba, że za jego nowszy model." - Niepotrzebny przecinek.
"Znacie moje czyny, słowa[,] a nawet myśli."
"charakter został zamknięty w więzieniu[,] albo ewentualnie w trumnie. " - Niepotrzebny przecinek przed "albo".
"Możesz widzieć wszystko, co zechcesz." - Nie jestem pewien, co do tego przecinka.
"Patrzyłem[n] na to wszystko oniemiały." - literówka.
"Pokręcił[e]m głową z dezaprobatą i powróciłem do oglądania widoku za oknem." - literówka.

Tekst całkiem niezły. Tematyka (imho) trochę ograna, ale to nie problem. Nieźle wykreowałeś/wykreowałaś? (wypełnij dane w profilu, to będę wiedział, jak się do ciebie zwracać) postać Śmierci. Nie podoba mi się końcówka. Zbyt dosłownie moralizatorska, ale to już kwestia gustu.
Pozdrawiam, dziękuję za uwagę.
(27-02-2011, 20:20)agachocz napisał(a): [ -> ]Może to i dobrze, że okazała się silniejsza, bo z głowy wyleciały mi wszystkie zasady savoir vivr’u

"vivre'u" raczej.

(27-02-2011, 20:20)agachocz napisał(a): [ -> ]Śmierć siedziała już, nienaturalnie wyprostowana, z miną w stylu „Co ja takiego zrobiłam?“

"Co ja takiego zrobiłam?" brzmi trochę jak rozpaczliwe zawołanie, a jeśli chodzi o udawanie, że nie piło się żadnej kawy, nieco lepiej brzmi np. "Czy ja coś robiłam?", "Nic takiego nie zrobiłam".

Rzeczywiście ostatni fragment brzmi trochę jak zakończenie szkolnego wypracowania, ale ogółem dobrze się czyta, pomysł niezły Smile

Było to zdanie subiektywne, bez pragnienia kreowania się na zdanie eksperta.
Moim zdaniem autor jest najlepszy spośród wszystkich użytkowników tego serwisu.
Odstępy, odstępy, po cóż te szalone odstępy?


Cytat:Stanęła w progu i ręką składającą się z samych kości(, ?) uścisnęła moją dłoń.

Cytat:Tymczasem Śmierć rozsiadła się wygodnie i upiła łyk z mojego kubka. Ciemna ciecz spłynęła w dół szkieletu, plamiąc żebra i kręgosłup. Mój nieproszony gość nie przejął się tym ani trochę. Spojrzał na mnie pustymi oczodołami, wyciągnął niewielką karteczkę, odchrząknął i zaczął czytać monotonnym głosem:
Przy tym "Mój" przy nieproszonym gościu wydaje się jak najbardziej zbędne.

Cytat:- Uwolnij mnie od podatków! - zażądałem, po czy dodałem ciszej.( : ) - Proszę...

Cytat:Kątem oka zauważyłem, że Śmierć dyskretnie przysunęła do siebie kubek (i) upiła z niego łyczek.


Cytat:Śmierć siedziała już, nienaturalnie wyprostowana, z miną w stylu „Co ja takiego zrobiłam?“ i niewinnym wzrokiem wpatrzonym w sufit.
pierwszy przecinek zbędny moim zdaniem, bez niego czyta się lepiej.

Cytat:Pokręciłęm głową z dezaprobatą i powróciłem do oglądania widoku za oknem. Zmarszczyłem brwi.
Po pierwsze - pokręciłem, po drugie - te trzy wyrazy w tak bliskim sąsiedztwie zwracają na siebie uwagę.

Cytat: Chyba, że za jego nowszy model. Na ekranie elegancko ubrany polityk z poważną miną wygłaszał optymistyczną wizję Polski przeciętej pasmami autostrad, liniami metra i pociągów magnetycznych.
Imho, drugie zdanie od nowego akapitu, ale to tylko osobista przesłanka.

Cytat:Na jednym kanale trwał film dokumentalny, na drugim reporterka stojąca po kolana w wodzie opowiadała o powodzi, na trzecim trwał mecz.

Cytat:W ciągu całego swojego życia wielokrotnie marzyłem, by móc tak po prostu pozbyć się problemów. Teraz, gdy przytrafiła się taka możliwość, okazało się to trudniejsze, niż mogłem przypuszczać. Większość problemów to kompromisy pomiędzy jeszcze gorszymi sytuacjami. Na przykład podatki. Ale przecież istnieją problemy, z którymi ludzie nie potrafią sobie poradzić, mimo, że walczą z nimi organizacje typu ONZ: bieda, głód, epidemie...

Cytat:Jednym skokiem pokonałem trzystopniowe schodki i stanąłem na krótkiej ścieżce, która jeszcze dziś rano prowadziła do asfaltowej ulicy. Obecnie prowadziła do długiego, wąskiego fragmentu skalnej pustyni, zapewne przetransportowanego tu przez Amerykanów w białych kitlach, testujących nowe modele teleporterów.

