Via Appia - Forum

Pełna wersja: Polska w 2022
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Rozdział 1



EPIZOD 1
Stalker


Eryk ocknął się, jak zwykle w swoim boksie. Jego prycza znów się zepsuła, nie pozwalała mu spać. Chłopak od razu przypomniał sobie, że Kasper leżał w szpitalu polowym na parterze. Był zły, bo nie musiałby odwiedzać go tam, gdyby nie ten parszywy bandyta z Piwnej.
Młodzieniec przetarł swoje zielone oczy, po czym zasiadł do stolika i dokończył wieczorne udko. Wziął łyk napoju energetycznego, który został po wczorajszym zapisywaniu dziennika. Rozejrzał się. Zniszczone ściany boksu, stare, rozpadające się krzesło, wiecznie zimne jedzenie, zniszczona prycza i półmrok, nie dawały żadnych powodów, by Eryk, był chociaż trochę zadowolony z sytuacji. Dopisał do dziennika wzmiankę o pobudce, zabrał go, założył kombinezon, zajrzał do szufladki, gdyż był święcie przekonany, że tam ukrył rewolwer. Miał rację. Zabrał pistolet, sięgnął do kąta po nowo zdobytego Sturmgewehr’a 44. Dobrał się też do amunicji na czarną godzinę, która leżała w skrzyni, za szafką, wstał, poszedł do szpitala. Po drodze natknął się, na Sochaczewa, Rosjanina, którego poznał podczas ataku na konwój nazistów.
- Witaj! Słyszałem, że z Kasprem nie najlepiej. - Powiedział Sochaczew.
- Tak… Pieprzony bandyta! Wpakował mu serię. - Wyjaśnił.
- Bydlak! O, a co to ja widzę! Nowa broń! No Eryku, widzę, że twoje poszukiwania uzbrojenia są bardzo owocne! - Powiedział, po czym zderzył się z jakimś mieszkańcem, ten gestem przeprosił i poszedł dalej, między tłumy nieszczęśliwych ludzi, już znudzonymi i zrozpaczonymi, z powodu takiej nędznej egzystencji. Codziennie, rutynowo chronili granicy, między szkołą, a dziczą, w której czaiły się różnorakie potwory.
- To ta broń raniła Kaspra, ale wziąłem ją…. Tak naprawdę też po to, byś ją zreperował.
- Ależ oczywiście! Eryk… - Ryknął z rosyjskim akcentem… Bardzo lubił się wydzierać i nikt nie wiedział, dlaczego. Może dodawał tym sobie swojego wymyślonego profesjonalizmu, czuł się lepszy. Jednak zawsze był leciusieńko nadpobudliwy, to dało się zauważyć, aczkolwiek, praktycznie w ogóle się nie wyróżniał od innych.
- Nie teraz…. Teraz idę do szpitala.
- Eryku. Pójdę z tobą, zawsze przyda się wsparcie.
- Dobra.
Rosjanin uśmiechnął się, a jego twarde rysy, na chwilę złagodniały. Wysoki, wielki żołnierz, zawrócił do boksu, uzbroił się i ruszył w kierunku Eryka. Mijali wiele osób, w różnym wieku, poczynając od malutkich dzieci, poprzez młodzież, kobiety z dziećmi, aż po starych śmierdzących kloszardów. Na Parterze zawsze był wielki ruch. Co chwile z jednego końca na drugi, biegali zaalarmowani lekarze, pielęgniarki, żołnierze, a także zwykli biedni ludzie.
Stanęli w szpitalu. Zewsząd dochodziły jęki rannych, śmierdziało zgniłym mięsem.
- Witajcie Sochaczew, Klimczak. Mam dla was złe wiadomości. Otóż, Kasper jest w bardzo złym stanie, minie, co najmniej tydzień, zanim wróci do zdrowia. - Powiedział lekarz, na oko po pięćdziesiątce, bródką jak u Fidel’a Castro, dużymi oczami, chowającymi się za starymi okularami, czarnymi włosami.
- Piotrze. Rozumiem, byłem tam razem z nim, wiem, że nie jest z nim najlepiej, chyba nikt po takich obrażeniach nie czułby się za dobrze. - Odpowiedział Eryk. Na jego twarzy, widniał wyjątkowo wymuszony uśmieszek, który potęgowany był jego szatynowymi włosami.
- Tak. Racja - przytaknął lekarz.
- Nie mniej jednak, mam nadzieję, że jest przytomny, ponieważ chcia…
- Nie, jest w śpiączce. Ma bardzo pokaleczoną głowę...
- W takim razie, gdy się obudzi, przekaż mu, że ruszam na Miodową, tam jest kolejna placówka. - Poprosił Klimczak.
- Jasna sprawa. - Przytaknął.
- Ale tu beznadziejna atmosfera... Wszędzie trupy, jęki, krew, brud, smród… - Zauważył Sochaczew. - Już chyba wolę iść na zewnątrz. Odwrócił się i spojrzał na swoich znajomych, sprzymierzeńców, którzy tłoczyli się w zawalonej szkole.
- Tak. Zmywam się. Musze się jeszcze zaopatrzyć. A ty? - Oświadczył Eryk.
- Masz rację, nie ma, co tutaj tkwić! - Przytaknął Sochaczew, splunął na już i tak oplutą ziemię.
Doszli na rynek, ten zawsze pełen życia. Straganiarz, przekrzykujący straganiarza, klienci, nie mogący zdecydować się, którą konserwę kupić, zdesperowani młodzieńcy, którzy kradli, by wyrwać się z tej zapchlonej dziury. Pełen życia placyk, położony w centrum bazy, by każdy mieszkaniec, mógł łatwo dotrzeć na targowisko, natchnął do życia dwóch towarzyszy.
Stanęli na Podwalu. Eryk wymierzył lufę, w stronę opuszczonej budki, potem dalej w prawo, na Kapitulną.
- Czysto - Sochaczew opuścił broń.
- Potwierdzam - odpowiedział Klimczak.
Sochaczew rozejrzał się.
- Może ruszymy obok? Skręcając na Kapitulną, odsłonimy się. - Zaproponował. - Wszędzie możemy natknąć się na nazistów.
- Pierwszy raz opuszczam szkołę bez Kaspra… - powiedział Eryk.
- Przestań! Zachowujesz się jak lamowaty bohater, jakiegoś głupiego romansidła.
- Tak. Ty zawsze umiałeś człowieka…
- Idziemy Kapitulną, czy wchodzimy w te zawalone budynki?
- Zawalonymi budynkami. - Powiedział, krzywiąc się ostrym powietrzem. - Dobrze, że wzięliśmy maski.
-Racja.
Była dziesiąta rano, powietrze tak brudne, powodowało, że już było ciemno, niemrawo. Po chwili spowiły ich mroki podziemi zawalonego biura, znajdującego się obok szkoły.
Eryk wcisnął czołówkę. Jasna smuga światła zatrzymała się o ścianę. Rozejrzał się.
Po chwili ostra lampa, przymocowana u ramienia Sochaczewa, rozświetliła mroki pokoju. Wszędzie walały się przeróżne śmieci.
- Nic tu nie ma… idziemy dalej - Powiedział Eryk.
- Tak.
Po krótkim czasie, dotarli do starej ubikacji. Walały się weń stare papiery toaletowe, przeróżne części obuwia.
- Rozejrzyjmy się - Zaproponował Sochaczew.
- Tak. W tym miejscu możemy znaleźć zagubioną amunicję, może nawet pieniądze. -Powiedział Rosjanin.
- Więc szukajmy.
Nie musieli długo szukać, gdyż po odsłonięciu podłogi, zasypanej gruzami, znaleźli człowieka.
Leżał w pozycji przypominającej obronną, był blady, kombinezon bardzo zniszczony, poszarpany. Brunet. Kawałek czaszki był odłupany, rozszarpane pół twarzy. Nie oddychał. Obok leżał jego stary Garand, nie nadawał się do użytku.
Przeszukali kieszenie. Znaleźli list w języku angielskim, malutką latarkę, kasetkę magnetofonową, trochę amunicji do pistoletu, lecz żaden nie mógł zrobić z niej użytku, chociaż ją wzięli, noktowizor, z uszkodzonym szkiełkiem. Noktowizora nie zabrali, ponieważ nie wiedzieli czy w okolicy ktokolwiek mógł naprawić noktowizor.
Nagle, zza ich pleców wyskoczył mutant, dwójka wojaków odwróciła się, lecz monstrum było zbyt szybkie. Praktycznie łyse szkaradztwo, całe obślinione i poranione, rzuciło się na Sochaczewa. Ten był przygotowany na atak. Wystawił kolbę, prosto, przed siebie. Bestia wpadła na broń, padły strzały. Siła zwierzyny była tak wielka, że Sochaczew powędrował na ścianę, upadł. Kolejna seria kul dziurawiła potwora. Ten odwrócił się i susem obalił Eryka, ten wepchnął broń, do paszczy stwora. Sochaczew wystrzelił. Jego KS-23, posłał dwa pociski w kierunku potwora, jeden za drugim. Oba naboje, zatopiły się w cielsku bestii, ta ryknęła. Eryk poczuł, że teraz ma szansę. Wyjął swoją finkę i dźgnął nią w szyję potwora. Kłuł, raz za razem, rozszarpał gardziel paskudy, ta leżała na nim.
Sochaczew ściągnął truchło z przyjaciela, po czym usiadł na rozwalonym betonowym bloczku, odetchnął z ulgą.
- To było intensywne. - Orzekł.
- Tak, pomyśleć, że takiego kłopotu narobił nam jeden, ciekawe, co by było, gdyby były tu trzy albo cztery. - Rozmyślał Klimczak.
- Muszę trochę odsapnąć, dojść do siebie, bo to coś, nieźle mnie sponiewierało. - Powiedział Sochaczew.
- Racja, nie było to normalne spotkanie z potworem.
- Teraz już wiemy, jak radzić sobie z tym gównem, w szyję, albo w łeb, Resta ciała, to strata amunicji. -Wypowiedział swoje zdanie Rosjanin.
- Dokładnie. - Potwierdził Klimczak. - Następnym razem lepiej sobie poradzimy.
.
- Stój! - Rozkazał Rosyjski przyjaciel. - Patrz. Wskazał podłogę.
- Szkło… Przecież tu nie ma żadnych okien ani gablotek, ani innych tego typu rzeczy. -Zorientował się Eryk.
- Dokładnie. - Potwierdził Sochaczew.
- Tu musi się coś dziać.
Stąpali na paluszkach, doszli do drzwi. Polak pociągnął za klamkę, drzwi ustąpiły. Powili otwierał, zajrzał. Była tam szafka, stolik, rewolwer. Zwrócił wzrok w dół, widniała tam linka. Postawił krok do przodu i po cichu ostrzegł kolegę o pułapce. Rozbroił mechanizm. Przeszukali szafki, znaleźli amunicję. Sochaczew zagarnął rewolwer ze stolika.
- Naładowany - orzekł.
- Ciekawe, kto tam jest? -Sochaczew szepcząc zapytał.
- Nie wiem. - Cicho odpowiedział bohater.
- Jedno wiem na pewno! Muszę dojść na Miodową. Tam uzbroję się znowu i ruszam do Arsenału. - Dodał.
- Tylko, po co? - Zapytał.
- Wyrywam się stąd! - Szepnął.
- Nie możesz zostawić Kaspra! - Powiedział.
- Kto tam przyszedł ci z pomocą? - Ktoś zapytał.
- Nie mam pojęcia… - Pewien człowiek spokojnie odpowiedział.
- Zaraz sobie przypomnisz! - Zaśmiał się drugi głos. - Lepiej sprawdźcie, co to jest, bo nie lubię niespodzianek.
Eryk wycofał się z pokoiku, zniknął za progiem, niestety jednak Sochaczew, nie miał tyle czasu. Po chwili namysłu, schował się za drzwiami, trzymał broń w pogotowiu.
- Pietrucha! - Krzyknął nieznajomy.
- Co? - Zapytał drugi?
- Czemu nie zabezpieczyłeś pułapki? - Zapytał.
- Zabezpieczałem! Idę do ciebie! - Odpowiedział.
Kiedy pojawił się, Sochaczew, wymierzył w głowę jednego, wystrzelił. Moc dźwiękowa, jaką niósł za sobą strzał z nowo nabytej broni, była tak mocna, że Sochaczew stracił na moment orientację. Moc strzału, również była imponująca, gdyż czaszka wroga rozbryznęła się na ścianie i pobliskich drzwiach. Drugi odwrócił się. Eryk parł na drzwi, uderzając go. Skrzypiące wrota tak sunęły tak mocno, że przeciwnik upadł na ziemię. Eryk Dobił go finką.
- Co jest do cholery grane?! - Zawołał jeden. - Pietrucha! Kieł!
- Już nie żyją. - Oznajmił nieznajomy głos.
- Ty już nie żyjesz! - Odpowiedział.
- Nie sądzę! - Rzekł.
Padł strzał. Eryk i Sochaczew wpadli do pomieszczenia. Sochaczew, dla efektu, wykonał fikołka do przodu, skrył się za małą kolumienką, zaś Polak, stał i mierzył do nieznajomego. Na ziemi leżał zakrwawiony mężczyzna.
- Kimże jesteście? - Zapytał nieznajomy.
- A kim ty? - Odparł Rosjanin.
- Jestem Zjawa. - Przedstawił się beznamiętnie.
- Ja Eryk, a to Sochaczew. - Przedstawił ich bohater.
- Miło mi was poznać. - Odparł Zjawa. - Pewnie zastanawiacie się, kim jestem?
- Tak, chodzi mi to po głowie. - Potwierdził.
- Jak już mówiłem nazywam się Zjawa, jestem Stalkerem, ale lepiej po prostu Zjawa.
- A kto to taki? - Zapytał Eryk.
- Człowiek, który chodzi po świecie, zbiera różne wartościowe, znalezione rzeczy… - Wyjaśnił.
- To tak samo jak my. - Zaśmiał się bohater.
- Nie… Nasi, próbują sprawić, by świat był piękniejszy, by zło zniknęło. Jestem zabójcą potworów. - Dodał Zjawa.
- Nie wiem, czy nie lepiej go zabić. - Powiedział Sochaczew.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, ponieważ widzę, że zabłądziliście.
- Niby dlaczego?
- Gdyż trafiliście aż do mojej kryjówki.
- Akurat chcieliśmy przejść przez ten budynek, by później dotrzeć do Arsenału.
- Więc pomogę wam.
- Stalker! Zabija potwory! - Zaśmiał się Eryk.
- Słyszałem kiedyś opowieści o siwowłosym wojowniku, który w czasach żelaza i stali, zabijał potwory za pieniądze. - Wtrącił Sochaczew.
- Nie robię tego dla pieniędzy. - Dopełnił Stalker.
- Może pójdziesz z nami? - Zaproponował Sochaczew.
- Możliwe. Gdzież to się wybieracie, przyjaciele? - Zapytał.
- Do Arsenału. - Wyjaśnił Eryk.
- Nie możesz tak zostawić Kaspra! - Powiedział Sochaczew.
- Wrócę po niego… Bez niego nigdzie nie wyjeżdżam. - Uspokajał.
- Arsenał. Ta stacja metra? Przy Solidarności? - Zapytał
- Dokładnie. - Potwierdził Eryk.
Stalker złapał za broń, sięgnął do szafek, wyciągnął amunicję, założył hełm. Dosiadł krzesła, rozpisał jeszcze parę rzeczy w zeszycie, który leżał na biurku, następnie zabrał go. Rozejrzał się dookoła, na wypadek, gdyby czegoś nie zostawił.
- To idziemy. - Orzekł.
Wskazał okno.
- Tu jest wyjście, spokojnie, są tutaj gruzy, po nich spokojnie zejdziemy na ziemię. - Poinformował.
Podeszli do okna. Stalker wystawił nogę przez okno, odwrócił się.
- Acha…. Oddajcie mój rewolwer - Uśmiechnął się.





