Via Appia - Forum

Pełna wersja: Młodzież (nie)doskonała
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Bardziej jest to ironizująca komedia, niż parodia czy satyra, ale z braku ładu i składu wrzucam tekst tutaj. Miłego czytania.



Młodzież (nie)doskonała

Wieczorne retrospekcje:[/p]

W[/p] życiu mężczyzny przychodzi taki moment, kiedy musi stanąć przed lustrem i powiedzieć:
-[/p] Jestem, kurwa, zajebisty.
Ten[/p] moment nadszedł właśnie dzisiaj około 18.30, gdy wróciłem z pracy obładowany papierami i imitacją Układu Słonecznego rozłożoną na części, celem transportu. Po długiej, relaksującej kąpieli, którą zawdzięczam wannie pół metra na metr czterdzieści, stanąłem przed zwierciadłem Powiedz Przecie i zmierzyłem całą swoją sylwetkę krytycznym spojrzeniem.
-[/p] Dwa koma trzy kilograma niedowagi, cztery centymetry poniżej normy załapującej się na dopisek „wysoki” w dowodzie, podkrążone oczy, niedogolony prawy policzek. Tak, jestem zajebisty – oceniłem się wnikliwie, nie szczędząc komplementów.
Mam[/p] 26 lat i nazywam się Albert Jarzębiński. Mam 26 lat i pracuję w najbardziej masochistycznym zawodzie z możliwych.
Od[/p] dziecka wysoko mierzyłem. Już jako kilkuletni chłopiec wyobrażałem sobie karierę astronauty. Widziałam siebie w niewygodnym, obszernym kombinezonie, w oszklonym hełmie na łbie i po prostu wiedziałem – ma przyszłość maluje się wspaniale. Całe noce snułem fantazje o wielkim Albercie Jarzębińskim, który w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął w odmętach kosmosu, by po dziesięciu latach wrócić w blasku chwały z dowodami na istnienie kosmitów. Jedynymi kosmitami, z którymi muszę się dziś użerać, są uczniowie Gimnazjum nr 16 na jakimś wygwizdowie.
Z[/p] głową pełną wizji przygód między jedną czarną dziurą a drugą i ambitnym planem odkrycia nowej galaktyki, ewentualnie skonstruowania rewolucyjnego promu kosmicznego - zawaliłem studia fizyczne. Choć zawaliłem to za mocne słowo. Jak przekonałem się podczas próby stworzenia pracy magisterskiej - uwzględnianie w niej sennych marzeń nie było zbyt szczęśliwym pomysłem. Do dziś nie potrafię zrozumieć, co złego jest w wielkiej asteroidzie przewożącej stado zielonych stworków. Najwyraźniej zdolność percepcji promotorów nie obejmuje, całkiem prawdopodobnych zresztą, środków lokomocji istot pozaziemskich.
W[/p] gimnazjum z zacnym numerem 16 - i średnio setką bachorów w tym felernym wieku - zatrudniono mnie 13 sierpnia tego roku. Zdesperowany dyrektor Majewski zadowolił się moim licencjackim wykształceniem i rokiem studium pedagogicznego. Jak wiadomo desperacja rodzi desperację i przyjąłem jego ofertę. Plan międzygwiezdnych podróży poszedł w las na spacer i zabłądził. Moje nazwisko, zamiast na tablicy zasłużonych astronautów (tuż przed Termanem Tilowem, najmłodszy kosmonauta świata), zostało wykaligrafowane łamanym polskim na ścianie w łazience dziewcząt. Permanentnie różowym markerem. Jakiś wybitnie odważny śmiałek płci męskiej, oceniając po piśmie, dopisał pod spodem sławetne „to hój”. Los bywa naprawdę przezabawny, biorąc pod uwagę fakt, że moje wyobrażenia dorosłego życia sprowadziły się do czytywania własnych danych personalnych w żeńskich toaletach.


