Via Appia - Forum

Pełna wersja: Nieokreśloność
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Napisałem to opowiadanie pod pseudonimem. Robię tak od czasu do czasu, aby poćwiczyć warstwy literackie, które nie znajdują się zwykle w mojej twórczości, a znajomość których jest mi przydatna. W tym wstępie dodam jeszcze, że to rzecz, która w innych miejscach sieci przyjmuje się lepiej, zgarnia wyższe oceny; uważam ją za kompletny chłam, niewarty szacunku szkic. Być może to pozwoli niektórym odpowiedzieć sobie na pewne pytania...


Nieokreśloność


Kolejne liście opadały z drzew w swym nieharmonijnym rytmie złotych odcieni i znikały za krawędzią parapetu zmierzając w nieznane miejsce zmarzniętego ogrodu. Obnażone gałęzie wyginały się w sennym poczuciu nadchodzącej zimy. Niebo okrywała szarość. Jej wzrok spoczął na niespiesznych wskazówkach ściennego zegara; okrył je niechęcią. Wydawało się, że Marta tego poranka najzwyczajniej śpi, lecz jej wyobraźnia oddalała ją od rzeczywistości w pełni świadomej izolacji. Samobójstwo własnej osobowości.
Niekiedy z kuchni dobiegały ją niechciane odgłosy rodziny szykującej się do swoich zajęć. Przemierzali mieszkanie od kuchni do łazienki, przez korytarz do wnętrza salonu, gdzie telewizor ostrzegał przed nadchodzącymi deszczami. Każde z nich poważnie traktowało swoją rolę w społeczeństwie; praca i szkoła. Rozmawiali o problemie bezrobocia wśród mieszkańców wsi, o wydarzeniach sportowych całego świata, modzie kina i muzyki. Nie było w tym porozumienia, lecz próby wypowiedzenia siebie.
Marta przewróciła się na drugi bok i całkowicie okryła kołdrą.
Łukasz upuścił karton soku, co wywołało rumor, lecz nikt nie dostrzegł naturalnego, niezakłóconego wzoru barwy ciemnej czerwieni, jaki powstał na symetrycznych kafelkach kuchennej podłogi. Matka zabrała się za destrukcję przypadku, a głosy znów na chwilę ucichły.
Wynurzyła się spod przykrycia, aby odetchnąć i zawiesić wzrok na jesieni. Kolejne liście leciały w dół, kolejne sekundy upływały na tarczy zegara.


- Nie powinieneś tak wymachiwać tym nożem, bo wyłupiesz sobie oko – powiedziała Angelika.
Rafał bawił się nożem w nieostrożnych kombinacjach technicznych wymagających ogromnych zdolności refleksu i zręczności, które to cechy właściwie posiadał od najmłodszych lat. I nie było dla niego niczym nowym, że ktoś przestrzega go przed niebezpieczeństwem. Obrał technikę kompletnego spokoju i ignorancji wobec takiego zachowania. Był pewny siebie i swoich zdolności.
Angelika wypiła haust wina i podała butelkę Andrzejowi. Ten wypowiedział się w temacie:
- Nie matkuj mu, bo się naprawdę skaleczy.
Rafał uśmiechnął się nie przerywając manipulacji ostrzem.
- Dont łory. Mam wprawę.
Pogoda zaczynała się psuć. Nadciągające od południa chmury deszczowe wyraźnie zapowiadały przymus zmiany miejsca imprezy. Należało znaleźć lokalny substytut parkowej ławki. Decyzja nie mogła zostać podjęta bez zapalonych papierosów.
- Chodźmy do mojej piwnicy zanim zacznie padać – zaoferował się Andrzej po łyku taniego trunku. Pozostała dwójka nie negowała pomysłu, jako że wydawał się on naturalną koleją rzeczy - oczywistym wyborem, jakiego dokonywali wielokrotnie podczas spotkań.
Ruszyli, gdy było za późno, gdy wino dobiegło końca, a kipy wylądowały na ziemi.


Wstała dopiero, gdy za sprawą długotrwałej ciszy upewniła się, że w domu nikogo już nie ma. Udała się do łazienki, aby zmyć z siebie nieznośny bród minionego wieczora. Pozwalała wodzie na swobodny nurt po krzywiznach jej ciała. Spływały kolejne wstrętne cząstki. Potem dokładnie wymyła intymne miejsca, dokładnie je wytarła i założywszy na siebie luźne, grube odzienie wyszła do przedpokolu.
To była jedynie chwila wyznaczona przez jej umysł. Dostrzegła go w kącie pod drzwiami do jej pokoju. Postawna sylwetka ze spuszczoną w oczekiwaniu głową. Rozmyła się na ścianie płynnie, jakby nie potrafiła na dłużej stanąć przed Marty obliczem. To wystarczyło, żeby stanęła w miejscu pozbawiona wszelkich myśli. Przerażenie panowało nad nią przez chwilę, po czym ustąpiło niepewności, aż pojęła, że to iluzja.
W końcu przeszła pustym korytarzem i weszła do kuchni. Pomyślała, że gorąca kawa pomoże jej się ocknąć ze snu, który, choć powinien trwać nieustannie, postanowiła zakończyć. Wszystko zostało pozbawione znaczenia.