EPIZOD 2

Gapiostwo

- Ach… Miodowa! - Westchnął Zjawa, kiedy wyszli na jezdnię.
- Wreszcie powierzchnia… - powiedział Klimczak.
- Całkiem niezły ruch… Nie musieliśmy obchodzić Obozu Kapucyńską. - Powiedział Sochaczew.
- Właśnie… Jak to się stało, że wbiliście się do mojej kryjówki. - Zapytał nowy znajomy.
- Szliśmy pod ziemią. Nie chciało nam się iść Kapitulną… - Wyjaśnił Rosjanin.
- … Więc podążyliśmy starymi korytarzami pod starym barkiem… - Dodał Polak.
- Do tego fartownie wybraliście tunel do mojej kryjówki i uratowaliście mi dupsko! - Uśmiechnął się Zjawa.
- Tak.
- A czego tamci od ciebie chcieli?
- Nic.
- Coś musiałeś im zrobić.
- No niby tak… Niestety to sprawa osobista.
- Rozumiemy.
- No dobra… Trudno już. - Westchnął Sochaczew.
Przeszli spory kawałek drogi, minęli wiele zniszczonych samochodów i innych pojazdów. W oddali widać było wieżowce, centrum Warszawy.
- O! Właśnie zauważyłem, że zboczyliśmy z trasy… I to ostro. - Zaalarmował Sochaczew.
- Cholera… Wracamy! To terytorium nazistów! - Rozkazał Zjawa.
- Nie tak prędko. - Ktoś zatrzymał drużynę.
Klimczak odwrócił się. Za ich plecami stał samochód.
- Pieprzone nazistowskie szumowiny! - Demonstrował Klimczak.
- Co wy tu robicie? Trzeba zapłacić za przejazd… - Oznajmił Nazista.
- Nie zapłacę nawet złamanego grosza! - Skrzywił się Rosjanin. - Już na pewno nie wam. Wypierdki ludzkości.
- Nie przesadzasz? Chcesz umrzeć? - Zagroził Nazista.
- No nie wiem… Tak jakby, nie macie szans.
- To się okaże! Marian, Kohl, pokażcie tym Polakom, że to nie jest film.
- Nie jestem Polakiem, ty zasrany farfoclu! - Wykrzyknął, wystrzelił.
Szyba samochodu była pancerna.
- Jasny gwint! Tego się nie spodziewałem. - Zauważył Rosjanin.
Samochód ruszył ku nim. Klimczak padł na ziemię, wóz przejechał po nim. Jak się szczęśliwie okazało, jeep, miał zbyt wysokie koła, przez co, samochód nawet go nie drasnął.
- Nie przeszkadzam?! - Wtrącił Zjawa, pociągnął zawleczkę i rzucił granatem. Chybił. Granat poturlał się wzdłuż drogi, po czym eksplodował. Klimczak wyjął swój pistolet i wycelował w opony. Trafił w zderzak, a kula gdzieś rykoszetowała.
- Dobra… Czas na większą się ognia.- Oznajmił. Wóz zatrzymał się, wykręcił, podczas gdy, Polak przygotował karabin do strzału.
- Strzelać w prawe koło!- Rozkazał Zjawa.
- Wszyscy otworzyli ogień. Okazało się, że samochód był na tyle zniszczony, że koło, po fartownym strzale ze strzelby Rosjanina, odleciało, a samochód runął na ziemię. Drzwi otworzyły się. Wybiegli dwaj naziści. Zjawa, Klimczak, oraz Sochaczew strzelali, lecz biegnący przeciwnicy uniknęli obrażeń.
- Spieprzamy! - Rozkazał stalker.
Ruszyli do najbliższego budynku. Grad kul niemalże nie pozbawił życia, ledwo, co poznanego przyjaciela. Zjawa padł na ziemię. Inny z przeciwników nie miał dzisiaj szczęścia i trafił w ziemię, przez co wzbiły się obłoki kurzu.
- Czy to musi być szutrowa droga!? A masz ty świnio! - Strzelił, po czym dokręcił celownik. Miał na to czas, ponieważ jego kompani, ostrzeliwali wroga z budynku.
Zjawa wymierzył i strzelił po raz kolejny. Nazista oberwał w nogę, po czym runął na ziemię. Oberwał kolejny raz.
- O cholera! - Wrzasnął stalker. - Moja ręka. Sochaczew oddał trzy strzały. Klimczak ruszył po leżącego towarzysza, dostał w klatkę piersiową. Nie zrobiło to na nim zbyt dużego wrażenia, gdyż cały czas dzierżył kamizelkę kuloodporną. Wymierzył i wystrzelił serię pocisków ku składającego się do następnego strzału przeciwnikowi. Nie trafił, lecz skłonił go do odwrotu. Przeciwnik zawrócił, schował się za starym barakiem. Eryk wciągnął Zjawę do środka.
- Nadchodzi następnych dwóch! - Zaalarmował Sochaczew.
- Do diaska! - Krzyknął Eryk. - Nie damy rady.
- Nie pruj mi się do ucha! - Burknął Zjawa. Kilka kul trafiła w drzwi i ścianę.
- Wynosimy się stąd! - Zaproponował Klimczak.
- Ja chcę walczyć! - Rosjanin nie zgodził się.
- Ani ty, ani ja nie jesteśmy dobrymi strzelcami. - Wytknął Polak.
- Dobra. Lecimy. - Zgodził się, lecz oddał jeszcze kilka strzałów.
- Mam cię! Szumowino! - Powiedział Zjawa i wycelował w przeciwnika tym razem lewą ręką. Trafił w nogę. Nazista oberwał w nogę, musiał się zatrzymać. Stalker Zaśmiał się gromko.
- Nie jestem jeszcze w te klocki słaby! - Krzyknął. Sochaczew nie tracił czasu, strzelił w podupadłego wroga.
- Martwy! Został jeszcze jeden! - Orzekł.
- Teraz moja kolej! - Odezwał się Klimczak. Rzucił się pod ścianę.
- Zaciągnij Zjawę do tamtego pokoju zaraz do was dołączę. - Wychylił broń i strzelał na ślepo, po czym całkowicie wysunął się i strzelał do końca magazynka. Duża część kul z ostatniej salwy strzałów dopadła wroga, wtopiła się w jego ciało. Nazista padł plackiem.
Klimczak ruszył ku jego zwłokom, wciągnął je do środka budynku. Obrobił i wyrzucił z powrotem, po czym wycofał się w głąb budynku.
Znaleźli się w pustym pomieszczeniu, z którego nie było wyjścia.
- Nie możemy zawrócić!! - Jęknął Polak, kopiąc w stary kosz na śmieci. Okazał się na tyle stary, że rozpadł się, a resztki nuklearnego śmiecia, roztrysnęły się na kolegów.
- Uważaj z tym gównem! - Zaproponował Rosjanin.
- Dam sto Dolców, że zaraz będzie tu nazistowski przypływ… - Powiedział zakrwawiony stalker. - Wynieście mnie stąd! Ale już!
- Tak… spadamy. - Potwierdził Sochaczew.
- Nie ma szans. Nie przez frontowe drzwi. - Zaprotestował Klimczak, po czym obrabował swojego rannego przyjaciela z ostatniego granatu, podłożył pod ścianę po czym wycofali się do głównej sali. Granat Eksplodował, zaś drużyna wyszła przez dziurę.
- Podłożymy pułapkę… - Powiedział Sochaczew.
Położył swój granat pod biórkiem pod biurkiem, wcześniej obwiązując zawleczkę sznurkiem, naciągnął linkę i przywiązał do rury wystającej ze ściany. Podążył za znajomymi. Gdy wyszli, nie mogli iść powrotem, podążyli w głąb terytorium nazistów.
- Coś czuję że to się dobrze nie skończy. - Idąc rozmyślał głośno Rosjanin, gdy Zjawa zacharkał w swoją chusteczkę.
- Racja… Ostro oberwałem. - Potwierdził ranny.
- Dokąd mamy iść? - Zapytał po kilku minutach Rosjanin.
- Tam, na prawo będzie obóz, koło tej wieży obserwacyjnej. - Poinformował ranny stalker.
- Czyj? - Spytał Eryk.
- Nazistów.
- Co ty?
- Musimy.
- A po co? - Wtrącił Sochaczew.
- Skądś trzeba wytrzasnąć pojazd? HĘ? - zapytał ironicznie. Zachłysnął się krwią.
- Tak.
- Dobra, ale jak to sobie wyobrażacie? - Zapytał zdziwiony Polak.
- Normalnie… Ja i Sochaczew albo ty Eryku, zostajemy jakieś sto, dwieście metrów od obozu, przy drodze, w umówionym miejscu, zaś jedna osoba zakrada się do obozu podwala kluczyki strażnikowi wozów, kradnie auto i wszyscy się cieszymy. - Zaśmiał się Zjawa.
Zakrztusił się.
- Najbliższy szpital jest w szkole…
- Co ty? Ta polówka? Mnie chodzi o prawdziwy wojskowy szpital.
- A gdzie on jest?
- Daleko, poza terytorium nazistów.
- Za Wisłą?
- Za Warszawą!
- Ale ARSENAŁ!!
- Będziecie mieli wóz.
- Musimy się spieszyć, bo coś jeszcze się stanie, zniszczą Arsenał, albo coś gorszego.
- Spokojnie… Im dłużej czekamy, w tym lepszym stanie będzie ten twój kolega.
- W sumie racja.
-To ruszamy.
Zaczęło się ściemniać. A drużyna była daleko od szkoły, daleko od Arsenału, daleko od każdego znanego im miejsca. Sami, na nieznanym terenie.
- Nie widać obozu. - Orzekł Sochaczew - Czekajcie… - Zjawa rozejrzał się.
- Pewnie, że nie! Szliśmy w złym kierunku.
- Cholera! Dlaczego coś zawsze musi się dziać? - Zapytał zirytowany Rosjanin.
- Ściemnia się… Co teraz? - Zapytał Polak, z nutą strachu w głosie.




