Via Appia - Forum

Pełna wersja: Zupper Force: Simple Past
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Dwa słowa wstępu (a tak serio to więcej): Tekst ten był już umieszczany w paru miejscach z różnym odzewem. Jest to stand alone, który sam w sobie może istnieć, ale w gruncie rzeczy jest 14 rozdziałem większej historii – napisanym około pięciu lat temu ;p

Wrzucam raczej jako ciekawostkę, dla osób lubiących takie wojskowo-akcyjne-SF klimaty bez latania w kosmos ;p



Zupper Force
Code XX Simple Past

>??.??.2064<

Sytuacja nie rysowała się dla Pakko zbyt miło. Normalny człowiek na jego miejscu srałby ostro w gacie. Jednak on do normalnych nie należał. Odpowiedni trening potrafiłby zrobić z każdego perfekcyjną maszynę do zabijania. On akurat miał takich treningów za sobą aż sześć. To właśnie dzięki temu nawet w tym momencie zachowywał zimną krew.

Była to upalna, niezwykle wilgotna noc. Jedna z pierwszych zasad żołnierzy Jednostek Specjalnych Wojska Polskiego mówiła, aby w takich warunkach nie prowadzić akcji zaczepnych. Oczywiście Pakko miał to głęboko w poważaniu, nie tylko z tego powodu, że od dłuższego czasu gardził tymi zasadami, ale między innymi dlatego, że nie miał innego wyjścia. Całkowicie po omacku sprawdził ilość naboi w magazynku. Po ostatniej wymianie ogniowej więcej już nie miał. Od teraz wiedza na temat tego ile kul mu zostało, mogła zadecydować o jego życiu. Ponowił więc tę operację, aby być w stu procentach pewnym wartości. Dłonie drżały mu w nieregularnych odstępach. To był wynik działania SRh-3. Zaaplikował sobie aż 5 ampułek tego specyfiku, zanim wszedł do dżungli. Miało to pomóc, wyostrzyć zmysły, zmniejszyć czas reakcji. Nie spodziewał się, że przyjdzie mu tu przesiedzieć taką ilość czasu. Był to eksperymentalny narkotyk pobudzający układ nerwowy człowieka. Niestety, na dłuższą metę zagrażał jego życiu. Właśnie w tym momencie skutki tego 'zagrażania' odczuwał Pakko. Sprawdził ostatni raz miejsce, w którym kula wyślizgiwała się z magazynku, chroniąc się w ten sposób przed ewentualnym zacięciem karabinu. Odbezpieczył broń i przełączył na POP, tryb oznaczający pojedynczy strzał. Wszystko robił po omacku, ale dokładna znajomość broni nabyta przez wiele lat w wojsku ułatwiała sprawę. Zanim wstał rozejrzał się jeszcze kilka razy dookoła upewniając, czy droga jest pusta. To był moment, w którym w duchu podziękował za to, że ocalałym wizjerem był wykrywacz ciepła. Choć z drugiej strony wolałby jednak swoje stare dobre biologiczne oczy. Wtedy przynajmniej po małym fluro-błysku nie straciłby 90% możliwości. Wystarczył jeden granat wykonany w tej technologii aby wszystkie optyczne przyrządy w zasięgu kilku metrów przestały działać na zawsze. Na swoje szczęście Pakko poza kilkoma najnowocześniejszymi kamerami zamontowanymi zamiast oczu, miał wbudowany nowatorski system czujników wykrywający ciepło. Umieszczone na twarzy pod skórą były niezauważalne, ale świetnie się sprawowały. Posiadały oczywiście podstawową wadę, która miała być ich zaleta – były czujnikami wykrywającymi ciepło. Rozpoznanie detali broni było za ich pomocą niemożliwe.

Po wielu przygotowaniach Pakko zdecydował się wreszcie opuścić kryjówkę. Ostrożnie opierając się o drzewo, które wcześniej wymacał, podniósł obolałe ciało, którego zaledwie połowa była biologiczna. Następnie drobnymi kroczkami, starając się nie tracić zbyt dużo krwi oraz płynów potrzebnych do obsługi mechaniki i elektroniki, udał się na północ. Tam miały teoretycznie czekać na niego posiłki. Niestety wciąż był na terenie, z którym państwo polskie miało traktat pokojowy. Stąd niemożliwe było, by przybyła pomoc w postaci śmigłowców bojowych. Wciąż rozglądając się brnął powoli przed siebie, choć nie przychodziło mu to łatwo. Co chwilę się potykał, kilka razy opadł na niższy grunt, raz też zaliczył zderzenie z drzewem. To jednak go nie zatrzymało.

Nagle, kilkaset metrów na zachód, pojawiła się postać. Po pierwszym odczycie było już wiadomo, że to kobieta. Na dodatek nie wyglądała na uzbrojoną, choć Pakko nie mógł mieć do końca tej pewności. Obok niej po paru sekundach pojawił się pies, bądź wilk. W tym momencie do podjęcia była naprawdę trudna decyzja. Ukrywać się czy też zabić tę kobietę, wszakże mogła mieć przy sobie broń i amunicję. Zresztą teraz każdy dodatkowy element ekwipunku mógłby mu pomóc. Po krótszym wahaniu Pakko powoli skierował się w jej stronę. Oślepiony, choć widzący doskonale, żołnierz kontra zwykła wiejska dziewczyna z psem -przez chwilę taki scenariusz przemknął mu przez głowę. Potem jednak poprawił go na: maszyna do zabijania kontra uzbrojona po zęby członkini pościgu. Tak, to zdecydowanie bardziej mu odpowiadało.

