01-02-2011, 18:24
To miał być tekst pojedynkowy (gdybym tylko nie została wystawiona do wiatru...), miało być miniaturowo, smutno i bez dobrego zakończenia.
Ostatnie życzenie Rosjanina
Gwiazdy migotały.
W zimnym, krystalicznie czystym powietrzu Oleg doskonale widział obce konstelacje. Obracały się nad jego głową, mrugały, zmieniały się w twarze rodziców. W obraz dawno opuszczonego domu.
Nie wiedział, ile czasu leżał na przesiąkniętej krwią ziemi. Wrak opancerzonego samochodu już dogasał, gdzieś w oddali łomotało działko przeciwlotnicze. Od czasu do czasu słyszał – ale wciąż jakby znajdował się pod wodą, przytłumione odgłosy eksplozji.
- Ocknąłeś się , Olegu Piotrowiczu.
Żołnierz obrócił głowę, by spojrzeć na siedzącego przy zaimprowizowanym ognisku kombata*. Mężczyzna o pociągłej twarzy, raną ciągnącą się przez cały lewy policzek i prowizorycznie zabandażowaną nogą rzucił mu manierkę.
- Masz, pij. Wziąłem na wsiakij słuczaj**.
Oleg jedną ręką przystawił sobie naczynie do ust i prawie zdołał się nie zakrztusić, kiedy paląca ciecz spłynęła mu do gardła. Zakorkował manierkę i odrzucił dowódcy.
- Co się stało? – spytał ochryple, przymykając oczy. Brzuch bolał go coraz bardziej, ale Oleg nie miał odwagi żeby spojrzeć.
- Pierdolone Afgańce zastawiły minę domowej roboty. Kawał blachy z maski samochodu masz w bebechach.
- Ktoś poza nami..?
Cisza.
- Kombat…
- Witalij.
- Powiedz mojej matce, że żałuję.
Gdzieś u podnóża gór stado Scudów* zmieniło bezimienne miasteczko w morze ruin.
- A żałujesz?
Zdecydowanie bliżej – na gust Olega, za blisko – jakiś wariat wypalił z moździerza.
- Nie. Ale to niczego nie zmienia, i tak przylecę do kraju w skrzynce zbitej z desek jakiegoś obszczanego płotu.
Zaczęło świtać.
- Witalij, obiecaj mi coś.
Dowódca uniósł spuchnięte powieki i spojrzał na leżącego w kałuży zastygającej krwi dziewiętnastolatka.
- Nad moją pryczą wisi zdjęcie. Wyjmiesz je z ramki, z tyłu jest adres. Powiedz Margaricie, że wtedy… Albo nie. Nic jej nie mów.
- Dzieciaku, to nie czas na ostatnie życzenia.
Południowe słońce prażyło.
- Cholerny Afgan… - wycharczał Oleg, mrużąc oczy. Kiedy Witalij nie odpowiedział, chłopak z trudem odwrócił głowę, aby spojrzeć na dowódcę.
- Kombat...? Witalij, kurwa, odezwij się! Witalij!
Próbował podpełznąć do leżącego nieruchomo mężczyzny, jednak pulsujący ból w brzuchu przykuł go do zakrwawionej ziemi.
Niewidzące oczy Witalija skierowane były ku niebu.
Cykady zapowiadały nadejście zimnej, afgańskiej nocy. Olegowi wydawało się, że gdzieś w oddali słyszy ciężkie śmigła wojskowego transportera, że pomoc już nadchodzi i nie przyjdzie mu zdechnąć w samotności.
A może to były tylko gorączkowe majaki.
- Chciałbym się jeszcze napić wódki – wymamrotał całkiem wyraźnie.
Kiedy kwadrans później przybyła oczekiwana grupa ratunkowa, zastała dwa trupy i powoli dogasające ognisko.