EPIZOD 3

Przeprawa


Coś ryknęło w oddali.
- Jasny gwint! - Jęknął Sochaczew.
- Możemy już nie wrócić! – Krzyknął Klimczak.
- Nie no! Musimy się zwinąć w bezpieczne miejsce. - Zaproponował Zjawa.
- Nie możliwe. Szwędamy się już kilka godzin, a nie znaleźliśmy drogi.
Stali na środku drogi, w okół nich były rozwalone samochody, szczątki budek telefonicznych., latarni. Cały czas stąpali, bo szutrowej drodze, przez co po kilku godzinach szurania, po wspomnianej ulicy, byli cali umazani i brudni, co pomagało im choćby w kamuflażu nocą.
Sochaczew wyjął lornetkę, po czym rozejrzał się dookoła.
- Tam jedzie samochód. - Poinformował kompanów.
- Doskonale… - Z trudem powiedział Zjawa. - Tylko to zapewne faszyści.
- Duża szansa. - Westchnął Polak.
Wóz zbliżał się. A światło reflektorów, wydawało się coraz mocniejesze.
- Zbieramy się. - Rozkazał Klimczak. - Nie możemy ryzykować.
Kiedy samochód był bardzo blisko, Rosjanin wyskoczył na ulicę.
- Zwariowałeś? - Krzyknął Polak.
Rozległ się pisk chamulców.
- Co ty tu robisz? - Zapytał człowiek z pojazdu, gdy ten się zatrzymał.
- Musimy zabrać przyjaciela do szpitala.- Odrzekł Sochaczew.
- Ale jak? Co?
- A tak, że jesteśmy rekrutami, ze sztabu… - Tu chwila przerwy, rosjanin westchnął. - Koln i to, że nie daliśmy rady, bo jakiś szalony oddział stalkerów ze szkoły zaatakował nas niedaleko! Nasz kolega jest ciężko ranny.
- Rozumiemy. Tylko gdzie on jest?
- Tam w trawie. Musieliśmy go położyć, a sami pewnie wiecie,że to, na czym stoimy, to nie jest komfortowa ziemia?
- Co za debil! - Uznał po cichu Klimczak. - Jeśli te informacje są błędne to koniec.
- Oby były prawdziwe… - Zjawa głośno się modlił.
- Jak to nie? - Zapytał się w myślach.
Wtem wróciły mu wspomnienia, sprzed czterech dni…


Była noc, drużyna podążała na wschód. Przemierzając zrójnowane Śródmieście, zdjęli kilku nazistów. Znaleźli skrytkę jednego z patroli.
- Doskonale… - Krzyknął Chruszczow. - Nic lepszego stać się nie mogło! Skrytka nazistów!
- Tak nieźle trafiliśmy. - Potwierdził Sochaczew.
- Dokładnie… Gdybyśmy nie sprawdzali domów, gówno byśmy znaleźli. - Zauważył Klimczak.
Komórka, znajdowała się w zwykłym miejscu. Zrójnowany dom, najzwyklejsze w świecie schody, korytażyk, piwnica. Jednak nie była to tylko piwnica, trzeba było przestawić szafę, a raczej odsypać pozostałości szafy.
- Gdybyśmy nie szukali skrytki stalkera, nie dorwalibyśmy się do tego miejsca.
- Co za szczęście, że Radek miał wytyczne.
- Dokładnie.
- Dobra… przeszukajmy to miejsce.
Skład zabrał się do przeszukiwania piwnicy. Szperali w szafkach, na półkach, przeszukiwali kosze.
- Coś musi tu być.
Chruszczow uniósł płachtę od flagi, na której widniał strzałokrzyż.
- MAM! - Ryknął Sochaczew. - DOKUMENTY.
- Ja za to znalazłem sejf. - Odezwał się Chruszczow.
Sochaczew rozłożył dokumenty, znajdujące się w folderze. Przekładali kartki z zapiskami, znaleźli minimapkę, z zaznaczonymi obozami.
- Noo… To to nam się przyda.
- A co w sejfie? - Spytał Klimczak.
- Zaraz się dowiemy. Co to za sejfy? Żeby je otwierał byle dynamicik do zamków? No dobra nie byle, i nie jeden. Przyłożył trzy dynamiciki, malutkie jak nabój, a na pewno bardzo porównywalne do pocisków, do zamka, a następnie podpalił ląd. Schylili głowy, a bomby eksplodowały.
- TAK OTWARTE! - Wrzasnął Chruszczow, który jako pierwszy wychylił głowę. Wyjął z wnęki mapę, trochę pieniędzy, pistolet.
- Mapa… Zaraz sobie sprawdzimy, co tu mamy.
U rogu mapy, widniała data, legenda była poważnie zniszczona. Sama mapa, była w znośnym stanie, można było z niej czytać. Były tam pozaznaczane placówki nazistów. Posterunki, wieże obserwacyjne, których była sporadyczna ilość, sztaby. Wszystkie z wielce nazistowską precyzją, nazwane zaznaczone, cała mapa była skrupulatnie wypełniona.
- Jest! - Krzyknął Norman. - Doskonale! Rozejrzał się po pomieszczeniu z niedowierzaniem.
Chruszczow wraz z Erykiem i Sochaczewem przyjżeli się dokładnie mapie, po czym wzięli ją i wysadzili całą skrytkę. Wyszli przed budynki. Cały team ruszył dalej, wzdłuż ulicy, by później, przy następnym skrzyżowaniu skręcić w lewo, zboczyć w Senatorską i podążyć do ruin starej Pizzerii.
Kiedy przemierzali ulicę, cały czas, przybliżając się do pizzerii i Senatorskiej, natrafili na ciało. Zbliżyli się. Człowiek leżał na plecach, z ranami postrzałowymi na plecach. Chruszczow podszedł do nieszczęśnika. Przewrócił o na plecy. Mundur stary, zniszczony. Maska przeciwgazowa. Nie było broni. Gdy obmacał ciało dokładnie. Znalazł nieśmiertelnik.
- To jeden z naszych. Niejaki Michaił Piepytko. - Powiedział Chruszczow.
- Znam go! On został wysłany wraz z innym kolesiem do gniazda szerszeni.
- Szerszeni? - Zapytał Klimczak.
- Szerszenie to mutanty, których ręce przekształciły się w skrzydła. Są bardzo silne. Mogą za pomocą skrzydeł przeskoczyć ze dwadzieścia metrów. Nie umieją latać. Chociaż to.
- Widziałem to. Kiedyś niedaleko szkoły, napadł mnie jakiś bandzior. Kiedy uznałem że nie mam szans zacząłem uciekać na moje szczęście to coś akurat żerowało. Było ciemno, gówno widziałem, a ten typ mnie doganiał. Wtedy to coś wyskoczyło na mnie. Ustawio się. I jak nie skoczy, jak nie poleci na mnie. Moje szczęście odegrało tu wielką rolę, gdyż, wpadłem do ścieku. A wtedy, tamta bestia ryknęła, skoczyła za mną. Nie mieściła się więc zrezygnowała, a chwilę później słyszałem krzyki.
- Tak? To nieźle!
- Tamci mieli zdetonować ładunki i tym samym zasypać wejście do nory.
- Nie wyszło mu. Ciekawe co z jego towarzyszem.
- Dobra! Zmiana planów. Norman bierze nieśmiertelnik, i idzie powrotem do bazy. Ja i reszta ruszamy dalej.
Norman jedynie pokiwał głową, zagarnął nieśmiertelnik i skręcił. Giggles, Chruszczow, Klimczak, oraz Sochaczew, zniknęli w mroku.

