Via Appia - Forum

Pełna wersja: Król złodziei [przewidywalne i infantylne fantasy :P]
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Potrzebowałem "odsesyjnego odstresowywacza" Big Grin. Nie przepadam za typowym fantasy, jednak uznałem, że warto by się spróbować i tak oto powstałten tekst. Przewidywalny, infantylny i na pewno pełen błędów Wink. Zapraszam Smile


Król Złodziei


Vautrin siedział w jednej z najpodlejszych tawern w Jearn de Mounxesspass, przy ostatnim kuflu słabego piwa. Ostatnim, bo na więcej nie miał już pieniędzy. W jego mieszku pałętała się jeszcze skromna waluta – wspomnienie po honorarium otrzymanym za ostatnie zlecenie. Przy czeladnikach stale kręciły się dwie kelnerki, podając a to nowe dzbany piwa, miski z kaszą i mięsem, kawały dymiącej kiszki na drewnianych półmiskach wraz z tacami pełnymi świeżego, pszennego chleba. Do Vautrina nie podchodził nikt. Wszyscy jakby wyczuwali, że oto przy samotnym stole w kącie siedzi podejrzany osobnik bez grosza przy duszy. I nagle pojawił się ten człowiek. Wysoki, chudy, w ciemnym płaszczu z postawionym na sztorc szerokim kołnierzem. Podszedł tak cicho, że Vautrin nawet nie zauważył, jak usiadł przy jego stoliku.
– Pan Vautrin, sławny Król Złodziei jak mniemam? – zapytał cichym i spokojnym głosem.
– Vautrin? Nie znam nikogo takiego. – Tytuł Króla Złodziei w tym momencie, w tej tawernie i w ustach nieznajomego przybysza wcale Vautrinowi się nie podobał.
– Czyżby mnie oszukano? – zapytał nadal cicho i grzecznie, ale Król Złodziei wyczuwał coś dziwnego podczas rozmowy. Nagle przeszedł go dreszcz.
– Nie znoszę, kiedy się mnie oszukuje.
– I cóż z tym zrobisz przybłędo? – pomimo wszelkich starań, głos trząsł mu się niemiłosiernie.
Nieznajomy przez chwilę milczał. – A jednak porozmawia pan ze mną – rzekł nadal uprzejmym tonem – choćby dlatego, że dzięki mnie nie będzie pan musiał siedzieć nad pustym kuflem piwa i zastanawiać się za co kupić następny. - Vautrin był zaskoczony przebiegiem rozmowy i uporem przybysza.
– Taaak – odparł – być może faktycznie pana wysłucham, ale najpierw chciałbym konkretów, które będą godne mego cennego czasu. – Jakiego cennego czasu? – przeszło mu przez myśl. Odkąd zaostrzono kodeks prawny i dokonano masowych egzekucji za drobne przestępstwa nikt nie kwapi się, aby zejść na złą drogę, a tym bardziej wynająć bezrobotnego desperata.
– Na pewno będzie pan zadowolony z honorarium – nieznajomy uśmiechnął się odsłaniając zadziwiająco równe i białe zęby, które były rzadkością w mieście, gdzie o higienę dbano równie mało jak o ludzkie życie.
– I ja mam taką nadzieję, a na dobry początek zacznijmy od kolejki piwa.
– Dziękuję panu, ale nie piję, jednak jeśli ma pan ochotę to proszę się nie krępować.
Coś w tonie jego głosu zastanawiało Króla Złodziei. Miał olbrzymią ochotę na mały kufel tego sikacza, który karczmarz chyba tylko przez ironię nazywał piwem, ale po chwili postanowił zrezygnować z tej wątpliwej przyjemności.
– A więc – Vautrin stuknął kłykciami w blat stołu – o co chodzi?
– Muszę podkreślić tylko jedno, Królu Złodziei – tym razem głos nieznajomego nie brzmiał już tak łagodnie i spokojnie – niezależnie od tego, czy przyjmie pan to zlecenie, czy też nie, żądam zachowania całkowitej tajemnicy. Czy to jasne?
Dla Vautrin rozmowa zaczynała schodzić w niebezpiecznym kierunku. – Obietnica? Bez żadnych konkretów? A jeśli to wariat? – w myślach miał straszny mętlik. Bał się, że rozmowa do niczego nie doprowadzi i dalej będzie reprezentował złodziejski fach leżąc bez grosza przy duszy w tej zaszczutej i przegniłej tawernie.
