16-02-2011, 16:27
Ojako podrapał się po uschłej złuszczonej głowie, przeczesując niedbale siwe włosy. Turkot koni dał się słyszeć po całym pałacu. Wkrótce zwolnił wywołując ogromne wzburzenie na królewskim dworze.
-Panie orszak hrabi Montieu przybył- niski krasnolud Torus ukłonił się przesadnie, niemalże całując podłogę.
-Czy jest wśród nich Montieu?- Ojako zapatrzył się na złoty wazon.
-Naturalnie w towarzystwie damy…Harcie.
-Powiedz że bardzo ich proszę by nie dyskutowali z tłumem. Czas nas nagli.
Torus ukłonił się dwa razy i z największą usłużnością poczłapał w kierunku wrót, wyciągając magiczną laskę, którą zazwyczaj rozganiał tłum zbierający się pod pałacem.
Przypuszczenia na temat magii zdały się być słuszne. Przeraźliwe krzyki i łoskoty dobiegły natychmiast Ojaka.
Po chwili zdyszany Montieu wpadł, uderzywszy stalowym hełmem o drzwi. Dama Harcie o tyle nie miała tego szczęścia, ale skryła się pod peleryną władcy łkając głośno.
-Co też ten krasnal wyprawia-krzyczał wymachując grubym mieczem- nie wolno znać tłumą tajemnicy magii.
Ojako popił czerwonym wytrawnym winem, ze złotego kieliszka, bowiem tak sobie upodobał władca ów tę błyskotkę, że już nawet z niej domieszką mury budował przez królestwo.
-Wczoraj przybył kurier Tyrański pragnąc dostać pomorze Orkańskie inaczej zaś grożąc wojną. Trudno było mi to nazwać decyzją, i postąpiłem chyba niesłusznie nie godząc się na warunek. Pomorze Orkańskie to wozy pełne złota. Zapewniają nam wszystko!
Hrabia Montieu wycelował kraniec miecza w władcę. Twarz wykrzywił mu okropny grymas, całkiem widoczny zza długiej wojowniczej brody.
-Wszystko prócz wolności. A ja nie dam ludowi cierpieć i zamierzam choćby nie wiem co przejąć tron.
Na Sali zapadłą śmiertelna cisza. Usłyszeć można było jedynie ciche łkanie Harcie i sapanie służącego krasnoluda, przyglądającemu się z bacznością sytuacji.
-Powinieneś stracić głowę -ozwał się Ojako spoglądając na brodę wojownika-taka decyzja padła by u każdego cara i na każdym zakątku świata. Ale nie u mnie. Jestem w tym doskonalszy od innych królów, bo nie szastam temperamentem. Zdaję sobie sprawę z moich czynów, i dlatego postawię Ci najlepszy warunek z wszelkich możliwych. Przeczytaj tę księgę na stronie 189 i 250.
Szara, grubo oprawiona księga wylądowała przed zbrojnymi butami Montieu’go.
Wojownik z pogardą spojrzał na podarunek, nie typowo co prawda wręczony ale chyba będący jedynym ratunkiem przed śmiercią. Z trudem odczepił od siebie Harcie, ściskającą go kurczowo wciąż jeszcze za nadgarstek. Mountie zbliżył ją na odległość pół metra, i podejrzliwie uchylił pierwszą zżółkną i postrzępioną kartką. Wszystkie kolejne nie były w lepszym stanie, jakoby sama okładka sypała się w rękach.
-Vadieu Maxiafi toż to przecież druidzka zguba! Naprawdę zawiera wszystkie najpotężniejsze czary i wywary. Bracie wiedziałeś co robić!
Rycerz pożerał wzrokiem księgę, traktując ją jak dwadzieścia cudów świata razem wziętych.
-Teraz rozumiesz moją decyzję i wszelkie nie słuszności usprawiedliwisz od razu przed moim obliczem? Radujesz się, ale nie masz czym. Pokarałem Cię, bowiem przesadnie i niemiłosiernie.
Rozumiesz chyba że kiedyś ta księga była ósmym cudem świata, i nadal w twych oczach jest, zważ jednak na to że łatwo składników nie uzyskasz. Nie pomogą Ci żadne spiżarnie, ani moje królewskie ani każdego innego druida.
Mountie nie przyjął tak łatwo tego do serca. Prędko odnalazł 189 stronę i odczytał markotnie pod nosem.
-Wywar z zielonego bzu, pył czerwono żółtego motyla, ogon skorpiona, skóra żółwia błotnego, nalewka z Pedrifus Amnikus.
Ojako roześmiał się głośno, widząc zawiedzioną twarz zapalonego wojownika.
-Wstąp do miejscowej zielarki raczej lepiej się zna na tych wytworach niż król zajęty wojną. Torus wygłoś mowę, że przybył zbawiciel św. Mountie. Dziś nabawisz się i popijesz na miarę prawdziwego króla, a jutro z rana mam Cię nie widzieć w mieście.
Rycerz wybuchnął oburzeniem gorączkowo gestykulując mieczem.