Był sam. Nocna, samotna wędrówka nie była zbyt przyjemna. Nawet na chwilę nie mógł wyluzować. Cały czas musiał patrzeć za plecy, przed siebie, na boki. Stąpał po drodze, wokół której były jedynie zburzone budynki. Jego kroki były głośne, gdyż wokół nic innego nie było słychać. W oddali słychać było strzelaninę.
- To pewnie Chruszczow wojuje. -Pomyślał. Był niespokojny. Samotna wędrówka po strefie, nie jest zbyt przyjemna. Na jego nieszczęście, musiał przejść przez strefę, a ona była największym skupiskiem Pełzaczy w okolicy. Słyszał o nich różne historie. Mieszkały w kanałach. Nocą żerowały. Przedostawały się kanałami do metra, albo wyłaziły na górę i atakowały ludzi.
Nie wiedział co może go spotkać. Mógł to być Pełzacz, Szerszeń, zwykłe ścierwo. Wszystko było możliwe.
- Kiedy przechodził koło odsuniętej klapy ściekowej, musiał się upewnić, czy nic stamtąd nie wyskoczy. Zajrzał do środka. Zobaczył ogromną zaślinioną mordę. Pysk podobny do jaszczura, lecz zbyt wąski na końcu, pijawkowaty. W pewnym momencie paszcza rozdziawiła się. Wyła ogromna. W środku były dziwne haczykowate zastwki.
- Jezu! To Pełzacz.
- To gówno w mordzie, pewnie zaciska się, by nie można było uciec. - Pomyślał. Skrzywił się i odskoczył. Potwór wypełzł za nim. Norman wystrzelił kilka pocisków. Zatopiły się w rozwartej mordzie potwora. Ten jakby nic się nie stało szarżował dalej.
- Cholera! - Krzyknął.
Uskoczył w bok i wyjął dynamit. Potwór ruszył do niego. Uciekając odpalił ładunek i rzucił prosto w paszcze mutanta. Kilka sekund później, stwór eksplodował. Kolejne ryki rozległy się ze środka kanału. Stalker wziął nogi za pas. Nie odwracał się, patrzył przed siebie. Baza była niedaleko. Wskoczył do ruin jakiegoś budynku. Ryki nie ustawały.
- Ale się wpakowałem! -Ryknął.
Wszedł po gruzach na górę budynku. Przy księżycu dało się zobaczyć latające stworzenie.
- Cholera GARGULEC!
Potwór zataczał kręgi, po czym zleciał w dół. Człowiek ruszył na dół. W pewnym momencie ściana rozkruszyła się na kawałki. Jeden z dużych odłamów trafił Normana, który owym uderzony, runął na ziemię. Odwrócił się. W nowo powstałej dziurze, pojawił się Gargulec.
- O cholera! - Wstał i strzelił. Jego serce biło jak oszalałe. Bestia skoczyła ku niemu. Wepchnął swój karabin prosto do pyska. Wyjął finkę i zaczął dziurawić zaplutą paskudę.
- A masz ty ścierwojadzie!
Stwór po otrzymaniu wielu ciosów i cięć odskoczył i wyleciał. Norman po chwili zorientował się że ma rozszarpaną prawą rękę. Niedługo potem, poczuł przeszywający ból. Nie mógł nią ruszać.
- Muszę wstać! Muszę uciekać! Z trudem podniósł się na lewej ręce, która również nnie wyszła bez szwanku. Bolało go całe ciało. Nie miał karabinu, a i tak karabin potrzebuje obu. Miał pistolet którego jedną ręką też łatwo nie przeładuje. Został nóż. Powoli ruszył ku wyjściu. Zszedł na sam dół. Przeszedł parę metrów.
- Kiedy wróci? - Myślał sobie. Szedł dalej. Kilka minut minęło, a przeszedł ledwo kilkadziesiąt metrów.
- Choć do mnie! Zlatuj teraz, jesteś nade mną! - Mówił do siebie. Nie mylił się. Kilkanaście metrów przed nim, wylądowała skrzydlata szkarada.
- To koniec! Dawaj! Choć do mnie! -Krzyknął. Potwór rzucił się na niego.
- A MASZ!! ZJEDZ RÓWNIEŻ TO!
Stanęli przed pizzerią, każdy rozglądał się do okoła.
- Giggles! Sprawdź budynek. - Rozkazał Chruszczow.
- Dobra. - Odpowiedział, po czym wstąpił do budynku. - Ciało! Szukał pod stolikami wszystkiego, amunicji, peklu, wszystkiego…
- Jest plecak pod ścianą! - Giggles poinformował ich po raz kolejny.
Pozostała trójka, rozglądała się uważnie, czy coś ich nie zachodzi od tyłu.
- Czysto! Można wejść. - Powiedział Giggles, po czym sięgnął po plecak. Chruszczow obmacał ciało, przeszukał dokładnie. Nie ma nic. Gdzie broń?
- Nie ma.
Rozejżeli się powoli po budynku. Giggles przeszedł kilka metrów, za barek, rozejżał się ponownie.
- Schody zawalone!
Przejżeli wszystko dokładnie po raz kolejny i przeszli dalej. Drzwi z trudem ustąpiły. Stanęli w korytarzu, który wiódł kilka metrów dalej i kończył na kolejnych drzwiach. Te jednak, nie były takie oporne, otworzyli je.
Chruszczow lekko je uchylił i wyjrzał przez nowo powstałą szparę. Nic, pusto. Już miał je otworzyć na oścież i wyprowadzić grupę, jednak znikoma smuga światła ciągnęła się po ziemi.
- To musi być ognisko. - Pomyślał, gestem ostrzegł kompanów. Ustąpił miejsca Giggles’owi. Ten wystąpił przed nich, opuścił budynek. Za nim wyruszył Klimczak i stanął tuż za nim, skryty w raz z nim za starą skrzynią. Później wyszedł Chruszczow, który okrężną drogą stanął za zwaloną ścianą. Sochaczew został z tyłu. Przy ognisku siedziało trzech ludzi. Ogrzewali się. Obok stała malutka wieża strażnicza. Chwilę później Giggles otworzył ogień, a pod gradem kul trio przeciwników padło na ziemię. Po zniszczonej ziemi, pociekła krew.
Kilka sekund później, z blaszanej budki, wyskoczyło kilku nazistów, którzy również z łatwością zostali zneutralizowani. Team zebrał się w okół ogniska, rozglądali się za dalszymi wrogami.
Minęło kilka chwil, zanim Chruszczow podniósł rękę do góry, czym zwolnił oddział.
- Sprawdzę, co jest w tej budce. Drużyna przytaknęła, a dowódca powoli podszedł do drzwi, po czym ostrożnie wkroczył do środka. Pozostała trójka zasiadła przy ognisku. Giggles uśmiechnął się, myślał nad przyszłością misji.
- Im dalej się zapuścimy, tym ciężej będzie. - Uznał.
- Masz rację. W koń… - Zdanie Polaka przerwał Chruszczow.
- Ile ciał jest na zewnątrz?!
- Scześć.
- Wstawać! Wróg może być w pobliżu! Po tych słowach cały team zebrał się wokół płomieni, rozglądali się za wrogiem, który być może właśnie teraz bacznie ich obserwuje. Jedynie Chruszczow został w kwaterze.
- Czołówki na pełną moc! - Rozkazał Giggles. Sochaczew i Klimczak poczynili zgodnie z rozkazem.
Giggles strzelił kilka razy. Kule pojedynczo świzdały między Sochaczewem i Klimczakiem, oni stali bez ruchu, bojąc się, że zostaną trafieni.
- Jeden padł. Gdzie drugi? - Zapytał Giggles.
- Góra! - Krzyjnął Polak, wystrzelił trzy razy. Przeciwnik jęknął, po czym wypadł z wieżyczki, w której stał jeszcze przed chwilą. Leżał na ziemi. Nieszczęśnik jeszcze się ruszał. Ostatnim tchem, wycelował w górę, wtedy Giggles po raz kolejny wystrzelił ze swojego AK. Kiedy kule docierały do nazisty, ten pociągnął za spust. Z lufy wyleciały race, dwa ładunki. Rozbłysnęły się na czerwono, potem na niebiesko. Już nie żył.
- Cholera! Komandorze pośpiesz się! - Klimczak pośpieszył Chruszczowa.
- Już zaraz! Niedługo potem wyskoczył z dwoma workiem w rękach i przekazał go Sochaczewowi, ruszyli.
Biegnąc, mijali wiele przeszkód, takich jak dziura w ziemi, czy też zawalone szyby wentylacyjne, a także, wywrócone szafy.
Biegli tuż obok siebie. Kiedy przebiegali przez ulicę, wykryło ich światło jakiegoś wozu. Padły strzały, zapewne z pistoletu, lecz żaden nie trafił. Klimczak przeskoczył rów i znalazł się w krzakach, blisko wielkich drzew, obok niego biegł Giggles.
- Gratuluję załatwienia nazisty na wieży, niewiele osób tak dobrze strzela z pistoletu - Giggles pochwalił Polaka. Ten zaśmiał się lekko. Za nimi biegli Sochaczew, Chruszczow.
Wbiegli do najbliższego budynku. Za nimi już pieszo podążali naziści, strzelając, jednakże drużyna umknęła ich kulom.
- Taki plan! Za tym budynkiem jest ulica, rozbiegamy się po wszystkich piętrach, potem wychodzimy na wschód budynku i spieprzamy na most! - Wydał rozkaz Chruszczow.
- Tak jest! - Rozbiegli się. Sochaczew wychylił się, by ustrzelić jednego z faszystów. Zanim wystrzelił do budynku wleciał granat. Rosjanin rzucił się do ucieczki. Granat wybuchł, zawalając kawałek sufitu. Ten pobiegł na górę. Chruszczow już czekał na zewnątrz. Polak czekał, aż wrogowie wpadną do budynku, nie czekał długo. Człowiek ogromnej postury wparadował do pomieszczenia. Padło parę strzałów, a wróg runął na ścianę. Za nim, wbiegł inny, zapewne widział zajście i od razu wykonał unik i z pozycji leżącej wystrzelił serię. Kilka pocisków trafiło Polaka, lecz ten, przed misją wyposażył się w grubą kamizelkę kuloodporną. Zniknął za zakrętem. W tym czasie Giggles czaił się za starą szafą, leżącą na w pokoiku biórowym, który osadzony był na pierwszym piętrze. Ktoś wbiegł do pokoju. Rozglądał się.
- Szukam gnoja na pierwszym piętrze. Over. - Orzekł nieznajomy. Po tych słowach Giggles już wiedział, że to nieprzyjaciel. Wziął głęboki wdech. Przeciwnik musiał usłyszeć, gdyż wystrzelił kilka kul dookoła pokoju, kilka z nich przebiło się przez szafę i trafiła Gigglesa, ten wygramolił się zza szafy, ujrzał postać, zbliżającą się ku niemu. Sochaczew był na trzecim piętrze, gdy usłyszał, ze ktoś buszuje po schodach. Ruszył ku oknu. Tam zobaczył Chruszczowa. Wyszedł na balkonik. Obok niego szła rynna, a on, postanowił się po niej zsunąć. Gdy był parę metrów nad ziemią, urwała się i spadł. Chruszczow pomógł mu ustawić się do pionu. Z okna wyleciał Klimczak, który wykonał fikołek, amortyzując nim upadek. Wstał.
- Biegniemy? - Zaproponował po chwili.
- Nie ma Gigglesa. - Oświadczył Sochaczew. Padły cztery strzały. Z jednego okna wychyliła się jedna z wrogich postaci.
- DRANIE! - Ryknął Chruszczow, wystrzelił serię w kierunku wroga, który przyjął strzały i wyleciał na zewnątrz. - ZABILI MOJEGO KUZYNA!
- Musimy uciekać. Oni są zbyt dobrzy. - Powiedział Sochaczew. - Obiecuję, że ich dorwiemy.
Pobiegli dalej.
Uciekali cały czas, od Bugaju, do mostu.
Świtało, słońce wyłaniało się, zza horyzontu, przy czym chmury, nie pokrywały całego nieba. Drużyna zbliżała się do mostu, ale jak to w życiu bywa, coś staje na przeszkodzie. Mianowicie, był to wielki dół, z radioaktywnym szambem, a jak przeczuwali bohaterowie, radioaktywnym.
- Cholera! Cały czas jakieś problemy! - Pomyślał Klimczak.
Chruszczow wydał rozkaz obejścia dziury. Nie obchodzili jej od strony rzeki, lecz śródmieścia. Przeskoczenie nad kilkoma samochodami, ominięcie kilku linii wysokiego napięcia, pozwoliło im na przejście na drugą stronę, a później na most. Dali radę, dzięki zawieszonemu nad przepaścią autobusowi. Przejście pierwszej klasy to to nie było, gdyż nikt nie ufałby przewalonemu autobusowi, staremu jak świat, który przed kryzysem atomowym, używany był przez dobre dwadzieścia lat. Jakby tego było mało, pod nim rozpościerała się radioaktywna kałuża, z której nikt nie wyszedłby żywy. Członkowie grupy uznali, że lepiej gdy każdy będzie szedł osobno. Tak miało być bezpieczniej. Więc pojedynczo przechodzili. Autobus skrzypiał i trzeszczał, pozostawiając wszystkich w niepewności. Nikt nie wiedział, pod kim zarwie się pojazd.
Na szczęście, wszyscy przeszli szczęśliwie. Stanęli przed mostem, który wydawał się cholernie długi. Był jeszcze świt, niektóre mutanty, cały czas mogły żerować. Był też zawalony różnymi wrakami, niekiedy całkowicie blokującymi drogę, nie mniej jednak, musieli jakoś przejść, coś wymyślić.
- Uwaga. Słyszałem, że Wisła jest dziwną rzeką. - Powiedział Sochaczew, wstrzymując drużynę.
- Jak dziwna? - Zapytali razem dowódca z Polakiem.
- Anomalie... Znaczy tak były opisane pewne rzeczy... Nie wiem, jak to przedstawić. Nie tak do końca rzeczy, tylko bardziej miejsca, w których prawa fizyki nie obowiązują.
- Czyli? Co masz na myśli?
- Na przykład staniesz na niej i BĘC! Rozerwało cię, gniotło, wyrzuciło w powietrze, albo wszystko na raz!
- O cholera... Nigdy nie słyszałem o czymś takim.
- Ja tak.... Trzeba uważać, bardzo uważać.
- Nie pozostaje nam nic innego jak bacznie obserwować. Mam ze sobą stalowe łuski, które będę rzucał,, by sprawdzić gdzie jest anomalia.
Stanęli na moście, po czym przesuwali się powoli, przy czym, co kilka metrów, Rosjanin ciskał łuskami przed siebie, by sprawdzić, czy mogą dalej iść. Latały normalne, normalnie też lądowały. Dochodząc do większych skupisk aut, musieli zwolnić, tam anomalia, może być dosłownie wszędzie, pod samochodami, na przykład.
Chruszczow starał się zbierać każdą z łusek, dzięki czemu bardzo mało tracili.
Przechodząc dalej, trafili na ciało. Był to z pewnością, gdyż na ramieniu, miał strzałokrzyż, który jest symbolem faszyzmu. Sochaczew strzelił mu w głowę, tłumacząc, że mógł żyć, albo konać, zaś każdemu człekowi, należy się spoczynek.
- On nie żył towarzyszu. - Powiedział Chruszczow.
- Skąd wiesz? - Bronił się Rosjanin.
- Nie ma nogi.
- Tu musi być anomalia! Taka, która wyrywa kończyny!.
- Zamknij mordę!
Było za późno. Z jednej ciężarówki wyskoczył mutant, który najwyraźniej zajmował się ową nogą, iż mordę miał czerwoną od krwi, a zwłoki były świeże.
- Jednak nie ma żadnej anomalii! - Krzyknął znowu.
Gdy potwór pędził w ich kierunku, wyskoczyło jeszcze więcej tych paskudztw. Waleczne trio przygotowało się do walki, ze sforą, biegnącą w ich stronę. W jednym momencie, po każdym z mutantów, przeszło malutkie spięcie, następnie trójkę, walczących oślepił biały błysk, który towarzyszy również spalaniu magnezu.
Gdy doszli do siebie, co nie trwało krótko, bo kilka minut, przewalania się przez asfalt, ujrzeli spalone na węgiel cielska mutantów.
- Jasna cholera! Jakaś nowa anomalia! - Uznał zaszokowany Rosjanin.
- No wiesz?! Nie! Kotlet rybny! - Powiedział sarkastycznie Eryk.
Chruszczow rzucił przed nich łuskę. Ta, gdy leciała na wprost, wywołała kolejne, spięcie, które rozeszło się na kilka metrów dookoła. Gdy rzucił łuską w prawo, stało się to samo, jedynie lewa strona mostu, nie wykazywała żadnych paranormalnych zjawisk. Przeszukali nazistę. Zabrali jego pistolet, karabin. Tego zaś wziął Eryk, ponieważ on, jako jedyny, posługiwał się pistoletem. Trochę pieniędzy oraz amunicji, też się znalazło. Cała drużyna, przekroczyła resztę mostu, tak samo, jak dotychczas.