– Tajemnicy łatwiej jest dochować z pełnym mieszkiem w kieszeni – rzekł wreszcie.
– Słusznie panie Vautrin – ciemno ubrany mężczyzna pchnął po blacie stołu złotą monetę. Potoczyła się na wprost w dłoń złodzieja. Złoty talar – Król Złodziei nie musiał nawet przyglądać się tej monecie, by poznać jej wartość. Za talara można było przeżyć w Jearn de Mounxesspass okrągły tydzień. – Codziennie dach nad głową i gorące jedzenie! – pomyślał.
– Teraz proszę mnie wysłuchać – rzekł nieznajomy. – Wczoraj w Jearn de Mounxesspass odbyła się pewna uroczystość. Prawnik Gilderoy de Grid przekazał spadek swojemu dalekiemu krewnemu, panu Guy’owi Obeseiette, poważanemu kupcowi. Spadek ten można określić jako całkiem zacny. Wśród nieruchomości i sporej sumy pieniężnej znajduje się tam kilka pamiątek, niezbyt cennych, jeśli ich wartość mierzyć pieniędzmi. Wśród tych pamiątek jest drewniana rzeźba przedstawiająca drzewo z wydrążonymi drzwiami, którą pan Obeseiette kazał umieścić w domowej kapliczce… – nieznajomy zawiesił głos.
– Zatem? – dodał po chwili Vautrin.
– Chciałbym, aby pan dostarczył mi tą rzeźbę jeszcze dziś w nocy.
– W Jearn de Mounxesspass kradzież każe się szubienicą drogi panie. Na rozstajach dróg wiszą ci, którzy zbyt szybko chcieli się wzbogacić, jednak zaintrygował mnie pan tym zleceniem. Proszę mówić dalej.
– Mój informator miał słuszność, nie brak panu rozsądku. Proszę, więc słuchać uważnie. Dom Guy’a Obeseiette mieści się w zaułku Rauginion w głębi dużego ogrodu. Na pewno go pan nie przegapi, jest otoczony wysokim parkanem. Wewnątrz powinna być wyłącznie służba, gdyż właściciel będzie na balu wystawianym przez cech kupców. To ułatwi panu zadanie. Nie wiem dokładnie gdzie mieści się kapliczka, w której umieszczono rzeźbę. Poszukiwania nie powinny zająć panu zbyt wiele czasu. Proszę pamiętać o tym, że interesuje mnie jedynie relikwiarz, nic więcej. Kiedy go pan odzyska proszę przyjść tutaj i szepnąć słówko karczmarzowi.
Zaułek Rauginion mieścił się oczywiście w jednej z tych bogatych części miasta, gdzie straże po zmroku pilnowały posiadłości, których i tak nie dało się zdobyć. Zwłaszcza przez amatorów. Vautrin wiedział, że samo dostanie się ogrodu może sprawiać kłopoty. W kupieckiej dzielnicy musiał zachować szczególną ostrożność, bo jakiekolwiek dziwne zachowanie mogło mu zwalić na głowę cały oddział straży. Trzymał się cienia, korzystał z osłony, jaką dawały załomy murów, wsłuchiwał się w odgłosy nocy. W końcu dotarł do zaułka. Z miejsca, w którym stał, widział, że tylko jedna posesja otoczona jest stalowym parkanem. Szybko podbiegł do niego chcąc jak najszybciej zniknąć z ulicy. Vautrin, po zarzuceniu liny z hakiem, bezszelestnie wspiął się na pięciometrowy parkan. Równie cicho zeskoczył na trawę w ogrodzie. Chyłkiem przemknął do najbliższego drzewa. Dostrzegł, że duży, oświetlony podjazd kończy się szerokimi schodami prowadzącymi wprost do domu. Tędy raczej trudno było wejść do środka bez zwrócenia uwagi domowników. Postanowił, że warto by obejrzeć boczne skrzydło. Białe ściany domu były wyraźnie widoczne, czerniły się w nich ślepe oczodoły okien. Wydawało mu się, że widzi gdzieś za nimi blask świec, ale tego nie był pewien. Rozgarnął dłońmi krzaki rododendronów i zauważył, że okno jednego z pomieszczeń było uchylone. Zdecydował się wykorzystać tę okazję. Bacznie rozglądając się dookoła Vautrin powoli podszedł do otwartego okna. Zatrzymał