Przypisy:
* kombat – komandir batalionu
** na wsiakij słuczaj – na wszelki wypadek
*** Scud - radziecki taktyczny rakietowy pocisk balistyczny krótkiego zasięgu R11
Ostatnie życzenie Rosjanina
Gwiazdy migotały.
W zimnym, krystalicznie czystym powietrzu Oleg doskonale widział obce konstelacje. Obracały się nad jego głową, mrugały, zmieniały się w twarze rodziców. W obraz dawno opuszczonego domu.
Nie wiedział, ile czasu leżał na przesiąkniętej krwią ziemi. Wrak opancerzonego samochodu już dogasał, gdzieś w oddali łomotało działko przeciwlotnicze. Od czasu do czasu słyszał – ale wciąż jakby znajdował się pod wodą, przytłumione odgłosy eksplozji.
- Ocknąłeś się , Olegu Piotrowiczu.
Żołnierz obrócił głowę, by spojrzeć na siedzącego przy zaimprowizowanym ognisku kombata*. Mężczyzna o pociągłej twarzy, raną ciągnącą się przez cały lewy policzek i prowizorycznie zabandażowaną nogą rzucił mu manierkę.
- Masz, pij. Wziąłem na wsiakij słuczaj**.
Oleg jedną ręką przystawił sobie naczynie do ust i prawie zdołał się nie zakrztusić, kiedy paląca ciecz spłynęła mu do gardła. Zakorkował manierkę i odrzucił dowódcy.
- Co się stało? – spytał ochryple, przymykając oczy. Brzuch bolał go coraz bardziej, ale Oleg nie miał odwagi żeby spojrzeć.
- Pierdolone Afgańce zastawiły minę domowej roboty. Kawał blachy z maski samochodu masz w bebechach.
- Ktoś poza nami..?
Cisza.
- Kombat…
- Witalij.
- Powiedz mojej matce, że żałuję.
Gdzieś u podnóża gór stado Scudów* zmieniło bezimienne miasteczko w morze ruin.
- A żałujesz?
Zdecydowanie bliżej – na gust Olega, za blisko – jakiś wariat wypalił z moździerza.
- Nie. Ale to niczego nie zmienia, i tak przylecę do kraju w skrzynce zbitej z desek jakiegoś obszczanego płotu.
Zaczęło świtać.
- Witalij, obiecaj mi coś.
Dowódca uniósł spuchnięte powieki i spojrzał na leżącego w kałuży zastygającej krwi dziewiętnastolatka.
- Nad moją pryczą wisi zdjęcie. Wyjmiesz je z ramki, z tyłu jest adres. Powiedz Margaricie, że wtedy… Albo nie. Nic jej nie mów.
- Dzieciaku, to nie czas na ostatnie życzenia.
Południowe słońce prażyło.
- Cholerny Afgan… - wycharczał Oleg, mrużąc oczy. Kiedy Witalij nie odpowiedział, chłopak z trudem odwrócił głowę, aby spojrzeć na dowódcę.
- Kombat...? Witalij, kurwa, odezwij się! Witalij!
Próbował podpełznąć do leżącego nieruchomo mężczyzny, jednak pulsujący ból w brzuchu przykuł go do zakrwawionej ziemi.
Niewidzące oczy Witalija skierowane były ku niebu.
Cykady zapowiadały nadejście zimnej, afgańskiej nocy. Olegowi wydawało się, że gdzieś w oddali słyszy ciężkie śmigła wojskowego transportera, że pomoc już nadchodzi i nie przyjdzie mu zdechnąć w samotności.
A może to były tylko gorączkowe majaki.
- Chciałbym się jeszcze napić wódki – wymamrotał całkiem wyraźnie.
Kiedy kwadrans później przybyła oczekiwana grupa ratunkowa, zastała dwa trupy i powoli dogasające ognisko.
Przypisy:
* kombat – komandir batalionu
** na wsiakij słuczaj – na wszelki wypadek
*** Scud - radziecki taktyczny rakietowy pocisk balistyczny krótkiego zasięgu R11