Via Appia - Forum

Pełna wersja: Cień latającego talerza - cz. I
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Gdy wnętrze wozu wypełniło natarczywe piszczenie komórki, a głowa podskoczyła mu gwałtownie, starszy aspirant Sławomir Czaplak zrozumiał, że pora na odpoczynek.
Zjechał powoli na pobocze. Zgasił silnik, energicznie roztarł zaspane oczy i bez specjalnego zainteresowania rozejrzał się wokół. Noc jak noc - letnia, głucha i cicha. Po obu stronach drogi, aż po jaśniejszy nieco horyzont rozciągało się płaskie, równe jak stół pustkowie. Żadnych świateł, zarysów domostw czy pojedynczych drzew, tylko po lewej, gdzieś w oddali majaczyła linia czarnego lasu.
Sławek przeciągnął się i ziewnął. Jazda nocą, po niemiłosiernie męczącym dniu pełnym pracy, to zdecydowanie nie był najlepszy pomysł. Oczy kleiły mu się jak dziecku. Już miał umościć się wygodnie w fotelu i z rozkoszą poddać znużeniu, kiedy znowu rozdarł się telefon.
- Taaak?
- Gdzie jesteś?! - usłyszał rześki i dziwnie podekscytowany głos Magdy.
- Na tym samym zadupiu, tylko dwie godziny drogi dalej, co oznacza, że nadal nie mam zielonego pojęcia - odparł cierpliwie, bez przekonania popukując w zdechły aparacik GPS, i zaklinając koleżankę w duchu, by nie kazała mu sprawdzać na mapie.
- Sprawdź na mapie. - Uderzył czołem w klakson. - Co to było?!
- Wilkołak - mruknął. - Dzwonisz z czymś konkretnym, Madziu, czy tak po prostu, z czystej, ludzkiej życzliwości postanowiłaś się nade mną poznęcać?
- Mówiłam przecież, że się nudzę. - W tle słyszał, jak z przesadą szeleści kartkami i odstawia kubek z kawą. - Już cztery godziny siedzę nad tymi papierami, a końca nie widać. Wszyscy sobie poszli, pogasili światła, więc pomyślałam, że zadzwonię i rozerwę się miłą pogawędką.
- Źle trafiłaś - burknął, przytulając się do deski rozdzielczej. - Akurat w tej chwili ostatnią rzeczą, o jakiej jestem w stanie myśleć, to rozrywanie czegokolwiek.
- Ach tak? Hm... A nie jesteś może ciekaw, co mam w tej chwili na sobie?
Uniósł jedną brew.
- Bikini z taśmy samoprzylepnej?
- N-nie.
- To nie zawracaj mi głowy.
- No to może zainteresuje cię, że Litewski zaprosił mnie dzisiaj na drinka do Dzikiej Wyderki?
- Kłamiesz.
- Wcale nie kła…!
- Piliśmy tam tydzień temu. Litwa schlał się jak dzika wyderka, dobierał się do kelnerki, a kiedy przyleciał z krzykiem kierownik, nasz zacny przełożony wsypał mu za pasek spodni zawartość cukierniczki, a potem poprosił o rękę. Ma zakaz wstępu na miesiąc.
- Tydzień temu? Czemu mnie z wami nie było?
- Bo nikt cię na zaprosił.
- Jesteście beznadziejnym rozrywaczem, Czaplak.
- Mówiłem przecież - westchnął, naciągając na głowę kurtkę.
- Prawdę mówiąc, to dzwonię w zupełnie innej sprawie - głos Magdy przybrał ton dziwnie zakłopotany. - W takiej trochę nietypowej. Bo widzisz… W zeszłym tygodniu szwendałam się po deptaku i szukałam takiej fajnej torebki, co to ją przyuważyłam u Justynki z dwójki, i spotkałam moją starą koleżankę ze studiów, Darię. Nie widziałyśmy się chyba ze trzy lata, więc poszłyśmy na kawę i ciacho. No i okazało się, że Daria poznała jakiegoś szefa firmy przewozowej, czy czegoś, i postanowili się pobrać. Oczywiście dostałam zaproszenie, a jako że zanosi się na sporawą imprezę, no wiesz, restauracja, sala balowa i takie rzeczy, to trochę mi się nie uśmiecha iść samej. Kupiłam już kieckę i buty, termin się zbliża… i pomyślałam, że może… mógłbyś… no, że… Sławek, masz chyba jakiś garnitur bez dziur po kulach, prawda?
- …
- Sławek?
- …
- Czaplak!
Komórka, która już od dłuższego czasu leżała na podłodze obok buta Sławka brzęczała jeszcze przez kilka minut, wreszcie ucichła, a aspirant, usnąwszy równo po słowie "deptaku", skulił się wygodniej pod kurtką i chrapał dalej.