Słuch miał jeszcze dobry, więc gdy tylko usłyszał nawoływania młodej dziewczyny zrozumiał, że jednak pierwsza opcja była bliższa prawdy.
- Kisu! Kisu! Gdzie jesteś! – powtarzała co jakiś czas.
Nietrudnym do zrozumienia było to, że kogoś szukała. Ale skąd mógł mieć pewność, że to nie jest tylko przykrywka by wywabić go z ukrycia. Lekko schizofreniczne myśli – skutek SRh-3 – tak skomentował to w duchu Pakko. Teraz i tak odwrotu nie było. Był za blisko niej, aby się wycofać.
- Kisu! Kisu! Co jest Bark, gdzie biegniesz?
Najwyraźniej pies zwęszył go, gdyż podbiegł bliżej i skierował swój pysk w stronę Pakko. To, że nie rzucił się na niego chcąc zagryźć mogło być wystarczająco przekonywującym powodem, by spróbować sił w negocjacjach.
- Jeśli ruszysz się choćby o metr do przodu przestrzelę ci kolana – nie był to najlepszy sposób na powitanie, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
- Proszę nie strzelaj! – krzyknęła gdy tylko usłyszała głos mężczyzny i charakterystyczny dźwięk odbezpieczanego karabinu.
- Nie zamierzam. Posłuchaj mnie uważnie – wziął się w garść najlepiej jak umiał, miał trochę zachrypnięty głos, ale to był kolejny efekt uboczny SRh-3. – Nie jestem twoim wrogiem. To, że się tu znajduję to przypadek i chcę się stąd wydostać równie szybko, jak ty chcesz się mnie pozbyć. Jednak opcji jest niewiele – zamilkł. Był pewien że w oddali usłyszał ludzki krzyk. Nie jeden, nie dwa, ale z tuzin. To nie pozostawiało złudzeń. Pościg!
- Jedna z nich jest taka, że mi pomożesz i sobie pójdę hen daleko i więcej się nie zobaczymy. Druga jest taka, że mi nie pomożesz, ale wtedy niestety zmarnuje jedną… dwie kule. A nie chciałbym tego, zapewne jak i ty.
- Czy?... Czy ja mam ci pomóc?
Pakko nie odpowiedział natychmiast. W tym momencie walczył z bólem, który pojawił się w przepuklinie. Gdy przemógł się, wykonał kilka kroków do przodu.
Dziewczyna dopiero teraz ujrzała, z kim rozmawia. Ciało wysokiego, ubranego na zielono czarno żołnierza powoli wyłoniło się zza ciemnych krzaków. Światło jej latarki zaczęło nieśmiało kierować się w jego stronę. Gdy zobaczyła go już w całości, jęknęła cicho. Pakko zdał sobie sprawę, że ten odgłos spowodowany był tym, jak wygląda, ale nie dał po sobie tego znać – choć przeraziło go to równie co ją.
- Czy ty?
- Miałem przykry wypadek… z niedźwiedziem.
- Niedźwiedź by cię tak nie urządził.
- Cóż, to był duży niedźwiedź.


Zanim się zorientował, był prowadzony przez dziewczynę i psa. Choć to do łatwych rzeczy na pewno nie należało, z czego sobie świetnie zdawał sprawę. Próbował im jakoś ułatwić tę mordęgę, ale wychodziło mu to nie najlepiej. Jego zmechanizowane ciało ważyło 140 kilogramów. Dużo więcej niż przeciętnego człowieka. Nie należało też zapominać o bojowym stroju i broni. W sumie kolejne dwadzieścia kilo.
- Gdzie my właściwie idziemy?
- Potrzebujesz pomocy lekarskiej. Mój ojciec się trochę na tym zna, służył kiedyś w czerwonym półksiężycu.
Dopiero teraz Pakko zdał sobie sprawę z dziwnego akcentu dziewczyny. Był on raczej azjatyckiego pochodzenia, więc co robiła w Urugwaju i dlaczego tak doskonale posługiwała się angielskim? Nie miał teraz jednak czasu zaprzątać sobie głowy drobnostkami. Póki co, widział w niej światełko nadziei. Oraz, co ważniejsze, światełko nadziei w postaci jej ojca.