Ranek tego samego dnia:[/p]

Poniedziałek[/p] powszechnie uważany jest za dzień kaźni dla większości leni. Jako że leni jest wielu, a ja zajmuję czołowe miejsce wśród nich, poniedziałek i pierwsza lekcja z III c skutecznie odebrały mi chęć do życia. Zaniechałem prób samobójczych – oszczędziłem sobie jedzenia własnoręcznie przygotowanego śniadania – i punkt 7.45 przekroczyłem próg gwarnej placówki. Poły czarnej marynarki powiewały za mną złowieszczo, a jeansy mało komfortowo wrzynały w tyłek. Tak, moje pośladki wręcz wrzeszczały: Mam zły dzień! Jedno słowo, a rozsmaruje wasze pryszczate twarze na tablicy!
Omijając[/p] pokój nauczycielski szerokim łukiem i zahaczywszy o sekretariat po klucz, skierowałem swe kroki do klasy nr 16. Cóż za ironia. Podejrzewam, że do usr... do śmierci męczyć mnie będzie ta złowróżbna liczba. Psiocząc na inteligenta, który umiejscowił pracownie fizyczną pod tym numerem, wszedłem do sali i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Do godziny zero pozostało jeszcze 14 minut, co zaowocowało kubkiem kawy.
Dzwonek[/p], barwą przypominający kościelne dzwony, obwieścił wszem i wobec, że chwile mojego relaksu minęły. Odniosłem opróżniony kubek na zaplecze, wyszedłem z klasy, nie zaszczycając rozwrzeszczanej gawiedzi spojrzeniem. Następnie odwiedziłem sabat czarownic – wspomniałem, że jestem jednym z dwóch nauczycieli w tej szkole? - i z krótkim „dzień dobry” na ustach zwinąłem dziennik z półki. Po niespełna minucie wpuściłem cały rozgardiasz - sztuk 26 - do klasy i westchnąłem skrycie w duchu. Oraz mniej skrycie na głos.
Wszyscy[/p] wiedzieli co ich czeka. Gdy tylko z ociąganiem zajęli wyznaczone im na początku roku miejsca (chłopcy po lewej, dziewczyny po prawej – nigdy nie byłem za koedukacją), władczo dzierżąc w dłoniach dziennik, oparłem ściśnięte pośladki o brzeg biurka.
-[/p] Na dzień dobry proponuję małe pytanie – zarządziłem.
-[/p] Nieee... - odpowiedziało mi chóralne wycie, które wyraźnie podniosło poziom mojego samozadowolenia. Tłumacząc na polski: me piękne wargi wygięły się w szerokim uśmiechu.
Nieszczęśliwców[/p], których nazwiska widniały w dzienniku, oznaczonym plakietką III c, cechowała jedna rzecz: bezmiar głupoty ograniczony ramami ich ciasnych umysłów. Żadnej wiedzy nie dało się w nich upchnąć, a jeśli już ta trudna sztuczka wyszła, informacje za nic nie przeciskały się przez otwór gębowy na zewnątrz. Fakt ten potęgował jedynie moją fascynację tymi niesamowicie bezmyślnymi istotami. Badania prowadzone od 1 września z dnia na dzień nabierały rumieńców, a wyniki przechodziły najśmielsze oczekiwania. Wraz z III c odkrywałem fizykę na nowo.

Trzecia godzina krucjaty:[/p]

Lekcja[/p] z II a po przymrużeniu oczu przypominała zmagania gladiatorów na arenie. Stało ich niemal dwa tuziny nad bezbronnym lewkiem, znaczy mną, i ani śnili dobić. Mieli taką ambicję, ma się rozumieć, jednakże powierzchowna moralność i sadystyczne wyrachowanie nie pozwalały im na to.
-[/p] Czy jest w klasie ktoś, kto potrafi wyrecytować III zasadę dynamiki Newtona bez zaglądania do podręcznika? - spytałem żałośnie, kierując swoje słowa głównie do dziewcząt. Nadzieja z moich oczach została ugaszona widokiem przecząco kiwających głów w jakimś cholernym rytmie znanym tylko tym bezmyślnym istotom. Prawdziwa, nieodwołalna porażka dydaktyczna. Kto ich uczył w zeszłym roku?
-[/p] To było w programie pierwszej klasy – kontynuowałem, mając nadzieję, że chociaż to ich naprowadzi.
-[/p] Chodzi o to, że jak facet popycha babę, to ta baba ta jakby popycha chłopa? - dosłyszałem cichą sugestię zwycięstwa, dobiegającą z ostatniej ławki.
-[/p] Poniekąd – stwierdziłem, nie chcąc, by rozbestwiona banda latorośli intelektualnego niżu dziury, w której przyszło mi nauczać, myślała, że miłość fizyczna ma coś wspólnego z miłością do fizyki. - Przepiszcie treść zasady do zeszytu – poleciłem, a sam odwróciłem się tyłem do klasy, żeby zobrazować im na tablicy istotę tego niesłychanie trudnego zagadnienia.
-[/p] Ale, że trzeciej?
-[/p] Nie, piątej – warknąłem, ignorując dalsze pytania o liczbę porządkową.