Epizod 4

Druga Strona

Kiedy byli za mostem, odetchnęli z ulgą.
- Te anomalie są tylko blisko wody? - Zapytał Chruszczow.
- Owszem. - Odpowiedział Sochaczew.
Chruszczow wyjął mapę, zabraną z komórki faszystów. Przestudiował, rozejrzał się. Później poszli na północny wschód.
Eryk po raz pierwszy był po drugiej stronie. Słyszał o niej różne historie. Jedni mówią, że są tam stare bunkry, inni, że kanały w których kryją się przerażające potwory. Niektórzy nawet mówili, że druga strona, była nie tknięta katastrofą. W to jednak nie wierzył. Była opustoszała, żadnych śladów życia. Nie wiedział co ich czeka, ale wiedział, że nie będzie łatwiej, niż po drugiej stronie.
Cały czas, w terytorium nazistów, lecz ani śladu patrolu, pusto. Jedynie zniszczone budynki, samochody, droga. Pozwalane latarnie. Będąc w tym miejscu, odczuwał lęk, czuł się obserwowany. Chociaż sądził, że to tylko jego wrażliwość.
Sochaczew natomiast wydawał się być bardzo podnieconym. Podobnie jak Polak, był tam pierwszy raz. To nie byle przeżycie, być po drugiej stronie. Cieszył się, ze świadomości, że jest na nieznanym terytorium, bo taki już po prostu był. Zawsze ożywiony, miejscami niepoważny, ale zawsze wychodził z tarapatów na cztery łapy. Może to dlatego, że tak był usposobiony. Wiedział że nikt mu nie pomoże, że nikt i tak nie usłyszy jego krzyku. Ta świadomość niebezpieczeństwa, ewidentnie dawała mu sił.
Z kolei Chruszczow, praktycznie zawsze opanowany, profesjonalista, nie wykazywał żadnych emocji. Dla niego, był to wyjazd w tereny, wykonanie misji, bez względu na wszystko. Na pewno długo zastanawiałby się, gdyby miał do wyboru ratowanie znajomego, a wykończenie jakiegoś strasznego mutanta. Nie mniej jednak, nie był człowiekiem, którego nic nie obchodzi. Miał uczucia, jednakże nie tak intensywne. Lata samodzielności, zamieniły go w samotnego wilka, który najlepiej spisywał się w pojedynkę. Kiedy był młody, jego ojciec zginął na wojnie, matka zaginęła, wraz z grupą mieszkańców szkoły. Jako młody sierota, musiał sam zdobywać pożywienie, broń, by bronić się w tym bezprawnym świecie, musiał żyć. Świetnie nadawałby się do zakonu stalkerów, jednakże sam nie chciał być uznawany za stalkera, gdyż miał swą godność, a mimo wszystko stalkerzy, nie byli lubiani w świecie. Znani jako rozbójnicy, nie darzeni zaufaniem. Chruszczow, był człowiekiem praworządnym, choć mimo wszystko nie był dobry. Utrzymywał się na cieniutkiej granicy, między dobrem i złem, choć bardzo mocno i twardo się na niej utrzymywał. Ani okrutny, ani rycerski, oschły, uparty. Wzór stalkera.
Drużyna, wędrując przez drugą stronę, zaczęła odczuwać zmęczenie. Po krótkim, jednogłośnym głosowaniu, uznali, że poszukają jakiegoś schronienia, noclegu.
Weszli do zrujnowanej kamienicy, przeszukali gmach. Nie chciało im się, szukać pokoju, jednak, gdy jeden nie nadawał się do użytku, szli do drugiego. Do wieczora błąkali się po budynkach, szukając miejsca na sen. Wreszcie przechodząc kilka przecznic, trafili na całkiem zachowane budynki. Weszli do jednej, przeszukali parę pokoi. W końcu, znaleźli zniszczony, choć nadający się na spanie pokoik. Kanapa, fotel, łóżko. Wszystko całkiem dobrze wyglądające.
- Oglądamy wiadomości? - Zapytał Sochaczew, podchodząc do telewizora, który stał na komodzie, podłączony do gniazdka.
- Wal się! Nie odpali się. Nie ma prądu. - Powiedział Chruszczow.
- Jest awaryjny.
- No dobra... Co proponujesz? Tak dla jaj sobie włączymy.
- Dowódco, lecisz na dół, awaryjne przełączniki są w piwnicy, przynajmniej tam powinny być. - Rozkazał Sochaczew, majstrując coś przy telewizorze. - Właśnie! Eryk! Ty przedostaniesz się na dach i poskładasz antenę.
- Wal się na ryj! Zmęczony jestem! - Burknął Klimczak.
- Pójdziesz, poszperasz, wrócisz, nie wyjdzie, i razem go wyśmiejemy! - Zachęcił go Chruszczow.
Eryk coś jęczał, burczał pod nosem, klął, jednakże wyszedł na klatkę. Chruszczow wyminął Eryka, zszedł na dół, na parter.
Śmierdziało zgnilizną. Było ciemno. Zapalił czołówkę. Zobaczył kilka ciał, krew zakrzepła na ziemi. Zwłoki zakrwawione, niektóre poobgryzane. Tu nie ma nogi, raz połowy ciała.
- Niektóre z nich są świeże... - Zauważył Chruszczow.
- Poświecił dookoła, pusto. Przeszedł do drzwi, na których widniała plakietka "Dozorca". Zaryglowane. Obejrzał się za siebie i strzelił w zamek. Wszedł. Ciał było jeszcze więcej. Teraz był pewien, że coś się tam działo. Oglądał się za siebie raz po raz. Swąd stawał się coraz gorszy, więc wyjął maskę przeciwgazową, założył na głowę. Nic nie widział, gdyż szkiełka zabrudziły się. Musiał zdjąć ją, przetrzeć szybki i można było patrzeć. Tak mu się wydawało. Rzeczywiście, szkiełka były już czyste, całkiem porysowane, lecz znośne. Przeszedł do końca korytarza, pociągnął za klamkę.
- Nie no! Aż się odechciewa! - Wzdychał Eryk, patrząc do góry. Przed nim rozpościerało się ładne kilkanaście metrów wspinaczki po zawalonych schodach, awaryjnych drabinkach, poręczach, oraz rurach.
- Zabiję tego Ruska! - Krzyknął.
- CZEKAM! - Odezwał się znajomy głos.
Polak jedynie się skrzywił i ruszył w kierunku schodów.
Przeszedł przeszedł po paru schodach, przeskoczył w prawo, od razu łapiąc się poręczy. Ta oderwała się. Polak zachwiał się, szukał innej rzeczy, której mógłby się złapać. Znalazł rurę. Złapał się, odzyskał równowagę. Przygotował się do następnych posunięć. Powoli przeszedł po skrawkach schodów, łapał innej poręczy. Ta trzymała się mocno. Pochwycił ją mocno obiema rękami, przeciągnął się dalej. Gdy stanął na kolejnym piętrze, odetchnął z ulgą. Ciężko oddychał, wyczuł, że musi założyć maskę. Sięgnął do biodra, u którego wisiała maska. Spojrzał na szybki, chuchnął, przetarł je, założył. Coś uwierało. Poprawił i rozejrzał się dookoła. Pusto.
Dalsze schody wyglądały w miarę bezpiecznie. Jednakże wzbudzały jego podejrzenia, ponieważ Polacy zazwyczaj robią wszystko na odwal się.
Przeszedł dalej. Były równie zniszczone co poprzednie. Widniała w nich dziura, która utrudniała dalszą podróż ku górze, ku szczytowi budynku. Skoczył na rurę. Ta zaczęła odrywać się od ściany.
- JASNA POGODA! - Ryknął, szybko zaczął przebierać rękoma, by przeżyć. To było jedyne wyjście, bo schodów nie było. Rura już prawie całkowicie oderwała się od ściany.
- JEZU! - Warknął raz jeszcze. Zdany był teraz jedynie na polską rurę. Natychmiast sięgał na boki, do góry. Szukał czegoś co mogłoby go uratować. Rura zablokowała się o coś, a on wisiał nań obwieszony. Jedną ręką trzymał się jej, drugą błądził dookoła, szukając ratunku. Zauważył parapet, niestety ten, był poza jego zasięgiem. Brakowało mu około pół metra. Spojrzał na dół. Ujrzał, przewody, które wyrwane były ze ściany, oplątane wokół rury, której uczepiony był nasz bohater. Chruszczow mógł w każdej chwili włączyć zasilanie.
- A W DUPIE Z TYM! - Jęknął. Zaczął huśtać się na lewo, by przysunąć się. Rura wygięła się, Klimczak odepchnął się od niej, złapał parapetu. Rura, której przed chwilą się trzymał spadła na ziemię. Wisiał na jednej ręce. Życie mignęło mu przed oczami, rozwartymi, wtopionymi w gruzy, kilkanaście metrów pod nim. Serce biło mu potwornie. Ręką coraz bardziej zsuwała się się z parapetu. Szybko złapał się drugą ręką framugi, której szyba była wybita. Podciągnął się, wciągał na parapet, gdy całe okno wyrwało się. Osuwając się, szurał rękoma po parapecie. Założył na niego nogę, po czym wgramolił się na górę. Kiedy stanął, okno roztrzaskiwało się o ziemię. Odetchnął. Serce znów nawalało jak oszalałe. Musiał przejść balkonami. Przeskoczył na drugi balkonik, złapał się poręczy. Przeciągnął na drugą stronę. Wszedł do mieszkania. Postanowił owe przeszukać, a nóż coś się znajdzie. Przeszukał niedbale, znalazł szkatułkę, w której coś pobrzękiwało. Cisnął nią o ścianę. Gdy się rozbiła, wysypało się z niej kilka monet. Parę banknotów również upadło na ziemię. Zagarnął co mógł, bo niektóre z monet wpadły do szpar w podłodze. Wyszedł na klatkę. Tam była drabinka, którą wyszedł na dach. Skrzypiała, chwiała się, ale jednak dał radę się po niej wspiąć.
Na dachu, był potwór. Eryk okrążył go parę razy, strzelił prosto w pysk kilkoma seriami. Dźwięk karabinu, głucho rozniósł się po ruinach miasta. Podszedł do anteny.
- Jestem na górze - Powiedział do mikrofonu.
- Doskonale Syn! - Odpowiedział Sochaczew. - A więc...