Tomek przeszedł między półkami zastawionymi sokami i skręcił w lewo. Doszedł do półek z jedzeniem w puszkach, gdzie upatrzył konserwy i pasztety. Wrzucił dwa produkty do koszyka i ruszył dalej.
Klienci snuli się w celach konsumpcyjnych podobnie jak on, jednak ich portfele i głód posiadały inny status społeczny. Kilka osób zniknęło z pola widzenia i zrobiło się wokół jakby pusto. Wtedy poczuł ten dobrze znany dreszcz emocji, nagły przypływ adrenaliny powodujący drżenie dłoni i kolan. Nie potrafił, nie mógł pozbyć się tego stanu. Pewnym ruchem chwycił puszki i schował w majtki. Serce przyspieszyło, oddech stał się nieregularny. Dla niepoznaki włożył do pustego już koszyka bochenek chleba. Na tyle bowiem wystarczyło mu pieniędzy. Ruszył do kas.
Kolejka przed nim nie mogła się skrócić. Co chwilę jakiś drażniący problem wydłużał czas jego oczekiwania na dokonanie zakupu i kradzieży zarazem. Starsza kobieta w berecie nie potrafiła wyłuskać drobnych z portmonetki, ojciec dwojga dzieci nie mógł znaleźć w kieszeniach karty promocyjnej dla całych rodzin, przez co straciłby wiele "zakupowych punktów" dających się wymienić na niepotrzebne prezenty. Adrenalina nie kończyła swojego biegu; nadnercza pracowały w szaleńczym tempie. Wyłożył chleb na taśmę i odłożył koszyk na stosie. Przyszła kolej na niego. Blond maszyna do kasowania i obsługiwania klientów przesunęła chleb pod czytnikiem. Zapłacił należne ostatnie pieniądze, chwycił chleb i przeszedł przez bramki. Zdenerwował się jeszcze bardziej, gdy jego uszu dobiegł cyfrowy dźwięk alarmu. Kobieta z kasy sięgnęła do wyłącznika i sygnał ucichł. Tomek wyszedł z marketu wolny. Odetchnął z ulgą, chociaż spodziewał się, że jak zawsze sprawa zostanie przez ekspedientkę zbagatelizowana.
Tomek wielokrotnie robił zakupy w marketach, bo tak, pomimo zabezpieczeń w postaci bramek z alarmem, najłatwiej było dokonać kradzieży. Sprzęt ten był wadliwy, przez co często włączał się alarm bez najmniejszego powodu, a to z kolei dawało mu możliwości do działania. Z resztą, nie miał innego wyboru. Musiał jakoś przeżyć kolejny dzień w biednych czasach.


Wydawało się, że muzyka nie zaspokaja jej poczucia samotności, może nawet go nie wzmaga. Marta nie uroniła łzy, nie poruszyła się w jakimś odruchu nieprzyjemnej emocji. Stanęła przy oknie, jakby znajdujący się za szybą obraz był jedynym, co mogło w jakikolwiek sposób dostarczyć jej odpowiedzi. Lecz jakie było pytanie?
Słońce przebiło się przez chmury i padło na postać stojącą na trawniku. Patrzył na nią nie chcąc zniknąć. Zapaliła papierosa, ale nie przestała go obserwować.
Wyglądał jak tamtego wieczora: obdarte i zużyte obuwie, brudne i wytarte dżinsy, wymięta i dziurawa bluza z zarzuconą na nią kurtką w kolorze zgniłej zieleni. Zapewne cuchnął tak samo. Uznała, że musi się do tego przyzwyczaić, że jego obecność jest od teraz nieodzownym elementem jej rojeń. Najpotworniejsza samotność - kompletnie niewzruszający fakt.
- Pierdol się - powiedziała wypuszczając rozrzedzony dym przez usta i nos. Nie zareagował, po prostu stał tam i patrzył przez tą samą szybę, co ona, myślał, jeśli był do tego zdolny, o swojej perspektywie. Niespodziewanie opuścił głowę, kilkukrotnie wbił czubek buta w trawę i - odwróciwszy się - poszedł w nieznanym nikomu powodzie swojego istnienia.