-Mam rodzinę schorowaną matkę i żonę! Staram się wyjść na prostą i służyć rycerstwie tylko ochotniczo, sam jednak mimo tej sterty mięśni jestem słaby, nieporadny i potrzebuję pomocy. Pragnąłbym dostać godziwe wynagrodzenie, a jeśli nie, mogę zawisnąć na szuwiennicy i dziś, znajdź zaś królu drugiego wojownika, który podejmie się tej wyprawy bez zysku.
Mistrz Ojako zadumał się nad rycerzem, spoglądając to na niego to na złote nogi tronu, to znów na ulubiony złoty wazon.
-Dobrze. Dostaniesz pieniądz i dobrą pozycję. Nie pojawiaj się jednak nigdy więcej na moim dworze. Teraz ruszaj!
Harcie jąkając się popadła w ramiona męża.
-Będziemy szczęśliwi i wielcy-łkała nad wojownikiem wybawienia- żeby Bóg Cię nigdy nie opuścił.
Na twarzy wojownika pojawił się przelotny uśmiech. Ojako odgadł go bez problemu przez stalowy hełm, oczywiście po kościach policzkowych i ich lekkiemu zarumienieniu. Dojrzał to też w oczach, które gwałtownie rozszerzyły się, oraz po ruchach i drobnych gestach – niekoniecznie po oczywistym ściskaniu się. Widział nerwowość ruchów, dotykającą przez chwile każdego podczas sukcesu, instynkt bowiem obawia się o utratę szczęścia, i dopiero mu przejdzie jak w spokoju zasiądzie sobie nad strumieniem, albo coś zje.
Ten opis rzuca nieco światła na świetność władcy i jego stumilową mądrość. Ojako był bowiem kimś niezwykłym – po śmierci spisano o nim dziesięć grubych ksiąg zwanych Ojakologią Dziesięciu, wspomniano o nim też w wielu innych źródłach niekoniecznie pisanych. Posiadł więc sławę niemal równą Juliuszowi Cezarowi.
Montieu uścisnął trzykrotnie żonę przy każdym razie całując w policzek. Widząc zgorzkniałą minę króla wykrzyknął nie hamując się:
-Bawmy się puki czas! Puki w kajdany nie zakują nas.
-Moja głowa byś w kajdanach nie paradował – władca rzucił niedbałe ale ostre spojrzenie krasnalowi.
Torus zręcznie ominął las kolumn i chwycił za kark dwójkę.
-Ależ silny ten kusonóg, jak był mały zapewnię wpadł ojcu pod kosę – zażartował jeszcze rycerz puki mały strażnik nie wykopał go na próg.
Zza krzaczastych brwi zmierzył wojownika, zupełnie jakby Mountie spojrzał zza swojej krzaczastej brody.
-Panie orszak hrabi Montieu przybył- niski krasnolud Torus ukłonił się przesadnie, niemalże całując podłogę.
-Czy jest wśród nich Montieu?- Ojako zapatrzył się na złoty wazon.
-Naturalnie w towarzystwie damy…Harcie.
-Powiedz że bardzo ich proszę by nie dyskutowali z tłumem. Czas nas nagli.
Torus ukłonił się dwa razy i z największą usłużnością poczłapał w kierunku wrót, wyciągając magiczną laskę, którą zazwyczaj rozganiał tłum zbierający się pod pałacem.
Przypuszczenia na temat magii zdały się być słuszne. Przeraźliwe krzyki i łoskoty dobiegły natychmiast Ojaka.
Po chwili zdyszany Montieu wpadł, uderzywszy stalowym hełmem o drzwi. Dama Harcie o tyle nie miała tego szczęścia, ale skryła się pod peleryną władcy łkając głośno.
-Co też ten krasnal wyprawia-krzyczał wymachując grubym mieczem- nie wolno znać tłumą tajemnicy magii.
Ojako popił czerwonym wytrawnym winem, ze złotego kieliszka, bowiem tak sobie upodobał władca ów tę błyskotkę, że już nawet z niej domieszką mury budował przez królestwo.
-Wczoraj przybył kurier Tyrański pragnąc dostać pomorze Orkańskie inaczej zaś grożąc wojną. Trudno było mi to nazwać decyzją, i postąpiłem chyba niesłusznie nie godząc się na warunek. Pomorze Orkańskie to wozy pełne złota. Zapewniają nam wszystko!
Hrabia Montieu wycelował kraniec miecza w władcę. Twarz wykrzywił mu okropny grymas, całkiem widoczny zza długiej wojowniczej brody.
-Wszystko prócz wolności. A ja nie dam ludowi cierpieć i zamierzam choćby nie wiem co przejąć tron.
Na Sali zapadłą śmiertelna cisza. Usłyszeć można było jedynie ciche łkanie Harcie i sapanie służącego krasnoluda, przyglądającemu się z bacznością sytuacji.
-Powinieneś stracić głowę -ozwał się Ojako spoglądając na brodę wojownika-taka decyzja padła by u każdego cara i na każdym zakątku świata. Ale nie u mnie. Jestem w tym doskonalszy od innych królów, bo nie szastam temperamentem. Zdaję sobie sprawę z moich czynów, i dlatego postawię Ci najlepszy warunek z wszelkich możliwych. Przeczytaj tę księgę na stronie 189 i 250.
