03-02-2011, 16:32
Poniżej prezentuję, jedno z moich opowiadań. Sporo tam błędów, więc będę wdzięczny za konstruktywną krytykę.
PROLOG
Chłopiec przemierzał zarośniętą, leśną ścieżkę taszcząc za sobą owinięte bandażami ostrze. Noc była ciemna, a na domiar złego z zarośli dobiegały niepokojące odgłosy, które wyobraźnia dziecka kojarzyła z dzikimi bestiami i okrutnymi rabusiami. Powstrzymując się przed zerknięciem na boki, przyspieszył kroku. W tej chwili chciał tylko jak najszybciej wydostać się z tego lasu. Jednak głód połączony z ciężarem miecza, skutecznie mu to utrudniał.
Czując, że bez chwili odpoczynku daleko nie zajdzie, zatrzymał się i usiadł na środku dróżki. Sapiąc ciężko, próbował zebrać dość sił na dalszy marsz. Do końca życia miał pamiętać tą rozpacz i samotność, która towarzyszyła mu, wtedy w tym ponurym miejscu.
Nawet własny umysł, wydawał się w tych chwilach wrogiem. Rekonstruował w mroku, najgorsze sceny z życia. Śmierć matki, napady szału ojca i jego broczące krwią ofiary. Cała ta przeszłość zdawała się, wtedy powracać w teraźniejszości.
Chłopiec wyciągnął przed siebie drżące ręce, w których zaczął gromadzić energię z ciała. Mama z pewnością zganiłaby go za taki sposób użycia magii. Teraz, jednak nie był w stanie skoncentrować się na tyle, aby pobrać moc z otoczenia, a niczego nie pragnął, tak jak odrobiny światła. Po krótkiej chwili między dłońmi, narodził się płomyk światła, który oświetlił zmęczoną twarz młodzika. Uśmiechnął się blado, wpatrując się, jak urzeczony w tą cudną jasność.
Wtem nieszczęśnik poczuł gwałtowny przypływ mocy. Niestabilne zaklęcie eksplodowało zalewając okolicę, oślepiającym blaskiem.
Krzyk chłopca, zagłuszyły wrzaski przebudzonego ptactwa, które porwało się w powietrze, byle jak najdalej od nieznanego zjawiska.
Młokos, tymczasem przecierał gorączkowo, łzawiące oczy. Minęło kilka minut, zanim odzyskał ostrość widzenia. Skierował wzrok na miecz ojca. Nie czuł już strachu, tylko złość, wręcz nienawiść, której obiektem był ten przeklęty kawałek metalu.
Upadł na kolana i zaczął rozkopywać wilgotną ziemię, nie zważając przy tym na raniące dłonie kamienie. Upłynęło sporo czasu, zanim dysząc ciężko powstał nad szerokim wgłębieniem, do którego cisnął ostrze. Zakopał je, po czym ruszył dalej, byle dalej od tego miejsca, w którym pochował zgubę swej rodziny.
ROZDZIAŁ I
Minęło blisko osiem lat, gdy jego stopa ponownie stanęła w owym lesie.
Nie był to już wystraszony chłopiec, lecz posiadający muskularne ramiona, wysoki, czarnowłosy młodzieniec. Niezwykłe ciemnozielone oczy, odziedziczone po elfim dziadku, stanowiły dość ciekawe połączenie z szeroką szczęką i długim nosem.
Davin, bo tak miał ów młodzian na imię, miał na sobie brązowe skórzane spodnie, takąż kamizelkę oraz długie buty o mocnych podeszwach. Strój może niezbyt wykwinty, ale doskonały na długie podróże.
Chłopak poprawił, przewieszony przez ramię worek i rozejrzał się wokół. Wprost nie mógł uwierzyć, że świat z jego koszmarów w świetle dnia mógł prezentować się tak odmiennie.
Poskręcane demony, były dorodnymi dębami i bukami a upiorne szepty, szelestem liści i śpiewem ptaków. Tylko narastający z każdym krokiem szum w głowie, burzył urok tego miejsca. Czuł go, był blisko, coraz bliżej. Młodzieniec ukląkł przy kępie bujnej trawy, rosnącej na poboczu ścieżki. Niezwykłe, że przez te wszystkie lata pozostał nieodkryty, zupełnie jakby czekał na jego powrót.
Cofnął się pamięcią do chwil, kiedy zakopał tu przeklęte ostrze. Błądził po lesie aż do świtu, a kiedy wreszcie udało mu się z niego wydostać, ujrzał miasto otoczone wysokim murem. Co to była za radość! Wreszcie wejdzie wśród ludzi naje się i odpocznie.