~

- Widziałeeem oooorła cieeeeeń! Do góry wzbił sięęę, niczym wiaaa…
- Zamknijże, Śrubka, japę, bo oszaleję! - jęknął z głębi hamaka doktor Pijawka.
- Właśnie, Śrubka - dodał spod ściany kapitan Turbo. - Zamiast słuchać tego badziewia, skupiłbyś się raczej na dokładniejszym odczycie wskaźników. Wyczuwam ósmym zmysłem, że schodzimy z kursu.
- Przepraszam bardzo, ale kto tu jest pilotem? - oburzył się pilot Śrubka, ukazując zza oparcia fotela nadąsany profil. - Może niech każdy zajmie się swoimi obowiązkami, a intuicyjne wyczuwanie kierunków zostawi mnie.
- Matko! - jęknął Pijawka z góry - Słyszę „intuicję” już setny raz w tym tygodniu. Śrubka, może czas zajrzeć do słownika i nauczyć się czegoś nowego?
- Zgodnie z kursem „Polski dla opornych” etap kolejnego trudnego słowa przypada na wtorek. Do tego czasu wprawiam się w „intuicji”.
- No dobra, ważne, że się chłopak w ogóle kształci - uciął spór kapitan, wypuszczając w rejs po kabinie kolejne dymne kółeczko.
Przeciągnął się, z przyjemnością słuchając trzeszczenia własnych stawów. Odchylił oparcie fotela do tylu i złożywszy na nim głowę, zapatrzył się w sufit. Holotapeta ukazywała sczerniały połeć skurczonego, porowatego mięsa.
- Na trzecią kosmiczną, Pijawka! - wykrztusił Turbo, w panice gubiąc papierosa. - Coś ty dzisiaj wrzucił?!
- Tak będą wyglądać wkrótce twoje płuca, Turbo - odparł uprzejmie Pijawka, skwapliwie rozganiając dłonią pasma szarej mgły. - Skoro fachowe porady medyczne do ciebie nie docierają, może przekaz optyczny okaże się skuteczniejszy.
- Świetnie! - mruknął kapitan, z ulgą odrywając wzrok od sufitu. - Jeśli nie wykończy mnie ten twój rak, to z pewnością zejdę na zawał. - Zapalił kolejnego Pall Malla. - A w ogóle, to nie podoba mi się wasza samowolka. Ty, Pijawka, już nawet nie kryjesz braku respektu dla swojego przywódcy, a młody patrzy i też zaczyna.
- Tylko nie młody! - rzucił przez ramię Śrubka.
- No właśnie - zrzędził dalej Turbo. - Zero szacunku dla władzy. Kompletny ferment morale. Ech, przegoniłbym was po poligonie pod obstrzałem z anihilówki, a z miejsca nabralibyście odpowiedniego podejścia. Pilocie szanowny, jak tam stoimy z paliwem?
- Wszystko gra, kapitanie! - huknął Śrubka, któremu rozważania kapitana widocznie podziałały na wyobraźnię. - Paliwa starczy na cały przelot i jeszcze zostanie kapkę na napędzenie kapitańskiej pralki, kapitanie!
- Gdzie jesteśmy, Śrubka?
- Właśnie mijamy płaskie jak stół tereny równinne, kapitanie! - pośpieszył z raportem pilot, biorąc łagodny zakręt nad meandrującym pasmem asfaltu. - W promieniu stu kilometrów pustka i czarna głusza, brak najmniejszych śladów niepożądanej energii naziemnej, kapitanie!
- Śrubka - przewrócił oczami kapitan - przestańcie się tak wydzierać, bo się zmęczycie, a mi łeb pęknie. Po prostu trzymajcie się mniej więcej wyznaczonego kursu.
- Tak jest, kapitanie!
- A żeby cię...
Ale tego Śrubka już nie usłyszał. Naciągnął na uszy słuchawki i wrzuciwszy płytę, zaczął podrygiwać w fotelu w rytm transowego umcy-umcy. Po kilku minutach ściszył i odwracając się częściowo w stronę kapitana, zagaił przymilnie:
- Może przeszlibyśmy w tryb „widok”, co? Jesteśmy na kompletnym pustkowiu, psa z kulawą nogą ze świecą by szukać, nikt nas nie zobaczy.
- Śrubka, nie przeginaj - ostrzegł kapitan. - Obowiązują nas pewne zasady, a z osłoną jest zdecydowanie bezpieczniej.
- Ale cienia nie widać! - poskarżył się żałośnie pilot.
- A na cholerę ci cień?
- Jak leci orzeł, to widzi swój cień na ziemi. Też bym tak chciał.
- Jest środek bezksiężycowej nocy, Śrubka, nie będzie cienia.
- Będzie, jeśli wysunę nad kopułę ramię lampy magnetycznej.
- O matko, Śrubka, to zbyt duże ryzyko!
- Pozwól mu, Turbo - wtrącił spod sufitu Pijawka. - W końcu ma dzisiaj urodziny.
- Dostał przecież tę koszmarną płytę o orłach, czego już zdążyłem pożałować.
- Proooszę - pilot Śrubka zatrzepotał rzęsami.
- Dobra, ale nie będziesz śpiewał!
- Sie wie, kapitanie! - rąbnął z głębi wdzięcznego serca i sięgnąwszy ponad głowę, pstryknął w zielony przełącznik.

~

Sławek drgnął i zamknął zaślinioną szczękę. Uchylił lekko powieki, a potem wyprostował szyję, krzywiąc się niemiłosiernie z bólu. Wreszcie zrozumiał, co go obudziło. Grało radio, szepcząc i skacząc chaotycznie po stacjach, małe światełko nad przednią szybą mrugało spazmatycznie, nawet komórka popiskiwała cichutko pod siedzeniami.
Zbliżył nos do przedniej szyby i zlustrował niknącą w mroku drogę. Przednie światła samochodu zapalały się i gasły na przemian, podobnie jak tylne i migacze.
- Co jest? - Poczochrał się po głowie, próbując zmusić otępiały mózg do działania. Po minucie wszystko ustało. Po kolejnej wóz szarpnął, ruszył i powolutku potoczył się poboczem, nie wydając przy tym najcichszego dźwięku.
- Co jest?! - Sławek powtórzył głośniej. Pośpiesznie wyciągnął ze stacyjki kluczyki i sprawdził hamulec. Samochód jechał naprzód. - No chyba zwariował! - Otworzył drzwi i wychylił się na zewnątrz.
Ciepły, nocny wiatr rozwiewał mu włosy, gdy przyglądał się odpełzającej leniwie powierzchni asfaltu. Odprowadził wzrokiem śpiącego nieopodal ślimaka, popatrzył na szarzejący na wschodzie skraj równiny, a po chwili wyciągnął dłoń i zerwał źdźbło trawy. Gryząc je w napięciu, zastanawiał się, co dalej. Rozważył i odrzucił trzy mało prawdopodobne wyjaśnienia sytuacji oraz jedną zupełnie pozbawioną sensu, zastanowił się, co poradziłaby mu Magda, po czym wrócił do początku.
Wtedy właśnie zahaczył wzrokiem o przednie koła i zapomniał o wszystkim. Opony nie poruszały się. Co nie było w sumie niczym dziwnym, skoro wcale nie dotykały ziemi, sunąc nad jej powierzchnią w odległości kilkunastu centymetrów.
- Hm… - Sławek zmarszczył brwi, a następnie od niechcenia spojrzał w górę.
Trawka wypadła mu z szeroko rozdziawionych ust.
Hej, jak na razie fajne! Chcę dalej! Smile Ten kapitan Turbo trąci co prawda nieco kreskówkami, ale niech będzie - ciekawa jestem, jak to się dalej rozwinie. Podoba mi się twój sposób pisania, chociaż nie potrafię określić, co dokładnie. Tylko tutaj:
Cytat:- Jesteście beznadziejnym rozrywaczem, Czaplak.
nie znam takiego słowa, jak "rozrywacz". Chodzi o kogoś, kto dostarcza rozrywki, czy jak? Ale to w sumie nadaje temu dialogowi taki charakter rozmowy osób, które dobrze się znają i rozumieją. OK.
dziękuję, księżniczko :)