Cytat:Trzeba będzie zadzwonić do Discovery, bo ludzkość gotowa jeszcze przeoczyć tak doniosłe wydarzenie naukowe. Chwilę stałem nieruchomo, czekając aż wiatr wywieje mi z głowy wszystkie przegrzane gniewem myśli.
Imho, drugie zdanie od nowego akapitu.

Cytat:Śmierć też ledwo jej uniknęła. (Chociaż poniekąd to niemożliwe).
Połączyć w jedno zdanie (?)

Cytat:Nissan taranował bok niebieskiej Skody, obracając ją o 90 stopni.
Staranował (?)

Cytat:Śmierć gdzieś wcięło. Z samochodów nikt nie wychodził. Przypadkowi przechodnie próbowali ratować ofiary stłuczki. Gdzieś w oddali rozległ się sygnał karetki pogotowia.

Cytat:- To okropne - mruknąłem sam do siebie.
Zbędne.

Cytat:A każde wspomnienie sprawiało ból. Właśnie dlatego, że było (tylko?) wspomnieniem.



Mimo krótkich zdań, jakie czasem irytowały, czytało się bardzo płynnie - styl jeszcze do wypracowania, ale nie ma ludzi idealnych. Co jednak nie zmienia faktu, że jest świeży i gładki, czyli przyjemny, bardzo nawet.[/p]
Co do treści, pomysły - gratuluję. Coś nowego na powielany razy tyle temat, mała dawka humoru w zachowaniu Śmierci, a problemy poruszone w tekście są problemami, z jakimi utożsamić może się dosłownie każdy. I mimo, że wiedziałam, że życie w końcu też straci - po co innego miałaby zjawić się u niego śmierć? - to jednak nie podejrzewałam, że w tak oryginalny... sposób? (wybacz, mam ostatnio małe problemy z wysłowieniem się).[/p]
Końcówka mi nijak do tekstu nie pasuje jednak. Jest dobra, jest ciekawa, bo jest prawdziwa, jednak jakby trochę oderwana od całości. Niby można pomyśleć o tym jako o niespełnionym marzeniu ludzi - chcemy żyć jak w filmie - jednak czuję jakiś niedosyt co do sposobu wyrażenia tej myśli, jakby jakoś za szybko, bez przemyślenia, jakbyś chciał ją wpleść, stworzyć z niej swego rodzaju puentę, ale nie bardzo miał na to pomysł. Jednak to już tylko osobiste odczucia.[/p]
Cytat:Odstępy, odstępy, po cóż te szalone odstępy?

Odstępy są dlatego, że forum nie chce mi pokazać akapitów w tekście. Jednostajny tekst trudno się czyta.
Nie trudniej niż to. A odstepy:
[ p ] w miejscu wcięcia i [ / p ] na końcu akapitu - bez spacji, oczywiście.
Cześć, agachocz,

zgrzytliwości:

"Następnie ruszyła do kuchni, stukając o kafelki paliczkami kończyn dolnych."
Fajna aranżacja sceny, ale czemu kończyn dolnych, a nie stóp, bądź nóg, skoro zdanie wcześniej są ręce, a nie kończyny górne?

"Śmierć najwyraźniej przewidziała (i słusznie), że z tego przemówienia zrozumiem niewiele, bo schowała kartkę i świadczyła uroczyście:
- Dzisiaj będę cię uwalniać."
Może to tylko ja, ale ogólnie to dłuższe wydaje mi się dużo bardziej zrozumiałe od krótszego.

"Widocznie zasmakowała w kawie. Tylko dlaczego akurat w mojej?"
:)

"Na ekranie elegancko ubrany polityk z poważną miną wygłaszał optymistyczną wizję Polski przeciętej pasmami autostrad, liniami metra i pociągów magnetycznych"
Z powodu braku podatków w kraju nie ma najzwyklejszych ulic, ale politycy mówią o autostradach i kolei?

"Jedynie numery stron uniknęły kasacji."
Nazwisko autora i tytuł też by się chyba uchowały.

"Obecnie prowadziła do długiego, wąskiego fragmentu skalnej pustyni, zapewne przetransportowanego tu przez Amerykanów w białych kitlach, testujących nowe modele teleporterów."
Tu mnie zgubiłaś. Skąd nagle ci Amerykanie?

"Odskoczyłem w tył, ledwo unikając śmierci pod kołami. Śmierć też ledwo jej uniknęła. (Chociaż poniekąd to niemożliwe)."
Fajniutkie, ale bez tłumaczenia w nawiasie - czytelnik ma swój rozum :)

"ratować ofiary stłuczki"
Z opisu to to wygląda raczej na porządną kraksę.

"pipcząc pretensjonalnie klaksonem."
"Pretensjonalnie" to nie jest to samo, co "z pretensją".

Podsumowując: dostojna, ale niepozbawiona poczucia humoru Śmierć-kawoszka - bardzo fajna, losowo wybrany obywatel - irytująco niekumaty, kanciasty morał podany łopatą - no właśnie sęk w tym, że taki.