O mały włos jego nadzieje nie spełniły, by się jednak. Strażnicy, bowiem z dużą podejrzliwością przyglądali się brudnemu i odzianemu w szmaty chłopaczkowi. Na szczęście koło bramy przechodził, wtedy kapłan Araela, prowadzący w mieście przyczółek dla sierot. Davin uśmiechnął się na to wspomnienie ,które zadecydowało o jego życiu.
Tyle lat spędzonych w towarzystwie innych biednych dzieci, z którymi los obszedł się okrutnie, pozbawiając ich rodziców. Tyle godzin nauki i modłów do świetlistego pana. Tyle bezsennych nocy, zapełnionych rozmyślaniami o przeszłości i przyszłości.
Davin podrapał się po krótkim zaroście, wspominając minione dni, po czym zaczął rozkopywać ziemię.
Gdy pod wpływem swego nowego opiekuna, podjął decyzję o zostaniu paladynem i udaniu się do wspaniałej Sygii, gdzie miał odebrać stosowne szkolenia. Wiedział już, że zboczy tutaj, gdzie pochował swe dziedzictwo. Niech boscy kapłani, zniszczą te narzędzie demonów aby żaden inny, śmiertelnik nie wszedł w jego władanie.
Palce natknęły się na coś twardego. Wstrzymał oddech, dźwigając z ziemi miecz.
Pod wpływem nagłego impulsu, wydobył je z brudnych bandaży, w które było zawinięte.
Wspaniały półtoraręczny miecz o szerokim ostrzu. Głownię zdobił sporej wielkości diament. Rękojeść stworzono z czarnego, matowego, metalu a we srebrzystą klingę wtopione były linie przezroczystego kryształu, nadające broni skądinąd bardzo oryginalny wygląd.
Małe dzieło sztuki o piekielnym wnętrzu.
— Co tam masz?— Davin wzdrygnął się, gdy w jego głowie zadźwięczał dziecięcy głos. Upuścił miecz i cofnął się kilka kroków, rozglądając się wokół niepewnie.
— Jej! Ale pobladłeś.
Przestraszony chłopak chwycił się za głowę. Głosy, które rozbrzmiewają wewnątrz to zły znak. Czyżby został opętany?
Wtem z zarośli wyłoniła się niska postać, ukryta pod granatowym płaszczem.
—Masz zabawną minę, taką zdziwioną — powiedziała tym razem swoimi ustami. Davin rzucił się do przodu, porywając z ziemi broń.
— Odejdź demonie!— wykrzyczał, kierując czubek klingi ku istocie. Ta wydała z siebie ciche westchnięcie.
— Jeju! Kolejny fanatyk — rzekła, zrzucając z głowy kaptur. Dziecięca, blada twarzyczka, duże bursztynowe oczy i sięgające ramion błękitne włosy.
Davin uniósł broń nieco wyżej. Czyżby to Chaaran? Pomniejszy demon, przyjmujący postać dziecka aby uśpić czujność swych ofiar po to, aby zabić je trucizną sączącą się ze skórzastego ogona?
Na twarzy dziewczynki pojawił się wyraz oburzenia. Zrzuciła z siebie płaszcz i odwróciła się.
— I co widzisz tu jakiś ogon, fanatyku?
— Skąd wiesz o czym myślałem? Pożerasz moje myśli?!— wykrzyknął Davin, czując coraz większe przerażenie.
— Dostałabym chyba niestrawności!— rzuciła obdarzając chłopaka spojrzeniem pełnym politowania.— Sądziłam, że tutaj w Cesarstwie mieszkają rozsądni i światli ludzie, ale widzę, że znajdę tu tylko stado zakręconych wieśniaków, bojących się własnego cienia. Przyjmij do wiadomości drągalu ,że nie wszystko ładniejsze od was musi być od razu demonami, żywymi trupami czy innym bydłem. No już, opuść to żelastwo, nie musisz udawać takiego groźnego.
Całkiem skołowany Davin stał w bezruchu. Wpatrując się w nieznajomą, na twarzy ,której zagościł teraz wyraz uprzejmego oczekiwania.
— Skoro nie jesteś demonem to kim?— wykrztusił po dłuższej chwili.
— No wreszcie jakieś rozsądne słowa wyleciały z twoich ust!— Ucieszyła się a na jej obliczu zagościł uśmiech na widok, którego Davin poczuł dziwne swędzenie w okolicach karku.