się tuż obok niego wsłuchując w ciemność i starając się wykryć potencjalne niebezpieczeństwa. Po kilku minutach doszedł do wniosku, że otwarte okno to po prostu efekt niedbalstwa służby. Bez problemu dostał się do środka domu kupca Obeseiette’a, ale potem przez kilka minut przyzwyczajał wzrok i uspokajał oddech. Powoli przesuwał się w kierunku majaczących w ciemności drzwi. Otworzył je ze skrzypnięciem, na które normalnie nie zwróciłby uwagi, jednak w tych okolicznościach wydało się ono głośne jak uderzenia dzwonu zwołującego wiernych na modlitwę. Ostrożnie wszedł do środka.
Korytarz był wykładany drewnianym parkietem, który z kolei przykryto miękkimi, prawdopodobnie perskimi, dywanami. Vautrin z zadowoleniem stwierdził, że kobierzec doskonale tłumi kroki. W korytarzu dostrzegł kilkoro drzwi i doszedł do wniosku, że domowa kapliczka najprawdopodobniej znajduje się w pobliżu sypialni pana domu. Pierwsze drzwi prowadziły do biblioteki. Na wysokich regałach widać było równe grzbiety oprawionych w skórę książek. Powietrze pachniało tam kurzem i zwietrzałym zapachem dawno wypalonego tytoniu. Vautrin zamknął drzwi i skierował się ku następnym. Tym razem miał chyba więcej szczęścia. Pokój wyglądał na sypialnię. W ciemnościach majaczył zarys wielkiego łoża. Tylko czy były tu jakieś inne drzwi? Król złodziei ostrożnie zamknął za sobą drzwi sypialni i usiłował przebić wzrokiem ciemności panujące w jej wnętrzu. Ostrożnie rozglądał się po pomieszczeniu i dostrzegł wreszcie drzwi prowadzące do drugiego, znacznie mniejszego pokoju. W momencie, w którym przekroczył próg kolejnych drzwi, w nozdrza uderzył go intensywny zapach, nuta wonnego dymu kadzideł z czymś dziwnym, czymś co przypominało mu dawne przygody, odór, jaki niegdyś czuł w zapomnianych grobowcach Wschodu. Wyjął z zanadrza świeczkę i zdecydował się zaryzykować. W pokoju nie było okien a więc nikt nie dostrzeże wątłego płomyka. Po chwili mógł już dokładniej przyjrzeć się pomieszczeniu. To z całą pewnością była domowa kaplica.
Nie potrafił poznać, jakiemu bogowi lub bogom poświęcono ołtarzyk, ale niewiele go to obchodziło. Podniósł świeczkę. Na przeciwległej ścianie wisiało coś, o co zapewne chodziło zleceniodawcy. Rzeźba drzewa pozbawionego liści, z wyrytym wejściem u podnóża, w którym było miejsce na jakiś kluczyk. Vautrin podszedł i ostrożnie zdjął rzeźbę ze ściany. Wiedział jak bardzo nierozsądnie postępuje. Wiedział, że domowa relikwia, jak i cały ołtarz mogą być strzeżone za pomocą magii, ale coś w atmosferze tego pokoju zmuszało go do szybkiego wyjścia. Może to był ten dziwny zapach, a może groteskowe, monstrualne postacie wyrzeźbione na skrzydłach ołtarza?
Król złodziei wcisnął zdobycz do specjalnej kieszonki w kamizelce i zdmuchnął świeczkę. Po chwili był już na korytarzu. Nagle usłyszał stłumiony odgłos końskich kopyt i skrzyp żwiru na podjeździe. Obeseiette wrócił. Vautrin niemal biegiem wpadł do pokoju, z którego prowadziło wyjście na balkon. Desperacko rzucił się ku zbawczym konarom drzewa i po chwili był już na ziemi. Szybko przeskoczył parkan i niemal biegiem wrócił do tawerny. Jeszcze zdyszany, z trudem łapiąc powietrze stanął przed karczmarzem patrząc w jego zniszczoną, pokrytą liszajem twarz.
– Jest w pokoju nad główną salą – usłyszał.
Wbiegł po schodach i otworzył nie zadając sobie nawet trudu by zapukać.
Mrok rozświetlał tylko żółty blask łojowej świeczki płonącej nierównym, spazmatycznym płomieniem.