Szli około trzydziestu minut. Na dodatek dość szybko. Dużo, dużo szybciej niżeli miałby się sam poruszać. Mógłby się założyć, że w te pół godziny przeszedł więcej niż przez całą noc. Niemniej nie chciał ryzykować. Wreszcie w oddali pojawiły się kolejne osoby, oraz kilka ognisk.
- Wioska?
- Tak. Już niedaleko. Skąd wiedziałeś?
- Instynkt – zażartował. Wiedział, że dziewczyna tego nie zrozumie, ale rozładował tym napięcie kiełkujące w nim samym. Jego rozum zaczynał mieć dziwne luki czasowe, co było sygnałem, że SRh-3 coraz bardziej wyniszcza organizm. Chwila pozytywnych emocji była więc jak najbardziej wskazana. Gdy doszedł do siebie był już ku swojemu zdumieniu w wiosce. Otoczony. Od razu zauważył, że ludzie naokoło niego mieli w rękach broń. Chciał sięgnąć po swoją, ale ręka odmówiła mu posłuszeństwa. Zresztą i tak było ich więcej niżeli naboi w magazynku.
- Coś ty zrobiła Nika! Miałaś tylko znaleźć Kisu, a przyprowadziłaś jakiegoś trupa!
- On jeszcze żyje! Musimy mu pomóc!
- Chyba ocipiałaś – przemówił ktoś po meksykańsku. Pakko miał w swojej bazie danych kilkanaście języków i dialektów, więc mógł dalej przysłuchiwać się rozmowie. – Przecież wojska będą go szukać. Przyjdą tu i nas zabiją!
- On ma racje! Wyrzućmy go do lasu zanim znajdą go u nas.
- Ale posłuchajcie. On nie jest…
- Cisza! – krzyknął nagle ktoś o bardzo donośnym głosie. Mimo, iż Pakko miał problemy ze stwierdzeniem tego, który z obecnych był tym jegomościem, to zdał sobie sprawę z rangi tegoż osobnika. Wszyscy zamarli. Przez chwilę żołnierz słyszał tylko sapanie psa.
- Nika połóż go na ziemi i idź do swojego pokoju?
- Ale tato!
- Rób to co mówię! –To był bez wątpienia głos kogoś, kto się urodził liderem. Takich ludzi Pakko zawsze szanował, wyniósł to z hierarchii wewnątrzwojskowej. Jego kapitan, pułkownik, czy generał… każdy z nich mówił podobnie. Być może dlatego poczuł się trochę bezpieczniej.
- Okej, a teraz niech ktoś pomoże mi zanieść go do mojego laboratorium.
- Ale panie Fesienhar…
- Nie gadać, tylko pomagać.
Właśnie w tym momencie ponownie stracił rachubę czasu. Zaczął rozmyślać o tym, czy aby odzyska swój ulubiony karabin i zanim się zorientował, znajdował się na wygodnym łóżku. Jego biologiczna część, zamiast bólu, czuła miękki materac. Nie wiedział, czy zwariował czy może umarł. Spróbował unieść którąś z dłoni, lecz nie wyszło mu to. Uspokoił się, gdy tylko minęły pierwsze paniczne myśli bycia na zawsze uziemionym. Chwilę potem zaczął sprawdzać wszystkie elektroniczne obwody. Od ostatniego razu niewiele rzeczy się zmieniło. Większość funkcji działała chyba tylko dlatego, by go dobić. W jego głowię pojawiały się wyłącznie informacja o nieudanej próbie połączenia z danym modułem, lub, co było jeszcze gorsze, informacje o tym, że moduł jest zniszczony. Po prezentacji całej listy, ze zrezygnowaniem spróbował uruchomić kamery w trybie awaryjnym. Lecz efekt fluro-błysku był wciąż aktywny.
- Wydaje mi się, że jestem w stanie naprawić ci oczy – przemówił ktoś. Pakko natychmiast uruchomił system czujników wykrywających ciepło i ujrzał pochylającą się nad nim ludzką głowę.
- Aczkolwiek nie sądzę bym zdołał to zrobić jeszcze dziś. Więc to raczej odpada. Podłączę ci w zamian mini kamerę z mojego mikroskopu. Obraz będzie… nieciekawy, ale lepsze to niż nic, nie uważasz.
- Kim pan jest?
- Jestem doktor Fesienhar. To moją córkę spotkałeś.
- Ach tak…
- Gdyby nie ona, od trzech może czterech godzin byłbyś trupem. W twoim ciele było tyle toksyny, że myślałem, że nie starczy mi antidotum.
- Antidotum na SRh-3?
- Co? Gatunek SR… hmm i do tego jakiś nowy. Dobrze, że zostawiłem sobie próbki. Ale tak myślałem, że to jakiś stymulant. Mogą okazać się ciekawe. Może nie tyle antidotum, drogi panie żołnierzu, ale coś, co wydaliło go z twojego organizmu.
- Rozumiem.
- Jak podłączę tę kamerę, odjedziesz?
- Tak.
- Poradzisz sobie z tym dużym niedźwiedziem sam?
- Tak.
- To dobrze. Nie chcę mieć na sumieniu polskiego żołnierza.
- Rozumiem.
- O tutejszych się nie martw. Załatwię to z nimi.
- Która godzina?
- Minęło osiem godzin odkąd się pojawiłeś w wiosce. Twoi wciąż czekają?
- Wątpię. Możliwe, ale wątpię. Ile zajmie czasu montowanie tego sprzętu?
- Z pół godziny. Musiałem jednak czekać aż obudzisz się. W takim razie, zaczynam.
Wiedział, że nie mógł trafić lepiej. Człowiek, z którym rozmawiał, nie tylko trochę znał się na elektronice, ale jeszcze okazał się być kimś od rzeczy. Żadnego zbędnego owijania w bawełnę. Kawał na ławę i do widzenia. Z takimi osobami Pakko czuł się najlepiej. Interakcja nie sprawiała mu wtedy problemów. Komuś, kto większość swojego życia spędził w szkołach specjalnych dla przyszłych żołnierzy. Kto od dziewiątych urodzin żył w na wpół mechanicznym ciele. Oraz komuś, kto nie znał innego uczucia niżeli chęć zabijania. Prostota – to kochał.
Z kolejnych – tak rzadkich w jego codziennym życiu – rozważań, wyrwał go czyjś krzyk. Strzały, które nastąpiły po nim nie pozostawiały mu złudzeń. Znaleźli go!
- Status?
- Nie będziesz miał perspektywy głębi.
- Wystarczy - mówiąc to załączył wszystkie systemy kontroli ciała, nad którymi jakiś czas temu odzyskał władzę. Wstał, zrywając się gwałtownie. Kilka kabli, które były wciąż przyczepione do ciała, oderwało się od konsoli kontrolnej, lecz to go nie powstrzymało. Kucnął, uruchamiając jednocześnie czujniki ciepła. W międzyczasie wysunął do przodu dłoń sprawdzając, w jakim stopniu odzyskał wzrok. Tak jak doktor mówił, z trudem potrafił zobaczyć i rozpoznać coś, co było dalej niż metr. Ale to wystarczyło w zupełności. Był w końcu perfekcyjną maszyną do zabijania. Wstał i obrócił się w stronę doktora. To był pierwszy raz, gdy ujrzał jego twarz, ale wydała mu się niezwykle znajoma.
- Broń jest tutaj - Fesienhar rzucił w stronę Pakko karabin – masz szczęście. Miałem akurat amunicję klasy NATO.
- Super.

Nie zastanawiając się i nie czekając ani chwili dłużej na jakiekolwiek dodatkowe wyjaśnienia, wybiegł z pokoju na korytarz. Zanim się obudził doktor zdołał opatrzyć jego rany, które się w miarę zasklepiły. Niektóre elementy mechaniczne poskładał tak, by się jakoś trzymały. Wcześniejszy brak sygnalizacji podczas sprawdzenia był spowodowany wyłączeniem głównych obwodów – co Fesienhar uczynił dla bezpieczeństwa.