— Więc tak, jestem Vilidianką o czym naturalnie możesz nie wiedzieć, jako że moja rasa pochodzi z innej sfery. Znam twoje myśli, bo jesteśmy psionikami, znaczy potrafimy odczytywać myśli innych i takie tam. Hmm co, by tu jeszcze… A tak nie mam żadnych złych zamiarów, więc nie musisz się bać, że cię okradnę, zabiję czy też przerobię na gulasz, co podobno jest całkiem popularne w niektórych ludzkich krajach.
No dalej, naprawdę mógłbyś już odłożyć ten miecz. Nie wstyd ci tak straszyć, niewinne dziecko?
Skołowany Davin, wpatrywał się w nieznajomą, próbując dostrzec jakiekolwiek odznaki spaczenia. Wyglądała całkiem niezwykle, ale, gdy teraz stała tak przed, nim ubrana tylko w sięgającą kolan, błękitną sukienkę, wydawała się taka niewinna. Może był to tylko doskonały kamuflaż? Intuicja jednak, podpowiadała mu, że nie ma czego się bać, a ta jeszcze nigdy go nie zawiodła. Postanowił jej zaufać.
— Przepraszam, to dla tego, że mnie zaskoczyłaś panienko...
— Lily, mów mi Lily. Co prawda moje pełne imię brzmi Liviliralla, ale wy ludzie zawsze je przekręcacie, czego zresztą bardzo nie lubię.
— Cóż, ja nazywam się Davin. Hmm, a więc Lily, gdzie są twoi rodzice? Zgubiłaś się?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
— Kto ich tam wie? Chociaż faktycznie trochę zabłądziłam uciekając przed tymi bandytami.
— Bandytami?
— No, tak. Wśród nich był jeden ten, jak wy na nich mówicie? Na tych oszołomów co czczą demony?
— Heretyk?!
— O właśnie tak, miałam to na końcu języka. Uciekałam aż trafiłam na ciebie. Wiesz, taki silny młodzieniec z mieczem przyszły paladyn, pomyślałam ,że mi pomożesz. Ach i mam nadzieję, że nie masz mi za złe ,że zajrzałam ci do umysłu, wiesz musiałam się…
— Zaraz, zaraz.— Przerwał jej Davin.— Jeśli ścigają cię wyznawcy otchłani, musimy szybko wydostać się z lasu.
— Oho, gdybyś nie był taki narwany, to może byśmy zdążyli. Widzisz ich oślizgłe umysłu są tuż, tuż.
Ledwo co skończyła mówić a z oddali zaczęły dobiegać odgłosy pospiesznych kroków i nawoływań.
PROLOG
Chłopiec przemierzał zarośniętą, leśną ścieżkę taszcząc za sobą owinięte bandażami ostrze. Noc była ciemna, a na domiar złego z zarośli dobiegały niepokojące odgłosy, które wyobraźnia dziecka kojarzyła z dzikimi bestiami i okrutnymi rabusiami. Powstrzymując się przed zerknięciem na boki, przyspieszył kroku. W tej chwili chciał tylko jak najszybciej wydostać się z tego lasu. Jednak głód połączony z ciężarem miecza, skutecznie mu to utrudniał.
Czując, że bez chwili odpoczynku daleko nie zajdzie, zatrzymał się i usiadł na środku dróżki. Sapiąc ciężko, próbował zebrać dość sił na dalszy marsz. Do końca życia miał pamiętać tą rozpacz i samotność, która towarzyszyła mu, wtedy w tym ponurym miejscu.
Nawet własny umysł, wydawał się w tych chwilach wrogiem. Rekonstruował w mroku, najgorsze sceny z życia. Śmierć matki, napady szału ojca i jego broczące krwią ofiary. Cała ta przeszłość zdawała się, wtedy powracać w teraźniejszości.
Chłopiec wyciągnął przed siebie drżące ręce, w których zaczął gromadzić energię z ciała. Mama z pewnością zganiłaby go za taki sposób użycia magii. Teraz, jednak nie był w stanie skoncentrować się na tyle, aby pobrać moc z otoczenia, a niczego nie pragnął, tak jak odrobiny światła. Po krótkiej chwili między dłońmi, narodził się płomyk światła, który oświetlił zmęczoną twarz młodzika. Uśmiechnął się blado, wpatrując się, jak urzeczony w tą cudną jasność.
Wtem nieszczęśnik poczuł gwałtowny przypływ mocy. Niestabilne zaklęcie eksplodowało zalewając okolicę, oślepiającym blaskiem.
Krzyk chłopca, zagłuszyły wrzaski przebudzonego ptactwa, które porwało się w powietrze, byle jak najdalej od nieznanego zjawiska.
