Via Appia - Forum

Pełna wersja: Opowieść z Nowego Świata
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Rozdział 1


Na horyzoncie, pojawił się ląd.
Fale rozbijały się o duży statek z czterema masztami. Żagle, nadmuchane, pchały okręt ku lądowi.
Łódź o ciemnym kolorze, z kilkoma, armatami, które schowane były, za zasuwami okienek, wieloma osobami na pokładzie i białej fladze wywieszonej u szczytu masztu, sunął po wodzie, rozbijając kolejne fale, pieniąc wodę oceanu i rozbijając ławice ryb, które stanęły na drodze, do Saint’ Johns.
Brodaty mężczyzna, w pięknym granatowym zdobionym stroju, oparł się o burtę i spoglądał na fale. Jego przenikliwe, szare oczy, wnikliwie spojrzenie, rzucone zostało na fale, potem ląd. Biała broda, długa, kończyła się na klatce piersiowej i całkowicie zakrywała jabłko Adama, łączyła się z niedokładnie wygolonymi bokobrodami, by później całkowicie zniknąć w gąszczu siwych włosów. Pospolicie osadzone oczy, wyglądały zza schludnego, szpiczastego nieco nosa, przenikały piękne, krystalicznie czyste fale karaibskiego morza.
Nie było wątpliwości, miasto i ląd na horyzoncie to Saint’ Johns na Gwadelupie.
Mężczyzna otoczony był marynarzami. Ci odziani w zwykłe ubrania, niekiedy zniszczone, nawet bardzo. Zaś niektórzy, ale to w sporadycznych ilościach wręcz w szmatach, zasuwali po pokładzie. Biegali i szorowali, gawędzili o dziewkach, które musieli pozostawić, by wyruszyć w tę podróż, o swoich domach, rodzinach. Wspinali się na maszty, naciągali żagle. Na górze, w bocianim gnieździe oczywiście siedział majtek. Rozglądał się, czy aby nie ma nigdzie żadnych niebezpieczeństw. Huraganów, atoli, raf, piratów, choć ci ostatni nie byli w ostatnim czasie często spotykani.
Pod pokładem znajdowały się kajuty dla gości, załogi, później sala, w której załoga mogła się zabawić, a za nią, ładownia. Ładownia była największą częścią statku, bo aż jedna trzecia drugiego pokładu i cały ostatni, była wypełniona po brzegi.
Futra, skóry, ubrania, deski, płótno, kawa, rum, piwo… Wszystko to, można było opchnąć w mieście za grube pieniądze. Towary bardzo kosztowne, niekiedy prawie niespotykane, znajdowały się w tym istnym magazynie. Przez te towary, brodacz w wykwintnym stroju, cały czas był spięty, niespokojny. Codziennie opiekował się statkiem. Kazał myć, reperować, w bocianim gnieździe zawsze siedział majtek, bo nie daj Bóg coś przeszkodzi towarowi w dotarciu do miasta. Tak bardzo się bał. Jednak dał sobie radę. Dopłynął. W każdym razie nie tak do końca, gdyż dzieliło go od portu ładne parę mil.
- Kapitanie de Fines! Niedługo dopływamy do lądu! - Nicolas Reims, zaczepił brodacza.
- Wiem. - Odpowiedział swoim wiecznie ochrypłym głosem mężczyzna przy burcie. - Podobało się panu na moim statku?
- Oczywiście. Płynięcie z panem pod tą samą banderą to dla mnie wielki zaszczyt.
- Nie schlebiaj mi, nie jestem znanym kapitanem. - de Fines przygasił Nicolasa.
Czarnowłosy, krótko przycięty młody Reims, zajął miejsce obok kapitana i spojrzał na czysto-niebieskie niebo.
- Nie musi pan być znany. Pływałem z wieloma osobami, jednakże żaden kapitan którego widziałem dotychczas, nie wykazywał takiego profesjonalizmu i umiejętności jak pan.
- Dziękuję, cieszę się ze tak to ujmujesz. - Uśmiechnął się.
- Nie działa pan pochopnie, przemyśli pan sprawę sto razy, zanim coś pan zrobi. Zawodowiec bez dwóch zdań. - Nicolas mówił dalej. - Ja taki nie jestem. Szybki, lekkomyślny, nierozważny. Może troszkę przesadzam, jednak moja nierozwaga i lekkomyślność nie raz i nie dwa wyciągnęły mnie z kłopotów.