cz. II

Kapitan Turbo wyrzucił na dłoń kolejnego papierosa, zapalił i zaciągnąwszy się z błogim przymrużeniem oczu, dmuchnął dymem prosto w stronę hamaka.
- Obetnę rację kiełbasy, zobaczysz - ostrzegł Pijawka. - Trucie własnego organizmu, to wina słabego charakteru, ale atakowanie jedynego lekarza na pokładzie, to jest już czysty sabotaż!
- Młodemu jakoś nie przeszkadza - zauważył kapitan, popijając herbatę ze szklanki, którą trzymał na swojej piersi. - Ech, Pall Malle i zielona herbata… Ze wszystkich ziemskich używek, te dwie nie mają sobie równych.
- Śrubka by się z tobą nie zgodził - zaoponował Pijawka, bujając się leniwie. - Ciągle słucha tego łupania, a prywatną kabinę wykleił zdjęciami jakiejś ziemniaczanki z przesadnie rozwiniętą strukturą torsu. Gdzie tam jej do naszych ślicznotek!
Śrubce właśnie skończyła się płyta, wiec korzystając z przerwy, kapitan rzucił przez kabinę:
- Jak tam orła cień, pilocie?
- Pięęękny! - wyszczerzył się pilot. - Okrąglutki. Idealnie czarny. Sunie po nieskończonej równinie jak…
- Śrubka - przerwał mu kapitan, marszcząc czoło - a może w chwilach wolnych od poetyzowania podniósłbyś oczęta nieco wyżej? Kontrolka świeci na czerwono.
- Jaka kontrolka? - pilot obrzucił zdziwionym spojrzeniem dawno nie odwiedzane rejony pulpitu sterowniczego. - O w gwiazdkę!
- Co o w gwiazdkę?
- E… ta lampka jeszcze nigdy wcześniej nie świeciła… Ob...obawiam się, że nie mam pojęcia, co to oznacza, kapitanie.
- Jak nie wiesz, to zajrzyj do instrukcji - polecił łaskawie kapitan.
- Instrukcji? A... a gdzie jest instrukcja?
- Pijawka, widziałeś instrukcję?
- Taką niewysoką, z niezwykle zgrabną figurą? Instrukcję Gallacticę? O ile pamiętam, to pozwalała mi mówić do siebie Inka...
- Książkę z instrukcją obsługi statku, durniu jeden!
- Aaa, trzeba było tak od razu. Śrubka, sprawdź pod tyłkiem.
- Rzeczywiście! - zaśmiał się Śrubka nerwowo, wyciągając spod zadka grubą jak cegła i tyleż zapewne ważącą książkę. - Zupełnie zapomniałem! Kokpit jest dla mnie trochę za wysoko, a to zawsze pięćdziesiąt centymetrów w górę. Czerwona kontrolka… czerwona… Jest! - Plasnął dłonią w odpowiednia stronę. Odchrząknął i zaczął czytać podniosłym, uroczystym tonem: - "Jeśli kontrolka nad wskaźnikiem przeciążeń w próżni zapali się światłem zielonym, należy wyjąć blaszkę z makowcem z piekarnika… i podzielić ją… na tyle części, ilu jest… członków załogi"? Kto to pisał?!
- Do rzeczy, Śrubka, do rzeczy - machnął dłonią kapitan.
- E… a, jest! "W razie koloru czerwonego, znak to niechybny, że doszło do wzięcia."
- Zięcia? - wychylił się z hamaka Pijawka.
- Wzięcia... - powtórzył niepewnie Śrubka. - Znak to niechybny, że doszło do wzięcia... Nie rozumiem.
- Do wzięcia… - wymruczał kapitan, drapiąc się z namysłem po szczęce. - Coś mi świta… do wzięcia… Jasna dupa księżycowa! - Zerwał się nagle na równe nogi, tłukąc w mak szklankę. - Do wzięcia!
- To znaczy? - dopytywała się załoga.
- To znaczy, załogo, że mamy urańsko przesrane!

~

Po pierwszym oszołomieniu, późniejszej panicznej chęci ucieczki, wreszcie rozważeniu wszystkiego w miarę na spokojnie, Sławek poczuł, że odzyskuje zimną krew. Oczywiście, w ogólnej sytuacji zorientował się od razu. Od dziecka zaczytywał się fantastyką naukową, zaś Z Archiwym X znał na wyrywki, tak więc zjawisko jak i przypuszczalny rozwój wypadków były mu z grubsza znane. Poza tym był policjantem. Stanąwszy w obliczu zagadki będącej potencjalnym zagrożeniem dla obywateli, a w każdym razie drogowym, gotów był spełnić swój obowiązek, jakkolwiek tajemnicza by nie była. Poza tym kochał zagadki. Do nieśmiałych oznak radości, które jak pękające bąbelki wody mineralnej poczęły go łaskotać gdzieś w okolicach żołądka, na razie się nie przyznawał. Przede wszystkim należało rzecz zbadać.
Samochód płynął sobie spokojnie, podczepiony niewidzialną siłą pod brzuch olbrzyma. Powoli, bez wstrząsów, w całkowitej i irytująco obojętnej ciszy. Monstrum powyżej, sunące przed siebie dostojnie na wysokości kilkuset metrów, zachowywało się tak samo. Trwało to już przez pewien czas i Sławek poczuł zniecierpliwienie. Zaczął się nawet zastanawiać, czy jego obecność, jako organizmu żywego i pozbawionego elementów mechanicznych, nie jest tu przypadkiem zbędna. Próbował już kilku rzeczy. Bez trudu wysiadł z wozu, odszedł na kilka metrów i obserwował, jak nie dzieje się nic. Szedł więc bokiem drogi dobrych kilkadziesiąt metrów, przyglądając się swemu autu z irracjonalną zawiścią. Wreszcie, kiedy zmęczył się i do reszty stracił humor, wdrapał się na dach, umościł wygodnie na plecach, ramiona podkładając pod głowę, i zaczął patrzeć.
Z dołu statek nie wyglądał specjalnie zachęcająco. Owszem, był wielki, mniej więcej rozmiarów szkolnego boiska, okrągły i smoliście czarny. Jedynie brzeg jaśniał delikatnie w sposób sugerujący, że powyżej powinno znajdować się jakieś źródło sztucznego światła. I to by było na tyle. Żadnych sensacji - ani migotania kosmicznego pyłu zebranego podczas rejsów w międzygwiezdnych przestworzach, ani oślepiającego promienia blasku, który wciągnąłby go niechybnie na pokład, nawet jedna marna żarówka nie mrugnęła do niego z uwagą. I zero dźwięku, minimum wstrząsów, ani odrobiny zainteresowania.

