31-01-2011, 23:05
Na gwiazdkę chciałam zrobić kule z sztucznym śniegiem w środku. Dałabym je rodzinie, trochę z obowiązku, trochę z dobroci. Pomysłów, jakimi je stworzyć, miałam mnóstwo. Niestety jak zwykle zadanie nieco mnie przerosło – sztuczny śnieg nie chciał się zatapiać w wodzie, a ta jakby złośliwie nie chciała gęstnieć, nawet traktowana żelatyną. Tymczasem magiczna data nieubłaganie się zbliżała. Wobec takiej sytuacji musiałam zamienić wymuskane, stylowe kule na prymitywne, łatwiejsze w wykonaniu słoikopodobne twory. A śnieg zastąpiłam drobno pociętym ryżem.
Czas wytoczył z siebie sporo godzin, zanim skończyłam pastwić się nad małymi, suchymi ziarenkami. Czasem któreś się ukruszyło, niektóre pierzchały spod moich palców jakby posiadały instynkt samozachowawczy. Albo rozum. W którymś momencie, gdzieś pomiędzy znużeniem a refleksją, poczułam się jak kat. Przyprowadzałam egzekucję na rzeszach ziarenek, a ich trupy chowałam w masowym grobie. Przychodził mi na myśl Katyń – chociaż, szczerze mówiąc, moje pojęcie o tej sprawie jest znikome. Trochę nieracjonalnie zrobiło mi się żal małych ryżątek,, więc odsunęłam te jeszcze nie poćwiartowane, by nie musiały patrzeć na tę rzeź. I zanim dopadł mnie dojrzały rozum, zanim wyśmiałam własne myśli, zastanowiłam się jeszcze nad tym, czy kiedyś ten uciśniony ryż będzie mógł się zemścić.
Bo to już była wojna.
Od dawien dawna ludzkość hoduje ryż w niewoli, na mulistych ryżowiskach, bez możliwości poznania świata. Rośliny nie widziały więc nigdy morza ani gór, nie wiedzą, jak wygląda miasto. Do czasu. Gdy ryżowe dzieci osiągną dojrzałość, wydziera się je z domowych pieleszy i ciągnie gdzieś po świecie. Zostają zapakowane w duszne torebki, w ciemne pudełka i podróżują w ścisku pomiędzy kontynentami. A kiedy ktoś wydostanie je z więzienia, od razu trafiają do gorącej wody. Giną jak muchy, w męczarniach, które nawet tych owadów nie spotykają. A gdy już uleci z nich życie, napuchłe od wrzątku ryżątka lądują na naszych talerzach. […] Najdziwniejsze w tej okrutnej wojnie jest to, że roślinny lud nie burzy się tak, jak powinien. Po lasach nie grasują partyzanci, nie formują się żadne ryżowe bojówki. Jedyną ich odpowiedzią są zeschłe ziarenka, na które czasem się narzeka, gdy ugrzęzną między zębami. Myślę, że chyba wysychają z żalu.
Gdyby tak dobrze pokierować myślami, można by zauważyć, że takich cichych wojen ludzkość prowadzi wiele. Nie tylko w dziale spożywczym. Napaście na terytoria surowców naturalnych, głównie na plemię Nieodnawialne. Regularne utarczki z lasem i jego sojusznikami. Masowe masakry śniegu, nieustające tortury kubków i innych przedstawicieli naczyń. Nie wspominając już o odwiecznych niesnaskach z zwierzęcym królestwem. Każdy wymienione zło pozostaje bezkarnym – zwycięzców pokroju ludzkiego rodu z zasady się nie karze. Egzekutorem w takich sprawach może być tylko szeroko pojmowana istota boska lub sami winowajcy. I tak chyba jest: nieopatrznie własnoręcznie podcinamy sobie żyły. Tak, by zranić, nie zabić.
Pierwszą ze zniszczonych autostrad krwi jest ciekawość. Najwybitniejsze jednostki wśród ludzi uprowadziły panny wojaczki różnej maści. Nie ma więc kto ubarwić życia szarym obywatelom, a barwy, jakie sami sobie narzucamy są mdłe i banalne. A żrąca ciekawość świata po prostu umiera – czasem z zaniedbania, czasem zduszona przez wszechobecną przemoc ludzkiej rzeczywistości.