Młokos, tymczasem przecierał gorączkowo, łzawiące oczy. Minęło kilka minut, zanim odzyskał ostrość widzenia. Skierował wzrok na miecz ojca. Nie czuł już strachu, tylko złość, wręcz nienawiść, której obiektem był ten przeklęty kawałek metalu.
Upadł na kolana i zaczął rozkopywać wilgotną ziemię, nie zważając przy tym na raniące dłonie kamienie. Upłynęło sporo czasu, zanim dysząc ciężko powstał nad szerokim wgłębieniem, do którego cisnął ostrze. Zakopał je, po czym ruszył dalej, byle dalej od tego miejsca, w którym pochował zgubę swej rodziny.
ROZDZIAŁ I
Minęło blisko osiem lat, gdy jego stopa ponownie stanęła w owym lesie.
Nie był to już wystraszony chłopiec, lecz posiadający muskularne ramiona, wysoki, czarnowłosy młodzieniec. Niezwykłe ciemnozielone oczy, odziedziczone po elfim dziadku, stanowiły dość ciekawe połączenie z szeroką szczęką i długim nosem.
Davin, bo tak miał ów młodzian na imię, miał na sobie brązowe skórzane spodnie, takąż kamizelkę oraz długie buty o mocnych podeszwach. Strój może niezbyt wykwinty, ale doskonały na długie podróże.
Chłopak poprawił, przewieszony przez ramię worek i rozejrzał się wokół. Wprost nie mógł uwierzyć, że świat z jego koszmarów w świetle dnia mógł prezentować się tak odmiennie.
Poskręcane demony, były dorodnymi dębami i bukami a upiorne szepty, szelestem liści i śpiewem ptaków. Tylko narastający z każdym krokiem szum w głowie, burzył urok tego miejsca. Czuł go, był blisko, coraz bliżej. Młodzieniec ukląkł przy kępie bujnej trawy, rosnącej na poboczu ścieżki. Niezwykłe, że przez te wszystkie lata pozostał nieodkryty, zupełnie jakby czekał na jego powrót.
Cofnął się pamięcią do chwil, kiedy zakopał tu przeklęte ostrze. Błądził po lesie aż do świtu, a kiedy wreszcie udało mu się z niego wydostać, ujrzał miasto otoczone wysokim murem. Co to była za radość! Wreszcie wejdzie wśród ludzi naje się i odpocznie.
O mały włos jego nadzieje nie spełniły, by się jednak. Strażnicy, bowiem z dużą podejrzliwością przyglądali się brudnemu i odzianemu w szmaty chłopaczkowi. Na szczęście koło bramy przechodził, wtedy kapłan Araela, prowadzący w mieście przyczółek dla sierot. Davin uśmiechnął się na to wspomnienie ,które zadecydowało o jego życiu.
Tyle lat spędzonych w towarzystwie innych biednych dzieci, z którymi los obszedł się okrutnie, pozbawiając ich rodziców. Tyle godzin nauki i modłów do świetlistego pana. Tyle bezsennych nocy, zapełnionych rozmyślaniami o przeszłości i przyszłości.
Davin podrapał się po krótkim zaroście, wspominając minione dni, po czym zaczął rozkopywać ziemię.
Gdy pod wpływem swego nowego opiekuna, podjął decyzję o zostaniu paladynem i udaniu się do wspaniałej Sygii, gdzie miał odebrać stosowne szkolenia. Wiedział już, że zboczy tutaj, gdzie pochował swe dziedzictwo. Niech boscy kapłani, zniszczą te narzędzie demonów aby żaden inny, śmiertelnik nie wszedł w jego władanie.
Palce natknęły się na coś twardego. Wstrzymał oddech, dźwigając z ziemi miecz.
Pod wpływem nagłego impulsu, wydobył je z brudnych bandaży, w które było zawinięte.
Wspaniały półtoraręczny miecz o szerokim ostrzu. Głownię zdobił sporej wielkości diament. Rękojeść stworzono z czarnego, matowego, metalu a we srebrzystą klingę wtopione były linie przezroczystego kryształu, nadające broni skądinąd bardzo oryginalny wygląd.
Małe dzieło sztuki o piekielnym wnętrzu.
— Co tam masz?— Davin wzdrygnął się, gdy w jego głowie zadźwięczał dziecięcy głos. Upuścił miecz i cofnął się kilka kroków, rozglądając się wokół niepewnie.
— Jej! Ale pobladłeś.
Przestraszony chłopak chwycił się za głowę. Głosy, które rozbrzmiewają wewnątrz to zły znak. Czyżby został opętany?
Wtem z zarośli wyłoniła się niska postać, ukryta pod granatowym płaszczem.
—Masz zabawną minę, taką zdziwioną — powiedziała tym razem swoimi ustami. Davin rzucił się do przodu, porywając z ziemi broń.