– Vautrin – Król Złodziei wyraźnie słyszał skrywane podniecenie w głosie nieznajomego – Czy ma pan to? Czy ma pan rzeźbę?
Vautrin bez pośpiechu wyciągnął zza pazuchy rzeczoną rzeźbę. Raz jeszcze przyjrzał się pieczołowicie wykonanym rzeźbieniom.
– Tak mam rzeźbę – podał zdobyty u korzennego kupca przedmiot – a teraz jeśli można, chciałbym zobaczyć swoje honorarium.
Nieznajomy chwycił drapieżnie rzeźbę, wyją z kieszeni płaszcza malutki złoty kluczyk i włożył w miejsce, gdzie znajdował się otwór. Klucz pasował idealnie. Ostrożnie, bardzo delikatnie wyjął coś ze środka. Coś maleńkiego. Błyszczącego. Szklaną fiolkę z opalizującym płynem.
– Jest! Jest!!! – wykrzyknął chrapliwie i opadł na zydel.
Głęboko pochylony trzymał tajemniczą fiolkę w zaciśniętych dłoniach i drżał na całym ciele. Człowiek w ciemnym płaszczu powoli się uspokajał. Wreszcie podniósł wzrok.
– Proszę się nie bać – powiedział siląc się na spokój – pańska misja została wypełniona. Jeszcze tylko jedna rzecz zanim się rozstaniemy…
– Tak? – Vautrin bezwiednie cofnął się jeszcze o krok aż poczuł ścianę pod plecami.
– Pan musi się dowiedzieć, co tutaj jest – wyciągnął opalizującą fiolkę na dłoni tak, że zamigotała w świetle.
– To pańska sprawa, ja tylko…
– Nie Vautrin! Pan musi wiedzieć – dodał spokojniej – jakkolwiek dziwna wyda się panu ta historia…
Nieznajomy odetchnął ciężko.
– Poszukiwałem rzeźby martwego dębu od lat. Dla niej – potrząsnął fiolką. – Tu znajduje się kilka kropel płynu stworzonego przez Alchemika. Ten płyn to – długi, biały palec nieznajomego zdawał się wisieć w powietrzu, a płomień świecy wręcz prześwitywał przez cienką skórę obciągniętą na kościach – eliksir wiecznego życia. Wypij go a na zawsze zachowasz swój wiek, wypij go a zawsze będziesz zdrowy, nigdy nie ulegniesz mocy śmierci! I teraz żądam od pana jednego. Żądam odpowiedzi na pytanie: czy wiedząc o mocy tego eliksiru ofiaruje mi go pan z własnej i nieprzymuszonej woli? - Vautrin patrzył w płonące lodowatym ogniem oczy nieznajomego i czuł, że to, co mówi ten człowiek jest prawdą.
– A czy mogę postąpić inaczej? – zapytał zduszonym głosem.
– Jeżeli pan zażąda oddam eliksir – rzekł przybysz a Król złodziei dostrzegł, że jego kolana drżą jak w febrze. Chwila zastanowienia. Wieczność. Bez trosk, bez zobowiązań…
Vautrin jednym ruchem wyrwał fiolkę z dłoni nieznajomego. Widział rozpacz w jego oczach, lecz nie zważał na to. Odkorkował ją zgrabnie i przechylił zawartość do ust. Poczuł na języku słony smak, a potem ciepło ogarniające jego gardło, przełyk i wnętrzności. Kojące ciepło. Siła. Moc. Wiedział już, że będzie żyć wiecznie. Ten skurczony człowiek obok wydawał mu się żałosny. Jak mógł kiedyś się go bać?
– Teraz czas na moją historię Królu złodziei – usłyszał głos pełen nie tłumionej nienawiści – a wysłucha jej pan z grozą w sercu! Słyszał pan o lekarstwach, które zażyte w nadmiarze są truciznami? Oto przykład takiego lekarstwa. Mnie dałoby śmierć, panu da życie wieczne. Dlatego panie Vautrin, że ja osiemset siedemdziesiąt lat temu wypiłem już taki eliksir i do dziś wrze on w moich żyłach. Ten tutaj dałby mi spokój śmierci, gdyby nie pańska chciwość! Czy wiesz człowieku jak to jest żyć i widzieć, że wszystko przemija? Patrzeć na śmierć wszystkich bliskich, przyjaciół i rodziny? Wiedzieć, że twoje wnuki, prawnuki i praprawnuki umrą przed tobą? Wiedzieć, że kiedy zmienią się w proch, ty będziesz żyć, żyć i żyć? Bądź przeklęty na wieki!
Słowo 'infantylne' zawsze ciekawiło mnie w odniesieniu do utworów pisanych, dlatego tytuł mnie zaciekawił, a jak.