W takim stanie mógł walczyć. A brak głębi wzroku nie przeszkadzał. Mało tego – prawie natychmiast przyzwyczaił się do innego kąta patrzenia spowodowanego tym, iż kamera zamontowana była na czubku głowy. Przebiegając przez korytarz spostrzegł wyłaniającą się z mgły postać dziewczyny. Dopiero teraz mógł zobaczyć jej twarz. Przy akompaniamencie krzyków i kolejnych serii z karabinów przebiegł obok niej, nawet nie zatrzymując się na chwilę. Nie miał na to czasu, musiał jak najszybciej pozbyć się żołnierzy. Nie dlatego, aby ocalić wioskę, ale by móc łatwiej uciec. Bezpośredni pościg, który by ruszył zaraz za nim, natychmiast by go dogonił. Jeśli ich pozabija, zmniejszy w łatwy sposób ilość siedzących mu na ogonie wrogów i znacznie opóźni całość.

Zatrzymał się przed drzwiami, po czym uniósł broń i przyłożył do ramienia. Odczekał chwilę i otworzył ogień. Teraz już było wiadomo, że jest w wiosce. Ale to nie grało roli. Tak czy siak, zamierzał rozprawić się z wrogiem. Silnym kopnięciem wyważył drzwi i przebiegając po zwłokach znalazł się na większym placyku. Natychmiast skierował się w lewą stronę. Tam było stosunkowo mało przeciwników. Postanowił więc zacząć od nich. Dobiegł do końca domu doktora i wychylił się gwałtownie ,całkowicie zaskakując biegnącego w jego stronę żołnierza. Dwie serie w trybie PULL [po 3 naboje w serii] wystarczyły, aby się go pozbyć. Doskoczył natychmiast do upadającego ciała, wciąż będąc lekko skulonym. Sprawdził swoim nowym mechanicznym zmysłem wzorku czy aby na pewno zabił, kogo trzeba, po czym sięgnął po zapasową amunicję. Pech chciał, że naboje były klasy AME2. Całkowicie nieprzydatne dla niego. Mimo to zapakował do kieszeni magazynek, tak na wszelki wypadek. W tym momencie usłyszał między odgłosem strzałów, że po jego lewej stronie otwierają się drzwi. Natychmiast obrócił się w tamtym kierunku. Wygląd osobnika nie pozostawiał złudzeń – żołnierz! Przełączył na tryb PUSH [ogień ciągły] i pociągnął za spust, całkowicie pustosząc magazynek. Zabił nie tylko tego, który wychodził, ale i na wszelki wypadek osobę znajdująca się dwa metry na lewo od niego, czyli najprawdopodobniej w środku. Stąd nieracjonalne użycie aż tylu naboi, chatki, co prawda, były drewniane, ale wykonane solidnie.

Kiedy Pakko zajmował się zmianą magazynków, jeden z żołnierzy zaszedł go od tyłu. Na szczęście dla Polaka był to zwykły żołdak, czyniący niezbyt udolnie swą powinność i zaciągnięty do armii w ramach przymusu. Strzelanie nigdy nie było mocną stroną takich jak on, zwłaszcza, gdy w rękach trzymali stare Pepesze czyli AK-63. Była to niezwykle niezawodna i solidna broń, która, jeśli dobrze używana i pielęgnowana, mogła okazać się lepszym nabytkiem w dżungli niżeli cokolwiek innego. Niestety dzieciak, gdyż na więcej niż 22 lata ten żołnierz nie wyglądał, nie miał o tym zielonego pojęcia. Dla niego karabin to był karabin. Coś, dzięki czemu mógł szerzyć chaos. Coś, dzięki czemu mógł być postrzegany jako władza. Teraz jednak, według niego, coś się miało zmienić, miał zabić jednego z tych europejskich dupków najeżdżających ich kraj. Miał być bohaterem. Mylił się wielce. Gdy pociągnął za spust, kule powędrowały wszędzie tylko nie w Pakko.

Odgłos pociągania za spust Pepeszy tak mocno wrył się w jego pamięć, że nawet w śnie potrafił go rozpoznać. Wiedział też dokładnie, że w większości wypadków ta broń, nieczyszczona, ma około sekundowy lag między pociągnięciem za spust a momentem, w którym w pierwszą kulę w komorze lufy uderza nosek młotka. Nie było to dużo ale wystarczyło, by pochylić się na bok. Reszta już poszła jak na treningach, których tak wiele Pakko miał za sobą. Upadek, przeturlanie się, obrót górnej części ciała, odbicie się stopami od podłoża i stabilizacja broni o przedramię. Następnie krótka, trójstrzałowa seria w trybie PULL. Zmiana trybów to podstawowa sztuczka, której uczą już na pierwszych zajęciach na strzelnicy. Nie tylko ogłupia to tych, co nasłuchują, ale niezwykle pomaga w racjonowaniu amunicji. Choć w ferworze walki łatwo się pomylić.

Sytuacja przedstawiała się dosyć dobrze. Czterech żołnierzy się już pozbył. Zostało nie więcej niż sześciu. Grupy były zawsze maksymalnie dziesięcioosobowe. Ośmiu młodych niewyszkolonych żółtodziobów, ktoś odpowiedzialny za radio i łączność oraz dowódca. Ten ostatni to był problem, dowodzący przeważnie rekrutowali się spośród byłych najemników. Nie dorastali Pakko w kwestii wyszkolenia taktycznego, ale wychowali się w otoczeniu wojny i broni. Znali się na zabijaniu równie dobrze, co on. Na tych najbardziej trzeba było uważać. Polak uniósł nieznacznie ciało, tak, aby wygodnie mu się biegło, po czym przykładając karabin do ramienia zaczął przemieszczać się wzdłuż ściany. Z tego, co zaobserwował za pomocą wykrywacza ciepła, reszta żołnierzy była w jednym miejscu. Strzały ucichły, więc zbierali się, aby oszacować sytuację. Lepszej okazji mógł nie mieć. Sprawdził jeszcze magazynek. Do aktualnie załadowanego, doklejony był drugi pełny. Do kolby był też przyczepiony trzeci. Na sześciu żołnierzy to nawet więcej niż dużo. Ruszył najciszej jak mógł, chcąc pozostać jak najdłużej niezauważonym. Najlepiej do momentu samego strzału. Nie obawiał się co prawda tego, że może być wykryty, ale wolał nie ryzykować. Kamera na jego głowie zaczynała mu doskwierać, gdyż coraz bardziej począł polegać na niej. Lawirując między budynkami, jednak jakoś udało mu się uniknąć zbędnych hałasów i dojść dostatecznie blisko, by usłyszeć głosy. Na razie nie zauważyli, że kogoś brakuje. Mówili tylko o tym, że nikogo poza wieśniakami nie znaleźli. Było ich, tak jak przewidywał, sześciu. Stali pośrodku skupiska ciał – zapewne tutejszych. Przełączył na PUSH i wychylił się zza ściany, pociągając za spust. Chcąc tracić jak najmniej czasu, nawet kosztem zmarnowanej amunicji, postanowił ściągnąć wszystkich za jednym zamachem. Celując po głowach i ich okolicach miał pewność, że umrą wystarczająco szybko, by nie zareagować. Początkowo kule przeleciały obok nich, ale kiedy pierwsza już trafiła kogoś, Pakko miał punkt odniesienia. Bez problemu pozbył się pozostałych. Gdy skończyły się naboje, ostatni z żołnierzy upadał na ziemie. Chowając się z powrotem za ścianę, zmienił magazynek. Odczekał sekundę, i znowu się wychylił, wciąż z przygotowaną do strzału bronią. Wolał nie ryzykować. Co prawda widział iż każdy z nich dostał kulkę w czaszkę, ale nie takie rzeczy widział. Znalazłszy się wśród ciał, za pomocą kamery upewnił się, iż nie było już zagrożenia.