~

- Śrubka, ty i twoje przeklęte urodziny! - grzmiał kapitan, chodząc w tę i z powrotem po kabinie. - Orlich cieni mu się zachciało!
- Przepraszam - wyjąkał po raz setny zgnębiony doszczętnie Śrubka. - Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać… Prawdopodobieństwo spotkania ziemskiego życia na tak wielkim obszarze głuchej równiny było doprawdy znikome. Poza tym miał wyłączone światła... Nie zauważyłem, że stoi na poboczu...
- Gdybyś więcej uwagi poświęcał odczytom, zamiast gapić się na trawę, zobaczyłbyś go! Ale to wszystko tylko i wyłącznie moja wina. - Turbo pokręcił ze znużeniem głową. - Za dużo mieliście luzu. Statek rozłaził się w szwach tuż pod moim nosem, a ja, stary dureń, spokojnie popijałem sobie herbatkę.
- I trułeś nas papierochami - wtrącił usłużnie Pijawka, który wygramolił się z hamaka i stojąc nad skulonym Śrubką, poklepywał go pocieszająco po ramieniu. - Zamiast wydzierać się na chłopaka, lepiej pomyślałbyś, co dalej, Turbo. Trzeba to jakoś dyplomatycznie załatwić.
- Jakbym nie wiedział! - burknął kapitan, ale już bez większego gniewu. Klapnął na fotel i pogładził się w zamyśleniu po brodzie.
- Może odczepmy go? - zasugerował ostrożnie Pijawka - Wyłączmy lampę i spływajmy. Przecież tym pyrtkiem nas nie dogoni.
- Nie da rady - rzucił smętnie Śrubka. - Jego pojazd jest po ostatnią śrubkę namagnetyzowany. Żeby się go pozbyć, musielibyśmy najpierw go rozładować, a da się to zrobić tylko na pokładzie, w komorze demagnetyzującej.
- W tym największy problem - mruknął Turbo. - Musimy wziąć go na pokład.
Podniósł się i podszedł do ekranu. Na jego plazmowej powierzchni widniała powiększona twarz ziemianina, wpatrującego się prosto w tajną kamerę upartym, zawziętym wzrokiem.
- Popatrzcie tylko na niego. Rozwalił się na dachu i ani myśli się zabrać. Gdyby tylko zszedł na chwileczkę, zaraz dalibyśmy gazu i tyle by nas, skurczybyk, widział!
- Raz zszedł - odezwał się Śrubka przygnębionym głosem. - Kamera boczna zarejestrowała to jakichś kilka minut temu.
- To czemu nic nie mówiłeś?!
- A bo kapitan właśnie na mnie wrzeszczał i nie czułem się upoważniony przerywać!
- To bez znaczenia - wtrącił Pijawka. - Nie możemy ot tak porwać jego pojazdu i zostawić go w tej głuszy.
- Czemu nie?! - żachnął się kapitan. - Możemy zrobić nawet więcej! Możemy drania zdmuchnąć strumieniem fotonowym! Albo dać takie przyspieszenie, że zerwałoby go jak czapkę z głowy na wietrze!
- Dobrze wiesz, że nie możemy - odparł spokojnie doktor. - To niehumanitarne i wbrew Konwencji. - Zamyślił się na chwilę. - Dobra, możemy go zostawić, ale tylko pod warunkiem, że sam się odczepi. Inaczej wciągamy go na pokład.
- Nie odczepi się - odparł gorzko kapitan, patrząc prosto w ciemne, nieugięte oczy ziemianina. - Jest w nim coś takiego… Jakaś taka pasja, widzicie? Nawet się, gówniarz, nie boi!
- E tam, nie boi. Boi się, jak każdy, tyle że u niego silniejsza jest ciekawość. Tym trudniej będzie go tu gościć, Turbo.
- Przecież my nawet nie wiemy, jak się do tego zabrać! To jest zwykły zwiadowczy ścigacz, nie jakiś kontaktowiec, a my nie jesteśmy odpowiednio przeszkoleni. Nie mamy personelu, odpowiednich pomieszczeń, przyssawek hipnotyzujących. Wszystko, co mamy, to ta instrukcja z odciśniętym dla potomności dupskiem Śrubki! Jak twoim zdaniem, drogi Pijaweczko, mamy go przywitać?
- Coś wymyślimy. Przecież słyszy się co nieco o uprowadzeniach. Wiemy mniej więcej, jak to wygląda - zielone ludziki, duże oczy, światło, wiercenie w zębach… Resztę doimprowizujemy.
- Szarych - rzucił nagle Śrubka znad stron instrukcji. - Tu jest napisane, że szarych. I że trzeba przeprowadzić mnóstwo testów. Wszystko jest tutaj!
- W instrukcji obsługi bolida zwiadowczego? - zdziwił się kapitan.
- Tak! - Przygaszone oczy pilota zalśniły nowym blaskiem. - Na samym końcu jest rozdział: „Co zrobić, gdy ziemniak przyczepi się i jest uparty jak pijawka”
- Jak pijawka? - zmarszczył czoło Pijawka.
- No, tak tu napisali, ale poza tym wszystko jest wyjaśnione drobiazgowo, pełna procedura podzielona na poszczególne etapy i stadia wtajemniczenia. Jest nawet, co powinno się mówić. O! „W żadnym razie nie mówić w ojczystym języku ziemianina”.
- To po jakiemu? - zapytał kapitan. - Mój ojczysty pięknie brzmi, ale Pijawka go nie zna.
- A ja nie znam języka doktora Pijawki - zmartwił się Śrubka.
- Prawdę mówiąc, to ja sam swojego już nie bardzo pamiętam - przyznał się Pijawka.
- Taaak - westchnął Turbo. - Długo już siedzimy na tym przez kosmos zapomnianym posterunku, panowie. Powoli zapominamy o korzeniach. Jeszcze trochę, a sam zacznę wierzyć, że wyglądam jak zielony, wielkooki chuderlak na cienkich nóżętach.
- Szary.
- Szary… No nic! - nagle huknął w dłonie, płosząc kiełkującą melancholię. - Nie traćmy więcej czasu! Jeśli mamy wyjść z tego bez mandatu i nagany od Rady, a co najważniejsze, z twarzą, bierzmy się do roboty! - Popatrzył na ekran wzrokiem, w którym niechęć mieszała się z odrobiną respektu.
Ciemne, obce oczy ziemianina śledziły ich czujnie, niczego przecież nie widząc. Jednak sprawiały, że niewielka załoga statku czuła się cokolwiek nieswojo. Patrzyły z tak wielkim zainteresowaniem. Przerażająco wielkim.