Klimczak i Zjawa leżeli w trawie.
- To prawdziwe nazwy, zastanawia mnie jednak, co działo się po tym, jak zawaliła się kamienica.
- Jaka kamienica?
- Po drugiej stronie. Ja, Chruszczow i Sochaczew ruszyliśmy na misję, nie daliśmy rady...
- Znałeś Chruszczowa?
- Tak, a ty?
- Również. - Oczy Zjawy, stały się szkliste, lecz ten, natychmiast zakrył je ręką i przetarł.

Chłopak dał radę przecisnąć się przez dziurę, od zaryglowanych drzwi starego magazynu. Był ogromny, w środku pełno pojemników, pudeł, stare towarowe wozy, wiele, wiele rzeczy.
Miał na oko szesnaście lat, wysoki. Za nim dało się słyszeć krzyki również szesnastolatków, jego rówieśników zapewne. Niestety, pościg wiedział gdzie pobiegnie, gdyż miał przestrzeloną kostkę i znaczył drogę do siebie plamkami krwi.
- Marcinie.... Nie zabijemy cię, chyba, że nie oddasz nam kamienia... - Mówili.
Nie odpowiedział nic, jedynie uciekał dalej. Znalazł schody w dół, więc szedł pod ziemię.
Noga nie dawała mu spokoju, nie mógł na niej stawać, więc musiał uciekać na jednej nodze.
Ściany w podziemiach, były porozwalane, a on korzystał z tego faktu, miał nadzieję, że ich zgubi. Skręcał w lewo, w prawo, wierzył, że ich zgubi. Na daremno, gdyż krew, znaczyła szlak.
Znalazł kolejne schody, więc skorzystał także z nich. Schodził nimi naprawdę długi czas, choć skakał co pięć, albo cztery schody. Mimo jego wysiłku, dalej deptali mu po piętach.
Dyszał. Był zmęczony ucieczką, zmęczony kłopotami.
W jego pasku, ukryty był nóż, lecz nie miał serca, odwagi, by zadać nim cios. Znalazł szafki.
Przeszukał je, z nadzieją, że znajdzie tam jakiś opatrunek. Niestety, ale tylko uniform naukowca się tam znajdował.
- Naukowy uniform? Przecież to magazyn? - Zapytał się samego siebie. Wzruszył ramionami, po czym użył noża, by rozedrzeć uniform i zawiązał sobie kawałek materiału wokół rany. Na biurku były fiolki z jakimiś płynami. na jednym z nich był papierek z napisem, kwas solny. Wziął ową fiolkę i ruszył dalej. Teraz ignorując ból, gdyż tamci już go doganiali.
- Tu jesteś! - Ktoś krzyknął i strzelił mu w plecy.
Kula trafiła chłopaka. Ten upadł na ziemię. Odgłos wystrzału rozniósł się po podziemiach.
- Kto tu jest? - Ktoś zapytał.
Chłopak pomyślał, że i tak nic mu nie pozostało.
- POMOCY!! - Wrzasnął, za razem jęknął, przeraźliwym głosem, który przeszył mroki podziemi jeszcze bardziej, niż strzał karabinu.
- Marcin? - Zapytał nieznajomy.
- TAK! POMOCY! BŁAGAM! ONI MNIE ZABIJĄ!! - Ryknął raz jeszcze.
- Zamknij pysk! - Rozkazał chłopak ze stalowym prętem, uderzając go.
Ranny rzucił otwartą fiolką w twarz napastnika. Ten zaryczał, rzucił kij i złapał się za twarz, padł na kolana, potem zwijał się na ziemi.
Światło latarki trafiło na napadniętego chłopaka, przyświeciło mu twarz, po czym przeszło na napastnika oblanego kwasem.
Krzyki innych, nie ustawały, stawały się za to intensywniejsze. W końcu do rannego dobiegli także inni. Ten zaś, nie wahał się już ani chwili. Sięgnął po nóż i dźgnął jednego w brzuch, szarpał, później wypruł mu flaki. Kolejny strzał, tym razem z bliska, dosięgnął go. Na szczęście, trafili w prawą łopatkę, dzięki czemu przeżył, choć kula przeszła na wylot.

Padły kolejne strzały, tym razem z karabinu, na zawsze kończąc tamtą katorgę.
- Uratowałeś mnie... - Westchnął po cichutku Zjawa.
- Tu są. - Wskazał Sochaczew. Naziści wzięli Zjawę, wraz z Klimczakiem i władowali do samochodu.
- Właśnie znaleziono patrol 30.... - Odezwał się głos w radiu, które natychmiast wyłączył jeden z nazistów.
- Skąd jesteście? - Zapytał po chwili.
- Jesteśmy z Fortu Legionów, teraz sztabu KOLN. Doszliśmy aż tutaj. Na Miodowej, spotkaliśmy jeden z patroli. Nie wiemy jaki numer. Powiedzieli, że jeśli chcemy dojść do bazy Wolfganga, musimy przejść Źródłową, potem Dobrą i dojdziemy pod sztab. - Łgał Sochaczew.
- Rozumiemy. - Powiedział.
- To nie koniec. Wtedy zaatakowali nas jacyś szaleńcy. Dwóch członków patrolu, dało radę uciec, zaś reszta niestety zginęła. Musieliśmy uciekać.
- Dobrze.
Kiedy odwrócił się by porozmawiać z pozostałymi dwoma, drużyna spoglądała po sobie.
- Więc to ci, których zaatakowano. Mieliśmy to sprawdzić. - Powiedział. - Jeśli wykonują jakąś misję, to nie dadzą rady. Dowódcy urządzili niezłą obławę.
- To świetnie. Nigdy nas nie znajdą... - Powiedział Klimczak, po czym rozstrzelał niczego nie spodziewających się faszystów.
Kiedy Pozbyli się zwłok, zdarli nazistowską płachtę z maski samochodu, która była jedynym znacznikiem przynależności do Rzeszy. Pojechali na Kapucyńską.




