Via Appia - Forum

Pełna wersja: Czterysta czterdzieści wypowiedzianych słów
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Jedna z części Zapomnianego Królestwa (części są od siebie niezależne).
27.12.2009

Czterysta czterdzieści wypowiedzianych słów

Miejscem spotkania zawsze był park. Zawsze ten sam, położony w centrum, otoczony kutym ogrodzeniem. Była jedna ławka, wybrana na chybił trafił przy pierwszym spotkaniu. Zawsze ta sama, nogi same do niej prowadziły. A kiedy była zajęta - drzewo obok z wyjątkowo chropowatą korą.

Nie pamiętała, jak wygląda jego twarz w świetle dziennym. Widziała ją raz, kiedy poznali się na promenadzie, potem jeszcze zabrał ją gdzieś kilka razy. Myślała, że takich spotkań będzie jeszcze wiele - potem już zawsze ten park. Chyba sama go zaproponowała, ten, bo nigdy w nim jeszcze nie była, potem już ciągnęło ich oboje.

Spotykali się zawsze po zmierzchu - te kilka razy, była akurat zima. Nie szukała wytłumaczenia, wiedziała, że będzie zbyt błahe. Praca, w najlepszym wypadku młodsza siostra (o ile miał siostrę). Nie obchodziło jej jego prywatne życie, mógł być kimkolwiek. Nie dzielił się z nią swoimi emocjami, a ona nie potrafiła ich odczytać - z uśmiechów, grymasów, potrząśnięć głową (a wiedziała, że są tacy, którzy zrobiliby to bezbłędnie).

Ona opowiadała mu historie sprzed roku, lat pięciu, siedmiu i te całkiem świeże, sprzed kilku dni, o codziennych głupotach, w pełni świadoma tego, że nie zawsze jej słucha. Milczał (a mimo to znała dobrze ten głos), mówiły jego ręce. Mówiły, że tak naprawdę niewiele go obchodzi. I że mimo to chce się z nią spotykać.

Nie uwierzyła mu nigdy. Ani w obietnice, ani w przekleństwa, kiedy nagle podnosił się z ławki i odchodził w którąkolwiek stronę. Nie wiedziała, gdzie mieszka, nawet w którą stronę, nigdy nie próbowała znaleźć jego adresu na mapie. Dał go jej kiedyś, miała wysłać mu rękopisy jakichś tekstów - dała mu je w końcu do ręki, ale adres zachowała, tak na wszelki wypadek.

Nie uwierzyła w nic, co powiedziały jego ręce. Dla zasady, po prostu nie było podstaw. Domyślała się wielu rzeczy, ale pozostawiała je w sferze domysłów. Bo to wszystko równie dobrze mogło nie mieć znaczenia. Mógł nie potrzebować jej czynnego udziału w życiu, tak jak ona nie potrzebowała jego. Może musiała tylko siedzieć, podkurczać nogi, dawać się przytulać i odwracać swoim gadaniem uwagę od wszystkich innych rzeczy. Lubiła to.

Nie było żadnego przełomu, więc może dlatego wszystko się tak to potoczyło. Winą wolała obarczyć powierzchowność. Bo emocje były, intensywne, kiedyś nawet powstrzymywał ją od płaczu - ale bez przywiązania. Któregoś wieczora ona po prostu nie odebrała, potem on po prostu już nie dzwonił. Wszystko się naturalnie rozproszyło, ona nie żałowała. Czasem o nim myślała, ale już bezosobowo.

Wracał do niej wieczorami. Przytulała się do żeberek kaloryfera i patrzyła daleko, na las, myślami ocierając się o tamten park. Widziała jego twarz pooraną cieniami, trochę smutną, jak pierwszego wieczora. I uświadamiała sobie, że nie wie, jakie on ma oczy.
Miejscem spotkania zawsze był park. Zawsze ten sam, położony w centrum, otoczony kutym ogrodzeniem. Była jedna ławka, wybrana na chybił trafił przy pierwszym spotkaniu. Zawsze ta sama, nogi same do niej prowadziły. A kiedy była zajęta - drzewo obok z wyjątkowo chropowatą korą. - Trochę za dużo tego "zawsze". Oczopląsu można dostać Smile
Odnośnie stylu mogę powiedzieć jeszcze, że fajnie by było, gdybyś polubiła się z kropką. Długie zdania trochę nużą, zwłaszcza na początku. Pod koniec operowałaś trochę krótszymi, co tekstowi wyszło tylko na dobre.

