16-02-2011, 19:38
PEGI 18
Strong language
Drugs reference
Taki eksperyment... literacki oczywiście .
Autor przedstawia pierwszą część cyklu „Bohater na miarę naszych czasów”, czyli „Narkonauta”
Cz. 1 „W paszczy szaleństwa”
Budzę się. Jedynym określeniem na to, co w tej chwili czuję w głowie, jest „rozpierdol”. Czuję drgania, które wywołują liście na dębie w parku, trzy kilometry stąd.
Sprawdzam na telefonie datę. 10 październik – środa. Jezu. Od czwartku niczego nie pamiętam. Zaglądam do Zaginionej Arki. Tak właśnie nazywam schowek na dragi. Nic dziwnego, że ostatnie pięć dni zostało wymazanych. Zniknęły cztery gramy tajskiego cannabis, pięć znaczków kwasu, trzy gramy amfetaminy, działka heroiny i z pół apteki. To zapasy na czarną godzinę.
Miles’a – ostatniego dilera, sprzątnęły psy, kiedy najebany chciał zapłacić za bilety w kinie tabletkami ecstasy. Muszę pogadać z Huykiem, a nie będzie to przyjemna rozmowa.
Huyek jest popierdolonym dresem, który nawpieprzał by się kociego gówna, gdyby wiedział, że to pomoże mu w „budowaniu mięśni”. Traf chce, że to też osoba, która zna prawie wszystkich dilerów w mieście. Jego wujek to alfons, ojciec – policjant na emeryturze, a starszy brat studiuje prawo (zagadką jest do dziś, jak ten debil został przyjęty na studia i jakim cudem go jeszcze nie wywalili).
Schodzę do byłej kotłowni na sąsiednim osiedlu, jakieś półtora kilometra od mojego mieszkania. Miejsce to zwie się „W paszczy szaleństwa”. Jak ten film Carpentera. Jakiś student farmacji, zanim zajebał się heroiną na klatce bloku obok, zaproponował tę nazwę. Pasowała jak ulał.
Kiedyś była tu kotłownia, później piwnica na ziemniaki, do niedawna „schronisko dla bezdomnych”, a ostatnio, po interwencji miejscowych kulturystów, mamy klub-melinę. Na okrągło dudnią tu dwie mini wieże. Techno. Muzyka, dzięki której nie załapiesz, że twój sprzęt audio cały czas się zacina.
Na miejscu jest ze trzech ćpunów na głodzie, którym nie dużo brakuje do łażenia po suficie. Szukają łatwej kasy. Gdyby mogli, sprzedaliby własne jelita, bo nerki, wątroba, serce i oczywiście mózg, jadą na rezerwach i lada chwila wysiądą. Trzęsą się jak te potwory z Muminków co były podobne do prezerwatyw z wypustkami… hatifnaty? Chyba tak.
Oprócz nich jest jeszcze Huyek, jego kumple i Brzytwa – recydywista, twardziel, który używa musztardy sarepskiej jako lubrykantu. Dziwna rzecz. Są… przestraszeni?
- Jasper! Kurwa! Jak dobrze, że jesteś! Mieliśmy po ciebie jechać.
- Co się dzieje? Czemu jesteś taki bla… - Na materacu za nimi leżała piękna, na oko szesnastoletnia dziewczyna z rudymi włosami, których nie powstydziłaby się Laura Richis z powieści Suskinda. Choć nie jestem lekarzem, wiedziałem, że życie ulatuje z niej szybciej, niż gaz z nieszczelnej instalacji. Piana na ustach, konwulsje…
- Co jej kurwa daliście? Pojebało was? Przecież to jeszcze dziecko!
- Czy to ważne? Musisz ją uratować!
- Ja pierdole… - Podwijam rękawy, zdejmuję pasek z dżinsów i zaciskam go nad łokciem. Uderzam dłonią parę razy w zgięcie – żyły wychodzą jak na komendę. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że będziesz miał u mnie zajebisty dług jak się uda?
- Dobra! Wszystko, wszystko co chcesz! – Pierwszy raz widziałem go tak wystraszonego. Brzytwa siedział przy starym stoliku i z wrodzoną obojętnością obserwował całą sytuację. Miał to w dupie czy mała umrze czy nie.
- Huyek, powiedz mi… kim ona jest?
- To… to… to córka prezydenta miasta, comprende?.
- Ja pierdolę… dobra, dawaj strzykawkę i podepnij słuchawki do sprzętu. I włącz to. – Z kieszeni wyjmuję płytę z muzyką. – Utwór piąty, Aphex Twin „Flim”.
- Już, już włączam…
- Ustaw na powtarzanie utworu. Jest krótki. Będę potrzebował ze trzy powtórki.
Wbijam igłę w najgrubszą żyłę, pociągam tłok tak, żeby brązowy płyn zabarwił się szkarłatem mojej krwi. Trzy, czteeeRY! Wciskam całość. Czuję ciepło i ból w ręce. Trzymaj się mała, lecę po ciebie.
cdn. (?)