Po czym przeszedł przeszedł przez park i skręcił na mokradła za miastem. "O czym to ja myślałem?" - przeleciało swobodnie przez jego umysł. Wzruszył ramionami, jakby zagadnienia wszelkiego rozumowania były dla niego nazbyt obciążające. Może tego popołudnia alkohol uderzył do głowy za mocno...
Podrapał mosznę i czując nacisk na pęcherz oddał mocz pod drzewem. "Dokąd ja tak idę" - zapytał sam siebie obserwując parującą ciecz na konarze dębu. Rozejrzał się. Wokół panowała zupełna cisza, naturalny tok usypiającej natury. Szarość i pozostałości lata. Nie potrafiąc odpowiedzieć na postawione przez siebie pytanie porzucił proces rozumowania, aby poddać się prostej melodii własnych wyobrażeń. Zawrócił.


Angelika wcisnęła się między chłopaków. Pośladkami wciśnięta w krocze dotykającego ją Rafała, całowała Andrzeja i masowała jego twardniejący członek. Ten pierwszy szybko pozbawił ją ubrania, a chwilę tę wykorzystał na rozebranie się jej chłopak. Następnie oboje zdjęli odzienie z Rafała. Całkowicie nago oddali się perwersyjnemu doznaniu szaleńczego tańca rozkoszy na tapczanie pełnym wypalonych od papierosów dziur.
Trzy camele płonęły na krawędziach popielniczki, aby skracać swój żywot o kolejne centymetry, odłączyć się od popiołu, upaść na prowizoryczny blat z dykty i począć unicestwiać swoim końcem następne...


Tomek bez problemu dostał się do klatki schodowej "na listonosza". Drzwi od piwnicy były otwarte. Zszedł na dół nie włączając światła i stojąc w miejscu przyzwyczaił wzrok do panujących ciemności. Usłyszał czyjś głos. Zawahawszy się z początku, podążył w jego kierunku. Kilka osób siedziało w jednym z pomieszczeń. Nadstawił uszu i zatrzymał się pod drzwiami przez których szpary dało się zauważyć nikłe światło.
Wyraźny jęk.
Przez jedną ze szpar dało się zauważyć ruch nagich ciał...


Zaparzyła ponownie "jesiennej kawy"; do czarnego wywaru dodała cynamonu. Nie miała koncepcji na spędzenie tego dnia. Snuła się po kątach w oczekiwaniu na ostygnięcie kawy, zastanawiała się nad ostatnią powieścią, której sens zaczynał umykać, jakby źródło jej problemu istniało tylko podczas tworzenia. Co chciała przekazać? Stek bzdur o niedoszłej samobójczyni wyruszającej w wyprawę ku wolności. Niestety, ludzie takie rzeczy chętnie czytali.
A może to wszystko było jej na rękę? Miała na swoim koncie dwie poczytne powieści, chociaż jej wiek nadal nakazywał, powodowaną prawem, naukę w publicznej szkole średniej. "Co ja w ogóle chcę tym osiągnąć?"
Stanęła przed lustrem i spojrzała na swoją twarz. Brak wyrazu myśli, brak znaczenia dla siebie. Pesymizm. Ona.
Muzyka ucichła.
A za oknem
sygnał strażacki.
Ratunek niewiadomemu,
istnienie w systemie,
byt zintegrowany.
Powód.
Rozejrzała się. Szyba dzieliła ją od wozu strażackiego. Jego sygnały dobiegały uszu i oczu. Pod blokiem zbierali się ludzie. Stała niepewna, obserwowała. Mężczyźnie w kombinezonach wkraczali do akcji. W jej nozdrza wdarł się zapach dymu, jakby ich wejście do bloku zwiastowało oświecenie w sytuacji. Od strony południa nadszedł gwałciciel; znów nawiedził jej świat. Zniszczony i zniszczenie ubrany. Kaszlnęła. Megafon podjął mowę o ewakuacji. Spojrzała na swoje stopy, potem znów za szybę.
Kolejne liście opadały z drzew w swym nieharmonijnym rytmie złotych odcieni. Przełknęła ślinę, podrapała się w czubek nosa, odwróciła od obrazów z zewnątrz i wpełzła pod kołdrę. Wolała nie wiedzieć która godzina.


[...]Angelika K., Rafał K., Andrzej W, oraz mężczyzna o nieznanych personaliach w wyniku zatrucia dwutlenkiem węgla zmarli zanim strażakom udało się do nich dotrzeć. Marta G. przebywa w szpitalu po ciężkim zatruciu tym samym gazem.[...]*

* Anatomia środowego popołudnia, R. Lewiński w: Gazeta śremska, nr. 13515, 16 października 2004 r.