Przeliczył się jednak. Gdy tylko wyprostował się, poczuł na skroni zimną lufę pistoletu. Nie był w stanie zobaczyć, co to za model, ale po dogłosie odbezpieczania domyślał się, że Berreta.
- Oddaj karabin i ręce do góry.
Gdy chwilę potem padł strzał, chciał zamknąć oczy. Naturalnie nie mógł tego zrealizować, gdyż od kilku dni nie miał nad nimi panowania. Jednakże, chęć pozostała.
- Nie stój tak jak kołek. Jadą tutaj trzy kolejne patrole – krzyknął doktor, pojawiając się tuż przed Pakko. Trzymany przez niego w dłoniach nowiutki Glock świadczył nie tylko o tym, iż Fesienhar był obyty z bronią, ale i wybredny względem niej. Polak odwrócił się i zabrał zapasową amunicję z ciał, tak na wszelki wypadek. Spojrzał jeszcze, zanim wstał, na tego, który do niego parę sekund temu celował. Czysty strzał tuż nad skronią. Kapitalna robota, zupełnie nie pasująca do lekarza pracującego w Czerwonym Półksiężycu. Ale to nie był czas na spekulacje. W oddali Pakko słyszał odgłos warkoczących silników.
- Tutaj – zawołał Fesienhar – użyjemy ich jeepa. Do granicy z tej wioski jest 10 mil.
- To będzie około 17 kilometrów – Nika uzupełniła wypowiedź ojca.
- No właśnie. Więc chwila drogi.
- Nie takiej łatwej, gdy oni będą nas ścigać.
- Nie martw się – doktor przekazał pistolet córce, a sam wziął do ręki jeden z karabinów pozostawionych w pojeździe. – Jak nas dogonią, będziemy się bronić.
- Więc ruszamy – powiedział Pakko, wskakując na tylną część jeepa. Zapiął pasy i obrócił ciało tak, aby móc łatwiej strzelać do zbliżających się od tyłu wrogów.
- Ja mam prowadzić? – zapytała nagle dziewczyna.
- Przecież umiesz. Więc w czym problem?
- No, ale tato… No dobrze – po chwili ciszy i wpatrywania się w twarz ojca, zrezygnowała z dalszych obiekcji. Przekręciła kluczyki, zapięła pasy i wcisnęła gaz do dechy, wrzucając przedtem dwójkę.
Minęło dobre pięć minut absolutnej ciszy, podczas której Nike próbowała szybko i bezproblemowo dojechać do granicy. Droga co prawda była, ale ostatni raz jechał nią ktoś kilka lat temu. Stąd leżące na ziemi kawałki drzew i głębokie kałuże, które były co krok.
- Nie możesz trochę przyspieszyć? – Pakko wreszcie odezwał się, spoglądając swoją zamontowaną na głowie kamerą na dziewczynę.
- Jest to trudne.
- Bo doganiają nas.
- Skąd wiesz, ponoć nie masz oczu! – Nike mocno zirytowała się tym, że Polak ją popędzał.
- Mam inne zmysły.
- Po niedźwiedziu, co?
Tę rozmowę przerwały im strzały. Zgodnie z przewidywaniami Pakko, w odległości około 30 metrów pojawiły się pojazdy wroga. Odwrócił się więc czym prędzej i otworzył ogień, przełączając broń w PULL. Krótkie serie śmigały między liśćmi drzew z różnym skutkiem. Kilka trafiło w samochód, parę w drzewa. Pojedyncze strzały z trudem dosięgały żołnierzy. Wyboista droga i wykrzywienie ciała wcale nie ułatwiało celowania. W międzyczasie doktor „ciął” ze swojej pepeszy w ciemno. Choć skuteczność miał piorunująco wielką. Zdając sobie z tego sprawę, Pakko odpiął pas, który miał go zabezpieczać przed wypadnięciem z jeepa w razie nagłego zakrętu lub podskoku i ustawił się w lepszej pozycji. Już pierwsza seria z doskonałą precyzją rozbiła chłodnicę najbliższego z pojazdów. Istna eksplozja dym uratowała uciekających na parę minut. Dało to też czas na przeładowanie broni. Polak sięgnął po ostatni z magazynków przymocowanych do kolby i odczepił go. W tym momencie lekko się przeraził, gdyż poczuł pod palcem charakterystyczną rysę, którą wyżłobił poprzedniej nocy na swoim ostatnim magazynku. Oznaczała ona poziom amunicji. Wiele się od tamtego momentu nie zmieniło. Naboi było najprawdopodobniej tyle samo. Na wszelki wypadek uderzył dwa razy magazynkiem w metalową część podajnika. Odgłos był dokładnie taki sam jak ostatnio. Nie pusty, ale i nie pełny. Musiał zdać się, więc na te kilka ostatnich strzałów. Przestawił karabin na POP i przyłożył do ramienia próbując ustabilizować najbardziej jak się da. Nie było to łatwe zadanie, gdyż Nike znacznie przyśpieszyła, mimo iż stan drogi się nie polepszył. W tym momencie jeep jechał z prędkością około 50 kilometrów na godzinę i podskakiwał niczym byk na rodeo. Doktor również zmienił magazynek w Pepeszy i ponownie otworzył ogień „pozorowany”. Jego zadaniem było jedynie wystraszyć bardziej bojaźliwych. To wystarczało, aby kilku słabszych psychicznie obawiało się wychylić głowę. Reszta jednak nie zamierzała się poddać. Choć i oni nie mieli łatwego zadania. Ich pojazdy jechały równie szybko i w równie ciężkich warunkach. Większość z tych żółtodziobów nie miała podstawowej wiedzy i nawet nie próbowała kombinować ze stabilnością. Strzelali ażeby strzelać… kolejny przykład ognia „pozorowanego”.