Cytat:Ostatnim, bo na więcej nie miał już pieniędzy. W jego mieszku pałętała się jeszcze skromna waluta – wspomnienie po honorarium otrzymanym za ostatnie zlecenie. Przy czeladnikach stale kręciły się dwie kelnerki,
Coś mi tu nie gra, jakby takie dziwne, szybkie przeskakiwanie celem wtrącenia czegoś, ale jednak razi.

Cytat:Przy czeladnikach stale kręciły się dwie kelnerki, podając a to nowe dzbany piwa, miski z kaszą i mięsem, kawały dymiącej kiszki na drewnianych półmiskach wraz z tacami pełnymi świeżego, pszennego chleba.
Imho, kiedy zaczynasz wyliczanie od "a to", wydaje mi się, że powinno gdzieś być kolejne "a to", czy "a tamto" - coś w tym stylu, tak puste, bez niczego, to pierwsze (i jedyne) mi nie pasuje.

Cytat:– Pan Vautrin, sławny Król Złodziei(,) jak mniemam? – zapytał cichym i spokojnym głosem.
– Vautrin? Nie znam nikogo takiego. – Tytuł Króla Złodziei w tym momencie, w tej tawernie i w ustach nieznajomego przybysza(,) wcale Vautrinowi się nie podobał.
Cytat:– I cóż z tym zrobisz(,) przybłędo? – pomimo wszelkich starań, głos trząsł mu się niemiłosiernie.

Cytat:Nieznajomy przez chwilę milczał. – A jednak porozmawia pan ze mną – rzekł nadal uprzejmym tonem – choćby dlatego, że dzięki mnie nie będzie pan musiał siedzieć nad pustym kuflem piwa i zastanawiać się za co kupić następny. - Vautrin był zaskoczony przebiegiem rozmowy i uporem przybysza.
NIE zaczynamy dialogu od środka linijki.

Cytat:– Taaak – odparł(.)(B)być może faktycznie pana wysłucham, ale najpierw chciałbym konkretów, które będą godne mego cennego czasu.