— Odejdź demonie!— wykrzyczał, kierując czubek klingi ku istocie. Ta wydała z siebie ciche westchnięcie.
— Jeju! Kolejny fanatyk — rzekła, zrzucając z głowy kaptur. Dziecięca, blada twarzyczka, duże bursztynowe oczy i sięgające ramion błękitne włosy.
Davin uniósł broń nieco wyżej. Czyżby to Chaaran? Pomniejszy demon, przyjmujący postać dziecka aby uśpić czujność swych ofiar po to, aby zabić je trucizną sączącą się ze skórzastego ogona?
Na twarzy dziewczynki pojawił się wyraz oburzenia. Zrzuciła z siebie płaszcz i odwróciła się.
— I co widzisz tu jakiś ogon, fanatyku?
— Skąd wiesz o czym myślałem? Pożerasz moje myśli?!— wykrzyknął Davin, czując coraz większe przerażenie.
— Dostałabym chyba niestrawności!— rzuciła obdarzając chłopaka spojrzeniem pełnym politowania.— Sądziłam, że tutaj w Cesarstwie mieszkają rozsądni i światli ludzie, ale widzę, że znajdę tu tylko stado zakręconych wieśniaków, bojących się własnego cienia. Przyjmij do wiadomości drągalu ,że nie wszystko ładniejsze od was musi być od razu demonami, żywymi trupami czy innym bydłem. No już, opuść to żelastwo, nie musisz udawać takiego groźnego.
Całkiem skołowany Davin stał w bezruchu. Wpatrując się w nieznajomą, na twarzy ,której zagościł teraz wyraz uprzejmego oczekiwania.
— Skoro nie jesteś demonem to kim?— wykrztusił po dłuższej chwili.
— No wreszcie jakieś rozsądne słowa wyleciały z twoich ust!— Ucieszyła się a na jej obliczu zagościł uśmiech na widok, którego Davin poczuł dziwne swędzenie w okolicach karku.
— Więc tak, jestem Vilidianką o czym naturalnie możesz nie wiedzieć, jako że moja rasa pochodzi z innej sfery. Znam twoje myśli, bo jesteśmy psionikami, znaczy potrafimy odczytywać myśli innych i takie tam. Hmm co, by tu jeszcze… A tak nie mam żadnych złych zamiarów, więc nie musisz się bać, że cię okradnę, zabiję czy też przerobię na gulasz, co podobno jest całkiem popularne w niektórych ludzkich krajach.
No dalej, naprawdę mógłbyś już odłożyć ten miecz. Nie wstyd ci tak straszyć, niewinne dziecko?
Skołowany Davin, wpatrywał się w nieznajomą, próbując dostrzec jakiekolwiek odznaki spaczenia. Wyglądała całkiem niezwykle, ale, gdy teraz stała tak przed, nim ubrana tylko w sięgającą kolan, błękitną sukienkę, wydawała się taka niewinna. Może był to tylko doskonały kamuflaż? Intuicja jednak, podpowiadała mu, że nie ma czego się bać, a ta jeszcze nigdy go nie zawiodła. Postanowił jej zaufać.
— Przepraszam, to dla tego, że mnie zaskoczyłaś panienko...
— Lily, mów mi Lily. Co prawda moje pełne imię brzmi Liviliralla, ale wy ludzie zawsze je przekręcacie, czego zresztą bardzo nie lubię.
— Cóż, ja nazywam się Davin. Hmm, a więc Lily, gdzie są twoi rodzice? Zgubiłaś się?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
— Kto ich tam wie? Chociaż faktycznie trochę zabłądziłam uciekając przed tymi bandytami.
— Bandytami?
— No, tak. Wśród nich był jeden ten, jak wy na nich mówicie? Na tych oszołomów co czczą demony?
— Heretyk?!
— O właśnie tak, miałam to na końcu języka. Uciekałam aż trafiłam na ciebie. Wiesz, taki silny młodzieniec z mieczem przyszły paladyn, pomyślałam ,że mi pomożesz. Ach i mam nadzieję, że nie masz mi za złe ,że zajrzałam ci do umysłu, wiesz musiałam się…
— Zaraz, zaraz.— Przerwał jej Davin.— Jeśli ścigają cię wyznawcy otchłani, musimy szybko wydostać się z lasu.
— Oho, gdybyś nie był taki narwany, to może byśmy zdążyli. Widzisz ich oślizgłe umysłu są tuż, tuż.
Ledwo co skończyła mówić a z oddali zaczęły dobiegać odgłosy pospiesznych kroków i nawoływań.