Jednak nawet takie działania, prowadzone w odpowiedniej odległości przynosiły skutki. Przełomem był moment, w którym przednia szyba w jeepie pękła, trafiona kulą. Nike krzyknęła dodając gazu i schylając głowę. Fesienhar spojrzał przerażony na córkę, ale gdy zorientował się, że wszystko z nią w porządku, powrócił do poprzedniej czynności. W międzyczasie Pakko właśnie złapał rytm.

Strzelanie z poruszającego się samochodu nie jest łatwe. Strzelanie z podskakującego, poruszającego się w urugwajskiej dżungli jeepa do innego podskakującego, poruszającego się w urugwajskiej dżungli jeepa należało do czynności absurdalnych. Mimo wszystko, Pakko należał do osób, które nie robią sobie nic z tego, czy ktoś uważa coś za absurdalne czy nie. Była taka potrzeba, to on to po prostu robił. Jak maszyna.

Gdy już wreszcie ustawił się dobrze i złapał rytm, pociągnął za spust. Kula trafiła w prawe lusterko trzeciego samochodu. Nie zrobiło to wrażenia na żołnierzach, gdyż uznali to za przypadek. Jednak tak nie było. Co prawda celował w kierowcę pierwszego, ale teraz przynajmniej wiedział jakie poprawki musi nanieść. Pociągnął więc drugi raz za spust tym razem rozbił jeden z przednich reflektorów drugiego auta. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej przełączył na PULL i, z pełnym zaufaniem do swoich obliczeń, strzelił trzeci raz. To w zupełności wystarczyło. Kule trafiły bak z paliwem pojazdu znajdującego się pośrodku.

Pościg na dłuższy okres czasu zelżał, a potem wydał się jakby mrzonką z zeszłego dnia. Gdy tylko jeep z Pakko, doktorem Fesienhar i jego córką minął granicę, atmosfera raptownie się zmieniła. Wszyscy spokojnie się rozsiedli, choć od czasu do czasu spoglądali za siebie, upewniając się, czy aby na pewno nie są śledzeni. Czekała ich jeszcze długa droga.
- Niedaleko stąd jest obóz najemników. Są to niezwykle tolerancyjni ludzie. Powinni ci pomóc, więc nie ma co się ich obawiać. A nawet jeśli to poradzisz sobie z nimi.
- A wy co zrobicie?
- My – doktor spojrzał na córkę – wyemigrujemy do innego kraju.
- Niewiele jest takich, w których nie ma wyznaczonej wysokiej nagrody za twoją głowę i jej ciało.
Nika nacisnęła na hamulec, zatrzymując pojazd pośrodku drogi. Obróciła się i spojrzała dziwnie na Polaka. (Przez chwile przyglądała się jego twarzy, po czym spojrzała na kamerę na jego głowię.
- Od kiedy wiedziałem? Od momentu, w którym zobaczyłem twarz twojego niby ojca. Potem przebiegając obok ciebie na korytarzu tylko się upewniłem, kim jesteś.
- Jak na zwykłego żołnierza to całkiem nieźle. Wszystko w porządku? – zapytał Fesienhar widząc, jak zaciśnięta na metalowej rurce dłoń Pakko trzęsła się na wszystkie strony.
- Tak agencie Mallock.
- Hehe, adrenalina aktywowała pozostałości po SR. Możesz sobie jednak nie poradzić.
- Skąd u agenta CIA taka wiedza o chemikaliach? Zwłaszcza, gdy od kilkunastu lat nie pracował w zawodzie.
- Cóż, swoje się przeżyło. Poza tym teraz się nauczyłem większości, troszcząc się o Nike.
Na tym rozmowa się skończyła. Doktor nie zamierzał nic tłumaczyć a Pakko nie chciał o więcej pytać. Wiedział, że i tak by pewnie nie otrzymał odpowiedzi. Choć teraz to nabrało trochę sensu. Nike – czyli pierwszy z klonów ósmej generacji. Wykradziony siedem lat temu przez agenta CIA z laboratorium w Tokio. Można było dostać czternaście miliardów dolarów za dostarczenie jej całej i zdrowej do domu… Teraz i tak było już za późno. Jeep zatrzymał się a Fesienhar pomógł Polakowi wysiąść. Wskazał kierunek, w którym powinien iść i, zostawiając mu glocka, odjechał bez słowa pożegnania. Dziewczyna jeszcze kilka razy obróciła się, spoglądając na stojącego na ubitej drodze żołnierza, lecz szybko znikła za gąszczem liści.
- Dlaczego mu pomogłeś?
- Wtedy. W Tokio. To właśnie pewien polski żołnierz pomógł mi cię wywieźć. Pomyślałem sobie, że chociaż tak się mu odpłacę.