Rozdział 2


Epizod 1 Kapucyńska

Zjawą, opartym o ścianę, rzuciło do przodu. Wóz zatrzymał się. Zderzyli się z czymś naprawdę ciężkim, czymś mocnym. To potwór. Każdy z nich o tym wiedział. Sochaczew nabrał trochę odwagi, otworzył drzwi.
Powoli uchylił drzwiczki samochodu, stanął na szutrowej jezdni. Wyjrzał na potwora, zapalił latarkę. Łyse paskudztwo, podobne do tego w biurze, wbite było w maskę wozu. Rosjanin odpalił czołówkę. Przyświecił na potwora, później dookoła. Bestia na wozie ruszyła się i zawyła. Skowyt przeszył umysł Sochaczewa, który złapał się za uszy i skulił się. Z gęstwiny dochodziły inne skowyty.
- COFAJ! - Ryknął Sochaczew.
- Jasne. Już się robi. - Odpowiedział Klimczak, przeciągnął sprzęgło, nacisnął pedał. Auto, jak stało, tak stało.
- Silnik rozwaliło! - Krzyknął. - Wysiadamy!
Przeskoczył na tył pojazdu, wziął zjawę pod ramię i rzucił się ku wyjściu. Poślizgnął się, na plamie krwi. Runęli na podłogę. Polak z trudnościami pozbierał się na mokrej podłodze po raz kolejny. Zjawa wykrwawiał się. Nie odpowiadał. Eryk ostrożnie uniósł stalkera ponownie i wyciągnął z wozu. Niestety upadli znowu, gdyż Polak, nie opanował ich obu i spadli z trzydziesto centymetrowej wysokości.
Od razu podbiegł Sochaczew, który złapał Zjawę za nogę i przeciągnął jego nieruchome ciało po szutrówce, do środka budynku.
Odgłosy potworów dało się słyszeć coraz mocniej. Eryk pozbierał się z ziemi i rzucił się w stronę towarzyszy. Razem z Rosjaninem wciągnął Zjawę po schodach na górę budynku. Zawalili przejście szafą, kanapą i fotelem. Przeszli na balkon. Przerzucili stalkera na drugi balkonik i również przekroczyli barierkę. Przeciągnęli towarzysza dalej. Potwory były już w budynku, w którym przed momentem gościli bohaterowie.
- Znaczymy drogę krwią! - Wskazał Polak.
- Racja! ZJAWA JEST CAŁY PRZEMOKNIĘTY - Rozpaczał Sochaczew.
- Nie przeżyje.
- Musimy sprawdzić. - Rosjanin przyłożył palce do szyi kolegi. Brak tętna.
- Nie daliśmy rady. Zbyt mocno oberwał! - Jęczał Polak.
- Idziemy! - Rozkazał Sochaczew, gdy usłyszał, że mutanty niszczą barykadę.
Wciągnęli Zjawę do kolejnego pokoju. Sochaczew dobrze znał tę okolicę. Wystarczyło dwieście, dwieście pięćdziesiąt metrów na wschód, a dotarliby do szkoły. Taki mieli też zamiar. Nie rozglądając się zbytnio, śród ryków, skowytów i trzasków, dwójka bohaterów wkroczyła dalej. Byli w pokoju równie zniszczonym, co poprzednie. Wybiegli do przedpokoju, potem na korytarz. Biegli, omijając różne przeszkody. Nie patrzyli pod nogi, instynktownie mijali szafki, regały drzwi i cegły. Sochaczew skoczył tuż nad dziurą, którą dojrzał przez zupełną pomyłkę. Eryk nie miał tyle szczęścia. Wpadł w dziurę. Mechanicznie złapał się krawędzi podłogi i przytrzymał.
- SOCHACZEW - Krzyknął.
Rosjanin odwrócił się i orientując się w sytuacji, dał susa, wylądował na podłodze, prześlizgnął przez parę metrów i w ostatniej chwili złapał kumpla. Wciągnął go na górę. Potwory były już zbyt blisko. Wyjął broń. To samo zrobił Klimczak. Po kilku sekundach wyskoczyło na nich kilka potworów. Ci strzelali naprzemiennie. Kiedy jednemu skończą się naboje, i musi przeładować, drugi pakuje swoje kule. I tak cały czas.
Potwory wyskakiwały jeden za drugim i ginęły ranione z odległości raptem piętnastu metrów. Nie dało się chybić, gdyż korytarz nie był zbyt szeroki. Każdy mutant, który pojawił się w drzwiach, ginął natychmiast raniony, przez walecznych Polaka i Rosjanina.
Amunicja zaczęła się kończyć. A potworów wcale nie wydawało się robić mniej. Co moment wyskakiwały, a Eryka zaczynało to męczyć. Gdy amunicja była już na kompletnym wyczerpaniu, potwory przestały napierać.
Polak nie tracąc czasu, skinął na towarzysza i Ruszył w dalszy bieg, ku szkole. Sochaczew bez chwili namysłu, rzucił się za Klimczakiem. Wylecieli z budynku i biegli. Szkoła była już obok. Biegli cały czas, nie oglądali się za siebie, biegli. Kilkanaście metrów od szkoły, jakieś stado potworów, które właśnie wyszło na żer, zaczęło doganiać pędzący duet.
- Jasna cholera! Nie wiedziałem, że coś nas goni! - Zauważył Klimczak, który właśnie spojrzał się za siebie.
Istotnie. Za nimi pędziła zgraja jakiegoś ścierwa.
Uciekający Klimczak i Sochaczew, zostali zauważeni przez strażników.
- Ej wy tam! - Strażnik krzyknął.
- Wołajcie o pomoc!! Goni nas wataha mutantów! - Krzyknął Sochaczew.
- EJ! TUTAJ! POMOCY TUTAJ! WY! Na ziemię!! - Rozkazał strażnik.
Polak i Rosjanin, bez wahania zrobili, co kazał. Rozległy się huki wystrzałów. Niedługo później, do leżących cały czas na ziemi bohaterów, dobiegli wartownicy ze szkoły.
- Co wy tam robiliście!?
- Zgubiliśmy się. Pomóżcie nam dojść do naszych boksów.
- Sochaczew! Klimczak! DURNIE! Wiedziałem, że się wpakujecie w jakieś bagno! Julian! Jambo! Zabrać ich do szpitala.
Dwóch podwładnych wzięło pod ramię Eryka i Sochaczewa i poprowadzili do wrót szkoły, później przez placyk główny, na końcu odstawili do szpitala, gdzie przebadano ich dokładnie, opatrzono rany powstałe w wyniku tych wszystkich upadków.
Cytat: Chłopak od razu przypomniał sobie, że Kasper leżał w szpitalu polowym przez szczęśliwie zastrzelonego bandytę, umieszczonym w kuchni, na parterze.
co było w kuchni? Szpital polowy? Bandyta? Kasper? Domyślam się, że chodzi o szpital, ale to zdanie jakoś nieszczęśliwie złożone jest.
Cytat:po czym zasiadł do stolika, i dokończył wieczorne udko
Cytat:stare rozpadające się krzesło,
Cytat:Eryk, był chociaż
Interpunkcja. Wszystkich błędów wymieniać nie będę, to tylko przykładowe z początku.
Cytat:Młodzieniec przetarł swoje zieloe oczy
literówka. Niejedyna.
Cytat: Dookoła zniszczone ściany boksu, stare rozpadające się krzesło
"dookoła" zbędne.
Cytat:Dopisał do dziennika wzmiankę o pobudce, zabrał go, założył kombinezon, zajrzał do szufladki, zabrał pistolet, sięgnął do kąta po nowo zdobytego Sturmgewehr’a 44. Zasięgnął też po amunicję w skrzyni, za szafką, wstał, poszedł do szpitala.
nie za bardzo szczegółowy ten opis? "zajrzał do szufladki" i "wstał" wydają mi się niepotrzebne. Poza tym "zasięgnął"? Nie wiem nawet, czy jest takie słowo.
Cytat: Powiedział, po czym zderzył się z jakimś mieszkańcem, ten gestem przeprosił i poszedł dalej, między tłumy nieszczęśliwych ludzi, już znudzonymi i zrospaczonymi, z powodu takiej egzystencji.
jakiej egzystencji? Przecinek po "zrozpaczonymi"
Cytat:- Ależ oczywiście! Eryk… - Ryknął z rosyjskim akcentem…
skoro Eryk stał tuż obok niego, to po co miał ryczeć? I po co mi informacja, że z rosyjskim akcentem?
Cytat:- Ależ oczywiście! Eryk… - Ryknął z rosyjskim akcentem…
- Nie teraz…. Teraz idę do szpitala.
ale co nie teraz? Dostał jakąś propozycję, o której czytelnik nie wie?

Cytat: młodzierz,

Protestuję. Dalej z tymi błędami nie czytam. Popraw interpunkcję i ortografię. Jeśli sam sobie z tym nie radzisz, to poproś kogoś o pomoc.
ale muszę czekać! Weź przeczytaj, a nie fochy stroisz.... NIC TAKIEGO WIĘKSZEGO nie ma. Parę przecinków za mało, a ty problem robisz. Nie no bez obrazy, ale za kogo ty się uważasz?
Na co musisz czekać?
Resset, poprawioną wersję tekstu przesyłasz dla któregoś z Krytyków, który edytuje twój pierwszy post w tym temacie i wkleja wersję już poprawioną zamiast tej obecnej. Jeśli o to ci chodzi Smile
na edycję.
1300 minut
czy ileś tam
aaaaa
TO Z TĄ PROPOZYCJĄ
"Ależ oczywiscie eryk...
- Nie teraz, teraz idę do szpitala.

to trza przeczytać poprzednią linijkę, w której jest sugestia, by Sochaczew zreperował Sturmgewehra, którego zdobył.
Cytat: Jego prycza znów się zepsuła, nie pozwalała mu spać.

Czy prycza ma mozliwość pozwalania czegokolwiek?


Cytat: Chłopak od razu przypomniał sobie, że Kasper leżał w szpitalu polowym przez szczęśliwie zastrzelonego bandytę, umieszczonym w kuchni, na parterze.

No ale rozumiem, że ten szczęśliwie zastrzelony (a czemu szczęśliwie?) leży w kuchni?


Cytat: Młodzieniec przetarł swoje zieloe oczy, po czym zasiadł do stolika

Literówka


Cytat: Wziął łyk napoju energetycznego, który został po wczorajszym zapisywaniu dziennika.

Że co?


Cytat: by Eryk, był chociaż trochę zadowolony z sytuacji.

Absolutnie przeszkadzający przecinek.


Cytat: Dopisał do dziennika wzmiankę o pobudce, zabrał go, założył kombinezon, zajrzał do szufladki, zabrał pistolet, sięgnął do kąta po nowo zdobytego Sturmgewehr’a 44.

Zbyt szczegółowe zdanie i do tego z powtórzeniami.


Cytat: Zasięgnął też po amunicję w skrzyni, za szafką, wstał, poszedł do szpitala.

Zasięgnąć można opinii, a nie przedmiotu. Ponadto ponowie tak przesiekane przecinkami zdanie (szczegółowy opis), że oczy bolą.


Cytat: Po drodze natknął się, na Sochaczewa,

Niepotrzebny przecinek.


Cytat: - Witaj! Słyszałem, że z Kasprem nie najlepiej. - Powiedział Sochaczew.

Kłania się samouczek tyczący się zapisu dialogów. Zapraszamy do: http://www.inkaustus.pl/showthread.php?tid=145



Cytat: Otóż, Kasper jest w bardzo złym stanie, minie, co najmniej tydzień, zanim wróci do zdrowia.

Twe ubóstwienie do zdań wielokrotnie złożony powoduje, że nawet kwestie dialogowe niepotrzebnie komplikujesz przez co brzmią sztucznie. Z tej wypowiedzi swobodnie można zrobić dwie.



Cytat: Rozumiem, byłem tam razem z nim, wiem, że nie jest z nim najlepiej, chyba nikt po takich obrażeniach nie czułby się za dobrze.

j/w w jeszcze gorszej formie. Z tego tobi się 3 oddzielne zdania...



Więcej uwag nawet nie wymieniam, ponieważ mam ograniczoną pulę czasu (tym bardziej, by wszystko wymienić...). Przeczytałem jedynie Epizod I (jak dobrze, że nie nazwałeś tych kawałeczków rozdziałami, jak to robią inni...).

Generalnie:
- Budujesz zdania wielokrotnie złożone, z dużą ilością szczegółów, które jeszcze bardziej przeszkadzają w odbiorze treści.
- Dialogi są sztuczne i nieco infantlyne.
- Mam wrażenie, że pisałeś pod wpływem gier PostApo (Fallout, Stalker etc.)
- Czy przeprowadzałeś przynajmniej minimalną korektę tekstu? Lub dałeś znajomej duszy, która tekst ogarnie i obiektywnie oceni, a nie będzie piała zachwytów (czyli wykluczamy mamę, tatę, wujka, siostrę, bardzo często również uśmiechniętą panią polonistkę etc. Smile )?

Uprzedzając, ew. pytanie kim jestem? Jestem czytelnikiem i uważam, że Twój tekst, a zarazem warsztat pisarski wymaga jeszcze bardzo wiele pracy (biorąc pod uwagę wiek, można mieć pewne nadzieje). Postaram się kiedyś zaglądnąć do kolejnych epizodów, ale tymczasem odkładam go raczej na bok.
No dobrze *głęboki wdech*

(20-02-2011, 23:28)resset11 napisał(a): [ -> ]by Eryk, był chociaż trochę zadowolony z sytuacji.
tutaj zbędny przecinek.
Cytat:się z jakimś mieszkańcem, ten gestem przeprosił i poszedł dalej
Tutaj lepiej moim zdaniem rozdzielić, dać kropkę zamiast przecinka.