~

Za drugim razem obudziło Sławka delikatne kołysanie; usiadł i rozejrzał się wokół, przytomniejąc w jednej chwili. Ze statku lał się strumień nieznośnie jaskrawego światła. Samochód pełzł w górę, unosił się pionowo, powoli jak majestatyczny, blaszany balon. Aspirant pośpiesznie przekręcił się na brzuch, opuścił po ścianie wozu i wślizgnął do środka.
Zacisnął na kierownicy spotniałe nagle dłonie. Serce waliło mu w piersi, ale nie pozwalał sobie na panikę. Nareszcie coś zaczęło się dziać! Sięgnął do skrytki po broń, sprawdził czy jest naładowana, a potem odłożył ją z powrotem. Wydobył spod fotela komórkę. Ta była zupełnie rozładowana, wiec odpadł pomysł zadzwonienia do Magdy, zresztą i tak by mu nie uwierzyła. Zerknął na zegarek.
Gdzieś w najdalszym zakamarku świadomości mrugała rozpaczliwie maleńka lampka nad plakietką z napisem: "niebezpieczeństwo", jednak pokrywała ją gruba warstwa kurzu, migający zaś powyżej wielki zielony neon układający się zdanie: „ignorujmy ją, może się przepali”, działał bardzo sugestywnie. Straszy aspirant Sławomir Czaplak, miłośnik Lema i amerykańskich teorii spiskowych unosił się ku swemu przeznaczeniu, ku nowemu wyzwaniu, ku ostatecznej odpowiedzi na...
Światło zgasło, a wóz zatrzymał się z lekkim szarpnięciem.
- Noż w…! - Sławek zgrzytnął zębami, wychylając się niecierpliwie przez okno. - Dalej, w mordę! Nie będę tu czekał całą wieczność!
Sam przestraszył się własnego krzyku, który gwałtem rozproszył nocną ciszę, jednak najwyraźniej podziałał. Z góry dobiegły jakieś stłumione skrzypnięcia. Błysnęło.
- To rozumiem!

~

- Co jest z tym reflektorem, Śrubka?! - darł się Pijawka, obejmując ramionami potężny bęben przenośnego oświetlacza, skierowanego pionowo w dół przez otwarty na oścież właz w poszyciu statku.
- Już, już! Mała przerwa w dostawie prądu, ale wszystko jest już pod kontrolą. Podpiąłem się do obiegu wewnętrznego, więc przez najbliższych kilka dni nici z solarium.
- Czort z solarium! Jeśli tylko uda nam się przetrwać tę noc, mogę nawet na stałe z niego zrezygnować. Turbo, jak tam holobody?
- Pije ździebko pod pachami, ale ujdzie - odezwał się kapitan z korytarza, zza tkanego ręcznie parawanu, gdzie jako ostatni wciąż marudził nad garderobą. - Mam tylko nadzieje, że cała ta naszpikowana elektroniką piżamka nie zafunduje mi intensywnej sesji wstrząsowej, bo dziwnie będę wtedy wyglądał.
- Coś ty, te cudeńka są całkowicie bezpieczne, jeśli tylko nie wejdą w kontakt z wodą. Więc na czas wizyty zero chlania!
- I jak? - zjawił się w sterowni, poprawiając ciasne nogawki elastycznego kostiumu.
- Wzorcowo. Popraw trochę z lewej, bo masz jakieś odkształcenie… Przetrzyj gałki oczne. No i na trzecią kosmiczną, wyprostuj się! Co nam po takim pokurczonym kapitanie?!
- To holo, Pijawka. Ty też wydajesz się nie najwyższy, choć jak zwykle okrąglutki, a Śrubkę to już w ogóle można by posłać na spacer pod stołem.
- Ja zawsze mam najgorzej - poskarżył się Śrubka, kartkując po raz ostatni instrukcję. - W gwiazdkę, nadal nie wiemy, jak mamy się porozumiewać miedzy sobą. Może w ogóle nic nie mówmy?
- Jestem za - zagłosował Pijawka, ocierając z osłoniętego holoskórą czoła niewidzialne strugi potu. - Zresztą żadne z podań dotyczących kontaktów z ziemianami nie wspomina nic o mówieniu. Zazwyczaj pojawiamy się w nich jako przybysze milczący i wyniośle niedostępni.
- Milczący i niedostępni - wymruczał z aprobatą kapitan. - Podoba mi się. Myślisz Pijawka, że mógłbym do swego wizerunku dorzucić jeszcze ciupkę hardości i szczyptę typowej dla liderów nieokiełznanej charyzmy?
- A umiałbyś to zagrać?
- Przecież to się samo rzuca się w oczy - Turbo wyprężył służbiście swoje świeżo pozyskane sto centymetrów wzrostu. - Myślę, że swą kreację oprę na postaci pewnego ziemskiego przywódcy, również niewielkiego wzrostu, lecz ogromnego wręcz ducha.
- Bylebyś nie przegiął - podsumował Pijawka, wpatrując się w głąb przepaści. - No, mamy jeszcze jakieś dwieście metrów czasu. Lepiej ruszajcie na stanowiska. Śrubka, na trzecią kosmiczną, zdejmij ze łba te słuchawki!
- Właśnie, młody - wtrącił groźnie Turbo. - Pilnuj się, bo mam cię na oku.
- A ja ciebie, Turbo - warknął znowu doktor.
- A niby czemu? - napuszył się kapitan.
- Naprawdę muszę to powiedzieć?
- No co?
- Wypluj z gęby to świństwo!
- A, wybacz.
- I niech ci nie przyjdzie do głowy go częstować.
- A jak poprosi?
- Turbo!
- No dobrze już, dobrze, i tak bym gówniarzowi nie dał. Chodź, Śrubka, mój rachityczny ziomku. Przedstawienie czas zacząć!
Cytat:Sam przestraszył się własnego krzyku, który gwałtem rozproszył nocną ciszę, jednak najwyraźniej podziałał.
nie pasuje mi tu słowo "podziałał", lepiej "zadziałał" czy coś, po prostu mi nie brzmi. Rozwalił mnie pierwszy dialog Big Grin.
dzięki :), chyba masz rację z tym działaniem, zmienię


