02-02-2011, 15:51
Warto to kontynuować?
Prolog
Roklar ujrzał daleko przed sobą posępne zarysy zamku Morleth - fortecy ludzi całkowicie oddanych złu. Określenia były różne: Ciemny Przyczółek, Mglista Twierdza, Pałac Upadłych. Wszystkie jednak zawierały pierwiastek niechęci i lęku przed tym miejscem. Wraz ze swoim mistrzem, Durenem maszerował wąską, górską ścieżką. Szedł przyparty do ściany, gdyż po jego prawej stronie znajdowało się urwisko. Patrząc w przepaść widział gęste lasy rozciągające się u podnóży gór. Gdzieś w oddali zamigotał słup dymu z wioski położonej kilka mil od fortecy. Przemknęło mu przez myśl jak ludzie mogą żyć w pobliżu miejsca emanującego ogromnym złem oraz grozą. Szedł w przygnębiającej ciszy, przerywanej jedynie odgłosami kroków. Nagle usłyszał głos swojego mistrza zmieszany ze świstem wiatru.
- Już niedaleko - mruknął złowróżbnie.
Dotarł wreszcie do mostu prowadzącego do Morleth. Widział teraz twierdzę w całej, ponurej okazałości. Ciemne mury tworzyły wraz budynkami majestatyczną bryłę. Zamek posiadał zaskakująco dużo ilość wież. Jedne były masywne lecz niskie i wznosiły się na zboczu wzgórza na którym położona była cytadela; inne zaś były strzeliste i wznosiły się ku górze, aż ginęły wśród mgły. Jednak najbardziej rzucały się w oczy ogromne wrota. Była to chyba najupiorniej wyglądająca część zamku. Brama w całości została wykonana z czarnej stali, pokrytej znakami runicznymi. Cała brama była oblodzona, co było dziwne w środku lata i jeszcze bardziej potęgowało atmosferę tego miejsca. Oprócz run, znajdował się na niej wizerunek ogromnego kruka. Nad bramą widniało rymowane ostrzeżenie: Tutaj dotrwasz końca, nie zobaczysz już słońca. Wokół zamku roztaczała się delikatna, zielonkawa poświata. Całość zaskakująco dobrze wpisała się w surowy krajobraz północnych gór. Po przejściu przez most Roklar upadł na ziemię pod wpływem nieznanej siły. Widział moment śmierci swoich rodziców. Miał wtedy zaledwie dwa lata. Słyszał ich krzyki:
- Nie! Proszę, nie rób tego! Oszczędź chociaż syna.
- Po niego właśnie przychodzę. - głos był dziwnie znajomy. Należał do jego mistrza...
Przez całe życie myślał, że Duren ocalił go przed śmiercią z rąk orków. Teraz to wszystko okazało się kłamstwem. Poczuł przypływ nienawiści. Ogromnej nienawiści przepełniającej każdą część jego ciała, każdą myśl, każde wspomnienie... Zerwał się z ziemi i wbił swój nóż w ciało osoby będącej niegdyś największym autorytetem.
- Za wszystko - mruknął wyjmując ostrze z ciała Durena
- Miałem wobec ciebie plany. Mogliśmy okryć się sławą - powiedział były mistrz patrząc na swoją ranę, która była teraz fontanną krwi
- Zapomnij, psie - powiedział, po czym kopnięciem strącił jego ciało w przepaść.
Wytarł nóż i schował go pod opończę. Podszedł do wrót i lekko popchnął lewe skrzydło bramy. Wiedział, że Duren nie sprowadził go tu bez powodu i, że musi odkryć cel podróży. Zamek stanął otworem; o odwrocie nie było mowy...
Prolog
Roklar ujrzał daleko przed sobą posępne zarysy zamku Morleth - fortecy ludzi całkowicie oddanych złu. Określenia były różne: Ciemny Przyczółek, Mglista Twierdza, Pałac Upadłych. Wszystkie jednak zawierały pierwiastek niechęci i lęku przed tym miejscem. Wraz ze swoim mistrzem, Durenem maszerował wąską, górską ścieżką. Szedł przyparty do ściany, gdyż po jego prawej stronie znajdowało się urwisko. Patrząc w przepaść widział gęste lasy rozciągające się u podnóży gór. Gdzieś w oddali zamigotał słup dymu z wioski położonej kilka mil od fortecy. Przemknęło mu przez myśl jak ludzie mogą żyć w pobliżu miejsca emanującego ogromnym złem oraz grozą. Szedł w przygnębiającej ciszy, przerywanej jedynie odgłosami kroków. Nagle usłyszał głos swojego mistrza zmieszany ze świstem wiatru.
- Już niedaleko - mruknął złowróżbnie.
Dotarł wreszcie do mostu prowadzącego do Morleth. Widział teraz twierdzę w całej, ponurej okazałości. Ciemne mury tworzyły wraz budynkami majestatyczną bryłę. Zamek posiadał zaskakująco dużo ilość wież. Jedne były masywne lecz niskie i wznosiły się na zboczu wzgórza na którym położona była cytadela; inne zaś były strzeliste i wznosiły się ku górze, aż ginęły wśród mgły. Jednak najbardziej rzucały się w oczy ogromne wrota. Była to chyba najupiorniej wyglądająca część zamku. Brama w całości została wykonana z czarnej stali, pokrytej znakami runicznymi. Cała brama była oblodzona, co było dziwne w środku lata i jeszcze bardziej potęgowało atmosferę tego miejsca. Oprócz run, znajdował się na niej wizerunek ogromnego kruka. Nad bramą widniało rymowane ostrzeżenie: Tutaj dotrwasz końca, nie zobaczysz już słońca. Wokół zamku roztaczała się delikatna, zielonkawa poświata. Całość zaskakująco dobrze wpisała się w surowy krajobraz północnych gór. Po przejściu przez most Roklar upadł na ziemię pod wpływem nieznanej siły. Widział moment śmierci swoich rodziców. Miał wtedy zaledwie dwa lata. Słyszał ich krzyki:
- Nie! Proszę, nie rób tego! Oszczędź chociaż syna.
- Po niego właśnie przychodzę. - głos był dziwnie znajomy. Należał do jego mistrza...
Przez całe życie myślał, że Duren ocalił go przed śmiercią z rąk orków. Teraz to wszystko okazało się kłamstwem. Poczuł przypływ nienawiści. Ogromnej nienawiści przepełniającej każdą część jego ciała, każdą myśl, każde wspomnienie... Zerwał się z ziemi i wbił swój nóż w ciało osoby będącej niegdyś największym autorytetem.
- Za wszystko - mruknął wyjmując ostrze z ciała Durena
- Miałem wobec ciebie plany. Mogliśmy okryć się sławą - powiedział były mistrz patrząc na swoją ranę, która była teraz fontanną krwi
- Zapomnij, psie - powiedział, po czym kopnięciem strącił jego ciało w przepaść.
Wytarł nóż i schował go pod opończę. Podszedł do wrót i lekko popchnął lewe skrzydło bramy. Wiedział, że Duren nie sprowadził go tu bez powodu i, że musi odkryć cel podróży. Zamek stanął otworem; o odwrocie nie było mowy...