- Nie ośmielę się zaprzeczyć. Pańskie cechy są równie przydatne, co moje. - Zauważył de Fines.
- Tak sobie gawędzimy, a przygotować się do wyjścia i wyładunku czas! - Zauważył brodacz.
- Święta racja! - Potwierdził Nicolas. - Miło się rozmawiało. Niedługo potem zniknął pod pokładem, podczas gdy de Fines, przyglądał się morzu jeszcze przez chwilę, by później ruszyć do pokoiku na górnym pokładzie, w którym miał wszystkie mapy, biurko, szafki na książki, kuferek, szablę.
Zasiadł przed swoim biurkiem z Mahoniu. Ciemna atmosfera pokoju, pozwalała na relaks.
Przyjrzał się swojej kolekcji książek. Spoczywały na półkach, już dawno przestudiowane. Rzucił okiem ku obrazowi wiszącemu na ścianie. Srogi marynarz widniał na owym portrecie. Większą część dzieła, zajmowała jego obfita broda i czupryna. Szara, siwa wręcz pokrywała całą brodę i nie mieściła się na obrazie. Lekko zaznaczone usta sygnalizowały, że strasznie brudził się przy jedzeniu, lecz marynarze bardzo lubili swoje zarosty, różnorako poobcinane i wystrzyżone, lecz de Fines, uważał, że tradycja, to tradycja. Oczy namalowanego były duże, czarne. Cały jego wygląd budził respekt. Kapitan grzejący miejsce w fotelu przed biurkiem na środku kajuty, samiuteńki, odpłynął myślami ku swojej młodości.
Urodził się w Marsylii. Niezamożna rodzina de Fines’a wiodła żeglarskie życie. Ojciec był dokerem pracującym dla tyrana Shelieu, który płacił mu marne grosze nie wynagradzając go godnie za ciężką pracę w porcie. Shelieu był bardzo zamożnym człowiekiem. Był winien ojcowi de Fines’a grubą fortunę. Spokojnie by to wypłacił, lecz był wielkim skąpcem i nie wypłacał należnych pieniędzy. Nie tylko rodzina de Fine’sa padła pod jarzmo tyrana, lecz wiele innych familii było w tej samej sytuacji. W prawdzie mogliby porzucić tę nieszczęśliwą robotę i szukać jej gdzie indziej, jednak nigdzie nie mogli jej znaleźć. Port należał do Shelieu i dwóch innych ludzi, le Brant’a i Filipe’a. To trio, było zaprzyjaźnione i uzależnione od siebie. Ich długi u pracowników portu oraz innych zakładów, oraz przedsiębiorstw sięgały już naprawdę dużych sum, gdyż kilka tysięcy osób, było przez nich wyzyskiwane.
Kiedy de Fines był w wieku szkolnym, jego ojciec nie wytrzymał ów oszustw, a że nikt nie mógł przekonać tyranów do zmiany postępowania, gdyż we trójkę mieli zbyt duże wpływy, uknuł z kilkoma innymi osobami spisek, według którego mieli skraść ze skarbca swoją należytą dolę, zabrać statek i uciec z kraju.
Całą sprawę wymyślił razem ze swoimi przyjaciółmi, było ich wielu, minimum dziesięciu, lecz de Fines nie mógł sobie przypomnieć ilu.
Spiskowcy dostali informacje, dzięki którym dowiedzieli się gdzie jest skarbiec ów trzech skąpców. Połowa znajdowała się w zakładzie kupieckim le Brant’a, najzamożniejszego z nich. Reszta w bankowym skarbcu. Niestety, napad na bank był zbyt ryzykowny, dlatego postanowili wkraść się do zakładu le Brant’a i odzyskać pieniądze. W tym samym czasie, druga część stowarzyszenia miała za zadanie przejąć kontrolę nad szkunerem „goutte d'eau bleue”.
Byli przygotowani na śmierć. To było niebezpieczne zadanie, ale bez tych pieniędzy, na dłuższą metę nie daliby sobie rady. Zorganizowali broń, wydając nań wszystkie oszczędności, sprzedawali swoje domy.