Cytat:– Taaak – odparł – być może faktycznie pana wysłucham, ale najpierw chciałbym konkretów, które będą godne mego cennego czasu. – Jakiego cennego czasu? – przeszło mu przez myśl.
Nie mieszaj myśli z mową, jeśli początek powiedział na głos - jak najbardziej zapis dowbry, ale ciąg dalszy wciąz wygląda na 'na głos' - lepiej zapisać to od nowej linijki, np. w cudzysłowie lub po prostu:
Jakiego wolnego czasu? - przeszło mu przez myśl.

Cytat:Odkąd zaostrzono kodeks prawny i dokonano masowych egzekucji za drobne przestępstwa(,) nikt nie kwapi się, aby zejść na złą drogę, a tym bardziej wynająć bezrobotnego desperata.
– Na pewno będzie pan zadowolony z honorarium(.)(N)nieznajomy uśmiechnął się odsłaniając zadziwiająco równe i białe zęby, które były rzadkością w mieście, gdzie o higienę dbano równie mało jak o ludzkie życie.
– I ja mam taką nadzieję, a na dobry początek zacznijmy od kolejki piwa.
– Dziękuję panu, ale nie piję, jednak jeśli ma pan ochotę(,) to proszę się nie krępować.
Cytat:– Muszę podkreślić tylko jedno, Królu Złodziei(.)(T)tym razem głos nieznajomego nie brzmiał już tak łagodnie i spokojnie(.)(N)niezależnie od tego, czy przyjmie pan to zlecenie, czy też nie, żądam zachowania całkowitej tajemnicy. Czy to jasne?

Cytat:Dla Vautrin rozmowa zaczynała schodzić w niebezpiecznym kierunku. – Obietnica? Bez żadnych konkretów? A jeśli to wariat? – w myślach miał straszny mętlik.
Myśli nie są 'na głos' - nie zaczynamy ich od myślnika.

Cytat:– Słusznie(,) panie Vautrin(.)(.)ciemno ubrany mężczyzna pchnął po blacie stołu złotą monetę. Potoczyła się na wprost w dłoń złodzieja. Złoty talar – Król Złodziei nie musiał nawet przyglądać się tej monecie, by poznać jej wartość.
Nie używamy myślnika w dialogu do niczego innego niż oddzielenie komentarza narratora od słów bohatera, ponieważ robi się misz-masz - myślnik automatycznie sugeruje czytelnikowi przejście od słów do komentarza i odwrotnie, co zaburza zrozumienie sensu danej wypowiedzi.

Cytat:– Codziennie dach nad głową i gorące jedzenie! – pomyślał.
jak wyżej - myśli nikt nie słyszy.

Cytat:Wśród nieruchomości i sporej sumy pieniężnej znajduje się tam kilka pamiątek, (Drugie zbędne przy tym pierwszym.)
niezbyt cennych, jeśli ich wartość mierzyć pieniędzmi. Wśród (powtórzenie) tych pamiątek jest drewniana rzeźba przedstawiająca drzewo z wydrążonymi drzwiami, którą pan Obeseiette kazał umieścić w domowej kapliczce… – nieznajomy zawiesił głos.
– Zatem? – dodał (nie mógł dodać, bo wcześniej nie on się wypowiadał) po chwili Vautrin.
Cytat:– W Jearn de Mounxesspass kradzież każe się szubienicą(,) drogi panie. Na rozstajach dróg wiszą ci, którzy zbyt szybko chcieli się wzbogacić, jednak zaintrygował mnie pan tym zleceniem. Proszę mówić dalej.
– Mój informator miał słuszność, nie brak panu rozsądku. Proszę,(po co tu przecinek?) więc słuchać uważnie. Dom Guy’a Obeseiette mieści się w zaułku Rauginion(,) w głębi dużego ogrodu.

Cytat:Kiedy go pan odzyska(,) proszę przyjść tutaj i szepnąć słówko karczmarzowi.

Cytat:Z miejsca, w którym stał, widział, że tylko jedna posesja otoczona jest stalowym parkanem.
Uczono mnie, że nie stawia się przecinka przed wyrazami (nawet 'że') w sytuacjach, kiedy wyraz przed nim miałby zostać samotny (chyba, że wyraz ten zaczyna zdanie) - jednak tu mogę się mylić.