Kolejną nadgryzioną żyłą jest wolność. Wojny są drogie, płaci za nie lud. Podatki na niego nakładane, nie zawsze są materialne i nie zawsze bywają lekkie. Zazwyczaj spłacenie ich kosztuje człowieka wolność.
Po tych dwóch ciosach niektórzy się załamują. Ja ledwo wytrzymuję.
Następną przeciętą czerwoną ścieżką jest moralność. Antagonizmy jak słońce wysuszają ją, od zawsze ulotną i płynną. A gdy ona po prostu zdechnie gdzieś pod płotem historii, ludzkie życie straci sens. Jakby nas wygnano na ziemię pełną banałów, kłamstw, nieszczęścia. Przeraźliwie pusta byłaby ta ziemia. A może jednak śmierć moralności nie okazałby się klęską. Może byłby to kolejny poziom w ewolucji. Kto wie. […]
Chciałabym móc powiedzieć, że tylko te trzy żyły sobie otwieramy. Ale moralność nie była ostatnią przewodniczką krwi, która ucierpiała.. Jest jeszcze dobrobyt – stary, poczciwy dobrobyt, obrażalski, ale zawsze wszędzie mile widziany. Wydaje mi się, że ukradliśmy go na którejś z wojen, a ten jakby na złość spowalnia nam czas, omamia zmysły. Jakby nie było, on jednak też cierpi. Coś, zapewne chciwość, wydrapuje w żyle dobrobytu dziurę. A wraz z jego chorobą rosną kontrasty, ludzkość natomiast pochłania zamęt i niezrozumienie. Jakby nie było nad nią nieba.
Ostatnia, cieniutka żyłka jest bezimienna. Wbrew swoim rozmiarom potrafi być mocną i użyteczną. Przecięta roni zmęczenie, które usypia nas wszystkich. Ogłupia jak zastrzyk narkotyku i czyni nas nieczułym na wszystko. Co zostaje? Okrucieństwo, trochę emocji, resztki dumy. I niemoc, która wymusza ciszę. […] Mam wrażenie, że pogrążamy się w stan hibernacji. Nie wiem, czy powinnam się bać o wybudzenie z tego snu.
Ale jeśli jednak kiedyś coś ocuci ludzkość… Nie wszczynajcie wojny. Znowu.
Ktoś stąd już to chyba widział. [...] Nieważne. Trzeba dać znać, że się żyje
Czas wytoczył z siebie sporo godzin, zanim skończyłam pastwić się nad małymi, suchymi ziarenkami. Czasem któreś się ukruszyło, niektóre pierzchały spod moich palców jakby posiadały instynkt samozachowawczy. Albo rozum. W którymś momencie, gdzieś pomiędzy znużeniem a refleksją, poczułam się jak kat. Przyprowadzałam egzekucję na rzeszach ziarenek, a ich trupy chowałam w masowym grobie. Przychodził mi na myśl Katyń – chociaż, szczerze mówiąc, moje pojęcie o tej sprawie jest znikome. Trochę nieracjonalnie zrobiło mi się żal małych ryżątek,, więc odsunęłam te jeszcze nie poćwiartowane, by nie musiały patrzeć na tę rzeź. I zanim dopadł mnie dojrzały rozum, zanim wyśmiałam własne myśli, zastanowiłam się jeszcze nad tym, czy kiedyś ten uciśniony ryż będzie mógł się zemścić.
Bo to już była wojna.
Od dawien dawna ludzkość hoduje ryż w niewoli, na mulistych ryżowiskach, bez możliwości poznania świata. Rośliny nie widziały więc nigdy morza ani gór, nie wiedzą, jak wygląda miasto. Do czasu. Gdy ryżowe dzieci osiągną dojrzałość, wydziera się je z domowych pieleszy i ciągnie gdzieś po świecie. Zostają zapakowane w duszne torebki, w ciemne pudełka i podróżują w ścisku pomiędzy kontynentami. A kiedy ktoś wydostanie je z więzienia, od razu trafiają do gorącej wody. Giną jak muchy, w męczarniach, które nawet tych owadów nie spotykają. A gdy już uleci z nich życie, napuchłe od wrzątku ryżątka lądują na naszych talerzach. […] Najdziwniejsze w tej okrutnej wojnie jest to, że roślinny lud nie burzy się tak, jak powinien. Po lasach nie grasują partyzanci, nie formują się żadne ryżowe bojówki. Jedyną ich odpowiedzią są zeschłe ziarenka, na które czasem się narzeka, gdy ugrzęzną między zębami. Myślę, że chyba wysychają z żalu.