cz. III

Sławek wysoko cenił sobie własną odwagę, niestety bez wzajemności. Kiedy od jamy włazu w poszyciu obcego statku dzieliła go odległość nie dłuższa niż jeden metr, uznał, że tym razem się przeliczył. Oddychał głęboko, próbując przywołać do porządku rozkołatane serce. Przyłapał się też na tym, że w duchu układa pożegnalny list do Magdy zaczynający się zdaniem: „Nie byłem najlepszym kolegą...”, a kończący słowem: „kolegą”, gdyż na więcej nie dane mu było czasu. Został połknięty.
Wnętrze wozu wypełniło miękkie, przytłumione światło emanowane przez ściany otaczającej go komory. Gdzieś zza nich dobiegał miarowy, mechaniczny szum, który przypominał Sławkowi odległe brzęczenie silnika. Poza tym było cicho i niemal przytulnie, co na nowo obudziło w nim irytację. Przeczekał spokojnie jeszcze kilka minut. Statek buczał.
- Dobra! - burknął w przestrzeń. Sięgnął po broń, otworzył drzwi i ostrożnie wysunął na zewnątrz jedną stopę. Następnie drugą. Kiedy stanął na obu obok samochodu, okazało się, że statek najwyraźniej tylko na to czekał. Z sufitu natychmiast wysunęło się masywne, metalowe ramię i chwyciwszy szczypcami przedni zderzak wozu cisnęło nim w głąb jamy, która otwarła się i zamknęła w ścianie obok. Sławek przełknął ślinę. Coś puknęło go w lewy goleń. Spojrzał w dół, prosto w parę ciemnych, skośnych oczu, przerażająco obcych i zimnych na tle szarej, gumowatej skóry, i zemdlał.

~

- Ups! - sapnął Pijawka, patrząc na nieruchome ciało leżące u swoich stóp. - Ładny ze mnie medyk.
Podszedł szybko do ściany i dotknął palcem, uruchamiając wewnątrzpokładową łączność.
- Allo, allo! Tu teściowa nocnego jastrzębia! Jak mnie słyszysz, odbiór?
- Co się wydurniasz, Pijawka?! - zaskrzypiał głos Turbo. - Jesteśmy przecież na wewnętrznym!
- Po prostu zawsze chciałem to powiedzieć - uśmiechnął się lekarz. - Pojazd ziemniaka w komorze, a sam ziemniak ze mną. Pierwszy kontakt trochę niefortunny, biedaczek zemdlał.
- Trudno się dziwić. Sam omijam lustra łukiem.
- Ale co dalej? Ciągnąć go do sanitarki?
- Może być. Demagnetyzacja potrwa, więc nie ma sensu, żeby się przewracał po ziemi. Dawaj go do sanitarki. Jak się obudzi, idziemy dalej zgodnie z procedurą, jeśli nie, to tym lepiej dla nas.

