12-02-2011, 17:46
- Spóźniają się w tym roku- powiedział ojciec wydrapując kolejną kreskę na ścianie zastępującą nam kalendarz.- ale przyjadą z pewnością.
Dziwne, że dalej traktuje mnie jak dzieciaka. Myśli, że nie rozumiem że cała osada siedzi jak na beczce prochu czekając aż zjawią się handlarze. Myśli, że nie słyszę jak mówią, że w tym roku nie będzie ich w ogóle przez konflikty przy odkrywkach, myśli, że nie widzę strachu w jego oczach. Jednak ja czułem, że przyjadą. I nie myliłem się bo w nocy obudził nas łomot do drzwi. Kiedy zaspany ojciec otworzył drzwi ukazał się w nich sąsiad z naprzeciwka.
- Już są!- wykrzyczał z wielkim podnieceniem w głosie- przyjechali!
Ojciec nie wiele myśląc zarzucił płaszcz na plecy ubrał klapki i wybiegł na ulicę. Na zewnątrz zebrała się już prawię cała osada. Wszyscy nie kryjąc radości rzucali się sobie do szyi i krzyczeli z radości wymachując rękami w stronę zbliżających się świateł ciężarówek. Zbliżająca się karawana nie zwiastowała tylko udanego handlu. Była czymś w rodzaju dobrego omenu. Jej przybycie nie tylko znaczyło, że będziemy mieli co jeść i czym się ogrzać tej zimy, ale również to, że w świecie panuje jeszcze jakiś porządek. A sami handlarze wzbudzali podziw i zachwyt, ponieważ w czasach kiedy ludzie nie wynurzali się poza własne osady oni przemierzali cały świat wzdłuż i wszerz przywożąc nieznane towary i opowieści z nieznanego nam świata. Dlatego kiedy do osady wjeżdżała karawana wielkich i głośnych ciężarówek wyładowanych towarami i uzbrojonymi handlarzami w wojskowych mundurach, kobiety niemal mdlały z zachwytu. Jak ja chciałem być jednym z nich. Zatrzymali się na placu. Z jednej z ciężarówek wysiadł barczysty mężczyzna z długą siwą brodą. To był Szakal- przywódca handlarzy.
- Panie burmistrzu- powiedział chrypiącym głosem wyciągając rękę w stronę mojego ojca
ojciec jednak od razu rzucił mu się w ramiona
- Witaj przyjacielu. Wiedziałem, że nie pozwolicie nam zamarznąć.
- Nigdy- odpowiedział Szakal – trochę nam to zajęło ale ani na chwilę o was nie zapomnieliśmy.
- My o was też nie.- powiedział burmistrz machając ręką w stronę tłumu. Po chwili wystąpiło z niego trzech facetów niosących skrzynki z brzęczącymi butelkami. Szakal niewiele myśląc odkorkował zębami butelkę i bez cienia skrzywienia na twarzy wziął porządny łyk.
- Przemierzyłem cały świat, ale takiego bimbru jak wasz to nigdzie nie znalazłem.
Nim się spostrzegłem dookoła zapanowała wrzawa. Dzieciaki zaraz obległy starego handlarza zwanego Bajarzem.
-Panie Bajarzu! Panie Bajarzu! Opowiedz nam coś! Opowiedz! Prosimy- krzyczały chórem
- Czekajcie szkraby ino namoczę swoje stare gardło, a później opowiem wam o bestii wielkiej jak dom, z wielkimi kłami i ogromną trąbą, którą wciąga takie bąki jak wy!
Dziewczyny zaraz obległy grupę młodszych, a starsi handlarze zebrali się w grupę ze starszymi z osady i przy pełnych skrzynkach bimbru wymieniali najnowsze informacje ze świata . Byłem przyzwyczajony do tego, że teraz oni są tu atrakcją. Już miałem podebrać jedną butelkę i opróżnić ją w samotności gdy z tłumu młodych, obleganych przez dziewczyny z osady, usłyszałem jak ktoś mnie woła:
- Kamyk?
Odwróciłem się w stronę dobiegającego głosu jednak za nic nie mogłem poznać rozmówcy.
- To ja Szpak.
Dopiero po dłuższym przypatrywaniu poznałem mojego dawnego przyjaciela który ponad rok temu przyłączył się do handlarzy. Postawa, mundur i broń na ramieniu sprawiała, że wyglądał dużo starzej. Jedynie czarne włosy, którym zawdzięczał swoje imię pozwoliły mi rozpoznać w nim przestraszonego dzieciaka, którym był jak opuszczał osadę. Kiedy się witaliśmy miałem wrażenie jakby złamał mi rękę. Oczywiście udawałem, że nawet nic nie poczułem. Zawsze traktowałem go jak młodszego brata, którego trzeba bronić, a teraz trochę wstyd mi było, że to on by mógł bronić mnie.
- Co słychać w naszej osadzie? Zmieniło się coś?