Rewolwerowcy w południe:[/p]

Godzina okienka nie zmniejszyła mojej irytacji. To już blisko drugi miesiąc w tej szkole, a z każdym dniem umacniam się w przekonaniu, iż kosmici zaatakowali i odebrali tym biednym dzieciom mózgi.[/p]
Piąta[/p] lekcja trwała od piętnastu minut, co dawało mi jeszcze pół godziny na zebranie sił przed ostatecznym starciem tego dnia. Potem tylko rada, powrót do domu, sprawdzenie kartkówek, zalegających na dnie szafy od dwóch tygodni (albo powiem jutro, że mój kot zdychał na niestrawność), kolacja, wyciągnięcie pościeli z pralki z nadzieją, że nie poddała się procesowi gnicia, skopanie spasionego wypłosza z łóżka i zasłużony sen. Wiwat wspaniałemu życiu nauczyciela!
-[/p] Pani Lewandowska chce dziennik III c – dotarł do mnie znajomy głos. Przez drzwi wszedł mój ulubiony uczeń. Bednarski był zwielokrotnionym N. Pomijając wszelkie skróty myślowe, mój najukochańszy żak – swoją drogą, mający sporo wspólnego z innym Żakiem – był podręcznikowym przykładem ucznia doskonałego. Nie uczył się wcale, jego wyniki były nędzne, a charakter nijaki. Nie lubił się przemęczać, ani fizycznie, ani umysłowo, nie miał żadnych ambicji, nie pracował na lekcjach, w domu także nie. Niebotyczną trudność sprawiały mu naturalne obowiązku ucznia, nie słuchał, nie notował, nie spał nawet na ławce, zadowalając niekończącą się paplaniną. Nie był po prostu leniwy i niewyuczalny. Ledwo zaliczał się do rzędu naczelnych. Albo nawet nie.
-[/p] To niech sobie sama po niego przyjdzie. Wie, że uczniom nie można tykać dziennika – oświadczyłem, dalej sącząc kawę. Trzecią dzisiaj.
-[/p] Ale wysłała już mnie.
-[/p] A mnie to absolutnie nic nie obchodzi. Dziennika nie dostaniesz.
Na[/p] krótką chwilę w pokoju nauczycielskim zapadła cisza.
-[/p] Dostanę też kawę?
-[/p] Kawa jest niezdrowa i tuczy – powiedziałem z pełnym przekonaniem i zamieszałem płynem na dnie kubka. Kubka z Kłapouchym.
-[/p] Pan jakoś gruby nie jest.
Odżałowawszy, że nie wypada mi powiedzieć: Ale ty jesteś, mruknąłem jedynie – To przez pracę.[/p]
-[/p] Ale ma pan fajną pracę! Siedzi tylko i kawkę popija!
-[/p] A ty powinieneś siedzieć w klasie i dłubać w nosie, czy co tam zwykle robisz.
Bednarski poczerwieniał na tłustych polikach i łypnął na mnie spode łba świńskimi oczkami.[/p]
-[/p] Wcale nie dłubię – bąknął buńczucznie.
Mógłbyś spróbować, może trafiłbyś do mózgu i poszczuł paluchem jakąś szarą komórkę, pomyślałem. Ale znów status nauczyciela odebrał mi przyjemność wygłoszenia tej niepedagogicznej porady.[/p]
-[/p] I słusznie. To niehigienicznie – skwitowałem w zamian.
-[/p] To dostanę tą kawę albo dziennik, czy mam tu przysłać Lewandowską?
-[/p] A bierz go i niech cię na oczy nie widzę. - Kawy bym nie oddał. - Lewandowskiej tym bardziej ogladać nie chcę – dodałem, gdy pokaźne sadło zniknęło za bramą piekieł.
Pokój[/p] nauczycielski jest rajem, jeśli jest się tu samemu.