Cytat:Szybko podbiegł do niego niego(,) chcąc jak najszybciej zniknąć z ulicy.

Cytat:Postanowił, że warto by obejrzeć boczne skrzydło.
'warto by' sugeruje raczej nie coś stałego i pewnego, na co wskazuje 'postanowił', jeśli rozumiesz, co mam na myśli, dlatego mi tu koliduje w odbiorze.

Cytat:Wydawało mu się, że widzi gdzieś za nimi blask świec, ale tego nie był pewien.
Masło maślane, imho, bo skoro mu się wydawało, to logicznym jest, że nie był tego pewien.

Cytat:Bacznie rozglądając się dookoła(,) Vautrin powoli podszedł do otwartego okna. Zatrzymał się tuż obok niego(,) wsłuchując w ciemność i starając się wykryć potencjalne niebezpieczeństwa.


Cytat: i uspokajał oddech.
Król Złodziei uspokajający oddech?!?!?!?! Poraziło mnie to! ^^

Cytat:W korytarzu dostrzegł kilkoro drzwi i doszedł do wniosku, że domowa kapliczka najprawdopodobniej znajduje się w pobliżu sypialni pana domu.
Nie rozumiem skąd wziął się taki wniosek.

Cytat:Król złodziei
No to 'Król Złodziei', czy 'Król złodziei'?

Cytat:W pokoju nie było okien(,) a więc nikt nie dostrzeże wątłego płomyka.
Pomieszanie czasów, chyba, ze dodać by, że to myśli.

Cytat:Wiedział, że domowa relikwia, jak i cały ołtarz(,) mogą być strzeżone za pomocą magii, ale coś w atmosferze tego pokoju zmuszało go do szybkiego wyjścia.
To 'ale' nijak mi tam nie pasuje, bo fakt chęci wyjścia nijak nie jest przeciwny obawie o magiczną ochronę, a nawet wręcz przeciwnie.

Cytat:Jeszcze zdyszany, z trudem łapiąc powietrze(,) stanął przed karczmarzem patrząc w jego zniszczoną, pokrytą liszajem twarz.
– Jest w pokoju nad główną salą – usłyszał.
Wbiegł po schodach i otworzył(przecinek, no i 'co' otworzył?) nie zadając sobie nawet trudu(,) by zapukać.
Mrok rozświetlał tylko żółty blask łojowej świeczki płonącej nierównym, spazmatycznym płomieniem.
– Vautrin(.) – Król Złodziei wyraźnie słyszał skrywane podniecenie w głosie nieznajomego(.) – Czy ma pan to? Czy ma pan -- rzeźbę --?
Vautrin bez pośpiechu wyciągnął zza pazuchy rzeczoną -- rzeźbę --. Raz jeszcze przyjrzał się pieczołowicie wykonanym -- rzeźbieniom --.
– Tak(,) mam -- rzeźbę --(.)(P)podał zdobyty u korzennego kupca przedmiot(.)(A)a teraz jeśli można, chciałbym zobaczyć swoje honorarium.
Nieznajomy chwycił drapieżnie -- rzeźbę --, wyją z kieszeni płaszcza malutki złoty kluczyk i włożył w miejsce, gdzie znajdował się otwór.
Cytat:– Proszę się nie bać – powiedział siląc się na spokój(.)(P)pańska misja została wypełniona. Jeszcze tylko jedna rzecz zanim się rozstaniemy…
– Tak? – Vautrin bezwiednie cofnął się jeszcze o krok aż poczuł ścianę pod plecami.
– Pan musi się dowiedzieć, co tutaj jest(.)(W)wyciągnął opalizującą fiolkę na dłoni tak, że zamigotała w świetle.
– To pańska sprawa, ja tylko…
– Nie Vautrin! Pan musi wiedzieć – dodał spokojniej(.)(J)jakkolwiek dziwna wyda się panu ta historia…
Nieznajomy odetchnął ciężko.
– Poszukiwałem rzeźby martwego dębu od lat. Dla niej(.)(P)potrząsnął fiolką. – Tu znajduje się kilka kropel płynu stworzonego przez Alchemika. Ten płyn to – długi, biały palec nieznajomego zdawał się wisieć w powietrzu, a płomień świecy wręcz prześwitywał przez cienką skórę obciągniętą na kościach – eliksir wiecznego życia. Wypij go(,) a na zawsze zachowasz swój wiek, wypij go(,) a zawsze będziesz zdrowy, nigdy nie ulegniesz mocy śmierci! I teraz żądam od pana jednego. Żądam odpowiedzi na pytanie: czy wiedząc o mocy tego eliksiru(,) ofiaruje mi go pan z własnej i nieprzymuszonej woli? - Vautrin patrzył w płonące lodowatym ogniem oczy nieznajomego i czuł, że to, co mówi ten człowiek(,) jest prawdą.
– A czy mogę postąpić inaczej? – zapytał zduszonym głosem.
– Jeżeli pan zażąda(,) oddam eliksir – rzekł przybysz(,) a Król złodziei dostrzegł, że jego kolana drżą jak w febrze.
Cytat:– Teraz czas na moją historię(,) Królu złodziei – usłyszał głos pełen nie tłumionej nienawiści(.)(A)a wysłucha jej pan z grozą w sercu!