Zdobyli pistolety, szable, oraz przekupili kilku ludzi obiecując zysk. Przygotowali się do akcji. Po naradzie rozdzielili i rozpoczęli działania, ku wolnemu życiu. W zakładzie poszło gładko, lecz w porcie napotkali duże straże. Mieli w stowarzyszeniu zdrajcę. Szkuner był obstawiony. Wybrali, więc inny statek. Uznali, że najlepszym wariantem będzie barkentyna „la Liberte”. Wysłali jednego ze swoich ludzi, by powiadomił grupę w zakładzie, że cel w porcie został zmieniony. Kiedy pieniądze doszły do doków, uzgodnili plan zajęcia statku. Musieli skrytobójczo zabić strażników łodzi, infiltrować łajbę i wypłynąć. Wartownicy na pomoście, nie mieli szans. Zabici sztyletem, nie wydali z siebie nawet krzyku. Pozostało jeszcze wybić ludzi patrolujących statek, postawić żagle i wypłynąć. To przedostatnie zadanie, postawienie żagli, było najcięższą rzeczą do zrobienia. Żagle były białe i duże, znakomicie widoczne, dzięki ulicznemu oraz portowemu oświetleniu. Po godzinnych podchodach, wykończyli straż na statku i przygotowali go do odpływu. Razem, wszyscy jak najszybciej przygotowali statek do wypłynięcia. Niestety, wiatr nie sprzyjał ucieczce bez pomocy holowników. Po kilku godzinach wyprowadzili statek, za pomocą kilku z nich.
Niestety złapali ogon. Mając jedynie kilkanaście osób na pokładzie, pustą ładownię i dzięki temu bardzo małe zanurzenie, z łatwością zgubili pościg.
Cała akcja udała się. Postanowili przebudować statek, troszeczkę ulepszyć, by nikt nie zorientował się, że to owa skradziona barkentyna. W czasie podróży do Holandii, kilku członków załogi zginęło. W Niderlandach zatrzymali się, podzielili łupem i w akcie ostatnich rozliczeń, rodzina de Fines dostała statek. Od razu zaczęła nowe życie. Sprzedała broń, wynajęła łódź jakiemuś kupcowi, który zgodził się na warunki dzierżawy przed samym diukiem miasta. W razie kradzieży statku, będzie on poszukiwany w połowie Europy. Rodzina rozpoczęła życie w opuszczonym dworku, na skraju miasteczka.
Niestety, ale trzej przeciwnicy ojca dowiedzieli się, kto skradł część ich majątku. W różnych odstępach czasu członkowie skoku ginęli w zamachach i zabójstwach. Kiedy ojciec de Fines’a, dowiedział się o tajemniczych morderstwach jego współtowarzyszy, postanowił niezwłocznie uciec z Holandii do Hiszpanii, gdziekolwiek, tam, gdzie ich nikt nie znajdzie.
Dwudziestoletni ów czas jego syn, dorosły już chłopak, trudnił się rejsami kupieckimi do innych miast w celach zarobkowych i nie było go w domu. Cały czas był w ruchu, ojciec nie mógł wyjechać bez słowa. Zaczekał.
Niestety, kiedy młody de Fines wrócił do domu, zastał jedynie umierającą matkę, która w ostatnich chwilach życia, zeznała, że ojca zabrano do lasu. Kilka dni później, organy porządku publicznego odnalazły zabranego ojca, bestialsko zamordowanego, z licznymi ranami w ciele. Po tych wydarzeniach, młody de Fines, wypłynął z Holandii i już nigdy nie zatrzymywał się nigdzie na dłużej niż kilka miesięcy.
- Dobrze tak czasem powspominać - Zapatrzył się w portret ojca. Otworzył szufladkę na kluczyk, wyjął zeń fajkę. Później zasięgnął po pudełeczko tytoniu, wypełnił nim wcześniej wspomniany przyrząd, podpalił węgielkiem, rozpalił fajkę. Zaciągnął się mocno, dym przytrzymał przez kilka sekund w płucach i wypuścił, po czym opadł na oparcie fotela. Odprężył się.
- Wszystko się udało, już nic nie przeszkodzi mi w zdobyciu bogactwa. Mój najważniejszy rejs! - Zaśmiał się gromko. Odprężył się, przymknął oczy. Miał chwilę czasu, by się zdrzemnąć.