Jakbym go nie znał powiedziałbym, że drwi.
- Daj spokój. Co u nas mogło się zmienić? Powiedz lepiej co u ciebie się pozmieniało.
- Dużo by opowiadać. Wiesz co chodź do nas napijemy się i pogadamy.
Z niedowierzaniem spojrzałem na grupkę młodych handlarzy. Gdzie ja, zwykły chłopak z małej osady, do takich obieżyświatów.
- Wiesz mam jeszcze dzisiaj dużo do zrobienia a jutro dużo pracy...
- aj tam- przerwał mi, złapał za ramię i niemal siłą zaciągnął w stronę grupki. - dzisiaj świętujemy a jutro wszyscy będą się leczyć. Nie będzie żadnej pracy.
Kiedy weszliśmy w grupkę wszyscy na chwilę zamilkli i zaczęli mnie mierzyć groźnym wzrokiem.
- To jest Kamyk- mój przyjaciel.- Szpak przerwał ciszę.
Chłopak z wygoloną głową podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy robiąc groźną minę. Był niemal nadludzkich rozmiarów przez co wyglądałem przed nim jak dziecko.
- Przyjaciele Szpaka- powiedział po chwil wyciągając rękę w moją stronę- są naszymi przyjaciółmi. Jestem Wilk
Moja biedna ręka musiała jeszcze przeżyć przybicie sztamy z całą grupką. Później ktoś podał mi butelkę i zaczęło robić się wesoło. Handlarze okazali się bardzo poczciwi mimo pierwszego wrażenia jakie na mnie zrobili. Traktowali mnie jako gościa bo niemożliwe było aby traktowali mnie jak jednego ze swoich. Handlarz o imieniu Brzytwa wstał i lekko się zataczając w miejscu wziął solidny łyk z butelki, po czym zaczął opowiadać:
- Trzy miesiące temu cała karawana wpadła w zasadzkę banitów! Już myśleliśmy, że tej nocy spotkamy się z bogami- przerwał aby wziąć kolejny łyk- ale na nas nie ma takich banitów co by mogli odesłać nas na tamten świat. - wyciągnął miecz i z dużą wprawą wykonał kilka ciosów w powietrzu. - sam uciachałem sześciu.
- To jeszcze nic.- zaczął inny z handlarzy- pamiętacie jak musieliśmy przejechać przez cały Dziki Step? Dzikusi byli wszędzie, dosłownie wszędzie. Kilku naszych nie dotarło, ale ilu Dzikich padło to nikt nie był stanie zliczyć
Dziwne, że dalej traktuje mnie jak dzieciaka. Myśli, że nie rozumiem że cała osada siedzi jak na beczce prochu czekając aż zjawią się handlarze. Myśli, że nie słyszę jak mówią, że w tym roku nie będzie ich w ogóle przez konflikty przy odkrywkach, myśli, że nie widzę strachu w jego oczach. Jednak ja czułem, że przyjadą. I nie myliłem się bo w nocy obudził nas łomot do drzwi. Kiedy zaspany ojciec otworzył drzwi ukazał się w nich sąsiad z naprzeciwka.
- Już są!- wykrzyczał z wielkim podnieceniem w głosie- przyjechali!
Ojciec nie wiele myśląc zarzucił płaszcz na plecy ubrał klapki i wybiegł na ulicę. Na zewnątrz zebrała się już prawię cała osada. Wszyscy nie kryjąc radości rzucali się sobie do szyi i krzyczeli z radości wymachując rękami w stronę zbliżających się świateł ciężarówek. Zbliżająca się karawana nie zwiastowała tylko udanego handlu. Była czymś w rodzaju dobrego omenu. Jej przybycie nie tylko znaczyło, że będziemy mieli co jeść i czym się ogrzać tej zimy, ale również to, że w świecie panuje jeszcze jakiś porządek. A sami handlarze wzbudzali podziw i zachwyt, ponieważ w czasach kiedy ludzie nie wynurzali się poza własne osady oni przemierzali cały świat wzdłuż i wszerz przywożąc nieznane towary i opowieści z nieznanego nam świata. Dlatego kiedy do osady wjeżdżała karawana wielkich i głośnych ciężarówek wyładowanych towarami i uzbrojonymi handlarzami w wojskowych mundurach, kobiety niemal mdlały z zachwytu. Jak ja chciałem być jednym z nich. Zatrzymali się na placu. Z jednej z ciężarówek wysiadł barczysty mężczyzna z długą siwą brodą. To był Szakal- przywódca handlarzy.
- Panie burmistrzu- powiedział chrypiącym głosem wyciągając rękę w stronę mojego ojca
ojciec jednak od razu rzucił mu się w ramiona
- Witaj przyjacielu. Wiedziałem, że nie pozwolicie nam zamarznąć.
- Nigdy- odpowiedział Szakal – trochę nam to zajęło ale ani na chwilę o was nie zapomnieliśmy.