Czytając początek wciąż miałam w myślach - to już było, w tak wielu, wielu, wielu tekstach! I to mnie odpychało, a jak, no ale ostrzegałeś. I podczas czytania rozmowy w karczmie wciąż miałam wrażenie, że raz po raz powtarzasz te same rzeczy, jakbyś na siłę chciał rozbudować opowiadanie, wepchnąć wiele słów i zdań żeby miało większą objętość - mówienie o tym samym poprzez pryzmat wielu innych spraw.
Za to czytając opis pomieszczenia z ołtarzykiem, automatycznie skojarzyło mi się to z tym przedstawionym w 'Zaginionym Symbolu' Browna.
A koniec... Fakt, nic nowego, dlatego nijak mnie to nie zaciekawiło - kilka oklepanych motywów połączonych w jedno opowiadanko.
I ojoj, zapis dialogów się kłania... Polecam poradniki w 'Kąciku Literata', bardzo pomocne. A także czytać, czytać i jeszcze raz czytać książki, bo niestawianie kropek i wielkich liter jest karygodne.
Hm. cóż ja mogę powiedzieć. Opowiadanko, rzeczywiste mocno sztampowe, jak mawia mój kolega "typowe opowiadanie typowe + 3 do epicości" Z drugiej jednak strony jest w nim coś takiego co ma w sobie n. guma balonowa firmy Boomer. nasuwa miłe wspomnienia z dziecinstwa, z czasów kiedy dopiero zaczynałem interesować się Fantasy. Może to właśnie jego typowość sprawia, że mimo, iż jest masa błędów stylistycznych oraz interpunkcyjnych, a sama fabuła toczy się bardzo przewidywanie, całkiem dobrze się bawiłem czytając twój tekst. Ponadto, zakończenie w dobrym (acz mocno "epickim") stylu. Poczułem się nim mile zaskoczony. Reasumując, ot przyjemna,lekka opowiastka, niezbyt górnolotna ale jednak z drobnym smaczkiemSmile

A...zapomniałbym. Czytałem gdzieś, iż sadzanie bohatera w karczmie przy kuflu piwa to zbrodnia na literaturze;p Podobnie zresztą jak pojawiające się znikąd, istne hordy tak zwanych "questodajów", którzy, aż dziw, że się nie pobiją, który ma pierwszy dać zlecenie naszemu bohaterowiSmile Coś w stylu kiepskiej sesji. "siedzicie sobie w karczmie, GDY nagle wchodzi "NIERZUCAJĄCY SIĘ W OCZY STARUSZEK..."