Przepraszam, ale nie mogę. Za dużo powtórzeń, a mnogość przecinków sprawia, że dostaję oczopląsu.
Nie podoba mi się, o Autorze!!!
Co do niektórych masz rację.... Muszę to poprawić, jednak dzisiaj nie mam już siły. Dzięki za ów krytykę. Postaram się poprawić wszystko.
resset11 napisał(a):Na horyzoncie, pojawił się ląd.
Po co tu jest przecinek?

resset11 napisał(a):Żagle, nadmuchane, pchały okręt ku lądowi.
Dlaczego kombinujesz tak z szykiem zdania? Trudniej tylko Ci przez to prawidłowo zapisać. Czy nie lepiej byłoby po prostu: Nadmuchane żagle pchały okręt ku lądowi?

resset11 napisał(a):Łódź o ciemnym kolorze, z kilkoma, armatami, które schowane były, za zasuwami okienek, wieloma osobami na pokładzie i białej fladze wywieszonej u szczytu masztu, sunął po wodzie, rozbijając kolejne fale, pieniąc wodę oceanu i rozbijając ławice ryb, które stanęły na drodze, do Saint’ Johns.
O matko! Po co tyle przecinków? Po co tak długie i chaotyczne zdanie, skoro można je podzielić na kilka? Bardzo ułatwi to odczyt.

resset11 napisał(a):Brodaty mężczyzna, w pięknym granatowym zdobionym stroju, oparł się o burtę i spoglądał na fale.
Przecinki niepotrzebne. To moja ostatnia uwaga o przecinkach, bo widzę, że gadałbym tu o nich w nieskończoność a komentarz byłby duuuużo dłuższy. Powiem więc po prostu: popraw interpunkcję! Tongue

resset11 napisał(a):Biała broda, długa, kończyła się na klatce piersiowej...
Znowu kombinujesz. Długa, biała broda.

resset11 napisał(a):Pospolicie osadzone oczy, wyglądały zza schludnego, szpiczastego nieco nosa, przenikały piękne, krystalicznie czyste fale karaibskiego morza.
Co to znaczy, że nos jest schludny?

resset11 napisał(a):Ci odziani w zwykłe ubrania, niekiedy zniszczone, nawet bardzo.
Brakuje mi tu słowa „byli”.

resset11 napisał(a):Dopłynął. W każdym razie nie tak do końca, gdyż dzieliło go od portu ładne parę mil.
Ładnych parę mil.

resset11 napisał(a):- Wiem. - Odpowiedział swoim wiecznie ochrypłym głosem mężczyzna przy burcie. - Podobało się panu na moim statku?
W tym wypadku niepotrzebna jest kropka przed myślnikiem a po myślniku powinieneś zacząć małą literą. Kiedy treść po myślniku jest opisem samego procesu wypowiedzi bohatera (czyli „powiedział”, „odparł”, „wykrzyknął” itd.), wtedy zapisujemy właśnie tak, jak Ci powiedziałem.

resset11 napisał(a):Płynięcie z panem pod tą samą banderą to dla mnie wielki zaszczyt.
Lepiej brzmiałoby na przykład: Podróż z panem pod tą samą banderą...