- My o was też nie.- powiedział burmistrz machając ręką w stronę tłumu. Po chwili wystąpiło z niego trzech facetów niosących skrzynki z brzęczącymi butelkami. Szakal niewiele myśląc odkorkował zębami butelkę i bez cienia skrzywienia na twarzy wziął porządny łyk.
- Przemierzyłem cały świat, ale takiego bimbru jak wasz to nigdzie nie znalazłem.
Nim się spostrzegłem dookoła zapanowała wrzawa. Dzieciaki zaraz obległy starego handlarza zwanego Bajarzem.
-Panie Bajarzu! Panie Bajarzu! Opowiedz nam coś! Opowiedz! Prosimy- krzyczały chórem
- Czekajcie szkraby ino namoczę swoje stare gardło, a później opowiem wam o bestii wielkiej jak dom, z wielkimi kłami i ogromną trąbą, którą wciąga takie bąki jak wy!
Dziewczyny zaraz obległy grupę młodszych, a starsi handlarze zebrali się w grupę ze starszymi z osady i przy pełnych skrzynkach bimbru wymieniali najnowsze informacje ze świata . Byłem przyzwyczajony do tego, że teraz oni są tu atrakcją. Już miałem podebrać jedną butelkę i opróżnić ją w samotności gdy z tłumu młodych, obleganych przez dziewczyny z osady, usłyszałem jak ktoś mnie woła:
- Kamyk?
Odwróciłem się w stronę dobiegającego głosu jednak za nic nie mogłem poznać rozmówcy.
- To ja Szpak.
Dopiero po dłuższym przypatrywaniu poznałem mojego dawnego przyjaciela który ponad rok temu przyłączył się do handlarzy. Postawa, mundur i broń na ramieniu sprawiała, że wyglądał dużo starzej. Jedynie czarne włosy, którym zawdzięczał swoje imię pozwoliły mi rozpoznać w nim przestraszonego dzieciaka, którym był jak opuszczał osadę. Kiedy się witaliśmy miałem wrażenie jakby złamał mi rękę. Oczywiście udawałem, że nawet nic nie poczułem. Zawsze traktowałem go jak młodszego brata, którego trzeba bronić, a teraz trochę wstyd mi było, że to on by mógł bronić mnie.
- Co słychać w naszej osadzie? Zmieniło się coś?
Jakbym go nie znał powiedziałbym, że drwi.
- Daj spokój. Co u nas mogło się zmienić? Powiedz lepiej co u ciebie się pozmieniało.
- Dużo by opowiadać. Wiesz co chodź do nas napijemy się i pogadamy.
Z niedowierzaniem spojrzałem na grupkę młodych handlarzy. Gdzie ja, zwykły chłopak z małej osady, do takich obieżyświatów.
- Wiesz mam jeszcze dzisiaj dużo do zrobienia a jutro dużo pracy...
- aj tam- przerwał mi, złapał za ramię i niemal siłą zaciągnął w stronę grupki. - dzisiaj świętujemy a jutro wszyscy będą się leczyć. Nie będzie żadnej pracy.
Kiedy weszliśmy w grupkę wszyscy na chwilę zamilkli i zaczęli mnie mierzyć groźnym wzrokiem.
- To jest Kamyk- mój przyjaciel.- Szpak przerwał ciszę.
Chłopak z wygoloną głową podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy robiąc groźną minę. Był niemal nadludzkich rozmiarów przez co wyglądałem przed nim jak dziecko.
- Przyjaciele Szpaka- powiedział po chwil wyciągając rękę w moją stronę- są naszymi przyjaciółmi. Jestem Wilk
Moja biedna ręka musiała jeszcze przeżyć przybicie sztamy z całą grupką. Później ktoś podał mi butelkę i zaczęło robić się wesoło. Handlarze okazali się bardzo poczciwi mimo pierwszego wrażenia jakie na mnie zrobili. Traktowali mnie jako gościa bo niemożliwe było aby traktowali mnie jak jednego ze swoich. Handlarz o imieniu Brzytwa wstał i lekko się zataczając w miejscu wziął solidny łyk z butelki, po czym zaczął opowiadać:
- Trzy miesiące temu cała karawana wpadła w zasadzkę banitów! Już myśleliśmy, że tej nocy spotkamy się z bogami- przerwał aby wziąć kolejny łyk- ale na nas nie ma takich banitów co by mogli odesłać nas na tamten świat. - wyciągnął miecz i z dużą wprawą wykonał kilka ciosów w powietrzu. - sam uciachałem sześciu.
- To jeszcze nic.- zaczął inny z handlarzy- pamiętacie jak musieliśmy przejechać przez cały Dziki Step? Dzikusi byli wszędzie, dosłownie wszędzie. Kilku naszych nie dotarło, ale ilu Dzikich padło to nikt nie był stanie zliczyć