~

Sławek obudził się równo po godzinie.
Przytomność wracała powoli, w miarę jak uspakajały się pływające wokół ściany w wesołym, morelowym kolorze, miękkie, wygodnie łóżko, na którym leżał i stojący obok stolik ze szklanką zielonej herbaty oraz wazonikiem z kwiatkiem. Uniósł z trudem głowę, spodziewając się zobaczyć krępujące go więzy, ale ujrzał tylko kołdrę - lekką, pikowaną, w delikatny, błękitny rzucik.
Paradoksalnie ten stan rzeczy przeraził go bardziej niż wszystko, co zobaczył do tej pory. Do tego jego Glock 17 przepadł.
Z lewej strony rozległo się cichutkie szeptanie. Zmrużył oczy; za białym, półprzezroczystym parawanem majaczyły trzy drobne, niewyraźne sylwetki, gestykulując zawzięcie cieniutkimi sznurkami kończyn.
Należało się zbierać. Zsunął się ostrożnie z łóżka i przyczaił pod przeciwległą ścianą. Dopiero wtedy dostrzegł, że w pomieszczeniu brakuje drzwi. Rozejrzał się rozpaczliwie za jakąś bronią. Padło na wazonik z kwiatkiem. Wazon brzdęknął.
Tajemnicza trójka zamarła. Przez chwilę trwała w bezruchu, następnie zaczęła szeptać jeszcze głośniej, po czym bez ceregieli wypchnęła jednego z siebie z parawan. Zobaczywszy pacjenta w pełnej gotowości bojowej, figurka oświadczyła:
- Eee...
Na tę komendę dołączyła do niego reszta. Sławek zadrżał. Patrzył w nieludzko wielkie i nieruchome oczy obcych, ściskając falkon i zarzekając się w duchu, że już nigdy więcej, w żadnym razie i że jeśli wyjdzie z tego cało, zaprosi wreszcie Magdę na randkę.
Obcy zrobili pierwszy ruch. Przed szereg wysunął się najwyższy, wyprostował z godnością, a jego cienka kończyna powędrowała sztywno w górę. Dwa z trzech patykowatych palców ułożyły się w dobrze znany wszystkim hipisom znak pokoju.
Sławek wychrypiał:
- K... kim jesteście?
Obcy spojrzeli po sobie, marszcząc wysokie czoła, w końcu najwyższy wzruszył ramionami i zwróciwszy się z powrotem do gościa, położył sobie dłoń na piersi. Następnie przeszedł dwoma palcami po zgiętym w łokciu ramieniu, a na koniec wskazał wiszący na przeciwległej ścianie kalendarz ze zdjęciem kosmosu.
- Dlaczego mnie porwaliście?
Wysoki wyraźnie się zirytował, zaraz jednak wtrącił się najmniejszy.
Jedną ręką wskazał na siebie, drugą na Sławka, po czym złożył je razem.
- Chcecie nawiązać kontakt? Skąd mam wiedzieć, że nie chcecie mnie zabić?
Mały natychmiast pokręcił głową i ze złączonych dłoni uformował zgrabne serduszko.
- Od dawna jesteście u nas?
Wysoki przewrócił niecierpliwie oczami i już otwierał usta, ale ubiegł go najgrubszy. Rozcapierzył i skulił kilka razy palce obu dłoni, jednak Sławek nie zdążył policzyć.
- Jestem wam potrzebny do badań, prawda? - spytał, unosząc ostrzegawczo wazon. Tym razem wyjaśnienia trwały dłużej i były tak chaotyczne, że nie udało mu się wychwycić jednoznacznego „nie”. Układał już w myślach kolejne pytanie, gdy nagle coś do niego dotarło.
- A tak w ogóle, to jakim cudem rozumiecie po polsku?
- No w czarną dziurę, nie wytrzymam! - nie wytrzymał kapitan Turbo. Pozostali oklapli z rezygnacją. - Co to jest, 100 pytań do?! Nie przypominam sobie, bym się zgadzał na wywiad, więc lepiej żebyś nie okazał się jakąś dziennikarską hieną, ziemniaku, bo szlag mnie trafi na miejscu! Przyczepiłeś się do nas jak jakaś gumowa przyssawka, przemocą wdarłeś na mój statek, i zamiast zachowywać się jak przystało na wziętego, skaczesz z wazonem w łapie i tylko: skąd? jak? dlaczego? Piszesz o nas książkę, ziemniaku?!
- No i wszystko na nic! - jęknął Pijawka. - Wiedziałem Turbo, że nie nadajesz się na dyplomatę.
- Bo jestem najzwyczajniejszym w świecie kapitanem bolida zwiadowczego na licencji. Gdybym chciał zostać dyplomatą, poszedłbym na studia.
- I kogo trzeba było mieć na oku, kogo? - wtrącił triumfalnie Śrubka. - Proszę, sam kapitan nas pogrążył, zaś ja, młody i waszym zdaniem zielony szczyl, trzymałem fason do samego końca. No, ziemniaczku, powiedz, czy nie byłem świetny? No powiedz?
Sławek gapił się na nich wzrokiem struchlałego zająca.
- No powiedzcie, czyż nie jestem urodzonym aktorem dramatycznym? - dopytywał się Śrubka. - Tylko przypomnijcie sobie to serce z dłoni. Aż sam siebie wzruszyłem!
- Zamknij paszczę, młody! - warknął twardo kapitan, a w jego oczach pojawiło się coś zimnego. - Teraz, skoro sprawa się rypła…
- „Się” rypła? - wtrącił nachmurzony Pijawka.
- Skoro sytuacja przybrała nieoczekiwany obrót, koniec końców trzeba go będzie zdmuchnąć.
- Nie zgadzam się! - zaprotestował lekarz. - Chcesz do złamania przepisów kontaktu dorzucić jeszcze zupełnie bezpodstawną eksterminację istoty ludzkiej? Co z ciebie za wszech światowiec, Turbo? Jeśli zrobisz mu najmniejszą krzywdę, więcej się do ciebie nie odezwę… i…i złożę wymówienie! Nie będę służył pod jakimś lubującym się w przemocy, zacofanym troglodytą!
- Ale spójrzcie na niego! - wyrwał się z pasją Śrubka. - Tylko spójrzcie, jak jak to patrzy trwożliwie, jak drży. A jednak trzyma fason. Nie mdleje ani nic. Chyba nas lubi. Intuicja mi podpowiada, że moglibyśmy zostać wspaniałymi przyjaciółmi.
- Jeszcze niedawno nazywałeś go nienażartym kleszczem, Śrubka - mruknął kapitan.
- Nawet najobrzydliwszego kleszcza nie miałbym serca skrzywdzić, a on jest taki bezradny. Proszę na niego spojrzeć kapitanie, spojrzeć w te rozbiegane, oszołomione oczka i zastanowić się, czy rzeczywiście byłby pan w stanie dmuchnąć w nie z fotonówki?
- No… w sumie to nie jego wina, że akurat przelatywaliśmy nad jego pojazdem. W trybie „widok”! Z wysuniętą lampą magnetyczną! To była wasza wina, Śrubka, więc to wy go zdmuchniecie!
- Ja?!
- Dokładnie! Wyciągajcie sprzęt!
- Ja protestuję! - wydarł się Pijawka, dramatycznie unosząc palec. - Ostrzegam, Turbo, jako twój przyjaciel i jako lekarz z wieloletnim stażem!
- Przecież to tylko ziemniak, Pijaweczko, jeden mniej, czy więcej, co za różnica, i tak jest ich jak bakterii. Zresztą, nie mamy innego wyjścia. Za dużo wie, widział od środka statek, z wierzchu też dzięki Śrubce i jego lotom w trybie „widok”. Wie, że mówimy po polsku, że jesteśmy tu od dawna, wie o Radzie i Konwencji…
- O tym nikt nie wspominał! - przerwał mu zapalczywie Pijawka.
- Nie? No to teraz już wie, w mordę! Sami widzicie, że nie mamy innego wyjścia.
- A może, jak go ładnie poprosimy, by nikomu o nas nie mówił, i on przyrzeknie…? - wtrącił nieśmiało Śrubka. - Może wtedy moglibyśmy go puścić?
- Poprosić? Przecież wystarczy na niego spojrzeć, żeby wiedzieć, jaki z niego papla! Wygada wszystkim i to przy pierwszej sposobności. A wtedy Rada wyśledzi, skąd się dowiedział, dobierze się nam do zadków i poodsyła do domów, zobaczycie!
- Ale możemy chyba dać mu chociaż szansę. Spytajmy go, co on sam o tym myśli.
- Trzymajcie mnie! No dobra, ale robię to tylko dla formalności - ustąpił wreszcie Turbo i zbliżywszy się do zasłuchanego z otwartymi ustami Sławka, rzucił szorstko: - Orientujesz się w sytuacji, prawda? Moja beznadziejnie łatwowierna załoga jest skłonna ci zaufać i puścić wolno pod warunkiem, że tu i teraz złożysz uroczystą przysięgę, że nigdy, ale to nigdy nie puścisz o nas pary z gęby! To jak będzie?
Sławek przekrzywił głowę i zamrugał trzy razy powiekami. Uśmiechnął się nieoczekiwanie. Z jego oczu zniknął strach, ustępując miejsca głębokiej, pełnej zachwytu fascynacji.
- Jesteście niemożliwi! - wydusił wreszcie. - Zupełnie inni, niż to sobie wyobrażałem! Wygląd co prawda się zgadza, ale reszta… Nie, możecie się nie obawiać, nie powiem o was nikomu, bo sam w was nie wierzę! Jesteście po prostu zbyt nieprawdopodobni! Magda na miejscu zabiłaby mnie śmiechem!
- Nieprawdopodobni, mówisz? - Zacięta twarz kapitana złagodniała. - Ta Magda to może dama twego serca?
- Nie. To znaczy… Skąd ten pomysł?
- Bo co chwilę wywołuje cię przez komunikator, którą zostawiłeś w swym naziemnym pojeździe. Chyba się o ciebie niepokoi.
- No widzi pan, kapitanie?! - przyskoczył do nich Śrubka. - On ma dziewczynę! Paznokcie pewnie bidulka zjadła ze zmartwienia, gdzie też podziewa się jej ukochany, a pan chce go zdmuchnąć! Byłby pan w stanie zniszczyć taki piękny ziemniaczany związek?
- Związek nie związek - podsumował rzeczowo Pijawka - dziewczyna się o niego martwi. Zresztą może nie tylko ona. Chłopak ma pewnie rodzinę, przyjaciół. Pamiętasz jeszcze, Turbo, o własnych?
- Pijawka - burknął groźnie kapitan.
- Co?
- Pstro. - Spojrzał Sławkowi prosto w oczy. - Masz szczęście, że na starość mięknę i sentymentalnieje. No dobra, podziękuj tej swojej damie, zdaje się, że właśnie uratowała cię przed marnym końcem. Nie zdmuchnę cię z fotonówki, ale liczę na dyskrecję.
- Nie ma sprawy - Sławek z uśmiechem poczochrał się po włosach. - Chyba jednak powinienem był więcej spać na postojach.
- Świetne podejście - pochwalił go Pijawka. - Niedługo się obudzisz i nawet nie będziesz o nas pamiętał.