Po dwóch godzinach powolnego marszu, podczas których Pakko co chwila oglądał się sprawdzając, co się dzieje za nim, dotarł do małej polanki, na której rozbitych było kilka namiotów. Jego czujniki wskazywały dużą ilość osób, lecz nie wyglądali groźnie. Odpoczywali, bawili się. Najemnicy. Podszedł do nich powoli, nie zwracając na siebie uwagi. Dopiero, gdy potknął się o drewnianą skrzynkę, której w porę nie zauważył został odkryty. Wydało mu się to trochę ironiczne. Podczas walki w tamtej wiosce, mimo trudnej sytuacji, nawet się nie zachwiał, a teraz, idąc normalnie potknął się o skrzynkę. Obok niego natychmiast zjawiło się kilkoro ludzi. Przyglądali się mu ze zdziwieniem. W końcu jego wygląd do normalnych nie należał. Poraniony, posklejany, z kamerą na głowie. Musiał wyglądać wręcz komicznie w tym momencie. Gdy podniósł się z ziemi tymczasowe oko ujrzało błysk ostrza skierowanego w jego stronę. Zareagował instynktownie. Złapał rękę trzymającą nóż i wykręcił ją. Podniósł resztę ciała wyrywając broń, następnie odskoczył i stanął w pozycji bojowej.
- Oż ty cholero. Walczyć chcesz?! Pokażę ci! – krzyknął jeden z większych osiłków w grupie i rzucił się na Pakko.

W cieniu jednego z namiotów stało trzech mężczyzn, od kilku minut obserwujących walczących podwładnych, których masakrował ktoś całkiem nieznany. Za pomocą jednego noża pozbawił już życia siedmiu dobrych najemników. A kilku innych leżało z połamanymi kończynami, kwiląc żałośnie. Mieli, więc do czynienia nie z byle kim, tylko z istną maszyną do zabijania. W tym momencie rzuciło się na niego trzech żołnierzy na raz. Ale i im dał radę. Wreszcie, nie chcąc tracić więcej ludzi i aby powstrzymać nieuchronną egzekucję, na pierwszy rzut oka ślepego wojownika, jeden z mężczyzn krzyknął na cały głos.
- Starczy!
Karabiny wycelowane w Pakko zostały opuszczone i wszyscy wycofali się na bezpieczną odległość. Tylko ten, z którym Polak aktualnie się rozprawiał pozostał w miejscu, słaniając się na nogach. Miał zmasakrowaną twarz, równie mocno, co jego oprawca. Krew ściekała z niego ciurkiem. Wreszcie nie wytrzymał i upadł nieprzytomny. Pakko zakręcił nożem w dłoni i stanął ponownie w postawie bojowej. Mimo iż całe jego ciało drżało jak głupie, to nie dawał tego po sobie znać. Tracił powoli wizję z kamery. Czujniki ciepła, również jakby przestawał przekazywać cały obraz. Im dłużej stał nieruchomo, tym gorzej z nim było. Potrzebował ruchu, potrzebował walczyć.
- Spokojnie chłopcze – przemówił ktoś nagle. – Jak masz na imię.
- Pakko – powiedział tak jak zawsze. Nie miał już normalnego imienia. Tylko ten pseudonim, zastępujący jego całe dotychczasowe życie.
- Ok. Pakko. Odłóż już ten nóż i usiądź. Nie zrobimy ci krzywdy. Nie mamy takiego zamiaru. Chcemy ci pomóc. Zobaczysz… Zaufaj nam. Ja jestem Gou, a to jest DoL i Xdeg…


>11.09.2073<
Z zamyślenia wyrwało go radio. Gou, ni z tego ni z owego podgłośnił je.
- Stacja SSR, 203 koma 14. Wasze ulubione hity w godzinach szczytu. GoodbayMarax oraz ich nowy kawałek Good Luck. Tylko dla was moim mili.
Pakko uśmiechnął się, spoglądając na zajętego prowadzeniem samochodu kapitana. Po czym dyskretnie zerknął w lusterko na tylną kanapę, gdzie siedzieli Rear i Nah. Kiedy pojazd zaczął wyprzedzać dużą, czerwono-niebieską ciężarówkę, spojrzał przez przednią szybę na nadjeżdżające z przeciwka samochody.
- O czym tak rozmyślasz Pakko? Kapitan mówi, że powinieneś się cieszyć. Piętnaście minut temu wysłaliśmy Xdega na trzy miesiące na Antarktydę – Gou wyszczerzył zęby, co miało oznaczać szczery uśmiech.
- Niby się cieszę. Jednak razem z nim… zginęła jakby pierwotna idea. Zatraciliśmy się w tym, co osiągnęliśmy. Zgubiliśmy we własnej grze pozorów.
Po tych, jakże rzadkich w wykonaniu „zielonego” niezwykle przemyślanych słowach, nastała w samochodzie krępująca cisza. Każdy bowiem z obecnych zdawał sobie sprawę z niezwykłej trafności tego, co zostało powiedziane.
- Już niedługo Pakko. Jeszcze została jedna sprawa do załatwienia … jedna sprawa i koniec.

End Code xx Simple Past
MaXDemage aka Ergo
Przeczytałem Twój tekst. No i masz wnioski do jakich doszedłem.

Rozumiem zgodnie z anonsem na wstępie że opowiadanie stanowi fragment większej całości, bowiem jako odrębna całość niekoniecznie ma prawo bytu. Dokładnie bowiem widać że są tam zawarte wątki wyrwane z kontekstu, jak choćby panienka - android.

Co do pomysłu: Jak na dłuższą scenę to a i owszem się nadaje. Pomysł porwania superandroidki może się przy odpowiednim rozwinięciu okazać bardzo interesujący, a i to że bohater jest cyborgiem stwarza także całkiem interesujące możliwości. Nie znam wprawdzie planu, a ni założeń Twojego opowiadania, ale zakładam roboczo że z takim potencjałem tematu można zrobić wiele.