Cytat: Jednak zawsze był leciusieńko nadpobudliwy, to dało się zauważyć, aczkolwiek, praktycznie w ogóle się nie wyróżniał od innych.
pogrubiony przecinek do wyrzucenia.

Cytat:Rosjanin uśmiechnął się, a jego twarde rysy, na chwilę złagodniały.
Pogrubiony przecinek do wyrzucenia. Umówmy się, że wszystkie pogrubione przecinki będą do wyrzucenia Smile.
Cytat:Wysoki, wielki żołnierz, zawrócił do boksu
moim zdaniem wystarczy tylko "wysoki".
Cytat:Mijali wiele osób, w różnym wieku
Cytat: aż po starych śmierdzących kloszardów.
tu z kolei brak przecinka między "starych" a ":śmierdzących".
Cytat:Co chwile z jednego końca na drugi, biegali zaalarmowani lekarze, pielęgniarki, żołnierze, a także zwykli biedni ludzie.
brak przecinka między "zwykli", "biedni".

Cytat:Otóż, Kasper jest w bardzo złym stanie, minie, co najmniej tydzień, zanim wróci do zdrowia.
Cytat:-Odpowiedział Eryk. Na jego twarzy, widniał wyjątkowo wymuszony uśmieszek, który potęgowany był jego szatynowymi włosami.
bez "wyjątkowo", moim zdaniem. Poza tym jak kolor włosów może potęgować wymuszony uśmiech? Nie kupuję tego opisu.
Cytat:- Nie mniej jednak, mam nadzieję
niemniej.

Cytat:spojrzał na swoich znajomych, sprzymierzeńców, którzy tłoczyli się w zawalonej szkole.
skoro szkoła była zawalona, to jak mogli się tłoczyć w środku?
Cytat:- Masz rację, nie ma, co tutaj tkwić!

Cytat:Doszli na rynek, ten zawsze pełen życia.
czyli jest też inny rynek, nie zawsze pełen życia? Smile Moja propozycja: "Doszli na rynek, jak zawsze pełen życia"
Cytat: Straganiarz, przekrzykujący straganiarza
Cytat: Pełen życia placyk, położony w centrum bazy, by każdy mieszkaniec, mógł łatwo dotrzeć na targowisko, natchnął do życia dwóch towarzyszy.
pełen życia... natchnął do życia... Powtórzenie w jednym zdaniu, na pewno da się tego uniknąć.
Cytat:Eryk wymierzył lufę, w stronę opuszczonej budki, potem dalej w prawo, na Kapitulną.
Cytat:- Może ruszymy obok?
obok czego? Pewnie miałeś na myśli "w drugą stronę" czy coś takiego.
Cytat:- Przestań! Zachowujesz się jak lamowaty bohater, jakiegoś głupiego romansidła.
Cytat: Powiedział, krzywiąc się ostrym powietrzem.
zabrzmiało, jakby miał powietrze zamiast twarzy, czy co on tam wykrzywił.

Cytat:- Dobrze, że wzięliśmy maski.
-Racja.
to jest dialog żołnierzy?
"- Dobrze, że jutro nie ma matmy.
- Racja."
Cytat:Była dziesiąta rano, powietrze tak brudne, powodowało, że już było ciemno, niemrawo.
moja propozycja: "Była dziesiąta rano, ale powietrze tak brudne, że panował stały półmrok."
Cytat:Jasna smuga światła zatrzymała się o ścianę.
Może lepiej "oświetliła ścianę"?
Cytat:Po krótkim czasie, dotarli do starej ubikacji. Walały się weń stare papiery toaletowe, przeróżne części obuwia.
Obuwia? Nie ubrania?
Cytat:- Rozejrzyjmy się - Zaproponował Sochaczew.
- Tak. W tym miejscu możemy znaleźć zagubioną amunicję, może nawet pieniądze. -Powiedział Rosjanin.
nie rozumiem, dlaczego nie szukali w starym biurze niczego, ale spodziewali się coś znaleźć w toalecie.
Cytat:Nie musieli długo szukać, gdyż po odsłonięciu podłogi, zasypanej gruzami, znaleźli człowieka.
Leżał w pozycji przypominającej obronną, był blady, kombinezon bardzo zniszczony, poszarpany. Brunet. Kawałek czaszki był odłupany, rozszarpane pół twarzy. Nie oddychał.
Czas mi się nie zgadza, na moje oko odgruzowanie podłogi dwóm facetom, w dodatku bez odpowiedniego do tego sprzętu, zajęłoby wiele więcej niż "niedługo".

CDNBig Grin

Przepraszam, momentami zapewne słusznie można odnieść wrażenie, że się czepiam. Dlaczego, jeśli chodzi o interpunkcję, wyjaśniłam ci to już na pw. Mam ogromną prośbę - bądź bardziej cierpliwy. Następnym razem, zanim wyślesz mi, czy komukolwiek, "poprawiony" tekst, zastanów się dwa razy. Usiądź nad tekstem, przemyśl go, znajdź wszystkie błędy, bo nie sądzę, by którykolwiek krytyk, a tym bardziej zwykły użytkownik forum, miał tyle czasu (pisałam ten post ponad pół godziny, a to nawet nie połowa tekstu, doceń Smile ), by znajdować i wymieniać wszystkie. Tekst wymaga czasu i dużo uwagi, przede wszystkim od autora. Weź sobie do serca rady Zguby, rzeczywiście nie radzisz sobie ze zdaniami złożonymi. To jak, usiądziesz nad tym czy mam dalej szukać błędów?

Ja wiem, że chodzi Tobie przede wszystkim o ocenę fabuły, stylu, treści itp, czyli tego, co najważniejsze, ale błędy diabelnie przeszkadzają w odbiorze.
Nieskładnie tworzone zdania, czasem przydługie, czasem ze zbyt dużą ilością informacji. Optymalnie jest dla czytelnika, gdy zdanie jest podrzędnie złożone max 1-2 razy. Wtedy się je najlepiej czyta i nie męczy się mózg podczas próby zapamiętania wszystkich zależności, które trzeba zapamiętać przy dłuższych wypowiedziach.

Najpierw weszli na rynek, gdzie był tłumy ludzi, przeszli jedną ulicę w bok i nagle musieli już uważać, bo w każdym oknie mogą czaić się naziści głodni krwi Słowian? Trochę to naiwne, bo wiedząc, że okolica nie jest bezpieczna, ja jako handlarz, w życiu nie wystawiłbym swoich towarów na sprzedaż, a jako klient, w życiu bym nie wyszedł z bezpiecznego schronienia, gdybym wiedział, że za rogiem biją.

Masz tendencję do używania zwrotów, które muszą posiadać odpowiednią strukturę, a u Ciebie jest ona pomieszana, przykład:

Cytat:Jasna smuga światła zatrzymała się o ścianę

Nie można zatrzymać się o coś. Prędzej już na czymś.
Ewentualnie mógłbyś napisać, że światło padło na ścianę.

Tak czy owak, ważne jest, aby struktur gramatycznych używać w odpowiedni sposób. Podobnież jest w języku angielskim z tzw. phrasal verbs .

Cytat:Kawałek czaszki był odłupany, rozszarpane pół twarzy. Nie oddychał.
Czy naprawdę, po rozszarpani twarzy i odłupaniu czaszki mógłby ktoś jeszcze oddychać? W dodatku przywalony gruzem i nie wiadomo jak długo tam przebywający? Tę drugą wypowiedź mogłeś już sobie darować.

Cytat:Przeszukali kieszenie. Znaleźli list w języku angielskim, malutką latarkę, kasetkę magnetofonową, trochę amunicji do pistoletu, lecz żaden nie mógł zrobić z niej użytku, chociaż ją wzięli, noktowizor, z uszkodzonym szkiełkiem. Noktowizora nie zabrali, ponieważ nie wiedzieli czy w okolicy ktokolwiek mógł naprawić noktowizor.

Dla mnie dramat opisowy. Nie dość, że czuję się jak w grze RPG to jeszcze interpunkcja tutaj jest tak chaotyczna, że nie wiem co powiedzieć...

Cytat:Wystawił kolbę, prosto, przed siebie. Bestia wpadła na broń, padły strzały.
Aha, czyli mam rozumieć - wystawił kolbę przed siebie, czyli lufę miał skierowaną w swoim kierunku. Skoro padły strzały, to znaczy, że nacisnął spust i się zabił? Opis idzie do kosza.

Dialogi do kosza. Naiwne, nienaturalne, sztuczne. Nikt by tak nie mówił. Nie wczułeś się chyba za bardzo w swoje postacie, bo dałeś im do ust wypowiedzi, które nadają im komiczny wydźwięk. Bohaterowie zaś zaczynają być traktowani przez czytelnika bez jakiegokolwiek zainteresowania, bo według niego, nikt tak się wypowiadający po świecie nie stąpa.

Rozmowa ze Zjawą... dramat. Jakbym zobaczył taka rozmowę na żywo to chyba bym pękł ze śmiechu i by odkryli, że ich podsłuchuję. Drogi autorze. Przeczytaj sobie to jeszcze raz i sam stwierdź, że coś tu jest nie tak.

Cytat:Trafił w nogę. Nazista oberwał w nogę...
Cytat:Duża część kul z ostatniej salwy strzałów dopadła wroga, wtopiła się w jego ciało. Nazista padł plackiem.
Cytat:Granat Eksplodował, zaś drużyna wyszła przez dziurę.
Cytat:Położył swój granat pod biórkiem pod biurkiem,

Mógłbym tak wymieniać dalej, ale daruję sobie. Daruję sobie również czytanie, bo nie sprawia mi ono żadnej przyjemności.

Drogi autorze, moje konkluzje z dwóch "epizodów", które dane mi było przeczytać:

1. Zupełny brak szacunku dla czytelników, gdyż tekst nie został nawet przeczytany przed opublikowaniem. Upewniłem się w tym przekonaniu, gdy przeczytałem ostatni przytoczony tu cytat.
2. Interpunkcja szaleje. Gramatyka leży, a stylistyka woła o pomstę do nieba. Niestety warsztat tak bardzo kuleje, że opowiadanie nadaje się tylko do gruntownej renowacji. A najlepiej do przebudowania od podstaw.
3. Opowiadanie to nie gra RPG, przekonuję się o tym na każdym kroku. Może Tobie się coś takiego fajnie czyta, ale 99% czytelników nie jest zachwycona takim budowaniem przez autorów wypowiedzi, które sugeruję, że ten gra dużo w gierki role-playing.
4. Cóż... nie wiem co zamierzasz zrobić z tym tekstem, ale moim zdaniem, nie nadaje się ono póki co do niczego. No chyba, że włożysz w to olbrzymie nakłady czasu i chęci, a może coś by z tego wyszło.
5. O nastroju postapokalipsy, ciągach przyczynowo-skutkowych w fabule oraz zainteresowaniu czytelnika nawet nie wspomnę, bo jeśli warsztat kuleje tak bardzo, to nie ma co się rozpisywać, bo nawet najlepsza fabuła blednie pod łańcuchem ciągłych błędów gramatycznych.

Cóż, życzę dużo zapału do pracy, bo dużo jej niestety przed Tobą jeszcze zostało. Masz przynajmniej nad czym myśleć teraz i nie będziesz się nudził Smile

Pozdrawiam serdecznie.
Danek
O ja pitolę... cóż, nie ma co powtarzać wypowiedzi przedmówców. Powiem tylko, że znaleźć w tym tekście zdanie poprawne - gramatycznie, brzmieniowo czy jakkolwiek inaczej - jest naprawdę ciężko. Weź to pod uwagę w dalszej twórczości...