~

Sławek zerknął przez otwarty właz i zobaczył, że tym razem ziemia jest znacznie bliżej.
- Opadliśmy nisko, żebyś bezpiecznie mógł zejść po drabince - wytłumaczył Śrubka.
- Twój pojazd czeka już na drodze - dodał Pijawka. - Śrubka ci go nawet umył i zatankował. W schowku masz broń i telefon, w telefonie naładowaną baterię. Wysadzimy cię ze sto kilometrów bliżej miejskich zabudowań, może być?
- Jasne, chłopaki. Dzięki.
- I pamiętaj, że masz o nas zapomnieć - przypomniał kapitan.
- Będę pamiętał… To znaczy, nie będę.
- I pozdrów od nas dziewczynę, farciarzu - dorzucił Śrubka.
- E… pozdrowię.
- Uważaj, drabinka może się trochę chwiać na wietrze.
- Poradzisz sobie?
- Tak, bez problemu, chodzimy po takich na treningach.
- No, to żegnaj przyjacielu!
- Miłego przebudzenia!
- I zadzwoń do panny!

~

Piszczenie komórki wdarło się w świadomość Sławka z subtelnością wściekłej wiertarki. Sięgnął po omacku.
- Taaak?
- Czaplak, co się z tobą dzieje?! Całą noc wydzwaniam! Myślałam już, że zasnąłeś za kierownicą i miałeś wypadek!
- Zasnąłem, Madziu, ale na poboczu. Nie słyszałem, wybacz.
Otworzył wreszcie oczy i ze zdziwieniem stwierdził, że już dawno wstał dzień. Równinna trawa kołysała się leniwie w porannym wietrze, a niebo przybrało barwę różowiejącego na wschodzie błękitu.
- Spałeś całą noc w samochodzie? Nie zmarzłeś?
- Nie, ale miałem strasznie dziwny sen.
- Fajnie, a jak tam sprawa ślubu?
- Ślubu? - Sławek zmarszczył czoło.
- No, wesela. Daria... właściciel firmy przewozowej... poważna gala… Mówiłam ci przecież w nocy!
- Eee… - podrapał się z zakłopotaniem po szczęce.
- Wykręcasz się tak? Aha. To świetnie. Jak nie to nie, bez łaski. Poproszę kogoś innego. Nie myśl sobie, że jesteś jedyny na tym świecie!
Rozłączyła się ze złością, a Sławek wpatrzył się w telefon tępym wzrokiem. Po chwili wzruszył ramionami, przeciągnął się z rozkoszą i ziewnął. Wyjechał na drogę.
Okazało się, że nim zasnął, pokonał dużo dłuższy odcinek niż myślał i teraz do miasta zostało mu tylko kilka godzin jazdy. Zabębnił palcami po kierownicy, zanucił fałszywie pod nosem, wreszcie włączył odtwarzacz.
Głośniki huknęły pełną mocą:

"Widziałam ooooooorła cieeeeeeeeń
Do góry wzbił sięęęęęę niczym wiaaaaaaaatr
Niebo to
Jego świat
z obłokiem tańczy w świeeeeeeetle dniaaaa..."


koniec
(fragm. piosenki Varius Manks: "Orła cień" :)
Mój komentarz do całego tekstu: Big Grin . Może nie jest śmieszny w taki sposób, który zmusza do tarzania się po podłodze i zwijania ze śmiechu, ale jest lekki. I nareszcie bez błędów, a przynajmniej żadnych nie znalazłam, za co z miejsca masz u mnie duży plus. Chociaż momentami można go uznać za infantylny.
Widać, że podeszłaś do tematu z dystansem, o ile mogę użyć takiego sformułowania. Jest ok.

Hehe, megaśne opowiadanko. Tym bardziej że wzięłaś sobie do serca uwagi księżniczki. Bardzo fajne, lekkie, chce się czytać, zdania ładne pleciesz, dialogi jeszcze lepsze. W dodatku mój ulubiony temat czyli sf/fantasy w wersji humo (od humoru, nie od homoBig Grin). Czekamy na kolejne wytwory Twojej wyobraźni