Strong language
Drugs reference
Taki eksperyment... literacki oczywiście .
Autor przedstawia pierwszą część cyklu „Bohater na miarę naszych czasów”, czyli „Narkonauta”
Cz. 1 „W paszczy szaleństwa”
Budzę się. Jedynym określeniem na to, co w tej chwili czuję w głowie, jest „rozpierdol”. Czuję drgania, które wywołują liście na dębie w parku, trzy kilometry stąd.
Sprawdzam na telefonie datę. 10 październik – środa. Jezu. Od czwartku niczego nie pamiętam. Zaglądam do Zaginionej Arki. Tak właśnie nazywam schowek na dragi. Nic dziwnego, że ostatnie pięć dni zostało wymazanych. Zniknęły cztery gramy tajskiego cannabis, pięć znaczków kwasu, trzy gramy amfetaminy, działka heroiny i z pół apteki. To zapasy na czarną godzinę.
Miles’a – ostatniego dilera, sprzątnęły psy, kiedy najebany chciał zapłacić za bilety w kinie tabletkami ecstasy. Muszę pogadać z Huykiem, a nie będzie to przyjemna rozmowa.
Huyek jest popierdolonym dresem, który nawpieprzał by się kociego gówna, gdyby wiedział, że to pomoże mu w „budowaniu mięśni”. Traf chce, że to też osoba, która zna prawie wszystkich dilerów w mieście. Jego wujek to alfons, ojciec – policjant na emeryturze, a starszy brat studiuje prawo (zagadką jest do dziś, jak ten debil został przyjęty na studia i jakim cudem go jeszcze nie wywalili).
Schodzę do byłej kotłowni na sąsiednim osiedlu, jakieś półtora kilometra od mojego mieszkania. Miejsce to zwie się „W paszczy szaleństwa”. Jak ten film Carpentera. Jakiś student farmacji, zanim zajebał się heroiną na klatce bloku obok, zaproponował tę nazwę. Pasowała jak ulał.
Kiedyś była tu kotłownia, później piwnica na ziemniaki, do niedawna „schronisko dla bezdomnych”, a ostatnio, po interwencji miejscowych kulturystów, mamy klub-melinę. Na okrągło dudnią tu dwie mini wieże. Techno. Muzyka, dzięki której nie załapiesz, że twój sprzęt audio cały czas się zacina.
Na miejscu jest ze trzech ćpunów na głodzie, którym nie dużo brakuje do łażenia po suficie. Szukają łatwej kasy. Gdyby mogli, sprzedaliby własne jelita, bo nerki, wątroba, serce i oczywiście mózg, jadą na rezerwach i lada chwila wysiądą. Trzęsą się jak te potwory z Muminków co były podobne do prezerwatyw z wypustkami… hatifnaty? Chyba tak.
Oprócz nich jest jeszcze Huyek, jego kumple i Brzytwa – recydywista, twardziel, który używa musztardy sarepskiej jako lubrykantu. Dziwna rzecz. Są… przestraszeni?
- Jasper! Kurwa! Jak dobrze, że jesteś! Mieliśmy po ciebie jechać.
- Co się dzieje? Czemu jesteś taki bla… - Na materacu za nimi leżała piękna, na oko szesnastoletnia dziewczyna z rudymi włosami, których nie powstydziłaby się Laura Richis z powieści Suskinda. Choć nie jestem lekarzem, wiedziałem, że życie ulatuje z niej szybciej, niż gaz z nieszczelnej instalacji. Piana na ustach, konwulsje…
- Co jej kurwa daliście? Pojebało was? Przecież to jeszcze dziecko!
- Czy to ważne? Musisz ją uratować!
- Ja pierdole… - Podwijam rękawy, zdejmuję pasek z dżinsów i zaciskam go nad łokciem. Uderzam dłonią parę razy w zgięcie – żyły wychodzą jak na komendę. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że będziesz miał u mnie zajebisty dług jak się uda?
- Dobra! Wszystko, wszystko co chcesz! – Pierwszy raz widziałem go tak wystraszonego. Brzytwa siedział przy starym stoliku i z wrodzoną obojętnością obserwował całą sytuację. Miał to w dupie czy mała umrze czy nie.
- Huyek, powiedz mi… kim ona jest?
- To… to… to córka prezydenta miasta, comprende?.
- Ja pierdolę… dobra, dawaj strzykawkę i podepnij słuchawki do sprzętu. I włącz to. – Z kieszeni wyjmuję płytę z muzyką. – Utwór piąty, Aphex Twin „Flim”.
- Już, już włączam…
- Ustaw na powtarzanie utworu. Jest krótki. Będę potrzebował ze trzy powtórki.
Wbijam igłę w najgrubszą żyłę, pociągam tłok tak, żeby brązowy płyn zabarwił się szkarłatem mojej krwi. Trzy, czteeeRY! Wciskam całość. Czuję ciepło i ból w ręce. Trzymaj się mała, lecę po ciebie.
cdn. (?)