Byleby do 13.30:[/p]

Były[/p] dwie klasy trzecie, II a i I c, przyszła i kolej na I d. Żałosne jest jej podobieństwo do III c, ale dla młodych umysłów zawsze istnieje nadzieja. Przynajmniej ta względna, założeniowa.
-[/p] No ale co jest ciekawego w Układzie Słonecznym? - Spojrzałem krytycznie na przyszłość naszego świata, fundatora mej emerytury i powtórzyłem jego pytanie. - Właśnie. Co jest ciekawego w Układzie Słonecznym?
-[/p] Kosmici!
-[/p] Kosmitów nie ma, kretynko!
-[/p] A Roswell? Tam były ufoludki! Mówili w telewizorze.
-[/p] To przecież serial jest!
-[/p] Tam się ufo rozbiło, patafiany!
Z[/p] rosnącym rozrzewnieniem, obserwowałem entuzjazm z jakim uczniowie klasy I b Gimnazjum nr 16 na pewnym malowniczym wygwizdowie oddawali się polemikom natury pozaziemskiej. Pamięcią wróciłem do lat szkolnych, kiedy to prowadziłem rozległe badania gleby w ogródku mojego rodzinnego domu. Dałbym sobie ucho uciąć, że jeden z kamieni był meteorytem. Zgubiłem go.
-[/p] Wiecie, że na Tytanie, jednym z księżyców Jowisza, padają metanowe deszcze? - spytałem, gdy tylko uznałem, że „Ufo jest wśród nas” to za dużo.
-[/p] Można by się nieźle upić! - ktoś rzucił hasło i dyskusja rozgorzała na nowo.
Mnie[/p] – nieszczęsnemu nauczycielowi – pozostało walenie głową w ścianę. Że też przyszło mi nauczać dzieci, które uważają alkany za idealny substytut denaturatu, bo wódka czy spirytus to za dużo już, prawda? Trzeba się gazów nawdychać (a na Tytanie: płynów nałykać, to chyba jasne).

Ku końcowi:[/p]

Rysiek szturchnął mnie w ramię.[/p]
-[/p] Koniec już. – Spojrzałem na zegarek. Wskazywał 16.08.
-[/p] Szybko dzisiaj.
-[/p] Szybko to dzisiaj odpłynąłeś, Albert.
Spojrzałem urażony na podstarzałego, brodatego mężczyznę, ale nie zaprzeczyłem. Fakt faktem – nigdy nie widziałem nic ciekawego w rozmowach z innymi nauczycielami, nie licząc Ryszarda Zawłodzkiego, oczywiście. Facet miał to coś. Ten błysk w oku, który mówi: bierz ze mnie przykład, a będziesz perfekcyjnym nauczycielem! Żaden uczeń nawet nie pomyśli, żeby pokazać ci środkowy palec za plecami. Pewnie dlatego wciąż uczy w tej szkole, we szwach rozchodzącej się od personelu płci żeńskiej.[/p]
-[/p] Co u żony? Ciągle narzeka na kolor ścian w salonie?
-[/p] Tak. Najpierw jęczy, że ma być różowy, a teraz niby zbyt jaskrawy. Sama wybierała – odpowiedział raczej pogodnym tonem. Podziwiam jego spokój ducha. - A Starsky jak?
-[/p] Dzisiaj znowu chyba czeka go rozwolnienie.
-[/p] Mówiłem ci już. Lepiej pytać, pytać. - No tak, kartkówki to wymysł masochisty.
A ja – nazywam się Albert Jarzębiński, mam 26 lat i jestem masochistą. Wspominałem może?[/p]


KONIEC[/p]
Nieźle. Błędów raczej nie zauważyłam, czytało się fajnie, ironia gdzieś tam się plącze, jak dla mnie jest ok.
Brilliant, marvelous, outstanding Big Grin dlatego zrobię w życiu wszystko, by nie zostać nauczycielem. To trzeba albo kochać, albo tego nie robić.
Początek mnie zmiótł, naprawdę Big Grin
"Dwa koma trzy kilograma niedowagi, cztery centymetry poniżej normy załapującej się na dopisek „wysoki” w dowodzie, podkrążone oczy, niedogolony prawy policzek. (...) Poły czarnej marynarki powiewały za mną złowieszczo (...) Mam zły dzień! Jedno słowo, a rozsmaruje wasze pryszczate twarze na tablicy!"
Wypisz wymaluj Bernard Black. Nice.

"bezmiar głupoty ograniczony ramami ich ciasnych umysłów."
Czyli dzieciaki całkiem niegłupie :)

Fajne, uśmiałam się. Może mogłoby być jeszcze ostrzej, bardziej bezkompromisowo i nihilistycznie, ale i tak trafia. Nie powiedziałabym nie kontynuacji.