resset11 napisał(a):Czarnowłosy, krótko przycięty młody Reims, zajął miejsce obok kapitana i spojrzał na czysto-niebieskie niebo.
Spojrzał na czyste, niebieskie niebo.

resset11 napisał(a):Ja taki nie jestem. Szybki, lekkomyślny, nierozważny.
W pierwszym zdaniu bohater mówi, że nie jest taki jak kapitan. W drugim mówi już o sobie, ale z sensu zdania to nie wynika. Z sensu zdania wynika bowiem, że bohater nie jest „szybki, lekkomyślny, nierozważny” jak kapitan,a przecież chodzi o coś zupełnie odwrotnego. W drugim zdaniu dodaj „Ja jestem” na początku – będzie wtedy czytelne.

resset11 napisał(a):Kiedy de Fines był w wieku szkolnym, jego ojciec nie wytrzymał ów oszustw,...
W tym wypadku „owych” jeśli już, nie „ów”. Co zresztą też brzmi w tym kontekście źle. Proponuję napisać: ojciec nie wytrzymał już tych oszustw.

resset11 napisał(a):Spiskowcy dostali informacje, dzięki którym dowiedzieli się gdzie jest skarbiec ów trzech skąpców.
Znowu. Mam wrażenie, że zupełnie nie masz pojęcia o zastosowaniu słowa „ów”.

resset11 napisał(a):W zakładzie poszło gładko, lecz w porcie napotkali duże straże.
Liczne straże lepiej.

resset11 napisał(a):Musieli skrytobójczo zabić strażników łodzi, infiltrować łajbę i wypłynąć.
Nie jestem przekonany, czy określenie „skrytobójczo zabić” jest poprawne. Jak na mój gust trąci trochę pleonazmem.

resset11 napisał(a):Postanowili przebudować statek, troszeczkę ulepszyć, by nikt nie zorientował się, że to owa skradziona barkentyna.
Zrezygnowałbym ze zdrobnienia „troszeczkę”. Wygląda śmiesznie, nie sądzisz? Tongue

resset11 napisał(a):Niestety, ale trzej przeciwnicy ojca dowiedzieli się, kto skradł część ich majątku.
„Ale” jest zbędne.

resset11 napisał(a):Później zasięgnął po pudełeczko tytoniu, wypełnił nim wcześniej wspomniany przyrząd, podpalił węgielkiem, rozpalił fajkę.
Zasięgnął? Sięgnął po pudełeczko! Sięgnął!.. Tongue

resset11 napisał(a):Odprężył się.
- Wszystko się udało, już nic nie przeszkodzi mi w zdobyciu bogactwa. Mój najważniejszy rejs! - Zaśmiał się gromko. Odprężył się, przymknął oczy.
Powtórzenie.

Kolego!
Po pierwsze: Interpunkcję to Ty masz z kosmosu jakąś. Szatkujesz zdania przecinkami chyba w losowo wybranych miejscach. W wielu przypadkach przecinek stoi zupełnie bez sensu, natomiast tam, gdzie ewidentnie powinien być, to go nie ma Tongue

Po drugie: Zbyt długie zdania! Pamięta, że im zdania krótsze, tym tekst bardziej przystępny czytelnikowi. Ty budujesz bardzo długie, niejednokrotnie wręcz wielowątkowe. Czyta się to
bardzo ciężko.

Po trzecie: Zastanawia mnie sposób, w jaki używasz słowa „ów”. Stawiasz je bowiem w miejscach zupełnie „od czapy” i przekonany jestem, że nie wiesz, co to słowo znaczy i kiedy się go używa.

Po czwarte: Zapis dialogów – kiedy kropka, kiedy wielka litera po myślniku – z tym masz chyba problem.

Treść byłaby nawet całkiem przyjemna, gdyby nie zapis, którym ją niestety oszpeciłeś.

Co do zapisu dialogów i interpunkcji, to w Kawiarence znajdziesz wiele przydatnych instrukcji i wskazówek. Korzystaj! Smile