Szara, grubo oprawiona księga wylądowała przed zbrojnymi butami Montieu’go.
Wojownik z pogardą spojrzał na podarunek, nie typowo co prawda wręczony ale chyba będący jedynym ratunkiem przed śmiercią. Z trudem odczepił od siebie Harcie, ściskającą go kurczowo wciąż jeszcze za nadgarstek. Mountie zbliżył ją na odległość pół metra, i podejrzliwie uchylił pierwszą zżółkną i postrzępioną kartką. Wszystkie kolejne nie były w lepszym stanie, jakoby sama okładka sypała się w rękach.
-Vadieu Maxiafi toż to przecież druidzka zguba! Naprawdę zawiera wszystkie najpotężniejsze czary i wywary. Bracie wiedziałeś co robić!
Rycerz pożerał wzrokiem księgę, traktując ją jak dwadzieścia cudów świata razem wziętych.
-Teraz rozumiesz moją decyzję i wszelkie nie słuszności usprawiedliwisz od razu przed moim obliczem? Radujesz się, ale nie masz czym. Pokarałem Cię, bowiem przesadnie i niemiłosiernie.
Rozumiesz chyba że kiedyś ta księga była ósmym cudem świata, i nadal w twych oczach jest, zważ jednak na to że łatwo składników nie uzyskasz. Nie pomogą Ci żadne spiżarnie, ani moje królewskie ani każdego innego druida.
Mountie nie przyjął tak łatwo tego do serca. Prędko odnalazł 189 stronę i odczytał markotnie pod nosem.
-Wywar z zielonego bzu, pył czerwono żółtego motyla, ogon skorpiona, skóra żółwia błotnego, nalewka z Pedrifus Amnikus.
Ojako roześmiał się głośno, widząc zawiedzioną twarz zapalonego wojownika.
-Wstąp do miejscowej zielarki raczej lepiej się zna na tych wytworach niż król zajęty wojną. Torus wygłoś mowę, że przybył zbawiciel św. Mountie. Dziś nabawisz się i popijesz na miarę prawdziwego króla, a jutro z rana mam Cię nie widzieć w mieście.
Rycerz wybuchnął oburzeniem gorączkowo gestykulując mieczem.
-Mam rodzinę schorowaną matkę i żonę! Staram się wyjść na prostą i służyć rycerstwie tylko ochotniczo, sam jednak mimo tej sterty mięśni jestem słaby, nieporadny i potrzebuję pomocy. Pragnąłbym dostać godziwe wynagrodzenie, a jeśli nie, mogę zawisnąć na szuwiennicy i dziś, znajdź zaś królu drugiego wojownika, który podejmie się tej wyprawy bez zysku.
Mistrz Ojako zadumał się nad rycerzem, spoglądając to na niego to na złote nogi tronu, to znów na ulubiony złoty wazon.
-Dobrze. Dostaniesz pieniądz i dobrą pozycję. Nie pojawiaj się jednak nigdy więcej na moim dworze. Teraz ruszaj!
Harcie jąkając się popadła w ramiona męża.
-Będziemy szczęśliwi i wielcy-łkała nad wojownikiem wybawienia- żeby Bóg Cię nigdy nie opuścił.
Na twarzy wojownika pojawił się przelotny uśmiech. Ojako odgadł go bez problemu przez stalowy hełm, oczywiście po kościach policzkowych i ich lekkiemu zarumienieniu. Dojrzał to też w oczach, które gwałtownie rozszerzyły się, oraz po ruchach i drobnych gestach – niekoniecznie po oczywistym ściskaniu się. Widział nerwowość ruchów, dotykającą przez chwile każdego podczas sukcesu, instynkt bowiem obawia się o utratę szczęścia, i dopiero mu przejdzie jak w spokoju zasiądzie sobie nad strumieniem, albo coś zje.
Ten opis rzuca nieco światła na świetność władcy i jego stumilową mądrość. Ojako był bowiem kimś niezwykłym – po śmierci spisano o nim dziesięć grubych ksiąg zwanych Ojakologią Dziesięciu, wspomniano o nim też w wielu innych źródłach niekoniecznie pisanych. Posiadł więc sławę niemal równą Juliuszowi Cezarowi.
Montieu uścisnął trzykrotnie żonę przy każdym razie całując w policzek. Widząc zgorzkniałą minę króla wykrzyknął nie hamując się:
-Bawmy się puki czas! Puki w kajdany nie zakują nas.
-Moja głowa byś w kajdanach nie paradował – władca rzucił niedbałe ale ostre spojrzenie krasnalowi.
Torus zręcznie ominął las kolumn i chwycił za kark dwójkę.
-Ależ silny ten kusonóg, jak był mały zapewnię wpadł ojcu pod kosę – zażartował jeszcze rycerz puki mały strażnik nie wykopał go na próg.
Zza krzaczastych brwi zmierzył wojownika, zupełnie jakby Mountie spojrzał zza swojej krzaczastej brody.