Wykonanie.. No i tu niestety jest kiepsko.. Mimo tego że opowiadasz o wydarzeniach dość gwałtownych, to niestety opowiadanie jest nudne i wlecze się niemożebnie.

zobacz pierwszy lepszy fragment.:
"Kiedy Pakko zajmował się zmianą magazynków, jeden z żołnierzy zaszedł go od tyłu. Na szczęście dla Polaka był to zwykły żołdak, czyniący niezbyt udolnie swą powinność i zaciągnięty do armii w ramach przymusu. Strzelanie nigdy nie było mocną stroną takich jak on, zwłaszcza, gdy w rękach trzymali stare Pepesze czyli AK-63. Była to niezwykle niezawodna i solidna broń, która, jeśli dobrze używana i pielęgnowana, mogła okazać się lepszym nabytkiem w dżungli niżeli cokolwiek innego. Niestety dzieciak, gdyż na więcej niż 22 lata ten żołnierz nie wyglądał, nie miał o tym zielonego pojęcia. Dla niego karabin to był karabin. Coś, dzięki czemu mógł szerzyć chaos. Coś, dzięki czemu mógł być postrzegany jako władza. Teraz jednak, według niego, coś się miało zmienić, miał zabić jednego z tych europejskich dupków najeżdżających ich kraj. Miał być bohaterem. Mylił się wielce. Gdy pociągnął za spust, kule powędrowały wszędzie tylko nie w Pakko. "

Po pierwsze, nie jestem ekspertem od broni, a le wydaje mi się że magazynek zmienia się mniej więcej trzema ruchami.. zwolnić blokadę, wyjąć, obrócić (jeśli są sklejane po dwa, co jak zauważyłem jest dość popularne) wsadzić na miejsce... Wydaje mi się że taka czynność trwa zaledwie dwie, trzy sekundy, gdzie więc czas na "zajście"

Jeśli jestem już przy broni.. Z uporem i w wielu miejscach piszesz o przełączaniu trybu: Pojedynczy strzał - trójka - seria.. Skąd inąd dość ważny szczegół, bo wiadomo że pierwsze dwa tryby nadają się do precyzyjnego celowania trzeci zaś nie. Można o nim wspomnieć z raz czy dwa razy, ale Ty wspominasz ten szczegół wielokrotnie z maniakalną lubością. Uwierz, po drugim razie niesmaczy..

Wracając do przytoczonego fragmentu. samo wydarzenie wymaga akcji raczej dramatycznej i wartkiej, a Ty poczynasz snuć dywagacje na temat wieku, stanu wyszkolenia, oraz zaletach i wadach jakiejś tam strzelby. No szkoda, że nie na temat orientacji seksualnej nieszczęśnika.

Mam nadzieję że łapiesz o co mi biega? Dwoma podstawowymi grzechami jest w Twoim opowiadaniu nadmierna szczegółowość a przez to i rozwlekłość tekstu, no i co za tym idzie totalny brak napięcia i dramaturgii.

Przede wszystkim trzeba to opowiadanie porządnie przecedzić. Wywalić dłużyzny, nieistotne dla akcji szczegóły (wiem że lubujesz się w szczegółach dotyczących broni i ekwipunku ale czytelnik niekoniecznie ma ochcotę z nimi walczyć). Sporo jest też wpadek językowych jak choćby powtórzenia. Trzeba ciut powalczyć z synonimami konkretnego słowa, wtedy tekst robi się taki bardziej urozmaicony.

Warto popatrzeć jak akcję budują zawodowcy. To ma być tak że czytelnik słyszy niemal gwizd pocisków, fontanny ziemi i kurzu. Doświadcza bólu i zmęczenia bohatera itd.

Tak że na razie opowiadanie jest trochę męczące, ale ma zadatki, Jakbyś chciał nad tym porządnie przysiąść, to można z teko zrobić po prostu klejnocik akcji..

Pozdrawiam serdecznie
Wdech, wydech.

Dziękuje Big Grin

Gwoli tłumaczenia, skoro już przeczytane:
Temat androidki nigdzie dalej nie jest kontynuowany i był raczej właśnie czymś całkowicie oderwanym od fabuły. Stąd trochę chybiony strzał. Widać trzeba było to lepiej dopracować. Zdaje sobie sprawę, że znając wcześniejsze 13 rozdziałów było by łatwiej, no ale do odważnych świat należy.

Cytat:Po pierwsze, nie jestem ekspertem od broni, a le wydaje mi się że magazynek zmienia się mniej więcej trzema ruchami.. zwolnić blokadę, wyjąć, obrócić (jeśli są sklejane po dwa, co jak zauważyłem jest dość popularne) wsadzić na miejsce... Wydaje mi się że taka czynność trwa zaledwie dwie, trzy sekundy, gdzie więc czas na "zajście"

Jak się nad tym głębiej zastanowić, to masz absolutną rację.
Tłumacze trochę jak to wyglądało z mej perspektywy. Bohater aby zmienić magazynek musi kucnąć, wyciągnąć stary, odrzucić, sięgnąć po nowy, założyć, zabezpieczyć, 5 sekund, wprawny żołnierz (cyborg) zrobi to w 3 sekundy. Oczywiście dla mnie tenże bohater jest wciąż mocno pokiereszowany, część systemów mu nie działa, a dodatkowo narkotyk wciąż jakoś na niego oddziaływał.

Pomijając to, czuje się jednak wepchany filozoficzny opis o wyższości, bla bla bla itd. Big Grin

Cytat:No szkoda, że nie na temat orientacji seksualnej nieszczęśnika.

Ledwo się powstrzymałem ;p Nom ale joke aside, co racja to racja. Dzisiaj bym to znacznie dynamicznej napisał.


Cytat:(wiem że lubujesz się w szczegółach dotyczących broni i ekwipunku ale czytelnik niekoniecznie ma ochcotę z nimi walczyć)

Muuuszę? Kiedy ja uwielbiam o tym pisać. Czy nie mogło by być tak, że moim targetem były by osoby które lubią takie rzeczy czytać? Czy opisy broni i technologi muszę wyrzucać aby trafić do szerszego grona czytelników? Zawsze mnie to zastanawiało...

Cytat:Tak że na razie opowiadanie jest trochę męczące, ale ma zadatki, Jakbyś chciał nad tym porządnie przysiąść, to można z teko zrobić po prostu klejnocik akcji..

Miło to usłyszeć Shy

Dziękuje za opinię i poświęcony czas.
Pozdrawiam.