Gdyby tak dobrze pokierować myślami, można by zauważyć, że takich cichych wojen ludzkość prowadzi wiele. Nie tylko w dziale spożywczym. Napaście na terytoria surowców naturalnych, głównie na plemię Nieodnawialne. Regularne utarczki z lasem i jego sojusznikami. Masowe masakry śniegu, nieustające tortury kubków i innych przedstawicieli naczyń. Nie wspominając już o odwiecznych niesnaskach z zwierzęcym królestwem. Każdy wymienione zło pozostaje bezkarnym – zwycięzców pokroju ludzkiego rodu z zasady się nie karze. Egzekutorem w takich sprawach może być tylko szeroko pojmowana istota boska lub sami winowajcy. I tak chyba jest: nieopatrznie własnoręcznie podcinamy sobie żyły. Tak, by zranić, nie zabić.
Pierwszą ze zniszczonych autostrad krwi jest ciekawość. Najwybitniejsze jednostki wśród ludzi uprowadziły panny wojaczki różnej maści. Nie ma więc kto ubarwić życia szarym obywatelom, a barwy, jakie sami sobie narzucamy są mdłe i banalne. A żrąca ciekawość świata po prostu umiera – czasem z zaniedbania, czasem zduszona przez wszechobecną przemoc ludzkiej rzeczywistości.
Kolejną nadgryzioną żyłą jest wolność. Wojny są drogie, płaci za nie lud. Podatki na niego nakładane, nie zawsze są materialne i nie zawsze bywają lekkie. Zazwyczaj spłacenie ich kosztuje człowieka wolność.
Po tych dwóch ciosach niektórzy się załamują. Ja ledwo wytrzymuję.
Następną przeciętą czerwoną ścieżką jest moralność. Antagonizmy jak słońce wysuszają ją, od zawsze ulotną i płynną. A gdy ona po prostu zdechnie gdzieś pod płotem historii, ludzkie życie straci sens. Jakby nas wygnano na ziemię pełną banałów, kłamstw, nieszczęścia. Przeraźliwie pusta byłaby ta ziemia. A może jednak śmierć moralności nie okazałby się klęską. Może byłby to kolejny poziom w ewolucji. Kto wie. […]
Chciałabym móc powiedzieć, że tylko te trzy żyły sobie otwieramy. Ale moralność nie była ostatnią przewodniczką krwi, która ucierpiała.. Jest jeszcze dobrobyt – stary, poczciwy dobrobyt, obrażalski, ale zawsze wszędzie mile widziany. Wydaje mi się, że ukradliśmy go na którejś z wojen, a ten jakby na złość spowalnia nam czas, omamia zmysły. Jakby nie było, on jednak też cierpi. Coś, zapewne chciwość, wydrapuje w żyle dobrobytu dziurę. A wraz z jego chorobą rosną kontrasty, ludzkość natomiast pochłania zamęt i niezrozumienie. Jakby nie było nad nią nieba.
Ostatnia, cieniutka żyłka jest bezimienna. Wbrew swoim rozmiarom potrafi być mocną i użyteczną. Przecięta roni zmęczenie, które usypia nas wszystkich. Ogłupia jak zastrzyk narkotyku i czyni nas nieczułym na wszystko. Co zostaje? Okrucieństwo, trochę emocji, resztki dumy. I niemoc, która wymusza ciszę. […] Mam wrażenie, że pogrążamy się w stan hibernacji. Nie wiem, czy powinnam się bać o wybudzenie z tego snu.
Ale jeśli jednak kiedyś coś ocuci ludzkość… Nie wszczynajcie wojny. Znowu.
Ktoś stąd już to chyba widział. [...] Nieważne. Trzeba dać znać, że się żyje