Sam nastrój tekstu mi się podobał. Czasem miło poczytać takie "refleksyjne smęty".

Pozdrawiam i weny życzę!



Mnie powtarzające się "zawsze" w oczy nie kole.
Podoba mi się ze względu na nastrój, to jak przedstawiasz wydarzenia, że robisz to w taki melancholijnie powolny sposób. Podoba mi się rytm. Nie psuj go nawiasami(można się obyć bez nich - z korzyścią dla tekstu).
Dziel zdania na mniejsze. Duża ilość zdań złożonych nie pomaga w odbiorze tekstu.
"[Bo] to wszystko równie dobrze mogło nie mieć znaczenia."
"Chyba sama go zaproponowała, ten, [bo] nigdy w nim jeszcze nie była, potem już ciągnęło ich oboje." - Niepotrzebna "bo". Do tego źle brzmi(przynajmniej moim zdaniem).
"Nie było żadnego przełomu, [więc] może dlatego wszystko się tak to potoczyło." - To "więc" trochę mi się nie podoba.
Podoba mi się historia, którą opowiadasz. Dość zwykła. Zdaje się, że starałaś się opowiedzieć ją tak, aby sprawiała wrażenie czegoś zupełnie nieważnego.
"goś wieczora ona po prostu nie odebrała, potem on po prostu już nie dzwonił. Wszystko się naturalnie rozproszyło, ona nie żałowała. Czasem o nim myślała, ale już bezosobowo." - Piękne zdanie.
Świetnie mi się to czytało. Potnij zdania, usuń nawiasy, wywal kilka niepotrzebnych słów(żeby było płynniej), a będzie jeszcze lepiej.
Moje rady są subiektywne, więc nie musisz się z nimi zgadzać. Pozdrawiam.
Co do długości zdań - rozumiem, że mogą razić. Przeczytałam jeszcze raz, ale znalazłam tylko jedno miejsce, w którym brzmiałoby to sensownie. Jeśli ktoś ma jakieś propozycje, to poproszę.

Co do nawiasów - mogę w jednym miejscu zamienić na myślniki, byłoby: Milczał - a mimo to znała dobrze ten głos - mówiły jego ręce. Nie wiem, czy wynika z tego jakaś znaczna korzyść.

Co do usunięcia słów - zburzy mi się koncepcja. Pomyślę, czy da się to ułożyć jakoś inaczej.

Mestari i Sithisdagoth, dziękuję za miłe słowa.
Cytat:Miejscem spotkania zawsze był park. Zawsze ten sam, położony w centrum, otoczony kutym ogrodzeniem. Była jedna ławka, wybrana na chybił trafił przy pierwszym spotkaniu. Zawsze ta sama, nogi same do niej prowadziły. A kiedy była zajęta - drzewo obok z wyjątkowo chropowatą korą.
Osobiście, to bym nawet więcej tych 'zawsze' tu wsadziła, piękne są. Choć ostatnie zdanie wygląda, jakby niedokończone, brakuje tu może czasownika? 'A kiedy była zajęta - zastępowało ją drzewo..." ?

Cytat:Nie uwierzyła mu nigdy. Ani w obietnice, ani w przekleństwa, kiedy nagle podnosił się z ławki i odchodził w którąkolwiek stronę. Nie wiedziała, gdzie mieszka, nawet w którą stronę, nigdy nie próbowała znaleźć jego adresu na mapie.
Cytat:Dał go jej kiedyś, miała wysłać mu rękopisy jakichś tekstów - dała mu je w końcu do ręki, ale adres zachowała, tak na wszelki wypadek.
Za to tu mnie się to nie podoba.


Oprócz tego mnogość zaimków czasem wytrąca z rytmu, ale nie jakoś bardzo, dlatego nie czepiałam się szczegółowo. A nawiasy, moim zdaniem, są ok.

A treść... Treść jest smutna. Treść jest... fantastycznie realna. Życiowa, a jednak jak sen, ulotna. Przedstawiona rzeczywistość woła nas, ale jednak, mimo że tak bardzo chcemy do niej podbiec, coś nas trzyma za kaptur. I nie potrafię tej myśli dokończyć, mimo że chcę - taka właśnie jest treść.


A na koniec pytanie - czy 'Kołysanka' zalicza się do tej samej serii?
Tak, Hay, zalicza się. Jest ostatnia, całość to w sumie siedem opowiadań. Może się tu kiedyś pojawi więcej.
Tak myślałam, po stylu i ogóle, i mam nadzieję, że reszta się pojawi wkrótce.